Zabierz dzieci, wyjedź z miasta - Agnieszka Bednarska - ebook + audiobook + książka

Zabierz dzieci, wyjedź z miasta audiobook

Agnieszka Bednarska

4,5

Opis

Przeznaczeniem Amy, bohaterki tej powieści, są mroczne klimaty i trudne zagadki z pogranicza rzeczywistości. Żyłka poszukiwaczki przygód i podróżniczki do kryjących nieprzeniknione tajemnice miejsc tym razem zaprowadzi ją do Czarnobyla. Czego się dowie, co odkryje? Pełna napięcia opowieść o nietuzinkowych ludziach – oprócz głównej bohaterki pojawiają się tu także była zakonnica Ewa i doświadczony przez los Igor – która, jak zawsze u tej autorki, ma solidną podstawę w faktach.

Jest to druga część cyklu powieściowego. Pierwsza, Piętno Katriny, ukazała się w 2021 roku. Jej akcja toczy w zniszczonej przez huragan Luizjanie.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 41 min

Lektor: Agnieszka Bednarska
Oceny
4,5 (38 ocen)
23
10
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malissi

Dobrze spędzony czas

Amy wraca do Polski po traumatycznych wydarzeniach mających miejsce w zniszczonej przez huragan Luizjanie. Teraz dziewczyna studiuje i wynajmuje mieszkanie ze współlokatorką. Nieoczekiwanie do mieszkania dziewczyn trafia była zakonnica Ewa, która opuściła klasztor. Dodatkowo los stawia na drodzę Amy kolejną intrygującą postać, którą jest pochodzący z Prypeci Igor. Mężczyzna opowiada o swoim dzieciństwie naznaczonym wybuchem elektrowni w Czarnobylu i prosi Amy o pomoc w rozwiązanu rodzinnej tajemnicy. "Zabierz dzieci, wyjedź z miasta" to kontynuacja książki "Piętno Katriny". Pierwsza część wywarła na mnie ogromne wrażenie, więc bardzo się cieszę, że z tym tomem jest podobnie. Przede wszystkim książka posiada niebanalną i interesującą fabułę, która dodatkowo jest doprawiona wątkami paranormalnymi. Czytelnik już od pierwszych stron zatraca się w lekturze i śledzi nietypowe losy głównej bohaterki, a z każdą przewróconą kartką odczuwa coraz większą chęć poznania odpowiedzi na wszystkie py...
10
UwagaJoannajaworska

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, zaskakująca i łącząca bardzo ciekawe motywy!
10
AnnaProtas

Całkiem niezła

Amanda denerwuje mnie jak rzadko która główna bohaterka książki. Akcja OK, ale szału nie ma.
00
Beatasla

Dobrze spędzony czas

Naprawdę rewelacja.
00
Eeeein

Dobrze spędzony czas

👍
00

Popularność




Text copyright © 2022 by Agnieszka Bednarska Copyright © 2022 for this edition by Media Rodzina Sp. z o.o.
Media Rodzina popiera ścisłą ochronę praw autorskich. Prawo autorskie pobudza różnorodność, napędza kreatywność, promuje wolność słowa, przyczynia się do tworzenia żywej kultury. Dziękujemy, że przestrzegasz praw autorskich, a więc nie kopiujesz, nie skanujesz i nie udostępniasz książek publicznie. Dziękujemy za to, że wspierasz autorów i pozwalasz wydawcom nadal publikować książki.
Projekt logotypu Gorzka CzekoladaDorota Wątkowska
Projekt okładkiAndrzej Komendziński
Zdjęcia na okładce Kateryna Upit / Shutterstock Nature Peaceful / Shutterstock
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Cytat z Małego życia Hanyi Yanagihary w tłumaczeniu Jolanty Kozak
ISBN 978-8265-153-9
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

(...) zawsze łatwiej uwierzyć w to, co już się myśli, niż spróbować zmienić zdanie. Przyszła mi do głowy śmieszna myśl, że może tubylcy żyją tak długo, ponieważ nikt im nigdy nie powiedział, że nie powinni.

Hanya Yanagihara,Małe życie

OD AUTORKI

Amy, Amandę Pietrzak, po raz pierwszy przedstawiłam Ci, drogi Czytelniku, w powieści Piętno Katriny. Poznałeś ją w chwili, gdy i ona zaczęła poznawać siebie naprawdę, była wtedy młodą kobietą, którą spośród wielu jej podobnych wyróżniała niezwykła pasja i jeszcze bardziej niezwykłe zdolności. W książce, którą teraz trzymasz w dłoniach, Amy nieco już dojrzalsza, zaakceptowała swoją odmienność i postanowiła żyć w zgodzie ze sobą, a nie z oczekiwaniami stawianymi jej przez innych. Taka decyzja wymaga odwagi, lecz jej skutki nie zawsze zgodne są z oczekiwaniami. Zapraszam Cię, drogi Czytelniku, do świata rzeczy niepojętych, z którymi być może obcujesz częściej, niż sądzisz.

Zgodnie z tym, co napisałam we wstępie do tomu pierwszego, cykl z Amy w roli głównej poświęcam mojej ukochanej bratanicy Julii.

