Wysadzić Rosję. Kulisy intryg FSB - Felsztinski Jurij - ebook

Wysadzić Rosję. Kulisy intryg FSB ebook

Felsztinski Jurij

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Przerażający obraz Rosji we władaniu służb specjalnych.

Jak to się stało, że Rosja wróciła w koleiny ZSRR? Jak doszło do tego, że Czeczeni, do niedawna uważani za szlachetny naród walczący o wolność, dziś są traktowani jak banda terrorystów? Jak to możliwe, że bezbarwny dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa został prezydentem? Autorzy tej zakazanej w Rosji książki dowodzą, że wszystko zaczęło się w 1994 r. od rozpętanej przez rosyjskie służby specjalne, a przypisy­wanej Czeczenom kampanii terrorys­tycznej, która poprzedziła pierwszą wojnę cze­czeń­ską i wybory prezy­denc­kie. I że seria ataków bombo­wych na budynki mieszkalne w 1999 r., przed drugą wojną w Czeczenii i kolejnymi wyborami, była dalszym ciągiem tego krwawego scenariusza, który doprowadził do sterrory­zowania Rosjan i wyniósł do władzy ludzi dawnego KGB.

Autorzy, doświadczony oficer radzieckich i rosyjskich służb specjalnych oraz wybitny historyk, przyta­czają na poparcie tej tezy rozliczne, mocne dowody. Ich świadectwo jest tym bardziej przekonujące, że jeden z nich za nie zginął.

Umierał dwadzieścia trzy dni. Jego silny, wysportowany organizm długo opierał się truciźnie zabić. Dopiero 13 listopada sprowadzono specjalistę, a ten stwierdził, że pacjent cierpi na chorobę popromienną. Przeniesiono go na specjalistyczny oddział szpitala uniwersyteckiego. Przez dziewięć godzin przesłuchiwał go, z pomocą tłumacza, inspektor Brent Hyatt ze Scotland Yardu. Gdy zapytał Litwinienkę, kogo on podejrzewa o zlecenie otrucia, usłyszał, że prezydenta Rosji”. – z posłowia Krystyny Kurczab-Redlich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 416

Oceny
4,4 (7 ocen)
3
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jacekotr102

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawe fakty, przeczytałem z wielkim zainteresowaniem
00

Popularność




ŚMIERĆ ALEK­SAN­DRA LITWI­NIENKI

Alek­san­der Litwi­nienko został otruty w listo­pa­dzie 2006 roku w Lon­dy­nie. Lata po jego śmierci wciąż coś nie pozwala nam o nim zapo­mnieć, posta­wić kropki na końcu histo­rii jego życia. Co to takiego?

To nie­wia­ry­godne, lecz praw­dziwe, że kiedy Litwi­nienko żył, nie został wysłu­chany. Udzie­lił mnó­stwa wywia­dów, z któ­rych więk­szość była publi­ko­wana w rosyj­skiej pra­sie emi­gra­cyj­nej, ale nie zostały zauwa­żone przez główne wydaw­nic­twa na Zacho­dzie i przez eks­per­tów od spraw rosyj­skich. Naszej książki Wysa­dzić Rosję, opu­bli­ko­wa­nej w spe­cjal­nym nume­rze „Nowej Gaziety” w sierp­niu 2001 r. w Moskwie, nie dostrzegł żaden zagra­niczny wydawca. Do dziś uka­zała się jed­nak w każ­dym cywi­li­zo­wa­nym kraju na świe­cie. I tak ci, któ­rzy ni­gdy nie sły­szeli o Litwi­nience za jego życia, ze szcze­gó­łami pamię­tają histo­rię jego śmierci. Dla­czego?

Wraz ze śmier­cią Litwi­nienki zaczęło się otwie­rać wiele małych drzwi­czek w tajem­ni­czej szka­tułce, o któ­rej pisał i mówił. To, co wielu uwa­żało za fan­ta­zje, oka­zało się przy­krą rze­czy­wi­sto­ścią i, po praw­dzie, jedy­nie wierz­choł­kiem nie­bo­tycz­nej i prze­ra­ża­ją­cej góry lodo­wej, jaką jest rosyj­ska służba bez­pie­czeń­stwa. Ten kon­glo­me­rat, który pozo­sta­wał w cie­niu rzą­dów sowiec­kich, teraz ma w posia­da­niu Rosję i zarzą­dza nią niczym spółką akcyjną – „kor­po­ra­cją”, która wypłaca dywi­dendy, bazuje na pro­cen­cie udzia­łów tego czy tam­tego akcjo­na­riu­sza i któ­rej akcje są roz­dzie­lane mię­dzy poli­ty­ków i ofi­cjeli – więk­szość z nich to funk­cjo­na­riu­sze FSB i innych służb – lub naby­wane przez rosyj­skich miliar­de­rów, z któ­rych wielu to byli pra­cow­nicy lub agenci służb bez­pie­czeń­stwa. Jest rze­czą oczy­wi­stą, że w takim sys­te­mie naj­więk­szym wpły­wem cie­szy się głowa zarządu „kor­po­ra­cji” – pre­zy­dent Rosji Wła­di­mir Putin. Nie jest nie­spo­dzianką, że on rów­nież był funk­cjo­na­riu­szem KGB w stop­niu puł­kow­nika oraz stał na czele Fede­ral­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa (FSB).

Taki wła­śnie jest pej­zaż, na któ­rego tle popeł­niono nie­spo­dzie­wane i tajem­ni­cze mor­der­stwo Litwi­nienki. To jed­nak nie było zwy­kłe zabój­stwo, lecz roz­dzie­ra­jąca publiczna egze­ku­cja na oczach całego świata.

W grud­niu 2012 roku, pod­czas wstęp­nego wysłu­cha­nia poprze­dza­ją­cego śledz­two zwią­zane ze śmier­cią Litwi­nienki, praw­nik Mariny Litwi­nienko, wdowy po Alek­san­drze, stwier­dził, że „pan Litwi­nienko przez wiele lat był regu­lar­nym oraz opła­ca­nym agen­tem i pra­cow­ni­kiem MI6, miał rów­nież ofi­cera pro­wa­dzą­cego o pseu­do­ni­mie Mar­tin”. Dodał też, że na pole­ce­nie MI6 Litwi­nienko pra­co­wał także dla hisz­pań­skiego wywiadu z ofi­ce­rem o imie­niu Uri. Litwi­nienko dostar­czał Hisz­pa­nom infor­ma­cje o zor­ga­ni­zo­wa­nych gru­pach prze­stęp­czych oraz dzia­łal­no­ści rosyj­skiej mafii w Hisz­pa­nii. Emmer­son stwier­dził, że w śledz­twie powinno się wziąć pod uwagę, czy MI6 zawio­dło, jeśli cho­dzi o obo­wią­zek ochrony Litwi­nienki w obli­czu „real­nego i bez­po­śred­niego zagro­że­nia życia”. Zasu­ge­ro­wał, że ist­niał „roz­sze­rzony obo­wią­zek zapew­nie­nia bez­pie­czeń­stwa pod­czas zle­ca­nych nie­bez­piecz­nych zadań z udzia­łem agen­tów zagra­nicz­nych wywia­dów, który to obo­wią­zek spo­czy­wał na bry­tyj­skim rzą­dzie” („Guar­dian”, 14 grud­nia 2012).

Jeśli FSB zdo­była infor­ma­cje, że Litwi­nienko nawią­zał stałą współ­pracę z bry­tyj­skim i hisz­pań­skim wywia­dem, to dla Moskwy mógłby to być główny argu­ment prze­ma­wia­jący za eli­mi­na­cją Alek­san­dra. Dla­tego nie­istotne jest, czy Litwi­nienko naprawdę pra­co­wał dla MI6 i pobie­rał tam regu­larną pen­sję, czy tylko tak to wyglą­dało dla para­no­icz­nej FSB. Moskwa przy­jęła, że Litwi­nienko ją zdra­dził. Praca w Lon­dy­nie dla zbie­głego oli­gar­chy Bie­rie­zow­skiego to jedna sprawa. Cał­kiem inną sprawą zaś była praca dla służb bez­pie­czeń­stwa innych państw. Dla byłego funk­cjo­na­riu­sza KGB/FSB współ­praca z obcym wywia­dem była pod­stawą do wyroku śmierci. Dla­czego jed­nak rosyj­ski wywiad wybrał tak skom­pli­ko­wany spo­sób zamor­do­wa­nia Litwi­nienki jak radio­ak­tywna tru­ci­zna?

Nie­stety, w spra­wie Alek­san­dra Litwi­nienki nie ma nic nie­spo­dzie­wa­nego, nic zaska­ku­ją­cego i nic nowego. Mówiąc dokład­niej: nie­spo­dzie­wane było to, że trzy­mał się życia dłu­żej niż inni – 23 dni – co umoż­li­wiło nie tylko usta­le­nie przy­czyny śmierci, ale rów­nież okre­śle­nie natury sub­stan­cji, którą został otruty; zaska­ku­jące było to, że do mor­der­stwa po raz kolejny doszło w Lon­dy­nie, sto­licy sil­nego i waż­nego euro­pej­skiego kraju; nowe były spra­woz­da­nia tele­wi­zyjne z ostat­nich dni Litwi­nienki, które obie­gły cały świat. W rezul­ta­cie dzi­siaj nawet dzieci, które nie uczyły się o ukła­dzie okre­so­wym pier­wiast­ków, znają polon 210.

Tal jest sre­brzy­stym meta­lem, mięk­kim i pla­stycz­nym. Ta nie­zwy­kle tok­syczna sub­stan­cja che­miczna bywa nazy­wana „bro­nią mor­der­ców” w powie­ściach detek­ty­wi­stycz­nych i histo­rii współ­cze­snej. Tal nie ma smaku i zapa­chu, co czyni go uży­tecz­nym dla zabój­ców: to tru­ci­zna, któ­rej nie można wyczuć. Zatru­cie talem jest jed­nym z bar­dziej nie­bez­piecz­nych, ponie­waż jego objawy u ofiary przy­po­mi­nają infek­cję, z którą leka­rze umieją sobie radzić. Skutki jej dzia­ła­nia zostają zdia­gno­zo­wane jako grypa lub zapa­le­nie płuc. Zapi­sy­wane zazwy­czaj w takim przy­padku anty­bio­tyki nie poma­gają, a cho­roba postę­puje. Tal zabija powoli, lecz nie­uchron­nie. Wszystko zależy od dawki. Jedy­nym zna­nym anti­do­tum jest tak zwany błę­kit pru­ski.

By zro­zu­mieć, jak FSB wyko­rzy­stuje tru­ci­zny w mor­der­czych celach, należy zazna­czyć, że takie radio­ak­tywne sub­stan­cje jak polon 210, któ­rym otruto Alek­san­dra Litwi­nienkę, wytwa­rzają tal jako pro­dukt uboczny roz­padu. To wła­śnie tal wykry­wają eks­perci. Zazwy­czaj nie dowia­du­jemy się, czy ofiara została otruta talem, czy użyto bar­dziej wyra­fi­no­wa­nej tru­ci­zny, jak np. polonu 210. W Rosji na takie pyta­nie mogłaby odpo­wie­dzieć jedy­nie FSB, która kon­tro­luje tajne labo­ra­to­ria pro­du­ku­jące tok­syny, a w jej inte­re­sie nie leży upu­blicz­nia­nie takich infor­ma­cji. Poza Rosją podej­rze­nia doty­czące uży­cia radio­ak­tyw­nych sub­stan­cji nie poja­wiły się przed listo­pa­dem 2006 roku, nie było tam więc sprzętu do wykry­wa­nia ich obec­no­ści w orga­ni­zmie.

Tym­cza­sem sowiec­kie/rosyj­skie służby uży­wały radio­ak­tyw­nych tru­cizn od dzie­się­cio­leci. Pierw­szy udo­ku­men­to­wany przy­pa­dek zwią­zany jest ze sprawą Niko­łaja Cho­chłowa, kapi­tana sowiec­kiego Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego.

Cho­chłow uro­dził się w 1922 roku w Niż­nim Nowo­gro­dzie i pra­co­wał w wywia­dzie zagra­nicz­nym. W 1943 roku w oku­po­wa­nym przez Niem­ców Miń­sku wziął udział w ope­ra­cji mają­cej na celu zabi­cie Wil­helma Kubego, gau­le­itera Bia­ło­rusi. Następ­nie sta­cjo­no­wał jako rezy­dent w Rumu­nii i Austrii. W marcu 1952 roku Cho­chłow przy­go­to­wy­wał się do kolej­nego zada­nia: zabi­cia Alek­san­dra Kie­ren­skiego, byłego szefa rosyj­skiego Rządu Tym­cza­so­wego, miesz­ka­ją­cego wtedy za gra­nicą. Jed­nak po śmierci Sta­lina w 1953 roku Cho­chłow został wezwany do Moskwy i poin­for­mo­wany, że ope­ra­cja została odwo­łana. Zamiast tego w 1954 roku został odde­le­go­wany do zor­ga­ni­zo­wa­nia zama­chu na miesz­ka­ją­cych we Frank­fur­cie Gie­or­gija Oko­ło­wi­cza i Wła­di­mira Porem­skiego, człon­ków Ludowo-Pra­cow­ni­czego Związku Rosyj­skich Soli­da­ry­stów (NTS), emi­gra­cyj­nej orga­ni­za­cji anty­ko­mu­ni­stycz­nej. Cho­chłow nie wyko­nał jed­nak tego zada­nia. Przy­je­chał do miesz­ka­nia Oko­ło­wi­cza i powie­dział mu, że został przy­słany, by zor­ga­ni­zo­wać zabój­stwo lide­rów NTS. Tak oto ope­ra­cja wyeli­mi­no­wa­nia Oko­ło­wi­cza i Porem­skiego zakoń­czyła się fia­skiem.

Cho­chłow zde­zer­te­ro­wał i został przez Moskwę ska­zany na śmierć za zdradę. 15 wrze­śnia 1957 roku, krótko po opu­bli­ko­wa­niu swo­ich wspo­mnień, zemdlał pod­czas kon­fe­ren­cji w Pal­men­gar­ten we Frank­fur­cie, corocz­nie orga­ni­zo­wa­nej przez NTS. Wypił odro­binę kawy z fili­żanki przy­nie­sio­nej na jego pole­ce­nie przez obsługę, usły­szał jed­nak, że roz­po­czyna się inte­re­su­jąca mowa, i pobiegł na salę, nie dopiw­szy napoju. Lekarz ze szpi­tala uni­wer­sy­tec­kiego, do któ­rego Cho­chłow został prze­wie­ziony, podej­rze­wał zatru­cie. Po pię­ciu dniach na twa­rzy i całym ciele Cho­chłowa poja­wiły się brą­zowe pręgi, czarne plamy i nie­bie­skie ślady. Z oczu zaczął się sączyć kle­isty płyn, w porach ciała poja­wiła się krew, jego skóra wyschła, napięła się i wdała się infek­cja. Od naj­lżej­szego nawet dotyku wypa­dały mu kępy wło­sów. Popę­kała mu skóra, a tam, gdzie jest wyjąt­kowo deli­katna, jak za uszami i pod oczami, nie­ustan­nie się sączyła krew, więc Cho­chłow musiał ją cią­gle ocie­rać chu­s­tecz­kami. Nie mógł zostać zaban­da­żo­wany, ponie­waż opa­trunki zry­wały strupy i ponow­nie otwie­rały rany na ciele. Krew tak bły­ska­wicz­nie się roz­kła­dała, że leka­rze nie potra­fili tego zro­zu­mieć. Bada­nia prze­pro­wa­dzone 22 wrze­śnia wykryły, że białe krwinki są szybko i nie­od­wra­cal­nie nisz­czone, a ich poziom spadł z 7000 do 700. Prze­stały funk­cjo­no­wać gru­czoły śli­nowe. Pobrano próbkę szpiku kost­nego. Oka­zało się, że duża część komó­rek wytwa­rza­ją­cych krwinki jest mar­twa. W błonę ślu­zową ust, gar­dła i prze­łyku wdała się mar­twica. Jedze­nie, picie, a nawet mówie­nie stały się dla pacjenta bar­dzo trudne.

Cho­chłow został prze­nie­siony do ame­ry­kań­skiego woj­sko­wego szpi­tala we Frank­fur­cie. Leczyło go tam sze­ściu leka­rzy. Otrzy­my­wał zastrzyki kor­ty­zonu, wita­min, ste­ry­dów i eks­pe­ry­men­tal­nych leków, był utrzy­my­wany przy życiu dzięki odży­wia­niu dożyl­nemu i prak­tycz­nie nie­prze­rwa­nym trans­fu­zjom krwi. W pogo­to­wiu zawsze był ane­ste­zjo­log, żeby ulżyć cier­pie­niom Cho­chłowa. Usta, cał­ko­wi­cie pozba­wione śliny, płu­kano mu spe­cjal­nymi roz­two­rami. Różni spe­cja­li­ści kon­sul­to­wali jego przy­pa­dek. Do Frank­furtu szybko ścią­gano nowe leki. Po trzech tygo­dniach stan Cho­chłowa zaczął się popra­wiać. Nie­długo potem opu­ścił szpi­tal, choć jesz­cze przez wiele mie­sięcy był cał­ko­wi­cie łysy i pokryty bli­znami. Wtedy została już usta­lona dia­gnoza: zatru­cie talem. Jakiś czas póź­niej sławny ame­ry­kań­ski tok­sy­ko­log z Nowego Jorku stu­dio­wał histo­rię cho­roby Cho­chłowa i doszedł do wnio­sku, że został on zatruty talem radio­ak­tyw­nym. To była pierw­sza wzmianka na temat wyko­rzy­sta­nia radio­ak­tyw­nych tru­cizn przez KGB.

