Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Są wydarzenia, które nie powinny mieć miejsca i wspomnienia, które chcemy wymazać z pamięci.
Julia to młoda kobieta poszukująca własnego kawałka nieba. Jak każdy z nas pragnie akceptacji, szczęścia i prawdziwej miłości. Mimo młodego wieku ma bogaty bagaż doświadczeń życiowych. Nie wie kim jest jej ojciec. Nie toleruje ojczyma. Nie akceptuje swojej przyrodniej siostry. Nie może dojść do porozumienia z własną matką. Narastające konflikty sprawiają że dziewczyna wyprowadza się z domu. Wynajmuje pokoik u przesympatycznej i zabawnej staruszki o imieniu Rozalia. Nie bez powodu los skrzyżował drogi tych dwóch kobiet. Za przyczyną energicznej i dobrodusznej Rozalii, w życie Julii wkrada się spokój i harmonia. Ale czy można uciec od duchów przeszłości, jeśli wciąż żyją one we wspomnieniach? Jak to możliwe że najbliżsi nam ludzie wiedzą o nas najmniej? Czy Julka zdoła otworzyć się na innych, a tym samym znajdzie to czego szuka? Czy przytłoczeni własnymi problemami jesteśmy w stanie skutecznie pomagać innym? Tego dowiecie się po przeczytaniu Wymazać z pamięci.
***
Są momenty, których nie potrafimy wymazać z pamięci. Ale są ludzie, którzy uczą nas żyć dalej. Przyjaźń i miłość nie patrzą na różnicę wieku, charakteru czy pochodzenia.
Historia Julki niesie nadzieję. I wiarę w to, że wydarzenia z przeszłości nie muszą zaważyć na przyszłości. Wzruszenia i emocje gwarantowane!
Recenzje dropsa Książkowego
Przeszłość bywa piękna, ale też i bolesna. Potrafi rzutować na myślenie, postrzeganie świata, na codzienne życie. Złe chwile chciałoby się wymazać z pamięci, jednak one wyciszają się na krótki okres, by później uderzyć z podwójną siłą w najmniej odpowiednim momencie. Do tego nagromadzone problemy, brak pomocy mogą doprowadzić do ostateczności. Jak bohaterka poradzi sobie z tym wszystkim ? Czy będzie w stanie zawalczyć o swoje szczęście ?
Czytamy bo kochamy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W.L. Białe Pióro
Copyright © by Joanna Zając
Warszawa 2021
Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek
Skład i łamanie: WLBP
Redakcja: Agnieszka Kazała
Korekta: Sylwia Mosińska
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie I, Warszawa 2021
Patroni:
Matka Książkoholiczka – blog
Zaczytany Książkoholik – blog
Zakochana w romansach – blog
Czytamy bo kochamy – blog
Gypsy_Girl_Recenzuje – blog
Zaczytana Ewelka – blog
Złotowłosa i książki – blog
Recenzje Dropsa Książkowego – blog
Czytam dla przyjemności – blog
Związana z książkami – blog
ISBN: 978-83-66945-02-9
H.,W., K. – każdy dzień z Wami to nowa i wspaniała przygoda.
Dziękuję moim Rodzicom za wsparcie i miłość, bo w dużej mierze to dzięki nim jestem takim, a nie innym człowiekiem.
Dziękuję M. i K. oraz E. i O. za ogromną pomoc w codzienności.
Dziękuję przyjaciołom za trwanie przy mnie, U., K., E. – dla mnie jesteście rodziną.
Wasza Joanna
P.S. Wszyscy inni, których spotkałam na swojej drodze, sprawili, że dziś znalazłam się dokładnie w tym miejscu mojego życia, za co też im dziękuję.
Są wydarzenia, które nie powinny mieć miejsca.
Istnieją wspomnienia, które chcemy wymazać z pamięci.
Zdarzają się momenty, które zmieniają nas na zawsze.
W księgarni kupuj
w bibliotece wypożyczaj –
to dobry zwyczaj.
Nie ściągaj, nie chomikuj, sąsiadkom nie pożyczaj.
Legalnie czytaj
A gdyby tak w naszych mózgach znajdowały się
szufladki na dobre i złe wspomnienia?
Te drugie powinno się zamykać na klucz,
aby stając się bezużyteczne,
niepostrzeżenie wymazywały się z pamięci.
Wtedy przestałyby nas zatruwać i dręczyć.
Ach, gdyby nasz mózg mógł się tego nauczyć…
Tymczasem złe wspomnienia swobodnie krążą,
są niczym jad zatruwający nas powoli, nieustannie.
Jeśli w porę nie znajdziemy antidotum,
stajemy się zgorzkniali, rozgoryczeni, obojętni.
Problem w tym, że zamiast szufladkować wspomnienia,
zaczęliśmy szufladkować ludzi.
Generalizować, oceniać, przypinać łatki.
Przychodzi nam to bez większego trudu,
w tym jesteśmy prawdziwymi mistrzami.
Niestety robimy to zbyt pochopnie,
często na podstawie cudzych osądów i plotek.
Nie dość, że nie próbujemy ich weryfikować,
to ochoczo dokładamy swoje cegiełki.
Jad wylewa się z nas cienkimi stróżkami.
Siejemy smutek wśród innych ludzi.
Systematycznie zatruwamy duszę po duszy,
sami stając się przyczyną złych wspomnień.
Ach, gdybyśmy mogli się tego oduczyć...
Stała przy oknie, w pokoju znajdującym się na pierwszym piętrze starej, ale zadbanej trzykondygnacyjnej kamienicy. Za sprawą ulicznych latarni w pomieszczeniu panował półmrok, a ona patrzyła przez szybę na zasypaną śniegiem okolicę. Kiedyś uwielbiała zimę – szczególnie chwile, gdy z mamą oddawały się szaleństwom na śniegu. Obie ubóstwiały zjazdy na sankach. Siadały na nich razem i ze śmiechem, piszcząc z radości, mknęły w dół z wysokiej górki. Jaka wtedy była szczęśliwa, beztroska! Ale te czasy szybko i bezpowrotnie minęły. Matka poznała Jerzego, a on stał się przyczyną wielu zmian. Od tamtej pory Julka przestała lubić zimę. Musiały wyprowadzić się z ich małego mieszkanka, aby przenieść się do jego wielkiego domu. Matka, w przeciwieństwie do niej, była tym faktem zachwycona. Małą dziewczynkę, którą wtedy była Julka, przytłaczał ten duży, zimny budynek. Tam, gdzie wcześniej mieszkały, było tak przytulnie, czuła się tam jedyna, najważniejsza i kochana, zaś nowe miejsce okazało się zupełnie inne, obce i nie jej.
Na szczęście teraz jest tutaj. Kątem oka dostrzegła dwoje młodych ludzi idących chodnikiem, trzymających się za ręce. Byli tak bardzo blisko siebie. Pomyślała, że to chyba miło mieć kogoś, kto cię kocha, i kochać samemu. Ona, mając już ponad dwadzieścia lat, nigdy nie nawiązała bliższych relacji z żadnym chłopakiem. Kilka zdań zamienionych z kimś w biegu, bez zobowiązań i widoku na przyszłość – owszem, ale na nic więcej nie mogła się zdobyć. Nie licząc ojczyma… Chociaż słów, jakie między nimi swego czasu padały, z całą pewnością rozmową nazwać nie można.