Gdziekolwiek jesteś, dziecinko, my zmierzamy w Twoją stronę.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ukraina, miasto Prypeć, 25 kwietnia 1986 roku

Miejsce, w którym zawsze na nią czekał, teraz było puste. Został jedynie karton za betonowym klombem z różami, służący mu za siedzisko. Widział ją, gdy przyjechała, posłała mu uśmiech, a on skinął głową, więc powinien tu teraz być. Tak jak to się działo zawsze.

Nie był żebrakiem, mówiono o nim człowiek z zaburzeniami, nazywano profesorem. Kiedy nikt nie widział, dzieciaki krzyczały za nim głupek. Milicja tolerowała jego obecność, wielu go znało. Zanim stał się tym, kim był dziś, uczył dzieci tych milicjantów albo ich samych. Dobrze go wspominali z dawnych czasów.

Zawsze w tym samym płaszczu, z utworami Szekspira w kieszeni, snuł się poboczami dróg, nikomu nie przeszkadzając i się nie narzucając. Co rano, jeszcze przed otwarciem spożywczaka, wciskał się w swoje miejsce między ścianą a klombem i siedział tam, prawie niewidoczny dla przechodniów. Przeważnie czytał rozpadającą się ze starości książkę, zawsze tę samą, albo palił i przyglądał się ludziom. W dobrze ukrytej rozpadlinie, w betonie, jak w szufladzie kredensu, przechowywał zapałki i znalezione niedopałki. Ci, którzy o skrytce wiedzieli, wkładali mu w nią czasami kilka papierosów, monetę albo banknot, mając pewność, że nic nie zginie. Ludzie w Prypeci żyli uczciwie i nie narzekali na swój los.

Odkąd sięgnąć pamięcią, towarzyszył mu pies. Nikt nie wiedział, jak się nazywa, ponieważ Dmitrij Martow z nikim nie rozmawiał, nawet ze swoim psem. Rozumieli się jednak tak samo, jak siebie przypominali. Obaj chodzili wolno, powłócząc długimi nogami, z głowami zwieszonymi, ale oczami ku górze, łypiąc nimi dookoła. Sprawiali wrażenie niezainteresowanych światem, nie była to jednak prawda. Żaden z nich nigdy nie tracił czujności, dokładnie znając panujące między ludźmi zależności i wyczuwając ich nastroje. Dmitrij miał lekko kręcone, siwe włosy i rzadki zarost w tym samym kolorze, a jego pies jasną, falującą sierść przerzedzoną ze starości. On miał zapadniętą twarz i wystające kości policzkowe, pies zapadnięte boki i sterczącą miednicę. Obaj wyglądali na więcej lat, niż mieli naprawdę.

Teraz w pobliżu wyjścia ze sklepu nie było żadnego z nich. Oksana stanęła w rozkroku, postawiła zakupy między nogami i rozcierała palce, w które przed chwilą wpijały się uchwyty siatek. Wodziła spojrzeniem po objuczonych torbami kobietach, po mężczyznach stojących w grupach i ukradkiem popijających piwo, po roześmianych, umorusanych maluchach w zakurzonych tenisówkach, śmigających wokół jak wypłoszone z ula pszczoły. Dzień był słoneczny, a nastrój podniosły, zbliżało się ulubione przez wszystkich majowe święto. W tym roku szczególnie uroczyste, gdyż miało nastąpić uruchomienie diabelskiego młyna, symbolu miasta, dumy wszystkich mieszkańców. Oksana straciła z pola widzenia swoje dzieci, ale nie bała się o nie, nigdzie nie było tak bezpiecznie jak w Prypeci. Przyjechała tu jako jedna z pierwszych, w czasie gdy miasto powstawało, i przez tych szesnaście lat nie słyszała, aby coś złego się tu wydarzyło. Właśnie za to poczucie bezpieczeństwa, a także za dobrze zaopatrzone sklepy, nowe przedszkola, szkoły i osiedla, opiekę medyczną, place zabaw, nieskalaną przyrodę i inne luksusy niedostępne w pozostałej części kraju mieszkańcy kochali swoją Prypeć. No i oczywiście za pracę, którą dawała elektrownia w Czarnobylu. Skierowanie do pracy w elektrowni wiązało się z przydziałem mieszkania i możliwością korzystania ze szczególnej opieki państwa. Prestiż zyskiwała cała rodzina.

Dmitrija Martowa wciąż nie było, Oksana schyliła się więc po swoje siatki i ruszyła w stronę przystanku autobusowego. Papierową torbę, w której miała chleb, kiełbasę i pasek słoniny, położyła na wierzchu jednej z siatek, z nadzieją, że w drodze na przystanek spotka nauczyciela i da mu to, co dla niego kupiła. Wkrótce dogoniły ją dzieci. Skakały, wymachując papierowymi kwiatami, które dla siebie wybrały na pochód pierwszomajowy. Siedmioletni Igor podchodził do zbliżającego się wydarzenia z pełną powagą, młodsza o trzy lata Jana traktowała je jak okazję do kolejnej zabawy. Mimo to świetnie się dogadywali, wzajemnie snując przypuszczenia, co niezwykłego spotka ich w tym dniu.

