Z ogniem - Miriam Toews - ebook + książka

Z ogniem ebook

Toews Miriam

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Trzy pokolenia kobiet, trzy różne osobowości i nieobecny ojciec. Trudno zrozumieć historię własnej rodziny, jeszcze trudniej pojąć, o co w ogóle chodzi w życiu.

Dojrzała jak na swój wiek Swiv dostała trudną lekcję do odrobienia – ma sprawić, by nękana problemami matka, która w niechcianej, późnej ciąży nie radzi sobie z emocjami, całkiem się nie rozsypała. Musi się też dowiedzieć, dlaczego ojciec, który dawno temu wyjechał, uporczywie nie wraca. Właśnie wtedy do ich domu wprowadza się babcia Elwira, która – co tu dużo mówić – nie może uwierzyć, że nadal budzi się żywa. Jest tym zachwycona i bardzo za to wdzięczna (czyli robi dokładnie to, co każą ulotki z gabinetu psychoterapeuty). I nie boi się niczego. Wychowana w surowej religijnej społeczności przez całe życie walczyła z tymi, którzy chcieli odebrać jej radość i niezależność. Teraz pokazuje wnuczce i przypomina córce, jak kwestionować autorytety, bez wstydu traktować swoje ciało, a każdą okazję wykorzystywać do uśmiechu.

Z ogniem to przejmująca i mądra powieść o kobietach i dla kobiet, które wciąż walczą – boleśnie, zaciekle – o siebie i życie na własnych warunkach. W tej walce – mówią Miriam Toews – stawką jest miłość i dostęp do swoich uczuć – do wewnętrznego ognia.

„Trzy pokolenia upartych, przezabawnych dziewczyn, w tym dziewięcioletnia narratorka. Toews wyznacza standardy babcinej szczerości i niewyparzonego języka, którym nigdy nie sprostam. Dawaj, babciu Elviro!” Margaret Atwood

„Nikt by nie pomyślał, że można napisać książkę o rodzinie zmagającej się z dziedzictwem choroby psychicznej i że może to być książka prześmieszna. Ale Miriam Toews to cudowna i dowcipna pisarka. Potrafi odnaleźć komizm nawet w trudnych sytuacjach życiowych. Szczerze polecam tę powieść.” Rumaan Alam

„Wzruszający hołd dla matrylinearnej więzi między trzema kobietami z różnych pokoleń.” „Los Angeles Times”

„Wspaniałość „Z ogniem” polega na tym, że jest to ciepły i oryginalny portret kobiet, które nauczyły się walczyć z przeciwnościami.” BookPage

„„Z ogniem” to powieść pędząca na złamanie karku; narratorką jest tu nad wiek rozwinięta dziewięciolatka, która robi co może, żeby jej znękana problemami matka się nie rozsypała, a nieposkromiona babka żyła dalej. To czuła, chwytająca za serce, mrocznie dowcipna, a koniec końców radosna powieść, która tętni życiem.” Christina Baker Kline

„Miriam Toews jest szelmowsko zabawna i nieustraszenie szczera […]. Jest mistrzynią ucieczki; zawsze znajduje sposób, by jej bohaterowie, uwięzieni w pułapce okoliczności, zdołali się wyzwolić.” „The New Yorker”

„Jeśli wszechogarniająca czułość wypełniająca tę książki doprowadzi czytelników do płaczu, to – jak mówi matka Swiv – będą to łzy szczęścia.” „The New York Times”

„Najnowsza książka Toews wzruszyła mnie do łez. Wystarczyło zdanie lub dwa, żebym przypomniał sobie, dlaczego czytam powieści i czemu je piszę. Toews nie opowiada po prostu pewnej historii – ona stwarza cały świat.” Joshua Ferris, „The Guardian”

„Miriam Toews jest mistrzynią powieści. Każdą jej książkę przepełnia magia. Magia tej najnowszej zdaje się przerażająca, być może bardziej niż pozostałych, ale jest też zniewalająca i wszechogarniająca. Wciągająca lektura.” „New York Journal of Books”

„Żywa i pełna wyrozumiałości rodzinna saga opowiadająca o nadzwyczajnej miłości łączącej trzy pokolenia kobiet wolnych duchem oraz sposobach, które musiały wymyślić, by przetrwać.” USA Today

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 276

Oceny
4,5 (38 ocen)
26
6
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Michalina30

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna! Język jakim jest napisana to prawdziwy majstersztyk!!!! Cudownie się ją czyta :)
10
Olajanuszkiewicz

Nie oderwiesz się od lektury

świetna!
10
Aniapie

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00
Paulina_Kr

Z braku laku…

Mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej pozycji. Nie czuję by coś wniosła do mojego życia, skłoniła do przemyśleń czy dostarczyła rozrywki. Obawiam się, że za kilka tygodni nie będę nawet wiedziała o czym była ta książka. Dostajemy tu dziwną relację wnuczki i babki, córki i matki x2, nieobecny ojciec, nie bardzo wiadomo czy bohaterki chcą by wrócił (matka, córka),tęsknotę za zmarłym ojcem-dziadkiem i ciotką-córką-siostrą, gdzieś w tle choroby psychiczne, trudne dzieciństwo i nie wiadomo co jeszcze. Straszny chaos. Może ktoś to doceni, dla mnie przekombinowana historia.
01

Popularność




Dotychczas ukazały się m.in.:

Damon Galgut, Obietnica

Melissa Broder, Mleko i głód

Miriam Toews, Głosy kobiet

Niviaq Korneliussen, Dolina Kwiatów

Willy Vlautin, Zawsze przychodzi noc

Claire Keegan, Drobiazgi takie jak te

Irene Solà, Ja śpiewam, a góry tańczą

Tara June Winch, Plon

Eduardo Halfon, Klasztor. Żałoba

Benjamín Labatut, Straszliwa zieleń

Miriam Toews, Wszystkie me daremne żale

Gianfranco Calligarich, Ostatnie lato w mieście

Haśka Szyjan, Za plecami

Melissa Broder, Ryby

Yaa Gyasi, Poza królestwo

Hila Blum, Jak kochać własną córkę

Monica Isakstuen, Bądź dobra dla zwierząt

William Brewer, Czerwona strzała

Nadifa Mohamed, Szczęśliwcy

Jim Lewis, Duchy Nowego Jorku

Elizabeth Wetmore, Walentynka

Claire Vaye Watkins, Kocham cię, ale wybieram ciemność

Już niebawem ukaże się:

Jen Beagin, Szwajcara

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego Fight Night

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Copyright © 2021, Miriam Toews

All rights reserved

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2024

Copyright © for the Polish translation by Rafał Lisowski, 2024

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Magdalena Błędowska

Korekta Gabriela Niemiec / d2d.pl, Patrycja Pączek / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-930-2

Tę książkę dedykuję Sil, Augiemu, Viv i Tyowi, z całą swoją miłością.

Oraz Bobowi i Donowi, na zawsze cool.

Dziwne jest to, że smutek niekoniecznie rośnie z wiekiem.

John Steinbeck

CZĘŚĆ PIERWSZAW domu

1

Drogi Tato,

jak się masz? Wyrzucili mnie ze szkoły. Słyszałeś kiedyś o kącikach zainteresowań? To moja ulubiona lekcja. Spędzam ją w Centrum Czynników Pierwszych, czyli w takim miejscu w naszej sali, gdzie zakładamy gogle i rozkładamy różne rzeczy na czynniki pierwsze. Trochę to niebezpieczne. Przez pierwszą połowę lekcji te rzeczy rozkładamy, a potem Madame dzwoni dzwonkiem i składamy je z powrotem. Bez sensu, bo składanie trwa o wiele dłużej niż rozkładanie. Próbowałam gadać o tym z mamą i powiedziała, żebym po prostu wcześniej zaczynała składanie, zanim Madame zadzwoni dzwonkiem, ale kiedy tak zrobiłam, Madame kazała zaczekać na dzwonek. Powiedziałam jej o tym problemie z czasem, ale Madame nie spodobał się mój ton, czyli agresywny ton, nad którym podobno powinnam pracować. Mama jest w trzecim trymestrze. Sypie się. W środku niej uwięzione jest Gordo. Kiedy zapytałam, co chce na urodziny, powiedziała, że zimną ipę i urlop. Zamieszkała z nami babcia. Jest jedną nogą w grobie. Nie boi się niczego. Pytałam ją, gdzie jesteś, a ona powiedziała, że to pytanie za milion dolarów. I że tęskni za dziadkiem. I że zanim ona trafi do nieba, on pewnie już się stamtąd zabierze. Mężczyźni, powiedziała. Przychodzą i…

Rano babcia oznajmiła, że dziś rozpoczął się nasz okres neorealizmu. Pacnęła na stół miskę podsmażanych ziemniaków i butelkę keczupu. Ubaw po pachy! powiedziała. Mówiła, że mam pod oczami sine łyżwy Nike. Że muszę się bardziej wysypiać. Co jest, Swiv? Masz złe sny?

Babcia pisze list do Gorda, bo takie zadanie dałam jej i mamie wczoraj na kolegium redakcyjnym. Mnie babcia też daje zadania. Jesteśmy współredaktorkami. Listy kazała nam pisać nasza terapeutka rodzinna, ale mama mówi, że skoro ma się to sprowadzać do korespondencji z nieobecnymi osobami, to nie stać nas dłużej na terapię. Babcia uważa, że to przydatne. Że możemy być jak dziennikarki i mieć własną redakcję informacyjną. Mówi, że listy początkowo są jednym, a potem zmieniają się w coś innego. Ale mama listom nie ufa, tak samo jak fotografiom. Nie cierpi fotografii. Nie chcę być zamrożona w czasie!

Babcia mówi, że prawdą są tylko fragmenty. Zapytałam: Fragmenty czego? Odpowiedziała, że no właśnie! Chciała wiedzieć, co mi się ostatnio śniło. Powiedziałam, że śniło mi się, że miałam napisać list pożegnalny z użyciem słów „jeden” i „niebieski”. Na oba! zawołała. Swivchen, to będzie twoje zadanie na dziś! Babcia ma swój tajny język. Nawet nie zainteresowała się, do kogo miał być tamten list. Często pomija istotne szczegóły, bo zostało jej pięć minut życia, więc nie chce ich marnować na drobiazgi. A gdyby mi się śniło, że byłam na dworze na golasa i nie miałam kluczy do domu? zapytałam. Czy wtedy też dałabyś mi takie zadanie? Na jungas! powiedziała babcia. Mnie to się zdarzyło wiele razy! Babcia uwielbia mówić o ciele. Uwielbia wszystko, co dotyczy ciała, każdego zakamarka. Jakim cudem mogło ci się to zdarzyć wiele razy? zapytałam. Takie jest życie! odparła. Ale i tak trzeba kochać siebie. Ja na to: Życie wcale takie nie jest! Cały czas na golasa bez kluczy do domu? Ubaw po pachy! powiedziała babcia. Liczyła swoje tabletki i się śmiała.