Usiadła na krześle, opierając łokcie o maleńki stolik i zamknąwszy oczy, objęła dłońmi głowę. Ogarnęło ją zmęczenie całym dniem spędzonym poza domem. Studiowała pedagogikę, bo odkąd sięgała pamięcią, zawsze chciała zostać nauczycielką. Z samego stypendium utrzymać się nie sposób, więc zmuszona była jakoś dorobić, w związku z czym popołudniami i w weekendy pracowała jako kelnerka. Grafik miała napięty do granic możliwości, a mimo to za nic w świecie nie wróciłaby do dawnego życia. I chociaż było jej naprawdę ciężko, to tutaj miała namiastkę normalności, zwykłego życia. Bo chyba właśnie w ten sposób wygląda normalne życie? Tak przynajmniej sądziła. Po policzkach spłynęły jej łzy, potem kolejne. Tyle razy obiecywała sobie, że to ostatni raz, że już nigdy nie będzie płakała. Niekiedy ta sztuka udawała jej się przez cztery czy pięć dni, do momentu, aż jakiś drobiazg nie sprawił, że wracały wspomnienia, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Tak pragnęła o wszystkim zapomnieć albo chociaż nauczyć się o tym nie myśleć. Może kiedyś.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk delikatnego pukania do drzwi. Kochana pani Rozalia niczym radar wyczuwała, kiedy należało wyrwać Julkę ze szponów przeszłości.
– Proszę – odezwała się cicho.
Podniosła głowę, spoglądając w kierunku otwierających się drzwi. Niewysoka, elegancka, lekko zaokrąglona kobieta promiennie się do niej uśmiechnęła.
– Juleczko, napijesz się ze mną herbaty? – zapytała, wchodząc do niewielkiego pokoiku i włączając światło.
Wzdłuż jednej ściany stała szafa i łóżko, po drugiej stronie – maleńki stolik z krzesłem oraz komódka. Siedząc na łóżku, wyciągniętą ręką można było dosięgnąć szuflad w owej komodzie.
– Upiekłam pyszną szarlotkę, jest jeszcze ciepła – powiedziała zachęcająco.
Była to przemiła starsza pani, u której Julka mieszkała od przeszło dwóch lat, i do tej pory dziewczynie nie udało się ustalić dokładnego wieku kobiety. Wprawdzie podczas niezliczonych pogawędek Rozalia niejednokrotnie podkreślała swoje lata, problem w tym, że za każdym razem podawała inną liczbę. Jednakże z całą pewnością przekroczyła osiemdziesiątkę.
– Z panią zawsze – odpowiedziała, siląc się na wesoły ton głosu i uśmiech. Kiepsko jej to jednak wyszło.
Po chwili obie siedziały w salonie na leciwej, aczkolwiek wygodnej sofie. Wspomniany salon był niesamowicie klimatycznym pomieszczeniem, zresztą podobnie jak całe mieszkanie, które utrzymane zostało w duchu lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Na początku Julka sądziła, że to taka stylizacja, szybko jednak przekonała się, że pani Rozalka, sama „nadgryziona zębem czasu”, po prostu niewiele tu zmieniła przez prawie pół wieku. Co jeszcze dziwniejsze, sama właścicielka pasowała tu idealnie – zawsze ubrana w długą, ciemną spódnicę i jasną bluzkę ze stójką; z siwymi już włosami, upiętymi w nienaganny gładki kok. Julka nie raz zastanawiała się, jak to możliwe, iż ów kok o każdej porze dnia wyglądał dokładnie tak samo. Uśmiechnęła się do swoich myśli i upiła łyczek herbaty z miodem i imbirem. To właśnie tutaj Julka poznała smak oraz zapach imbiru i tutaj również zaczęła stopniowo odzyskiwać równowagę. Odkąd wprowadziła się do nowego domu, jak zwykła myśleć o tym miejscu, zaczęła wierzyć, że przestanie być nieszczęśliwa, że może spotka ją coś dobrego.
– Dziecko, znowu się czymś martwisz. Ja jestem już stara, mam siedemdziesiąt dziewięć lat, ale jeszcze tak do końca nie oślepłam. Powiesz mi w końcu, co od tak dawna zaprząta twoją młodą główkę? – zapytała z nadzieją, że może tym razem uzyska szczerą odpowiedź.
– Nic złego się nie dzieje – odrzekła niepewnie dziewczyna. – Jestem po prostu zmęczona.
– Kłamać to ty nie umiesz, kochaniutka. Nie chcesz, nie mów. Wiedz jednak, że ja zawsze chętnie cię wysłucham i jeśli tylko będę potrafiła, to pomogę. Musisz zacząć zachowywać się jak inne panienki w twoim wieku. Wyjdź gdzieś wieczorem na potańcówkę, spotkaj się z przyjaciółmi. Nie możesz ograniczać się do uczelni i pracy, bo to nie jest życie. Ludzie rodzą się i umierają, ale liczy się to, co pomiędzy. Nikt ci tego nie odbierze. Zacznij w końcu żyć, bo inaczej pomartwisz się, posmucisz, popłaczesz i umrzesz. A co będzie tym twoim „pomiędzy”? Bardzo się o ciebie martwię, kochaniutka.
– Pani Rozalko, zupełnie niepotrzebnie, bo takie życie mi odpowiada. Proszę mi wierzyć, ja mam swoje „pomiędzy”, poza tym nie lubię tłumów i tańców, wolę siedzieć z panią albo czytać książki. W dodatku muszę się wyspać, bo od rana mam masę zajęć.
– Praca, studia, a kiedy znajdziesz sobie męża? Tu go z pewnością nie spotkasz. Taka ładna dziewczyna i stara panna. Ciężkie jest życie w pojedynkę, a ja coś o tym wiem.
– Myślałam, że jest pani szczęśliwa – oznajmiła.
– Ja nie twierdzę, że jestem nieszczęśliwa, tylko że samotność jest straszna. Rodzina rzadko mnie odwiedza. Mój Józuś, niedojda jeden, umarł trzydzieści lat temu, dzieci nie mieliśmy, a taka stara zrzęda jak ja nikomu nie jest potrzebna. Na szczęście teraz jesteś tu ty i tak sobie myślę, że opatrzność mi ciebie zesłała. Ty pomagasz mnie, a ja chcę pomóc tobie, tylko że na to nie pozwalasz. Ale ja mam czas i cierpliwość, więc poczekam.
– Dziękuję, ale zupełnie niepotrzebnie zaprząta sobie pani mną głowę, naprawdę – odpowiedziała ze sztucznym uśmiechem. Panią Rozalkę zdążyła już poznać i szczerze pokochać. Stała się dla niej babcią, której od dawna nie miała, mimo to nie potrafiła zdobyć się na odwagę i opowiedzieć o przeszłości. Bo niby jak miała wyjawić w zasadzie obcej osobie tak straszne rzeczy. Za nic w świecie nie chciała, aby ktokolwiek kiedykolwiek się o tym dowiedział. Nikomu nie powiedziała i nigdy nie powie.
– Oj, kochaniutka, młoda jesteś, całe życie przed tobą. Nie wiem, kto i w jaki sposób cię skrzywdził, ale trzeba iść do przodu. Nie możesz trwać w miejscu, bo świat gna jak szalony, a jeśli za późno to dostrzeżesz, możesz go już nie dogonić, bo będzie za daleko. Rozumiesz?
