Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy przychodzi stanąć do walki, warto mieć po swojej stronie przyjaciół.
Wojska Ragnarok zamierzają otworzyć sobie dostęp do przywłaszczonego przez mistrzów melotu. Przeciw armii maszerują przekupieni złotem Czteropalczaści, wśród których ukrywają się zaginieni chłopcy. Ymir, Nathaien i przyjaciele starają się pozostać niezauważonymi, lecz czy uda im się uniknąć spotkania z dowódcą wojsk, Xavianem? Tymczasem z Hrothgaru wyrusza mistrz Noliah z misją odnalezienia Chłopca o Czystej Krwi.
W tym samym czasie Idrasil, król Chorasanu, sprzymierza się z mrocznym klanem Vlaadów, by zaatakować Aktajon. Niepewny lojalności członków Rady Królewskiej Blossi musi stawić czoła zarówno niebezpieczeństwom kryjącym się na korytarzach aktajońskiego zamku, jak też tym pochodzącym nie z tego świata.
Już wkrótce w cieniu Wyroczni Środka przeleje się krew, barwiąc wody Alkmeny na czerwono…
Gdzie jest Ymir? – pytał w myślach Noliah, coraz bardziej nerwowo szukając go wzrokiem pomiędzy siedzącymi chłopcami. Stół za stołem, rząd za rzędem, miejsce po miejscu. Wcześniej obszedł budynek, sądząc, że znajdzie go wśród oczekujących na rozpoczęcie uroczystości mieszkańców osady. Zawołany przez Swifta musiał jednak wracać do środka.
Gówniarz nie mógł się ukrywać, by uniknąć swego przeznaczenia. Przecież nikt prócz Corella nie wiedział, że fiolka z krwią Ymira zatańczyła, a stary mistrz doskonale zdawał sobie sprawę, że tajemnicy tej nie może nikomu zdradzić, dopóki nie zezwoli na to Akaran. Zresztą Ymir miał prawo przypuszczać, że podczas tej ceremonii zostanie wybrany do opuszczenia Twierdzy – chwalono go za waleczność i spryt, a przede wszystkim był już w odpowiednim wieku. Dlaczego zatem nie przyszedł?
Marcin Masłowski
Urodził się w 1979 roku. Jest triathlonistą i maratończykiem, miłośnikiem Łodzi i jej tajemnic. W wolnym czasie sięga po literaturę dwudziestolecia międzywojennego. Ulubionymi autorami są Tadeusz Boy-Żeleński, Antoni Słonimski, Jaume Cabré i Arturo Pérez-Reverte. Prowadzi autorską stronę www.marcinmaslowski.pl.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 467
Rok wydania: 2021
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rodzicom
Pierwsza z nich za Podgrodzia czarnymi murami, Druga – siwa, w górach, za Płowymi Skałami, Śród miedzi, na wschodzie osadzona Ugrar, Na północy zaś czwarta – w dolinie Hrothgar, Piąta na klifie, skrzą się boskie blaski, Szósta na pustyni, tam gdzie szare piaski, Wodospadu siódma dotyka wód ścianą,
Zwiadowcy donieśli hrothgarskim mistrzom: płoną, podpalane przez postacie przypominające bogów z Ragnarok, wsie na północy.
Zurwan Akaran i Noliah wezwali na pomoc nieposkromionych Czteropalczastych zajmujących się wydobywaniem melotu. Jego złoża się wyczerpały, a bogowie, nie przyjmując tego do wiadomości, domagali się kolejnych dostaw i zagrozili użyciem siły. Na czele oddziałów ratunkowych stanął Xavian, który jako jedyny mógł połączyć zwaśnione góralskie klany. Kupieni wozami złota Czteropalczaści przyrzekli bronić Hrothgaru i powstrzymać zbliżającą się boską armię.
Z powodu przybycia górali mistrzowie przesunęli Ceremonię Krwi, której co wiosnę poddawano wszystkich wychowanków Twierdzy. Kilku chłopców postanowiło jednak w tajemnicy zbiec z Hrothgaru i przyłączyć się do Czteropalczastych. Wyprawę zorganizował Ymir, a dołączyli do niego Pat Beczułka, Mirka, Hrym, Dirk Jąkała i niechętny ucieczce Nathaien. To właśnie on odkrył, że melot się nie wyczerpał, a mistrzowie handlowali chłopcami.
Tuż przed rozpoczęciem uroczystości, podczas badania fiolek zawierających krew wychowanków Hrothgaru, Akaran znalazł poszukiwanego od setek wiosen Chłopca Czystej Krwi. Był nim Ymir.
Z Ragnarok wyruszyła armia, której celem było doprowadzić do wznowienia dostaw hrothgarskiego melotu. Po rozmowie z samym bogiem na jej czele stanęli tajemniczy Freja, Retta oraz Cabron. Po drodze dołączył do nich Stor Fisker.
W Aktajonie skryci zabójcy zamordowali króla. Na tronie zasiadł młodszy z jego synów, niedoświadczony Blossi. Ten, który miał odziedziczyć koronę po ojcu, Bioin, nie uprzedziwszy nikogo, zbiegł. Młody władca, nieprzygotowany do dzierżenia steru rządów, węsząc wszędzie spiski i zdradę, nie potrafił okiełznać członków Rady Królewskiej. Podczas ustalania okoliczności śmierci ojca ciała zabójców w magiczny sposób zniknęły z lochów.
Tymczasem królewski bibliotekarz odczytał ukryte na pergaminie znalezionym przy jednym z asasynów tajne zapiski. Wynikało z nich, że za morderstwem stał mroczny klan Vlaadów, który najprawdopodobniej sprzymierzył się z wrogiem Aktajonu, Idrasilem – władcą Chorasanu. Blossi i jego siostra Liomi mieli być następnym celem ataku. Z listu wynikało także, że Vlaadowie chcieli dostać się do grobowca ukrytego w lochach biblioteki. W tym celu ktoś skradł klucz z jednego ze schowków.
W Rocevaux trwało wesele księżniczki Vreny z synem Idrasila, Dvegenem. Miało połączyć obie monarchie. Królowa Lena, która kochała córkę ponad wszystko, zdecydowała się podjąć wszelkie kroki, by unieważnić małżeństwo. Nakłoniła do pomocy zadurzonego w niej barona Xevioso. Ten, mimo absurdalności pomysłu, pod wpływem chwili i słabości do Leny zdecydował się wykonać tę karkołomną misję.
Wielka sala hrothgarskiej twierdzy wypełniona była po brzegi chłopcami i ludem z miasteczka. Została specjalnie przystrojona na wieczorną ceremonię – na ścianach zawieszono szarfy, metalowe świeczniki przyozdobiono kolorowymi wstążkami, a na suto zastawionych stołach ustawiono bogato zdobione lichtarze.
Po zakończeniu oficjalnej części miała rozpocząć się wielka uczta. Przewidziano solidną porcję mocnego miodu, a także świeżo uwarzonego piwa pszenicznego. Miano częstować pieczonymi kapłonami oraz innym pomniejszym ptactwem. Wszyscy czekali na jagnięcinę w ziołach, zapiekaną z warzywami i przygotowywaną pod kołderką z jajek, aromatycznych przypraw i mąki. Na tacach piętrzyły się już stosy ociekających miodem bułek nadziewanych śliwkami i jabłkami. Słodkości cieszyły się wielkim powodzeniem i znikały w pierwszej kolejności. Wszędzie unosiły się przyprawiające o ślinotok intensywne zapachy dojrzałych owoców, grzybów i ziołowych potraw.
Gawiedź tłoczyła się przy ścianach. Goście nie zwracali uwagi na chłopców, którzy przecież byli bohaterami wieczoru, tylko łakomie wpatrywali się w rozstawione siedziska. Szukali odpowiedniego dla siebie miejsca, skąd byłoby blisko do najlepszych smakołyków.
Wychowankowie Twierdzy spoczęli na ławach ustawionych bokiem do stołu mistrzów. Kręcili się zniecierpliwieni i podekscytowani. Ten wieczór miał zadecydować o przyszłości części z nich.
Wreszcie otworzyły się drzwi, przez które do sali zaczęli wchodzić pierwsi sędziwi mężowie. Na czele szedł mistrz łucznictwa Godwin, po nim mistrz warzenia mikstur Belar i Kalowin, mistrz polny. Spoczęli za stołem, a tuż po nich zasiedli Falko i Corell, który na widok wpatrujących się w niego z wyczekiwaniem młodzieńców uśmiechnął się z dumą. Uważał siebie za najważniejszą osobę ceremonii, gdyż to on odczytywał imiona zwycięzców. Po jego prawej zasiadł Noliah, a dalej mistrz miar Morun i mistrz runiczny Gortar, który z uwagi na swój wiek i ledwie okazywaną żywotność został wprowadzony i posadzony na krześle wyłożonym wygodnymi poduszkami przez Mistrza Jarka. Jako ostatni, z jak zwykle przerażoną miną i bladą twarzą, wszedł mistrz historii dawnych Komsa.
Do stołu zbliżył się również mistrz ogłady Swift, który od pewnego już czasu krążył po sali. Przechodząc obok ław chłopców, karcił, ciągnął za uszy albo uderzał łokciem w plecy zgarbionych i niedbale siedzących. Wprawdzie nie mógł doliczyć się szóstki gagatków, ale w tym pośpiechu wszystko było możliwe. Uspokoiwszy młodzież, stanął z boku i spoglądając w stronę audytorium, ukłonił się nisko zebranym.