Dezer­cja Cho­chłowa i nie­udana próba jego otru­cia nie były jedy­nymi nie­po­wo­dze­niami KGB za gra­nicą. Wła­ści­wie praca zagra­nicz­nych pla­có­wek KGB zawsze była kom­bi­na­cją suk­ce­sów i pora­żek. 9 paź­dzier­nika 1957 roku w Mona­chium Boh­dan Sta­szyn­ski wystrze­lił, za pomocą spe­cjal­nie zapro­jek­to­wa­nej rurki, kap­sułkę z tru­ci­zną – kwa­sem cyja­no­wo­do­ro­wym – w twarz jed­nego z lide­rów ukra­iń­skiej spo­łecz­no­ści emi­gra­cyj­nej, Łwa Rebeta, w budynku, w któ­rym miesz­kała ofiara. Rebet zmarł na miej­scu. Autop­sja wyka­zała, że przy­czyną śmierci był atak serca. Dwa lata póź­niej, 15 paź­dzier­nika 1959 roku, w Mona­chium, Sta­szyn­ski powtó­rzył tę ope­ra­cję, strze­la­jąc wypeł­nioną cyja­no­wo­do­rem kap­sułką w twarz lidera ukra­iń­skich nacjo­na­li­stów Ste­pana Ban­dery. On rów­nież zgi­nął na miej­scu. Jed­nak po kolej­nych dwóch latach Sta­szyn­ski zako­chał się w Niemce, zde­zer­te­ro­wał, zatrud­nił się w zachod­nio­nie­miec­kim kontr­wy­wia­dzie i wszystko wyznał.

3 listo­pada 1961 roku w Buenos Aires został otruty emi­gra­cyjny dzien­ni­karz i pisarz Michaił Baj­kow. We wrze­śniu 1978 roku zmarł w Lon­dy­nie czter­dzie­sto­dzie­wię­cio­letni buł­gar­ski dysy­dent Geo­rgi Mar­kow. Otruto go rycyną, którą wytwo­rzono w sław­nym „Labo­ra­to­rium nr 12” w ZSRR. Razem z tą tok­syczną sub­stan­cją sowieccy agenci dali swoim buł­gar­skim kole­gom spe­cjal­nie zapro­jek­to­wane para­sole, z któ­rych wystrze­li­wano kap­sułki z tru­ci­zną. Kilka tygo­dni przed mor­der­stwem Mar­kowa buł­gar­scy agenci pró­bo­wali wyeli­mi­no­wać innego dysy­denta, Wła­di­mira Kostowa, któ­remu udzie­lono poli­tycz­nego azylu we Fran­cji. Zjeż­dża­jąc rucho­mymi scho­dami w metrze, Kostow poczuł nie­wielki ból w pośladku. Wie­czo­rem nagle pod­nio­sła mu się tem­pe­ra­tura. Następ­nego dnia miał gorączkę, która się utrzy­my­wała. Kostow poszedł do leka­rza, który jed­nak nie potra­fił posta­wić dia­gnozy. Dopiero gdy do Paryża dotarły infor­ma­cje o nagłej śmierci Mar­kowa, został ponow­nie prze­ba­dany. Tym razem lekarz odkrył oraz usu­nął z jego ciała mikro­sko­pijną kap­sułkę, podobną do tej, którą zna­le­ziono w nodze Mar­kowa. Jej powłoka była zro­biona w 90 pro­cen­tach z pla­tyny i w 10 pro­cen­tach z irydu. Wypeł­niono ją rycyną.

W 1980 roku Boris Korzak, oby­wa­tel radziecki i podwójny agent CIA, kupu­jąc coś w skle­pie w Wir­gi­nii, poczuł jakby ukłu­cie szpilki lub uką­sze­nie komara. Dostał wyso­kiej gorączki. Kilka dni póź­niej doszły do tego krwo­tok wewnętrzny i aryt­mia. Lekarz z miej­sca „uką­sze­nia komara” wycią­gnął kap­sułkę. Tak jak w Paryżu i Lon­dy­nie, miała ona dwa otworki zalane woskiem. W ciele wosk się roz­pusz­czał i tru­ci­zna wni­kała do orga­ni­zmu. Ani Kostow, ani Korzak nie wie­dzieli, jak kap­sułki zna­la­zły się w ich cia­łach. Mijały lata. Zwią­zek Radziecki upadł. Uczest­nicy dawno prze­brzmia­łych już akcji zaczęli mówić. Dziś znamy wszyst­kie szcze­góły mor­der­stwa Mar­kowa oraz prób zabój­stwa Kostowa i Korzaka.

Lata dzie­więć­dzie­siąte przy­nio­sły nowe ten­den­cje w pracy rosyj­skich służb bez­pie­czeń­stwa. FSB używa tru­cizn – kla­sycz­nej broni mor­der­ców – nie po to, żeby zwal­czać wro­gów ide­olo­gicz­nych, jak za cza­sów radziec­kich, lecz prze­ciwko kry­ty­kom swoim i rosyj­skiego rządu. Na liście ofiar z tej kate­go­rii znaj­duje się Jurij Szcze­ko­czi­chin, depu­to­wany Dumy Pań­stwo­wej oraz redak­tor naczelny „Nowej Gaziety” – jej repor­terką była Anna Polit­kow­ska – oraz były pod­puł­kow­nik FSB Alek­san­der Litwi­nienko.

Następna kate­go­ria ofiar to wro­go­wie pań­stwa rosyj­skiego nie­uzna­jący jego rosz­czeń do tery­to­riów, które trak­tuje jako swoje lenno. Do tej grupy należy były pre­zy­dent Ukra­iny Wik­tor Jusz­czenko.

Wresz­cie FSB do swo­ich śmier­tel­nych wro­gów zali­cza wszyst­kich tych, któ­rzy wspięli się po szcze­blach kariery zbyt szybko i prze­szedł­szy do innej sfery, zaczęli zgła­szać obiek­cje w związku z redy­stry­bu­cją wpły­wów rosyj­skiego rządu. Do nich możemy włą­czyć biz­nes­mena-poli­tyka Iwana Kiwi­li­diego oraz innych, któ­rzy wie­dzą zbyt dużo i mogliby skom­pro­mi­to­wać Kreml, jak na przy­kład Roman Cepow, były szef ochrony Putina w Peters­burgu.

Jedyną rze­czą, która łączyła ofiary, było to, że sta­no­wiły zagro­że­nie dla FSB. Dla­tego to oczy­wi­ste, że wła­śnie FSB pod­jęła decy­zję o wyeli­mi­no­wa­niu tych osób za pomocą sil­nych tru­cizn pro­du­ko­wa­nych w jej labo­ra­to­riach, prze­cho­wy­wa­nych w jej sej­fach i apli­ko­wa­nych przez jej pro­fe­sjo­nal­nie wyszko­lo­nych agen­tów.

Jeśli dodat­kowo weź­miemy pod uwagę, że rosyj­skie organa spra­wie­dli­wo­ści – biuro pro­ku­ra­tora gene­ral­nego, poli­cja, sama FSB oraz sądy – chro­nią pro­fe­sjo­nal­nych zabój­ców i superpro­fe­sjo­nal­nych tru­ci­cieli za wszelką cenę, jakby byli ich naj­więk­szym naro­do­wym skar­bem, to nic dziw­nego, że żadna z tych spraw nie została ani nie zosta­nie roz­wią­zana. Nie­ty­kal­ność agen­tom mor­der­com zapew­niają ci sami ludzie, któ­rzy wydają roz­kazy eli­mi­na­cji ofiar.

I tak 1 sierp­nia 1995 roku Iwan Kiwi­lidi – pre­zes Rus­sian Busi­ness Round Table, szef zarządu Rady Przed­się­bior­ców, pre­zes Ros­biz­nes­banku, lider Wol­nej Par­tii Pracy – zmarł w Cen­tral­nym Szpi­talu Kli­nicz­nym w Moskwie od bar­dzo rzad­kiej tok­syny, która została umiesz­czona w gło­śniku jego tele­fonu komór­ko­wego. 1 sierp­nia Kiwi­lidi został prze­wie­ziony do szpi­tala w sta­nie śpiączki. Nie wybu­dził się z niej – zmarł 4 sierp­nia. 2 sierp­nia sekre­tarka Kiwi­lidiego, Zara Isma­łowa, która spę­dziła cały poprzedni dzień na odbie­ra­niu tele­fonu komór­ko­wego szefa, dostała ataku i została prze­wie­ziona do szpi­tala miej­skiego. 3 sierp­nia zmarła. Przez dzie­sięć dni ciała były badane w Cen­tral­nym Szpi­talu Kli­nicz­nym i Szpi­talu Woj­sko­wym im. Bur­denki. W aktach zgonu jako przy­czynę śmierci wpi­sano ostrą nie­wy­dol­ność serca. Mimo to 18 sierp­nia prasa podała, że Kiwi­lidi i jego sekre­tarka zostali otruci sub­stan­cją radio­ak­tywną.

17 stycz­nia 2001 roku rosyj­skie Mini­ster­stwo Spra­wie­dli­wo­ści trium­fal­nie obwie­ściło, że prze­pro­wa­dziło ana­lizy z zakresu medy­cyny sądo­wej w spra­wie śmierci Kiwi­li­diego. Prawdą jest jed­nak, że Alek­san­der Kale­din, szef Fede­ral­nego Cen­trum Docho­dze­nio­wego Medy­cyny Sądo­wej w Mini­ster­stwie Spra­wie­dli­wo­ści, odmó­wił okre­śle­nia kon­kret­nej przy­czyny śmierci ban­kiera, twier­dząc, że to naj­wyż­sze organy decy­dują, czy takie infor­ma­cje mogą być upu­blicz­niane. Kale­din wyja­wił jed­nak, że sub­stan­cja, którą został otruty Kiwi­lidi, miała „nie­spo­ty­kany skład i wysoce poufną nazwę”.

Osta­tecz­nie 9 paź­dzier­nika 2006 roku moskiew­ski pro­ku­ra­tor Jurij Sio­min powie­dział w wywia­dzie, że śled­czy usta­lili mecha­nizm mor­der­stwa Kiwi­li­diego. „Został otruty sub­stan­cją, która po pro­stu nie ma żad­nych odpo­wied­ni­ków”.

3 lipca 2003 roku, po kilku dniach męczarni, zmarł Jurij Szcze­ko­czi­chin. Był depu­to­wa­nym Dumy Pań­stwo­wej z ramie­nia par­tii Jabłoko, sze­fem Komi­tetu Bez­pie­czeń­stwa Dumy, człon­kiem komi­sji anty­ko­rup­cyj­nej, dzien­ni­ka­rzem i redak­to­rem naczel­nym „Nowej Gaziety”. W lipcu 2001 roku w Zagrze­biu dałem Szcze­ko­czi­chinowi maszy­no­pis książki Wysa­dzić Rosję, by opu­bli­ko­wał ją w swo­jej gaze­cie. W sierp­niu 2001 roku kilka jej klu­czo­wych roz­dzia­łów uka­zało się w spe­cjal­nym wyda­niu gazety. To wła­śnie Szcze­ko­czi­chin pró­bo­wał dopro­wa­dzić do wsz­czę­cia przez Dumę śledz­twa nad prze­stęp­stwami FSB, które są opi­sane w tej książce.

Zacho­ro­wał 16 czerwca 2003 roku. Tego dnia był w Ria­za­niu na otwar­ciu prac komi­sji anty­ko­rup­cyj­nej i brał udział w kon­fe­ren­cji pra­so­wej. 18 czerwca jego stan się pogor­szył. Nocą z 19 na 20 czerwca zaczęła mu scho­dzić skóra, jak po poważ­nym popa­rze­niu. 21 czerwca został prze­nie­siony do Cen­tral­nego Szpi­tala Kli­nicz­nego w Moskwie w sta­nie cięż­kim. Według wyni­ków badań z zakresu medy­cyny sądo­wej bez­po­śred­nią przy­czyną śmierci Szcze­ko­czi­china była ogólna ostra tok­sy­koza – zespół Lyella (tok­syczna nekro­liza naskórka) – ostra reak­cja aler­giczna, która zazwy­czaj roz­wija się w odpo­wie­dzi na leki. Zespół Lyella wystę­puje bar­dzo rzadko: raz na milion. Objawy sys­te­mo­wej reak­cji tok­syczno-aler­gicz­nej u Szcze­ko­czi­china były ewi­dentne. Został przy­jęty do szpi­tala z wysoką tem­pe­ra­turą, zani­kiem błon ślu­zo­wych i naskórka, osła­bioną pracą nerek i nara­sta­ją­cymi pro­ble­mami odde­cho­wymi, przez które został póź­niej pod­łą­czony do respi­ra­tora. Nie wyklu­czano, że tak „rzadka reak­cja aler­giczna” mogła zostać spro­wo­ko­wana przez „nie­znany czyn­nik”, to zna­czy przez tru­ci­znę o nie­zna­nej natu­rze. Ni­gdy nie stwier­dzono, jak tru­ci­zna („nie­znany czyn­nik”) prze­nik­nęła do ciała ofiary, ponie­waż nie prze­pro­wa­dzono żad­nych badań, a doku­menty sądowe nie zostały upu­blicz­nione. Prze­ciw­nie, wyniki autop­sji Szcze­ko­czi­china oraz histo­rię jego cho­roby objęto „tajem­nicą lekar­ską”. Pozo­stały tajem­nicą rów­nież dla jego rodziny. Krewni ni­gdy nie otrzy­mali raportu z autop­sji. Kiedy pró­bo­wali dopro­wa­dzić do wsz­czę­cia postę­po­wa­nia w związku z praw­do­po­dob­nym mor­der­stwem, ich prośba została odrzu­cona.

Anna Polit­kow­ska pra­wie zgi­nęła na początku wrze­śnia 2004 roku, kiedy pró­bo­wano ją otruć na pokła­dzie samo­lotu lecą­cego do Ose­tii Pół­noc­nej. Polit­kow­ska zamie­rzała wes­przeć zakład­ni­ków w cza­sie kry­zysu w Bie­sła­nie, który roz­po­czął się 1 wrze­śnia. Wie­rzono, że dzien­ni­karka, która cie­szyła się wiel­kim auto­ry­te­tem wśród Cze­cze­nów, będzie mogła wziąć udział w nego­cja­cjach z ter­ro­ry­stami i uzy­skać zwol­nie­nie zakład­ni­ków. Zamie­rzała rów­nież spró­bo­wać nawią­zać kon­takt z Asła­nem Mascha­do­wem, pre­zy­den­tem Repu­bliki Cze­czeń­skiej, oraz pro­sić go, by zary­zy­ko­wał życie i przy­je­chał do Bie­słanu, żeby nego­cjo­wać z ter­ro­ry­stami. Rosyj­skim służ­bom bez­pie­czeń­stwa nie w smak był jej przy­lot do Ose­tii Pół­noc­nej, z uwagi na zaufa­nie i wpływ, jakie zyska­liby Polit­kow­ska i Mascha­dow – dzien­ni­karka i pre­zy­dent nie­uzna­wany przez Moskwę – po zakoń­cze­niu kry­zysu i ura­to­wa­niu dzieci. Na pokła­dzie samo­lotu Polit­kow­ska roz­sąd­nie odmó­wiła jedze­nia, popro­siła jed­nak per­so­nel o fili­żankę her­baty. Zemdlała, zapa­dła w śpiączkę i obu­dziła się w szpi­talu. Prze­żyła, ale było już za późno na nego­cja­cje z ter­ro­ry­stami w Bie­sła­nie, ponie­waż naj­tra­gicz­niej­sze dni spę­dziła na oddziale inten­syw­nej tera­pii.

Roman Cepow był sze­fem ochrony Putina w Peters­burgu, a jed­no­cze­śnie agen­tem i pra­cow­ni­kiem kilku róż­nych służb i orga­nów ści­ga­nia: FSB, Mini­ster­stwa Spraw Wewnętrz­nych oraz Służby Wywiadu Zagra­nicz­nego. Miał pięć róż­nych doku­men­tów toż­sa­mo­ści. Sfera jego dzia­łal­no­ści stop­niowo się roz­sze­rzała. Włą­czono do niej ochronę i biz­nes far­ma­ceu­tyczny, porty, tury­stykę, trans­port mor­ski, ubez­pie­cze­nia, a nawet media. Po tym, jak Putin prze­pro­wa­dził się do Moskwy i został pre­zy­den­tem, Cepow nawią­zał bli­skie kon­takty z wie­loma siło­wi­kami – od mini­stra spraw wewnętrz­nych Raszyda Nur­ga­li­jewa, do szefa pre­zy­denc­kiej ochrony Wła­di­mira Zoło­towa. Dodat­kowo miał wpływ na mia­no­wa­nie funk­cjo­na­riu­szy Mini­ster­stwa Spraw Wewnętrz­nych oraz FSB, był w bli­skich sto­sun­kach z Igo­rem Sie­czi­nem, sze­fem pre­zy­denc­kiej admini­stracji, a nawet z samym Wła­di­mi­rem Puti­nem.

24 wrze­śnia 2004 roku Cepow zmarł. Ina­czej niż w przy­padku Szcze­ko­czi­china natych­miast posta­wiono dia­gnozę: otru­cie sub­stan­cją radio­ak­tywną. Lekarz wska­zał na znisz­cze­nie szpiku kost­nego w krę­go­słu­pie, które towa­rzy­szyło wyraź­nym obja­wom radio­ak­tyw­nego zatru­cia.

Cepow źle się poczuł 11 wrze­śnia. Ran­kiem zjadł śnia­da­nie w swo­jej daczy. Następ­nie poje­chał do biura FSB w Peters­burgu, na Litiej­nyj Pro­spiekt 4. Tam wypił her­batę. Następ­nie poje­chał do Zarządu Spraw Wewnętrz­nych, gdzie spo­tkał się z sze­fem i zjadł lody. O 16.00 jego samo­po­czu­cie się pogor­szyło. Leka­rze nie mogli jed­nak posta­wić dia­gnozy. Objawy przy­po­mi­nały ostre zatru­cie pokar­mowe. Cepow został prze­wie­ziony w sta­nie kry­tycz­nym do jed­nej z pry­wat­nych kli­nik w Peters­burgu. Dwa dni przed śmier­cią został prze­nie­siony do Ośrodka Zaawan­so­wa­nych Tech­nik Medycz­nych (wcze­śniej Szpi­tal Swier­dłowa). Były plany, żeby prze­wieźć go do Nie­miec na lecze­nie doraźne. Cho­roba postę­po­wała jed­nak zbyt szybko i zanim zor­ga­ni­zo­wano trans­port, Cepow już nie żył.

Wstępne bada­nia z zakresu medy­cyny sądo­wej ujaw­niły, że w krwi Cepowa było duże stę­że­nie środka, który sto­suje się w lecze­niu bia­łaczki. Nie­bosz­czyk jed­nak nie miał raka. Według leka­rzy śmier­telna dawka leku – w postaci roz­tworu lub pokru­szo­nych table­tek – mogła zostać dodana do jedze­nia. Eks­perci są innego zda­nia: radio­ak­tywne izo­topy, nie­znana tru­ci­zna, sole metali cięż­kich.

W nabo­żeń­stwie pogrze­bo­wym uczest­ni­czyli Wik­tor Zoło­tow, szef pre­zy­denc­kiej ochrony; Kon­stan­tin Romo­da­now­ski, szef Zarządu Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego; Andriej Nowi­kow, w tym cza­sie szef Zarządu Głów­nego Spraw Wewnętrz­nych dla Pół­nocno-Zachod­niego Okręgu Fede­ral­nego oraz obecny mini­ster; Michaił Wanicz­kin, szef peters­bur­skiego Zarządu Spraw Wewnętrz­nych, oraz Dmi­trij Jaku­bow­ski, praw­nik i gene­rał FSB. Oddział poli­cjan­tów uczcił pamięć Cepowa salwą hono­rową (zgod­nie z regu­łami w ten spo­sób można uczcić jedy­nie funk­cjo­na­riu­szy w ran­dze puł­kow­nika lub wyż­szej). Cepow został pocho­wany w Peters­burgu na sław­nym Cmen­ta­rzu Sera­fi­mow­skim. Postę­po­wa­nie śled­cze w spra­wie jego śmierci wsz­częto na mocy arty­kułu 105 rosyj­skiego kodeksu kar­nego (mor­der­stwo). Wyniki śledz­twa nie zostały podane do wia­do­mo­ści publicz­nej.

5 wrze­śnia 2004 roku, w szczy­to­wym momen­cie kam­pa­nii wybor­czej, kan­dy­dat na pre­zy­denta Ukra­iny Wik­tor Jusz­czenko jadł obiad i pro­wa­dził nego­cja­cje w swo­jej daczy z byłym sze­fem Służby Bez­pie­czeń­stwa Ukra­iny (SBU) Woło­dy­my­rem Saciu­kiem. Był tam rów­nież Taras Zale­ski, inny wysoki funk­cjo­na­riusz USB, który przy­niósł tale­rze z pila­wem do stołu Jusz­czenki. Potrawa przy­szłego pre­zy­denta była zatruta. Po obie­dzie Jusz­czenko źle się poczuł. 10 wrze­śnia został hospi­ta­li­zo­wany w kli­nice Rudol­fi­ner­haus w Austrii. Tam zdia­gno­zo­wano u niego ostre zapa­le­nie trzustki z kom­pli­ka­cjami po zatru­ciu tok­syczną sub­stan­cją. Czas zatru­cia: około pię­ciu dni przed hospi­ta­li­za­cją.

Sub­stan­cje che­miczne, które ziden­ty­fi­ko­wano w orga­ni­zmie Jusz­czenki, nie znaj­dują się zazwy­czaj w pro­duk­tach spo­żyw­czych. Grupa ame­ry­kań­skich leka­rzy odkryła w jego krwi diok­syny. Wie­dziano, że jedno z rosyj­skich taj­nych labo­ra­to­riów z suk­ce­sem pra­co­wało nad diok­syną kilka lat wcze­śniej.

21 wrze­śnia Pro­ku­ra­tura Gene­ralna na Ukra­inie roz­po­częła postę­po­wa­nie śled­cze w spra­wie próby otru­cia Jusz­czenki. Podej­rzani byli Woło­dy­myr Saciuk, Taras Zale­ski i Alek­siej Pole­tu­cha. Ten ostatni to stary zna­jomy Saciuka, z któ­rym pra­co­wał w wielu komer­cyj­nych orga­ni­za­cjach, zanim Saciuk został sze­fem USB. W 2001 roku Pole­tu­cha został umiesz­czony na liście osób poszu­ki­wa­nych w związku z prze­stęp­stwami finan­so­wymi, któ­rych dopu­ścił się jako pre­zes Banku Ukra­ina, i opu­ścił kraj. Według ukra­iń­skiego biura Inter­polu do dzi­siaj jest na liście poszu­ki­wa­nych i praw­do­po­dob­nie ukrywa się gdzieś w Rosji. Został uznany za podej­rza­nego w spra­wie otru­cia Jusz­czenki, ponie­waż przy­pusz­czano, że to wła­śnie on zajął się prze­wie­zie­niem diok­syny z Rosji na Ukra­inę.

Sam pre­zy­dent Jusz­czenko wie­lo­krot­nie twier­dził, że wie, kto pró­bo­wał go otruć, że diok­syna, któ­rej użyto, została wypro­du­ko­wana w Rosji, że wie, kto i jak przy­wiózł tru­ci­znę na Ukra­inę, i że osoby za to odpo­wie­dzialne ukry­wają się w Rosji.

24 listo­pada 2006 roku Jegor Gaj­dar, były pre­mier pierw­szego demo­kra­tycz­nego rządu Rosji, peł­niący póź­niej funk­cję dyrek­tora Insty­tutu Gospo­darki Stanu Przej­ścio­wego, prze­ma­wiał na kon­fe­ren­cji na Natio­nal Uni­ver­sity of Ire­land. Tema­tem kon­fe­ren­cji było „Irlan­dia i Rosja: histo­ria, prawo i zmie­nia­jące się sto­sunki mię­dzy­na­ro­dowe”. Gaj­dar źle się poczuł już rano po śnia­da­niu. Według jego córki, Marii, śnia­da­nie było pro­ste – sałatka owo­cowa i fili­żanka her­baty. Jeka­tie­rina Ganiewa, orga­ni­za­torka kon­fe­ren­cji, przy­po­mniała sobie, że Gaj­dar zjadł je w kawiarni w May­no­oth Col­lege, gdzie została zakwa­te­ro­wana dele­ga­cja z Moskwy. Spo­śród dzie­się­ciu osób, z któ­rymi Gaj­dar jadł śnia­da­nie, tylko on zacho­ro­wał.

Pod­czas swo­jej pre­zen­ta­cji Gaj­dar źle się poczuł, wyszedł z sali wykła­do­wej i zemdlał. Leżał na pod­ło­dze, nie­przy­tomny, z nosa i ust try­skała mu krew. Był w takim sta­nie ponad pół godziny. Potem został prze­wie­ziony na oddział inten­syw­nej tera­pii do James Con­nolly Memo­rial Hospi­tal w Blan­chard­stown. Były pre­mier spę­dził trzy godziny pod inten­sywną opieką lekar­ską, nie odzy­skaw­szy przy­tom­no­ści. Gdy się ock­nął, oka­zało się, że nie może się ruszyć, i przez następny dzień jego życie wisiało na wło­sku.

Gaj­dar prze­szedł pełną wstępną detok­sy­ka­cję – stan­dar­dową tera­pię dla pacjen­tów z obja­wami zatru­cia pokar­mo­wego. Objawy były tak nie­jed­no­znaczne, że leka­rze wahali się z posta­wie­niem dia­gnozy. Gaj­dar został wypi­sany ze szpi­tala w nie­dzielę 26 listo­pada. W opi­nii leka­rzy jego życiu nie zagra­żało nie­bez­pie­czeń­stwo, a i on sam lepiej się czuł. Po opusz­cze­niu szpi­tala zate­le­fo­no­wał do rosyj­skiej amba­sady z prośbą, by pozwo­lono mu spę­dzić tam noc. „Tak będzie bez­piecz­niej” – powie­dział. Amba­sada zgo­dziła się. W ponie­dzia­łek cią­gle był blady, narze­kał na mdło­ści, osła­bie­nie i zde­ner­wo­wa­nie. Mimo to bez­zwłocz­nie wyje­chał do Moskwy, gdzie natych­miast został hospi­ta­li­zo­wany. W cza­sie podróży Gaj­dar pró­bo­wał zro­zu­mieć, co wła­ści­wie się stało, i przy­po­mniał sobie, że „her­bata nie sma­ko­wała zbyt dobrze…”

Leka­rze, któ­rzy badali Gaj­dara, jed­no­myśl­nie orze­kli, że podano mu tru­ci­znę. I mimo że tru­ci­zny nie roz­po­znano, było jasne, że zamie­rzano go otruć, że nie doszło do zwy­kłego zatru­cia pokar­mo­wego. Innymi słowy – to był zamach na jego życie. To wła­śnie z tego powodu pobyt Gaj­dara w moskiew­skim szpi­talu był począt­kowo utrzy­my­wany w tajem­nicy. Jego krewni nie wyklu­czali, że próba otru­cia może się powtó­rzyć. Zmarł 16 grud­nia 2009 roku w Moskwie.

Nie wiemy, kto w tym cza­sie zapew­niał Gaj­da­rowi ochronę. Wiemy jedy­nie, kim był szef jego ochrony w cza­sie, gdy Gaj­dar był pre­mie­rem Rosji. Andriej Ługo­woj, ten sam czło­wiek, który otruł Alek­san­dra Litwi­nienkę.

Gaj­da­rowi podano tru­ci­znę 24 listo­pada. Litwi­nienko zmarł wie­czo­rem 23 listo­pada. To pierw­szy z kątów tego wie­lo­kąta. Andriej Ługo­woj był sze­fem ochrony Gaj­dara i Borisa Bie­rie­zow­skiego i brał udział w otru­ciu Litwi­nienki. To drugi kąt. Ist­nieje pewien zwią­zek mię­dzy paź­dzier­ni­ko­wym mor­der­stwem Anny Polit­kow­skiej a listo­pa­do­wym zabój­stwem Litwi­nienki. To trzeci kąt wie­lo­kąta. W 2006 roku wie­lo­kąt mor­derstw znany był jedy­nie tym, któ­rzy owe zabój­stwa zapla­no­wali.

„Pogra­tu­luj mi. Wła­śnie zosta­łem oby­wa­te­lem bry­tyj­skim. Teraz nie odważą się mnie tknąć. Nikt nie będzie pró­bo­wał zabić oby­wa­tela Wiel­kiej Bry­ta­nii”.

Tymi sło­wami powi­tał mnie Alek­san­der Litwi­nienko 13 paź­dzier­nika 2006 roku w Lon­dy­nie, pod­czas nabo­żeń­stwa żałob­nego za Annę Polit­kow­ską, która wła­śnie została zamor­do­wana. Dzie­więt­na­ście dni póź­niej, 1 listo­pada, Litwi­nienko został otruty.

Tego dnia spo­tkał się z kil­koma oso­bami, które przy­je­chały do Lon­dynu z innych kra­jów. Byli to: agent FSB Andriej Ługo­woj, agent FSB Dmi­trij Kow­tun, agent FSB Wia­cze­sław Sko­lenko i naj­wy­raź­niej jesz­cze jeden – nie­znany i nie­zi­den­ty­fi­ko­wany agent FSB (choć może Litwi­nienko wcale nie spo­tkał się z nim tego dnia, lecz czło­wiek ten był już wtedy w Lon­dy­nie i wziął udział w spo­tka­niu bez wie­dzy Litwi­nienki). Były pod­puł­kow­nik FSB Alek­san­der Litwi­nienko pił ze swo­imi byłymi kole­gami zie­loną her­batę.

Wie­czo­rem źle się poczuł. Miał mdło­ści i zaczęły się wymioty. Zro­zu­miał, że to zatru­cie. Roz­pu­ścił w wodzie tro­chę nad­man­ga­nianu potasu – powszech­nego w Rosji lekar­stwa, które znał z woj­ska – i zaczął pić, od czasu do czasu wymio­tu­jąc. Miał skur­cze żołądka i trud­no­ści z oddy­cha­niem, dostał gorączki, a puls stał się nie­re­gu­larny. Tak Litwi­nienko spę­dził pierw­szy dzień po poda­niu tru­ci­zny.

2 listo­pada wezwano karetkę. Lekarz stwier­dził sezo­nową infek­cję. Pacjen­towi kazano pić wodę. Znów wymio­to­wał, ale śred­nio co dwa­dzie­ścia minut zamiast wymio­cin z jego ust wydo­by­wał się pie­ni­sty płyn. Dostał skur­czów żołądka i ostrej krwa­wej bie­gunki.

3 listo­pada wezwano innego leka­rza. Stwier­dził, że Litwi­nienko cierpi z powodu infek­cji, ale nie wyklu­czył zatru­cia (nikt nie podej­rze­wał jed­nak, że celo­wego). Wezwano karetkę i Litwi­nienko został prze­wie­ziony do szpi­tala. Pod­łą­czono go do kro­plówki i pobrano krew. Wyniki badań krwi nie były złe. Leka­rze jed­nak stwier­dzili, że powi­nien zostać w szpi­talu. Obie­cano Alek­san­drowi, że będzie mógł wró­cić do domu za trzy lub cztery dni. Jego żona, Marina, uwa­żała, że powinni zatrzy­mać go w szpi­talu tak długo, aż znajdą przy­czynę dole­gli­wo­ści. Przez cały ten czas Litwi­nienko utrzy­my­wał swój stan w tajem­nicy. Ani przy­ja­ciele, ani poli­cja nic o tym nie wie­dzieli. Nie chciał, żeby ludzie się dowie­dzieli, że prze­cho­dzi zatru­cie pokar­mowe. Kto wie, może za jakiś czas ktoś naprawdę poda mu tru­ci­znę, a wtedy wszy­scy będą myśleć, że to znów zatru­cie pokar­mowe, tak jak wtedy, w listo­pa­dzie 2006 roku.

Przez ten czas Alek­san­der nie mógł jeść ani pić. Stra­cił na wadze 33 funty. Wie­rzył jed­nak, że to prze­trwa. Pod koniec pierw­szego tygo­dnia cho­roby miał już pew­ność, że chciano go otruć, ale myślał, że zdo­łał się ura­to­wać dzięki płu­ka­niu żołądka nad­man­ga­nia­nem potasu, tak jak go uczono w woj­sku.

„Wiesz, gdyby dali mi do wyboru: przejść przez to wszystko jesz­cze raz albo spę­dzić rok w rosyj­skim wię­zie­niu, wybrał­bym rok w wię­zie­niu. Naprawdę. Nie wyobra­żasz sobie, jak źle się czuję” – powie­dział mi.

Jed­nak nie dano mu moż­li­wo­ści spę­dze­nia roku w wię­zie­niu – pozo­stało mu jedy­nie 15 dni cier­pie­nia.

W jego gar­dle poja­wiły się rop­nie. Leka­rze sądzili, że to reak­cja na anty­bio­tyki – flora bak­te­ryjna została znisz­czona i doszło do podraż­nie­nia. Po kilku kolej­nych dniach pacjent nie mógł już otwo­rzyć ust. We wszyst­kie błony ślu­zowe wdało się zapa­le­nie, język nie mie­ścił się w ustach. Zaczęły mu wypa­dać włosy. Wów­czas leka­rze pomy­śleli, że został uszko­dzony szpik kostny. Litwi­nienkę prze­nie­siono na oddział onko­lo­giczny. Poja­wiła się wstępna teo­ria o zatru­ciu talem. Do śledz­twa została włą­czona poli­cja. Litwi­nience prze­pi­sano anti­do­tum na tal, tak zwany błę­kit pru­ski. Jed­nak było już bez­u­ży­teczne, ponie­waż działa jedy­nie w cza­sie pierw­szych 48 godzin po zaży­ciu tru­ci­zny. Tym­cza­sem minął tydzień. Co wię­cej, błę­kit pru­ski to odtrutka na tal. Alek­san­der zaś został otruty polo­nem 210, który wykryto u niego dopiero 23 listo­pada, kilka godzin przed śmier­cią, gdy jego mocz został wysłany na bada­nia do Ato­mic Weapons Esta­bli­sh­ment w Alder­ma­ston – jedy­nego labo­ra­to­rium w Wiel­kiej Bry­ta­nii, które może wykryć tok­synę emi­tu­jącą pro­mie­nie alfa. I gdyby Litwi­nienko zmarł „tak jak wszy­scy inni”, dwa lub trzy tygo­dnie po otru­ciu, a nie trzy­mał się życia do 23 listo­pada, to ni­gdy byśmy się nie dowie­dzieli, że został otruty polo­nem, że brała w tym udział grupa agen­tów FSB, że tru­ci­zna pocho­dziła z Moskwy i że uczest­nicy akcji wła­śnie tam odle­cieli. Na­dal myśle­li­by­śmy, że ze śmier­cią Litwi­nienki wiąże się wię­cej pytań niż odpo­wie­dzi i że moż­liwe, iż zmarł z powodu zatru­cia pokar­mo­wego albo aler­gii na sushi, które jadł w restau­ra­cji 1 listo­pada o 15.00.

Na pod­sta­wie biletu auto­bu­so­wego na miej­ską linię 134, który został zna­le­ziony w jego kie­szeni, bry­tyj­scy śled­czy dowo­dzą, że Litwi­nienko nie był jesz­cze ska­żony polo­nem 210, gdy zmie­rzał na spo­tka­nie z Ługo­wo­jem i jego kole­gami, oraz że miej­scem otru­cia był hotel Mil­le­nium. Bilet został zaku­piony nie­da­leko domu Litwi­nienki w pół­noc­nym Lon­dy­nie. To stam­tąd udał się on na spo­tka­nie z agen­tami z FSB w Mil­le­nium. Hotel ten był pierw­szym miej­scem, do któ­rego skie­ro­wał się Litwi­nienko po wyj­ściu z auto­busu. Ślady polonu 210 zna­le­ziono na spodku i fili­żance, z któ­rej Litwi­nienko pił zie­loną her­batę z rosyj­skimi agen­tami. To wszystko dowo­dzi, że to nie on przy­niósł polon 210 na spo­tka­nie z Ługo­wo­jem i towa­rzy­stwem, lecz grupa agen­tów FSB z Moskwy przy­nio­sła polon na spo­tka­nie z Litwi­nienką.

Andrieja Ługo­woja pozna­łem w tym samym cza­sie co Litwi­nienkę – w 1998 roku w Moskwie. Pamię­tam dobrze rów­nież nasze ostat­nie spo­tka­nie: wie­czo­rem, 12 listo­pada 2006 roku, przy­pad­kowo wpa­dłem na Ługo­woja i nie­zna­nego mi męż­czy­znę na ulicy Pica­dilly w cen­trum Lon­dynu. Zatrzy­ma­li­śmy się i roz­ma­wia­li­śmy przez kilka minut. Sze­dłem w stronę Pica­dilly Cir­cus, a oni w stronę Park Lane. Dopiero póź­niej odkry­łem, że męż­czy­zną, któ­rego nie zna­łem, był Dmi­trij Kow­tun.

By dojść do wnio­sku, że Ługo­woj i Kow­tun byli zamie­szani w zle­cone przez FSB otru­cie Litwi­nienki, nie trzeba już dziś koniecz­nie prze­śle­dzić wszyst­kich fak­tów doty­czą­cych samego mor­der­stwa. Wystar­czy spraw­dzić, kim Ługo­woj był przed 23 listo­pada 2006 roku oraz kim został póź­niej.Wcze­śniej Ługo­woj był eks­funk­cjo­na­riu­szem KGB/FSB, byłym sze­fem ochrony Borisa Bie­rie­zow­skiego, ska­za­nym kry­mi­na­li­stą, który (według ofi­cjal­nych źró­deł) odsie­dział 14 mie­sięcy za zor­ga­ni­zo­wa­nie (nie­uda­nej) ucieczki z wię­zien­nego szpi­tala Niko­łaja Głusz­kowa, byłego szefa Aero­fłotu i part­nera Borisa Bie­rie­zow­skiego – zbie­głego oli­gar­chy miesz­ka­ją­cego w Lon­dy­nie, oskar­żo­nego przez rosyj­ską pro­ku­ra­turę o liczne prze­stęp­stwa finan­sowe. Natu­ralne są podej­rze­nia, że gdyby Ługo­woj nie był zamie­szany w zabi­cie Litwi­nienki i gdyby teo­rie Sco­tland Yardu były – dla odmiany – wyni­kiem nie­po­ro­zu­mie­nia, rosyj­skie wła­dze i służby, które od wielu lat pró­bują wyrów­nać rachunki z Bie­rie­zow­skim i wszyst­kimi jego współ­pra­cow­ni­kami, mogłyby być zachwy­cone: oto były szef ochrony Bie­rie­zow­skiego podej­rze­wany jest przez bry­tyj­skich śled­czych o udział w mor­der­stwie innego byłego współ­pra­cow­nika Bie­rie­zow­skiego, Litwi­nienki. Można by sobie wyobra­zić, że rosyj­skie wła­dze, które nie słyną ze szcze­gól­nej skru­pu­lat­no­ści, mogłyby po pro­stu aresz­to­wać Ługo­woja w Moskwie i naka­zać prze­słu­cha­nie, w efek­cie któ­rego oka­za­łoby się, że to on otruł Litwi­nienkę na zle­ce­nie swo­jego byłego szefa, Bie­rie­zow­skiego. Ługo­woj ponow­nie zostałby osa­dzony w wię­zie­niu, tym razem za mor­der­stwo. Rosyj­ska pro­ku­ra­tura znowu zażą­da­łaby od Lon­dynu eks­tra­dy­cji Bie­rie­zow­skiego, tym razem nie pod zarzu­tem prze­stępstw gospo­dar­czych, lecz zle­ce­nia mor­der­stwa Litwi­nienki na tere­nie Wiel­kiej Bry­ta­nii. Wszystko zosta­łoby zała­twione: Litwi­nienko by nie żył, Bie­rie­zow­ski zostałby wyda­lony do Rosji, jego były szef ochrony Andriej Ługo­woj ponow­nie sie­działby w wię­zie­niu, a wła­ściwi uczest­nicy ope­ra­cji wyeli­mi­no­wa­nia Litwi­nienki – agenci FSB – pozo­sta­liby poza podej­rze­niami. Wszy­scy uczest­nicy tej skom­pli­ko­wa­nej taj­nej ope­ra­cji zosta­liby nagro­dzeni i awan­so­wani, a akcja wyeli­mi­no­wa­nia Litwi­nienki otwo­rzy­łaby (choć cią­gle w sekre­cie) nowy roz­dział w histo­rii rosyj­skiego wywiadu jako jego naj­bar­dziej bły­sko­tliwe osią­gnię­cie.

Tak wła­śnie by się stało, gdyby Ługo­woj nie był aktyw­nym funk­cjo­na­riu­szem FSB i nie był zamie­szany w mor­der­stwo Litwi­nienki.

Zamiast tego czło­wiek podej­rze­wany przez bry­tyj­ską poli­cję o udział w mor­der­stwie, ska­za­niec, który odsie­dział 14 mie­sięcy jako wspól­nik Bie­rie­zow­skiego, z jakie­goś powodu został człon­kiem Dumy Pań­stwo­wej. Wszyst­kie rosyj­skie media są do jego dys­po­zy­cji – tele­wi­zja, prasa, radio – tak aby mógł poja­wić się na żywo w nie­mal wszyst­kich głów­nych kana­łach i powie­dzieć całemu światu, że nie zabił Litwi­nienki (choć, bądźmy szcze­rzy, skoro nie zabił Litwi­nienki, skąd dla niego tyle hono­rów w Rosji?). Co inte­re­su­jące, Ługo­woj w ciągu kilku dni stał się wła­ści­cie­lem całej sieci firm ochro­niar­skich, które mają kon­ce­sję na wszyst­kie sprawy pro­wa­dzone przez FSB, a prze­cież jest oczy­wi­ste, że Ługo­woj, były wię­zień i były współ­pra­cow­nik Bie­rie­zow­skiego, nie mógł dostać takiej kon­ce­sji ot, tak. Innymi słowy, rosyj­ski rząd robi wszystko, co w jego mocy, żeby poka­zać i udo­wod­nić całemu światu, że Andriej Ługo­woj jest jed­nym z cen­niej­szych agen­tów cen­trali FSB, z któ­rego Moskwa ni­gdy nie zre­zy­gnuje (tak jak nie zre­zy­gno­wała z mor­der­ców pre­zy­denta Cze­cze­nii Jan­dar­bi­jewa, któ­rzy zostali zła­pani i uznani win­nymi w Kata­rze, a wró­cili do Rosji dzięki upo­rowi Putina).

Moskwa naprawdę chro­niła Ługo­woja – w tej mate­rii musimy oddać honor Puti­nowi. Jedyną osobą uczczoną w Moskwie w ten spo­sób był – po dwu­dzie­stu latach od mor­der­stwa, któ­rego doko­nał – Ramón Mer­ca­der, który spę­dził dwa­dzie­ścia lat w mek­sy­kań­skim wię­zie­niu za zabi­cie Lwa Troc­kiego.

Jurij Felsz­tin­ski

sty­czeń 2013, Boston

prze­ło­żyła Julia Swo­row­ska

WPRO­WA­DZE­NIE

Nie odrzu­ci­li­śmy swo­jej prze­szło­ści. Powie­dzie­li­śmy uczci­wie:

„Histo­ria Łubianki w dwu­dzie­stym stu­le­ciu jest naszą histo­rią…”

Niko­łaj Pła­to­no­wicz Patru­szew, dyrek­tor FSB

„Kom­so­mol­skaja Prawda”, 20 grud­nia 2000

Rodo­wód Fede­ral­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa Fede­ra­cji Rosyj­skiej (FSB) w zasa­dzie nie wymaga komen­ta­rza. Od naj­wcze­śniej­szych lat sowiec­kiej pań­stwo­wo­ści apa­rat przy­musu stwo­rzony przez par­tię komu­ni­styczną znany był z bez­względ­no­ści. Dzia­ła­nia jego funk­cjo­na­riu­szy ni­gdy nie miały wiele wspól­nego z war­to­ściami i zasa­dami czło­wie­czeń­stwa. Począw­szy od rewo­lu­cji roku 1917, tajna poli­cja sowiec­kiej Rosji, a póź­niej ZSRR, funk­cjo­no­wała nie­za­wod­nie jako mecha­nizm słu­żący likwi­da­cji milio­nów ludzi. W isto­cie jej struk­tury ni­gdy nie podej­mo­wały dzia­łań innego rodzaju, ponie­waż wła­dze nie wyzna­czyły im żad­nych innych prak­tycz­nych czy poli­tycz­nych celów, nawet w okre­sach względ­nej libe­ra­li­za­cji ustroju. Żaden cywi­li­zo­wany kraj nie stwo­rzył ni­gdy cze­goś, co można by porów­nać z pań­stwo­wymi siłami bez­pie­czeń­stwa ZSRR. Ni­gdy też – wyjąw­szy Gestapo w nazi­stow­skich Niem­czech – żadna tajna poli­cja nie dys­po­no­wała wła­snymi oddzia­łami ope­ra­cyj­nymi i śled­czymi oraz ośrod­kami dla zatrzy­ma­nych, takimi jak wię­zie­nie FSB w Lefor­to­wie.

Wyda­rze­nia z sierp­nia 1991 roku, kiedy to spię­trzona fala spo­łecz­nego nie­za­do­wo­le­nia zmyła sys­tem komu­ni­styczny, uka­zały bar­dzo wyraź­nie, że nie­unik­nio­nym skut­kiem libe­ra­li­za­cji struk­tur poli­tycz­nych w Rosji będzie osła­bie­nie – a może nawet zawie­sze­nie – Komi­tetu Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego, czyli orga­ni­za­cyj­nego para­sola, pod któ­rym dzia­łały tajne służby o cha­rak­te­rze poli­cyj­nym i wywia­dow­czym, zna­nego w świe­cie pod szyl­dem KGB. Panika, która wybu­chła wów­czas wśród sze­fów owych agen­cji, zaowo­co­wała serią – nie­kiedy nie­zro­zu­mia­łych – zmian: roz­wią­zano wiele sta­rych służb spe­cjal­nych, tylko po to, by w ich miej­sce powo­łać nowe. Już 6 maja 1991 roku roz­po­czął dzia­łal­ność rosyj­ski KGB, nie­jako dublu­jąc stary, ogól­no­związ­kowy. Zgod­nie z pro­to­ko­łem pod­pi­sa­nym przez pre­zy­denta Borisa Jel­cyna oraz prze­wod­ni­czą­cego KGB ZSRR, Wła­di­mira Kriucz­kowa, kie­row­nic­two rosyj­skiego KGB objął Wik­tor Iwa­nienko. Następ­nie, 26 listo­pada, rosyj­ski KGB został prze­kształ­cony w Fede­ralną Agen­cję Bez­pie­czeń­stwa (AFB), a led­wie tydzień póź­niej, 3 grud­nia, pre­zy­dent ZSRR Michaił Gor­ba­czow pod­pi­sał dekret O reor­ga­ni­za­cji orga­nów bez­pie­czeń­stwa pań­stwo­wego. Na mocy tego prawa powstała Mię­dzy­re­pu­bli­kań­ska Służba Bez­pie­czeń­stwa (MSB) Związku Radziec­kiego, a będący jej bazą KGB prze­stał ist­nieć.

Jed­nak niczym hydra dał on począ­tek licz­nym nowym struk­tu­rom. I Zarząd Główny KGB, odpo­wie­dzialny za wywiad zagra­niczny, wydzie­lił się i prze­kształ­cił w Cen­tralną Służbę Wywia­dow­czą, prze­mia­no­waną póź­niej na Służbę Wywiadu Zagra­nicz­nego (SWR). VIII Zarząd Główny i XVI Zarząd, odpo­wie­dzialne za łącz­ność rzą­dową, szy­fro­wa­nie i wywiad elek­tro­niczny, prze­kształ­cono w Komi­tet Łącz­no­ści Rzą­do­wej (przy­szłą Fede­ralną Agen­cję Łącz­no­ści i Infor­ma­cji Rzą­do­wej, czyli FAPSI). Zarząd Główny Wojsk Ochrony Pogra­ni­cza stał się Fede­ralną Służbą Gra­niczną. Dawny IX Zarząd zmie­niono w Biuro Ochrony Pre­zy­denta Rosji. Były XV Zarząd stał się Rzą­dową Służbą Bez­pie­czeń­stwa i Ochrony. Te dwie struk­tury dały póź­niej począ­tek Służ­bie Ochrony Pre­zy­denta (PBS) oraz Fede­ral­nej Służ­bie Ochrony (FSO). Z daw­nego XV Zarządu KGB wyod­ręb­niono jesz­cze jedną, super­tajną służbę: Główny Zarząd Pro­gra­mów Spe­cjal­nych Pre­zy­denta.

24 stycz­nia 1992 roku Jel­cyn pod­pi­sał dekret o utwo­rze­niu na bazie AFB i MSB nowego Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa (MB). W tym samym cza­sie poja­wiło się Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa i Spraw Wewnętrz­nych, któ­rego żywot był jed­nak bar­dzo krótki. W grud­niu 1993 roku MB prze­mia­no­wano na FSK – Fede­ralną Służbę Kontr­wy­wiadu, a następ­nie, 3 kwiet­nia 1995 roku, mocą kolej­nego dekretu Jel­cyna, O utwo­rze­niu Fede­ral­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa w Fede­ra­cji Rosyj­skiej, FSK została prze­kształ­cona w FSB.

Cała ta długa sekwen­cja prze­kształ­ceń i prze­mia­no­wań słu­żyła jed­nemu celowi: uchro­nie­niu struk­tury orga­ni­za­cyj­nej pań­stwo­wych służb bez­pie­czeń­stwa – choćby i w zde­cen­tra­li­zo­wa­nej for­mie – przed ata­kami demo­kra­tów. Oca­lono tym spo­so­bem także per­so­nel, archiwa oraz agen­tów.

Ważną rolę w rato­wa­niu struk­tur KGB przed znisz­cze­niem ode­grali Jew­gie­nij Sawo­stja­now (w Moskwie) oraz Sier­giej Stie­pa­szyn (w Lenin­gra­dzie). Obaj zyskali sobie opi­nię demo­kra­tów i wła­śnie im powie­rzono zada­nie zre­for­mo­wa­nia i spra­wo­wa­nia nad­zoru nad KGB. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak na roz­kaz pań­stwo­wych służb bez­pie­czeń­stwa infil­tro­wali oni ruch demo­kra­tyczny, by zapo­biec znisz­cze­niu KGB przez demo­kra­tów. Choć z bie­giem lat wielu eta­to­wych funk­cjo­na­riu­szy i okre­so­wych współ­pra­cow­ni­ków taj­nych służb zna­la­zło sobie miej­sce w świe­cie biz­nesu i poli­tyki, cała struk­tura prze­trwała – dzięki sta­ra­niom Sawo­stja­nowa i Stie­pa­szyna. Wcze­śniej poli­tyczną kon­trolę nad KGB spra­wo­wała Komu­ni­styczna Par­tia Związku Radziec­kiego, która była w pew­nej mie­rze hamul­cem dla dzia­łań taj­nych służb, jako że żadne poważne ope­ra­cje nie były moż­liwe bez apro­baty Polit­biura. Po roku 1991 dawny KGB mógł dzia­łać w Rosji z cał­ko­witą swo­bodą i nie­za­leż­no­ścią; jedyny nad­zór nad poczy­na­niami jego funk­cjo­na­riu­szy i agen­tów spra­wo­wali ich prze­ło­żeni. Z natury dra­pieżna i wszech­obecna struk­tura nie miała już żad­nych ogra­ni­czeń, ani praw­nych, ani ide­olo­gicz­nych.

Po okre­sie zamie­sza­nia, który nastą­pił po wyda­rze­niach z sierp­nia 1991 roku, a także po krót­kiej fazie myl­nego ocze­ki­wa­nia, iż pra­cow­nicy daw­nego KGB zostaną pod­dani podob­nemu ostra­cy­zmowi jak człon­ko­wie par­tii komu­ni­stycz­nej, funk­cjo­na­riu­sze służb spe­cjal­nych zdali sobie sprawę, że nowa era – wol­no­ści od ide­olo­gii komu­ni­stycz­nej i od kon­troli par­tyj­nej – ma też dobre strony. Dawny KGB potra­fił wyko­rzy­stać swój ogromny poten­cjał ludzki (zarówno ist­nie­jący ofi­cjal­nie, jak i cał­kiem nie­ofi­cjalny) tak, by umie­ścić swych ludzi we wszyst­kich sfe­rach życia wiel­kiego pań­stwa rosyj­skiego.

Jakimś spo­so­bem byli ludzie KGB zaczęli poja­wiać się wśród wło­da­rzy kraju, czę­sto nie­zau­wa­żalni dla nie­wta­jem­ni­czo­nych. Naj­pierw byli to tylko agenci; potem w wyż­szych sfe­rach zaist­nieli także byli lub pozo­sta­jący w czyn­nej służ­bie funk­cjo­na­riu­sze służb spe­cjal­nych. Na przy­kład za ple­cami Borisa Jel­cyna, już od pierw­szych dni wyda­rzeń sierp­nio­wych z 1991 roku, stał Alek­san­der Kor­ża­kow, czło­wiek KGB, były ochro­niarz prze­wod­ni­czą­cego KGB i sekre­ta­rza gene­ral­nego Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Radziec­kiego, Jurija Andro­powa. Eme­ry­to­wany puł­kow­nik GRU Bogo­ma­zow objął kie­row­nic­two ochrony w Meta­lur­gicz­nej Kom­pa­nii Inwe­sty­cyj­nej (MIKOM), a wice­pre­ze­sem Grupy Finan­sowo-Prze­my­sło­wej został ofi­cer KGB z dwu­dzie­sto­let­nim doświad­cze­niem, który daw­niej słu­żył pod roz­ka­zami Kor­ża­kowa.

Gene­rał armii Filip Bob­kow, były pierw­szy zastępca prze­wod­ni­czą­cego KGB, który za cza­sów Związku Radziec­kiego przez dłu­gie lata sze­fo­wał tak zwa­nej pią­tej linii (komórce pro­wa­dzą­cej śledz­twa poli­tyczne), zna­lazł zatrud­nie­nie u rekina biz­nesu Wła­di­mira Gusin­skiego. Do naj­więk­szych suk­ce­sów „pią­tej linii” nale­żało wyda­le­nie z kraju Alek­san­dra Soł­że­ni­cyna i Wła­di­mira Bukow­skiego oraz aresz­to­wa­nie i wię­zie­nie całymi latami wszyst­kich tych, któ­rzy myśleli i mówili to, co uwa­żali za słuszne, a nie to, co kazała im mówić par­tia. Tym­cza­sem za ple­cami Ana­to­lija Sob­czaka, mera Lenin­gradu (obec­nie Sankt Peters­burga) i jed­nego z lide­rów ruchu refor­ma­tor­skiego w Rosji, poja­wił się inny czło­wiek KGB – Wła­di­mir Putin. Jak stwier­dził sam Sob­czak, ozna­czało to, że „KGB rzą­dzi Sankt Peters­bur­giem”.

O tym, jak doko­ny­wał się ten pro­ces, napi­sał szcze­gó­łowo pro­wa­dzący wykłady w Zury­chu szef wło­skiego Insty­tutu Poli­tyki i Eko­no­mii Mię­dzy­na­ro­do­wej Marco Gia­coni:

Podej­mo­wane przez KGB dzia­ła­nia mające na celu prze­ję­cie kon­troli nad dzia­łal­no­ścią finan­sową roz­ma­itych firm prze­bie­gają zawsze według tego samego sche­matu.

Pierw­sza faza roz­po­czyna się, gdy gang­ste­rzy usi­łują wyłu­dzić od firmy „należ­ność za ochronę” lub uzur­pują sobie inne, nie­na­leżne im prawa. Wtedy poja­wiają się na hory­zon­cie ludzie służb spe­cjal­nych i ofe­rują pomoc w roz­wią­za­niu pro­blemu. W tym momen­cie firma na zawsze traci nie­za­leż­ność.

Począt­kowo firma zła­pana w sidła KGB ma pro­blemy z pozy­ska­niem kre­dy­tów, a może nawet jest w cięż­kiej sytu­acji finan­so­wej. Nagle jed­nak oka­zuje się, że zdo­bywa licen­cję na dzia­łal­ność w tak szcze­gól­nych gałę­ziach gospo­darki, jak han­del alu­mi­nium, cyn­kiem, żyw­no­ścią, celu­lozą czy drew­nem. Nowe moż­li­wo­ści sty­mu­lują jej roz­wój.

Na tym eta­pie można mówić o zin­fil­tro­wa­niu firmy przez byłych pra­cow­ni­ków KGB – staje się ona dla nich nowym źró­dłem dochodu.

W latach 1991–1996 oka­zało się jed­nak, że mimo rabun­ko­wej dzia­łal­no­ści taj­nych służb (ope­ru­ją­cych zarówno otwar­cie, jak i poprzez zor­ga­ni­zo­wane grupy prze­stęp­cze, które służby te mają pod kon­trolą), rosyj­ski biz­nes prze­kształca się w szyb­kim tem­pie w zna­czącą, nie­za­leżną siłę poli­tyczną, która w żad­nym razie nie pod­lega w cało­ści wpły­wom FSB. Po tym, jak w 1993 roku Jel­cyn roz­pra­wił się z pro­ko­mu­ni­stycz­nym par­la­men­tem, który pró­bo­wał wstrzy­mać libe­ralne reformy w Rosji, sze­fo­wie daw­nego KGB, kie­ru­jący teraz MB i FSK, posta­no­wili zde­sta­bi­li­zo­wać i osła­bić reżim Jel­cyna. Dążąc do zablo­ko­wa­nia reform, posłu­gi­wali się metodą celo­wego wspie­ra­nia prze­stęp­czo­ści w kraju oraz zaognia­nia kon­flik­tów etnicz­nych, przede wszyst­kim na pół­noc­nym Kau­ka­zie, naj­słab­szym ogni­wie wie­lo­na­ro­do­wo­ścio­wego pań­stwa rosyj­skiego.

Jed­no­cze­śnie pro­wa­dzili oży­wioną kam­pa­nię medialną, pro­mu­jąc tezę, jakoby zubo­że­nie spo­łe­czeń­stwa oraz wzrost prze­stęp­czo­ści i oży­wie­nie ruchów nacjo­na­li­stycz­nych były wyni­kiem demo­kra­ty­za­cji. Suge­ro­wali, że jedy­nym wyj­ściem dla Rosji jest odrzu­ce­nie reform demo­kra­tycz­nych i zachod­nich modeli funk­cjo­no­wa­nia pań­stwa oraz podą­ża­nie wła­sną, czy­sto rosyj­ską ścieżką roz­woju, opartą na porządku publicz­nym i powszech­nym dobro­by­cie. W isto­cie była to pro­pa­ganda dyk­ta­tury wedle stan­dar­do­wego nazi­stow­skiego wzorca. Spo­śród wszyst­kich dyk­ta­to­rów, małych i wiel­kich, oświe­co­nych i żąd­nych krwi, wybrano model naj­mniej oczy­wi­sty i naj­bar­dziej ujmu­jący: postać chi­lij­skiego gene­rała Augu­sta Pino­cheta. Z jakie­goś powodu pano­wało prze­ko­na­nie, że jeśli w Rosji naprawdę pojawi się dyk­ta­tura, nie będzie ona gor­sza niż reżim Pino­cheta. Jed­nakże z doświad­czeń histo­rycz­nych wynika, że w Rosji zawsze wybiera się naj­gor­szą moż­li­wość.

Do roku 1996 pań­stwowe służby bez­pie­czeń­stwa zwal­czały refor­ma­to­rów, jako że naj­po­waż­niej­sze zagro­że­nie dla sie­bie widziały w demo­kra­tycz­nej ide­olo­gii, według któ­rej nale­żało wpro­wa­dzić rady­kalne pro­za­chod­nie reformy eko­no­miczne i poli­tyczne, opie­ra­jąc się na zasa­dach gospo­darki wol­no­ryn­ko­wej, z zamia­rem poli­tycznej i eko­no­micznej inte­gra­cji Rosji ze spo­łecz­no­ścią cywi­li­zo­wa­nego świata. Po zwy­cię­stwie Jel­cyna w wybo­rach pre­zy­denc­kich w 1996 roku, gdy rosyj­ski wielki biz­nes po raz pierw­szy oka­zał swą siłę poli­tyczną, odma­wia­jąc zgody na anu­lo­wa­nie wyni­ków demo­kra­tycz­nych wybo­rów i wpro­wa­dze­nie stanu wyjąt­ko­wego (a takie żąda­nia sta­wiała frak­cja pro­dyk­ta­tor­ska w oso­bach Kor­ża­kowa, Bar­su­kowa – szefa Fede­ral­nej Służby Ochrony – i im podob­nych), a co waż­niej­sze, mógł dopro­wa­dzić do zwy­cię­stwa wła­snego kan­dy­data, służby spe­cjalne musiały zmie­nić główny cel swo­jej ofen­sywy: stała się nim elita rosyj­skiego życia gospo­dar­czego. Wkrótce po wygra­nej Jel­cyna roz­po­częły się więc – począt­kowo nie­zro­zu­miałe – kam­pa­nie pro­pa­gan­dowe, któ­rych celem było oczer­nie­nie czo­ło­wych rosyj­skich biz­nesmenów. Na ich czele stały natu­ral­nie zna­jome twa­rze ze służb spe­cjal­nych.

W języku rosyj­skim poja­wił się nowy ter­min, „oli­gar­cha”, choć było oczy­wi­ste, że nawet naj­bo­gat­szy z Rosjan nie jest oli­gar­chą w dosłow­nym zna­cze­niu tego słowa, ponie­waż nie ma naj­waż­niej­szego kom­po­nentu sys­temu oli­gar­chicz­nego: wła­dzy. Praw­dziwa wła­dza spo­czy­wała bowiem, jak daw­niej, w rękach funk­cjo­na­riu­szy taj­nych służb.

Stop­niowo, przy pomocy dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy byli albo pra­cow­ni­kami, albo agen­tami służb spe­cjal­nych, a także całej armii pozba­wio­nych skru­pu­łów pisa­rzy żeru­ją­cych na tanich sen­sa­cjach, nie­wiel­kiej gru­pie „oli­gar­chów” rosyj­skiego biz­nesu przy­kle­jono łatkę zło­dziei, kan­cia­rzy, a nawet mor­der­ców. Tym­cza­sem praw­dziwi prze­stępcy, któ­rzy zdo­byli auten­tyczną oli­gar­chiczną wła­dzę i napeł­niali kie­sze­nie miliar­dami, które ni­gdy nie prze­pły­nęły przez ofi­cjalne konta, sie­dzieli za dyrek­tor­skimi biur­kami w urzę­dach bez­pie­czeń­stwa pań­stwa rosyj­skiego – czy to w Fede­ral­nej Służ­bie Bez­pie­czeń­stwa (FSB), w Służ­bie Ochrony Pre­zy­denta (PBS), Fede­ral­nej Służ­bie Ochrony (FSO), Służ­bie Wywiadu Zagra­nicz­nego (SWR), Głów­nym Zarzą­dzie Wywia­dow­czym (GRU), Pro­ku­ra­tu­rze Gene­ral­nej, Mini­ster­stwie Obrony (MO), Mini­ster­stwie Spraw Wewnętrz­nych (MWD), w służ­bach cel­nych, w poli­cji skar­bo­wej czy w innych tego rodzaju insty­tu­cjach.

Wła­śnie oni byli praw­dzi­wymi oli­gar­chami, sza­rymi emi­nen­cjami rosyj­skiego biz­nesu i życia poli­tycz­nego kraju. Posia­dali realną wła­dzę, nie­ogra­ni­czoną i przez nikogo nie­kon­tro­lo­waną. Chro­nieni legi­ty­ma­cjami taj­nych służb, byli nie­ty­kalni. Regu­lar­nie nad­uży­wali swych sta­no­wisk, przyj­mo­wali łapówki i kra­dli, gro­ma­dzili nie­le­gal­nie zdo­by­wany kapi­tał i zle­cali swym pod­wład­nym dzia­ła­nia o cha­rak­te­rze prze­stęp­czym.

Książka ta jest próbą uka­za­nia, iż fun­da­men­talne pro­blemy współ­cze­snej Rosji nie są wyni­kiem rady­kal­nych reform doko­na­nych w duchu libe­ra­li­zmu przez pre­zy­denta Jel­cyna, ale rezul­ta­tem otwar­tego lub uta­jo­nego oporu wobec tych reform, który sta­wiły rosyj­skie tajne służby. To one roz­pę­tały pierw­szą i drugą wojnę cze­czeń­ską, by zawró­cić Rosję ze ścieżki demo­kra­cji i skie­ro­wać ją ku dyk­ta­tu­rze, mili­ta­ry­zmowi i szo­wi­ni­zmowi. To one zor­ga­ni­zo­wały serię pod­stęp­nych ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych w Moskwie i innych mia­stach Rosji, by stwo­rzyć warunki pozwa­la­jące wywo­łać wojny w Cze­cze­nii.

Eks­plo­zje z wrze­śnia 1999 roku – a zwłasz­cza uda­rem­niony atak ter­ro­ry­styczny w Ria­za­niu z 23 wrze­śnia – są głów­nym tema­tem tej książki. To one dostar­czyły naj­wy­raź­niej­szych tro­pów, które pozwa­lają prze­śle­dzić tak­tykę i stra­te­gię rosyj­skich taj­nych służb w dro­dze do ich celu: wła­dzy abso­lut­nej.

Być może zasko­czy czy­tel­nika forma tej pracy – jest ona czymś pośred­nim mię­dzy ana­li­tycz­nym pamięt­ni­kiem a mono­gra­fią histo­ryczną. Obfi­tość nazw, nazwisk i fak­tów oraz lako­niczny styl zapewne zawiodą tego, kto ma nadzieję prze­czy­tać wcią­ga­jący kry­mi­nał. Zgod­nie z zamie­rze­niem auto­rów książkę tę odróż­nia od pło­dów powierz­chow­nego dzien­ni­kar­stwa i pamięt­ni­ko­wej bele­try­styki wewnętrzna prawda, wier­ność histo­rycz­nej praw­dzie. Jest to książka o tra­ge­dii, która dotknęła nas wszyst­kich, o stra­co­nych spo­sob­no­ściach, ludziach, któ­rym ode­brano życie, oraz o kraju, który umiera. Jest to książka dla tych, któ­rzy nie boją się poznać prawdy o prze­szło­ści i kształ­to­wać przy­szło­ści.

Po tym, jak 27 sierp­nia 2001 roku „Nowaja Gazieta” opu­bli­ko­wała frag­menty tej pracy, wie­lo­krot­nie pytano nas o źró­dła infor­ma­cji. Pra­gniemy zapew­nić czy­tel­ni­ków, że w naszej książce nie zna­la­zła się ani jedna sfa­bry­ko­wana infor­ma­cja i ani jedna bez­pod­stawna opi­nia. Doszli­śmy jed­nak do wnio­sku, że w obec­nej sytu­acji w Rosji, gdzie u wła­dzy wciąż znaj­duje się wiele osób podej­rze­wa­nych przez nas o współ­udział w orga­ni­zo­wa­niu, wpro­wa­dza­niu w czyn lub sank­cjo­no­wa­niu aktów ter­ro­ry­stycz­nego okru­cień­stwa we wrze­śniu 1999 roku, opu­bli­ko­wa­nie nazwisk naszych infor­ma­to­rów byłoby posu­nię­ciem przed­wcze­snym. Już w pierw­szych wywia­dach po 27 sierp­nia 2001 roku obie­ca­li­śmy, że nasze źró­dła ujaw­nimy nie­zwłocz­nie rosyj­skiej lub mię­dzy­na­ro­do­wej komi­sji powo­ła­nej do zba­da­nia bole­snych wyda­rzeń z wrze­śnia 1999 roku. Do dziś nie zmie­ni­li­śmy zda­nia: wszyst­kie mate­riały wyko­rzy­stane przy pisa­niu tej książki zostaną prze­ka­zane ciału, które mogłoby bez­stron­nie wyja­śnić, co się wtedy stało.

SŁOW­NI­CZEK SKRÓ­TÓW

AFB

Fede­ralna Agen­cja Bez­pie­czeń­stwa

FAPSI

Fede­ralna Agen­cja Łącz­no­ści i Infor­ma­cji Rzą­do­wej

FSB

Fede­ralna Służba Bez­pie­czeń­stwa

FSK

Fede­ralna Służba Kontr­wy­wiadu

FSO

Fede­ralna Służba Ochrony

GRU

Główny Zarząd Wywia­dow­czy (Sztabu Gene­ral­nego)

MB

Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa

MCzS

Mini­ster­stwo Sytu­acji Nad­zwy­czaj­nych

MO

Mini­ster­stwo Obrony

MSB

Mię­dzy­re­pu­bli­kań­ska Służba Bez­pie­czeń­stwa

MUR

Moskiew­ski Urząd Śled­czy

MWD

Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych

NTW

nie­za­leżna sta­cja tele­wi­zyjna

ORT

nie­za­leżna sta­cja tele­wi­zyjna

RTR

kanał pań­stwo­wej tele­wi­zji rosyj­skiej

RUOP

Regio­nalny Urząd Zwal­cza­nia Prze­stęp­czo­ści Zor­ga­ni­zo­wa­nej (MWD)

SBP

Służba Ochrony Pre­zy­denta

SWR

Służba Wywiadu Zagra­nicz­nego

UPP

Zarząd Pro­gra­mów Dłu­go­fa­lo­wych (FSB)

URPO

Zarząd Ana­liz Orga­ni­za­cji Prze­stęp­czych (FSB)

WNP

Wspól­nota Nie­pod­le­głych Państw

WDW

Woj­ska Powietrz­no­de­san­towe

ROZ­DZIAŁ 1

FSB wsz­czyna wojnę w Cze­cze­nii

Tylko skoń­czony sza­le­niec mógłby chcieć wcią­gnąć Rosję w wojnę, a zwłasz­cza w wojnę na pół­noc­nym Kau­ka­zie. To tak, jakby ni­gdy nie było Afga­ni­stanu. Jakby nie było wystar­cza­jąco jasne, w jakim kie­runku może poto­czyć się taki kon­flikt i jakie mogą być kon­se­kwen­cje wypo­wie­dze­nia wojny dum­nemu, mści­wemu i wojow­ni­czemu ludowi sta­no­wią­cemu część wie­lo­na­ro­do­wego pań­stwa. Jakim spo­so­bem Rosja zaplą­tała się w jedną ze swych naj­bar­dziej hanieb­nych wojen w naj­bar­dziej demo­kra­tycz­nym i libe­ral­nym okre­sie swego roz­woju? Był to kon­flikt wyma­ga­jący mobi­li­za­cji wiel­kich środ­ków oraz wydat­nego zwięk­sze­nia budże­tów służb bez­pie­czeń­stwa oraz odpo­wied­nich mini­sterstw. Miał pod­nieść rangę i zwięk­szyć wpływy ludzi w mun­du­rach oraz osła­bić lub zupeł­nie zni­we­czyć wysiłki tych, któ­rzy bro­nili pokoju, demo­kra­cji i libe­ral­nych war­to­ści, sta­ra­jąc się pod­trzy­mać impet pro­za­chod­nich reform gospo­dar­czych. Z powodu wojny cze­czeń­skiej pań­stwo rosyj­skie zna­la­zło się w izo­la­cji; cywi­li­zo­wany świat odwró­cił się od niego, bo nie popie­rał i nie rozu­miał tego kon­fliktu. Nie­gdyś popu­larny, a nawet kochany pre­zy­dent utra­cił wspar­cie i wła­snego narodu, i spo­łecz­no­ści mię­dzy­na­ro­do­wej. Gdy wpadł w tę pułapkę, nie miał już wyboru: zre­zy­gno­wał przed koń­cem kaden­cji i oddał wła­dzę suk­ce­so­rom KGB w zamian za gwa­ran­cję nie­ty­kal­no­ści dla sie­bie i swo­jej rodziny. Wiemy, kto na tym zyskał – ludzie, któ­rym Jel­cyn oddał wła­dzę. Wiemy, jak osią­gnięto ten cel – roz­pę­tu­jąc wojnę w Cze­cze­nii. Pozo­staje jedy­nie ujaw­nić, kto wpra­wił w ruch cały ten pro­ces.

Cze­cze­nia stała się naj­słab­szym ogni­wem w wie­lo­na­ro­do­wo­ścio­wej moza­ice Rosji, ale sze­fo­wie KGB nie opo­no­wali, gdy Dżo­char Duda­jew przej­mo­wał wła­dzę w tej repu­blice, ponie­waż uwa­żali go za swo­jego czło­wieka.

Gene­rał Duda­jew, od 1968 roku czło­nek Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Radziec­kiego, mógł więc spo­koj­nie uzy­skać prze­nie­sie­nie do rodzin­nego mia­sta Gro­zny, przejść w stan spo­czynku, sta­nąć do wybo­rów w opo­zy­cji wobec miej­sco­wych komu­ni­stów, zostać pre­zy­den­tem Repu­bliki Cze­czeń­skiej i w listo­pa­dzie 1991 roku ogło­sić nie­pod­le­głość swego kraju, tym samym nie­jako demon­stru­jąc rosyj­skiej eli­cie poli­tycz­nej, że roz­pad Rosji pod libe­ral­nym reżi­mem Jel­cyna jest nie­unik­niony. Zapewne nie było sprawą przy­padku, że inny Cze­czen z bli­skiego oto­cze­nia Jel­cyna, Rusłan Chas­bu­ła­tow, był współ­od­po­wie­dzialny za zada­nie owemu reżi­mowi osta­tecz­nego ciosu. Od wrze­śnia 1991 roku Chas­bu­ła­tow, były czło­nek Komi­tetu Cen­tral­nego Komu­ni­stycz­nego Związku Mło­dzieży oraz czło­nek par­tii komu­ni­stycz­nej od roku 1966, był prze­wod­ni­czą­cym Rady Naj­wyż­szej, czyli ówcze­snego rosyj­skiego par­la­mentu.

Eska­la­cja nie­po­ro­zu­mień w zło­żo­nych i nie­ja­snych sto­sun­kach mię­dzy Rosją i Cze­cze­nią mogłaby być tema­tem odręb­nej książki. Dość powie­dzieć, że w roku 1994 poli­tyczne kie­row­nic­two Rosji zda­wało już sobie sprawę, że nie może ofia­ro­wać Cze­cze­nii nie­pod­le­gło­ści, jaką uzy­skały choćby Bia­ło­ruś czy Ukra­ina, gro­zi­łoby to bowiem roz­pa­dem całej Fede­ra­cji Rosyj­skiej. Ale czy Rosja mogła sobie pozwo­lić na roz­pę­ta­nie wojny domo­wej na pół­noc­nym Kau­ka­zie?

„Par­tia wojny”, zło­żona z przed­sta­wi­cieli resor­tów siło­wych, wie­rzyła, że tak, jeśli tylko opi­nia publiczna zosta­nie odpo­wied­nio przy­go­to­wana. Mogło to być śmiesz­nie łatwe, gdyby zapa­no­wało powszechne prze­ko­na­nie, że w walce o nie­pod­le­głość Cze­czeni ucie­kają się do metod ter­ro­ry­stycz­nych. Wystar­czyło zor­ga­ni­zo­wać ataki ter­ro­ry­styczne w Moskwie i sfa­bry­ko­wać ślady pro­wa­dzące do Cze­czenii.

Wie­dząc, że rosyj­scy żoł­nie­rze oraz siły opo­zy­cyjne wobec Duda­jewa mogą w każ­dej chwili roz­po­cząć szturm na Gro­zny, 18 listo­pada 1994 roku funk­cjo­na­riu­sze FSK – daw­nego KGB – pod­jęli pierw­szą znaną nam próbę wzbu­dze­nia nastro­jów anty­cze­czeń­skich, dopusz­cza­jąc się zama­chu ter­ro­ry­stycz­nego, o któ­rego zor­ga­ni­zo­wa­nie oskar­żyli następ­nie sepa­ra­ty­stów cze­czeń­skich. Wie­dzieli, że jeśli uda się roz­nie­cić szo­wi­ni­styczne sen­ty­menty moskwian, łatwiej będzie tłu­mić ruch naro­dowo-wyzwo­leń­czy w Cze­cze­nii.

Należy zauwa­żyć, że i 18 listo­pada, i póź­niej domnie­mani „ter­ro­ry­ści cze­czeń­scy” deto­no­wali ładunki wybu­chowe w naj­mniej odpo­wied­nim dla sie­bie momen­cie, a w dodatku ni­gdy nie twier­dzili, że ataki te są ich dzie­łem (skut­kiem czego zupeł­nie tra­ciły one zna­cze­nie). Poza tym w listo­pa­dzie 1994 roku zarówno rosyj­ska, jak i świa­towa opi­nia publiczna stały po stro­nie Cze­cze­nów, zatem z jakiego powodu mie­liby oni dopusz­czać się zama­chów ter­ro­ry­stycz­nych w Moskwie? Znacz­nie więk­szy sens mia­łyby akty dywer­sji, któ­rych celem byłyby woj­ska rosyj­skie sta­cjo­nu­jące na tery­to­rium Cze­cze­nii. Ale rosyj­scy zwo­len­nicy wojny z Cze­cze­nią aż nadto chęt­nie dopa­try­wali się udziału sepa­ra­ty­stów w kolej­nych akcjach i za każ­dym razem odpo­wia­dali jed­na­kowo: nagłym i nie­pro­por­cjo­nal­nie bru­tal­nym cio­sem w cze­czeń­ską suwe­ren­ność. Reak­cje te wywo­łały wra­że­nie, że rosyj­skie resorty siłowe, choć zupeł­nie nie­zdolne do prze­ciw­dzia­ła­nia ata­kom ter­ro­ry­stycz­nym, są wręcz nie­wia­ry­god­nie dobrze przy­go­to­wane do akcji odwe­to­wych.

Eks­plo­zja z 18 listo­pada 1994 roku nastą­piła w Moskwie na moście kole­jo­wym nad rzeką Jauzą. Zda­niem eks­per­tów wywo­łały ją dwa silne ładunki tro­tylu, mniej wię­cej po pół­tora kilo­grama. Znisz­czo­nych zostało dwa­dzie­ścia metrów toru, a sam most omal się nie zawa­lił. Wyda­wało się oczy­wi­ste, że wybuch nastą­pił przed­wcze­śnie, zanim do mostu doje­chał pociąg. Dobrych sto metrów od miej­sca eks­plo­zji zna­le­ziono szczątki ciała zama­chowca: był nim kapi­tan Andriej Szcze­len­kow, pra­cow­nik kom­pa­nii naf­to­wej Łanako. Zgi­nął roze­rwany wybu­chem bomby, którą sam pod­kła­dał na moście.

Tylko śmier­telny błąd czło­wieka, któ­rego wyzna­czono do tego zada­nia, spra­wił, że łatwo było usta­lić zle­ce­nio­dawcę zama­chu. Sze­fem Łanako był trzy­dzie­sto­pię­cio­letni Mak­sim Łazow­ski, ceniony agent moskiew­skiego oddziału daw­nego KGB, znany w krę­gach prze­stęp­czych pod pseu­do­ni­mami „Maks” i „Kaleka”. Być może warto uprze­dzić bieg wyda­rzeń i wska­zać na zna­czący fakt, iż wszy­scy, co do jed­nego, pra­cow­nicy Łanako byli sta­łymi lub okre­so­wymi współ­pra­cow­ni­kami rosyj­skich taj­nych służb.

W dniu eks­plo­zji nad Jauzą, 18 listo­pada 1994 roku, mili­cja ode­brała tele­fon od ano­ni­mo­wego infor­ma­tora, który twier­dził, że przed biu­rami Łanako stoi cię­ża­rówka z mate­ria­łami wybu­cho­wymi. W wyniku szybko pod­ję­tej akcji istot­nie udało się prze­chwy­cić cię­ża­rówkę z ładun­kiem trzech min MON-50, pięć­dzie­się­ciu poci­sków do gra­nat­nika, czter­na­stu gra­na­tów RGD-5, dzie­się­ciu gra­na­tów F-1 oraz czte­rech pół­to­ra­ki­lo­gra­mo­wych opa­ko­wań mate­riału wybu­cho­wego zwa­nego pla­sty­kiem. Służba bez­pie­czeń­stwa twier­dziła jed­nak, że nie udało się usta­lić, do kogo nale­żała cię­ża­rówka, choć przy szcząt­kach Szcze­len­kowa zna­le­ziono fir­mowy iden­ty­fi­ka­tor Łanako, a użyte nad Jauzą mate­riały wybu­chowe były takie same jak te, które zna­le­ziono w cię­ża­rówce.

Wojna w Cze­cze­nii była dosko­na­łym spo­so­bem na poli­tyczne znisz­cze­nie Jel­cyna, a ci, któ­rzy zor­ga­ni­zo­wali ataki ter­ro­ry­styczne w Rosji i spro­wo­ko­wali tę wojnę, rozu­mieli to dosko­nale. W rela­cjach mię­dzy przy­wód­cami Rosji a pre­zy­den­tem Repu­bliki Cze­cze­nii ist­niał jesz­cze jeden, pry­mi­tywny, finan­sowy aspekt: Rosja­nie nie­ustan­nie wymu­szali od Duda­jewa pie­nią­dze. Zaczęło się to w roku 1992, od przy­ję­cia od Cze­cze­nów łapó­wek w zamian za pozo­sta­wie­nie uzbro­je­nia przez odcho­dzącą armię rosyj­ską. Zaj­mo­wali się tym szef Służby Ochrony Pre­zy­denta (PBS) Alek­san­der Kor­ża­kow, szef Fede­ral­nej Służby Ochrony (FSO) Michaił Bar­su­kow oraz pierw­szy wice­pre­mier Fede­ra­cji Rosyj­skiej, Oleg Sosko­wiec. Mini­ster­stwo Obrony oczy­wi­ście wie­działo o wszyst­kim. Parę lat póź­niej naiwni oby­wa­tele Rosji zaczęli się zasta­na­wiać, jakim cudem całą tę broń, z któ­rej zabi­jano rosyj­skich żoł­nie­rzy, pozo­sta­wiono w Cze­cze­nii. Odpo­wiedź była pro­sta: zosta­wiono ją, ponie­waż Duda­jew zapła­cił wie­lo­mi­lio­nowe łapówki w dola­rach Kor­ża­kowowi, Bar­su­kowowi oraz Soskow­cowi.

Po 1992 roku moskiew­scy biu­ro­kraci na­dal z powo­dze­niem wymu­szali na Duda­je­wie łapówki: cze­czeń­skie wła­dze regu­lar­nie słały do Moskwy pie­nią­dze, jako że w żaden inny spo­sób nie mogły roz­wią­zać jakie­go­kol­wiek pro­blemu natury poli­tycz­nej. Jed­nakże w 1994 roku sys­tem zaczął zawo­dzić, ponie­waż Moskwa doma­gała się coraz to więk­szych kwot w zamian za poli­tyczne przy­sługi zwią­zane z nie­za­wi­sło­ścią Cze­cze­nii. Duda­jew nie chciał już pła­cić. Kon­flikt natury finan­so­wej stop­niowo prze­kształ­cił się w poli­tyczną próbę sił mię­dzy wła­dzami Rosji i Cze­cze­nii. Groźba wojny wisiała w powie­trzu. Duda­jew zażą­dał spo­tka­nia z Jel­cy­nem i być może nawet zamie­rzał wyja­śnić mu, co się działo, ale Kor­ża­kow, Bar­su­kow i Sosko­wiec, któ­rzy kon­tro­lo­wali dostęp do pre­zy­denta, zaży­czyli sobie kilku milio­nów dola­rów łapówki za zor­ga­ni­zo­wa­nie spo­tka­nia dwóch głów państw. Duda­jew odmó­wił zapłaty i zażą­dał, by spo­tka­nie z Jel­cy­nem odbyło się bez prze­ka­zy­wa­nia pie­nię­dzy z rąk do rąk. Co wię­cej, po raz pierw­szy zagro­ził, że ujawni doku­menty zawie­ra­jące kom­pro­mi­tu­jące ich infor­ma­cje o cichych inte­re­sach z Cze­cze­nami. Duda­jew wie­rzył, że owe doku­menty są jego polisą ubez­pie­cze­niową i uchro­nią go przed aresz­to­wa­niem. Prze­li­czył się. Nikt nie zamie­rzał go aresz­to­wać – mógł jedy­nie zostać zabity, ponie­waż był naocz­nym świad­kiem prze­stępstw popeł­nio­nych przez ludzi z dworu Jel­cyna. Jego szan­taż zawiódł, a spo­tka­nie, któ­rego pra­gnął, ni­gdy nie doszło do skutku. Pre­zy­dent Cze­cze­nii był teraz nie­bez­piecz­nym świad­kiem, któ­rego nale­żało usu­nąć. I dla­tego celowo spro­wo­ko­wano okrutną i bez­sen­sowną wojnę. Prze­śledźmy tok wyda­rzeń.

22 listo­pada 1994 roku Pań­stwowy Komi­tet Obrony Repu­bliki Cze­czeń­skiej, utwo­rzony poprzed­niego dnia na mocy dekretu Duda­jewa, oskar­żył Rosję o roz­po­czę­cie wojny prze­ciwko Cze­cze­nii. Zda­niem dzien­ni­ka­rzy wojny nie było, ale Duda­jew wie­dział dobrze, że „par­tia wojny” już zde­cy­do­wała o roz­po­czę­ciu dzia­łań zbroj­nych. Komi­tet, w któ­rego skład wcho­dzili prócz Duda­jewa dowódcy armii i służb bez­pie­czeń­stwa oraz sze­fo­wie naj­waż­niej­szych mini­sterstw, zebrał się w try­bie pil­nym, by omó­wić kwe­stię reak­cji na „zagro­że­nie inter­wen­cją mili­tarną”. W oświad­cze­niu komi­tetu, które opu­bli­ko­wano w Gro­znym, zna­la­zły się słowa o „rosyj­skich oddzia­łach regu­lar­nej armii, które oku­pują rejon nad­te­reczny na tery­to­rium Repu­bliki Cze­czeń­skiej”, oraz o pla­nach na naj­bliż­sze dni, w któ­rych prze­wi­dziano już „oku­pa­cję tery­to­rium rejonu naur­skiego i szeł­kow­skiego. W tym celu wyko­rzy­sty­wane są jed­nostki lądowe i lot­ni­cze Pół­noc­no­kau­ka­skiego Okręgu Woj­sko­wego oraz pod­od­działy spe­cjalne rosyj­skiego Mini­ster­stwa Spraw Wewnętrz­nych. Według infor­ma­cji zgro­ma­dzo­nych przez Pań­stwowy Komi­tet Obrony w ope­ra­cji biorą też udział pod­od­działy spe­cjalne rosyj­skiej FSK”.

Dowódz­two cze­czeń­skich sił zbroj­nych potwier­dziło, że kon­cen­tra­cja wojsk nastę­puje w wio­sce Wie­sie­łaja w Kraju Staw­ro­pol­skim, tuż przy gra­nicy cze­czeń­skiego rejonu naur­skiego. Zna­la­zły się tam czołgi, arty­le­ria oraz aż sześć bata­lio­nów pie­choty. Póź­niej oka­zało się, że trzo­nem tych sił, które miały zaata­ko­wać Gro­zny, była kolumna rosyj­skich pojaz­dów pan­cer­nych zebrana z ini­cja­tywy FSK. To FSK wyło­żyła pie­nią­dze i najęła żoł­nie­rzy oraz ofi­ce­rów, z któ­rych wielu słu­żyło na co dzień w eli­tar­nych dywi­zjach pan­cer­nych – Tamań­skiej i Kan­te­mi­row­skiej.

23 listo­pada dzie­więć rosyj­skich śmi­głow­ców Mi-8 Pół­noc­no­kau­ka­skiego Okręgu Woj­sko­wego roz­po­częło atak rakie­towy na mia­sto Szali, poło­żone mniej wię­cej czter­dzie­ści kilo­me­trów od Gro­znego, pró­bu­jąc znisz­czyć sta­cjo­nu­jący tam pułk pan­cerny. Odpo­wie­dział im zma­so­wany ogień obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Po stro­nie cze­czeń­skiej byli ranni; wła­dze repu­bliki ogło­siły, że mają mate­riał fil­mowy, na któ­rym widać rosyj­skie ozna­cze­nia na ata­ku­ją­cych maszy­nach.

25 listo­pada sie­dem rosyj­skich heli­kop­te­rów z bazy woj­sko­wej w Kraju Staw­ro­pol­skim wystrze­liło kilka salw rakie­to­wych w kie­runku lot­ni­ska w Gro­znym i pobli­skich budyn­ków miesz­kal­nych. Uszko­dziły pas star­towy i sto­jący na nim cywilny samo­lot. Zgi­nęło sze­ściu ludzi, a dwu­dzie­stu pię­ciu zostało ran­nych. W odpo­wie­dzi Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych Cze­cze­nii prze­ka­zało wła­dzom Kraju Staw­ro­pol­skiego oświad­cze­nie, w któ­rym zazna­czono mię­dzy innymi, że wła­dze te „pono­szą odpo­wie­dzialność za te dzia­ła­nia, a w razie pod­ję­cia przez stronę cze­czeń­ską sto­sow­nych prze­ciw­dzia­łań” wszel­kie skargi „należy kie­ro­wać do Moskwy”.

26 listo­pada siły „Rady Tym­cza­so­wej Cze­cze­nii” (czyli cze­czeń­skiej opo­zy­cji), przy wspar­ciu rosyj­skich śmi­głow­ców i pojaz­dów pan­cer­nych zaata­ko­wały Gro­zny z czte­rech stron. W ope­ra­cji wzięło udział tysiąc dwu­stu ludzi, pięć­dzie­siąt czoł­gów, osiem­dzie­siąt trans­por­te­rów opan­ce­rzo­nych oraz sześć samo­lo­tów Su-27. W oświad­cze­niu stwo­rzo­nym w moskiew­skiej cen­trali mario­net­ko­wej „Rady Tym­cza­so­wej” napi­sano: „zde­mo­ra­li­zo­wane siły stron­ni­ków Duda­jewa prak­tycz­nie nie sta­wiają oporu i praw­do­po­dob­nie nad ranem ope­ra­cja dobie­gnie końca”.

W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak atak zakoń­czył się totalną klę­ską. Intruzi stra­cili mniej wię­cej pię­ciu­set żoł­nie­rzy i ponad dwa­dzie­ścia czoł­gów; kolej­nych dwa­dzie­ścia prze­chwy­ciły siły Duda­jewa. Około dwu­stu ludzi wzięto do nie­woli. 28 listo­pada kolumna jeń­ców prze­ma­sze­ro­wała uli­cami Gro­znego, „by uczcić zwy­cię­stwo nad siłami opo­zy­cji”. W tym cza­sie wła­dze cze­czeń­skie opu­bli­ko­wały listę czter­na­stu nazwisk schwy­ta­nych żoł­nie­rzy i ofi­ce­rów, któ­rzy słu­żyli w rosyj­skich siłach zbroj­nych. Jeńcy zeznali przed kame­rami tele­wi­zji, że więk­szość z nich słu­żyła w jed­nost­kach 43162 i 01451, sta­cjo­nu­ją­cych w pobliżu Moskwy. Rosyj­skie Mini­ster­stwo Obrony odpo­wie­działo natu­ral­nie, że poka­zani przez tele­wi­zję osob­nicy ni­gdy nie słu­żyli w rosyj­skich siłach zbroj­nych. Na pyta­nie o kon­kret­nych dwóch jeń­ców, kapi­tana Andrieja Kriu­kowa i porucz­nika Jew­gie­nija Żukowa, urzęd­nicy Mini­ster­stwa Obrony odparli, że ofi­ce­ro­wie ci istot­nie słu­żyli nie­gdyś w jed­no­stce 01451, ale nie sta­wili się w niej od 20 paź­dzier­nika 1994 roku i gotowy był już roz­kaz zwol­nie­nia ich ze służby. Innymi słowy, rosyj­skie Mini­ster­stwo Obrony uznało schwy­ta­nych przez Cze­cze­nów żoł­nie­rzy za dezer­te­rów. Następ­nego dnia ojciec Jew­gie­nija Żukowa pod­wa­żył wia­ry­god­ność mini­ste­rial­nego oświad­cze­nia. W wywia­dzie dla Rosyj­skiej Agen­cji Infor­ma­cyj­nej Nowo­sti stwier­dził, że jego syn opu­ścił macie­rzy­stą jed­nostkę 9 listo­pada, infor­mu­jąc rodzi­ców, że skie­ro­wano go na dzie­sięć dni do Niż­nego Tagiłu w górach Ural, dobrych dwa tysiące kilo­me­trów od Cze­cze­nii. Gdy zoba­czyli go ponow­nie, był już w gru­pie jeń­ców rosyj­skich w Gro­znym, poka­za­nej 27 listo­pada przez coty­go­dniowy tele­wi­zyjny pro­gram infor­ma­cyjny „Itogi”. Gdy ojciec Żukowa zapy­tał dowódcę jego jed­nostki, jakim spo­so­bem Jew­gie­nij zna­lazł się w Cze­cze­nii, nie docze­kał się odpo­wie­dzi.

Wkrótce poja­wiła się barwna rela­cja z wyda­rzeń 26 listo­pada, przed­sta­wiona przez majora Wale­rego Iwa­nowa po tym, jak 8 grud­nia został zwol­niony z nie­woli wraz z sied­mioma innymi ofi­ce­rami rosyj­skich sił zbroj­nych.

Zgod­nie z roz­ka­zem dzien­nym wszyst­kim zwer­bo­wa­nym udzie­lono urlopu w związku ze „spra­wami rodzin­nymi”. Wybra­nymi byli w więk­szo­ści ofi­ce­ro­wie o nie­ure­gu­lo­wa­nej sytu­acji miesz­ka­nio­wej i rodzin­nej. Połowa z nich po pro­stu nie miała miesz­kań – teo­re­tycz­nie każdy miał prawo odmó­wić, ale wia­domo było, że kiedy przyj­dzie do przy­dzie­la­nia miesz­kań, zosta­nie pomi­nięty.

10 listo­pada przy­je­cha­li­śmy do Moz­doku w Ose­tii Pół­noc­nej. W ciągu dwóch tygo­dni przy­go­to­wa­li­śmy do boju czter­na­ście czoł­gów z cze­czeń­skimi zało­gami i dwa­dzie­ścia sześć dla żoł­nie­rzy rosyj­skich. 25 listo­pada ruszy­li­śmy na Gro­zny […].

Ja zna­la­złem się wśród załóg trzech czoł­gów, które 26 listo­pada opa­no­wały wieżę tele­wi­zyjną w Gro­znym. Nie napo­tka­li­śmy oporu ze strony bro­nią­cych jej jed­no­stek Mini­ster­stwa Spraw Wewnętrz­nych. Ale trzy godziny póź­niej, gdy nie mie­li­śmy łącz­no­ści z naszym dowódz­twem, zaata­ko­wał nas słynny bata­lion abcha­ski.

Oto­czeni przez czołgi i pie­chotę wymianę ognia uzna­li­śmy za bez­ce­lową, zwłasz­cza że siły opo­zy­cji [prze­ciw­ni­ków Duda­jewa] natych­miast się roz­pierz­chły i zosta­li­śmy sami, a dwa z trzech naszych czoł­gów zostały spa­lone. Ich załogi zdą­żyły uciec i pod­dać się straży wieży tele­wi­zyj­nej, która z kolei prze­ka­zała nas ochro­nie oso­bi­stej pre­zy­denta Duda­jewa. Trak­to­wano nas dobrze, a w ostat­nich dniach pra­wie w ogóle nie pil­no­wano, ale z dru­giej strony – nie mie­li­śmy dokąd ucie­kać.

Z rela­cji tej można wywnio­sko­wać, że kolumna pan­cerna została celowo wpro­wa­dzona do Gro­znego 26 listo­pada i spi­sana na straty. W żad­nym razie nie była zdolna poko­nać spraw­nej, dobrze uzbro­jo­nej armii Duda­jewa, a tym bar­dziej opa­no­wać i utrzy­mać mia­sta. Nie mogła być niczym wię­cej niż rucho­mym celem dla wojsk cze­czeń­skich.

Rosyj­ski mini­ster obrony Pawieł Gra­czow suge­ro­wał, że nie brał udziału w nie­od­po­wie­dzial­nej pró­bie zaję­cia Gro­znego. Z woj­sko­wego punktu widze­nia, jak zauwa­żył pod­czas kon­fe­ren­cji pra­so­wej zwo­ła­nej 28 listo­pada 1996 roku, było moż­liwe prze­chwy­ce­nie Gro­znego „w ciągu dwóch godzin, siłami jed­nego pułku spa­do­chro­nia­rzy. Jed­nakże wszyst­kie kon­flikty zbrojne roz­strzyga się osta­tecz­nie przy sto­łach nego­cja­cyj­nych, meto­dami poli­tycz­nymi. Wpro­wa­dza­nie czoł­gów do mia­sta bez osłony pie­choty było doprawdy bez­sen­sowne”. Dla­czego więc zostały posłane do Gro­znego?

Gene­rał Gien­na­dij Tro­szew mówił nam póź­niej o wąt­pli­wo­ściach Gra­czowa w spra­wie kam­pa­nii cze­czeń­skiej:

Pró­bo­wał coś z tym zro­bić. Pró­bo­wał choćby wydo­być jasną ocenę sytu­acji od [dyrek­tora FSK] Stie­pa­szyna i jego spec­służby. Pró­bo­wał opóź­nić wpro­wa­dze­nie żoł­nie­rzy aż do wio­sny, a nawet oso­bi­ście doga­dać się z Duda­je­wem. Teraz już wiemy, że do spo­tka­nia rze­czy­wi­ście doszło, ale nie przy­nio­sło ono poro­zu­mie­nia.

Gene­rał Tro­szew, który w owym cza­sie odpo­wia­dał za prze­bieg dru­giej wojny cze­czeń­skiej, nie mógł pojąć, że Gra­czow nie zdo­łał poro­zu­mieć się z Duda­je­wem. Tym­cza­sem powód był oczy­wi­sty: Duda­jew upar­cie doma­gał się spo­tka­nia z Jel­cy­nem, a Kor­ża­kow, szef Służby Ochrony Pre­zy­denta, odma­wiał jego zor­ga­ni­zo­wa­nia i żądał pie­nię­dzy.

Orga­ni­za­to­rem „bły­sko­tli­wej” ope­ra­cji mili­tar­nej, w wyniku któ­rej rosyj­ska kolumna pan­cerna została bez trudu uni­ce­stwiona, rze­czy­wi­ście nie był Gra­czow, ale dyrek­tor FSK Stie­pa­szyn. Poma­gał mu w tym szef moskiew­skiego oddziału FSK, Sawo­stja­now, odpo­wie­dzialny za sprawy zwią­zane z oba­le­niem reżimu Duda­jewa i wpro­wa­dze­niem żoł­nie­rzy na tery­to­rium Cze­cze­nii. Ci, któ­rzy roz­wo­dzili się nad gru­bymi błę­dami popeł­nio­nymi przez rosyj­skich dowód­ców posy­ła­ją­cych kolumnę pan­cerną w sam śro­dek mia­sta, na pewną zagładę, nie poj­mo­wali sub­tel­nych kal­ku­la­cji poli­tycz­nych pro­wo­ka­to­rów odpo­wie­dzialnych za wywo­ła­nie wojny w Cze­cze­nii. Ludzie, któ­rzy zapla­no­wali wpro­wa­dze­nie wojsk do Gro­znego, chcieli, żeby kolumna ta została w spek­ta­ku­larny spo­sób znisz­czona przez Cze­cze­nów. Tylko tak mogli spro­wo­ko­wać Jel­cyna do wypo­wie­dze­nia otwar­tej wojny Duda­je­wowi.

Zaraz po roz­gro­mie­niu kolumny pan­cer­nej wysła­nej do Gro­znego pre­zy­dent Jel­cyn wydał ode­zwę do rosyj­skich uczest­ni­ków kon­fliktu w Repu­blice Cze­czeń­skiej – Kreml zaczął ura­biać opi­nię publiczną, przy­go­to­wu­jąc ją do nie­uchron­nej już wojny na wielką skalę. W wywia­dzie dla agen­cji Nowo­sti Arka­dij Popow, kon­sul­tant z pre­zy­denc­kiego cen­trum ana­liz, obwie­ścił, że Rosja może przy­jąć rolę „przy­mu­so­wego pacy­fi­ka­tora” w Cze­cze­nii i że wszystko wska­zuje na rychłe pod­ję­cie przez rosyj­skiego przy­wódcę zde­cy­do­wa­nych dzia­łań. Gdyby pre­zy­dent ogło­sił stan wyjąt­kowy w Cze­cze­nii, rosyj­skie wła­dze mogłyby doko­nać „ogra­ni­czo­nej inter­wen­cji, która przy­ję­łaby formę roz­bro­je­nia obu stron kon­fliktu poprzez wpro­wa­dze­nie do Gro­znego nie­wiel­kiego kon­tyn­gentu rosyj­skich żoł­nie­rzy” – to samo wyda­rzyło się pięt­na­ście lat wcze­śniej w Afga­ni­sta­nie. Tak więc spro­wo­ko­waw­szy kon­flikt w Cze­cze­nii, udzie­la­jąc poli­tycz­nego i mili­tar­nego wspar­cia cze­czeń­skiej opo­zy­cji, były KGB zamie­rzał teraz toczyć wojnę prze­ciwko Duda­je­wowi pod pre­tek­stem dzia­łań pacy­fi­ka­cyj­nych.

Wła­dze cze­czeń­skie uznały oświad­cze­nie Jel­cyna za „ulti­ma­tum” i „wypo­wie­dze­nie wojny” i stwier­dziły, że jest ono – a także wszel­kie próby wpro­wa­dze­nia go w życie – „sprzeczne z nor­mami prawa mię­dzy­na­ro­do­wego”, co daje im „prawo do pod­ję­cia sto­sow­nych środ­ków odwe­to­wych w celu zabez­pie­cze­nia nie­pod­le­gło­ści i inte­gral­no­ści tery­to­rial­nej pań­stwa”. Zda­niem rządu cze­czeń­skiego rosyj­skie groźby wpro­wa­dze­nia stanu wyjąt­ko­wego świad­czyły o „jaw­nym dąże­niu do kon­ty­nu­owa­nia ope­ra­cji woj­sko­wych i mie­sza­nia się w sprawy wewnętrzne innego pań­stwa”.

30 listo­pada rosyj­skie siły powietrzne zaata­ko­wały Gro­zny. Następ­nego dnia ich dowódz­two odmó­wiło prze­pusz­cze­nia samo­lotu, któ­rym do cze­czeń­skiej sto­licy usi­ło­wała dotrzeć dele­ga­cja człon­ków rosyj­skiej Dumy Pań­stwo­wej. Maszyna wylą­do­wała osta­tecz­nie w Nazra­niu, sto­licy Ingu­sze­tii, a par­la­men­ta­rzy­ści ruszyli drogą lądową na spo­tka­nie z Duda­je­wem. 1 grud­nia, gdy znaj­do­wali się w dro­dze do Gro­znego, mniej wię­cej o czter­na­stej, osiem samo­lo­tów Su-27 doko­nało kolej­nego nalotu na mia­sto, bio­rąc na cel dziel­nicę, w któ­rej miesz­kał Duda­jew. Według Cze­cze­nów obrona prze­ciw­lot­ni­cza zdo­łała strą­cić jedną z maszyn.

2 grud­nia Sier­giej Juszen­kow, szef dele­ga­cji, która dotarła do Gro­znego (i prze­wod­ni­czący par­la­men­tar­nej komi­sji obrony), zade­kla­ro­wał, że uży­cie siły w sto­sun­kach rosyj­sko-cze­czeń­skich przy­nie­sie porażkę. Dodał, że zapo­znaw­szy się z sytu­acją na miej­scu, nabrał prze­ko­na­nia, iż jedyną metodą roz­wią­za­nia kry­zysu są nego­cja­cje, a strona cze­czeń­ska nie ma nic prze­ciwko temu, by do nich przy­stą­pić.

Opi­nia publiczna wciąż trzy­mała stronę Cze­cze­nów, ale kie­row­nic­two FSK było pewne, że może nią mani­pu­lo­wać, ucie­ka­jąc się do aktów ter­ro­ry­zmu, za które obwi­ni­łoby Cze­cze­nów. 5 grud­nia FSK poin­for­mo­wała dzien­ni­ka­rzy, że przez gra­nicę pań­stwową przedarli się do Cze­cze­nii zagra­niczni najem­nicy i dla­tego „nie można wyklu­czyć, że i do innych regio­nów Rosji prze­nikną podobne grupy ter­ro­ry­styczne”. Była to pierw­sza jawna zapo­wiedź taj­nych służb, że w Rosji doj­dzie wkrótce do ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych, któ­rych „ślad pro­wa­dzi do Cze­cze­nii”. W owym cza­sie jed­nak mówiono tylko o prze­ni­ka­niu do Rosji obcych agen­tów – była to zagrywka wzięta wprost z pod­ręcz­ni­ków sowiec­kiego KGB.

6 grud­nia Duda­jew powie­dział w wywia­dzie, że poli­tyka Rosji przy­czy­nia się do poważ­nego wzro­stu pro­islam­skich nastro­jów w Cze­cze­nii. „Gra­nie «kartą cze­czeń­ską» może wpro­wa­dzić do gry glo­balne inte­resy państw islam­skich, co gro­zi­łoby utratą kon­troli nad bie­giem wyda­rzeń. W Cze­cze­nii już poja­wiła się trze­cia siła, która stop­niowo przej­muje ini­cja­tywę: isla­mi­ści”. Duda­jew zobra­zo­wał nastroje panu­jące wśród przy­by­wa­ją­cych do Gro­znego, cytu­jąc ich słowa: „Nie jeste­śmy już pań­skimi żoł­nie­rzami, panie pre­zy­den­cie, jeste­śmy żoł­nie­rzami Alla­cha”. I dodał: „Sytu­acja w Cze­cze­nii zaczyna wymy­kać się spod kon­troli i to mnie mar­twi”.

Jakby odpo­wia­da­jąc na słowa Duda­jewa, rosyj­ski mini­ster obrony Gra­czow pozwo­lił sobie na gest, który z pozoru był wycią­gnię­ciem ręki na zgodę, a w rze­czy­wi­sto­ści stał się przy­czyną eska­la­cji kon­fliktu. Gra­czow zapro­po­no­wał mia­no­wi­cie, by cze­czeń­ska opo­zy­cja – finan­so­wana, uzbra­jana i wspo­ma­gana przez ludzi FSK – zło­żyła broń, ale pod warun­kiem, że jed­no­cze­śnie uczy­nią to zwo­len­nicy Duda­jewa. Innymi słowy, mini­ster zasu­ge­ro­wał, aby Cze­czeni pod­dali się jed­no­stron­nie, bo o zło­że­niu broni przez stronę rosyj­ską nie wspo­mniał ani sło­wem. Wła­dze Repu­bliki Cze­czeń­skiej natu­ral­nie nie zaak­cep­to­wały tej pro­po­zy­cji. 7 grud­nia Gra­czow spo­tkał się z Duda­je­wem, ale ich roz­mowa oka­zała się bez­owocna.

Tego samego dnia w Moskwie zebrała się Rada Bez­pie­czeń­stwa. Dys­putę o Cze­cze­nii pro­wa­dzono też w Dumie, pod­czas sesji zamknię­tej, na którą zapro­szono sze­fów mini­sterstw siło­wych. Ci jed­nak się nie poja­wili, ponie­waż nie zamie­rzali odpo­wia­dać na pyta­nia par­la­men­ta­rzy­stów, kto wydał roz­kaz rekru­to­wa­nia żoł­nie­rzy rosyj­skich sił zbroj­nych i zbom­bar­do­wa­nia Gro­znego. Dziś wiemy, że rosyj­ski per­so­nel woj­skowy rekru­to­wała FSK na roz­kaz Stie­pa­szyna, a bom­bar­do­wa­nia zarzą­dziło Mini­ster­stwo Obrony.

8 grud­nia strona cze­czeń­ska ogło­siła, że ma infor­ma­cje, iż Rosja pla­nuje wkro­czyć na tery­to­rium repu­bliki i roz­po­cząć otwartą wojnę. 9 grud­nia pod­czas kon­fe­ren­cji pra­so­wej w Dumie Pań­stwo­wej prze­wod­ni­czący komi­tetu spraw zagra­nicz­nych i poli­tyki regio­nal­nej (oraz prze­wod­ni­czący Repu­bli­kań­skiej Par­tii Rosji) Wła­di­mir Łysenko oznaj­mił, że wobec powyż­szego zgłosi w par­la­men­cie wnio­sek o roz­wią­za­nie rządu. Tego samego dnia robo­cza komi­sja nego­cja­cyjna do spraw roz­wią­za­nia kon­fliktu w Repu­blice Cze­czeń­skiej zdo­łała dopro­wa­dzić do poro­zu­mie­nia mię­dzy przed­sta­wi­cie­lami pre­zy­denta Duda­jewa a opo­zy­cją – usta­lono, że nego­cja­cje roz­poczną się 12 grud­nia o pięt­na­stej we Wła­dy­kau­ka­zie. Dwu­na­sto­oso­bową dele­ga­cją władz fede­ral­nych Rosji miał kie­ro­wać wice­mi­ni­ster do spraw naro­do­wo­ści i poli­tyki regio­nal­nej. Gro­zny miało repre­zen­to­wać dzie­więć osób z cze­czeń­skim mini­strem gospo­darki i finan­sów na czele, stronę opo­zy­cyjną zaś trzy­oso­bowa dele­ga­cja pod kie­row­nic­twem pro­ku­ra­tora gene­ral­nego Cze­cze­nii. Uzgod­niono wstęp­nie, że głów­nym tema­tem nego­cja­cji mię­dzy Moskwą a Gro­znym będzie powstrzy­ma­nie roz­lewu krwi i przy­wró­ce­nie nor­mal­nych sto­sun­ków. Roz­mowy z przed­sta­wi­cie­lami cze­czeń­skiej opo­zy­cji miały doty­czyć wyłącz­nie roz­bro­je­nia.

Wszystko to zwięk­szało szanse na zacho­wa­nie pokoju, a to ozna­czało, że „par­tia wojny” ma bar­dzo nie­wiele czasu, jeśli chce dopiąć swego przed 12 grud­nia. W tym sen­sie można powie­dzieć, że oświad­cze­nie robo­czej komi­sji nego­cja­cyj­nej o rychłym roz­po­czę­ciu roz­mów posłu­żyło do wyzna­cze­nia ter­minu ope­ra­cji lądo­wej w Cze­cze­nii. Skoro nego­cja­cje miały się zacząć 12 grud­nia, dzień wcze­śniej nale­żało przy­pu­ścić atak. Tak też postą­piło rosyj­skie kie­row­nic­two: 11 grud­nia siły lądowe prze­kro­czyły linię demar­ka­cyjną i weszły na tery­to­rium Repu­bliki Cze­czeń­skiej. Przez pierw­szych kilka dni nie mel­do­wały one o jakim­kol­wiek opo­rze i jakich­kol­wiek stra­tach.

13 grud­nia pierw­szy wice­pre­mier rządu rosyj­skiego Oleg Sosko­wiec wie­dział już, na czym stoi: poin­for­mo­wał dzien­ni­ka­rzy, że łączny koszt nor­ma­li­za­cji sytu­acji w Cze­cze­nii wynie­sie około biliona rubli. (Pie­nią­dze te nale­żało naj­pierw wyasy­gno­wać z budżetu, by można było roz­po­cząć ich sys­te­ma­tyczne defrau­do­wa­nie.) Wyja­śnił też, że prio­ry­te­tem władz będzie udzie­le­nie pomocy mate­rial­nej oraz finan­so­wej lud­no­ści Cze­cze­nii i że zostaną pod­jęte szcze­gólne dzia­ła­nia, by te środki nie zostały roz­kra­dzione czy zmar­no­wane (dziś wiemy, że nic z nich do Cze­cze­nii nie dotarło i że roz­kra­dziono lub zmar­no­wano je w cało­ści).

Sosko­wiec pod­kre­ślił, że człon­ko­wie cze­czeń­skiej dia­spory miesz­ka­jący w Moskwie i innych rosyj­skich mia­stach nie powinni być uwa­żani za poten­cjal­nych ter­ro­ry­stów. Pro­szę zwró­cić uwagę na tę wypo­wiedź. Jak dotąd nikomu nawet nie przy­szło do głowy, by uwa­żać Cze­cze­nów z dia­spory za poten­cjal­nych ter­ro­ry­stów; mało tego, nie doszło nawet jesz­cze do żad­nych ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych. Wojna w Cze­cze­nii nie wyglą­dała nawet na wojnę, a jedy­nie na ope­ra­cję poli­cyjną; po żad­nej ze stron nie było jesz­cze poważ­nych ofiar. Mimo to z jakie­goś powodu pierw­szy wice­pre­mier uznał za moż­liwe, że Cze­czeni będą chcieli pod­jąć dzia­łal­ność ter­ro­ry­styczną na rosyj­skiej ziemi. Uwaga Soskowca, że oby­wa­tele cze­czeń­scy nie będą dys­kry­mi­no­wani oraz że wła­dze fede­ralne w ogóle nie biorą pod uwagę przy­mu­so­wej depor­ta­cji Cze­cze­nów, była jasną suge­stią ze strony „par­tii wojny”: dzia­ła­nia wojenne dotkną wszyst­kich Cze­cze­nów, na całym tery­to­rium Rosji, a ich czę­ścią będzie zarówno dys­kry­mi­na­cja, jak i przy­mu­sowa depor­ta­cja.

Gene­rał Alek­san­der Lebied´, dowódca rosyj­skiej 14. Armii sta­cjo­nu­ją­cej na Nad­dnie­strzu, gwał­tow­nie sprze­ci­wiał się dzia­ła­niom „par­tii wojny”, ponie­waż dosko­nale rozu­miał alu­zje Soskowca oraz to, jak wysoką cenę przyj­dzie Rosji zapła­cić. W wywia­dzie tele­fo­nicz­nym ze swego sztabu w Tyra­spolu dekla­ro­wał:

Kon­flikt cze­czeń­ski można roz­wią­zać jedy­nie drogą nego­cja­cji dyplo­ma­tycz­nych. Cze­cze­nia punkt po punk­cie powta­rza sce­na­riusz afgań­ski. Ryzy­ku­jemy roz­pę­ta­nie wojny z całym świa­tem islam­skim. Samotni bojow­nicy mogą w nie­skoń­czo­ność nisz­czyć nasze czołgi i poje­dyn­czymi strza­łami likwi­do­wać naszych żoł­nie­rzy.

W Cze­cze­nii sami strze­li­li­śmy sobie w stopę – tak samo jak w Afga­ni­sta­nie – i jest to bar­dzo smutne. Dobrze umoc­niony i dobrze zaopa­trzony Gro­zny może bro­nić się długo i zażar­cie.

Lebied´ przy­po­mniał wszyst­kim, że za cza­sów sowiec­kich Duda­jew dowo­dził dywi­zją bom­bow­ców stra­te­gicz­nych, narzę­dziem wojny na skalę mię­dzy­kon­ty­nen­talną, któ­rego „nie powie­rza się głup­com”.

Począw­szy od 14 grud­nia, Moskwa zna­la­zła się w sta­nie nie­malże alarmu bojo­wego, a jej miesz­kań­ców roz­myśl­nie stra­szono per­spek­tywą nie­unik­nio­nych ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych ze strony Cze­cze­nów. Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych oraz FSK wzmoc­niły ochronę naj­waż­niej­szych obiek­tów miej­skiej infra­struk­tury. Urzęd­nicy mini­ster­stwa ogło­sili, że środki takie przed­się­wzięto z uwagi na zagro­że­nie ze strony grup ter­ro­ry­stycz­nych, które podobno wysłano z Gro­znego do Moskwy. Roz­po­częły się poszu­ki­wa­nia pierw­szych podej­rza­nych. Gdy rodo­wity Cze­czen i miesz­ka­niec Gro­znego Izraił Geti­jew został aresz­to­wany za odpa­le­nie nowo­rocz­nych fajer­wer­ków wie­czo­rem 13 grud­nia, infor­ma­cja ta mogła jedy­nie wzbu­dzić uśmiech. Następ­nego dnia jed­nak nikomu już nie było do śmie­chu. 14 grud­nia nie­spo­dzie­wa­nie obwiesz­czono też, że po nie­spełna trzech dobach dzia­łań wojen­nych „straty po obu stro­nach liczone są już w set­kach zabi­tych”. 15 grud­nia ujaw­niono rze­czy­wi­stą skalę pro­wa­dzo­nej ope­ra­cji. Siły rosyj­skie szy­ko­wały się do szturmu na mia­sto. Prócz pod­od­dzia­łów wysta­wio­nych przez Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych w stronę cze­czeń­skiej sto­licy posu­wały się także dwie dywi­zje regu­lar­nej armii z Pół­noc­no­kau­ka­skiego Okręgu Woj­sko­wego oraz dwie uzbro­jone po zęby bry­gady sztur­mowe. Na tery­to­rium repu­bliki wkro­czyły też kom­bi­no­wane pułki Pskow­skiej, Witeb­skiej i Tul­skiej Dywi­zji Wojsk Powietrz­no­de­san­to­wych (WDW), liczące po 600–800 żoł­nie­rzy. W rejon Moz­doku prze­rzu­cono kom­bi­no­wane pułki Dywi­zji Ulja­now­skiej i Kostrom­skiej WDW. Woj­ska rosyj­skie posu­wały się w stronę Gro­znego czte­rema głów­nymi szla­kami: jed­nym z Ingu­sze­tii, dwoma z Moz­doku i jed­nym z Dage­stanu. Cze­czeni, jak infor­mo­wały rosyj­skie Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych i FSK, zgro­ma­dzili w rejo­nie Gro­znego ponad trzy­na­ście tysięcy uzbro­jo­nych bojow­ni­ków.