– Rozumiem, tylko… ja wcale nie chcę za niczym gonić, mnie jest dobrze tu i teraz, z panią. Takie życie w zupełności mi odpowiada, spokojne, poukładane, nudne – odrzekła z przekonaniem.
Nigdy nie było jej lepiej – no, może za wyjątkiem czasów, gdy były z mamą we dwie, bez Jerzego, bo odkąd matka wyszła za mąż, życie ich obu wywróciło się do góry nogami. I jeszcze Agnieszka. Julka, choć kochała przyrodnią siostrę, była przekonana, że ta odebrała jej większą część matczynej miłości.
– Jakie tam dobrze? Co jest dobrego w siedzeniu z taką staruchą jak ja? Idź do ludzi, ciesz się życiem, bo młodość przeminie szybko i niestety nigdy nie wróci. Musisz żyć tu i teraz, kochaniutka. Jest później, niż ci się wydaje.
– Pyszna szarlotka – pochwaliła dziewczyna, aby zmienić temat.
Nałożyła kolejny kawałek ciasta na piękny porcelanowy talerzyk i zaczęła jeść ze smakiem. Zastawa, której używała Rozalia, pamiętała czasy ubiegłego stulecia, ale mimo to– a może raczej właśnie dlatego – była piękna. Tutaj nie wyrzucało się niczego, co nadawało się jeszcze do użytku. Kryształowa cukiernica i patera na ciasto, emaliowane garnki, drewniana stolnica oraz metalowe uchwyty do szklanek wciąż doskonale służyły swojej właścicielce. Z biegiem lat każda z rzeczy w tym mieszkaniu nasiąkła Rozalią.
– Mojemu Józusiowi też zawsze smakowała. Jak on mógł mi to zrobić i umrzeć tak wcześnie? Miał zaledwie pięćdziesiąt pięć lat, niedojda jeden. Jak go w końcu spotkam, to mu wyprawię takie powitanie, że zapamięta je na wieki wieków.
– Wierzę – przyznała Julka, śmiejąc się w duchu. Prawie w każdej rozmowie pani Rozalia wspominała męża. Musiała go bardzo kochać. – Nigdy nie mówiła mi pani, jak zmarł.
– Nie mówiłam, bo i nie ma o czym mówić. Wlazł na dach po kota, poślizgnął się, niedojda jeden, i spadł. Po co on tam właził? Kota ratował, a kot jak wszedł, tak i by zlazł. A Józuś się połamał i do szpitala trafił.
– Przeżył? – zapytała zdziwiona.
– A co miał nie przeżyć, te stare drzewa przy kamienicy bardzo złagodziły upadek, połamał się tylko i miesiąc w szpitalu leżał. A ja musiałam do niego co dzień jeździć i to na drugi koniec miasta. Oj, nagadałam mu za to.
– To w takim razie jak zmarł? – dopytywała rozbawiona.
Lubiła słuchać pani Rozalki, a ta z kolei uwielbiała opowiadać.
– No, normalnie. Kilka dni po powrocie z tego szpitala poszliśmy spać, a rano nie żył. Lekarz stwierdził rozległy zawał. I tak to mi umarł bez uprzedzenia i zostawił mnie samą, niedojda jeden. Ale nadal go kocham i za nim tęsknię – rzekła z nostalgią w głosie.
– Przykro mi. – Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć.
– A co ma ci być przykro. Nawet go nie znałaś.
– Nie – przyznała. – Dziękuję za herbatę i pyszne ciasto. Pójdę już spać.
– Tak, kochaniutka. Dobranoc.
– Dobranoc. – Wstała i poszła do pokoju.
Leżała na łóżku i zastanawiała się, jak wygląda miłość. To musi być piękne uczucie kochać i być kochanym. W głębi serca również pragnęła tych romantycznych uniesień, nie umiała sobie jednak tego wyobrazić. Dużo czytała, a w książkach miłość wydawała się łatwa i prosta. W rzeczywistości jest jednak zupełnie inaczej. Jej koleżanki, jedna za drugą, nieszczęśliwie się zakochiwały. A jak potem cierpiały? Z drugiej strony, jeśli spotkać tę właściwą osobę, wszystko zaczyna się układać. Ale jak ona ma to zrobić? Po tym wszystkim. Nie, to z pewnością nie dla niej. Nie będzie potrafiła pokochać, zaufać. Nigdy.
***
Kolejne dni były podobne do siebie, identycznie się zaczynały i kończyły. Leżąc na łóżku, czytała podręcznik do psychologii.
Egzamin za niecałe trzy tygodnie, a tak wiele materiału do opanowania. Mało czasu – pomyślała. Musi się bardziej przyłożyć. W tym momencie do pokoju wkroczyła pani Rozalka z kubkiem herbaty i talerzem pełnym kanapek.
– Tylko książki i książki. Zjedz coś, bo z głodu padniesz. Jesteś coraz chudsza i bledsza, sąsiedzi gotowi pomyśleć, że cię głodzę. Już i tak mają mnie za starą wariatkę – powiedziała żartobliwie.
– Dziękuję za troskę. – Mimowolnie do jej oczu napłynęły łzy.
– Kochaniutka, za tydzień wigilia. Jedziesz do domu? – zapytała staruszka, siadając na krześle.
– Jadę. Mama i Aga miałyby mi za złe, gdybym nie przyjechała, więc posiedzę jakąś godzinkę i wrócę do pani.
– Nie rozumiem, dlaczego tak rzadko ich odwiedzasz. To twoi najbliżsi. Przez przeszło dwa lata, od kiedy tu mieszkasz, byłaś u nich zaledwie siedem razy. Kochaniutka, to raptem nieco ponad godzina drogi pociągiem. Rodzina jest ważna, jestem stara, wiem, co mówię.
– Nie pamiętam, kiedy ich odwiedzałam, ale z pewnością więcej niż siedem razy – zaprzeczyła dla zasady.
Doskonale wiedziała, ile razy i kiedy tam była. Nie lubiła wracać do tamtego domu ani na chwilę, nawet jako gość. Po takiej wizycie przez długi czas nie mogła odzyskać równowagi. Gdyby matka chociaż raz powiedziała, że za nią tęskni, czy coś w tym stylu, a nie grzecznościowe „Miło cię widzieć”, „Dawno u nas nie byłaś” i „Co u ciebie słychać?”. Teksty starej ciotki, a nie matki. Po co miała jeździć tam częściej? Z Agą też niespecjalnie się rozumiały i dogadywały. Zresztą o czym miała rozmawiać z ośmiolatką? Dwanaście lat różnicy w tym okresie życia to wręcz przepaść. Może to się zmieni za kilka lat, a może nigdy. Na Jerzego w ogóle nie zwracała uwagi, co matka miała jej szczególnie za złe. Julka nie potrafiła szczerze z nią o tym porozmawiać.
– Zrobisz, jak zechcesz, kochaniutka. Ale mnie tym razem niestety nie będzie. Przypomniała sobie o mnie córka mojej młodszej siostry i zaprosiła na całe święta. Może to i dobrze, dawno ich nie widziałam. Ale jeśli ty nie zostaniesz z rodziną, to spędzisz tutaj święta całkiem sama – zastanawiała się z wyraźną troską w głosie.