– W imieniu mistrzów serdecznie witam zgromadzonych tu chłopców o zielonych tatuażach. Witam dostojnych przedstawicieli Hrothgaru – Swift zwrócił się do wójta i jego otyłej małżonki – jak i licznie przybyłych gospodarzy z naszego miasteczka. Po raz kolejny mistrzowie zwołali Ceremonię, aby odszukać Chłopca o Czystej Krwi, następcę Wielkiego Mistrza Zurwana Akarana. To dziś linie przeznaczenia wybranych podopiecznych na zawsze rozłączą się z Twierdzą. Staną się mężczyznami i rozpoczną fascynującą przygodę zwaną życiem!
Rozległy się oklaski. Chłopcy nerwowo przebierali nogami.
– Proszę, ależ proszę… – kokietował Swift, starając się uspokoić tłum. – Za chwilę mistrz Corell ogłosi, czy odszukano chłopca, zaś mistrz Noliah wskaże, którego z was los na zawsze się zmieni. – Przeszedł spokojnie do piorunującego, jego zdaniem, zakończenia. – Czy modlitwy młodzików zostały wysłuchane, a pragnienia zapisane zostały w żywotności i właściwościach ich krwi? Czy trafią do miejsc, o których marzyli? Odpowiedzi na te pytania zna tylko mistrz Corell. On to, badając nieskażoną krew naszych podopiecznych, poznał ich przyszłość i sporządził listę szczęśliwców!
Swift podniósł zwinięty pergamin zapieczętowany przez Noliaha czerwonym, żeby nie powiedzieć krwistym, lakiem.
– Moje bajanie ani nie przyśpieszy tej ceremonii, ani nie rozjaśni w waszych głowach tajemnicy, która czai się w ciemnościach nocy. Życzę wam wszystkim, chłopcy o zielonych tatuażach, byście szli drogą własnej krwi.
Sala wypełniła się brawami. Swift ukłonił się nisko i dumny z siebie zasiadł obok Komsy. Wówczas podniósł się Corell. Natychmiast zapanowała cisza, zaś wszyscy zgromadzeni przenieśli na niego wzrok. Mistrz ceremonialnie zamachał rękoma, chcąc okiełznać rękawy szaty. Komsa przekazał listę Mistrzowi Jarkowi, który pominął przysypiającego Gortara i podał pergamin Morunowi. Noliah niemalże wyrwał mu go z ręki i szybko położył przed Corellem.
Stary mistrz chwycił dokument i podniósł go. Wszyscy usłyszeli, jak pieczęć wydała charakterystyczny dźwięk łamanej laki.
– Moi drodzy! – przemówił z wielką powagą, jednocześnie rozwijając pergamin. – Lato zbliża się ku jesieni i nadszedł czas wyjawienia wielkiej prawdy! Już od kilku dni badałem waszą krew i doszedłem do wniosków, które zaraz wam przedstawię. Niemniej jednak zanim to uczynię, chciałbym zaznaczyć, iż koncypowanie nad gęstością, barwą i ciężarem własnym krwi doprowadziło mnie do wniosków, które wymagają dalszych pogłębiających dociekań. Te zaś natomiast…
Gdzie jest Ymir? – pytał w myślach Noliah, coraz bardziej nerwowo szukając go wzrokiem pomiędzy siedzącymi chłopcami. Stół za stołem, rząd za rzędem, miejsce po miejscu. Wcześniej obszedł budynek, sądząc, że znajdzie go wśród oczekujących na rozpoczęcie uroczystości mieszkańców osady. Zawołany przez Swifta musiał jednak wracać do środka.
Gówniarz nie mógł się ukrywać, by uniknąć swego przeznaczenia. Przecież nikt prócz Corella nie wiedział, że fiolka z krwią Ymira zatańczyła, a stary mistrz doskonale zdawał sobie sprawę, że tajemnicy tej nie może nikomu zdradzić, dopóki nie zezwoli na to Akaran. Zresztą Ymir miał prawo przypuszczać, że podczas tej ceremonii zostanie wybrany do opuszczenia Twierdzy – chwalono go za waleczność i spryt, a przede wszystkim był już w odpowiednim wieku. Dlaczego zatem nie przyszedł?
Noliah z bezradności zacisnął pięści. Miał ochotę wstać i wybiec przed twierdzę, aby zobaczyć, czy chłopak nie siedzi gdzieś na okalającym budynek murze. Z trudem hamował narastający niepokój. Kilkukrotnie policzył wszystkich chłopców i za każdym razem wychodziło mu ich za mało.
O sześciu za mało.
Patrzył na twarze wyrostków, rozpoznawał zdecydowaną większość z nich, zwłaszcza tych starszych. W ich tłumie nie potrafił jednak wskazać, kogo dokładnie brakuje.
W pewnym momencie przypomniał sobie, że Ymirowi często towarzyszył rudzielec, którego Noliah również nigdzie nie zauważył. Nie pamiętał jednak, jak na niego wołano. Zrezygnowany wrócił do przyglądania się chłopcom siedzącym przy pierwszym stole. Na chwilę dotarły do niego brednie Corella, który ekscytował się opowieściami o żółci i flegmie.
Prócz rudowłosego z Ymirem trzymał jeszcze grubas – zastanawiał się dalej. Noliah niespokojnie przebierał palcami, stukając nimi o stół. Spuścił wzrok i przymknął oczy, starając się przywołać twarz chłopca. Po chwili bezowocnych prób podniósł głowę i zauważył, że jego niepokój został dostrzeżony przez Moruna.
– Zaraz skończy – szepnął mistrz serdecznie, mając na myśli ohydne wywody Corella. – Mnie też to przeraźliwie męczy.
Noliah odburknął coś pod nosem.
Rozejrzał się po sali i przez chwilę spojrzał na Falka, który właśnie w tym samym momencie obrócił głowę w jego kierunku. Na jego twarzy natychmiast pojawiła się mina, którą Noliah odebrał jako powtórne pytanie o los zaginionego konia. Wzruszył ramionami, przekazując mu, że nie wie, kto zabrał mistrzowi walki ukochaną klacz. Rankiem Falko zorientował się bowiem, że boks, w którym trzymał Raffę, był pusty, a żaden z doglądających stajni chłopców nie potrafił mu wyjaśnić, co się z nią stało. Zanim mistrz zgłosił zaginięcie konia, minęła większość dnia. Teraz nie dało się nic zrobić; zresztą Noliah miał to w nosie.
Beczułka! – przypomniał sobie imię grubasa. Przebiegł wzrokiem wśród rzędu chłopców siedzących po jego lewej stronie, potem spojrzał na tych po prawej i zatrzymał się na jednym z nich. Nosił długie, czarne i rozpuszczone włosy. Ziewał, głowę podparł na dłoni i robił minę najmądrzejszego na sali. Był wysoki i szczupły, miał pociągłą twarz, ruchy powolne, a wzrok raczej rozmarzony. Niepewnym gestem zgarnął kosmyk włosów i przerzucił go na tył głowy.
– Na ten przykład masło podać mogę jako jadło, co żółć wartką ogarnie – paplał opętany swą wizją Corell. – Jednak śluz z mleka ubitego działa także niekorzystnie, a jego nadmiar ospałość powoduje i narzekactwo rodzi. To też flegmy stosować w nadmiarze nie można, bo…
– Myślę, mistrzu, że czas zadowolić naszych młodych bohaterów – rzekł nagle Noliah, wstając raptownie ze swojego miejsca. – Siedzą tu niecierpliwie i nogami przebierają. Pora ogłosić wyniki waszych rozważań. Nie chcemy, by nasi goście myśleli, że flegmy zbyt wiele przyjąłeś, stąd o losie chłopców nie zamierzasz mówić.
Kilku z mistrzów pohamowało wybuch śmiechu. Złośliwość była nadto czytelna. Corell z niedowierzaniem zamrugał oczyma. Patrzył na Noliaha, który nie zważając na wiekową tradycję Ceremonii, właśnie ją opuszczał. Przesuwał się w stronę krańca stołu, zmuszając tym samym każdego z mistrzów do powstania i udostępnienia mu miejsca.
– No dalej, mistrzu Corell, chłopcy czekają – powiedział, przystając na chwilę, i wykonał ponaglający gest ręką. Zszedł z niewielkiego podestu i zdecydowanym krokiem podszedł do stojącej po prawej stronie sali ławy. Kiedy zbliżał się do chłopca o czarnych włosach, ten zorientował się, że Noliah idzie po niego. Na twarzy biedaka pojawił się strach.
Colin, widząc chłód w oczach Noliaha, zaczął się zastanawiać, czym mu podpadł. Za bardzo ziewał? Okazywał za mało zainteresowania nudną przemową Corella?
Mistrz stanął obok i kiwnął głową, nakazując mu wyjść z sali.
Gdy wśród chichotów i rozbawionych spojrzeń chłopców przeparadowali przed stołem, Noliah mocnym chwytem złapał go za ramię.
– Aj!
– Milcz – syknął Noliah.
Colin opuścił pomieszczenie ze łzami w oczach. Kiedy przekraczali próg, usłyszał, jak zmieszany Corell nieudolnie próbował obrócić znieważające go słowa w żart. Wreszcie Swift wyratował go z opresji i poprosił o przekazanie mu pergaminu z listą imion i nowymi obowiązkami. Zapytał, czy odnalazł Chłopca Czystej Krwi, zaś starzec odpowiedział coś niezrozumiałego.