Potem miałyśmy lekcję matematyki. Ołówki w pogotowiu! zawołała babcia. Jeśli masz puzzle z dwóch tysięcy elementów przedstawiające farmę amiszów i układasz po trzy kawałki dziennie, to ile jeszcze dni musisz przeżyć, żeby ułożyć całość? Lekcję matematyki przerwał dzwonek do drzwi. Gramy mecz! wrzasnęła babcia. Kto to mógł być? Dzwonek do drzwi wygrywa piosenkę Zabierz mnie na mecz, którą babcia zawsze każe mi śpiewać podczas przerwy w siódmej zmianie, nawet jeśli po prostu oglądamy to w telewizji w salonie. Każe mi też wstawać do hymnu przed meczem. Mama nie wstaje, bo Kanada to kłamstwo i miejsce zbrodni.

Przyszedł Jay Gatsby. Chce zburzyć nasz dom. Otworzyłam mu drzwi i powiedziałam: Dom będzie pański za dwadzieścia milionów dolarów.

On: Posłuchaj, czy mogę pomówić z twoją matką? Ostatnio mówiłaś…

Ja: Dwadzieścia pięć milionów.

Przepraszam, powiedział Jay Gatsby, chciałbym pomówić…

Trzydzieści milionów, kapitalisto, nie rozumiesz po angielsku? Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Babcia stwierdziła, że to już była trochę przesada. On boi się śmierci, powiedziała takim tonem, jakby to było wyzwisko. On się pogubił! Jay Gatsby chce zburzyć nasz dom i zbudować podziemny luksusowy schron na wypadek końca świata. Kiedyś kupił dom na tropikalnej wyspie, a potem zmusił wszystkich, którzy tam mieszkali, żeby sprzedali mu swoje domy, bo chciał mieć całą wyspę dla siebie, żeby brać tam ecstasy i uprawiać jogę z eksmodelkami. Kazał wszystkim modelkom łykać pigułki, po których srały na złoto i z połyskiem. Mama mówi, że Jay wszczepił sobie w łydki sztuczne mięśnie. Wie o tym, bo któregoś dnia widziała go na ulicy pod księgarnią i miał mega chude łydki, a trzy dni później były całe napęczniałe i ze szwami. Mówi, że pojechał sobie to zrobić w jednej takiej klinice w Cleveland, gdzie jak się ma ochotę, to można sobie także zwęzić psitę. I potem wapujecie sobie całymi dniami ze swoją drugą połówką, z tymi wielkimi sztucznymi łydkami i zaszytą kuciapką, podczas gdy szpieguje was nowoczesny termostat, który jest bronią w rękach państwa i który nazwali „zielonym” tylko po to, żeby się lepiej sprzedawał, szpieguje was Alexa i cała reszta tego gówna, a wy praktykujecie sobie mindfulness, hahahaha, i po prostu bardzo, bardzo, bardzo się cieszycie, że nie macie nawet pół kurwa mózgu na spółkę.

Tak właśnie mówi mama. To pewnie nieprawda. Ona kłamie. Nienawidzi słów takich jak „nowoczesny”, „kreatywny”, „seksualność” oraz skrótowców. Nienawidzi prawie wszystkiego. Babcia mi powiedziała, że nie wie, jakim cudem mama dała radę przestać gardłować wystarczająco długo, żeby zajść w ciążę z Gordem. Porównała zapłodnienie mamydo zakradnięcia się na skraj czynnego wulkanu, który ktoś pomyłkowo uznał za nieczynny. Babcia mówi, że mama wykonuje pracę emocjonalną za całą rodzinę, odczuwa wszystko dziesięć razy mocniej, niż trzeba, i dzięki temu my możemy zachowywać się normalnie. Babcia nie uznaje prywatności i uważa, że wszystko, co prywatne, jest strasznie śmieszne, bo była najmłodszym dzieckiem z piętnaściorga. Na oba! woła, kiedy ktoś siedzi w łazience. Patrzcie no tylko, sama w ciasnej klitce, z majtkami ściągniętymi do kostek, bezcenne! Jej tata zapomniał, jak miały na imię wszystkie jego dzieci, więc przez przypadek nazwał babcię tak samo jak któreś ze starszych. Mama babci używała jej jako metody antykoncepcji, to znaczy przez siedem lat kładła babcię obok siebie w łóżku. Po siedmiu latach weszła w menopauzę i była już bezpieczna, więc przez resztę dzieciństwa babcia mogła spać na korytarzu.

Pamiętasz tamtą kobietę, tę moją koleżankę, która zapisała na organy swoją głowę? zapytała wczoraj babcia. No więc nie żyje. Babcia prawie codziennie dostaje telefon, że ktoś ze znajomych nie żyje. Kiedy dziś rano oglądała skrót meczu Blue Jaysów, powiedziała, że Vladimir Guerrero przypomina jej serdeczną przyjaciółkę z gimnazjum, Tinę Koop. Tina stała sobie na bazie domowej jak gdyby nigdy nic, nawet nie w pozycji pałkarza, żadne takie, i za każdym razem waliła home run. O rany, a co robi teraz? spytałam. Nie żyje, odpowiedziała babcia. Właśnie tak babcia mówi o swoich koleżankach. Nie krzyczy. Nawet nie płacze. Przez telefon rozmawia z koleżankami tylko o umieraniu. Wczoraj zadzwoniła jej koleżanka Leona i powiedziała: Nie uwierzysz, Henry Wiebe zgodził się, żeby go skremowali. Co takiego? odparła babcia. Kapitalne! A wiesz dlaczego? zapytała Leona. Nie, dlaczego? zapytała babcia. Bo tak jest taniej! Obie zawyły ze śmiechu. I modniej! Zawyły jeszcze głośniej. Leona powiedziała, że Henry Wiebe w głębi duszy zawsze chciał być modny, a potem się dowiedział, że wszyscy jego znajomi każą się kremować. Kiedy babcia skończyła rozmowę, wyjaśniła mi, że to zabawne, bo Henry Wiebe przez ponad pół wieku prawił wszystkim kazania, że kremacja to grzech, ale potem nawiązał bezpośredni kontakt z własną śmiertelnością, niesłychanym skąpstwem oraz umiłowaniem mody i odkrył, że każąc się skremować, może za jednym zamachem i zaoszczędzić, i wypaść modnie. Ale przecież wtedy będzie już martwy, stwierdziłam, więc jak zaoszczędzi i wypadnie modnie? Na co babcia odparła: A bo ty nie znasz Henry’ego.

Zawsze wiadomo, że odebrała telefon o jakimś martwym znajomym, bo nalewa sobie wtedy dodatkowy schluckz wina do meczuRaptorsów i gapi się na mnie, cytując poezję, chociaż nic jej nie zrobiłam, tylko siedzę i oglądam grę. „Nadzy umarli będą jednym / Z człowiekiem pod zachodnim księżycem i w wietrze”. W te dni, kiedy odbiera telefon o śmierci, łapie mnie, gdy ją mijam, i wiem, że liczy wtedy na okazanie uczuć, ale nie cierpię, że zawsze muszę robić za ucieleśnienie życia. „Gdy spróchnieją ich kości do czysta obrane”. Zwykle przechodząc obok fotela babci, robię zwód w prawo i się jej wymykam, bo jest bardzo wolna, ale potem mam wyrzuty sumienia, więc przechodzę jeszcze raz, naprawdę wolno, żeby mogła mnie złapać. I wtedy to ona ma wyrzuty sumienia, że próbowała mnie złapać, kiedy nie chciałam zostać złapana, więc mnie jednak nie łapie i sama muszę tak jakby klapnąć babci na kolana i ją objąć. Mówi, że już puk, puk, puka do nieba bram i że jest z tym pogodzona na sto dziesięć procent. Że kiedy kopnie w kalendarz, mam ją po prostu wsadzić w słój po ogórkach i iść na dwór się bawić.

Potem była lekcja kopania grobu zimą. Babcia opowiadała, że kiedy była mała, pojechała na pogrzeb do Dakoty Północnej i dowiedziała się, że wszyscy, którzy umarli zimą, muszą tam czekać na pochówek aż do wiosny. Byłam przerażona! powiedziała. Zwymyślała grabarza. Czy ci ludzie nie wiedzą, jak się kopie grób zimą?! Oto jak. Rozgrzewa się węgle i kładzie na ziemi, żeby się roztopiła. Wtedy się tę warstwę rozkopuje. Potem znowu się je rozgrzewa i kładzie na ziemi, żeby roztopiła się następna warstwa. Ją też się rozkopuje. A później powtarza się to wszystko aż do uzyskania dwumetrowej dziury. I gotowe! Nie czeka się z chowaniem ludzi do wiosny! Zadzwońmy do Dakoty Północnej i zapytajmy, czy dalej każą martwym czekać do wiosny, zaproponowałam. Dobrze, zadzwońmy, zgodziła się babcia. Zadzwoniłam do Rady Pogrzebowej Dakoty Północnej. Facet potwierdził, że to prawda, właśnie tak się to tutaj robi. Odroczone pogrzeby są w Dakocie Północnej złem koniecznym.

Babcia lubi siedzieć na górnym schodku naszego ganku, podlewać kwiaty i zasypiać na słońcu. Mocno odchyla głowę do tyłu, żeby poczuć ciepłe słońce na twarzy. Jak tylko zasypia, wypuszcza z ręki wąż, który zaczyna wtedy skakać, chlapie ją w twarz i tym ją budzi, i wtedy babcia wie, że się zdrzemnęła, a jednocześnie wykonała obowiązek domowy. Chlapie na policjantów, kiedy powoli przejeżdżają obok naszego domu z opuszczonymi szybami, bo nienawidzi ich po tym, co zrobili, kiedy umarł dziadek, i kropka. Gdy wysiadają z radiowozu i do niej podchodzą, babcia mówi rzeczy w stylu: Idzie człowiek rakieta! Dawajcie klaunów! Wtedy się uśmiechają, bo myślą, że to po prostu zbzikowana staruszka. Ale dla niej to nie przelewki. Naprawdę ich nienawidzi. Nie chce nikogo nienawidzić, ale nic na to nie poradzi i nawet się w tej sprawie nie modli, bo uważa, że Bóg w głębi duszy też ich nienawidzi. Kiedy policjanci zadają zwyczajowe pytania, babcia nie odzywa się ani słowem. Jeśli choć centymetr ich buta wchodzi na nasz trawnik, celuje wodą z węża w te pancerne nóżki i zmusza ich do wycofania się na chodnik.

Babcia lubi codziennie mówić mamie, że wykonałyśmy obowiązki domowe, bo mama ma totalne załamanie nerwowe i ciążę geriatryczną, co nie oznacza, że wypchnie z psity jakiegoś tetryka, tylko że była za stara, żeby zaciążyć, i teraz jest taka wykończona. Kiedy wraca z próby, ciągle nadaje w stylu: Boże, co za chlew, słuchajcie, co za bajzel, nie wolno wylewać tłuszczu do zlewu, te rury mają sto lat, nie wolno zatykać sedesu papierem toaletowym, dlaczego wszędzie leży conchigliette, czy wy nie potraficie poodkładać naczyń na swoje miejsce albo sprzątnąć tego gówna, a może nigdy w życiu nie słyszałyście o obowiązkach domowych? Najnowsza domowa szajba mamy jest taka, że całe jedzenie w lodówce zawsze musi stawiać na samym brzegu półek, żeby babcia je widziała, bo inaczej babcia myśli, że w domu nie ma nic do jedzenia, a nigdy nie przesuwa rzeczy w lodówce, żeby sprawdzić, co jest z tyłu, więc zamawia coś z dowozem albo po prostu je lody, bekon lub płatki śniadaniowe garściami z pudełka. Dlatego teraz wszystko w lodówce mama ustawia rządkiem na krawędzi półek z karteczkami typu: TO JESTCHILI Z SOCZEWICY!ZJEDZ TO!TO JESTSAŁATKA Z JARMUŻU!ZJEDZ TO! Babcia nie je niczego, co jest zielone. Nic a nic, za żadne skarby. To jak z Samsonem i włosami. Nie mógł ich ściąć, bo straciłby siłę. Babcia nie może jeść zielonego. Wyczuwa zielone w daniach, nawet kiedy mama próbuje je zakamuflować. Nie zamierzam spędzić swoich ostatnich pięciu minut na ziemi, jedząc żarcie dla królików! Kiedy już wykryje coś zielonego, wydłubuje to sztuka po sztuce, bardzo długo i powoli, jak w operze albo czymś takim, i odkłada na stół przy talerzu. Mama wzdycha, bierze taki stosik i sama zjada, ale nie rezygnuje z prób nabierania babci, a babcia nie rezygnuje z niedawania się nabrać. Babcia nie je czerwonej zupy. Mama zrobiła nam barszcz, a babcia powiedziała: Nie zjem czerwonej zupy. Dlaczego? Bo nie jem czerwonej zupy!

Mama mówi do mnie: Nie mów „zaciążyć”, nie mów „u skunksa w dupie”, nie mów „psita”, nie mów „srajtaśma”. A do babci mówi: Kiedy oglądasz Z pamiętnika położnej, to albo włącz napisy, albo nastaw telewizor na cały regulator. Po co ci jedno i drugie?! Co ci daje, że włączysz jedno i drugie? Używasz zbyt wielu zmysłów naraz! Na oba! To moja sprawa, jak używam zmysłów! Babcia codziennie gubi aparat słuchowy dokładnie w tym samym miejscu. Wszystkie zużyte przez nią baterie staram się wkładać do starej puszki po tymianku, żeby zanieść je potem w odpowiednie miejsce na wysypisku śmieci, ale wczoraj mama była taka wykończona po próbie i noszeniu Gorda dwadzieścia cztery godziny na dobę, że przez pomyłkę wrzuciła baterie do sosu do spaghetti, więc przy kolacji musiałyśmy je wygrzebywać i układać na kupki obok talerza, czyli w przypadku mamy obok kupki chusteczek higienicznych, bo ona ciągle wydmuchuje nos.

Przy kolacji mama powiedziała, że nie wie, dlaczego ciągle jest taka zmęczona, przecież trzeci trymestr to podobno okres odnowionej energii. Jej brakuje energii nawet do grania w Dutch Blitz. Mówi, że teoretycznie powinna mieć teraz przypływ energii do sprzątania i urządzania domu, żeby przygotować się na przybycie Gorda. To się nazywa instynkt wicia gniazda. Ja go mam! zawołałam. Ja tu wszystko sprzątam! Mama rozczochrała mi włosy i powiedziała: O, jakie to słodkie, masz instynkt wicia gniazda. Co oczywiście wcale nie jest słodkie. Ja nie chcę mieć żadnych instynktów. Powiedziałam: Babciu, posłuchaj tego. Pierwszy trik, mister. Drugi trik, mister. Trzeci trik, mister… i wypadasz! Babcia mnie nie usłyszała. A przynajmniej tak udawała. Nie trzyj, mister? zapytała. Więc krzyknęłam do niej jeszcze raz. Na kjint! powiedziała babcia. Dalej udawała. Więc krzyknęłam najgłośniej, jak umiałam, a mama na to: Jezu, kurwa, Swiv!

Z pokoju babci ciągle dobiega krzyk kobiet rodzących dzieci, dzieci zmuszanych do rodzenia się, ludzi, których ktoś morduje, albo ludzi, którzy znajdują ciała ludzi, których ktoś zamordował. Babcia mówi, że kiedy Brytyjki znajdują martwe ciała, strasznie dużo krzyczą. Ja na to, że też bym krzyczała. Nie, nie, odparła babcia. To tylko ciało. To jest nuscht! Przy oglądaniu seriali ćwiczy na orbitreku przez kwadrans dziennie. Między krokami mówi „uuuuuuu”, a potem: Goot, goot, goot. Gownz yenook. Ten tajny język znają tylko jej umierający albo martwi znajomi. Wybiera teksty z seriali i całymi dniami ćwiczy je na mnie z brytyjskim akcentem. Swiv, moja duszko, musimy bryknąć na kontynent!

Dzisiaj na kolegium redakcyjnym babcia powiedziała, że skoro już muszę mówić „stul jadaczkę”, to powinnam to robić w myślach, żeby nie wpieniać mamy, bo mama jest teraz miastowa, ma Gordo i w ogóle. Babcia uważa, że kiedy mama zaczyna siać pożogę, naszą jedyną nadzieją na przetrwanie jest schować się w innym pokoju i czekać, aż jej przejdzie. Aż Pytia przestanie gardłować w Delfach. Mówi, że powinnam przerobić wieszczenie mamy na eleganckie heksametry, tak jak to robili Grecy. Wyjaśniła, że heksametr to taki wiersz z wbudowaną klątwą.

Babcia zna mamę od czasu, kiedy mama przyszła na świat w najupalniejszy dzień w historii, zanim wynaleźli wiatraki i klimatyzację. Babcia mówi, że było tam jak w piecu. Krew i ogień! Że kiedy mama się rodziła, lekarz był tak beznadziejny w wyciąganiu dzieci z kobiet, aż babcia musiała mu powiedzieć: Wyjmuj pan ze mnie te łapska, sama się wszystkim zajmę. W końcu mama wyskoczyła, cała wściekła i czerwona, jak malutki Szatan. Kiedy mama zaczyna siać pożogę, międli w ustach oregano, żeby nie powiedzieć czegoś strasznego, czego potem będzie żałować, a także wzmocnić odporność, chociaż brakuje naukowych dowodów, że to działa. Dzisiaj, zanim mama poszła na próbę, babcia jej powiedziała, że kiedy rano rozwiązuję sudoku, to się wstrzymuję, a potem pociąg odjeżdża. Mama na to, że o czym ty mówisz, jaki pociąg, więc babcia jej wyjaśniła, że skupiam się na skończeniu sudoku, zanim zajmę się czymkolwiek innym, wliczając w to kolegium redakcyjne i wypróżnienie, a potem stolec cofa mi się w głąb wnętrzności, co odbija się na całym moim dniu i pewnie dlatego mam pod oczami łyżwy Nike. Swiv jest sponsorowana przez Nike? zapytała mama. Masakra. Wbiła we mnie wzrok, jakby chciała mi zajrzeć pod skórę i zobaczyć te masy odłożonego stolca. Potem powiedziała: Hmm, Swiv, po prostu próbuj dalej. Spróbuj się odprężyć, kochanie. Przesunęła kciukami po moich łyżwach Nike. Przytuliła mnie, a potem poszła.

Nie wiem, dlaczego mówienie „wypróżnienie” i „stolec” jest lepsze od mówienia „psita” i „jadaczka”. Nie ma znaczenia, jakich słów w życiu używasz, bo i tak cię to nie uchroni przed cierpieniem.

Dwa tygodnie temu babcia oddała swoje spodnie od dresu Winnipeg Jetsów jakiemuś typowi chodzącemu od drzwi do drzwi, a kiedy dzisiaj z mamą wracałyśmy z terapii, zobaczyłyśmy go, jak siedzi w nich na krawężniku przed sklepem 7-Eleven i śpiewa Tylko bliżej Ciebie iść. A potem przyjrzałyśmy się dokładniej i zobaczyłyśmy, że babcia też tam siedzi i też śpiewa. Nie miała na sobie dresu ani bojówek, tylko krótką spódnicę, do tego siedziała z rozłożonymi nogami, bo w ogóle z trudem usiadła na krawężniku, więc było jej widać bieliznę, od czego dostałam nerwowego kaszlu. Babcia uwielbia chodzić na golasa. Każdej nowo poznanej osobie z dumą opowiada tę samą historię, jak to pewnego razu w Meksyku niechcący zrobiła przed jakimś facetem striptiz, a jemu się to bardzo, bardzo podobało. Babcia kłóci się z mamą o ciągłe rozdawanie rzeczy. Twierdzi, że po tym, jak lekarze zabili prawie wszystkich, których kochała, musiała sobie zadać pytanie, jak przetrwać żałobę, a jej odpowiedź brzmiała: komu mogę pomóc? Babcia mówi, że lekarze zabili jej rodzinę. Lekarze zabili mi męża. Lekarze zabili mi siostrę. Lekarze zabili mi córkę. Kiedy tak mówi, mama podpowiada mi po cichu, że mam odpowiadać tylko: tak, to prawda. Albo: zgadzam się z tobą, babciu. Masz rację. Jeżeli mama albo ja powiemy coś innego, na przykład że jak to możliwe albo że to przesada, albo cokolwiek w tym stylu, babcia wybuchnie i pewnie dostanie zawału, bo w klatce piersiowej i tak ma już dużo złomu, a przez jej tułów na prawie całej długości biegnie blizna jak suwak. Babcia mówi, że wszystkich zabili lekarze, kiedy jest zła albo kiedy pije wyjątkowy włoski rum mamy, czyli tak naprawdę zwykły kanadyjski rum, który mama przelała do wyjątkowej butelki z Włoch. Czasami babcia płacze. Czuje się winna. Wtedy mama musi usiąść, wziąć ją za rękę i omówić z nią wszystkie scenariusze, żeby ją przekonać, że wcale nie jest winna. Babcia uwielbia tylko doktora De Sicę. Jest młody, przystojny i z Włoch. Trzyma ją przy życiu. Sprawdza, jak babcia się miewa. Kiedy dzwoni telefon, babcia mówi: O, czy to mój De Sica? Kiedy chodzi do jego gabinetu, zgrywa twardą. Kłamie. Więc De Sica sam musi zgadywać, co jej dolega.

Pomagając babci rozebrać się do mycia, przebiegam palcem po jej bliźnie i mówię: Zzzzzzzzip! Proszę panią o wyjście ze skóry! Babcia siada na plastikowym stołeczku prysznicowym, który mama znalazła w czyichś śmieciach – gdy przyniosła go do domu, babcia powiedziała: Haha, widać, że ktoś z okolicy się zawinął. Babcia śmieje się i śmieje, a ja mydlę ją francuskim mydłem lawendowym, które dostała od przyjaciela, Williama, za pomoc w walce z właścicielem mieszkania i w napisaniu listu do aroganckiego brata. Unoszę jej fałdy tłuszczu, żeby dostać się w zagięcia, a nawet szoruję jej wielki tyłek i cycki, a także spody twardych, szorstkich stóp oraz palce zachodzące jeden na drugi. Potem zbieram osiem centymetrów wody z podłogi w łazience, żeby babcia się nie wywróciła, bo mówi, że to byłby koniec, moja droga. Potem ją wycieram, szczotkuję jej miękkie białe włosy niemowlęcia i z powrotem spinam spinkami, żeby nie spadały na twarz, bo mama zrobiła babci idiotyczną modną fryzurę o nazwie „rozwichrzony srebrny bob”, przez którą włosy ciągle wpadają jej do oczu. Do uszu wkładam jej aparat, czego nie cierpię, bo trzeba bardzo mocno wciskać i wtedy myślę, że robię babci krzywdę, chociaż mówi, że nie. No i pomagam jej założyć świeżą bawełnianą bieliznę – zawsze jej przypominam, żeby dla równowagi oparła mi rękę na plecach, bo inaczej się przewróci, kiedy krzątam się przy jej stopach i próbuję je wstawić w otwory majtek – a potem dres albo bojówki, które lubi, bo może w nich nosić przy sobie wszystkie przeciwbóle, nitroglicerynę w spreju oraz swój kryminał, który w tym tygodniu nosi tytuł W mogile ciemnej, a także zapas baterii do aparatu słuchowego. Później odnajduję jej czerwone filcowe kapcie oraz okulary, chucham na nie i przecieram je brzegiem T-shirtu, naklejam jej na ramię świeży plaster nitroglicerynowy ładujący dynamit w jej żyły, a potem przez cały czas trzymam ją za rękę, kiedy prowadzę ją do łóżka, bardzo, bardzo powoli, bo babci kręci się w głowie od gorącego prysznica i zmęczenia głośnym śmiechem.

Kiedy zaczyna chrapać, czasami wypalam marlboraska z paczki, którą mama trzyma w górnej szufladzie komody z myślą o tym cholernym dniu rozkoszy, kiedy w końcu nie będzie w ciąży z Gordem i przestanie być taka wykończona. Wychodzę na taras za domem, biorę tylko kilka machów i patrzę w niebo. Albo celuję w wiadro klamerkami do bielizny i próbuję nie spudłować. Jak spudłuję, to nie wrócisz. A jak trafię wszystkimi, to wrócisz. Na początku trzymałam wiadro na kolanach, żeby łatwo było trafić, ale potem doszłam do wniosku, że to zbyt prosty sposób na sprawienie, żebyś wrócił, a ty i tak nie wróciłeś, dlatego odsuwam wiadro coraz dalej.

Babcia powinna spać w takiej maszynie na twarzy, z rurą podłączoną do skrzynki z wodą, żeby nie przestała oddychać, ale jej nie cierpi. Kiedy babcia śpi, to się nie rusza, za to mama przez sen macha rękami i nogami, gada i krzyczy. Babcia mówi, że mama ciągle ma trochę PTSD, a do tego szuka. Zapytałam, czego szuka, a babcia na to: Och, długo by wymieniać. PTSD i szukanie nie kończą się z pójściem spać. Mama i babcia wiedzą o sobie różne rzeczy, z którymi po prostu muszą się uporać, bo tak już jest. Nie przeszkadza im to. Znają się nawzajem. Znalazłam list od mamy do ciebie sprzed sześciuset lat, w którym pisała, jak lubi spać, ale ty go oczywiście nie dostałeś, albo może dostałeś, ale zostawiłeś, bo podróżujesz z lekkim bagażem.

Na wypadek gdybyś chciał wiedzieć, jak mama lubi spać, przepiszę ci go tutaj. (Mama nie ogarnia ortografii, więc sama poprawiłam błędy).

Nie chcę o tym rozmawiać ani się o to kłócić, bo czasu mało, ale doprowadziło do tego kilka spraw… Po pierwsze strasznie się wściekłeś, że pisałam z kimś do późnej nocy. Pisałam z Carol o cudownej wiadomości: nowym dziecku Frankiego! O szczegółach. To wnuczka Lidii! Potem udawałeś, że już się nie wściekasz, ale widziałam, że to nieprawda, bo przerzucałeś ze złością rzeczy po łóżku. Powiedziałeś, że odrzuciłam twój „czuły” gest posłania łóżka w sposób, którego nienawidzę. To, jak posłałeś łóżko, wcale nie było czułe! Przecież wiesz, że nie lubię spać ciasno zapakowana w kopertę, w której nie mogę się ruszyć, a od kieszonek powietrza robi mi się zimno! Czy czułe jest zmuszanie drugiej osoby, żeby spała tak, jak ty chcesz spać, chociaż ona tego nie cierpi? To jest „czułe”??? Nie, nie jest. Dobrze o tym wiesz. A potem sfoszony polazłeś na górę, żeby spać samemu w swojej lodowatej kopercie. Dobra, mam nadzieję, że ci przeszło. Będę spała tak, jak chcę. To naprawdę nie jest zbyt wiele – oczekiwać, że mój koc i prześcieradło będą ułożone tak, a nie inaczej. Swoje wtykaj pod materac, chuj z tym! xoxo

Nawet gdy babcia smacznie śpi i chrapie, to kiedy lekko dotknę palcem jej ramienia, gwałtownie ożywa, wyciąga do mnie ręce, uśmiecha się i mówi: Skarbchen! Za każdym razem pytam, czy wyczuła moją obecność. Ale ona nie słyszy, bo na noc wyjmuje aparat, więc tylko się śmieje i trzyma mnie za nadgarstki jak konia za lejce. Nie może uwierzyć, że nadal budzi się żywa, jest tym zachwycona i bardzo za to wdzięczna, czyli myśli dokładnie to, co ulotki z terapii każą nam myśleć o każdym nowym dniu.