– Nic mi nie będzie, jestem dużą dziewczynką. – Usiłowała zażartować.
– A może ja jednak nie pojadę?
– Pani Rozalio, proszę jechać, ja sobie poradzę.
– Ja wiem, że sobie poradzisz, chodzi mi raczej o to, że w takie wyjątkowe dni nikt nie powinien być sam. Może pojedziesz ze mną?
– Nie mogę. – Zamilkła na chwilę. – Będę wam tylko przeszkadzała.
– Jak tam chcesz. To w takim razie ja wrócę zaraz po wigilii.
– Niech się pani o mnie nie martwi. Proszę spokojnie jechać na całe święta.
– Tak właśnie zrobię, a co tam, raz się żyje. – Popatrzyła na dziewczynę wesoło. – Juleczko, przestań mi „paniować”, mów do mnie po prostu babciu – zaproponowała po chwili namysłu pani Rozalia.
– Mogę?
– Przecież wyraźnie mówię.
– Dobrze. Dziękuję… babciu. – Wzruszyła się.
– I jak, zostaniesz u matki? Żebym mogła spokojnie pojechać na te trzy dni do Krakowa.
– Tak, zostanę – zapewniła pospiesznie i uśmiechnęła się do staruszki.
Okłamała ją. Chciała, aby kobieta spędziła święta z rodziną. Julka pojedzie na wigilię do domu, ale potem szybko wróci tutaj.
Śnieg padał coraz mocniej. Grube płatki białego puchu pokrywały wszystko dookoła wciąż grubszą i grubszą warstwą. Od dworca kolejowego do domu było raptem niecałe pół godziny spacerkiem, a ona, mimo że szła czterdzieści minut, pokonała dopiero połowę drogi. Im bliżej celu się znajdowała, tym ciężej było odrywać buty od chodnika. Usiadła na ławce w parku, wyciągnęła dłoń i patrzyła, jak topnieją na niej białe płatki. Zamknęła powieki. Wróciły wspomnienia sprzed dziesięciu lat:
Siedziały z mamą na kanapie w ich starym mieszkaniu. Julka miała na sobie śliczną różową sukienkę. Nie rozumiała, po co matka tak wystroiła zarówno ją, jak i siebie. Podświadomie czuła, że wydarzy się coś ważnego.
– Córeczko, dziś odwiedzi nas pan Jerzy. Chciałabym, żebyś go lepiej poznała i polubiła. On jest dla mnie kimś ważnym, więc bądź grzeczna i miła dla niego. Dobrze?
– A po co on tu przyjdzie?
– Juleczko, wiesz przecież, że my spotykamy się od jakiegoś czasu. A niedawno postanowiliśmy się pobrać. Zamieszkamy razem i dlatego musicie się polubić. Rozumiesz?
– Nie.
– Jak to nie? On zostanie moim mężem, a twoim tatą, będziemy rodziną.
– Ale ja nie chcę. Tak jest nam dobrze, prawda? Po co ci mąż? Masz mnie.
– Kochanie, musisz mnie zrozumieć, kobieta potrzebuje wsparcia mężczyzny i ja je otrzymuję od Jerzego. Ale między mną a tobą nic się nie zmieni, zawsze będzie tak jak teraz, obiecuję. Pomożesz mi? Kocham cię.
– Ja też cię kocham, mamusiu. Dobrze, pomogę ci.
Gorzkie łzy spłynęły jej po policzkach. Jak bardzo matka się wtedy myliła… Zmieniło się wszystko. Z roku na rok życie Julki stawało się coraz gorsze i bezwartościowe do tego stopnia, że w wieku nieco ponad siedemnastu lat chciała popełnić samobójstwo. Ale zabrakło jej odwagi i w ostatniej chwili zawróciła, cofnęła się. Pociąg minął ją z wielką prędkością, łopocząc jedynie połami kurtki. Wtedy też podjęła decyzję, że za dziewięć miesięcy, gdy osiągnie pełnoletność, wyprowadzi się z domu. Nikt jej tam zresztą nie chciał, a matka nawet nie podejrzewała, co się z nią działo. Jak postanowiła, tak zrobiła, i teraz mieszkała z panią Rozalią.
Koniec tych wspomnień. Im szybciej tam pójdzie, tym szybciej będzie to miała z głowy. Wierzchem dłoni otarła łzy i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Delikatnie zapukała do drzwi domu – zawsze czuła się tutaj jak intruz. Chyba nikt nie usłyszał pukania, więc zrobiła to z większą siłą i po kilku chwilach drzwi się otworzyły.
– Dobry wieczór, Julko – powiedział Jerzy z tym swoim uśmiechem sztucznie przyklejonym do ust.
Nie odpowiedziała, minąwszy go bez słowa.
– Dobry wieczór, córeczko. Dawno u nas nie byłaś – przywitała ją matka.
– Dobry wieczór, mamo. – Cmoknęła kobietę w policzek.
– Cześć, Julka. – Siostra przytuliła się do niej na krótką chwilę.
– Cześć, Aga. – Odwzajemniła uścisk.
– Skoro jesteśmy w komplecie, to możemy zasiąść do stołu – stwierdził Jerzy i skierował się w stronę salonu.
Poszła za nimi, usiadła na wskazanym przez mężczyznę krześle i patrząc na nich obojętnie, odpowiadała na grzecznościowe pytania, ale czuła się tutaj bardzo źle i nie na miejscu. Żałowała, że zgodziła się przyjść. Należało zostać w swoim pokoiku u pani Rozalii. Wiedziała jednak, że mamie i Adze byłoby przykro, czułyby się zlekceważone. A Julka nie lubiła nikomu sprawiać przykrości, co nie zmieniało faktu, że ostatnie godziny były dla niej swoistą torturą. Skubała potrawy wigilijne i z trudem przełykała. Stół perfekcyjnie zastawiony, dom udekorowany jak w filmach, a pod wielką krzykliwą choinką pięknie zapakowane prezenty. Iście sielski obrazek.
– Dlaczego tak rzadko nas odwiedzasz? – zapytała z wyrzutem w głosie matka.
– Dlaczego wy mnie w ogóle nie odwiedzacie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Córeczko, przecież ci mówiłam, że nie lubię tej całej Rozalii i nie będę cię tam odwiedzać.
– Tak, mówiłaś. Tylko że ja ciągle nie rozumiem dlaczego. Pani Rozalka to wspaniała, ciepła kobieta. Teraz jest najbliższą mi osobą.
– Jak to najbliższą? A my? – zapytała zdziwiona Aga.
– To znaczy… eee… Mieszkam z nią teraz, więc najczęściej ją widzę – poprawiła się szybko Julka.
Nie umknęły jednak jej uwadze oskarżycielskie spojrzenia mamy i Jerzego skierowane ku niej. Bardzo dbali o swoją córkę, chcieli, aby miała cudowne beztroskie dzieciństwo. Szkoda, że na Julce im nie zależało. Jerzemu się nie dziwiła, w końcu była dla niego nikim, ale mama? Czasami miała wrażenie, że matka utrzymuje z nią kontakt z dwóch powodów: po pierwsze, bo tak wypada, a po drugie, aby dobrze wypaść w oczach młodszej córki.