Oksana czuła, jak słońce przypieka jej odsłonięty kark, przerzuciła więc warkocz na plecy, aby osłonić jasną skórę. Robiło się coraz bardziej gorąco. Wiosna tego roku przyszła wcześniej. Wszystko kwitło na bogato, soczyście zielone drzewa kołysały się sennie, a polne kwiaty, których wszędzie było pełno, rozsiewały słodką woń, wabiąc owady. Niebo było nieskazitelnie gładkie. Jeżeli pogoda się utrzyma, majówka będzie cudowna dla wszystkich.

Dokazujące dzieci szybko rozproszyły jej myśli, podobnie jak mijający ją znajomi, z którymi wymieniała krótkie pozdrowienia.

Kiedy doszła do przystanku, była zdyszana. Nie przepadała za takim ostrym słońcem, wprawdzie ciało miała krzepkie, ale cerę jasną. Szukając cienia i przynajmniej maleńkiego podmuchu wiatru, stanęła w pobliżu rzadkich krzewów i młodych brzózek, w niewielkiej odległości od grupki osób skupionych pod wiatą z blachy falistej. Dzieciaki poszły czytać rozkład jazdy, chociaż każdy wiedział, że autobus kursował wedle tylko sobie znanego planu. Jedyne, co można było zrobić, to czekać, aż się pojawi. Droga na tym odcinku wciąż nie była utwardzona, każdy przejeżdżający samochód wzbijał w powietrze tumany kurzu. Na szczęście jeździły rzadko.

Oksana odstawiła siatki i ponownie roztarła obolałe od dźwigania palce. Miała ochotę usiąść na trawie, ale pomyślała o swojej ślicznej żółtej sukience. Zielonych plam nie były w stanie sprać żadne mydliny, ani nawet zagraniczny proszek, którego i tak miała resztkę.

Nagle poczuła szarpnięcie, ktoś chwycił ją za nadgarstek i pociągnął głębiej między młode drzewka. Zachwiała się, zrobiła dwa kroki w tył i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, i mocno się przestraszyła. Wciągnęła powietrze, już chcąc wzywać pomocy, gdy zobaczyła, że osobą trzymającą ją za nadgarstek jest Dmitrij.

– O co chodzi? – zapytała.

Mężczyzna nie zwolnił uścisku, lecz również nie próbował wciągać jej głębiej w zagajnik. Patrzył na nią szeroko rozwartymi oczami, pełnymi strachu. Ostatni raz nawiązali kontakt wzrokowy kilka lat temu, gdy uczył w miejscowej szkole, do której odprowadzała córkę. Potem, gdy tak bardzo się zmienił, przestał patrzeć ludziom w twarze.

– Co się stało, profesorze? – Dmitrij Martow pochylił głowę, niespokojne spojrzenie wlepiał w coś na wysokości jej ramion.

– Zabierz dzieci i wyjedź z miasta – nakazał ochrypłym głosem kogoś, kto dawno nie mówił. Nie było w nim wahania, żadnego cienia wątpliwości, co sytuacji dodawało grozy. Jego uścisk jak kajdanki wzmagał w Oksanie poczucie zagrożenia. – Jesteście w niebezpieczeństwie. Jutro będzie za późno.

Wyrwała się i cofnęła. Patrzyła na Martowa, lecz on wciąż nie patrzył na nią.

– Mamo – dobiegł ją głos dzieci – autobus!

– Oksano, zrób, co mówię... – Nie miała pojęcia, że pamiętał jej imię.

Szła tyłem, aż o mało się nie przewróciła, potykając się o siatki z zakupami. Kierowca czekał tylko na nią, lecz nie była w stanie przyspieszyć. Ruszała się ospale, jej mięśnie straciły całą sprężystość. Słowa nauczyciela przestraszyły ją bardziej, niż powinny, był tylko włóczęgą niespełna rozumu. Odkąd zniknął ze szkoły, nie słyszała jego głosu, może stąd to oszołomienie?

Nie oglądając się za siebie, wsiadła do autobusu. Drugi raz potknęła się na wysokich stopniach, a potem uderzyła kolanem o metalową obręcz fotela. Drzwi syknęły i zatrzasnęły się z hukiem. Przez splątane myśli docierały do Oksany nawoływania dzieci, jednak nie poświęciła im uwagi. Patrzyła na stojącego w cieniu Martowa i psa siedzącego przy jego nodze. Kiedy autobus ruszył, Martow też na nią spojrzał. W jego twarzy nie było widać szaleństwa, które spodziewała się zobaczyć, co zapewne przyniosłoby jej ulgę. Wariaci przecież robią i mówią wiele dziwnych rzeczy i nikt nie traktuje ich poważnie. Dmitrij Martow wyglądał jednak zupełnie normalnie, dużo zwyczajniej niż przez ostatnie lata. Przypominał siebie z dobrych czasów, kiedy cieszył się szacunkiem ludzi i był kochany przez dzieci. Oksana poczuła, jak unoszą się drobne włoski na jej ciele. Mężczyzna podniósł ramię i wskazał w kierunku przeciwnym do osiedla, gdzie mieszkała, w stronę drogi wylotowej z Prypeci. Autobus mijał go wolno. Oksana nie zważając na tłok, przepchnęła się na sam koniec, nie spuszczając profesora z oczu. Gdy tam dotarła, rzuciła siatki i niemal przytknęła nos do tylnej szyby. Była jak w transie, nie mogła przestać na niego patrzeć. Widziała, jak jego usta układają się w słowo: uciekaj.