Kurwa, oczywiście mam conchigliette w bucie! To były ostatnie słowa mamy dziś rano, zanim trzasnęła drzwiami i poszła na próbę. Zapisuj, Swiv, powiedziała babcia, to rodzinny klasyk. Potem zawołała: Życzę szczęścia! Baw się dobrze! Nie przepracuj się! Zawsze tak mówi, kiedy ktoś wychodzi. Tłumaczy, że tam, skąd pochodzi, nie dało się powiedzieć nic bardziej wywrotowego, bo tam nie wierzyli w szczęście, zabawa była grzechem, a praca jedynym, co należało robić. Mama prawie codziennie znajduje conchigliette w bucie, przylepione do scenariusza albo gdzie indziej. To ulubione jedzenie babci, ale kiedy artretyzm daje jej popalić, z trudem otwiera pudełko, więc kiedy je w końcu otworzy, wszędzie lecą te muszelki. Zamiatam je, tylko że nie za dobrze, bo mama stale je znajduje w swoich rzeczach. Conchigliette lądują w rzeczach każdej z nas, ale tylko mama o to świruje. Babcia uwielbia conchigliette, bo są małe, więc w te dni, kiedy odzywa się jej neuralgia trójdzielna, nie musi ich nawet żuć, po prostu spływają jej do gardła. Babcia szuka kogoś, kto wywierci jej dziurę w głowie, ponieważ słyszała, że to najlepszy sposób na pozbycie się neuralgii trójdzielnej, nazywanej chorobą samobójców, bo powoduje najsilniejszy ból, jakiego można doświadczyć, dlatego człowiek ma ochotę się zabić. Ale ze względu na wiek nikt nie chce wywiercić babci dziury w głowie. Dziury w głowie przestają ludziom wiercić koło sześćdziesiątki. Zapamiętaj to, Swiv! mówi babcia.

Kiedy mama wyszła, babcia poprosiła, żebym spisała listę wszystkich jej leków. Ale nie odręcznie, powiedziała, wydrukuj ją. Żaden z tych młodych kierowców karetek nie umie odczytać odręcznego pisma, myślą, że to coś po arabsku, nic tylko stukają, pukają na tych swoich kamerach. Ma na myśli telefony. Ja też nie umiem odczytać, co kiedyś napisałaś, odpowiedziałam. Babcia przeczytała więc całą listę na głos, żebym mogła ją wydrukować.

amlodypina 7,5 mg RD

lizynopryl 10 mg RD

furosemid 20 mg RD

prawastatyna 20 mg RD

kolchicyna 0,6 mg RD

omeprazol 20 mg RD

metoprolol 50 mg b.i.d.

okskarbazepina 300 mg RD

Zdziwiłam się, że po każdym leku jest napisane „RD”.

Raz a dobrze, to jest mój plan B, odparła babcia. Tylko się z tobą droczę, tak naprawdę to znaczy „raz dziennie”.

A b.i.d.?

Bis in die, wyjaśniła. Czyli po łacinie dwa razy dziennie. Babcia była kiedyś pielęgniarką. W pierwszym tygodniu pracy starsze pielęgniarki urządziły jej otrzęsiny. Wrzuciły ją do balii ze stali nierdzewnej i oblewały eterem, aż zaczęła tracić przytomność i zamarzać. Błagała, żeby przestały. Uważa, że to jedna z najśmieszniejszych rzeczy, jakie ją w życiu spotkały. Babcia dzieli leki na kilka kupek, po jednym w każdej, i wkłada tabletki do pudełeczka z podziałem na dni tygodnia. Mówi, że musi tak robić i że nie chciałaby nigdy dostać takiego poplątania, żeby musiała przejść na foliowane zestawy na zamówienie, bo to kosztuje, więc nie ma mowy. Jeśli przypadkiem upuści proszki na podłogę i to zauważy, mówi: Swiv, bomba zrzucona! I jeśli ja to słyszę, przybiegam, klękam na podłodze obok jej stóp i zbieram leki, a także baterie od aparatu słuchowego, conchigliette i puzzle z farmą amiszów.

Dzisiaj babcia wreszcie sobie przypomniała, że powinnam być w szkole, chociaż jestem w domu już od pięćdziesięciu dziewięciu dni. Zapytała: Dlaczego nie jesteś w szkole? Nic nie powiedziałam, bo zabrzmiała jak policjant, a ona sama nigdy nie odpowiada na pytania policjantów, więc ja też nie. Biłaś się? zapytała babcia. Nie drgnęłam. A potem zrobiłam to, co ona, kiedy przychodzą gliniarze, czyli udałam, że unoszę telefon i zaczynam filmować. Powiedziała, że już wcześniej doszła do tego, że musi chodzić o bójki, bo ciągle wracałam do domu z zaschniętą krwią na twarzy, siniakami na szyi, miałam wyrwane kępki włosów z głowy i rękaw z kurtki. Potem bardzo, bardzo długo milczałyśmy, tak tylko siedziałyśmy i wydawałyśmy ciche dźwięki, żadnych słów. Swój telefon na niby odłożyłam na stół zamaszystym gestem, jakbym robiła jej grzeczność, że przestaję ją filmować. Kciukiem rozgniotłam okruszki na obrusie. Babcia parę razy potrząsnęła pudełkiem na leki, a potem ułożyła myszkę, podkładkę i laptopa w równym rzędzie. Patrzyłam, jak jej palce poruszają się po stole. Znowu należało obciąć jej paznokcie. Nie pamiętałam, gdzie położyłam obcinacz. Spojrzałam na twarz babci. Uśmiechała się.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2024

Wydanie I