Colin opierał się i szarpał, próbując wyrwać się z uścisku. Ból w ramieniu wówczas narastał, więc szybko zrezygnował z dalszych prób oswobodzenia się.
– Co zrobiłem, mistrzu? – jęczał.
– Powiedziałem, milcz – odburknął pytany, prowadząc chłopaka na schody biegnące na wyższą kondygnację.
– A co z ceremonią? – pytał. – Co ze mną?
Noliah nie odpowiedział. Ciągnął Colina w stronę komnaty Akarana. Gdy chłopak zorientował się, gdzie zmierzają, zawył. Jego reakcja nie była wcale przesadzona. Nikt, nawet mistrzowie, nie odwiedzał komnaty najważniejszego z nich, którego w Twierdzy powszechnie się bano. Skoro więc Colin był tam prowadzony, musiało stać się coś wyjątkowego. A to oznaczało, że nie czeka go miłe spotkanie.
Noliah otworzył drzwi i wrzucił wyrostka do środka. Colin potknął się i runął jak długi. Przed sobą zobaczył czubki butów Akarana.
– Wstań – usłyszał za sobą głos Noliaha.
Podniósł się i ujrzał wpatrujące się w niego przerażająco zimne oczy. Mignęły w nich zielone poblaski. Zaczął się trząść z przerażenia. Nie wiedział, jak ma się zachować w obecności Zurwana Akarana i jak się do niego zwracać.
– Gdzie jest Ymir? – powiedział Akaran. Jego głos brzmiał obco, przecinał powietrze jak struna.
A zatem o to to całe zamieszanie? Chodzi o tego półgłówka? Colin odetchnął z ulgą, bo okazało się, że niczego nie przeskrobał. Rozluźnił się i odważył się spojrzeć na Akarana. Miał się do niego uśmiechnąć, gdy mistrz zamachnął się i uderzył go dłonią w policzek.
– Gdzie jest Ymir? – zapytał znów i zrobił krok do przodu.
– Nie… Nie wiem – wyszeptał Colin.
Drugie uderzenie było równie niespodziewane jak pierwsze, lecz mocniejsze. Tym razem cios zadany został zewnętrzną częścią dłoni. Akaran celował w wargę i udało mu się w nią trafić. Colin poczuł, jak usta płoną, a na języku zasmakował swojej krwi. Zaczął się trząść i mimo że się starał, nie potrafił opanować swego ciała.
Mistrz zrobił kolejny krok. Stał już tak blisko chłopca, że ten cofnął się nieznacznie, a wtedy zorientował się, że ma za sobą Noliaha.
Colin odruchowo złapał się za palącą wargę. Ręka mu drżała, a łza za łzą spływały po policzku.
– Gdzie jest Ymir? – pytanie padło po raz trzeci.
– Nie… – zaczął, lecz szybko przypomniał sobie, że nie jest to prawidłowa odpowiedź. Szukał jej w pamięci i nagle coś sobie przypomniał. – Nie ma – wydukał.
Akaran napierał dalej. Colin skulił się, oczekując kolejnego, jeszcze silniejszego uderzenia. Starał się zmaterializować myśl, sformułować ją w słowo i dostatecznie głośno wypowiedzieć.
– Uciekł – udało mu się wyrzucić z siebie.
Mistrz odsunął się od niego. Na jego twarzy przez chwilę malowało się zdziwienie.
– Uciekł? – pytanie padło zza pleców chłopca. Noliah obszedł Colina i stanął obok Akarana. Razem wpatrywali się w niego. – Mów, co o tym wiesz!
– Wczoraj – wydukał i przełknął ślinę wymieszaną z krwią. – Wziął i uciekł.
– Gdzie? – warknął Noliah.
Colin nigdy nie widział go w takim stanie.
– Nie wiem – jęknął.
Zanim skończył, poczuł kolejną falę bólu. Akaran syknął, nieprawdopodobnie szybko doskoczył do chłopca, chwycił go dłonią za szyję i podniósł.
Nogi Colina dyndały nad podłogą. Siła zaciskających się coraz mocnej chudych palców mistrza zabierała mu ostatnie tchnienie. Chłopiec porzucił myśli o Ymirze. Skupił się wyłącznie na tym, że nie mógł zaczerpnąć powietrza. To walka o następny dech miała teraz znaczenie. Przed oczami pojawiały się czarne plamy. Tracił ostrość widzenia, słyszał szumy, nie miał ochoty już machać nogami ani wyrywać się ze śmiertelnego ucisku.
– Gdzie? – usłyszał pytanie. Wybrzmiało jak zadane ze środka studni. Znał odpowiedź, wystarczyło tylko wydobyć z gardła jakiś dźwięk!
– Czgh… – wydusił.
Uścisk lekko zelżał, lecz powietrza, którego tak potrzebował, nadal nie było.
– Cztegop… – wił się, kurczowo łapał dłoni mistrza, lecz brak mu było siły, aby się uwolnić. Jedyne, co czuł, to chłód na szyi, trupią obejmę zabierającą mu tchnienie.
Akaran zmienił chwyt i teraz jego kościste palce wbijały się Colinowi pod brodę. Kciuk oparł na opuchniętej wardze i docisnął mocno. Nowa fala bólu była nie do zniesienia, lecz przynajmniej wreszcie mógł oddychać. Chłopak łapczywie brał hausty powietrza, a jednocześnie nadal oburącz trzymał się dłoni.
– Czteropalczaści – wyszeptał poprzez palec mistrza.
– Uciekł z góralami? – Noliah wychylił się zza głowy Akarana. Colin przytaknął. – Jest sam?
– Nie – odrzekł słabym głosem. – Proszę…
Na Akaranie błagania chłopaka nie robiły wrażenia. Jego palce nadal wrzynały się w podbródek i Colinowi zdawało się, że przebiły skórę i ma je już w środku, pod językiem.
– Kto z nim jest, mówże wreszcie! – niecierpliwił się Noliah.
– Pat – wyjęczał.
– To ten grubas, tak?
– Yhm – potwierdził. – Dirk. I Hrym.
– To ten od koni, miłośnik zwierząt – powiedział do Akarana Noliah.
– Mirka – wydukał. – Ale tego nie jestem… – urwał. Mistrzowie czekali na kolejne imiona.
– Ktoś jeszcze? – dopytywał Noliah.
– Nie.
Uścisk zelżał, Colin upadł na podłogę. Złapał się za bolące gardło, masował je, ciężko dyszał i pochlipywał. Już zapomniał o tym, że w ustach zbierała się krew.
– Zniknęło sześciu gagatków – powiedział Noliah, patrząc na Akarana, który spokojnie usiadł na krześle. Zaczął wodzić palcem po górnej wardze. – Zastanów się dobrze, chłopcze – powiedział do Colina, a jego głos mroził – kto jeszcze mógł uciec z Ymirem?
Chłopiec załzawionymi oczami spojrzał w jego stronę. Było mu słabo i nadal się trząsł. Czuł mokrą plamę między nogami, było mu wstyd i chciał jak najszybciej uciec z tej przeklętej komnaty.
– Miał iść z nimi Nathaien, ale odmówił – powiedział cicho.
– Nathaien? – zdziwił się Akaran, który przypomniał sobie twarz zdolnego chłopca. – Ten od ksiąg?
Noliah przytaknął.
– Rzeczywiście, jego również nie widziałem na ceremonii. Gdzie on jest? – warknął.
– Nie wiem, mistrzu! – wyjęczał. – Naprawdę nie wiem! Nie widziałem go od – Colin zastanowił się – od przedwczoraj.
– Jakie mieli plany? Gdzie zamierzali pójść, co chcieli robić? – dalej wypytywał go Noliah. – Czy Xavian się na to godził?
– Nie wiem, naprawdę, błagam, nie wiem! – Chłopak oparł się o ścianę i drżącymi dłońmi ocierał pot z czoła. – To był pomysł Ymira, ten cały Xavian nie miał nic do tego.
– Dlaczego uciekli? – zapytał nagle Akaran.
Colin spojrzał na niego i poczuł, że ma w sobie dość odwagi, żeby powiedzieć mu prawdę; że prawda go zaboli; że zrani tę nieczułą kreaturę, a to sprawiłoby chłopakowi niekłamaną radość. Jednak wystarczyło dłużej wpatrzeć się w martwe oczy Akarana, aby stracić wszelką pewność siebie.
– Chcieli być wolni – powiedział ciszej, niż zamierzał, po czym spuścił wzrok. Masując szyję, patrzył, jak krople łez spadają na kamienną podłogę. Poczuł, że jego wypowiedź zabrzmiała strasznie głupio.
Noliah bez słowa zbliżył się do niego, pomógł mu wstać i otworzył drzwi.
– Zmiataj stąd i wracaj na ceremonię. – Spojrzał na rozciętą wargę chłopca, zaczerwienienie na gardle i mokre spodnie. – Może zdążysz na wyczytywanie listy imion. Tylko doprowadź się do porządku, zrozumiałeś?
Colin mruknął coś pod nosem i przekroczył próg komnaty. Biegiem puścił się w stronę schodów. Noliah zamknął drzwi i odwrócił się do Akarana. Ten patrzył w jakiś rysunek wiszący na ścianie i przebierając palcami, gładził się po ustach. Noliah czekał, aż przemówi.
– Wrócisz teraz na dół – zaczął powoli – i skończysz ceremonię. Przekażesz chłopców gońcom i…
Akaran zawiesił głos. Noliah ze zniecierpliwieniem oczekiwał zadania, jakie zostanie mu wyznaczone.