– To dlaczego nie wrócisz do domu? Ja za tobą tęsknię – przyznała szczerze Agnieszka.
– Nie mogę wrócić, bo tam mam pracę i studia. Jestem dorosła, a dorośli ludzie wyprowadzają się z domu i rozpoczynają życie na własny rachunek. Zrozumiesz to, gdy sama będziesz na takim etapie, ale nie zaprzątaj sobie teraz tym głowy. Są święta, czas radości i prezentów – powiedziała, próbując skierować rozmowę na inny tor. Dziewczynka miała osiem lat i jak wszystkie dzieci uwielbiała prezenty. Chyba nawet wierzyła jeszcze w Świętego Mikołaja. – Jestem ogromnie ciekawa, co dostałaś w tym roku. Sprawdzisz?
– Tak! – krzyknęła radośnie. – Tatusiu, mogę odpakować prezenty i pokazać Julce? Proszę!
– Możesz, kochanie.
Dziewczynka w sekundę stanęła obok choinki, chwytając za pierwszy prezent. Julka patrzyła na jej rozpromienione oczy i szeroki uśmiech. Dwanaście lat temu ona też była taka szczęśliwa i beztroska. Razem z mamą każde święta spędzały u dziadków Julki. Praktycznie spotykała ich tylko raz w roku. Jako dziecko cieszyła się z tego i nie wnikała, dlaczego tak rzadko tam jeżdżą. Matki nigdy o to nie zapytała, bo najpierw była za mała na takie pytania, a potem było za późno. Dziadkowie zmarli, gdy Julka miała jedenaście lat. W styczniu dziadek, a w sierpniu – babcia. Patrząc wstecz i analizując, Julka doszła do wniosku, że jej mama nie dogadywała się zbyt dobrze ze swoimi rodzicami. Dlaczego? Tego nie wiedziała, ale może kiedyś przyjdzie dzień, że zapyta ją o to.
– Mamo, ten prezent jest dla ciebie – zaszczebiotała Agnieszka, wręczając kobiecie maleńką torebeczkę.
Jolanta z uśmiechem na ustach wyjęła znajdujące się wewnątrz kwadratowe pudełeczko i je otworzyła – w środku błyszczały złote kolczyki.
– Dziękuję, kochanie – wyszeptała, nachylając się w stronę Jerzego i całując go w policzek.
– Ten jest dla ciebie, tatusiu. – Podbiegła i wręczyła mu sporej wielkości pudełeczko, wewnątrz którego znajdował się ciemnobrązowy skórzany portfel.
– Piękny. Dziękuję – powiedział, całując żonę w szyję.
Kobieta odpowiedziała mu promiennym uśmiechem.
– A to dla ciebie, siostrzyczko – oznajmiła dziewczynka, wręczając Julce torebkę.
– Dziękuję – powiedziała Julka, spoglądając na mamę.
Zerknęła do środka i zobaczyła książkę – mama znała jej zamiłowanie do czytania. Dawno temu siadały na kanapie, by wspólnie zagłębiać się w świat bajek dla dzieci… Do dziś pamiętała tę atmosferę: ciekawość i wyczekiwanie na zakończenie historii.
– A to jest prezent dla mnie – stwierdziła z wielką radością Agnieszka, a wyciągnąwszy na środek salonu pokaźnych rozmiarów pudło, z niecierpliwością rozrywała kolorowy papier. W środku znajdował się domek dla lalek z mnóstwem ubranek i innych akcesoriów. – Jakie piękne, ja o tym właśnie marzyłam! Ten Mikołaj jest wspaniały – oznajmiła i zabrała się do zabawy.
– Mamo, dziękuję za książkę. Miło, że o mnie pomyślałaś. Niestety ja już muszę iść, za czterdzieści minut mam ostatni pociąg. – Wstała i skierowała się do przedpokoju. Matka poszła za nią.
– Zostań jeszcze. Jerzy odwiezie cię potem do tego mieszkania.
– Dziękuję za propozycję, ale nie – odpowiedziała szybko, zakładając kurtkę.
Nigdy w życiu z własnej woli nie spędzi z nim ani minuty sam na sam.
– Dlaczego ty go nienawidzisz? On tak się tobą opiekował. Nigdy niczego ci nie brakowało. Nie potrafię tego zrozumieć.
– Tobie niczego nie brakowało i nie brakuje, mamo, a mnie on nigdy nie lubił. Odkąd pojawiła się Agnieszka, traktował mnie jak intruza. Dobrze o tym wiesz. Zresztą ty też się zmieniłaś pod jego wpływem.
– Nieprawda! Co ty sobie ubzdurałaś w tej głowie? Jesteś i zawsze byłaś dla mnie bardzo ważna.
– Dobrze, zmieńmy lepiej temat, nie chcę ci zepsuć tego wieczoru. Mamo, mogę cię o coś zapytać?
– Słucham.
– Dlaczego tak rzadko odwiedzałyśmy twoich rodziców? Praktycznie tylko w święta.
– Co to za pytanie? Skąd ci to przyszło do głowy? Dlaczego akurat dziś o to pytasz?
– Odpowiesz? Proszę.
– Odpowiem… Oni nie mogli mi wybaczyć, że nie wyszłam za mąż i wychowywałam cię sama. Myślę, że ich zawiodłam. Zaraz po twoich narodzinach pokłóciliśmy się, z naszych ust padło wiele przykrych słów. W gniewie powiedzieliśmy sobie za dużo i nie dało się już tego cofnąć. Ale ciebie bardzo kochali, wiesz o tym, prawda?
– Chyba wiem… Mamo, wiele razy cię o to pytałam i nigdy nie uzyskałam odpowiedzi, ale ja muszę poznać prawdę. Powiedz mi w końcu, kim jest mój ojciec. Ja muszę to wiedzieć. Proszę!
– Do czego potrzebna ci ta wiedza?
– Ja po prostu chcę wiedzieć, kim tak naprawdę jestem.
– Jesteś moją córką i to powinno ci wystarczyć! Nic więcej na ten temat nie powiem.
– Muszę iść, bo spóźnię się na pociąg – powiedziała zrezygnowana, bo właśnie takiej reakcji się spodziewała.
Jednak z tygodnia na tydzień coraz bardziej pragnęła poznać prawdę o swoim ojcu.
– Julka, zostań na noc – zaproponowała nagle matka.
– Nie mogę, nie chcę, aby pani Rozalia spędziła święta samotnie – skłamała.
– W takim razie pozwól, że cię odwiozę na dworzec kolejowy.
– Ty sama? – zapytała z ogromnym zdziwieniem, bo matka bez Jerzego nigdzie się nie ruszała.
Gdy Julka z nimi mieszkała, rzadko kiedy bywały sam na sam. Kobieta nie dążyła zbytnio do tego, aby poświęcać swój czas starszej córce. Dla niej nowa rodzina stanowiła centrum wszechświata, a mąż był ideałem mężczyzny i ojca oraz ucieleśnieniem wszelkiego dobra – zawsze opanowany i wyważony, nigdy nie dawał żonie powodów, aby źle o nim myślała. Dla Jolanty i Agnieszki faktycznie był wspaniały.
– A co w tym nadzwyczajnego? – zdziwiła się lekko poirytowana, zakładając płaszcz.
