Zabierz mnie ze sobą - Nina G. Jones - ebook

Zabierz mnie ze sobą ebook

Nina G. Jones

4,4

Opis

Obserwuję. Analizuję. Poluję.

Zawsze działam zgodnie ze swoimi zasadami i z wyznaczonym planem. Nie podejmuję zbędnego ryzyka. To dzięki temu przez tyle lat nie zostałem złapany. Ale ta dziewczyna ma w sobie coś, co odróżnia ją od innych. Przy niej wszelkie zasady się rozmywają. I łamię najważniejszą z nich - zabieram ją ze sobą.

* * *

Mam wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Że śledzi mnie lodowate spojrzenie turkusowych oczu. Zapewne to jedynie wytwór mojej wyobraźni, wina nadmiernego stresu. Wszyscy na mnie polegają i może dlatego nie jestem zadowolona ze swojego życia. W moich marzeniach te oczy należą do kogoś, kto mógłby pomóc mi oderwać się od obowiązków i rutyny. Ale to tylko bezwstydne fantazje, które nigdy nie staną się rzeczywistością. Jestem o tym przekonana, dopóki pewnej nocy sen nie zamienia się w prawdę. Ta zaś okazuje się przerażającym koszmarem.

Teraz mam tylko jedno zadanie: przetrwać.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 509

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (274 oceny)
180
45
27
12
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Garbielka

Nie oderwiesz się od lektury

Vesper i Sam to główni bohaterowie o naprzemiennych punktach widzenia. Język jest brudny i wulgarny, co pasuje do charakteru Sama. Jest postacią o charakterze seksualnym, która potrzebuje orgazmu trzy razy dziennie. Podobnie jak w przypadku większości darków, celem jest wypchnięcie cię ze swojej strefy komfortu, przewyższając liczebnie konkurencję brudnymi i najbardziej sprośnymi scenami, tak kuląc się, że chcesz się zakneblować i odwrócić. Sceny seksu nie mają na celu dawać przyjemności. Dają wyniki. To nie jest książka dla osób o wrażliwym sercu. Jak na darka ta historia jest naprawdę dobra. Co dziwne, uzależnia nawet z wyzwalaczami znęcania się, poniżania i gwałtu. Nie lubię takich historii, ale obserwuję zachowania zarówno porwanej Vesper, jak i potwora Sama, aby zrozumieć, co jest potrzebne do przetrwania w takiej sytuacji. Powiedzieć, że jego metody są niekonwencjonalne, to mało powiedziane. Wybaczanie zachowania lub zachcianek Sama z powodu jego dzieciństwa jest niewybaczalne, n...
93
KinMos

Nie oderwiesz się od lektury

Książka "mocna" i dobrze napisana.
40
AnnAzarach

Nie oderwiesz się od lektury

Tak długo na nią czekałam ! Jest MEGA
41
Paulineczkaxp1

Dobrze spędzony czas

Książka nie dla każdego. Trudna historia.
30
madziack3

Nie oderwiesz się od lektury

książka nie dla wszystkich. mocna i mroczna. polecam. czekam na kolejną pozycję autorki.
10

Popularność




SPIS TREŚCI

CZĘŚĆ PIERWSZA - PROLOG

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

CZĘŚĆ DRUGA - Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

CZĘŚĆ TRZECIA - Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Epilog

TYTUŁ ORYGINAŁU
Take me with you
Copyright © 2016. Nina G. Jones Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2020Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 202Redaktor prowadząca: Anna Ćwik Redakcja: Anna Fiałkowska-Niewiadomska Korekta: Patrycja Siedlecka Opracowanie graficzne okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2020 ISBN 978-83-66429-82-6Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowskaPoniższa opowieść jest fikcją literacką. Wszystkie osoby i miejsca są fikcyjne. Nazwiska postaci i nazwy własne stanowią wytwór wyobraźni autorki, a jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych miejsc oraz ludzi – żywych lub zmarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Nina G. Jones

Nie bez powodu ciszę nazywa się martwąPRZEŁOŻYŁA Anna Piechowiak

OSTRZEŻENIA

Wszelkie możliwe. Poważnie. To nie romans. To nie książka dla osób o słabych sercach. Tam, dokąd się wybierasz, nie ma światła.

Playlista:

Every Breath You Take – The Police

How Deep is Your Love – Bee Gees

Night Fever – Bee Gees

You Should Be Dancing – Bee Gees

It’s Too Late – Carole King

You’re So Vain – Carly Simon

Killing Me Softly With His Song – Roberta Flack

I’m Not In Love – 10cc

So Far Away – Carole King

Can’t Stand Losing You – The Police

She’s Not There – The Zombies

CZĘŚĆ PIERWSZA
PROLOG

1978

Noc należy do mnie. Tylko wtedy mogę poruszać się swobodnie, bez maski. Nie, nie chodzi o kominiarkę, ale o maskę noszoną za dnia, gdy udaję, że jestem jednym z nich. Jednym z tych pięknych ludzi o perfekcyjnych uśmiechach i wesołym głosie. Kpią ze mnie. Dogryzają mi. Lecz nocą, kiedy pustoszeją ulice, to ja staję się radosny. To ja się głośno śmieję, gdy zakradam się do ich domów i wpełzam w ich skórę, zabierając im wszystko. Noszę ich życia jak pożyczone ubrania. Kiedy jednak je zwracam, są obszarpane i zniszczone, a ja muszę przenieść się do kolejnego domu, by naznaczyć go swoimi pasożytniczymi potrzebami.

Przez tych kilka godzin, gdy staję się jednym z nich, mogą posmakować mojego bólu, a ja przyjmuję skoncentrowaną dawkę ich codzienności, którą oni biorą za pewnik. Adrenalina uderza gwałtownie do głowy jak rzeka zrywająca tamę. Zalewa mnie obezwładniające poczucie, że znalazłem swoje miejsce. Ale wody opadają równie szybko, jak się wzburzyły. Gdy zaczyna wstawać słońce, patrzę na płynący u moich stóp płytki strumień i czekam cierpliwe na powrót ciemności, by znowu móc skraść emocje.

Poluję. Vesper jest w szkole, jej brat na terapii, a rodzice na kolejnej wycieczce. Vesper – wieczorna modlitwa. Cóż za ironiczne imię. Jeśli cały świat jest sceną, a ironia pisze najlepsze scenariusze, to ona urodziła się dla tej roli. Nie jest pierwsza, zdecydowanie nie, ale ma w sobie coś takiego, że fascynuje mnie bardziej niż inne. A było ich wiele.

Każdy dom, do którego wchodzę, staje się obiektem niezdrowej fiksacji. Dlatego fakt, że to ona zajmuje moje myśli – pomimo wszystkich innych domostw, do których się włamuję – czyni mnie niecierpliwym. A cierpliwość to najważniejsza broń w moim arsenale. Dokładnie planuję każde polowanie. Przez okna podpatruję ich życie. Uczę się ich rutyny. Wchodzę do domów, przeszukuję dobytek i zabieram małe pamiątki. Rzeczy, których nie zauważą albo założą, że położyli je w innym miejscu. Mogę przestawić zdjęcie, coś zjeść. Tylko tyle, by gdzieś w podświadomości poczuli moją obecność na długo, zanim pojawię się przed nimi. Wcześniej to wystarczało – po prostu tam być, w otoczeniu ich własności, śladów codziennego życia. Wystarczało mi, że patrzyłem na zdobyte trofea i przypominałem sobie przypływ emocji towarzyszący znalezieniu się w ścianach, które obserwowałem z daleka. Ale adrenalina osłabła dawno temu. Zniknęła w spektakularnej erupcji tamtego dnia, gdy odeszła jedyna osoba, która mnie rozumiała. Bez niej samotność stała się nieznośna, a gniew narastał. Wypełnił mnie, aż zacząłem czuć, jak sączy się przez skórę. Byłem tak pełen wściekłości i bólu, że musiałem przenieść je na kogoś innego, by wreszcie zniknęły. Patrzenie przestało wystarczać. Musiałem słyszeć ich głosy, widzieć twarze, kraść życia. Więc zamiast po prostu zbierać zacząłem też zostawiać: taśmy, sznury, rękawiczki, lubrykanty. Rzeczy, których użyję później, gdy będę gotowy. A jeśli policja kiedykolwiek mnie zatrzyma, nie znajdą przy mnie niczego.

Ostrożnie dobieram cele. Zawsze tak, by wydawały się losowe. Nie chcę powtarzać jasnego schematu. Praca budowlańca pozwala mi podróżować po całej środkowej Kalifornii, gdzie dorastałem. Dobrze znam te rejony. Pamiętam każdy skrót, każde połączenie ulic. Wiem, dokąd prowadzą wszystkie zjazdy z autostrad i którędy można szybko uciec. Agenci nieruchomości dają mi zlecenia na remonty domów. Sprawdzam wykazy i wybieram te, nad którymi wcześniej nie pracowałem. Jeśli polubię sąsiadów, używam tych pustych domostw jako bazy, z której obserwuję okolicę. Nocą stanowią świetne kryjówki. Zdarza się, że po prostu kogoś zauważam i nagle ogarnia mnie pragnienie, więc obserwuję i sprawdzam, czy się nadaje. Z pozoru wszystko to wygląda na przypadek, ale nic tu nie jest przypadkowe.

Przeszukuję stojące na komodzie szkatułki z biżuterią Vesper. Nadal mieszka z rodzicami, choć nie dzieli nas duża różnica wieku. Ma dwadzieścia kilka lat, ale jej błyskotki są mieszanką dorosłych ozdób i pamiątek z dzieciństwa, jak wiele innych rzeczy w pokoju. W kącie na krześle wisi jedwabny szlafrok, który musi pięknie otulać jej krągłe cycki i tyłek, a zaraz przy nim siedzi mały, pluszowy miś, sfatygowany od częstego przytulania. Krzesło wygląda na stare. Ktoś pociągnął je białą farbą, ale przez lata zdążyła zszarzeć i poodpryskiwać. Siedzisko z kwiecistym wzorem jest wytarte w miejscu, na którym Vesper siadała mnóstwo razy. Przesuwam palcami po bladych kwiatach, które dotykały jej skóry, a potem po jedwabnym szlafroku. Podnoszę misia i przyglądam mu się przez chwilę, po czym odkładam go na miejsce, ale przekrzywionego o jakieś czterdzieści pięć stopni.