Im bliżej domu była, tym bardziej niedorzeczne wydało jej się to, co przeżyła na przystanku. Wewnętrzny dygot zwalała na karby dokuczliwego słońca i zmęczenia. Zaczęła myśleć o tym, co przygotuje na obiad i co zapakuje mężowi do pracy, dziś miał nocną zmianę, lubił wtedy pojeść. Ciastem drożdżowym albo rogalami z serem chętnie dzielił się z kolegami, nic z tego, co mu pakowała, się nie marnowało. Chłopcy z elektrowni byli młodzi i wiecznie głodni, lubili jej wypieki prawie tak samo jak wódkę. Postanowiła, że upiecze brytfankę drożdżowego, dzieci też się ucieszą. Po wyjściu z autobusu kazała im iść blisko siebie. Zdziwiły się, nieprzyzwyczajone do tego, i z trudem się powstrzymywały, aby nie pobiec przodem w kierunku domu. Przecież dobrze znały osiedle, jego zakamarki i wszystkich sąsiadów.

– Macie iść blisko mnie – nakazała, udając przed sobą, że zmiana jej zachowania nie ma nic wspólnego z ostrzeżeniem Dmitrija Martowa. – Biegacie jak oszalali, Jana znowu dostanie kaszlu. – Akurat to była prawda, dziewczynka, od urodzenia delikatna, często cierpiała z powodu objawów przypominających astmę. Wystarczyło trochę wysiłku, zbyt ciepły lub zimny dzień, aby dopadł ją kaszel, angina albo zapalenie oskrzeli.

– Czuję się świetnie, mamusiu! – zawołała Jana i już chciała wyrwać się do przodu, lecz posłuszny Igor złapał ją w porę.

– Jak nie będziesz słuchała mamy, to naskarżę tacie i nie pójdziesz na pochód – zagroził.

– Bo jesteś skarżypytą. Jak mała dzidzia. – Obrażona wywaliła język.

– Mamo, spójrz! – Igor wskazał w kierunku ich podwórka. Na ławce przed wejściem do bloku w objęciach swojego chłopaka Mykoły siedziała najstarsza z trójki rodzeństwa, Polina. Oksana natychmiast przyspieszyła, a dzieci, zapomniawszy o nakazie, pobiegły w kierunku przyjaciół bawiących się przy śmietniku.

– Polina, natychmiast do domu! – krzyknęła. Dziewczyna nie zareagowała. – Co wy wyprawiacie, ojciec jest na górze. Wystarczy, że spojrzy przez okno i od razu zobaczy, jak się obściskujecie.

– Nie obściskujemy się, mamo – wyjaśniła szesnastolatka. – Mykoła trzyma tylko rękę na oparciu ławki za moimi plecami.

– To wystarczy, aby ojciec wpadł w szał. Przybiegnie tu i obojgu wam przetrzepie skórę.

– Ja jestem dorosły, pani Oksano.

Kobieta prychnęła.

– Ale ona nie!

– Przecież wiesz, że się kochamy. – Głos Poliny lekko się załamał. Oksana westchnęła z bezsilności, postawiła siatki i wcisnęła się między nich. Musieli się rozsunąć, ręka Mykoły bezpiecznie opadła. Tyle razy już to przerabiali, lecz najwyraźniej wciąż nie dość, aby dzieciaki zrozumiały. O ile Polinie można to było wybaczyć ze względu na młody wiek, o tyle zrozumienia dla chłopaka Oksana nie miała. Od dziewiętnastolatka wymagała więcej rozsądku.

– Jeżeli będziecie się tak zachowywać, ojciec zabroni wam spotkań. Wiecie, jak trudno było je wynegocjować. Jeśli złamiecie warunki, drugiej szansy nie będzie.

– Wtedy uciekniemy i nigdy więcej mnie nie zobaczycie – zagroziła gniewnie Polina i obróciła się do matki plecami.

– Ciekawe, co zrobisz, jak wam nie wyjdzie?

– Pani Oksano, ja się z Poliną ożenię. Przecież pani wie...

– Wiem, wiem – westchnęła znowu – ale najpierw ona musi skończyć szkołę i dorosnąć. A ty... no sam wiesz.

– Przekonać tatę Poliny, że jestem dla niej odpowiedni.

– Coś w tym rodzaju. Przyznam, że nie najlepiej się starasz. Łamiesz zasady, prowadzasz się z jego niepełnoletnią córką, snujesz teorie spiskowe, czym doprowadzasz go do szaleństwa. Ostatnio wściekł się tak bardzo, że nie mógł spać.

– To, co mówi Mykoła, jest najprawdziwszą... najprawdziwszą – zabrakło jej słowa – prawdą!

– Wiecie, czym dla ojca jest elektrownia, po co go drażnicie?

– Elektrownia nie jest bezpieczna, pani Polino. Nie chcę drażnić pani męża, ale gdyby mnie wysłuchał... Wszyscy powinniśmy stąd wyjechać.

– Głupoty opowiadasz, chłopcze. Żyjemy tu jak u Pana Boga za piecem.

– Widzę rzeczy, o jakich ani pani, ani pani mąż nie macie pojęcia. Polina mi wierzy, prawda? – Dziewczyna zwróciła się w jego stronę i skinęła głową.

– Wierzę. I nie mogę się doczekać, kiedy opuścimy to okropne miejsce. – Poderwała się i stanęła przed nimi. – Jeśli nie chcecie pojechać z nami, to nie. Ojca nic nie przekona. Ale ja z Mykołą nie zamierzamy tu zostać. – Młodzi posłali sobie spojrzenie mówiące, że mają plan, w który nikogo nie zamierzają wtajemniczać. Ich własne sprawy.

Jak to młodzi, pomyślała Oksana, chociaż to spojrzenie ją zaniepokoiło. Uznała jednak za niemożliwe, aby knuli coś złego, zbyt wiele mieli do stracenia.

– Dzieci – powiedziała pojednawczo – przecież tata zna się na tym lepiej niż wy.

– Tata wierzy w propagandę.

– Polina! – Matka uciszyła ją syknięciem.

Mykoła stanął obok dziewczyny.

– Ci w białych fartuchach znają się tylko na cyferkach – mówił niezbyt głośno, starając się złagodzić wypowiedź Poliny, chociaż wszystko właśnie do propagandy się sprowadzało. Sam jej to tłumaczył. – Z miejsca, gdzie ja pracuję, widać dużo więcej.

– Żartujesz? Jesteś stróżem – oburzyła się Oksana. Dobrze, że jej mąż tego nie słucha, więcej nie wpuściłby chłopaka pod swój dach.

– I dlatego wiem więcej niż inni, na przykład jakie problemy w tej robocie mają mózgowcy. Wiem, że ukrywają wszystko, co może przysporzyć im problemów albo co nie jest zgodne z planem. Tyle spraw zamiatają pod dywan, że kiedyś to musi rypnąć.

Oksana nie po raz pierwszy słuchała oskarżeń Mykoły pod adresem pracowników elektrowni, lecz wcześniej słowa chłopaka nie robiły na niej wrażenia. Jej mąż był w elektrowni hydraulikiem i przyjaźnił się, w dużej mierze za sprawą jej wypieków, z wieloma osobami na wyższych stanowiskach. Gdyby istniało jakiekolwiek zagrożenie, wiedziałby o nim. I nie ukrywałby go przed rodziną, ufała mu. Lecz mając świeżo w pamięci spotkanie z profesorem, poczuła w żołądku pełzający niepokój. Coś na kształt strachu odczuwanego przed rutynowym zabiegiem, wycięciem wyrostka czy migdałków. Niby się wie, że to bezpieczne, niby ufa się lekarzom, ale póki człowiek nie obudzi się po narkozie, pełen jest podszytych fantazją złych przeczuć.

– Kiedy siedzę w kanciapie, często w nocy ktoś lubi do mnie zejść z flaszeczką. Połowa mózgowców już do pracy przychodzi pijana, druga połowa pije na zmianie. Z tego nie może wyniknąć nic dobrego, nie sądzi pani?

Oksana nie zamierzała odpowiadać i dać się uwikłać w snucie apokaliptycznych wizji. W jej rodzinnym domu wszyscy pili, podobnie w domach jej przyjaciół, i do żadnej wielkiej tragedii nigdy nie doszło. Ojciec często jej powtarzał, że człowiek nie kaktus, pić musi.

– To, co mówisz, może wpędzić cię w kłopoty, więc lepiej przestań. – Wstała i wygładziła sukienkę. – Polina, bierz zakupy, idziemy do domu.

Dziewczyna ze złością chwyciła siatki.

– Wszyscy się przez nią usmażymy, sama zobaczysz... – fuknęła obrażona.

– Bądź już cicho, na Boga! – krzyknęła Oksana, dyskretnie się rozglądając, czy nikt nie słyszał słów córki. Za wygłaszanie takich opinii cała rodzina mogłaby ponieść konsekwencje.

– Jeżeli tak będziecie się zachowywać, źle skończycie – zwróciła się do chłopaka.

– O nas proszę się nie martwić. Dopóki będziemy razem, poradzimy sobie ze wszystkim.

– A my zawsze będziemy razem – dodała Polina, czym jeszcze bardziej zdenerwowała Oksanę.

Zupełnie straciłaś głowę dla tego chłopaka, pomyślała wściekła. Zawołała młodsze dzieci, choć wiedziała, że nie mają ochoty wracać do domu, i nie pomyliła się. Dziś jednak chciała je mieć przy sobie.

JURIJ SZYBKO się zorientował, że żonę coś wytrąciło z równowagi. Na szczęście nie widział siedzących na ławce Poliny i Mykoły, więc przynajmniej uniknęli awantury. Oksana, z reguły pogodna, teraz sprawiała wrażenie podenerwowanej, leciały jej z rąk łyżki, była milcząca.