– Wyruszysz za nim, Noliah. Za Ymirem. I zrobisz wszystko, by sprowadzić go do Hrothgaru. Jeśli chcesz, weźmiesz sobie kogoś z mistrzów do pomocy. Wybieraj rozsądnie i pamiętaj, że będziesz mieć do czynienia z Czteropalczastymi.
Noliah spojrzał na mistrza. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała żadnych emocji.
– Chcę ją mieć, tutaj, w tej komnacie – dodał.
– Rozumiem.
– Nie rozumiesz. Chcę mieć krew Ymira, Noliah. Nie zależy mi na tym, by chłopak był specjalnie żywy.
Przytaknął. Bez słowa otworzył drzwi i opuścił pomieszczenie. Powierzone mu przez Akarana zadanie było największej wagi, bo dotyczyło spraw, nad którymi debatowali we dwójkę od niezliczonych wiosen. Było kwintesencją ich bycia; tego nieustannego, monotonnego przesiadywania w ponurych murach kamiennej twierdzy. Nie mógł go zawieść, bo zawiódłby również siebie.
Schodząc wąskim przejściem na parter, zastanawiał się, z kim powinien udać się na wyprawę. Niewątpliwie potrzebował pomocy. Nie mógł wykluczyć, że Colin się mylił, twierdząc, że Xavian nie był zamieszany w ucieczkę. W takim wypadku nie będzie skory do ich wydania. Zapewne dojdzie do jakiejś kłótni, może nawet rękoczynów, a akurat tego Noliah chciałby za wszelką cenę uniknąć. Nie będzie w pozycji do negocjacji siłowych. Tak, niewątpliwie życzyłby sobie kogoś, kto byłby pod ręką, kogoś rozważnego, spokojnego i odpowiedzialnego.
Miał niewiele czasu. Wprawdzie Czteropalczaści opuścili dolinę wczorajszego wieczoru, lecz nie wiedział, jaki cel sobie obrali. Domyślał się, że udali się na południe, to jest w przeciwnym kierunku niż ich kopalnie, chociaż z drugiej strony nie można było wykluczyć, że pokłócili się o złoto albo po prostu zdradzili Hrothgar i wrócili do swych klanów.
Zadrżał na samą myśl o drugiej wersji wypadków. Już wolałby armię bogów pod Skalną Bramą i krwawą bitwę niż górali pozamykanych w swoich jaskiniach. Widział, jak siedzą przy żelaznych koszach z rozpalonymi ogniami, wgryzają się w złote monety, sprawdzając twardość cennego kruszcu, i cieszą się tym, że udało im się oszukać Twierdzę.
Czteropalczaści byli jednak honorowi, dotrzymywali obietnic i zawieranych umów. Liczył na to, że wozy złota odpowiednio ich zmotywowały. To zaś oznaczałoby, że ruszyli na spotkanie z boską armią. Musieli udać się traktem prowadzącym w stronę ruin Quobad – myślał. To było jedyne rozsądne posunięcie taktyczne przy założeniu, że armia z Ragnarok w ogóle opuściła Miasto Bogów. W takim wypadku musiałaby nadejść właśnie z tamtego kierunku.
Noliah wierzył, że Xavian pojął jego rozważania na temat miejsca spodziewanego spotkania z wojskami wroga i poprowadzi swych ludzi według oczekiwań Akarana. Zgodnie z dalszą częścią planu po dojściu do Quobad mieli natknąć się na zwiadowcę. Zadaniem zaufanego Garko było zatrzymanie ich w ruinach i poinformowanie, że armia z Ragnarok się zbliża. Noliah liczył na fantazję młodzieńca, zwłaszcza w zakresie bagatelizowania liczebności i sił wojsk. To miało umocnić wiarę górali, że pokonają armię i wyjdą z bitwy zwycięsko. Znając ich charakter, liczył na to, że dadzą się ponieść wizji tryumfu. Utwierdzą się w przekonaniu, że muszą trwać w Quobad dopóty, dopóki nie zetrą się z wojskami Miasta Bogów. To zaś dawało Akaranowi co najmniej kilkanaście dni na to, by skutecznie zablokować drogę do Skalnego Miasta i powstrzymać górali przed powrotem do domów.
Zaśmiał się sam do siebie. Przecież nie spodziewali się z Akaranem żadnej bitwy.
Niezależnie od tego Noliah musiał jak najszybciej dotrzeć do maszerujących i zabrać chłopaka. Nie wiedział jednak, czy spotka się z oporem ze strony przeklętych troglodytów i czy Xavian nie zmieni planów.
Wszedł do sali, gdzie nadal trwała Ceremonia Krwi. Na jego widok wszyscy znów na krótką chwilę zamilkli. Swift kończył właśnie odczytywanie imion wybrańców, przydzielonych im miejsc i stanowisk. Morun krążył po sali, szukając Colina. Noliah usiadł i spokojnie spojrzał w oczy szczęśliwców. Dostrzegł na ich twarzach nieopisaną radość, że wyrywają się z doliny. Ci zaś, którzy nie zostali wyczytani, świadomi konieczności spędzenia kolejnej zimy w Twierdzy, siedzieli zawiedzeni.
Nic nie wskazywało na to, by któryś z wychowanków i starców zaniepokoił się brakiem szóstki uciekinierów. Akaran kazał Noliahowi wpisać Ymira na listę wybrańców, więc na pewno jego imię już padło.
Kiedy mistrz ogłady skończył, popatrzył na Noliaha, oczekując, by ten kontynuował ceremoniał. Uśmiechnął się zatem, powstał i rozłożył ręce w szerokim geście.
– Jak słyszeliście od mistrza Corella, nie udało się odnaleźć młodzieńca, który mógłby zastąpić mistrza Zurwana Akarana i stać się poszukiwanym od dawna Chłopcem Czystej Krwi. Lecz obaczcie oto, kogo znaleźliśmy! Przyszłych zwiadowców, giermków, kowali, płatnerzy i mędrców! Może nawet przyszłych rycerzy i posiadaczy zamków! Wszystkim wam, moi drodzy, szczerze gratuluję. Także tym, którzy zostają w naszym przybytku uczoności i doświadczenia. Powtarzam: jeśli dziś nie udało nam się znaleźć w was tej najlepszej, wyróżniającej was cechy, to nie oznacza, że jej nie macie. Jesteście jak źrebaki, które po urodzeniu ledwo stoją na czterech nogach, by po niedługiej chwili brykać i wierzgać po zielonych łąkach doliny. Czekajcie, uczcie się cierpliwości i wsłuchujcie się w siebie, a niebawem to wy napijecie się specjalnie pędzonego na tę chwilę wina.
Chłopcy zaczęli tupać i walić pięściami w stół, okazując tym samym szacunek dla mistrza. Publiczność nieśmiało biła brawo, lecz wrzawa wzrosła, gdy na gest Noliaha do sali wniesiono pierwsze półmiski z gorącym mięsiwem.
– Wybranych zapraszam do izby, gdzie czeka na was słynne czarne wino.
Kilkunastu chłopców wstało i z wesołymi minami ruszyło do komnaty znajdującej się po prawej stronie. Colin, który właśnie w tej samej chwili wbiegł do sali, wpadł na Moruna. Mistrz, oburzony jego nieobecnością, wyjaśnił mu, że imię chłopca było na liście wyczytanych. Młokos ociągał się trochę, ale pokonał wewnętrzny opór i ruszył za towarzyszami. Był w nowych spodniach i unikał wzroku swego niedawnego prześladowcy.
– Życzę wszystkim wspaniałej i długiej zabawy! – Noliah krzyknął do pozostałych.
Morun bezsilnie rozłożył ręce. Jako jedyny doliczył się braku szóstki gagatków. Zaniepokojony podszedł do Noliaha i gdy chciał mu o wszystkim opowiedzieć, ten powstrzymał go gestem dłoni.
– Wyjaśnię ci później – stwierdził krótko.
Teraz, gdy dowiedział się od Colina, co stało się z chłopcami, wraz z Akaranem nie mogli ukrywać ucieczki Ymira i jego kompanii.
Mistrzowie powoli zaczęli wstawać ze swoich miejsc i schodzili z podestu, na którym ustawiono ich stół. Podchodzili do szczęśliwców i gratulowali im. Noliah wykorzystał tę chwilę i zbliżył się do Falka.
– Wiem, kto ukradł twojego konia. – Noliah domyślił się, że to Ymir zabrał wierzchowca. Przecież musiał dogonić Czteropalczastych. – Mam pomysł, jak możesz odzyskać swą ukochaną klacz. Ale o tym porozmawiamy po ceremonii, dobrze?
Falko się zgodził, więc Noliah zaczął zagarniać wybranych chłopców do izby obok. Poczekał, aż ostatni z nich zniknie w środku i zamknął za sobą drzwi. W komnacie, w której byli już Corell i wychowankowie, ustawiono stół z podosuwanymi doń krzesłami obitymi brunatnym materiałem. Z boku, na niewielkim podwyższeniu, Noliah postawił wcześniej dwie karafki. Jedna zawierała wino z ekstraktem, który miał za zadanie uśpić wybrańca, druga była go pozbawiona.
Mistrzowie stanęli przed stolikiem, zaś chłopcy ustawili się w półkolu. Panowała powaga i poczucie uczestnictwa w niepowtarzalnej chwili. Drzwi zamknięto na głucho, stąd nie było słuchać ucztujących obok.