– Nic. Tak tylko zapytałam, bo nigdy nie proponowałaś mi, że sama mnie odwieziesz. Nawet gdy zabierałam swoje rzeczy do pani Rozalki, Jerzy pojechał razem z nami.
– Jerzy, odwiozę Julkę i za chwilę wracam! – krzyknęła matka w głąb domu.
– Ja ją odwiozę, nie chcę, abyś z powrotem wracała sama, jest bardzo ślisko – zaoferował mężczyzna, stając obok nich.
– Odwiozę ją. Poradzę sobie – stwierdziła stanowczo kobieta, zakładając buty.
– Dobrze, tylko jedź ostrożnie – zgodził się, zamykając za nimi drzwi.
W milczeniu wsiadły do samochodu. Julka zastanawiała się, co ma powiedzieć, bo panująca między nimi cisza stawała się niezręczna. Kiedyś nie mogły się nagadać, a teraz przebywanie w swoim towarzystwie było dla obu kobiet co najmniej kłopotliwe.
– Dlaczego pytałaś o moich rodziców?
– Nie wiem, mamo, tak sobie o nich przypomniałam. W święta zawsze do nich jeździłyśmy.
– Julka, martwię się o ciebie. W ogóle nas nie odwiedzasz, zamknęłaś się w sobie. Wiem, że wydaje ci się, że bardziej kocham Agnieszkę i Jerzego niż ciebie, ale to nie jest prawda.
– Mamo, ja tak wcale nie uważam – skłamała. – Chociaż wydaje mi się, że Jerzy przesłonił ci cały świat.
– Dlaczego go tak nie lubisz? On zawsze się o nas troszczył, dbał o ciebie i o mnie. Przecież dobrze nam się razem mieszkało. Cały czas nie rozumiem, z jakiego powodu od nas odeszłaś.
– Mamo, ja od was nie odeszłam, po prostu tak jest mi wygodniej. Tam mam studia i pracę. To normalne, że dzieci wyprowadzają się od rodziców.
– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi – powiedziała z wyraźnie wyczuwalną nutą żalu w głosie.
– A o co? – zapytała przekornie.
Wiedziała, że matka nie rozumie jej nawet w najmniejszym stopniu. Nie rozumiała, nie rozumie i z pewnością nie zrozumie.
– Rzadko dzwonisz, przyjeżdżasz od wielkiego święta, praktycznie ograniczyłaś nasz kontakt do niezbędnego minimum.
– Mylisz się, mamo. To ty mnie odsunęłaś na bok po pojawieniu się Jerzego, a później Agnieszki. Ja byłam tylko pewnego rodzaju dodatkiem do rodzinnej sielanki.
– Jak możesz tak mówić? – zapytała z wyrzutem. – Nigdy niczego ci nie brakowało. Miałaś zabawki, drogie ubrania, telefony, cokolwiek zapragnęłaś.
– A czy ja o te rzeczy kiedykolwiek poprosiłam? Czy powiedziałam, żebyś mi to kupowała? Nie, mamo, nigdy. Bo ja tego nie potrzebowałam, ja chciałam, żeby było jak dawniej, żebyś mnie kochała. Ale ty byłaś zaabsorbowana nowym dzieckiem, nowym życiem. I ja to nawet rozumiem, boli mnie tylko to, że nie dostrzegałaś moich problemów. Patrzyłaś na mnie, ale mnie nie widziałaś…
– Co ty wygadujesz? Od jakiegoś czasu jesteś zupełnie jak ten… – Zamilkła.
– Jak kto?
– Nikt.
– Odpowiedz, mamo – zażądała stanowczo.
– Jak twój ojciec – podsumowała pogardliwie.
– Nie wiem, czy jestem jak on, bo nigdy mi o nim nawet słowem nie wspomniałaś. Przez dwadzieścia lat.
– Bo nie ma o kim mówić. Skończmy ten temat, to do niczego nie prowadzi.
– I to cię tak boli, że patrząc na mnie, przypomina ci się przeszłość? – ciągnęła nieugięta, chcąc w ten sposób zranić matkę.
– Ta rozmowa nie powinna mieć miejsca. Oszczędźmy sobie tych słów, których potem obie mogłybyśmy pożałować. Jestem pewna, że nadejdzie dzień, w którym zrozumiesz, jakie miałaś łatwe i bezproblemowe życie z nami. Gdybyś potrafiła to docenić, może nasze stosunki wyglądałyby dzisiaj zupełnie inaczej.
– Myślisz, że ja nie miałam swoich problemów, gdy mieszkałam z wami? – zapytała z żalem i rozgoryczeniem.
Matka była skupiona na Agnieszce i Jerzym, a na Julce dawno postawiła krzyżyk.
– Jakie problemy mogło mieć dziecko w twoim wieku? Jesteś niesprawiedliwa.
– Może… Dziękuję, że mnie podwiozłaś. Pójdę już, zanim rzeczywiście powiemy sobie słowa, których nie da się cofnąć. Dobranoc, mamo. – Nachyliła się w jej stronę i cmoknęła ją w policzek, a następnie szybko otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu.
– Zaczekaj. – Usłyszała za swoimi plecami i odwróciwszy się, zobaczyła, jak kobieta wysiada z auta.
– Na co?
– Twój ojciec ma na imię Adam… – wyznała.
– Adam… – powtórzyła Julka, podchodząc bliżej matki.
– Poznaliśmy się na studiach, zakochałam się w nim, sądziłam, że z wzajemnością. Byliśmy razem prawie rok, gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży. Ucieszyła mnie wiadomość, że zostanę mamą. Myślałam, że on zareaguje podobnie… – Zamilkła na moment. – Myliłam się. Najpierw zapytał, czy jestem pewna, że to jego dziecko. Poczułam się jak najgorsza dziwka, zranił mnie bardzo tymi słowami. Mimo że zapewniłam go, że dziecko, które noszę pod sercem, jest jego, z zimną krwią zaproponował aborcję, a gdy odmówiłam, zagroził, że go nie uzna i nie da mi ani grosza na wychowywanie bękarta. Uderzyłam go w twarz i odeszłam, a później udawaliśmy, że się nie znamy. Po kilku tygodniach wróciłam do domu i zrezygnowałam z dalszych studiów. Urodziłam ciebie, a resztę historii znasz.
– Wiesz, gdzie on teraz jest?
– Kto?
– Adam, mój ojciec…
– Nie mów o nim w ten sposób. Nie nazywaj go ojcem.
– Mamo, wiesz, gdzie jest?
– Na szczęście nie.
– Wie, że ma córkę?
– Tak, wie. Na adres akademika, w którym razem mieszkaliśmy, wysłałam mu informację o twoich narodzinach i kilka twoich zdjęć. Chyba myślałam, że kiedy cię zobaczy, to uświadomi sobie, że jesteś częścią niego i zapragnie cię poznać.
– I?
– I nic. Odpisał, abym mu więcej nie wysyłała twoich zdjęć. Zresztą wkrótce skończył studia, a ja nie znałam jego adresu, bo tak naprawdę podczas naszej znajomości niewiele się o nim dowiedziałam. On nigdy nie traktował mnie poważnie, raczej jako sposób na miłe spędzenie czasu. Wiem jedynie tyle, że pochodził z Sopotu i tam też wrócił po studiach. Nigdy niczego od niego nie żądałam, nie potrzebowałam jego łaski ani pieniędzy. Myślę, że dobrze nam się żyło bez jego pomocy – skwitowała.