– Czy coś się stało, kochanie? – zapytał, wchodząc do kuchni. Zaprzeczyła, ale tego się spodziewał. Jego żona była silną kobietą, w jej naturze nie leżało użalanie się nad sobą. Z problemami radziła sobie bez proszenia o pomoc. To ona opiekowała się każdym, kto tego potrzebował, nie odwrotnie.

Poznali się zaraz po jej przyjeździe do miasta i od razu wiedzieli, że chcą ze sobą być. Znajomi mieli więcej wątpliwości, bo jako para Oksana i Jurij wyglądali zabawnie. On szczupły, o delikatnych rysach i dłoniach, ona wyższa od niego o pół głowy, z dużymi piersiami, postawna. Wróbel i kwoka, szeptali o nich. Oboje byli jednak życzliwi i lubiani, więc uszczypliwe komentarze szybko się skończyły.

Oksana – młoda przedszkolanka – i on na pierwszym kontrakcie w elektrowni. Decyzję o ślubie przyspieszyła ciąża, mieszkanie dostali od państwa, zanim Polina przyszła na świat. On utrzymywał rodzinę, a ona zajęła się wychowaniem dzieci. Oboje doskonale odnaleźli się w swoich rolach i byli zadowoleni z życia. Niczego im nie brakowało, mieli szczęście i byli go świadomi.

– Chcesz, żebym pomógł ci z obiadem?

– Nie trzeba. Przypilnuj dzieci, aby nakryły do stołu, już prawie skończyłam.

– Pięknie pachnie – pochwalił, stając za nią i obejmując ją.

– To drożdżowe. Będziesz miał do pracy. Dam ci też barszczu, na pewno zostanie z obiadu.

– Jesteś najlepszą żoną, jaką mam – zażartował, ale nie doczekał się reakcji. Pochylona nad garnkiem, mieszała gęstą zupę.

– Ej – odwrócił ją do siebie przodem – no co jest? – Wzruszyła ramionami, minęła go i usiadła przy stole, pod ścianą, podparła brodę pięścią. Jurij przysunął taboret i usiadł przy żonie. Czekał.

– Ktoś mnie dzisiaj przestraszył – wyznała cicho. Nazwany lęk przestał nagle być taki straszny i Oksana pomyślała, że niepotrzebnie histeryzuje. – W sumie nieważne. Nie ma o czym mówić. To chyba przez ten upał. – Zamierzała wrócić do gotowania, ale Jurij jej nie pozwolił, złapał żonę za rękę i usadził z powrotem.

– Kto to był?

– Dmitrij Martow.

– Ten włóczęga, nauczyciel?

– Tak.

– Zrobił ci coś?

– Jasne, że nie. Ale coś mi powiedział. I nie wiem, dlaczego nie mogę przestać o tym myśleć.

– Powiedział?

– No właśnie, też myślałam, że nie potrafi.

– Co to było?

– Powiedział, żebym zabrała dzieci i opuściła miasto, bo jutro będzie za późno.

Jurij zastanawiał się przez chwilę, ale niewiele rozumiejąc, zapytał:

– Czy to była groźba?

– Nie, ależ skąd! – Zdenerwowała się, że mąż doszukuje się u profesora złych intencji, gdy tymczasem ona czuła coś zupełnie innego. – Wyglądało to tak – myślała przez chwilę – jakby się o nas martwił. Był bardzo przejęty, zachowywał się nienaturalnie.

– Chcesz, abym zawiadomił milicję?

– Oczywiście, że nie! – Uderzyła pięścią w stół, ale delikatnie. – Jurij, ten człowiek mnie ostrzegał.

– Daj spokój, to wariat. Nie wie, co mówi. Przed czym miałby cię ostrzegać?

– Nie wiem – pokręciła głową – ale naprawdę mnie przestraszył.

– Trudno mi w to uwierzyć. – Wstał i pocałował ją w policzek. – Przecież Oksana Aloszyn niczego się nie boi. – Podszedł do garnka z barszczem i zajrzał do środka, potem uniósł pokrywkę drugiego. – Odcedzę ziemniaki, wygląda na to, że są ugotowane. – Zrobił to ostrożnie, odstawił garnek i wlał do niego przygotowany na małej patelni tłuszcz ze skwarkami. Wtedy się zorientował, że zrobił źle, bo Oksana polewała ziemniaki tłuszczem dopiero po wyłożeniu ich na półmisek. Spojrzał na żonę, wciąż siedziała pod ścianą, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.

– Kochanie... – Chciał jej powiedzieć o swoim błędzie.

– Muszę cię o coś zapytać – jakby go nie usłyszała – ale obiecaj, że się nie zdenerwujesz. I odpowiesz mi szczerze. – Jurij rzucił tęskne spojrzenie w stronę garnków, chętnie usiadłby już do obiadu, wrócił jednak na taboret.

– Obiecuję. Pod warunkiem, że ty mi obiecasz, że nie będziesz się złościć, gdy zobaczysz skwarki w garnku z ziemniakami. – Spojrzała w kierunku kuchenki, lecz zdawała się nie rozumieć słów męża.

– Daję słowo, że nigdy więcej cię o to nie zapytam. Wiesz przecież, jak bardzo ci ufam.