– Chłopcy – zaczął przemawiać Noliah – od dawna wychowywaliśmy was, uczyliśmy i strzegliśmy przed niebezpieczeństwami. Teraz otwieramy przed wami wrota do wielkiego świata. Puszczamy was weń z nadzieją, że znajdziecie tam swoje miejsce i nowy dom. I mimo nowych wrażeń, jakie na was czekają, liczymy, że nie zapomnicie o waszych opiekunach. Pamiętajcie o tym, co zawsze wam wpajaliśmy: wychowankiem i odpowiedzialnym za Twierdzę jest się do końca swych dni. Tatuaże, które macie na rękach, będą wam o tym przypominać w każdej, nie zawsze pełnej radości chwili życia. Nieraz wyratują was z opresji, bo wśród możnych tego świata jesteście uznawani za wyjątkowych. Nie zapominajcie o nas! Jeśli więc w waszych sercach znajdziecie krztynę troski o tę niewielką dolinę, brońcie jej dobrym słowem, a jeśli przyjdzie taka konieczność – ostrzem miecza. Czy możemy na was polegać?
Chłopcy ochoczo przytaknęli. Przemowa Noliaha miała ostatecznie związać ich z Twierdzą. Mieli poczuć, że stają się częścią ogromnej rodziny, której członkowie rozsiani są po najodleglejszych miastach i wsiach; że nadal pokłada się w nich nadzieje, ufa i że od ich losów będą zależeć losy innych. Rozsyłani po osadach i zamkach hrothgarscy wychowankowie dostarczali cennych informacji o ich mieszkańcach, problemach i potrzebach. Takie wiadomości były cenne i zawsze był na nie popyt. Pozwalały także Akaranowi odpowiednio kształtować zamówienia, prowadzić negocjacje czy wreszcie wpływać na dostarczanie kontrahentom chłopców o odpowiednich cechach czy bogactw gór, na które w danej chwili panowało duże zapotrzebowanie.
Noliah spojrzał w prawo, a wzrok chłopców powędrował za nim.
– Wiele pewnie słyszeliście o tym winie i przyznam, że mówiono wam prawdę. Jego smak i kolor są jedyne w swym rodzaju.
Poprosił Corella, by podał mu listę. Na początku wykazu Noliah umieścił tych szczęśliwców, którzy zostaną wysłani w miejsca odpowiadające ich zdolnościom. Następnie wypisał chłopców, którzy mieli trafić tam, gdzie zgłoszono na nich duży popyt. W tym wypadku nie zawsze liczyły się umiejętności, ale przede wszystkim wygląd, wzrost, wiek, budowa ciała…
Rozwinął pergamin.
W pierwszej grupie znalazł się Colin. Był też Ymir, ale jego imię postanowił pominąć przy wyczytywaniu. Wywołał pierwszego chłopca. Niewysoki brunet podszedł do niego, a wówczas Noliah odebrał od Corella karafkę i nalał wina do trzymanego przezeń kielicha.
– Niech bogowie oświecą twą drogę i dadzą ci schronienie. Niech będą twoim drogowskazem i mapą. Niech dadzą lekką drogę, a gdy przyjdzie czas, kobietę, syna i pole po horyzont. Wręczam ci jeszcze pięć złotych monet – na ich widok oczy chłopca się rozszerzyły – niech będą dla ciebie pomocą, a bogactwa niech towarzyszą ci przez całe życie. Twoje zdrowie, chłopcze.
– Dziękuję, mistrzowie – odparł obdarowany, szczerząc białe zęby. – Będę starał się dzielnie i mężnie reprezentować Hrothgar i jego twierdzę. Na zawsze zapamiętam, skąd pochodzę. Nigdy nie zawiodę mego prawdziwego domu oraz mieszkającej w nim rodziny.
Chłopiec ukłonił się nisko, schował monety do kieszeni spodni i z czcią opróżnił kielich. Corell wręczył mu pakunek z drobiazgami na drogę, ujął pod ramię i wyprowadził do sali, gdzie bawili się pozostali. Nakazał mu tam czekać i pożegnać się z towarzyszami, gdyż tej nocy, w towarzystwie czteroosobowej eskorty wynajętej wyłącznie na tę okazję, opuści Hrothgar.
Tymczasem Noliah kiwnięciem głowy przywołał kolejnego młodziana. Po chwili następnego i jeszcze jednego, aż skończyła się lista zwykłych wybranków. Rozbawiła go mina Colina, który nie potrafił uwierzyć, że zostanie zwiadowcą. Opuszczając salę wraz z Corellem, popatrzył na Noliaha, do końca nie wierząc, że właśnie spełnia się jego marzenie.
– A teraz – Noliah spojrzał dyskretnie na Corella – zapraszam kolejną osobę.
Starzec sięgnął po drugą karafkę. Do Noliaha podszedł tymczasem nieśmiały szatyn o zielonkawych oczach. Spojrzał ufnie na twarz mistrza i lekko się uśmiechnął.
Do kielicha trzymanego w rękach chłopca Noliah nalał wina z esencją Mistrza Jarka. Wypowiedział standardową sentencję, sięgnął do skrzyni z monetami i przekazał złoto. Chłopak podziękował i wypił napój. Gdy zbliżył się do Corella ten, zamiast odprowadzić go do głównej sali, zasypał go pochwałami i stanowczo skierował do korytarza po prawej stronie.
– Zapraszam, zapraszam – kontynuował Noliah, zerkając, czy zmiana procedury nie wydała się podejrzana wyprowadzanemu. Chłopiec posłusznie szedł za starym mistrzem, wpatrując się w monety trzymane w dłoni. Pozostali również nie dostrzegli różnic w ceremoniale.
Kiedy uporał się z wychowankami z listy, z ostatnim z nich skierował się do pomieszczenia znajdującego się na końcu korytarza. Patrzył, jak wesoło tam gaworzyli i licytowali się, jak spożytkują otrzymane złoto. Teraz spojrzeli na niego wyczekująco.
– Chłopcy, przyszedł na was czas – powiedział i w tej samej chwili do komnaty weszło sześciu najemników w pełnym uzbrojeniu.
Dwóch chłopców powstało z siedzisk. Byli zdezorientowani zaskakującym widokiem niespodziewanych gości. W tym samym momencie poczuli, że nie mają siły stać, ich nogi drżą i że nie panują nad własnym ciałem. Osunęli się na podłogę i natychmiast stracili przytomność. Ich towarzysze nie zdążyli zareagować. Po chwili wszyscy leżeli bezwładnie na kamiennej posadzce.
– Zabierzcie ich – powiedział rozkazującym tonem Noliah.
Pierwszy z żołdaków podniósł z podłogi najbliżej leżącego chłopca, przerzucił go przez ramię i wyszedł z komnaty. Pozostali postąpili identycznie i po chwili w środku został tylko Noliah z Corellem.
– I sprawa zakończona – powiedział cicho młodszy z mistrzów.
Gdy już miał opuścić komnatę, Corell dotknął jego ramienia. W oczach starca dostrzegł ból i rozczarowanie.
– Proszę, wyjaśnij mi twe słowa podczas ceremonii. Przecież robię dla was wszystko. Od tylu wiosen jestem lojalny, nie zdradzam naszych tajemnic…
Noliah spojrzał na niego pytająco.
– A przecież mógłbym, prawda? – Corell brnął coraz dalej. – O Ymirze, o ceremonii, no i – machnął ręką, zataczając krąg – o tym, co tu się dzieje.
– Stary głupcze – odparł tamten, zdejmując dłoń mistrza ze swego ramienia – kto by uwierzył w twoje brednie? – zapytał, po czym nie oglądając się na starca, wyszedł na korytarz.
Mistrz pozostał w komnacie sam. Otarł ściekającą po pomarszczonym policzku łzę i przyrzekł sobie, że nie zapomni tej zniewagi.
Noliah wszedł do wielkiej sali, gdzie wśród panującego tu rwetesu i ucztowania odnalazł Falka. Mistrz walki żegnał się właśnie z jednym z wybrańców. Widząc spojrzenie Noliaha, poklepał młodzika po plecach i życzył powodzenia.
– A zatem? – zapytał poddenerwowany. – Kto zabrał Raffę?
– Odpowiedź na to pytanie może ci się wydać co najmniej zaskakująca… – Noliah westchnął, rozglądając się na boki. – Kilku chłopców uciekło z twierdzy.
– Kto? Dlaczego?! – Falko był szczerze zaskoczony.
– Czuli się zniewoleni. Mówiąc w dużym uproszczeniu. Na czele tej niedorzecznej wyprawy stanął Ymir. – Noliah kontynuował, pilnując, aby nikt ich nie podsłuchiwał. Robił to trochę na pokaz, ale chciał w ten sposób uzmysłowić Falkowi, że sprawa jest poważna. Jednocześnie przybrał najbardziej zatroskaną minę, na jaką go było stać. – Wymyślił sobie, że wraz z piątką kompanów uciekną przed ceremonią. Nie możemy wykluczać, że dołączyli do Czteropalczastych. Wiem niewiele, ale domyślam się – Noliah spojrzał w oczy Falka i nacisnął bolący punkt – że twoja klacz była im potrzebna właśnie do tej eskapady.
– Co proponujesz? – Falko ze złości aż zaciskał zęby.
– Wsiadamy na konie i jedziemy za nimi.
– Teraz? – zapytał zdziwiony.
– Jak najszybciej. Chłopcy uciekli wczoraj wieczorem bądź późno w nocy. Mogą być już daleko.
– Kto jedzie z nami?
– A kto, według ciebie, powinien? – zapytał dyplomatycznie, choć doskonale wiedział, kogo wskaże mistrz. – Potrzebujemy sprawnych jeźdźców, którym nie będą straszne trudy podróży, ale przede wszystkim dobrego rozmówcy, który wytłumaczy chłopcom ich błąd i nakłoni do powrotu. Nie wiemy też, jak na nasze żądania zareagują górale.
– Pojedzie Godwin. Niech będzie jeszcze Jarko i Swift. – Falko rozglądał się po sali, udając, że szuka wśród mistrzów odpowiednich kandydatów. W rzeczywistości podał imiona, które Noliah spodziewał się usłyszeć. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
Zachowując powagę, poprosił Falka, by wytłumaczył pozostałym uczestnikom, jaki był cel wyprawy. Przypomniał, że wszystko pozostać miało w tajemnicy. Przez chwilę ustalali szczegóły dotyczące ekwipunku i wierzchowców. Na pytanie o broń Noliah zasugerował, aby mistrz zabrał ze sobą taką, która w ostateczności nakłoni chłopców do powrotu. Falko uśmiechnął się szelmowsko i obiecał, że coś wymyśli. Zapytał pod koniec, czy Akaran został wtajemniczony w ich plany i Noliah potwierdził ten fakt.
Noliah wrócił do swej komnaty i zebrał potrzebne mu rzeczy, które zamierzał włożyć w sakwy mocowane do siodła. Domyślał się, że Falko weźmie ze sobą miecz i jakąś broń krótką. Godwin będzie dysponował łukiem bądź kuszą, w zależności od ich wygody w transporcie. Noliah nie znał natomiast możliwości bojowych Jarka. Mógł przygotować jakieś trucizny, którymi nasączy ostrza, ale czy będzie dzierżył własną broń? Tego nie dowie się przed rozpoczęciem wyprawy.
Mistrz ogłady nie mógł stwarzać żadnego niebezpieczeństwa. Noliah wątpił, aby Swift wziął cokolwiek do walki, brzydził się bowiem nawet najprostszym kozikiem. Gardził przemocą, męczyło go oglądanie zawodów organizowanych przez Falka. Patrząc na walczących drewnianymi mieczami chłopców, z niesmakiem odwracał głowę i prychał.
Noliah zdał sobie sprawę, że sam nie może być bezbronny, a zatem będzie musiał zajrzeć do Akarana. Nie wątpił, że dostanie od niego to, o co poprosi. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że skorzystanie z jego broni rodziłoby zbyt duże komplikacje i zbyt wiele pytań. Musiał ją zatem dobrze ukryć i przyrzec sobie, że użyje jej tylko w ostateczności.
Doszedł pod wrota stajni. Stanął w progu i krzyknął na śpiącego konnego. Chłopak ospale otworzył oczy, a na widok mistrza aż podskoczył. Po chwili pojawili się Falko ze Swiftem.
Gdy Noliah wybierał dla siebie wierzchowca, zastanawiał się, jak Xavian zareagował, gdy dowiedział się, kto mu towarzyszy. A może – pomyślał – jeszcze o niczym nie wie?
*
Xavian patrzył, jak trójka mężczyzn rozkłada niewielki namiot na zboczu rzecznej skarpy.
Nadeszła pochmurna noc. Od Alkmeny wiał delikatny wiatr, a okoliczne pagórki pachniały nagrzaną w dzień ziemią, trawą i ziołami.
Szedł przez obozowisko Czteropalczastych, sprawdzając, czy górale będą potrafili się dogadać i nie przeniosą sporów z siedzib ich klanów do tej spokojnej doliny. Na szczęście wszystko odbywało się bezkonfliktowo. Zmęczeni całodziennym marszem myśleli tylko o rozbiciu obozu i udaniu się na spoczynek.
Zdjął pled z konia, położył go na ziemi i rozpalił niewielkie ognisko. Nie miał własnego namiotu i zdecydował, by nie nocować z innymi. Nie czuł potrzeby dzielenia się opowieściami i swymi poglądami na otaczający go świat. Miał ochotę położyć się, popatrzeć w niebo i usnąć.
Wyjął niewielki nożyk i zaczął przyglądać się jego ostrzu i powycieranej już od dotykania metalowej rączce. Sprawdzał ostrość, dotykał brzegu czubkiem palca, zerknął na umieszczony na trzonku napis i wpiął kozik w pas. Spojrzał w ogień i poczuł zmęczenie. Nie było ono związane z całodzienną drogą, lecz z obowiązkami, które na nim spoczywały. Wyczerpywało go to, że ciągle musiał uważać na swoje słowa i gesty; traktować członków klanów jednakowo, a jednocześnie starać się tak postępować, by w zarodku skutecznie dusić wszelkie konflikty między góralami. Była to istna ekwilibrystyka. Wiedział jednak, na co się porwał, i nie miał prawa teraz psioczyć. Pozytywnie zaskoczyło go natomiast to, że podział złota nie wywołał między klanami żadnej scysji. Wozy ze skarbem pozostały w tyle i spokojnie zmierzały do góralskich bjenów. Miał o jeden kłopot mniej.
Zdjął pas i spojrzał na umieszczoną na nim posrebrzaną klamrę ze szramą, która kończyła się niewielkim wgłębieniem niemal na jej środku. Na zapince widniał wizerunek samotnej góry i prowadzącej do niej drogi. Doskonale pamiętał okoliczności powstania rysy. Na wspomnienie o nich uśmiechnął się do siebie: ostatecznie przypominające wąską ścieżkę nacięcie, powstałe od krańca ostrza kordelasa, prowadziło pod szczyt, a nie do wnętrza jego brzucha.
Sprawdził jeszcze, czy odłożył miecz w zasięgu ręki, przykrył się pledem i zasnął.
Kiedy otworzył oczy, świtało. Ubrał się i udał w stronę rzeki, aby obmyć twarz. Wielu górali krzątało się już przy paleniskach. Wołali do niego, machali, padały propozycje wspólnego biesiadowania, lecz Xavian dziękował im i szedł dalej.
Minął kępę krzaków i gdy zauważył brzeg Alkmeny, usłyszał pokrzykiwania. Schodził skarpą, aż zauważył, że w niewielkiej płyciźnie ochlapywało się pięciu nagich chłopców. Szósty, z podwiniętymi do kolan portkami, stał po kostki w wodzie, obejmował się ramionami i trząsł z zimna.
Zaskoczony Xavian przystanął. Nie spodziewał się, że górale zabiorą ze sobą niedorostków, ale nie miał nic do tego. Nie chcąc przeszkadzać chłopcom, skierował się w lewo, zszedł nad brzeg i tam obmył tors. Orzeźwiające zimno od razu wyrwało go z ostatnich wspomnień snu. Wyprostował się i poczuł na policzkach delikatne ciepło słońca, które wychyliło się znad bezleśnych pagórków po drugiej stronie rzeki.
Gdy wracał do swojego legowiska, drogę zagrodził mu Farge z Klanu Gwiazd Północy. Złapał go za rękę i siłą zaprowadził przed swój namiot. Posadził na taborecie, włożył w ręce drewnianą miskę z chochlą i nakazał mu jeść.
– Robię najlepsze jaja z kiełbasą, wiedziałeś o tym? – pytał, mieszając drugą łyżką w żeliwnej patelni, którą postawił na żarze. – Sztuka polega na tym, żeby je posolić.
Farge nie zwracał się do niego oficjalnie. Przywódca z urodzenia, a jednocześnie dyplomata z charakteru, był jego przyjacielem. Gdy rozmawiali w cztery oczy, unikali wzajemnego nazywania się panami. Pozostali dowódcy również nie tytułowali Xaviana, lecz ci wychodzili z założenia, że skoro nie należy do żadnego z klanów, nie jest godny, by mu „panować”. Farge, w przeciwieństwie do nich, uważał, że Xavian stał się prawdziwym góralem.
– Majętny być musisz, skoro sól do jajek dodajesz – skwitował z uśmiechem. – Ale masz rację, strawa wyśmienita – dodał szczerze.
– A żebyś wiedział, żem bogacz. Dostałem wczoraj wóz złota! – zaśmiał się Farge i wesoło podskoczył, krążąc wokół paleniska. – Nową kamizelkę sobie sprawię. Bardzo kolorową, z dużą ilością wstążek!
– Nie wiem, czy to jest jeszcze możliwe – skwitował Xavian, wskazując chochlą na góralski kubrak i dyndające na nim ogromne ilości różnobarwnych wisiorków i tasiemek z koralikami.
– Stać mnie! – wrzasnął tamten w odpowiedzi.
Wątek złota przez cały poprzedni dzień rozgrzewał umysły górali. Większość z nich natychmiast wróciłaby do swych bjenów, by wydawać tam otrzymane bogactwa, ale związani umową z Hrothgarem nie zamierzali zrywać jej postanowień. Szli wprawdzie ślepo i w nieznane, lecz przynajmniej z poczuciem, że dostali wiele za niewielki wysiłek włożony w drogę.
– Dziękuję za posiłek. Wiesz, że chętnie bym z tobą pogawędził, ale muszę pogonić resztę obozu. Czas wyruszać.
Farge uśmiechnął się, choć już nie tak szczerze jak przed chwilą.
– Z pewnością. Przecież ty tu dowodzisz…
Xavian celowo zlekceważył ostatnie zdanie, wiedząc, że jakakolwiek odpowiedź na nie rozpoczęłaby długą słowną batalię z Farge’m. Góral uważał się za o wiele lepszego dowódcę od niego i z pewnością chciał udzielić mu wielu cennych rad. Tymczasem Xavian potrzebował go jako przyjaciela – miał posłuch pośród pozostałych przywódców i umiał, mimo ciętego języka, łagodzić międzyrodowe spory.
Wojownik w milczeniu się podniósł, skłonił i udał z pozdrowieniami do namiotów pozostałych przywódców klanów, uważając, aby nie spędzić tam zbyt dużo lub za mało czasu.
W drodze powrotnej wpadł na biegnącego wyrostka. Na jego widok chłopak przystanął ze zdziwieniem w oczach. Trzymał w rękach kilka jajek, powiedział przepraszająco coś pod nosem, po czym rzucił się w przeciwną stronę, gubiąc jedno jajo za drugim.
Xavian usłyszał swoje imię wykrzykiwane przez Vedbendera. Zobaczył, że przywódca klanu stoi oparty o wóz i macha do niego ręką. Podszedł i popatrzył z podziwem na wijący się po jego łysej głowie tatuaż w kształcie kłącza bluszczu.
– Witam, przyjacielu!
– Witaj, Xavianie. Mam dobrą nowinę. – Vedbender uniósł trzymany w dłoni zwinięty rulon pergaminu. – Zabrałem ze sobą mapę doliny. Trzeba tylko zawołać resztę.
– Masz rację. Hej, ty! – Xavian krzyknął do przechodzącego obok chłopca. – Podejdź tu!
Był to wysoki i szczupły młodzieniec, który długie i jasne włosy związał w kucyk.
– Eee – wydukał, drapiąc się po głowie. – Tak?
– Sprowadź tu pozostałych przywódców klanów.
Chłopak zmrużył oczy.
– Znasz ich?
– Tak – odparł z wahaniem. – Się robi – stwierdził, a jego głos nabrał stanowczości. Odwrócił się i popędził w stronę rzeki.
Skąd ich się tylu wzięło? – zaczął się zastanawiać Xavian. Przecież gdy wyruszali ze Skalnego Miasta, wśród gromad górali nie było żadnych dzieciaków.
Nie zdążył jednak dojść do jakiejkolwiek konkluzji, gdyż Vedbender poprosił go, by przytrzymał pergamin. Rozwinęli go na desce opartej o ścianki wozu.
– Zdaje się, że jesteśmy tutaj. – Vedbender wskazał palcem na zielone plamy, które przecinała czarna wstążka. – To rzeka. To Skalna Brama, dolina i Hrothgar – objaśniał, sprawnie poruszając się po wyblakłym papierze. Xavian wierzył mu na słowo. Już dawno wyrzucił z głowy większość tego, co wpoili mu mistrzowie.
– Skąd umiesz czytać mapy?
– Mój poprzednik z Klanu Hargotha z zamiłowaniem zajmował się wytyczaniem nowych dróg łączących Skalne Miasto z naszym bjenem. Rysowane przezeń plany dostałem, gdy zmarł. Nazywał się Nikken Brązowy i jako jeden z niewielu naszych umiał czytać. Kolekcjonował mapy, które nabywał od kupców. Nauczył się sam je sporządzać i wykreślał nawet takie, które przedstawiały złoża kruszców. Był moim wujem. Objął władanie klanem, po tym jak drugi brat mego ojca został ścięty za świętokradztwo, którego się dopuścił. To dłuższa historia… A więc – kontynuował, pokazując palcem na mapie – tu leży Czarne Jezioro, Skalne Miasto i nasze góry, Nort Skier, a gdzieś tu – zawiesił głos, wpatrując się w pergamin – tu jest nasz bjen.
– Panie Vedbender! Xavianie! – usłyszeli za sobą.
Gdy jednocześnie odwrócili głowy, zobaczyli idących w ich stronę Tanga i Farge’a.
– Panie Tang, panie Farge! – przywitał się z nimi Vedbender.
– Panie Tang. – Xavian skinął głową, pamiętając o tytulaturze i o tym, jak ważne dla górali były tego typu szczegóły. Gdy po swej ucieczce z Hrothgaru trafił do Skalnego Miasta, nieraz dostał po nosie za swoją ignorancję i brak ogłady. Górale o nie tak łagodnej przecież powierzchowności przywiązywali do ceremoniałów niebagatelną wagę. – Panie Farge.
– Poczekajmy na resztę – zaproponował Tang swym nieznośnym skrzekiem. – Bo ja tu widzę, że się panowie spotykacie w pojedynkę, a nie takie przecież ustaliliśmy zasady.
– Nie szukajmy powodów do sporów o poranku, panie Tang – zareagował ze spokojem Farge i poklepał go przyjacielsko po ramieniu – i nie dodawajmy koniowi piątej pęciny, bo…
– …bo od nadmiaru giczałów wypierdolić się może – dokończył Gullet i się ukłonił. Tuż za nim pojawili się Bjorn i Rust.
Po krótkim przywitaniu przywódcy klanów stanęli nad mapą. Vedbender jeszcze raz wyjaśnił, w jaki sposób wszedł w jej posiadanie i skąd umie ją czytać. Wskazał znane im punkty i zakreślił palcem miejsce, w którym prawdopodobnie spędzili ostatnią noc.
– Proponuję nadal iść traktem aż do Quobad. Wyznaczmy sobie taki cel, jaki wskazali nam mistrzowie – powiedział Xavian.
– Racja. Po co pchać się dalej na południe? – zapytał Gullet.
– Ano jak się rozpędzimy, morze obaczymy – zrymował Farge i wszyscy się zaśmiali. Górale byli znani z niechęci do wody w ogóle, a tym bardziej do tej wielkiej i słonej. Xavian, w przeciwieństwie do nich, zawsze nieśmiało marzył o tym, aby ją zobaczyć.
– Za Quobad przy wodospadzie jest bród. W razie czego przekroczymy tam rzekę i zbadamy okolicę na wschodzie. Tu – Vedbender przesunął palcem w prawo – jest trakt prowadzący na zachód. Tam też będzie można zrobić jakiś rekonesans.
– Pamiętajcie, panowie, co przekazał mistrzom zwiadowca – zauważył Rust. – Bogowie mieli atakować wioski w tych okolicach. A jeśli nadal tu krążą? Nie skupiajmy się wyłącznie na przedzie naszej wyprawy, trzeba uważać także na tyły.
– Dobry pomysł, panie Rust – stwierdził Xavian.
Pozostali kiwnęli przytakująco.
– Droga do Quobad daleka. Drobne wypady rozerwą nas trochę. Panowie? – zapytał Gullet.
– Zgoda! – odpowiedzieli wszyscy.
– Proponuję ustalić skład zwiadów. Jakieś propozycje? – zapytał Xavian, spodziewając się kłopotów w ustalaniu szczegółów.
– Mnie tam wszystko jedno, idę pierwszy – odezwał się Bjorn.
– Z pewnością pan Bjorn doskonale poradziłby sobie sam, lecz naszym kompanom należy się trochę ruchu – dodał Gullet, bawiąc się złotą monetą wczepioną w warkocz.
– Idę sam z moimi ludźmi. Jak się coś nie podoba, to zmień sobie, panie Gullet, wyprawę – stwierdził przywódca Klanu Wysokiej Sosny.
– Sam to sobie możesz dupę podetrzeć, panie Bjorn. Albo szyszkę w rzyć wsadzić – odparł rzeczowo przedstawiciel Klanu Szarej Skały.
Bjorn sapnął i napiął muskuły.
– A ty – w odpowiedzi zaczął intensywnie wymyślać piorunującą obelgę – ty, panie Gullet, wsadź se skałę w…
– Nikt niczego wsadzać sobie nigdzie nie będzie, panowie! – zareagował Farge. – Sześć klanów jest na wyprawie i razem podejmujemy decyzje co do jej przebiegu!
– Myślę, że dwunastoosobowy oddział sprawdzi się najlepiej – ratował sytuację Xavian. – Z każdego klanu pójdzie dwóch, jeśli tylko zechce, a składy będą się zmieniać co dzień.
Bjorn nie był usatysfakcjonowany. Bądź co bądź zgłosił się pierwszy i z tego powodu, jak sobie wykoncypował, miał dodatkowe prawa.
– A ten, kto na nocnym wypadzie rozerwać się zechce, zgłosi się do pana Bjorna – dopowiedział Farge.
– Moi mogą chodzić codziennie – burknął Bjorn mile połechtany pewnym wyróżnieniem. – Nie potrzeba mi innych, ale jak jest mus…
– A więc ustalone. Chcecie, panowie, coś jeszcze powiedzieć? – zapytał Xavian, ciesząc się z zakończenia sprzeczki.
– Ano skoro pytasz… – zaczął milczący do tej pory Tang z Klanu Niedźwiedzicy z Północy. Patrzył wyzywająco na Gulleta. – Pilnuj swych osiłków, panie obsrany kamień, bo zębiska potracą.
Przywódca Klanu Szarej Skały spojrzał na niego spode łba, wziął się za boki, przekrzywił głowę i odrzekł:
– Jakby twoje kosmate miśki miodu pitnego mniej żłopały, toby awantur przy wozach z winem nie robiły.
– Moi ludzie nic nie kosztowali, a prawdę mówię! – Tang nadął policzki, wskazał palcem na Gulleta i przypuścił kontratak. – To twoi bójkę wszczęli i beczułkę poniszczyli!
– Co ją na głowie młodego Darla Łapy roztrzaskaliście, bo jej zmarnować zabronił!
– Zmarnować?! – wrzeszczał Tang, chodząc w kółko i wymachując rękoma. – Twoi stanęli przy wozie z trunkami i niby wartę pełnili! Wino tam było – zwrócił się wprost do pozostałych przywódców z pretensją w głosie. – Wino słodkie, co je same, chamidła, wyżłopać chciały!
– Nie piszcz pan, panie Jazgot, bo to nie rynek w Skalnym Mieście ani targ w tej twojej dziurze, co ją na wyrost bjenem zwą. Moi honorowo wozu pilnowali, bo im ktoś prawy powiedział, że Niedźwiedzie idą na rabunek. Tak! – krzyczał teraz Gullet. – Twoi zachcieli wóz przejąć, by potem pod osłoną nocy winko z piwkiem obalać!
– No nie wytrzymam, panowie! Trzymajcie mnie, bo jak żyję, kalumnii takich słyszeć mi nie przyszło! Pan mnie tu znieważać przyszedłeś, panie Złotnik! Pewnikiem żeś wino też z chłopcami twymi obalał i od tego wiatr ci w pustej głowie wieje! Moi z życzliwości pomóc wam przyszli, bo wieść szła, że te moczymordy z Klanu Wysokiej Sosny wóz przejąć chcieli. A że Darl nieszczęśliwie im na drodze stanął, gdy beczkę należną wziąć zechciał, to i beczka rozbić się musiała…
– Co?! – ryknął jak oszalały Bjorn. – Że moi baryłki zabrać chcieli? O wy posrańce! O zaprzańcy parszywi!
Gullet wraz z Tangiem zaczęli uciekać przed Bjornem, który z groźną miną gonił ich wokół wozu. Xavian spojrzał na Vedbendera i Farge’a, ci zaś, śmiejąc się, wzruszyli ramionami.
– No, panowie, czas już najwyższy, by ruszać dalej – powiedział niewzruszony zamieszaniem Vedbender i zwinął mapę.
Tymczasem Gullet zbiegł w stronę obozu, a Tang przystanął. Podniósł dłoń, pokazując, że ma dosyć, więc Bjorn ominął go i grzmiąc jak wściekły niedźwiedź, ruszył w ślad za dowódcą Klanu Szarej Skały.
Po krótkim pożegnaniu Xavian wrócił do swego legowiska. Zadeptał palenisko i osiodłał konia. Zjechał nad rzekę i czekał cierpliwie, aż na trakcie pojawią się pierwsze wozy.
Dzień był słoneczny i ciepły. Z porannej sprzeczki pozostały jedynie wesołe wspomnienia. Nikt nie przywiązywał do niej wagi, nikt też nie czuł się urażony, bo górali lubujących się we wszelkich zwadach nie dało się obrazić nawet najgorszymi wyzwiskami. No chyba że ktoś naigrywałby się z ich wiedzy o skałach. Niewłaściwie się do nich odezwał. Nieodpowiednio utytułował. Stosownie nisko nie ukłonił się na powitanie. Nazwę klanu pomylił. Lub, w najgorszym wypadku, żonę rozmówcy jego matką lub babką nazwał.
Wieczorem zatrzymali się przy ruinach spalonej wioski. Z ziemi wystawały czarne kikuty, ostatnie ślady po budynkach, które kiedyś tętniły życiem. Z trudem można było się zorientować, gdzie niedawno stał dom, a gdzie stodoła. Ziemia, pokryta grubą warstwą pyłu i popiołu, pachniała ogniem, a w powietrzu unosiła się jakaś przedziwna trupia woń. Nie ocalało dosłownie nic. Przygnębiające wrażenie robiły rosnące w sadzie, doszczętnie spalone drzewka owocowe.
Nikt już nie wątpił w agresję bogów z Ragnarok.
Xavian wraz z Rustem, Gulletem i Farge’m przeszli się wśród zgliszcz. Odkryli niedawno usypane groby mieszkańców. Dowódca zatrzymał się nagle, gdy zorientował się, że spod pozostałości drewnianych belek wystaje czyjaś spalona dłoń.
Ktoś nie zauważył tego biedaka – pomyślał i zrobił krok wstecz. Nie chciał przyglądać się temu dłużej i wdychać podejrzanego w zapachu powietrza.
Zadecydował, by obóz rozbić z dala od spalonych budynków i śmiertelnych miazmatów. Nie chciał, by górale zobaczyli, jak ogromna siła tu zadziałała; z jak wielką precyzją palono domy, zagrody i ludzi. Moc bogów była nie do przecenienia i wiadome było, że nie będą w stanie ich pokonać. Stąd też ich zadaniem było jedynie powstrzymać zbliżające się oddziały, dając mistrzom czas na podjęcie obrony samej Twierdzy i zamknięcie jedynej drogi prowadzącej przez Skalną Bramę do doliny.
Mistrzowie opierali się na pogłoskach i plotkach, które powstały, gdy wioski zaczęły płonąć. Patrząc na zniszczoną osadę, Xavian pomyślał, że przecież ktoś zabił tych ludzi i podpalił domy, ale wcale nie musiała być to boska armia. Wystarczyła grupka sprawnych i pozbawionych współczucia wojowników, którzy za odpowiednią opłatą zniszczyliby wszystko.
Od samego początku wątpił w zapewnienia Noliaha. Nie wierzył ani jemu, ani Akaranowi, zwłaszcza że wszem głosili, że złoża melotu się wyczerpały. Tymczasem samodzielnie wykuł sporą ilość kryształu i pokazał ją zaskoczonemu mistrzowi. Ten uśmiechnął się tylko i zaprowadził do groty, w której pokazał mu rzeczy, których Xavian nie zdołał pojąć. Zresztą nie o melot tu chodziło – zapewniał go Noliah. Starali się racjonalizować i jakoś tłumaczyć sobie agresję bogów, a jedyne, czego potrzebowali, to czas.
Czuł, że mistrzowie grali w swoją grę, której zasady znają tylko oni. Wezwali oddziały z gór po to, by zabezpieczyć się przed atakiem, którego, jak sądził po cichu, w ogóle się nie spodziewali, a którego – jeśli doszedłby do skutku – górale i tak nie potrafiliby powstrzymać. Powiedział o swych podejrzeniach Noliahowi, ten zaś stwierdził, że prawda jest inna: armia bogów się zbliża. Wyjaśniał, że trzeba się zabezpieczyć; jak zaklęcie powtarzał, że Czteropalczaści są ich jedyną nadzieją. Teraz jednak, gdy hrothgarskie złoto zmieniło właścicieli i umowa została zawarta, wszelkie wątpliwości nie miały już znaczenia.
*
Trzeciego dnia wyprawy pogorszyła się pogoda. Ze wschodu nadciągnęły ciężkie chmury, świat zszarzał i zmarkotniał. Co jakiś czas wędrujących spotykały niewielkie opady zimnego deszczu.
Xavian o poranku wysłuchał pierwszego raportu Bjorna, któremu niezwykle przypadł do gustu pomysł nocnych eskapad. Na razie wzięło w nich udział ośmiu górali, w tym trzech z Klanu Ryżej Sarny. Rajd dostarczył im wiele radości, mimo że nie natrafili na nic ciekawego.
Postanowił porzucić czoło wyprawy i pokręcić się pomiędzy góralami, pamiętając o zasadzie równego traktowania przedstawicieli wszystkich klanów. Cierpliwie wysłuchiwał biadolenia i pretensji. Jedni narzekali na ból głowy po nadmiernym spożyciu napojów wyskokowych; inni na brak trunków czy wprowadzone ograniczenia w ich przyjmowaniu. Dowiedział się, że doszło już do kilku bójek, w tym nawet pięcioosobowej, podczas której jeden z przystojniejszych podobno członków Klanu Ryżej Sarny stracił dwa przednie zęby. Rust powiedział później Xavianowi, że matka chłopaka nie daruje mu tego, że nie dopilnował młokosa i zleje ich obu drewnianą warząchwią. Przyznał się, że przygotował już dla wyrostka maść przeciwbólową, która miała wytłumić gorącą krew. Xavian był pewien, że mazidło doskonale spełni swą funkcję. Rust był znany z zamiłowania do ziołolecznictwa i sporządzania trutek, którymi smarował ostrza swych noży i strzał.
Przywódca wyprawy podjechał na sam koniec pochodu. Minął toczący się ospale wóz, na którym ujrzał śpiącego Bjorna oraz trzech górali z jego klanu. Konie prowadziły się same.
W kolejnej bryczce umieszczono część prowiantu. Pilnowała go dwójka nie do końca trzeźwych górali, którzy na widok nadjeżdżającego Xaviana zachęcali go do pociągnięcia z butelek chowanych pod płaszczami. Ich radość była tak wielka, że woźnica puścił cugle, na skutek czego jeden z czwórki koni, czując brak skrępowania, skręcił w bok. Góral na szczęście szybko się pozbierał i chwycił lejce, zmuszając niesforne zwierzę do zachowania ustalonego porządku. Niespodziewany ruch zaprzęgu zbudził śpiących na workach z ziarnem mężczyzn.
– Panie dowódco! – zawołał jeden z nich, o zapitych, przekrwionych oczach. – A pośpiewajcie sobie z nami!
– Dziękuję za zaproszenie, lecz muszę objechać…
– Taa jest! – przerwał mu i zaintonował starą, góralską pieśń.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Wyrocznia środka. Tom II
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-417-3
© Marcin Masłowski i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Jędrzej Szulga
Korekta: Kinga Dolczewska
Okładka: Anna Piwnicka
Wydawnictwo Novae Res
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek