Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Wyspie Dnia Poprzedniego Umberto Eco w typowy dlań sposób łączy przygodową fabułę z dyskursem filozoficznym, nawiązując w treści i formie do takich arcydzieł jak Podróże Guliwera czy Kandyd.
Szlachcic z Piemontu, Robert de la Grive, uratowany z katastrofy morskiej, dostaje się na opuszczony statek "Daphne", zakotwiczony w pobliżu nieznanej Wyspy. Na pokładzie i w licznych pomieszczeniach znajduje wiele tajemniczych przyrządów oraz ptaków i roślin. Z czasem się dowiadujemy, że Robert trafił na morze jako tajny wysłannik Mazarina i Colberta, usiłujących odkryć sekret obliczania długości geograficznej.
Dziwnym zrządzeniem losu naszemu bohaterowi również na pokładzie "Daphne" przyjdzie się zajmować tą kwestią. Prawdopodobnie statek stoi w pobliżu sto osiemdziesiątego południka, zatem na leżącej po jego drugiej stronie Wyspie - wedle obliczeń XVII-wiecznych geografów - powinien być jeszcze dzień poprzedni. Nękany wspomnieniami utraconej miłości i wizją nikczemnego brata-sobowtóra, Robert coraz zapamiętalej pragnie dostać się na Wyspę, gdzie można ponoć ujrzeć Gołębicę Koloru Pomarańczy.
W XVII stuleciu problem obliczania d ł u g o ś c i g e o g r a f i c z n e j spędzał sen z powiek możnym tego świata. Zamorskie wyprawy dawały wówczas możliwość znacznego powiększenia stanu posiadania, zapewniały nowe źródła bogactw i dobrobytu. Jednak by zawładnąć oceanami, należało poznać wszystkie tajniki nawigacji. Już samo wyznaczenie południka zerowego było kwestią sporną, gdyż południki, jako linie hipotetyczne, mają tę samą długość i żaden z nich nie został wyróżniony, jak równik wśród równoleżników, w sposób naturalny. Kolejnym problemem był pomiar czasu na morzu. Zegar wahadłowy się do tego nie nadawał ze względu na kołysanie pokładu. Próbowano wielu innych sposobów, choćby tak kuriozalnych jak posłużenie się "proszkiem sympatii". Prototyp chronometru morskiego zbudował dopiero w 1735 roku angielski zegarmistrz, John Harrison. Ten skromny prowincjusz, obcy dworskim koteriom, długo musiał jednak czekać na oficjalne uznanie.
W pierwszej połowie XVII wieku Francją rządzili dwaj ministrowie. Ludwik XIII obdarzył zaufaniem i władzą kardynała Richelieu. Po śmierci monarchy i jego zausznika część uprawnień przeszła w 1643 roku - zgodnie z wolą królowej Anny Austriaczki - na kardynała M a z a r i n a. Ten mąż stanu, z pochodzenia Włoch (Giulio Mazzarini), faktycznie kierował państwem. Celem jego polityki zagranicznej było ugruntowanie międzynarodowej pozycji Francji, toteż kwestia wyznaczania długości geograficznej niewątpliwie pozostawała w sferze zainteresowań kardynała i jego urzędników, wśród których wyróżniał się Colbert. Po śmierci Mazarina (1661) 23-letni Ludwik XIV ogłosił, że odtąd sam będzie sprawował rządy jako Król Słońce. W sztuce dominował wtedy b a r o k, który panuje również na kartach tej powieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 673
31
Brewiarz Polityków
Mazarin przyjął Ferrante, własnoręcznie poprawiwszy nakrycia tuż przed ucztą, którą polecił przygotować dla swoich gości. Stół był tryumfem rzeczy wyglądających na to, czym nie były. Między koszykami z sałatą, przystrojoną girlandami fałszywych kwiatów i owoców, które nasycono sztucznymi aromatami, paliły się knoty sterczące z pucharów z lodem i stały butelki z winami o barwach odmiennych od oczekiwanych.
Mazarin, przekonany, że Robert, to znaczy Ferrante, jest w posiadaniu sekretu, z którego chce wyciągnąć jak największą korzyść, postanowił okazać, iż wie wszystko (czyli wszystko, czego nie wiedział), aby tym sposobem wydobyć zeń jakieś wskazówki.
Z drugiej strony Ferrante – kiedy stawał przed Richelieum – domyślił się już, że Robert jest w posiadaniu jakiegoś sekretu, z którego należy wyciągnąć jak największą korzyść, postanowił więc okazać, iż wie wszystko (czyli wszystko, czego nie wiedział), aby tym sposobem wydobyć z Mazarina jakieś wskazówki.
Mamy zatem na scenie dwóch mężczyzn, z których żaden nie wie nic z tego, co w jego przekonaniu wie ten drugi, i chcąc się nawzajem wywieść w pole, posługują się aluzjami, obaj mają bowiem nieuzasadnioną nadzieję, że rozmówca zna klucz do tego szyfru. Cóż za wspaniała historia! – mówił sobie Robert, szukając końca nici w motku, który sam zwinął.
– Panie San Patrizio – rzekł Mazarin, przysuwając półmisek z żywymi homarami, które wyglądały na ugotowane, i drugi z ugotowanymi, które wyglądały jak żywe – tydzień temu wsadziliśmy cię w Amsterdamie na pokład „Amaryllis”. Nie mogłeś wycofać się z przedsięwzięcia, gdyż zapłaciłbyś za to życiem. Wniosek stąd taki, że odkryłeś już to, co miałeś odkryć.
Stojąc wobec takiego dylematu, Ferrante spostrzegł, że lepiej nie przyznawać się do rezygnacji z przedsięwzięcia. Pozostała mu więc tylko ta druga droga.
– Jeśli tak się jego eminencji spodobało – powiedział – w pewnym sensie wiem to, co jego eminencja chciał, bym wiedział. – W duchu zaś dorzucił: Na razie wiem, że sekret znajduje się na pokładzie okrętu noszącego nazwę „Amaryllis”, który tydzień temu wypłynął z Amsterdamu.
– Nuże, po cóż ta skromność? Wiem doskonale, żeś dowiedział się więcej, niż oczekiwałem. Po twoim wyjeździe stąd zebrałem inne informacje, nie wyobrażaj sobie bowiem, że jesteś jedynym moim agentem. Wiem więc, że to, coś znalazł, jest warte dużo, i nie mam zamiaru się z tobą targować. Zastanawiam się jedynie, dlaczego wróciłeś do mnie drogą tak pokrętną.
Jednocześnie wskazywał sługom, gdzie postawić mięsiwa w drewnianych formach o rybim kształcie, polane z jego polecenia nie sosem, lecz kompotem.
Ferrante utwierdzał się coraz bardziej w przekonaniu, że chodzi o sekret bezcenny, ale powtarzał sobie, iż łatwiej ustrzelić w locie ptaka lecącego prosto niż takiego, który leci zygzakiem. Próbował więc zyskać na czasie, żeby wysondować przeciwnika.
– Jego eminencja wie, że stawka tej gry wymagała środków pokrętnych.
Mam cię, hultaju – powiedział sobie Mazarin. Nie jesteś pewien, ile jest warte twoje odkrycie, i czekasz, żebym ja ustalił cenę. Ale to ty będziesz musiał przemówić pierwszy.
Przestawił na środek stołu lody, przyrządzone tak, że wyglądały jak brzoskwinie na gałęzi, i ciągnął na głos:
– Wiem, co masz. Uważasz, że warto białe nazywać czarnym, a czarne białym?
Przeklęty lisie – powiedział sam do siebie Ferrante – nie wiesz w istocie, co ja powinienem wiedzieć, ale bieda w tym, że nie wiem tego i ja.
Na głos zaś oznajmił:
– Jego eminencja dobrze wie, że czasem prawda może być ekstraktem goryczy.
– Wiedza nigdy nie szkodzi.
– Ale czasem sprawia ból.
– Zadajże mi więc ten ból. Nie będzie większy, niż kiedy doszła mnie wiadomość, że splamiłeś się zdradą stanu i będę musiał zostawić cię w rękach kata.
Ferrante zrozumiał teraz, że udając Roberta, może w końcu trafić na szafot. Lepiej już ujawnić, kim jest, bo grozi to w najgorszym razie wychłostaniem przez lokajów.
– Eminencjo – wyznał – zbłądziłem, nie mówiąc od razu prawdy. Pan Colbert wziął mnie za Roberta de la Grive i jego pomyłka wpłynęła, być może, także na twoje tak bystre przecież spojrzenie, eminencjo. Lecz ja nie jestem Robertem, tylko jego bratem z nieprawego łoża, Ferrante. Stawiłem się, by przekazać informacje, które, moim zdaniem, zainteresują jego eminencję, zważywszy na to, że właśnie jego eminencja pierwszy wspomniał zmarłemu i niezapomnianemu Kardynałowi o angielskim spisku, jego eminencja wie... Proch Sympatii i problem długości geograficznych.
Na te słowa Mazarin machnął ze złością ręką, omal nie strącając wazy z fałszywego złota, ozdobionej klejnotami misternie naśladującymi szkiełka. Obwinił o to kogoś ze służby, a potem szepnął Colbertowi:
– Wrzuć tego człowieka tam, gdzie był.
Jest prawdą, że bogowie zaślepiają tych, których chcą zgubić. Ferrante myślał, że wzbudzi zaciekawienie, pokazując, iż zna najgłębsze sekrety nieboszczyka Kardynała, i przesadził przez pychę sykofanta, który chce zawsze popisać się tym, że jest lepiej poinformowany od swego pana. Nikt jednak nie powiedział dotychczas Mazarinowi (i byłoby to przecież trudne do udowodnienia), że Ferrante i Richelieu mieli ze sobą coś wspólnego. Stał przed nim ktoś, Robert czy nie, kto nie tylko wiedział to, co on, Mazarin, wyjawił Robertowi, ale również to, o czym pisał do Richelieugo. Od kogo się dowiedział?