– Mów.

– Czy jesteśmy tu bezpieczni? Czy jesteś absolutnie pewien, że mieszkając tak blisko elektrowni, nie narażamy zdrowia naszych dzieci? Wystarczy, że powiesz „tak”. Niczego więcej nie potrzebuję. – Mężczyzna wyraźnie się uspokoił. Myślał wprawdzie, że rozterki tego typu jego żona dawno ma za sobą, ale skoro był to jej jedyny problem, nie powinien narzekać. Westchnął i posłał jej pobłażliwy uśmiech, jakim rodzice lubią obdarzać słodkie głuptaski.

– Oksanko, to jest elektrownia najnowocześniejsza na świecie. Bezawaryjna, a mimo to posiada doskonały system zabezpieczeń. Opiekuje się nią nasze państwo i nie szczędzi jej niczego, przecież wiesz. Elektrownia jest oczkiem w głowie całego narodu. Jesteśmy z niej dumni – mówił, a raczej przemawiał. Zawsze był patriotą, wiedziała o tym, wychodząc za niego. – Mamy najlepszy sprzęt i najlepszych naukowców. Świat nam zazdrości, zazdroszczą nam nawet mieszkańcy Moskwy, bo nigdzie nie jest tak dobrze jak tu.

– Nie o to...

– Wiem. Mimo wszystko daj mi dokończyć. I zamknijmy ten temat raz na zawsze.

– Mów – pozwoliła, ukrywając zniecierpliwienie. Pragnęła krótkiej, szczerej odpowiedzi, a on deklamował jak zwykle.

– Powinnaś spać spokojnie, choćby z jednego powodu – niedawno zlikwidowano dział zajmujący się usuwaniem skutków awarii. Był niepotrzebny, rozumiesz, co to znaczy? Nie potrzebujemy troszczyć się o skutki awarii i ponosić związanych z tym nakładów, bo żadne awarie nie mają prawa się przydarzyć. Sto procent bezpieczeństwa – zapewnił nie bez dumy.

Ostatni z argumentów Oksany nie uspokoił. Jakiś czas temu poznała kobietę, wybitnego naukowca, pracującą niegdyś w tym zlikwidowanym dziale, a obecnie wypożyczającą książki w szkolnej bibliotece. Była pracownica elektrowni po degradacji stała się dużo mniej rozmowna, niemniej to właśnie od niej Oksana dowiedziała się, że elektrownią zarządzają ludzie bez wyobraźni, za to ślepo zapatrzeni we władzę ludową.

– A co z piciem na zmianie?

Jurij zawahał się, po czym odpowiedział ze śmiechem:

– Nie pijemy więcej niż kierowca szkolnego autobusu. – W końcu i ona się uśmiechnęła.

– Powinni ci dać medal za lojalność.

– Jeszcze jeden?

Po obiedzie Oksana poczuła się lepiej, pozwoliła nawet młodszym dzieciom wyjść na podwórko. Jurij musiał się przespać przed nocną zmianą, nie chciała, aby mu przeszkadzały. Polina zamknęła się w swoim pokoju, Mykoła pracował na tej samej zmianie co ojciec, dziewczyna wiedziała, że dziś już się z nim nie spotka. Bardzo jej było z tego powodu smutno, przez ojca mieli dla siebie tak mało czasu. Nienawidziła go za to. Sam zrobił dziecko kobiecie, którą ledwo znał, a ją umoralnia. To nic, że została jego żoną i do dziś wyglądają na szczęśliwych, ona z Mykołą też przecież zamierzali się pobrać. Nigdy oczywiście nie odważyła się ojcu tego powiedzieć, na jego gniew lepiej było się nie narażać.

Wzięła z półki książkę i położyła się na łóżku, ale nie zdążyła jej otworzyć, bo ktoś zapukał. Oksana weszła do pokoju, starając się, aby obluzowana szyba w drzwiach nie zabrzęczała zbyt głośno, Jurij właśnie zasypiał na wersalce.

– Wychodzę do Jewgienii, chcesz iść ze mną?

Oczywiście, pomyślała Polina, lepiej jest mieć mnie na oku. Korciło ją, aby odpowiedzieć, że nie ma ochoty, ciekawe, czy matka zaryzykowałaby zostawienie jej bez nadzoru? Mogłaby przecież wyjść i pobiec do Mykoły.

Ale wiedząc, że i tak się na to nie odważy, powiedziała, nie patrząc na matkę:

– Tak. – I wstała. Zdjęła z oparcia krzesła swoją ulubioną chustkę przeplataną srebrną nitką, prezent od Mykoły, okręciła ją wokół szyi i mijając w progu matkę, ruszyła do wyjścia.

Jewgienia była krawcową. Gruba, wiecznie roześmiana kobieta o czerwonych policzkach, pracowała w domu. Jej mąż, Piotr, również przesympatyczny i z dużo mniejszą nadwagą, był zatrudniony w zaopatrzeniu, dlatego w ich domu nigdy niczego nie brakowało. Przyjaźnili się z rodzicami Poliny, a ich córka Irina chodziła z nią do klasy. Dziewczyny spędzały ze sobą dużo czasu, zwłaszcza przed pojawieniem się Mykoły, choć ostatnio Irina zaczęła się wydawać Polinie dziecinna, wciąż zbierała metki z zagranicznych, najlepiej amerykańskich ubrań i lubiła plecionki z koralików.