– Mamo, naprawdę jedynie tyle o nim wiesz? – zapytała.
– Tak.
– A jak się nazywał?
– Po co chcesz to wiedzieć?
– Proszę, powiedz mi – wyszeptała cicho.
– Dobrzycki. Adam Dobrzycki.
– Dziękuję, mamo – odpowiedziała, po czym ponownie cmoknęła kobietę w policzek.
Matka uśmiechnęła się do córki smutno, wsiadła do samochodu i odjechała.
Julka szybkim krokiem weszła na peron. Duże płatki śniegu spadały jej na twarz, mieszając się ze łzami spływającymi po policzkach. Nikogo nie było, stała sama. Zbliżyła się do krawędzi peronu i patrzyła na metalowe szyny. Wydawały się takie twarde i lodowate. Dlaczego własny ojciec jej nie chciał? Czy nigdy nie pragnął poznać córki? Widać nie, skoro do tej pory się nie odezwał. Poczuła, że dla nich wszystkich byłoby lepiej, gdyby umarła. Zapragnęła być jak ten płatek śniegu, spaść na czyjąś dłoń, rozpuścić się i wyparować. Wtedy skończyłyby się wszelkie problemy. Jaka musi być beznadziejna, że nawet własny ojciec nie chciał mieć z nią nic wspólnego? W oddali dostrzegła światła nadjeżdżającego pociągu, maleńkie jasne punkciki stawały się coraz większe, zbliżały się do niej. Zrobiła trzy kroki w tył. Pociąg sunął coraz wolniej, aż z piskiem zastygł w bezruchu. Szybko do niego wsiadła, weszła do przedziału, zajmując miejsce przy oknie, i wpatrywała się w ciemność. Łzy powoli przestały napływać do oczu, a Julka zaczęła odzyskiwać równowagę po tej „wspaniałej” uroczystości rodzinnej, jak i po tym, czego się przed chwilą dowiedziała. W tym momencie przyrzekła sobie, że więcej tam nie pojedzie. Żadnych chociażby kurtuazyjnych wizyt. Jeśli chcą ją widzieć, będą musieli pofatygować się do jej obecnego miejsca zamieszkania, bo zarówno w jedną, jak i drugą stronę odległość jest identyczna. Rozejrzała się po przedziale. W drugim końcu siedziała para staruszków. Cicho rozmawiali, uśmiechając się do siebie. Po drugiej stronie dostrzegła młodego mężczyznę, który oparty o szybę twardo spał. Krótko obcięte włosy w komiczny sposób przykleiły się do zaparowanej szyby. Obok niego leżał duży, mocno wypchany plecak. Ciekawe, gdzie jest cel jego podróży? Pewnie skądś wracał, a może dokądś jechał. Julka nigdy się tego nie dowie.
Wzięła prezent od matki i wstała, podchodząc do wyjścia, gdyż zbliżała się stacja, na której powinna wysiąść. Zeszła na peron i usiadła na ośnieżonej ławce, patrząc w dal za odjeżdżającym składem. Wyjęła książkę i spojrzała na tytuł – Inną drogą. Odchyliła okładkę, na śnieg wypadły pieniądze. Szybko schyliła się, by podnieść pięć stuzłotowych banknotów. Pieniądze. Matka wciąż myśli, że za ich pomocą da się rozwiązać każdy problem. Włożyła je z powrotem do książki i wolnym krokiem ruszyła do mieszkania. Zbliżała się dwudziesta druga, więc niewielu ludzi minęła po drodze, za to śnieg sypał coraz mocniej. Ciężki i mokry przylepiał się do wszystkiego, otulając świat białą kołdrą. Gdy dotarła do mieszkania, zarówno kurtkę, jak i buty miała kompletnie przemoczone. Szybko zrzuciła z siebie ubranie, włożyła suche spodnie i wełniany sweter, po czym poszła do kuchni. Umyła stojącą w zlewie szklankę, którą wstawiła tam kilka godzin wcześniej, i zaparzyła sobie w niej herbatę. Gorące szkło przyjemnie ogrzewało zziębnięte dłonie.
Usiadła na kanapie i opatuliła się szczelnie kocem. Mimo że tego nie chciała, na powrót zaczęła rozmyślać o kilku ostatnich godzinach. Może była zbyt niesprawiedliwa w stosunku do mamy? Ona chyba naprawdę myślała, że oboje z Jerzym robią wszystko dla dobra Julki. Adam Dobrzycki – to imię i nazwisko wciąż rozbrzmiewało w jej głowie… Ojciec nie chciał mieć z Julką nic wspólnego, jednak ona zapragnęła go poznać, chociażby tylko miała zobaczyć go gdzieś z ukrycia. Może spróbuje go odnaleźć? Pojedzie do Sopotu i odszuka go, aby nie mówiąc mu, kim jest, porozmawiać z nim przez krótką chwilę. I co potem? To by tylko dodatkowo pogmatwało jej życie.
Chcąc nie myśleć, nacisnęła guzik na pilocie, za sprawą czego na ekranie telewizora pojawił się jakiś film. W całym ciele poczuła przyjemne ciepło i zasnęła.
***
Rankiem poszła do kuchni. Usiadła przy stole w samej piżamie. Cisza. Zupełna, niczym niezmącona cisza. Wstawiła wodę i sięgnęła do szafki po swój ulubiony kubek do kawy. W jego środku znalazła kartkę złożoną równiusieńko na cztery części, zapisaną kaligraficznym pismem Rozalii. Zaczęła czytać z zaciekawieniem:
Kochaniutka!
Ja jestem stara, ale nie głupia. Józuś zawsze mi mówił, że jestem gorsza niż Milicja Obywatelska. Wiem, że po kolacji wigilijnej wróciłaś tutaj. Ale to Twoje życie, ja nie mam prawa w nie ingerować. Smutno spędzać takie dni w samotności, bo człowiekowi wtedy jeszcze ciężej niż zazwyczaj.
Kupiłam dla Ciebie świąteczny prezent. Wybrałam właśnie tę, bo moim zdaniem jesteś bardzo podobna do jej głównego bohatera. Zastanów się nad tym. Prezent położyłam za firanką, obok choinki.
A skoro o choince mowa, pamiętaj, żeby nie zostawiać na noc włączonych światełek, bo stare już są, i nie daj Bóg, może dojść do pożaru mieszkania albo co gorsza cała kamienica pójdzie z dymem. Sąsiedzi by mnie chyba zlinczowali.
Przygotowałam Twoje ulubione pierogi z serem. Znajdziesz je w lodówce, w niebieskim pojemniku. Powinno Ci wystarczyć do jutra. Zostawiłam również makowiec, jest w żółtym pojemniku. Co to za święta bez makowca?
Wrócę jutro przed wieczorem.
Rozalia
Julka wzruszyła się, czytając liścik. Po raz kolejny pomyślała, że Rozalia to najwspanialsza kobieta pod słońcem. Szybko poszła do salonu, ciekawa prezentu, który tam na nią czekał. Wzięła do rąk torebkę, w środku znalazła Małego księcia Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Znała fragmenty książki na pamięć, bo czytała ją chyba ze sto razy. Zrobiła kawę, ukroiła kawałek makowca i usiadła na łóżku w swoim pokoiku. Zaczęła czytać, doszukując się tym razem rzekomych podobieństw między nią a chłopcem z książki. Mimo usilnych starań takowych nie dostrzegła.
***
Drugi dzień świąt przywitał dziewczynę jeszcze obfitszymi opadami śniegu. Stanęła przy oknie, patrząc z zaciekawieniem na bielutkie ulice. Ubrała się i wyszła na spacer. W pobliskim parku nie napotkała nikogo. Jedynymi żywymi stworzeniami było kilka gołębi, które krążyły wokół niej, licząc chyba na jakieś okruszki. Nie miała przy sobie nic do jedzenia, szkoda. Po dłuższej chwili znudzone ptaki odleciały w swoją stronę. Aby móc usiąść na ławce, zgarnęła z niej białą pierzynkę i spojrzała na oblepione śniegiem buty. Przypomniały jej się momenty, gdy z mamą i dziadkami chodzili na spacery w czasie świąt. Dziadek specjalnie dla niej zrobił sanki z oparciem. Pomalował je różową farbą, a na oparciu namalował kolorowe kwiaty. Właśnie wtedy Julka była najszczęśliwsza, bo potem pojawił się Jerzy, dziadkowie zmarli, a mama urodziła Agnieszkę. Świat całkowicie się zmienił.
Obserwowała białe płatki, które wolno opadały na jej czarną rękawiczkę – każdy inny, wszystkie piękne. Wstała i wróciła do pustego mieszkania, w którym towarzyszyła jej absolutna cisza. Usiadła przy stole, obserwując parę wodną wydostającą się z czajnika. Bardzo doskwierał jej brak towarzystwa, a ulubione pierogi z serem nie smakowały dobrze jedzone w samotności. Resztę dnia spędziła na sofie w salonie, na zmianę czytając książkę, którą dostała od matki, i podręcznik do psychologii. Nie mogła się jednak skupić na żadnej z nich, wciąż wracając myślami do tego, czego doświadczała przez ostatnie dziesięć lat. Skłoniła ją do tego niedawno czytana historia Małego księcia. Choć nie znalazła w nim ani odrobiny siebie, książkę niezmiennie uznawała za piękną i wartościową. Zakreśliła sobie wiele fragmentów, które tym razem wywoływały szczególne przemyślenia, choć kiedyś nie zwróciła na nie uwagi. Człowiek zmienia się bezustannie, w związku z czym na każdym z etapów naszego życia inne rzeczy stają się priorytetowe. Znowu wróciła myślami do dnia przedwczorajszego. Zawsze, ilekroć spotykała się z rodziną, przez długi czas nie mogła dojść do siebie. Nie inaczej było i tym razem, a ponadto do grona wspomnianej rodziny dołączył tajemniczy Adam Dobrzycki.
Dobrze, że pani Rozalka niedługo się zjawi – pomyślała. Właściwie to powinna już być. Pisała, że wróci po południu, a niebawem wybije osiemnasta.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Julka usłyszała chrzęst klucza przekręcanego w zamku drzwi wejściowych. W ślad za nim z impetem do mieszkania wkroczyła jego właścicielka.
– Kochaniutka, jesteś tu czy cię nie ma? – zapytała donośnie, łapiąc głośno oddech.
– Jestem – odpowiedziała z uśmiechem Julka.
Pokochała panią Rozalię i nie raz dziękowała losowi, że tamtego letniego dnia postawił tę kobietę na jej drodze.
Lipiec. Prawie dwa i pół roku temu. Julka skończyła osiemnaście lat i biorąc kilka drobiazgów oraz ubrania, oznajmiła matce, że wyprowadza się z domu. Tamta nie kryła zdziwienia, ale i zbytnio nie protestowała. Julka spodziewała się dokładnie takiej reakcji, po której jeszcze bardziej upewniła się co do słuszności swoich działań.
– Gdzie będziesz mieszkała? – dopytywała matka.
– Wynajęłam pokój obok mojego liceum – skłamała, mimo że nie miała pojęcia, gdzie się przeprowadzi, ale w tym domu nie zamierzała zostać ani dnia dłużej.
Rok wcześniej obiecała sobie, że w dniu osiemnastych urodzin wyprowadzi się, i tak właśnie zrobiła.
– Kiedy wynajęłaś? Z czego zapłacisz za ten pokój? Nie wymyślaj, nigdzie nie będzie ci lepiej niż tutaj.
– Mamo, męczą mnie te dojazdy do szkoły. Zrozum, codziennie tracę na nie przeszło dwie godziny, a czasem dłużej. To dla mnie ważne, aby mieć więcej czasu na naukę – tłumaczyła.
Prawda była taka, że z pełną świadomością wybrała liceum w Łodzi zamiast w rodzinnym Piotrkowie Trybunalskim. Wydedukowała, że dzięki temu spędzi mniej czasu w domu, a czas w pociągu i tak przeznaczy na naukę. Matka nie była zachwycona wyborem córki, jednak nie protestowała, bo najważniejsze było dla niej to, aby Julka, zdawszy maturę, poszła na jakiekolwiek studia i w przeciwieństwie do niej samej ukończyła je.
– Jolu, Julka ma rację. To jest całkiem dobry pomysł – powiedział Jerzy, który przysłuchiwał się ich rozmowie. – O pieniądze się nie martwcie, przecież ja zawsze traktowałem Julkę jak córkę i pomogę jej finansowo.
– Naprawdę tak myślisz? – Bardziej stwierdziła, niż zapytała Jolanta. – W takim razie zgadzam się.
– Dziękuję, mamo – odpowiedziała Julka z wielką ulgą.
– Ale muszę najpierw poznać ludzi, u których zamieszkasz. Kim oni są?
– Mamo, porozmawiamy o tym wieczorem, gdy wrócę po resztę moich rzeczy. Teraz muszę lecieć, bo w przeciwnym razie spóźnię się na pociąg – oznajmiła i szybko wyszła z domu.
Z bijącym sercem zastanawiała się, w jaki sposób przedstawi matce ludzi, u których zamieszka, skoro ona sama ich jeszcze nie zna. Musi coś wymyślić. Wsiadła do pociągu, cały czas intensywnie zastanawiając się nad tym, co teraz zrobi. W najgorszym wypadku ucieknie z domu. Zresztą jako osoba pełnoletnia mogła w końcu sama o sobie decydować. Nawet jeśli zgłoszą jej zaginięcie, a policja ją odnajdzie, to i tak nie będzie musiała wracać do domu. Nie zmieniało to jednak faktu, że przecież powinna gdzieś zamieszkać. Bądź co bądź nie zamierzała spać na ulicy. Wysiadła z pociągu, nogi niosły ją same. Usiadła na ławce w parku i zaczęła płakać. Łzy rozpaczy i narastającego lęku spływały po jej drobnej twarzy. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Podniosła wzrok i zobaczyła przed sobą staruszkę o miłym wyrazie twarzy i jakimś takim młodym, energicznym spojrzeniu.
– A co ty tu tak płaczesz, kochaniutka? Stało się coś? – zapytała kobieta dobrodusznie.
– Tak, stało się. Od dzisiaj jestem bezdomna – oświadczyła.