Na jednej ze ścian wisi tablica na zdjęcia. Taka, do której można je przypinać albo wsuwać za krzyżujące się wstążki. Na wielu z nich jest Vesper oraz jej chłopak. Pan Przyszły Lekarz. Pan Perfekcyjny Uśmiech i Chodzący Czar. Tablica jest tak zapełniona, że fotografie nachodzą na siebie wieloma warstwami. Na każdej utrwalono radosnych ludzi. Wszyscy się tylko uśmiechają, co przyprawia mnie o kurewskie mdłości.

Nie jesteś taki jak inni.

Ci ludzie nie znają bólu ani samotności. Może wiedzą coś o przejściowym dyskomforcie w postaci ulotnego smutku, ale nie mają najmniejszego pojęcia o nieustępującej agonii, jaką wywołuje bycie wyrzutkiem. Ludzie tego pokroju uczynili mnie tym, kim jestem. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Vesper Rivers. Jej matka jest – a raczej była – hippiską. Nie szukałem żadnego celu, kiedy to się stało, chociaż zawsze pozostaję otwarty na wszelkie możliwości. Wybrałem się do sklepu spożywczego po długim dniu pracy. Byłem spocony i brudny, ubrania miałem poplamione farbą i smołą. Chciałem jedynie szybko coś kupić, zbyt zmęczony całym tygodniem nocnego grasowania po cudzych domach, by myśleć o czymkolwiek innym. Ujrzałem ją przechodzącą przez alejkę z płatkami śniadaniowymi w dłoni. Miała na sobie wiązany na szyi top w rdzawym kolorze. Był na tyle krótki, że widziałem jej płaski brzuch. Wystrzępione szorty ledwie zakrywały kształtny tyłek, przez co nogi wydawały się jeszcze dłuższe. Włosy miała brązowe, muśnięte złotem, długie i wycieniowane. W tej fryzurze bardzo przypominała Farrah Fawcett z plakatu, który w tamtych czasach wszyscy mieli u siebie na ścianie. Ale ta dziewczyna była znacznie piękniejsza. Jak klejnot w stercie kamieni i brudu. Trzymała za rękę małego chłopca. Na oko mógł liczyć jakieś osiem lat, lecz ona wyglądała zbyt młodo na to, by mieć syna w tym wieku.

– Chcesz te, Johnny? – zapytała słodkim głosem.

Chłopiec kiwnął głową. Rękę miał zniekształconą, jedną z nóg dziwne zgiętą, a usta wykrzywione. Był inny. Niepełnosprawny. A ona zachowywała się wobec niego z taką czułością. Może nie była jak większość ludzi? Może znajdowała się gdzieś pomiędzy istotami takimi jak oni a takimi jak ja.

Musiała wyczuć, że na nią patrzę. Z reguły jestem dyskretny. Osiągnąłem mistrzostwo w obserwowaniu ludzi, ukrywaniu się tuż pod ich nosami, ale ona wytrąciła mnie z równowagi. Podniosła głowę i na ułamek sekundy pochwyciła moje spojrzenie, zanim się odwróciłem. Nie mogłem pozwolić, żeby zobaczyła moją twarz, i nagle ucieszyłem się, że jestem brudny.

Pośpiesznie udałem się do kasy, nie zwracając nawet uwagi na to, co mam w rękach. Chciałem dotrzeć do auta, zanim ona dotrze do swojego. Czekałem piętnaście minut, aż wyszła ze sklepu. Towarzyszący jej chłopiec uśmiechał się szeroko. Nie rozumiem, jak mógł być szczęśliwy. Wiem, że świat potrafi być okrutny dla tych, którzy swoje niedoskonałości noszą na zewnątrz.

Wsiadła do białego pontiaca, wyglądającego na rocznik ’73. Później odkryłem, że pomyliłem się o rok. Zanotowałem numer rejestracyjny. Patrzyłem, jak wyjeżdża z parkingu, a potem ruszyłem za nią, trzymając się dostatecznie daleko, żeby mnie nie zauważyła.

I oto jestem teraz w jej domu, kilka tygodni później. Nie po raz pierwszy.

Porywam zdjęcie, za którym raczej nie będzie tęsknić, skoro niemal w całości było schowane za innymi. Na fotografii siedzi na kłodzie, a w tle widać jezioro. Głowę ma odchyloną nieco do tyłu i uśmiecha się, pokazując białe zęby. Na jej szyi błyszczy wisiorek. Będą uśmiechać się do ciebie, a potem śmiać się za twoimi plecami.

Spoglądam na zegar na nocnym stoliku. Jest wprawiony w porcelanową figurkę jednorożca i mam nadzieję – dla jej dobra – że to kolejna pozostałość z czasów dzieciństwa. Muszę się stąd wydostać. Wolę nie przedłużać wizyty i nie ryzykować, że zepsuję to polowanie. Poza tym mam dziś wieczorem randkę, na którą powinienem się przygotować.

Otwieram małą szkatułkę pokrytą wielobarwnym strasem. W środku jest kilka poplątanych błyskotek, wśród których zauważam złoty sierp księżyca nanizany na łańcuszek. Ten sam, który widziałem przed chwilą na zdjęciu. Teraz jest mój.

Podobnie jak podczas poprzedniej wizyty i tym razem mam coś dla niej. Wyciągam szpulę sznurka i chowam ją pod poduszką na krześle, na której siedzi jej pluszowy miś.

Cierpliwości.

Rozdział 1
VESPER

– Przed wycieczką muszę jeszcze zrobić szybkie zakupy. Pilnuj brata. Ogląda telewizję – mówi matka, idąc do stojącego na chodniku samochodu.

Jest ciepły słoneczny dzień, więc postanowiłam umyć swoje auto na podjeździe. Ojczym płaci mi za szkołę, ale codzienne wydatki pokrywam z  własnej kieszeni, więc oszczędzam, jak tylko mogę. Między innymi na myjni.

– Jasne, mamo – odpowiadam bez entuzjazmu.

Nie dlatego, że nie lubię zajmować się Johnnym, który jest całym moim światem. Wydaje się, że jej światem nie jest. Coś o tym wiem. Na dobrą sprawę wychowywałam się sama, ale Johnny jest niepełnosprawny. Urodził się z pępowiną owiniętą wokół szyi, co spowodowało, że cierpi na porażenie mózgowe i kilka innych schorzeń. Potrzebuje jej, a ona dopiero co wróciła z Karaibów i lada moment wylatuje z ojczymem na kolejne dwa tygodnie do Egiptu.

Albo nie zauważa mojego tonu, albo zwyczajnie jej to nie obchodzi, bo po prostu odjeżdża. Odkładam gąbkę i idę do domu zobaczyć, jak ma się Johnny. Siedzi na kanapie ze skrzyżowanymi nogami przed The Electric Company1, podskakując co chwilę i machając zdrową ręką w rytm piosenki Easy Readera. Czasami porusza ustami, ale nie wydostają się z nich żadne słowa. Jest niemal całkowicie niemy. Wydaje jedynie nieartykułowane dźwięki, kiedy jest zły albo szczęśliwy, jednak przez większość czasu milczy.

– Johnny, myję samochód przed domem. Chcesz mi pomóc?

Ignoruje mnie lub jest zbyt pochłonięty programem, żeby zrozumieć, że do niego mówię.

– Hej! – wołam, stając przed nim i zasłaniając telewizor. – Słyszałeś, skarbie?

Przechyla się na bok, żeby wyjrzeć zza moich nóg. Ewidentnie jestem irytującą przeszkodą.

– Okej. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, jestem na zewnątrz, dobrze?

Kiwa głową, nawet na mnie nie patrząc i kołysząc się do rytmu piosenki. Pieszczotliwie mierzwię mu włosy, odsuwam zasłonę, żeby móc widzieć salon z zewnątrz, po czym wracam na podjazd.

Jest gorąco, a zimna woda z mydłem przynosi ulgę rozgrzanym dłoniom, gdy zanurzam gąbkę w wiadrze. Włączam radio w połowie piosenki Donny Summer i wtedy to czuję. Ktoś mi się przygląda.

Wrażenie jest piorunujące. Podnoszę się i odwracam w stronę ulicy. Trwa typowe piątkowe popołudnie: dzieci bawią się przed domami, kilka osób kosi trawniki. Moją uwagę zwraca ciemny samochód. Przejeżdża powoli, a przyciemniona szyba jest zsunięta na tyle, że mogę zobaczyć tylko oczy kierowcy. Lecz choć znajduje się daleko, widzę je wyraźnie. To nie pierwszy raz, kiedy poczułam się obserwowana, a wrażenie déjà vu mówi mi, że być może widziałam te oczy już wcześniej. Nie odwracam wzroku, starając się na nich skupić. Żołądek skręca mi się od mieszaniny podenerwowania i ekscytacji. Takie oczy muszą być częścią czegoś pięknego. To jednak nie powinno mieć teraz znaczenia. Nie powinnam zwracać uwagi na nikogo, kto okazuje mi zainteresowanie, zwłaszcza w taki sposób. Jestem już zajęta.

Jednocześnie zauważam coś innego, coś znajomego, ale mężczyzna jest już za daleko, żebym mogła mieć pewność. Kilka dni temu byłam w bibliotece i uczyłam się do egzaminu, a kiedy w jednej z alejek szukałam książek o pielęgniarstwie, nagle ogarnęło mnie to samo wrażenie. Zdjęłam tomik z półki i wydałam zduszony okrzyk na widok oczu po drugiej stronie. Wpatrywały się we mnie tak intensywnie, że zdołałam dostrzec wyraźną złotobrązową plamkę na lewej tęczówce. Po chwili już ich nie było. Z duszą na ramieniu ostrożnie podeszłam do końca alejki, by wyjrzeć zza regału, ale nikogo nie zobaczyłam. Nie słyszałam nawet kroków. W bibliotece panowała absolutna cisza, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam zwidów po bezsennej nocy spędzonej na nauce.

Czy były to te same oczy? Niemożliwe. Patrzę na odjeżdżające auto, zmagając się z wrażeniem paranoi. Jestem zestresowana. Uczę się w szkole pielęgniarskiej, pracuję, mam chłopaka i opiekuję się Johnnym. To po prostu stres, który objawia się na różne sposoby. Rozważam zwierzenie się ze swoich obaw matce albo Carterowi, ale co miałabym im powiedzieć? Że nawiązałam kontakt wzrokowy z hipnotyzującymi oczami w bibliotece? Że jakiś facet przejeżdżał ulicą i gapił się na mnie, kiedy myłam samochód w bikini i szortach? To brzmi jak przygoda z życia każdej, choć odrobinę atrakcyjnej kobiety.

Być może jest w tym coś więcej niż paranoja. Coś, do czego nie przyznałabym się nawet sama przed sobą, nie wspominając już o zwierzaniu się Carterowi czy matce. Niepokój miesza się z czymś głębszym. Z intensywnym uczuciem, że ktoś może mnie pożądać. Nie z odrazą, którą przepełniają mnie faceci krzyczący za mną na ulicy albo próbujący słodkiej gadki, lecz z cichym pragnieniem. Jestem z Carterem tak długo, że zapomniałam już, jak to jest grać w tę grę. Jak cieszyć się spojrzeniami mężczyzn, które trwają nieco dłużej, niż powinny. Uodporniłam się na nie. Wyłączyłam swoją seksualność dla wszystkich poza moim długoletnim, wiernym chłopakiem.

Ale nie tym razem. Teraz nie potrafię wyzbyć się ciekawości. Zastanawiam się, czy gdyby mężczyzna, którego widziałam – albo którego wydawało mi się, że widziałam – wszedł do alejki, gdzie stałam, reszta jego osoby okazałaby się równie oszałamiająca jak oczy? Czy pchnąłby mnie bez słowa na regał z taką siłą, że książki pospadałyby na podłogę? Czy przycisnąłby do niego moje ciało i pieprzył z pasją, aż dojdę? Czy wyrwałby mnie z rutyny i zobowiązań, którymi jestem uwiązana?

Kilka razy fantazjowałam o tych oczach, kiedy kochałam się z Carterem, tylko po to, by osiągnąć szczyt. Podobały mi się te brudne, zakazane myśli. Im bardziej nieprzyzwoite były, tym bardziej mnie podniecały, ale nigdy nie mogłabym powiedzieć o tym Carterowi. Nie chciałam, by poczuł, że mnie nie zadowala. Poza tym fantazje to prywatna sprawa. Żyją tylko w twojej głowie i nie są po to, by je urzeczywistniać.

Czuję pociągnięcie za spodenki. Johnny nie jest w stanie wypowiedzieć mojego imienia. Przyzwyczaiłam się, że mnie dotyka.

– Mmmhmm? – odpowiadam, wciąż pogrążona we własnych myślach. Szybko jednak dochodzę do wniosku, że Johnny jest ważniejszy niż jakieś pozbawione znaczenia, zupełnie przypadkowe spotkania, i poświęcam mu całą uwagę. – Jesteś głodny?

Kiwa głową.

– Tosty z serem?

Zaprzecza.

– Płatki?

Potakuje.

– Okej, mycie dokończę później. Chodźmy do domu.

Prowadzę Johnny’ego do drzwi, ale zanim przekroczę próg, spoglądam za siebie.

Ulica jest pusta.

SAM

Skóra świerzbi mnie, by znów to poczuć. Od ostatniego domu minął tydzień i już potrzebuję więcej. Pogorszyło mi się przez ostatni miesiąc, odkąd po raz pierwszy zobaczyłem Vesper. Ale jeszcze nie jestem na nią gotowy. Nadal muszę poczynić więcej przygotowań. Ostatni dom, odwiedzony tego samego dnia, w którym zabrałem wisiorek Vesper, zdławił pragnienie, ale wróciło ono szybciej i z większą intensywnością niż kiedykolwiek. Nigdy nie pożądałem kogoś tak bardzo.

Na razie muszę zadowolić się Hoeksmami. Obserwuję ich uważnie od kilku tygodni. Ona jest pielęgniarką pracującą na ostrym dyżurze, on nauczycielem. Mieszkają w uroczym domku w Rancho Sol. Wiem, że dzisiaj ona ma wolne i pewnie będą się pieprzyć. Zazwyczaj ciągle się mijają, więc robią to, kiedy tylko nadarza się okazja. Zaczekam, aż zasną. Ona będzie wyczerpana po trzech tygodniach pracy non stop, a on zmęczony rżnięciem.

Wysiadam z auta zaparkowanego kilka ulic dalej. Jest po północy i w okolicy panuje cisza. Światła palą się tylko w kilku oknach ustawionych w szereg domów-bliźniaków, przed którymi rozciągają się wypielęgnowane trawniki. Ostatni raz poprawiam czarną perukę i wąsy, po czym ruszam zdecydowanym krokiem do najbliższej przecznicy. Za zakrętem narzucam na głowę kaptur bluzy i zaczynam biec, udając kogoś, kto wybrał się na późny jogging.

Pochylam ją nisko, by żaden ewentualny przechodzień nie zobaczył mojej twarzy. Takie detale są bardzo istotne. Jeśli nikt nie zdoła dokładnie mi się przyjrzeć, a ja ucieknę z miejsca zajścia, nigdy nie zostanę zidentyfikowany. Zawsze staram się wyglądać inaczej.

Bieg na miejsce nie nastręcza żadnych trudności. Mijam tylko jedną osobę, wyprowadzającego psa mężczyznę, który nawet na mnie nie patrzy, i zmierzam w kierunku pustego domu obok posesji Hoeksmów. Zakładam rękawiczki i przeskakuję przez drewniany płot na ich podwórze. Tak jak podejrzewałem, wszystkie światła są zgaszone, a samochody stoją na podjeździe. Hoeksmowie już śpią, jednak wciąż jest za wcześnie. Znam noc. Rozkwitam w ciemności. Dla mnie godzina trzecia piętnaście jest najcichszym momentem doby. Dla większości ludzi to zbyt późno, by być na nogach, i za wcześnie na wstawanie. To czas, gdy człowiek czuje się najbardziej bezpieczny. Kiedy wydaje mu się, że jest najbardziej samotny. Przychodzę właśnie wtedy, gdy wszyscy stają się zupełnie bezbronni.

Godzinami czekam cierpliwie w krzakach, aż ostatnie mdłe światła w okolicznych domach pogasną. Wreszcie nadchodzi trzecia. Czas zaczynać. Connie i Don mają okienny klimatyzator, który ryczy głośno w ich sypialni, dzięki czemu nieco mniej muszę się obawiać, że mnie usłyszą. Przed wyjściem z gęstwiny wyjmuję z kieszeni czarną kominiarkę i ją zakładam. Podchodzę do doniczki przy szklanych przesuwanych drzwiach, gdzie ostatnim razem zostawiłem duży śrubokręt. Pracuję nad podważeniem drzwi, starając się nie wydawać dźwięków, ale głód rośnie. Ogarnia mnie ekscytacja. Tygodnie planowania i w końcu jestem tak blisko kolejnego domu, kolejnego życia, kolejnego wyrzutu adrenaliny.

Rama drzwi jest grubsza niż zwykłe, lecz w końcu udaje mi się ją wygiąć i dosięgnąć do zasuwy. Biorę głęboki oddech i przesuwam drzwi drżącymi z ekscytacji rękami. Nasłuchuję odgłosów. Nic. Nie bez powodu ciszę nazywa się martwą.

Wejście prowadzi prosto do ładnie urządzonego salonu. Do mistrzostwa opanowałem bezszelestne poruszanie się. Nie wydając żadnego dźwięku, podchodzę do sofy i podnoszę siedzisko, pod którym schowałem taśmę klejącą. Po raz ostatni przyglądam się zdjęciom zdobiącym cały pokój. Szczęśliwa para. Pielęgniarka i nauczyciel. Śpią błogo, uważając swoje aktualne życie za coś pewnego.

Znowu chcą cię skrzywdzić.

Podkradam się do drzwi sypialni. Podczas ostatniej wizyty naoliwiłem zawiasy, żeby nie skrzypnęły, kiedy wejdę do środka. Ostrożnie naciskam klamkę. Drzwi nie są zamknięte na klucz, więc otwieram je delikatnym pchnięciem. Ustępują bez problemu, nie wydając żadnego dźwięku.

Staję u stóp łóżka i patrzę, jak Connie i Don śpią. On leży na brzuchu, kołdra częściowo zakrywa jego goły tyłek, jedna noga zwisa mu z łóżka. Nie wie, że boogeyman może ją złapać? Connie śpi na plecach, jeden cycek wyziera spod kołdry. Leży rozluźniona, pewna, że mąż może ją obronić. Mój cień pada na jej częściowo nagie ciało.

Jest delikatna, śliczna, ale to nie Vesper. Nienawidzę faktu, że przez nią muszę to zrobić. Dawniej każda napaść funkcjonowała jako odrębny byt. Kolejne doświadczenia były nowe, miały unikalny smak. A teraz zdaję sobie sprawę, że w każdym domu zastanawiam się, jak by to wyglądało z Vesper. Kradnie mi dreszczyk emocji. Sprawię, że za to zapłaci.

Powolne oddechy Connie i Dona sugerują, że żadne z nich nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności. Stoję tak przez kilka minut, a napięcie rośnie. Jestem już tak naładowany, jak tylko mogę być. Całe ciało pulsuje od niezaspokojonego pragnienia. Wyciągam pistolet z kabury i małą latarkę z kieszeni. Kładę taśmę na nocnym stoliku obok Connie.

A potem świecę jej w oczy.

Krzywi się i zasłania twarz dłonią.

– Obudź się – warczę.

– Co? O mój Boże. Don…?

– Ciii… – mówię, przystawiając jej pistolet do czoła.

Don porusza się.

– Bierz taśmę – rozkazuję, wskazując na rolkę.

Connie patrzy na mnie wytrzeszczonymi oczami, ale wykonuje polecenie. Don unosi głowę, wciąż zdezorientowany. Świecę mu w oczy, więc natychmiast je zamyka.

– Co, do kurwy? – mamrocze, podnosząc się ociężale.

– Nie ruszaj się – mówię ściszonym głosem, maskując jego prawdziwe brzmienie. – Chcę tylko waszych pieniędzy.

To newralgiczny moment. Ich jest dwoje, ja jeden. Muszę ich spacyfikować. Muszę mieć unieruchomionego Dona. Łatwiej jest kontrolować umysł niż ciało.

– Jak sobie życzysz, stary – odpowiada, usiłując wstać. – Proszę, weź, co chcesz, i po prostu idź.

– Nie ruszaj się – rozkazuję. – Connie, skrępuj go taśmą.

Jest skamieniała. Ręce jej drżą, kiedy chwyta taśmę, a spojrzenie ma cały czas utkwione we mnie. Nie może zobaczyć mojej twarzy. Nie kiedy mam założoną kominiarkę, a latarka świeci jej prosto w oczy, ale próbuje.

– Najpierw ręce, potem nogi.

– Proszę, nie rób nam krzywdy – błaga Connie głosem drżącym z przerażenia.

– Rób, co mówię, a nic się wam nie stanie.

Próbuje zakryć nagie ciało kołdrą.

– Nie – odzywam się. – Nie ma na to czasu.

Ciągnie za koniec taśmy. Ręce trzęsą się jej tak bardzo, że przez długą chwilę nie może oderwać kawałka od rolki, ale w końcu się jej udaje.

– Nie przestawaj. Chcę, żeby jego dłoni w ogóle nie było widać. – Connie posłusznie owija ręce Dona taśmą. – Teraz kostki, przynajmniej dziesięć razy dookoła. Licz na głos.

– Raz… – chlipie i milknie.

– Licz dalej – warczę.

– Trzy… cztery… pięć…

Czekam, aż skończy. Po chwili główne zagrożenie leży na boku, unieruchomione. Wyrywam Connie taśmę z rąk i krępuję jej ręce za plecami.

– Wszystko będzie dobrze – szepcze do niej Don.

– Stul pysk! – nakazuję.

Został kompletnie wykastrowany. To ja jestem teraz głową tego domu. To mój pierdolony zamek.

Kiedy Connie leży już związana, ściągam Dona z łóżka na podłogę. Z głuchym łupnięciem ląduje na zielonym, włochatym dywanie. Teraz łóżko zasłania mu widok.

– Pokaż mi, gdzie masz portfel – żądam, zmuszając Connie, by wstała, po czym wlokę ją do salonu.

W tej chwili jesteśmy tylko we dwoje, Don nie istnieje. Zdobyłem wszystko to, co należało do niego.

– Ale powiedziałeś…

– Jeśli się nie zamkniesz, zabiję go, do kurwy nędzy – chrypię jej do ucha.

Nie będzie więcej zapewnień o bezpieczeństwie. Teraz kontrola należy całkowicie do mnie. Szlocha, a ja popycham ją na kanapę i krępuję jej stopy razem.

– Masz wybór – oświadczam gardłowym głosem.

Podchodzę do kominka i łapię pogrzebacz.

– O mój Boże – jęczy.

– Uderzę go tym z całej siły. Pięć razy w głowę, pięć razy w brzuch. Albo cię zerżnę. – Macham prowokacyjnie pogrzebaczem tuż przed nią. – Jak bardzo go kochasz?

– Proszę, nie – skomle, opuszczając głowę w geście całkowitej uległości.

– Wybieraj albo ja wybiorę za ciebie.

– Nie bij go. Zrobię to – odpowiada pokonana.

– No cóż, nie ty o tym zdecydujesz, tylko on.

– Proszę, nie! – błaga, nieco za głośno jak na mój gust.

Zaklejam jej usta taśmą i zakładam na oczy opaskę, wcześniej ukrytą pod kanapą. Jest jeszcze kilka rzeczy, które muszę zrobić, żeby wszystko odbyło się zgodnie ze scenariuszem. Zostawiam Connie w salonie, biorę z kuchni stos talerzy, a potem idę do sypialni. Don próbuje właśnie przegryźć taśmę na rękach.

– Po prostu bierz, co chcesz – mówi.

– Masz wybór. Taki sam dałem Connie. – Unoszę pogrzebacz w złowieszczym geście. – Albo przyjmiesz po pięć ciosów w głowę i brzuch, albo ją wyrucham. Masz ochotę zgadnąć, co wybrała?

– Ty chory pojebie! – ryczy gniewnie. – Mówiłeś, że chcesz tylko pieniędzy!

– Powiedziała, że mam tu przyjść i rozpierdolić ci łeb. Ale myślę, że zgłoszę weto. Wolę jednak pizdę.

Don desperacko usiłuje się uwolnić, ale ciągnę go za włosy, wyginając mu kark, po czym zaklejam usta i oczy.

– Kolana i ręce na podłodze – rozkazuję.

Nie reaguje, buntownik jebany.

– Powiedziałem, kurwa, kolana i ręce na podłodze – powtarzam. – Ona ma szansę przeżyć.

Przystawiam mu pistolet do czoła i tym razem nie muszę mówić nic więcej. Spełnia posłusznie polecenie. Kładę stertę talerzy na jego plecach. Ściągam poszewkę z jednej poduszki, zakładam mu na głowę i zaklejam taśmą wokół szyi.

– Jeśli spróbujesz coś zrobić, usłyszę. Zabiję najpierw ciebie, a potem ją.

Poszewka zasysa się i wybrzusza przy każdym jego oddechu. Mam świadomość, że z taśmą na ustach może się udusić. Nie jestem tu jednak po to, żeby zabijać. Groźby to tylko jeden ze środków kontroli. Z kabury na kostce wyciągam więc nóż myśliwski i robię niewielkie rozcięcie w materiale, by trochę poprawić wentylację. Na więcej łaskawości z mojej strony nie ma co liczyć. Scena jest gotowa i czas, by stała się tylko moja.

Wracam do salonu. Connie klęczy i desperacko obraca głowę na wszystkie strony, usiłując zorientować się, gdzie jestem. Nie ma pojęcia, że stoję tuż przed nią. Jęczy, kiedy ją popycham, ale taśma tłumi dźwięk. Próbuje coś powiedzieć, pewnie chce błagać, lecz to bezcelowe. Nie znam litości. Ściągam dresy i łapię ją za cycek, żeby się nakręcić. Normalnie byłbym twardy jak skała, jednak dzisiaj nie do końca jestem w nastroju. Słyszę dźwięk rozbijanego talerza. Skurwysyn. Biegnę do sypialni. Don nadal jest na swoim miejscu, jeden talerz ześlizgnął się ze stosu.

– Nie testuj mojej cierpliwości – warczę.

Przypominam sobie, że lubrykant jest w szufladzie jej nocnej szafki. Nie musiałem przynosić swojego, bo sami mają spory zapas.

Kiedy wracam do salonu, Connie skacze w kierunku frontowych drzwi, naga, związana i z zasłoniętymi oczami. Niemal podziwiam jej upór, ale gniew bierze górę. Łapię ja w pasie i podnoszę jednym ruchem. Szarpie się i kopie, lecz kilka sekund później jest już na podłodze. Siadam na niej, smaruję kutasa lubrykantem i pocieram główką o jej cipę. Nadal nie chce się zrobić całkiem twardy.

– Kurwa. Ja pierdolę – syczę.

Krzyczy głośniej, przerażona, że moje słowa sygnalizują złe wieści dla niej. Mało brakowało, by to samo wydarzyło się poprzednim razem. I jedyną rzeczą, która uczyniła mojego kutasa tak twardym, że mógłbym dojść bez wchodzenia, było myślenie o niej. O tej pierdolonej pięknej dziewczynie widzianej w sklepie. Tej trzymającej za rękę małego chłopca, na którego patrzyła z taką miłością. Tej wiodącej miłe życie z chłopakiem i rodzicami. Zamykam oczy i wyobrażam ją sobie: oczy w kolorze szampana, gładka skóra, krągły tyłek i jędrne cycki.

To nasz dom. To życie należy do nas. Przez następnych kilka godzin mogę mieć ją dla siebie. Uśmiechnie się do mnie tak samo jak na tych zdjęciach i ja także będę się śmiał zamiast stanowić powód do śmiechu.

Wizja twarzy Vesper wykrzywionej mieszaniną agonii i przyjemności sprawia, że mój fiut robi się gruby i twardy. Wciskam go więc brutalnie w wilgotne wnętrze, a potem pcham i pcham, ostatkiem sił powstrzymując się przed wykrzyczeniem jej imienia. Nie mogę pozwolić, by ktokolwiek ostrzegł ją, że będzie następna, więc milczę zawzięcie.

To jej gorąca cipka zaciska się na moim kutasie. I jeśli fantazja potrafi dać tyle przyjemności, to nie wiem, czy wytrzymam rzeczywistość. Ledwie słyszę krzyki Connie, kiedy dochodzę, wymazując ostatniego mężczyznę, który w niej był. Dla mnie w ogóle jej tu nie ma. Stanowi jedynie substytut, dopóki nie posiądę ostatecznego celu.

Wysuwam się na zewnątrz rozładowany. Szalejący we mnie bezlitosny ogień został tymczasowo zdławiony. Nie zawracam sobie głowy zakładaniem spodni. To nie koniec, mam jeszcze tyle do zrobienia. Idę przez dom, przerzucam rzeczy, staram się zapamiętać to wszystko. Próbuję jakoś przeżyć całe ich życie w ciągu najbliższych dwóch godzin.

Connie ma mnóstwo książek o medycynie, ale lubi też klasyki: Dumę i uprzedzenie, Annę Kareninę, Niebezpieczne związki. Don kolekcjonuje modele samochodów. Nie mają dzieci, ale trzymają tu mnóstwo zdjęć przedstawiających, jak sądzę, ich bratanków czy siostrzeńców. Mógłbym zrobić to ostrożnie. Mógłbym być cicho. Ale chcę, żeby słyszeli, jak rozdzieram ten dom na strzępy. Pragnę kontrolować ich strach, karmić się przerażeniem. A poza tym dopóki słyszą, jak szaleję, nie będą próbowali niczego głupiego.

Otwieram frontowe drzwi.

– Nie jestem jeszcze gotowy – syczę, po czym je zamykam. To tylko kolejny fałszywy trop, dzięki któremu policja będzie szukać kogoś, kto nie działa sam.

Zaliczam kolejną rundkę z Connie, która przypomina mi, że Vesper pochłania moje myśli.

– Niech to się skończy. Niech to się skończy – jęczę, zabierając się za dalsze szperanie w ich dobytku.

Następny sposób na odwrócenie uwagi, na przekonanie ich, że jestem pomylony. Nie jestem. Doskonale wiem, co robię. Pokazuję swoją twarz za dnia. Jestem twoim sąsiadem. Twoim bratem. Facetem, który buduje ci ten piękny ganek albo naprawia klamkę we frontowych drzwiach.

Jest czwarta piętnaście, a ja robię się głodny. Otwieram lodówkę i znajduję w niej kawałek kurczaka. Pochłaniam go na patio za domem, delektując się faktem, że jem ich jedzenie. Wszystko tutaj należy do mnie, jak długo jestem w tym domu. To moje życie. Upajam się świadomością posilania się na zewnątrz, tuż pod nosami sąsiadów – kompletnie nieświadomych, co się dzieje zaledwie kilka metrów dalej.

O tej porze jest tak cicho, aż można by pomyśleć, że w okolicy w ogóle nikt nie mieszka. To moja godzina. Ciemność należy do mnie. Zostałem odrzucony, zapomniany, ale nigdy nie odszedłem. Jestem tutaj.

Zaspokoiłem głód – ten cielesny i ten fizjologiczny – więc czas się zbierać. Nie mogę zostać do świtu, kiedy ranne ptaszki będą już na nogach. Zostawiam kości na stole i wracam do środka. Zakładam spodnie i oczyszczam dom ze wszystkiego, czego nie chcę zostawić, po czym wyślizguję się na zewnątrz.

– Hej! – krzyczy za mną jakiś mężczyzna.

To nic, takie rzeczy się zdarzają. Mam kominiarkę i rękawiczki. Nawet się na niego nie oglądam. Przeskakuję przez płot, a potem przez następny i jeszcze jeden. Gnam w kierunku wejścia do rozległego systemu kanałów, dzięki któremu przemieszczam się z jednej okolicy do drugiej.

Gubię tamtego faceta z łatwością. Wbiegam w przydrożne zarośla, by złapać oddech, zdejmuję kominiarkę, rękawiczki, czarną perukę i wąsy, po czym upycham to wszystko w kieszeniach spodni. Zdejmuję bluzę i zostaję w białym T-shircie. Odgarniam jasnobrązowe włosy do tyłu, a potem ruszam w stronę zaparkowanego samochodu. Mijam kolejnego niczego nieświadomego rannego ptaszka spacerującego z psem. Kiwa mi głową na powitanie, ale ja swoją trzymam nisko, żeby nie mógł przyjrzeć się mojej twarzy, i tylko macham mu ręką.

Wreszcie docieram do auta, a po chwili odjeżdżam w kierunku autostrady i wolności. Niedługo będę musiał znowu nasycić głód. Nie wiem, ile jeszcze pociągnę na tych marnych kąskach, przygotowując się do prawdziwej uczty.

1. Program edukacyjny dla dzieci. W postać Easy Readera – miłośnika czytania – wcielił się Morgan Freeman (przyp. tłum.).
Rozdział 2
VESPER

Jest sobotni wieczór. Stoję przed telewizorem, oglądając odcinek Sanford and Son2 i czekając na nową porcję popcornu. Johnny już śpi, a mama i ojczym pojechali na lotnisko kilka godzin temu. Powinnam więcej wychodzić, ale często muszę zajmować się Johnnym, a poza tym przeważnie jestem zmęczona szkołą i pracą. Carter i ja planowaliśmy iść jutro na elegancką kolację, ale kiedy mama w drodze z Karaibów zdecydowała, że wykupi wycieczkę do Egiptu, musieliśmy ją odwołać.

Gdy odgłos pękających w kuchni ziaren zaczyna cichnąć, biegnę zdjąć garnek z kuchenki i wrzucam do niego trochę masła, a potem wracam do pokoju, tuląc do siebie miskę popcornu. Serial zdążył się już skończyć, a jego miejsce zajęły wieczorne wiadomości. Na ekranie widzę zbliżenie czarno-białego szkicu męskiej twarzy, w większości zasłoniętej kominiarką.

– Według doniesień policji mężczyzna zaatakował parę w ich domu w Rancho Sol – mówi dziennikarz. Rancho Sol to osiedle niecałe dwadzieścia minut samochodem stąd.

Obraz oddala się. Teraz szkic wisi nad ramieniem dziennikarza, opatrzony napisem: „Nocny Drapieżnik”. Skupiam wzrok na rysunku. Ostatnio mamy wysyp włamań w całym hrabstwie Sacramento. To jeden z powodów, dla których Carter tak się upiera przy zostawaniu ze mną w domu, kiedy sama opiekuję się Johnnym. Niestety dzisiaj będzie mógł przyjść dopiero późnym wieczorem.

Spoglądam przez wielkie okno wychodzące na główną ulicę i zastanawiam się, co bym zrobiła, gdybym zobaczyła przez żaluzje tego zamaskowanego mężczyznę patrzącego na mnie. Przyjemne uczucie, jakie jeszcze przed chwilą towarzyszyło trzymaniu miski ciepłego popcornu w domowym zaciszu, ustępuje miejsca niepewności.

Rozlega się dzwonek. Miska wyślizguje mi się z rąk. Po chwili walki jakoś daję radę uratować ją przed upadkiem, ale i tak robię mały bałagan. Podchodzę na palcach do okna, zerkam przez żaluzje i ku swojemu zaskoczeniu widzę Cartera, który przyszedł wcześniej, niż się spodziewałam. Wydaję westchnienie ulgi, odstawiam miskę na stolik kawowy i z szerokim uśmiechem otwieram drzwi.

– Już jesteś?!

– Pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę. – Carter obdarza mnie delikatnym pocałunkiem, który zaraz przeradza się w coś więcej. Po chwili przerywa i spogląda nad moim ramieniem.

– Nie martw się, jest już w łóżku – szepczę.

– Więc to znaczy, że my też możemy iść do łóżka? – pyta, wchodząc do domu ze mną w ramionach.

– Na to wygląda.

Carter zamyka zamek w drzwiach i przyciska wargi do moich, po czym łapie mnie za tyłek i podnosi.

– Jak miło – mamrocze między pocałunkami, idąc do sypialni.

Kładę mu palec na ustach. Jeśli Johnny się obudzi, zagonienie go z powrotem do łóżka będzie udręką.

– Zupełnie jakbyśmy już mieli dzieci – szepcze Carter w dziewięćdziesięciu procentach żartobliwie, a w dziesięciu z irytacją.

Odstawia mnie na podłogę i zdejmuje koszulkę. To świetna partia – dobry, lojalny, do tego student medycyny. Wysoki, jasnowłosy, o szczerych brązowych oczach oraz szczęce, której pozazdrościłby mu niejeden model. Jesteśmy razem od trzech lat. Był moim pierwszym poważnym chłopakiem i… pierwszym wszystkim, jeśli mam być szczera.

Zrzucam z siebie sukienkę i zostaję w samych majtkach. Carter całuje mnie, siada na łóżku i przyciąga do siebie. W pokoju jest ciemno, lecz światło wpadające z salonu wystarcza, by wydobyć z mroku jego postać. Zmierzwione włosy i ciepłe oczy Cartera błyszczą. Jest wszystkim, czego powinnam chcieć. Wszystkim, czego chcę. Ale chociaż odpowiadam na jego dotyk i pocałunki, nic się we mnie nie budzi. Zawsze jest tak samo. Przez jakiś czas to mi wystarczało, jednak w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że zastanawiam się nad czymś więcej. Nad tym, jak by to było robić takie rzeczy z kimś innym. Z kimś, kto nie jest bezpieczny.

Carter to gorące kakao z piankami. Czasami chciałabym, żeby był szotem absyntu. Ale kocham go i jest wszystkim, czego mogłabym pragnąć. To po prostu okres zastoju, kontynuuję więc rutynę. Zsuwam majtki i siadam na nim okrakiem.

– Mmm… Vesper – jęczy, kiedy ocieram się o niego.

Nie jestem mokra i jeszcze nie mogę osunąć się na Cartera. Nie przestaję go całować, udając pasję w nadziei, że coś się zmieni, że jego pocałunki rozpalą mnie jak zapałka wrzucona do kanistra z benzyną, ale wciąż nie pojawia się nawet iskra. W jego ramionach czuję się bezpieczna, lecz nie umiem wywołać w sobie podniecenia.

Całuję go w szyję, zamykam oczy i fantazjuję o tych, które widziałam w bibliotece. Wyobrażam sobie, że ich właściciel przychodzi do restauracji, w której pracuję kilka wieczorów w tygodniu. Jest pusta i większość świateł zdążyłam już zgasić. Ledwie go widzę, ale te oczy mówią mi wszystko, co muszę wiedzieć. Informuję go, że właśnie zamykamy. On odpowiada, że chce tylko kawałek ciasta. Ustępuję. Wchodzę za ladę i sięgam do witrynki z deserami. Nagle czuję jego oddech na szyi. Zaskakuje mnie, ale nie krzyczę.

– Nie odwracaj się – nakazuje ochryple i przesuwa dłonią w dół mojego uda, a potem w górę, podnosząc spódniczkę. Odsuwa majtki na bok, drugą ręką łapie mnie za szyję.

– Ani słowa – szepcze, zaciskając palce na gardle.

Szarpnięciem zsuwa mi majtki, tak że zatrzymują się w połowie ud, a potem we mnie wchodzi. Jestem mokra, cholernie mokra. I pozwalam, żeby wbijał się w moje ciało. To wszystko jest takie mroczne, brudne, zakazane. Nigdy nie zdradzę rodzinie tego sekretu. Wmawiam sobie, że to strach zmusza mnie do milczenia, ale to nieprawda. Nie walczę, oddaję mu się całkowicie. Wyczuł moją potrzebę – jak drapieżnik, który zwęszył ofiarę – i zaatakował. Nieznajomy dyszy mi do ucha, a ja zaciskam się na nim mocniej. Napięcie w podbrzuszu odbiera oddech.

Otwieram oczy.

– Carter! – krzyczę.

W ten sposób przekonuję samą siebie, że to w porządku, że to on jest we mnie. Moja skóra dotyka jego skóry, patrzę w jego brązowe oczy. Wołam jego imię, kiedy dochodzę. Nie musi wiedzieć, że właśnie dałam się przelecieć obcemu, wykorzystując go w roli pośrednika.

– Och, kochanie – jęczy, wbijając się mocniej.

Patrzę, jak rozkosz przetacza się przez jego twarz, podczas gdy mój orgazm słabnie. Gdybym nie otwierała oczu, gdybym do końca wyobrażała sobie nieznajomego, wizja mogłaby mnie porwać, odebrać mi oddech. Ale nie mogłabym zrobić tego Carterowi. Więc dołączam do niego, a napięcie, zamiast eksplodować niczym bomba, zaledwie syczy jak petarda.

Tak czy inaczej, dochodzimy razem. Opadam na niego, a po chwili zsuwam się na łóżko niezaspokojona. Między nogami czuję napięcie, które domaga się silnego rozładowania. Carter kładzie się obok, podpiera głowę ramieniem i przygląda mi się z uśmiechem.

Czuję się winna za każdym razem, kiedy to robię. Za każdym razem, gdy myślami przenoszę się gdzie indziej. Nie miałabym takich wyrzutów sumienia, gdyby to wynikało z zachłanności i było dodatkiem do mojego pożądania Cartera. Ale teraz po prostu potrzebuję tego, żeby zrobić się mokra. Żeby dojść. Żeby w ogóle się zaangażować.

Po wycieczce do łazienki wracam do sypialni, z powrotem ubrana. Nie jest nam dany luksus chodzenia po domu nago. Opiekuję się Johnnym tak często, że faktycznie czuję się, jakbyśmy mieli dziecko. I kocham Cartera za to, że jest bardzo cierpliwy w tej kwestii. Taki przystojny, mądry, miły chłopak jak on powinien cieszyć się weekendami na mieście, filmami, imprezami, knajpami. Ale przez większość czasu jest skazany na siedzenie ze mną w domu, uwiązany obowiązkami, na które nigdy się nie pisał. Powtarzam mu, że nie musi zostawać, że może dołączyć do swoich kumpli. Jest w szkole medycznej i też potrzebuje rozrywki. Koniec końców jednak zawsze ląduje tutaj.

Carter pochyla się i zapala nocną lampkę. Pokój zalewa mętne światło.

– Więc wybyła na kolejne dwa tygodnie? – prycha.

Cechują go ogromne pokłady cierpliwości, ale nie jest świętym. Oboje mamy mnóstwo na głowie i na pewno czuje się rozczarowany, że tę odrobinę wspólnego czasu spędzamy na zajmowaniu się dzieckiem specjalnej troski.

– Mhm. Pete dostał tyle wolnego, że chyba nie mogą przestać wyjeżdżać na wakacje. Matka powiedziała, że zabiorą gdzieś Johnny’ego, może do Disneylandu, ale kiedy ostatni raz wzięli go gdziekolwiek?

– Po prostu nie rozumiem, dlaczego na to pozwalasz. To nie twój obowiązek.

Siadam gwałtownie.

– Jest moim bratem.

– Wiesz, że nie to miałem na myśli – tłumaczy przepraszającym tonem. – Ja też go kocham. Ale twoja mama cię wykorzystuje. Wie, że masz we krwi opiekowanie się innymi, zwłaszcza nim, i po prostu zrzuca to na ciebie. Jesteś młoda, powinnaś móc się bawić.

– Mówiłam jej o tym milion razy. Tyle że ona wykorzystuje w takich momentach argument, że razem z ojczymem płacą za moją szkołę i mogę mieszkać tu za darmo. To tak, jakbym wszystko odpracowywała, robiąc za nianię Johnny’ego. Ale teraz nie zostawiłabym go pod opieką kogoś obcego. Nie na tak długo. – Przyciągam kolana do piersi i otaczam je ramionami. – Mama ma nade mną przewagę. Nienawidzę nawet o tym rozmawiać, bo wtedy czuję się, jakbym uważała Johnny’ego za ciężar. A przecież chętnie się nim zajmuję, to takie dobre dziecko. I narzekam na swoje życie, podczas gdy to on został nieuczciwie potraktowany przez los.

– Hej. – Carter kładzie mi dłoń na łydce w dodającym otuchy geście. – Frustracja to nic złego. Nie ma nic wspólnego z twoją miłością do brata, tylko z twoją matką, która dzięki niej może cię tak łatwo wykorzystywać. Opiekujesz się wszystkimi dookoła. Chciałbym po prostu mieć pewność, że ktoś zajmuje się tobą.

– Mam kogoś takiego – odpowiadam z łagodnym uśmiechem, kładąc dłoń na jego dłoni.

Mówię szczerze. Choć ostatnio widujemy się zaledwie raz w tygodniu i nie mogę być dla niego na pierwszym miejscu, kiedy ciąży na nim presja związana ze szkołą, to wiem, że zawsze o mnie myśli.

– Staram się. Wiem, że to wygląda tak, jakbym ciągle był w pracy albo w szkole, ale zawsze będę przy tobie. Zadbam, żebyś się rozerwała i doświadczyła wszystkiego, co życie ma do zaoferowania.

Ton głosu Cartera jest wyjątkowo łagodny i jakby poważniejszy, niż wymaga tego rozmowa. Jak gdyby składał mi przyrzeczenie.

Siada nagle i sięga do kieszeni.

– Chciałem odłożyć to do kolacji, którą planowaliśmy w ten weekend. Zamierzałem jeszcze poczekać, ale nie wytrzymam już ani sekundy dłużej. Szerzej otwieram oczy, a serce zaczyna mi szybciej bić. Mam przed sobą wszelkie oznaki tego, co się zaraz wydarzy, ale nie uwierzę, dopóki nie usłyszę tych słów. Carter wyjmuje z kieszeni pudełeczko i klęka na jedno kolano na łóżku obok mnie.

– Vesper Rivers – mówi drżącym głosem, który tak bardzo kontrastuje z jego swobodnym tonem sprzed chwili. – Jesteś najpiękniejszą, najbardziej hojną, bezinteresowną i życzliwą osobą, jaką znam. Chcę stać się mężczyzną, na jakiego zasługujesz. I będę zaszczycony, jeśli zostaniesz moją żoną.

– C-co? – dukam z trudem, niezdolna do przetworzenia sceny, rozgrywającej się na moich oczach.

Śmieje się nerwowo.

– Vesp, wyjdziesz za mnie?

– Czy wyjdę? Uhm… Ta-tak… – Ledwo potrafię wydusić z siebie słowa.

Łapie mnie za rękę i wsuwa na serdeczny palec pierścionek z kryształem, a potem bierze w ramiona. Poczucie winy oraz wszelkie wątpliwości, jakie dręczyły mnie wcześniej, znikają bez śladu. Czuję, że to jest dobre, właściwe. Nie mogłabym wybrać sobie lepszego partnera na całe życie. Odsuwam się i spoglądam na Cartera. Promienieje.

– Kocham cię, Vesp.

– Ja też cię kocham.

Patrzymy na siebie przez dłuższą chwilę, nie do końca wiedząc, jak poradzić sobie z niezwykłą doniosłością tego nowego zobowiązania. – Zaczekaj – odzywa się niespodziewanie i unosi ręce, jakby właśnie wpadł mu do głowy jakiś pomysł. – Przywiozłem szampana, zostawiłem w samochodzie. Nie chciałem wzbudzać podejrzeń. Pójdę po niego, a potem zadzwonię szybko do rodziców. Też chcesz zadzwonić do swoich?

– Mama jest… – Zataczam palcem kręgi, wskazując sufit.

– Och, no tak, w samolocie. – Carter chichocze zażenowany. – No dobra, zaraz będę z kieliszkami.

Kiwam głową i uśmiecham się niepewnie. Carter pędzi do drzwi, ale zatrzymuje się w pół kroku i biegnie z powrotem do łóżka, żeby mnie pocałować.

– Kocham cię. Dziękuję.

Śmieję się głośno. Potrafi być taki uroczy.

– Ja też cię kocham – odpowiadam, kręcąc głową z udawaną dezaprobatą. – A teraz leć po tego szampana, żebyśmy mogli świętować. – Macham ręką w kierunku drzwi.

Carter wybiega z sypialni, wyglądając przy tym jak rozradowany szczeniak, a ja podziwiam pierścionek. Jak zapewne większość dziewczyn od razu zaczynam zastanawiać się nad ślubem. Co założę? Jaka biżuteria będzie pasowała do tego prostego, ale eleganckiego złotego pierścionka? Wisiorek od babci powinien idealnie się sprawdzić. Wcześniej nosiłam go bez przerwy, ale po wycieczce nad jezioro Tahoe, kiedy omal mi nie zginął, trzymam go w szkatułce i zakładam tylko na specjalne okazje. No cóż, zaręczyny są specjalną okazją, czyż nie?

Otwieram szkatułkę stojącą na wysokiej komodzie i rozgarniam kilka par kolczyków oraz wisiorków, ale nie widzę zawieszki z sierpem księżyca.

– Hm? – mruczę do siebie i włączam lampę stojącą tuż obok, żeby lepiej widzieć. Nadal jednak nie mogę go znaleźć. Serce zaczyna mi szybciej bić. Ten wisiorek jest dla mnie bardzo cenny. Większą część swojego dzieciństwa spędziłam w komunie, bo matka bawiła się w bycie hippiską. Często była zajęta własnymi potrzebami, czego nie pochwalała moja babcia – dziecko przedwojennego pokolenia. Kiedy tylko mogła, ruszała w długą drogę na północ i spędzała ze mną weekend. Rozpieszczała mnie i była taka, jaka powinna być matka. Straciłam ją, gdy miałam trzynaście lat, co kompletnie mnie zdruzgotało. Dała mi ten wisiorek właśnie na trzynaste urodziny, krótko przed śmiercią. Powiedziała, że moje imię oznacza „wieczorną modlitwę”, dlatego każdego wieczora patrzy na księżyc i modli się za mnie.

Carter wraca do pokoju w chwili, kiedy miejsce radości z oświadczyn zajmuje już poważna panika. Wysypałam zawartość wszystkich szufladek na łóżko, ale wciąż nie znalazłam wisiorka.

– Co się dzieje? – pyta, a jego uśmiech szybko przeradza się w niepokój.

– Nie mogę znaleźć wisiorka z księżycem. Tego, który dostałam od babci – wyjaśniam, powstrzymując łzy.

– Okej, spokojnie. Na pewno gdzieś tu jest. Kiedy ostatni raz go widziałaś?

– Ja… Nie pamiętam. Ale na pewno schowałam go tutaj – zarzekam się, pokazując mu szkatułkę. – Wiem o tym. Od czasu, kiedy spędziłam kilka godzin na przeczesywaniu brzegu jeziora, by go znaleźć, zakładam go tylko na szczególne okazje.

– Może odłożyłaś wisiorek gdzie indziej?

– Nie, na pewno nie! – odpowiadam ostro.

Może zaczynam już wariować? Może ten facet w bibliotece mi się przywidział? Może moja pamięć szwankuje przez stresujące zajęcia, opiekę nad Johnnym i napiętą relację z matką?

Widzę, że Carter jest rozczarowany zmianą atmosfery, ale mówi się trudno, ogarnęła mnie obsesja.

– Przepraszam, Carter, ale nie dam rady się odprężyć, dopóki go nie znajdę. To wszystko, co mi po niej zostało.

– Rozumiem – odpowiada. Wydaje się pokonany. – Jak mogę pomóc?

– Pamiętasz, jak wyglądał? – pytam.

– Mniej więcej.

– Zaczekaj, mam tu zdjęcie, kiedy miałam go na sobie po raz ostatni.

Przekopuję tablicę, szukając fotografii zrobionej nad jeziorem tuż przed tym, jak zgubiłam wisiorek.

– Dobra, teraz czuję się tak, jakbym popadała w obłęd – mamroczę.

– O co chodzi?

– Nie mogę znaleźć tego cholernego zdjęcia – informuję, z trudem powstrzymując potrzebę podniesienia głosu. Obudzenie Johnny’ego tylko zwiększyłoby napięcie, a moja cierpliwość i tak jest już na wyczerpaniu.

– Dobra, nie martw się tym. To księżyc, wiem, jak wygląda księżyc – mówi Carter z pewną beztroską. – Dajmy sobie godzinę. Potem będziesz musiała pozwolić, żeby to on znalazł ciebie, zgoda?

– Okej, ale jeśli nie, ja… – Chowam twarz w dłoniach i czuję dotyk pierścionka na palcu. Cholera. Oświadczył mi się, a ja rujnuję całą radość tego wieczoru.

– Pójdziemy spać, a jutro, kiedy będziemy wypoczęci i najedzeni, zabierzemy się znowu za poszukiwania. Obiecuję.

Spoglądam przez palce.

– Dobra, niech będzie – mówię obrażonym tonem. – Przepraszam, wszystko popsułam. Ten wieczór był taki idealny.

Carter czule głaszcze mnie po głowie.

– Hej, gdybym nie mógł cię znieść podczas poszukiwań wisiorka, to jak mogłabyś zostać moją żoną?

Parskam śmiechem.

– Znajdziesz go – zapewnia. – Wiem, że znajdziesz.

Wyciąga do mnie rękę, a ja ją chwytam. Pierścionek połyskujący na palcu jest przyjemnym widokiem. Dokonałam właściwego wyboru.

SAM

Dziś w nocy miałem tylko przeprowadzić zwiad. Chciałem popatrzeć, dowiedzieć się więcej o jej zwyczajach. Sprawdzić, czy dzieciaka kiedyś nie będzie w domu. Ale, cholera, wydaje się, że wiecznie z nią jest. Można by pomyśleć, że to jego pieprzona matka. Została sama na chwilę, co było miłe. Przez okno w sypialni patrzyłem na jej smukłą sylwetkę, kiedy przebierała się w prostą sukienkę. Obserwowałem, z jaką czułością kładzie brata do łóżka. Potem przeniosła się do salonu, którego okno wychodzi na główną ulicę. Bezpieczniej jest w zaroślach po bokach i na tyłach domu.

Czekam więc przy sypialni. W końcu wróci, a wtedy będę obserwował jej wieczorny rytuał. Doświadczę cichego, prostego życia. Kiedy rodziców Vesper nie ma w domu, łatwo mi wyobrazić sobie, że jestem z nią, jem posiłek, który dla mnie przyrządziła, patrzę, jak się rozbiera, by dołączyć do mnie w łóżku.

Zawsze będą ci dokuczać. Nikt nie rozumie cię tak jak ja.

Natarczywe myśli przerywają fantazję. Vesper nigdy mnie nie zechce. Będę musiał sam ją sobie wziąć. Pokażę jej, że nie jest lepsza niż ja, że jest jak wszyscy inni. Jak ci, którzy czołgali się u moich stóp, którzy błagali. Byłem ich bogiem. Uważają się za mądrzejszych ode mnie, ale to nieprawda. Są tylko mrówkami w formikarium. Mogę je zmiażdżyć, kiedy najdzie mnie na to ochota.

Jakąś godzinę później Vesper wraca do sypialni. Ale ten anioł, którego zamierzałem podziwiać podczas przygotowań do snu, nie jest sam. Przychodzi z tym pierdolonym księciem. Z chłopakiem, który pewnie przez całe swoje życie nie doświadczył żadnej prawdziwej próby. Światła gasną, widzę tylko zarys ich sylwetek. Sapiąc niczym rozjuszony byk, patrzę, jak go dosiada. Ogarnia mnie mieszanina wściekłości i podniecenia. Powtarzam sobie, że niedługo będzie moja i dzięki temu jakoś mogę to znieść. Pulsujący fiut domaga się, żebym zrobił sobie dobrze w krzakach, ale opieram się pokusie. Chcę zachować to dla niej. Chcę pieprzyć ją tak mocno, żeby krzyczała, kiedy będę się w nią wbijał. Odmawiam ulżenia sobie, dopóki nie znajdę się w niej.

Kończą. Zajmują się swoimi sprawami. Nudnymi, monotonnymi czynnościami codziennego życia – ubieranie się, wyprawa do łazienki. Tego typu sceny mogę oglądać bezmyślnie godzinami, jeśli sobie na to pozwolę. Wprowadzają mnie w stan zbliżony do hipnozy. To jak oglądanie ruchomego obrazu Normana Rockwella, tyle że teraz wszyscy mają brody, długie włosy i noszą dzwony.

Chłopak zapala lampkę i wszystko widzę wyraźniej. Muszę być ostrożny, ale dopóki się nie wychylam i nie robię żadnych gwałtownych ruchów, nie mają szansy mnie zauważyć. Zdaje się, że rozmawiają o czymś poważnym, intymnym. Nigdy tak naprawdę nie doświadczyłem intymności. Patrzenie na nią wywołuje ból, lecz potem jego miejsce zajmuje gniew. Wolę już być wściekły niż czuć tęsknotę.

Nagle Pan Perfekcyjny wstaje, a po chwili klęka. Nie, kurwa, to się nie może dziać! To nie może być prawdziwe. Ból zaczyna palić. Czuję się tak, jakby ktoś raz za razem walił mnie pięścią w żołądek. Jakby miażdżył serce i wbijał w nie odłamki rozgrzanego szkła.

Zamieniam tęsknotę we wściekłość, tak jak ćwiczyłem, i tym razem jest jej tak wiele, że gotuję się od oślepiającej furii. Muszę pozbyć się rosnącego w ciele ognia. Instynkt każe mi coś połamać, rozbić, zniszczyć. Zaciskam pięści, patrząc, jak gołąbeczki padają sobie w ramiona, i próbuję powściągnąć gniew zalewający mnie niczym gwałtowna powódź.

Cierpliwości.

Pierdolić cierpliwość!

Szydzą ze mnie. Drwią. Ich piękne uśmiechy i nieskazitelne twarze pokazują mi życie, jakiego nigdy nie będę miał. Zupełnie jakby wiedzieli, że tu jestem, i kłuli mnie swoim szczęściem prosto w oczy.

Nie możesz im ufać. Wydaje ci się, że kiedykolwiek miałeś u niej szansę?

Pieprzyć plany. Zabiorę im tę radość, tak jak oni bez litości zabrali moją. On nie może jej mieć. Zostawię na niej swój ślad. Sprawię, że Vesper będzie moja. Zamierzam towarzyszyć im, kiedy będą szli do ołtarza. Zostanę wpleciony w każde ich wspomnienie, w każdy milimetr ich wspólnej drogi. Wchodzę dzisiejszej nocy.

2. Amerykański sitcom emitowany na kanale NBC w latach 1972–1977 (przyp. tłum.).
Rozdział 3
SAM

Czekam. I czekam.

I czekam.

Trochę trwa, zanim Vesper w końcu idzie spać. Wydaje się, że zauważyła brak wisiorka. To rzadkość. Większość ludzi nie orientuje się, że coś im zabrałem, dopóki nie uderzam. Uświadamiam sobie, że to, co wziąłem, jest dla niej ważne. Miło wiedzieć, że prezent od niej zawiera tyle emocjonalnego kapitału. Że zawsze będę miał ważną część jej osoby, dzięki której na nowo przywołam to, co wydarzy się dziś w nocy.

Nie jestem przygotowany. A przynajmniej nie tak, jakbym przyszedł tu z zamiarem dostania się do środka. Ale poradzę sobie. Znam ten dom bardzo dobrze. Zostawiłem tu szpulę sznura. Jest jeszcze tamten upośledzony dzieciak… No cóż, ważne, że rodzice wyjechali. A jeśli chodzi o Pana Perfekcyjnego, to doskonale się składa. Nie będzie już taki perfekcyjny, kiedy z nim skończę.

Dostaję się do domu przez sypialnię rodziców Vesper. Kiedy ostatnim razem byli poza miastem, rozciąłem siatkę moskitiery i podważyłem okno, a potem zakleiłem rozcięcie. Nawet się nie zorientowali. Nadal jest otwarte, tak jak je zostawiłem.

Bezszelestnie wchodzę do środka. Serce wali mi jak młotem, ale nie ze zdenerwowania. To dlatego, że znalazłem się tak blisko kogoś, kogo pragnąłem bardziej niż czegokolwiek innego do tej pory. Moja nienasycona potrzeba zostanie wreszcie zaspokojona. Gdzieś głęboko w sercu już jednak rozpaczam nad tą chwilą. Zawsze będzie następny dom, następy cel, ale ona jest tym ostatecznym. Klejnotem koronnym. Będę miał ją raz, a potem… Co dalej? Nie pozwalam, by ta myśl mnie zdekoncentrowała. Zawsze sobie radziłem, więc poradzę sobie również teraz.

Moje buty przy każdym kroku zapadają się w miękki chodnik na korytarzu. Mijam pokój chłopca. Dzieciak jest pogrążony we śnie. Rozważam związanie go, ale jeśli zacznie się szarpać, może obudzić Vesper i jej chłopaka, a to da im czas, żeby się na mnie rzucić. Zadbam o to, żeby byli cicho i go nie obudzili. Użyję ich troskliwości jako narzędzia, by przejąć nad nimi kontrolę. Niezależnie od tego, co można by o mnie myśleć, nie chcę wystraszyć dzieciaka, jeśli nie będę musiał. Ma już dostatecznie ciężko w życiu, więc wyciągam rękę i bezszelestnie zamykam jego sypialnię.

Zaglądam przez uchylone drzwi do kolejnego pokoju. Pan Przystojny jest tylko w spodenkach. Vesper ma na sobie białą, bawełnianą koszulę nocną, która wygląda jak dla lalki. W bladym blasku księżyca jest niemal przeźroczysta. Mam ochotę rzucić się na nią tu i teraz, ale muszę trzymać się scenariusza. Dzięki niemu mogę robić to w dziesiątkach domów, a policja wciąż nie ma pojęcia, kim jestem.

Idę do salonu i chłonę scenerię ostatni raz przed szaleństwem. Wszystko jest takie ciche i nienaruszone na chwilę przed tym, jak życie obcych ludzi zostanie skalane odciskami moich palców. Jest tu wiele zdjęć matki Vesper, Joan, oraz ojczyma, doktora Petera Reynoldsa. Hiszpania. Francja.

Tajlandia. Meksyk. I tylko jedno przedstawiające Vesper i Johnny’ego. Chłopiec siedzi jej na kolanach, a ona go łaskocze. Jest roześmiany, ciało ma wykrzywione po części dlatego, że próbuje się wyrwać, a po części z powodu swojej niepełnosprawności. Vesper patrzy na niego z uśmiechem. Pytanie: uśmiecha się do brata czy może się z niego śmieje?

Nie rozumiem. Nie rozumiem, jak taka śliczna, mądra dziewczyna może bezwarunkowo kochać tego dzieciaka. Przecież przypomina mu o tym, jaki jest inny. Sprawiać, że czasami czuje się opuszczony. Na pewno nie robi tego specjalnie, lecz nawet mimochodem może powiedzieć coś, co utwierdzi chłopaka w przekonaniu, że jest gorszy.

Kiedy tylko otworzysz usta, będą się z ciebie śmiać.

Idę dalej, drżąc z pragnienia, by w końcu dotknąć Vesper. Nie wziąłem ze sobą pistoletu. Nie sądziłem, że dzisiaj będę go potrzebował, muszę więc improwizować. Wchodzę do kuchni i wyciągam ze stojaka największy nóż, a potem powoli oglądam go z każdej strony, podziwiając, jak połyskuje w blasku księżyca. Trzymanie w ręku takiej władzy mnie ekscytuje.

Zbliżam się do okna. Cisza. Bezruch. Jestem królem nocy. Ludzie śpią smacznie z odsłoniętymi gardłami i każdy mógłby być mój. Ale nie dzisiaj. Dziś nadeszła pora, by Vesper dowiedziała się, jak to jest, kiedy słońce zachodzi i nie można już uratować świata przed ciemnością.

Zaciągam zasłony i ogarnia mnie wrażenie, jakby wszystko, co jest na zewnątrz, przestało istnieć. Jakby cały świat mieścił się w tych ścianach. Snuję się po domu, szukając przedmiotów, których mogę użyć. Z przedsionka, tuż obok kuchni, wchodzę do garażu. Doktor Peter utrzymuje tu porządek. Ma kilka idealnie pozwijanych lin wspinaczkowych zawieszonych na hakach. Zdejmuję je i przewieszam sobie przez ramię.

Już czas.

Wchodzę do sypialni. Drzwi szafy są otwarte. Dostrzegam mnóstwo sukienek, koszul i szali. Chwytam kilka tych ostatnich i rzucam na łóżko. Cienki materiał faluje w powietrzu i opada. Kładę linę obok, delikatnie, żeby nie obudzić Vesper i Pana Przyszłego Lekarza. Mocno zaciskam palce na rękoje- ści noża.

Klik.

Latarka świeci jej w twarz. Przyglądam się uważnie, kiedy otwiera oczy i zaraz je zamyka, oślepiona światłem. Próbuje zrozumieć, co się dzieje. Otwiera je znowu i pociera powieki, lecz zrozumienie nie przychodzi.

VESPER

Wszystko dzieje się tak szybko. Śnię o zachodzie słońca nad jeziorem Tahoe i nagle słońce, które jeszcze przed chwilą całowało moją skórę, teraz wypala mi oczy. Nie, to nie słońce. Już nie śnię. To się dzieje naprawdę. Czy to Carter? Nie, to… Nie wiem. Otwieram usta, żeby zawołać jego imię. – Nie krzycz – szepcze ochrypły głos.

Nic nie widzę przez to jasne światło. Nie mam czasu, żeby myśleć i szukać racjonalnego wytłumaczenia. Po prostu siedzę oszołomiona na łóżku. Ale trwa to zaledwie kilka sekund, po których postanawiam się zbuntować.

– Carter!

Podskakuje na dźwięk mojego alarmującego tonu. Intruz kieruje światło na Cartera i wtedy widzę go lepiej, ale niewiele mi to daje. Twarz ma zakrytą kominiarką z wycięciami na usta i oczy. Pole widzenia przesłaniają mi plamki światła, które utrudniają dostosowanie wzroku do ciemności.

– Coś ty za jeden? – pyta Carter.

Mężczyzna łapie mnie za rękę i zmusza, żebym się podniosła i kleknęła na materacu. Chcę krzyknąć, ale milknę w momencie, gdy zimne ostrze dotyka mojej szyi.

– O mój Boże – szlocham.

– Chcę jedynie waszych pieniędzy. Wolałbym nie budzić chłopca, a wy?

Carter unosi ręce na znak, że jest gotów współpracować.

– Bierz, co chcesz. Proszę, nie rób jej krzywdy.

– Och, nie zamierzam. Pod warunkiem, że będziecie robić, co mówię.

Nóż odsuwa się od mojej szyi, ale gdy tylko ogarnia mnie ulga, czuję czubek ostrza na plecach. Dokładnie w takim miejscu, że przebiłby mi serce, gdyby przeszedł przez żebra. Klęczę między nim a Carterem. Carter mierzy metr dziewięćdziesiąt trzy i ma na tyle długie ręce, że dosięgnąłby napastnika, ale nawet gdyby mu się udało, wciąż byłabym między nimi.

– Zwiąż go – rozkazuje groźny głos.

– Zrobimy, co chcesz. Nie musisz…

Nóż kłuje mnie w skórę.

– Dalej.

– O-okej.

Ostrożnie sięgam po linę. Wygląda jak ta, której ojczym używa do wspinaczki.

– Odwróć się – rozkazuje Carterowi zamaskowany mężczyzna. – Ręce za plecy.

Carter zaciska usta, rozważa dostępne opcje. W końcu odwraca się posłusznie. Szlocham, owijając liną jego nadgarstki.

– Przepraszam – szepczę.

– Nie gadaj. Zwiąż go mocno – warczy facet. Zdaję sobie sprawę, że próbuje modulować swój głos, żeby brzmiał inaczej.

– W porządku, Vesp. Nie przepraszaj. Bądź spokojna.

– Wystarczy.

Kiwam głową i staram się zawiązać linę tak lekko, jak tylko mogę, nie zdradzając się przy tym.

– Teraz nogi – burczy.

Biorę drugą linę i związuję kostki Cartera. Mężczyzna odpycha mnie na bok i niedbale rzuca latarkę na łóżko, tak że światło nie pada na nas. – Jeśli spróbujesz uciec, wezmę się za chłopca – ostrzega.

Myślę o Johnnym i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że zrobię cokolwiek, byleby utrzymać tego człowieka z dala od niego. Mężczyzna chce tylko pieniędzy, więc dam mu wszystko, co mamy.

Roztrzęsiona siadam na brzegu łóżka, tłumiąc szloch, kiedy intruz poprawia liny i unieruchamia Cartera serią skomplikowanych węzłów, łącząc jego stopy i ręce. Podnosi z łóżka szal, który sama farbowałam, i zawiązuje mu oczy. Po raz pierwszy widzę całą jego sylwetkę. Nie jest niski, ale też nie tak wysoki jak Carter, ma chyba trochę ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Przez ciemną koszulkę i wojskowe spodnie dostrzegam zarys mięśni – nie tak dużych jak u kulturysty, raczej jak u atlety lub gracza lacrosse’a. Carter może i jest wyższy, ale ten facet wygląda na silniejszego i nie jestem pewna, czy mój chłopak dałby mu radę. Wiem za to, że ja z pewnością nie mam z nim szans.

Kiedy Carter zostaje unieruchomiony, intruz przenosi uwagę na mnie. Podchodzi do krzesła stojącego przy szafie i unosi poduszkę. Pod nią jest sznurek. Skąd się tam wziął?! Zbliża się, stawiając kroki wyjątkowo lekko pomimo wysokich czarnych butów. Sięga po latarkę, wyłącza ją i chowa do kieszeni.

– Wszystko okej? – pyta Carter. Leży bokiem na łóżku, odwrócony twarzą w przeciwnym kierunku, ale przekrzywia nieco głowę, zerkając w moją stronę. – Mhm – mamroczę, bojąc się rozzłościć mężczyznę, który wiąże mi ręce za plecami.

Sięga po drugi szal i wciska go do kieszeni. Potem chwyta za boleśnie ciasne więzy na nadgarstkach i gwałtownie podciąga mnie na nogi.

– Pokażesz mi, gdzie masz portfel – rozkazuje, wypychając mnie za drzwi. – A ty rusz się tylko, a zabiję was wszystkich. Poderżnę chłopcu gardło.

Zamyka za sobą drzwi i popycha mnie na przeciwległą ścianę. Wyjmuje sznur z kieszeni i obwiązuje nim klamkę, po czym rozciąga resztę przez korytarz i przywiązuje do klamki drzwi od łazienki. W ten sposób Carter nie będzie mógł wyjść z pokoju, a jeśli spróbuje, narobi hałasu.

Zawiązuje mi oczy.

– Jak mam ci pokazać cokolwiek, kiedy nic nie widzę? – prycham.

Nie odpowiada.

Żołądek skręca mi się od mdłości. Mężczyzna wkłada w to wszystko za dużo pracy jak na kogoś, kto chce jedynie portfel. Ale ja jestem związana, Carter uwięziony, a Johnny nadal w łóżku. Nie mam innego wyjścia, jak podporządkować się w milczeniu.

Ciągnie mnie za ramię przez korytarz, a potem łapie w pasie i rzuca na coś miękkiego. Domyślam się, że jesteśmy w pokoju rodziców.

– Nie… – szlocham.

Chcę krzyczeć, bić, walczyć, lecz ręce mam zdrętwiałe od więzów, a on jest silny. Jeśli spróbuję ucieczki, może skrzywdzić Johnny’ego.

Wchodzi na mnie i rozsuwa mi nogi kolanem. Zaczynam się szamotać, ale nic to nie daje. Przez cienki materiał nocnej koszuli przesuwa dłońmi po moich udach. Pociera palcami jeden z sutków. Szarpię się pod nim, jednak odnoszę wrażenie, że to jedynie bardziej go zachęca, bo czuję twardość wbijającą mi się w miednicę.

Zasłonięte oczy i buzująca w żyłach adrenalina wyostrzają mój zmysł powonienia. Pachnie trawą i krzewami hortensji rosnącymi przy domu. Musiał się przez nie przedzierać. Czuję też nieznaczny aromat mydła, jakby wziął prysznic przed przyjściem tutaj. Jego ubrania pachną jak świeżo uprane. To ktoś metodyczny, nie obłąkany i brudny. Ten fakt sprawia, że po plecach przechodzi mi dreszcz.