Odkąd Polina miała prawdziwego chłopaka, takie zachowania przestały ją bawić, wciąż jednak lubiła spędzać czas z przyjaciółką.

– No to opowiadaj. – Irina z podniecenia dostała wypieków. Sama jeszcze nie miała chłopaka, dlatego opowieści o wielkiej miłości łaknęła jak niczego innego. – Kiedy ostatnio się widzieliście? Gdzie? Było coś... no wiesz? Po tym, co mówiłaś ostatnio, nie mogłam się doczekać dalszego ciągu!

Siedziały na podłodze, blisko siebie, uważając, aby nic z tego, co mówią, nie wydostało się z pokoju i nie dotarło do uszu rodziców.

– Nie było nic więcej i chyba nigdy nie będzie – powiedziała rozżalona Polina. – Nie mamy szans zostać sami. Wiesz, jak jest w hotelu robotniczym, ledwo udało nam się przytulić. O całowaniu można zapomnieć. A w moim domu to już w ogóle nie ma na to szans.

– Musicie coś wymyślić, przecież się kochacie.

– Och – w oczach Poliny odbiło się światło – tylko ty wiesz, jak bardzo. Kiedy nie ma go blisko, jestem taka nieszczęśliwa, jakbym miała zaraz umrzeć. Pociesza mnie tylko to, że zobaczę go po lekcjach albo jak wyjdzie z pracy. I że przyjdzie w końcu ten czas, gdy będziemy ze sobą codziennie, będziemy razem jeść, spać, całować się. Zostawię matkę i ojca i będę żyła tylko dla Mykoły. Już nie będą mi mówić, że mam się nie obnosić ze swoim uczuciem, że najpierw szkoła, że to nie ucieknie...

– Jak ja ci zazdroszczę. – Irina westchnęła tęsknie. Kochała się kiedyś w koledze z klasy, lecz to było tak dawno. Większość ich wspólnych koleżanek miała już za sobą pierwsze doświadczenia w całowaniu, ona nie. Żadna jednak nie była w związku z dorosłym mężczyzną, tak jak Polina, więc wszystkie jej zazdrościły. Ich miłość stała się tematem wielu rozmów.

Tymczasem Polina nigdy nie cierpiała tak jak teraz, dojrzalsza od koleżanek, pragnęła założyć rodzinę i stworzyć z Mykołą prawdziwy dom. Jego wyznania, plany wspólnego życia i mądrość, jaką słusznie bądź nie, mu przypisywała, sprawiały, że chciała tego wszystkiego już teraz. Dla Mykoły była gotowa rzucić szkołę, wyjść za niego i natychmiast zacząć rodzić dzieci.

On jednak nie zamierzał wchodzić na ścieżkę wojenną z przyszłymi teściami, dlatego godził się na ich warunki. Pozwalali im się spotykać, ale nie obnosić z uczuciem. Spacery owszem, ale odwiedziny Poliny w hotelu robotniczym wykluczone. Odwiedziny Mykoły w ich domu były dopuszczalne, lecz w żadnym razie pod nieobecność rodziców. I tak aż do chwili, gdy Polina skończy szkołę i osiągnie pełnoletność.

Mykoła czuł, że ojciec dziewczyny zamierza zwyczajnie przeczekać, aż związek jego córki się rozpadnie, i miał o to do Jurija Aloszyna trochę żalu. Pocieszał się, myśląc, że przyszły teść jest w błędzie i przyjdzie czas, gdy to sobie uświadomi, a wtedy może nawet Mykołę przeprosi?

– Znalazłam dla nas wspaniałe miejsce – przyciszonym głosem wyznała Polina. To miała być tajemnica, trudno jednak było nie podzielić się takim szczęściem z najlepszą przyjaciółką. – Uciekniemy i nikt nas tam nie znajdzie.

– On się na to zgodzi?

– Już się zgodził. Tak prawie... Ze ślubem zaczekamy do...

Ktoś zapukał i w uchylonych drzwiach pojawiła się pyzata twarz Jewgienii.

– Dziewczynki, chodźcie do nas, przygotowałam coś pysznego.

– Mamooo... – jęknęła Irina – rozmawiamy.

– Nie pożałujecie – kusiła kobieta.

Polina bardzo lubiła panią Jewgienię i nie chciała robić jej przykrości, a wiedziała, że nic nie jest w stanie zranić jej bardziej niż odmowa zjedzenia tego, co przygotowała. Podniosła się więc i podała rękę przyjaciółce.

– Wstawaj – pomogła jej się podnieść – dokończymy później. Za nic nie chcę przegapić tego, co twoja mama dla nas ma. Nikt nie gotuje tak dobrze.

– Moja ty kochana! – Jewgienia pchnęła drzwi, rozłożyła ramiona i zanim Polina zorientowała się, co zamierza, już tonęła między jej piersiami. Pani Jewgienii niezmiernie łatwo można było sprawić przyjemność.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki