Żar Wiecznego Płomienia. Część 1 - Penn Cole - ebook
NOWOŚĆ

Żar Wiecznego Płomienia. Część 1 ebook

Cole Penn

0,0

53 osoby interesują się tą książką

Opis

Kontynuacja emocjonującego romantasy od Penn Cole!

Wojna właśnie się rozpoczęła i obydwie uczestniczące w niej strony domagają się lojalności Diem lub jej śmierci.

Po fatalnej w skutkach koronacji dziewczyna trafia w centrum konfliktu między Potomkami a Strażnikami. Po jednej stronie stoją jej nowo poznani przyjaciele oraz mężczyzna, w którym się zakochała, a po drugiej śmiertelnicy, których przysięgła chronić. Biorąc to wszystko pod uwagę, Diem musi ostrożnie balansować między dwoma światami, aby ocalić ukochane osoby… nawet przed sobą nawzajem.

Tajemnica jej niezwykłego dziedzictwa zaczyna wychodzić na jaw, przez co dziewczyna musi wyruszyć z Lutherem w nieoczekiwaną podróż, a ich droga wiedzie przez królestwa Emarionu. Poznanie odpowiedzi może okazać się kluczem do wygrania wojny, ale ich zdobycie wymaga od niej zderzenia się z bolesną prawdą. O matce, własnym pochodzeniu i czekającym ją losie.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 789

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Heat of the Everflame

Copyright © for the text by Penn Cole 2023

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redaktorka prowadząca: Sandra Pętecka

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Karina Przybylik, Kamilla Grotowska, Martyna Janc

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Projekt okładki: Maria Spada

ISBN 978-83-8418-123-2 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

KRÓLESTWA EMARIONU

Lumnos, Królestwo Światła i Cienia

Światło płonie, a cienie atakują znienacka

Ich niebieskie oczy prześladują podróżnych dzień i noc

Fortos, Królestwo Siły i Męstwa

Z czerwonymi oczami i ostrzami pokrytymi krwią wrogów

Uzdrowią cię w pełni lub zadadzą śmiertelny cios

Faunos, Królestwo Bestii i Okrutników

Futrzaste, pierzaste oraz pełzające bestie

Ich żółte oczy kontrolują wszystko

Arboros, Królestwo Korzeni i Cierni

Zielony mech wzbudza gniew natury

A najładniejsze kwiaty posiadają trujące kolce

Ignios, Królestwo Piasku i Płomieni

Płomień w sercu, chwała w zasięgu wzroku

Pustynia skrywa ich potęgę

Umbros, Królestwo Umysłu i Wiecznych Sekretów

Czarne tęczówki niczym skamieniałe serca

Pocałunek, który wkrótce zniewoli twój umysł

Meros, Królestwo Morza i Przestworzy

Spojrzenie porównywalne z bezlitosnymi falami

W głębokiej wodzie utopi twe błagania

Sophos, Królestwo Mądrości i Magii

Iskierka prawdziwej mądrości

Różowe oczy przyczynią się do twej zguby

Montios, Królestwo Kamienia i Lodu

Skamieniała twarz z pustymi oczami

Strzeż się ich chłodnego spojrzenia u kresu swych dni

ROZDZIAŁ 1

Cholera.

Tonę.

Rzeczywistość uderzyła we mnie niczym wzbierająca fala. Jej prąd wyrwał mnie z czarnej otchłani otępiałego umysłu, by po chwili się cofnąć i ponownie zatopić mnie bez żadnego ostrzeżenia.

Powieki ciążyły mi jak kotwice. Próbowałam je otworzyć, lecz gdy mi się to udało, przebijające się przez nie smugi światła sprawiały wrażenie zbyt mglistych, bym mogła cokolwiek dostrzec.

Przez długą, chaotyczną chwilę balansowałam na granicy rzeczywistości, do końca nie wiedząc, czy odzyskałam już przytomność, czy wciąż śnię na jawie, dopóki kumulująca się w moim wnętrzu energia nie sprowadziła mnie z powrotem do świata żywych.

Tonę, pomyślałam po raz kolejny, a uświadomienie sobie tego faktu sprawiło, że ten stał się jeszcze bardziej dotkliwy.

Wołałam o pomoc, ale mój głos wydawał się cichy, niewyraźny. Nagle coś zatkało mi nos i usta z ogromną siłą.

Poczułam dziwne uczucie zaciskającego się gardła, tak jakby organizm bronił się przed przyjmowaniem jakichkolwiek płynów, choć płuca desperacko krzyczały o powietrze.

Nagle ktoś z olbrzymim naciskiem przygniótł moją klatkę piersiową, całkowicie mnie unieruchamiając.

– Przestań się w końcu miotać i przełknij to.

Uspokoiłam się, słysząc polecenie nieznanej mi osoby. Nagły powiew chłodnego wiatru sprawił, że po całym ciele przeszły mnie dreszcze i uświadomiłam sobie, że mam bardzo suchą skórę i że z całą pewnością nie znajduję się pod wodą.

Otwarłam oczy i skupiłam zamglony wzrok na obcej mi kobiecie o ciemnobrązowej cerze i kasztanowych oczach, mającej na głowie cienkie włosy splecione w warkocz i zawinięte w kok.

– Połknij to, a wtedy pozwolę ci zaczerpnąć tchu.

Chociaż jej głos wydawał się spokojny, to jednak rysy jej twarzy pozostały bardzo surowe i niewzruszone.

Usiłowałam się bronić, ale nie potrafiłam przestać myśleć o piekącym bólu w klatce piersiowej. Na dodatek obojętne spojrzenie nieznajomej sugerowało, że jest w pełni usatysfakcjonowana tym, że mogę się udusić ze złości.

Zmusiłam się do wypicia płynu, dzięki czemu puściła mój nos, a ja mogłam odetchnąć z ulgą i pozbyć się ogarniającej mnie paniki.

– Dobrze – skomentowała i skinęła głową.

Powoli odsunęła rękę od moich ust, pozwalając mi zaczerpnąć jeszcze więcej powietrza przez zaciśnięte zęby. Po chwili jednak spojrzała na kogoś, kogo nie mogłam zobaczyć, i po raz kolejny objęła mnie mocno za szyję umięśnionym ramieniem.

– Jeszcze raz – rozkazała, przysuwając kubek do moich ust.

Chlusnęła mi nieznaną substancją w twarz, wyraźnie poirytowana. Płyn wypełnił mi nozdrza, a atak paniki spowodowany uczuciem tonięcia wrócił ze zdwojoną siłą.

– Nic ci nie będzie – stwierdziła spokojnie. – Pij.

Nie mając innego wyboru, niechętnie przełknęłam kolejną dawkę, a później jeszcze jedną.

Myślałam o nieprzyjemnym posmaku w ustach. Wydawał się dziwnie znajomy, cierpki, niemal metaliczny, ale z wyczuwalną kwaskowatością cytrusów, co delikatnie stłumił posmak dymu oraz popiołu.

Ogarnęło mnie przerażenie. Doskonale znałam ten smak, ponieważ przez niemal dziesięć lat praktycznie każdy dzień zaczynałam od wypicia filiżanki tego wywaru.

Płomienny pył.

– Jak dużo tej mikstury mają wypić?! – zawołała kobieta, spoglądając przez swoje ramię.

– Wsypałam im po trzy łyżki na kubek – odpowiedział ktoś obcy. – Auralie mówiła tylko o jednej, ale biorąc pod uwagę fakt, że ta dziewczyna jest królową, pomyślałam, że może potrzebować znacznie silniejszej dawki.

Usłyszawszy imię mamy, wróciłam pamięcią do ostatnich zapamiętanych chwil.

Stałam na podwyższeniu w świątyni Przodków, wśród pozostałych Koron z dziewięciu królestw Emarionu. Po wygranym pojedynku i tym samym udowodnieniu wszystkim, że zasługuję na bycie koronowaną głową Lumnos, Ceremonia Koronacji potoczyła się nie tak, jak sobie wyobrażałam. Kropla mojej krwi przywołała potężny impuls energii, który zniszczył kamień serca i wywołał wstrząsy na świętej wyspie Coeurîle.

„Nie jesteś Królową Lumnos”, oskarżyła mnie wtedy Korona Sophos. „Jesteś oszustką”.

Zanim zdążyłam zareagować, mama wyskoczyła z zarośli, wołając mnie po imieniu i każąc mi uciekać. Jej zniknięcie osiem miesięcy temu doprowadziło do otwarcia skrzyni z licznymi sekretami oraz tajemnicami, co odmieniło moje życie na zawsze.

Później wszystko pogrążyło się w ciemności.

– Gdzie ona teraz jest? – Wciąż zaciskałam zęby, więc wydobyłam z siebie jedynie syk. – Auralie jest tutaj?

Kobieta, nie spuszczając ze mnie wzroku, wyciągnęła broń z pochwy i zbliżyła ją niepewnie do mojej twarzy. Czarne ostrze mieniło się w słabych promieniach słońca przebijających się przez korony liściastych drzew.

Otwarłam szeroko oczy.

Miecz został wykonany z boskiego kamienia. Wychowano mnie jako śmiertelniczkę, dlatego niewiele słyszałam o tym rzadkim materiale. Dopóki nie odwiedziłam świątyni Przodków, w całości wykonanej z tej połyskującej, ciemnej skały, nie miałam pewności, czy kiedykolwiek wcześniej ją widziałam.

A teraz wiedziałam jedynie tyle, że boski kamień zawierał w sobie trujące substancje, z reguły zabójcze dla osób mających w sobie krew Potomków.

– Jeśli wiesz, co to jest – odezwała się nieznajoma – to zapewne zdajesz sobie sprawę, co mogę zrobić, jeśli najdzie cię ochota na ucieczkę.

Poluźniła ucisk wokół mojej szyi, a ja nieznacznie skinęłam głową. Przyglądała mi się uważnie, a surowy wyraz jej twarzy utwierdził mnie w przekonaniu, że jest gotowa spełnić tę groźbę.

– Puszczę cię teraz – dodała po chwili.

Kobieta przytrzymywała mnie z coraz mniejszą siłą i w końcu całkowicie odpuściła. Wstałam, a grupa postawnych mężczyzn wycofała się w pośpiechu. Nieznajoma pozostała obok, choć cofnęła się o krok, trzymając ostrze skierowane w stronę mojej klatki piersiowej.

Rozejrzałam się po okolicy. Znajdowałam się w jakimś lesie, aczkolwiek nie widziałam dębów i sosen znanych z Lumnos. Grube pnie drzew miały szerokość ciała dużego konia. Porastały je wijące pnącza, a same osiągały wysokość ponad kilometra. Bujne paprocie oraz tęczowe kwiaty urozmaicały tutejszy krajobraz.

W niczym nie przypominało to wysokiej trawy i dzikich zarośli, z którymi spotkałam się na wyspie Coeurîle. Wyglądało to bardziej jak terytorium Emarionu, a biorąc pod uwagę wszechogarniającą zieleń, niemal miałam pewność, że znajdujemy się na ziemiach jednego z najbardziej wysuniętych na południe królestw.

Wokół mnie zgromadził się spory tłum ludzi trzymających w rękach broń. Choć kilka z tych ostrzy również wykuto z boskiego kamienia, to większość została wykonana z charakterystycznego ciemnoszarego metalu Fortosian. Wiedziałam doskonale, że te miecze z łatwością przecięłyby moją wzmocnioną skórę Potomkini, w przeciwieństwie do zwykłej broni śmiertelników.

Nieznajomi przyglądali mi się z zaciekawieniem, choć w ich spojrzeniach dało się zauważyć nieufność, wręcz nienawiść. Łączyła ich jednak wspólna cecha – brązowe oczy.

Oczy śmiertelników.

Kobieta nieznacznie opuściła ostrze.

– Nazywam się Cordellia. Jestem przywódczynią naszej grupy.

– A ja jestem Diem Bellator – poinformowałam. – Chciałabym móc powiedzieć ci, że miło mi cię poznać, ale przypuszczam, że nie zostałam raczej waszym honorowym gościem.

– Nie jesteś tutaj mile widziana i na pewno nie traktuję cię jak swojego gościa.

Odezwał się mój instynkt obronny. Dokładnie przeanalizowałam swoją obecną sytuację, tak jak nauczył mnie tego ojciec. Wspomnienie o nim sprawiło, że serce ponownie pękło mi z żalu, ponieważ jego niedawne zabójstwo wciąż budziło we mnie zbyt silne emocje. Zdawałam sobie sprawę, że za szybko wszystko w sobie stłumiłam, nie pozostawiając czasu na żałobę. Zdążyłam się już nauczyć, że rozpacz potrafi pożreć mnie żywcem, jeśli tylko pozwolę się jej rozprzestrzeniać. Nie mogłam popełnić tego błędu drugi raz.

Wokół mnie zgromadziło się co najmniej czterdziestu uzbrojonych śmiertelników. Ciche rozmowy sugerowały, że w pobliżu kręci się ich znacznie więcej. Nagle usłyszałam czyjeś szepty i spojrzałam na łuczników kryjących się wysoko na drzewach.

Nie miałam przy sobie żadnej broni. Próbowałam przekierować moc do dłoni, by cokolwiek wyczarować, ale wysiłek okazał się daremny.

Nie czułam w sobie boskości, a targające mną emocje zostały stłumione, co świadczyło o tym, że płomienny pył zaczął już działać. Znalazłam się w pułapce bez wyjścia, całkowicie bezbronna.

– Gdzie jest Auralie? – spytałam ponownie.

– Jest w tym momencie nieosiągalna. – Cordellia zacisnęła zęby.

Nie potrafiłam do końca stwierdzić, czy okazywała pogardę wobec mnie, czy mojej mamy.

– Nie chcę cię skrzywdzić – oznajmiłam zgodnie z prawdą. – Nie jestem taka jak pozostałe Korony. Gdybym tylko mogła porozmawiać z Auralie, to na pewno wszystko by wyjaśniła. Jest moją…

– Jest twoją matką. Wiemy o tym. Właśnie z tego powodu jeszcze żyjesz.

Nawet z tłumiącym emocje płomiennym pyłem zmroziło mi krew w żyłach.

– Musicie się blisko przyjaźnić. Mama nie podzieliłaby się z tobą szczegółami dotyczącymi płomiennego pyłu, gdyby ci nie ufała. – Uważnie dobierałam kolejne słowa.

– Gdyby tylko okazała się tak szczera w kwestii swoich dzieci. – Cordellia zmarszczyła brwi.

Ach, teraz już wiedziałam, że nie przepadała za żadną z nas.

– Na pocieszenie dodam, że nie tylko ciebie uznała za niegodną poznania jej największej tajemnicy. – Na mojej twarzy wymalował się złośliwy, przepełniony goryczą uśmiech.

W tłumie rozległy się zdziwione pomruki.

– Nie wiedziałaś, że jesteś Potomkinią? – Kobieta zmrużyła oczy.

– Nie, dopóki nie odziedziczyłam Korony po zmarłym królu. – Westchnęłam, nie kryjąc frustracji. – Wciąż muszę się wiele dowiedzieć, między innymi tego, w jaki sposób znalazłam się tutaj z tobą.

Cordellia przyglądała mi się przez chwilę, po czym dała sygnał dwóm postawnym mężczyznom, by mnie skuli. Zaczęli iść w moim kierunku, trzymając w rękach parę żelaznych kajdan połączonych grubym, ciężkim łańcuchem. Gdy się do mnie zbliżyli, naprężyli klatki piersiowe, choć ta taktyka zastraszania nie zdołała skutecznie zamaskować nerwowych tików oraz przerażenia w ich wielkich oczach.

– Wstań – rozkazała. – Dłonie do wewnątrz, nadgarstki złączone.

Wbrew swojej naturze musiałam się poddać, nie widząc innego wyjścia. Wyprostowałam się, a następnie złożyłam przed sobą ręce. Podczas gdy jeden z mężczyzn zakładał mi kajdany, uśmiechnęłam się uroczo do drugiego.

– Niech będzie błogosławiony Wieczny Płomień, bracie – oznajmiłam, trzepocząc rzęsami z udawaną pobożnością.

Obaj mężczyźni osłupieli, przyglądając mi się uważnie, po czym spojrzeli na Cordellię. Kazała im kontynuować, ale ich reakcje zdradziły wszystko, co musiałam wiedzieć.

To nie byli zwykli śmiertelnicy.

– Czy właśnie tak Strażnicy Wiecznego Płomienia traktują swoje siostry? – zapytałam, poruszając metalowymi łańcuchami.

– Nie należysz do Strażników – warknął jeden z nich.

Cmoknęłam z dezaprobatą.

– Zła odpowiedź, bracie. Sądzę, że poprawna powinna brzmieć: „Odzyskamy ziemię Emarionu”. Choć przyznaję, że minęło już kilka tygodni, kiedy ostatni raz brałam udział w spotkaniu ze Strażnikami.

Nieznajomy zacisnął kajdany na moich nadgarstkach, a następnie popchnął mnie z całej siły, przez co upadłam na pokrytą liśćmi ziemię.

Cordellia rozkazała dwóm mężczyznom, by się oddalili, a ci od razu jej posłuchali, posyłając mi pogardliwe uśmiechy. Kobieta po chwili zaoferowała mi dłoń. Rzuciłam jej nieufne spojrzenie, ale mimo to chwyciłam ją za rękę i pozwoliłam, by pomogła mi wstać. Stojąc tak blisko niej, odnosiłam wrażenie, że jestem od niej wyższa o co najmniej kilka centymetrów. W zasadzie przewyższałam wzrostem prawie każdego śmiertelnika znajdującego się na polanie, zarówno mężczyzn jak i kobiety.

Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić w okresie dojrzewania, uważając, że mam wyjątkowo długie nogi jak na śmiertelniczkę. Później zaskoczył mnie nieoczekiwany awans na królową, dzięki czemu trafiłam do świata naturalnie wysokich, dobrze zbudowanych Potomków. Nagle przestałam być najwyższą osobą w każdym pomieszczeniu, a stałam się jedną z najdrobniejszych. Przed tymi wszystkimi wydarzeniami prawie nikt mnie nie znał, a po zdobyciu Korony zyskałam miano najpotężniejszej persony w królestwie.

Stanowiło to wyraźny symbol tego, czym stało się moje życie. Tkwiłam pomiędzy dwoma światami, a każdy z nich przypominał lustrzane odbicie tego drugiego, i nie pasowałam właściwie do żadnego z nich. W świecie czerni i bieli próbowałam znaleźć swoje miejsce w odcieniach szarości.

– Widzę, że dobrze znasz naszą grupę – stwierdziła beznamiętnie Cordellia.

Jej powściągliwość wywarła na mnie spore wrażenie. Informacja, że Królowa Potomków posiadała szczegółową wiedzę o zakazanej sieci rebeliantów, powinna stanowić powód do niepokoju, tymczasem na jej twarzy widniała jedynie obojętność.

– Zanim zostałam królową, należałam do rebelianckiej grupy w Lumnos – wyjaśniłam.

– Wygląda na to, że nie tylko twoja matka ukrywała pewne informacje. – Kobieta zerknęła ponad moim ramieniem i zwęziła oczy.

Chciałam podążyć za jej wzrokiem, ale nerwowe ruchy łuczników sprawiły, że zastygłam w bezruchu.

– A gdy zostałaś już królową, czy wciąż potajemnie działałaś z rebeliantami? – naciskała.

Odruchowo napięłam mięśnie ramion, a Cordellia od razu wychwyciła ten ruch.

– Nasze relacje stały się dość… napięte – rzuciłam. – Mówiłam jednak prawdę, kiedy wspomniałam, że nie chcę cię skrzywdzić. Nie jestem waszym wrogiem.

– Nie jesteś również naszą przyjaciółką – usłyszałam za sobą męski głos.

Mężczyzna o bladej cerze oraz gęstej, zapuszczonej brodzie okrążył mnie i znalazł się w zasięgu mojego wzroku. Od razu rozpoznałam go jako przywódcę grupy rebeliantów w Lumnos. To właśnie ten człowiek mianował mnie Strażniczką i nazwał zdrajczynią po tym, gdy odmówiłam wykonania jego rozkazów.

– Vance – przywitałam się, choć brzmiało to jak syknięcie. – Pamiętam doskonale, że jeszcze się przyjaźniliśmy, kiedy umożliwiłam ci dostęp do królewskiej łodzi.

– Czy kierowałaś się wtedy lojalnością? – odparł. – Wątpię… Moim zdaniem zachowałaś się jak zdesperowana kobieta, próbująca odzyskać narzeczonego po tym, jak go zdradziłaś i wtrąciłaś do lochu.

Na wzmiankę o Henrim ścisnęło mnie w żołądku. Nie zamierzałam dawać Vance’owi satysfakcji i się przyznawać, ale miał rację. Pomogłam Strażnikom, starając się odbudować nadszarpnięte zaufanie między mną a moją miłością z dzieciństwa.

Biorąc pod uwagę, do czego okazywali się zdolni rebelianci, wiedziałam, że postąpiłam wyjątkowo nierozważnie. Czułam się jednak tak bardzo zagubiona po śmierci ojca i tak pochłonięta nienawiścią do Potomków za jego zamordowanie, że naiwnie wierzyłam, że znajdę jakiś sposób, by pomóc Henriemu. Jednocześnie nie chciałam dopuścić, by Strażnicy zrobili coś, czego później mogliby żałować.

Powinnam była wiedzieć, że oni za każdym razem posuwają się za daleko, nie zważając na konsekwencje.

– Nigdy mi nie powiedziałeś, że pomagała w planowaniu naszego szturmu na wyspę, Vance. – Cordellia przyjrzała się dokładnie naszej dwójce. – A już na pewno nie wspominałeś, że należała do twojej komórki.

– Szturmu? – powtórzyłam. – Zaatakowaliście wyspę?

– To trwało tak krótko, że prawie tego nie pamiętam. – Vance nieznacznie wzruszył ramionami. – Mówiłem ci, że okazała się przydatna, chociaż nie można jej ufać.

– Nie jestem godna zaufania? – Zrobiłam kilka kroków w jego kierunku, co sprawiło, że kobieta skierowała nóż w moją stronę, by trzymać mnie na dystans. – Nie zdradziłam nikomu twoich tajemnic, prawda? Nie wspominając już o tym, że uratowałam ci życie podczas balu i wtedy, kiedy gwardziści zauważyli nas w kanale.

– Właśnie się zrewanżowałem – warknął. – Ocaliłem cię przed konsekwencjami ataku na wyspę, więc można uznać, że spłaciłem w całości dług wobec ciebie i twojej matki.

– O jakim długu wobec mojej mamy mowa? – Zbliżyłam się do niego, nie zważając na to, że ostrze Cordelli, wykonane z boskiego kamienia, znalazło się zaledwie kilka centymetrów od mojej skóry. – Gdzie ona jest? Co stało się na wyspie?

– Odsuń się – ostrzegła mnie kobieta, wchodząc między nas.

– Najpierw próbujesz mnie utopić, później zmuszasz do zażywania środków odurzających, a na sam koniec odmawiasz jakichkolwiek wyjaśnień i zakuwasz w kajdany. – Skupiłam na niej wzrok, a mój głos zaczął przybierać na sile wraz ze wzbierającym gniewem. Uniosłam zaciśnięte pięści, przez co poruszyłam kajdanami i rozległ się głośny brzęk. – Odsunę się, gdy któreś z was udzieli mi jakichkolwiek odpowiedzi.

Jeden z łuczników wystrzelił strzałę, jej grot świsnął mi koło ucha, o włos mijając twarz. Zauważyłam jednak, że parę odciętych kosmyków moich śnieżnobiałych włosów spadło na ziemię.

Nie spuszczałam wzroku z Cordelli i Vance’a, nie zamierzałam ustępować. Przypomniałam sobie cenne lekcje ojca, miałam wrażenie, że słyszę szeptane mi do ucha ważne wskazówki.

„Nigdy nie reaguj na strzał ostrzegawczy, bo sprowokujesz ich, by strzelali częściej. Nie zaczynaj walki, jeśli nie zamierzasz doprowadzić jej do końca”.

Spojrzałam w oczy kobiety i pochyliłam się na tyle, że poczułam na szyi ostry czubek jej sztyletu. Odważyłam się działać, podejmując bardzo wysokie ryzyko.

– Znasz moją mamę, więc musisz również znać mojego ojca – mruknęłam. – Jeśli posiadasz o nim jakiekolwiek informacje, to z całą pewnością wiesz, że nie potrzebuję żadnej magii ani broni, by móc się obronić w razie potrzeby.

– Widzisz? – syknął Vance. – Już zaczęła nam grozić. Mówiłem ci, że nie można jej ufać.

Skierowałam wzrok na mężczyznę i przyglądałam mu się tak długo, aż się wzdrygnął i odwrócił głowę.

– Odsuń się, panno Bellator – poleciła beznamiętnie Cordellia. – Współpracuj z nami, a chętnie udzielę ci odpowiedzi na dręczące cię pytania.

Vance ponownie zaczął się sprzeciwiać, tym razem podchodząc bliżej śmiertelniczki. Zaczął szeptać jej jakieś pretensje, ale robił to na tyle cicho, że nic nie słyszałam. Dostrzegłam jednak, że w jej spojrzeniu pojawiła się irytacja, chociaż po chwili ją opanowała. Nie wyglądała na kogoś, kto łatwo daje upust frustracji. Fakt, że Vance posunął się tak daleko, świadczył o tym, że w relacji między dwoma przywódcami rebeliantów powstała delikatna rysa.

Pewnego rodzaju pęknięcie, które musiałam pogłębić.

Opuściłam ręce i zrobiłam powolny krok do tyłu, a następnie spuściłam głowę w geście szacunku.

– Wybacz ten wybuch gniewu – odezwałam się do Cordelli. – Nie potrafię obdarzyć tego mężczyzny zaufaniem, gdy się w coś angażuje. Podobnie jak ty przekonałam się, że Vance ma w zwyczaju zatajać kluczowe dla danej sprawy informacje. Przynajmniej przed kobietami. – Rzuciłam jej porozumiewawcze spojrzenie. – Mówi o wszystkim tylko swoim kolegom.

– Pracowałem z twoją matką przez lata. Nigdy nie miała ze mną żadnych problemów – oznajmił lekceważąco.

– Naprawdę? – Przechyliłam głowę, marszcząc brwi. – To dziwne. Często rozmawiałyśmy, komu w Lumnos powierza poufne informacje i ani razu nie wspomniała o tobie.

– Po prostu próbujesz… – Wskazał na mnie palcem.

– Wystarczy, bracie Vance – skarciła go kobieta. – Dam sobie radę.

– Sądzę, że powinnaś się do mnie zwracać ojcze Vance. – Wzdrygnął się i na nią spojrzał.

– Wyłącznie w Lumnos. W Arboros jesteś moim bratem jak każdy inny mężczyzna z naszej grupy.

Arboros, Królestwo Korzeni i Cierni.

Powinnam była się domyślić. Kiedy należałam jeszcze do Strażników Wiecznego Płomienia, słyszałam, że komórki rebeliantów w Lumnos oraz w Arboros współpracują przy pewnej misji. Dowiedziałam się też, że Henri i moja dawna znajoma uzdrowicielka Lana wyruszyli do Arboros na kilka dni przez Ceremonią Koronacji.

– Jestem przywódcą rebeliantów, tak jak ty, matko Cordellio. Zasłużyłem na ten tytuł.

– Naprawdę? – wtrąciłam się. – Henri mnie poinformował, że przywłaszczyłeś sobie ten tytuł do czasu powrotu waszej dowódczyni.

– Ma rację. – Cordellia skinęła głową. – Możesz przewodzić Strażnikom w Lumnos tylko do czasu, aż Auralie zdoła ponownie przejąć stanowisko przywódczyni.

Dowódczyni rebeliantów.

Krew uderzyła mi do głowy.

– Coś ty powiedziała? – wydusiłam z siebie. – Auralie… moja matka… jest…

– Tego też nie wiedziałaś? – Kobieta uniosła brwi. – Przewodzi nam prawie od dekady.

Wspomnienia dotychczasowego życia przeleciały mi przed oczami, gdy znalazłam się nagle w nowej absurdalnej rzeczywistości. Mama, Auralie Bellator, stała na czele bezwzględnych, brutalnych rebeliantów, przygotowujących się do krwawej wojny przeciwko Potomkom i… mnie.

Znałam ją z zupełnie innej strony.

Zrobiła oszałamiającą karierę, pracując dla Potomków jako uzdrowicielka w Armii Emarionu.

Przespała się z jednym z nich, by zajść w ciążę i mnie urodzić.

To dzięki niej Teller został wysłany do akademii Potomków, by dorastać wśród elity Lumnos.

Wszystkie pielęgnowane miesiącami wspomnienia o niej nagle stały się jakieś wypaczone, zniekształcone, wyblakłe. Zupełnie jakbym przyglądała się obrazowi wystawionemu wcześniej na działanie promieni słonecznych i deszczu. Jak to możliwe, że te wszystkie wybory zostały podjęte przez tę samą kobietę? Czy Teller o tym wiedział?

A Luther? To dlatego jej potajemnie pomagał?

Na myśl o nim poczułam silny ucisk w klatce piersiowej. Zapewne zamartwiał się teraz, gdzie jestem i czy nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo, obwiniając się za moje pojmanie. Z trudem zgodził się, bym opuściła pałac bez obstawy gwardzistów, więc jakby jakimś cudem się dowiedział, że uwięziono mnie w obozie rebeliantów, nie cofnąłby się przed niczym, by ruszyć mi na ratunek.

Również wkroczyłby do akcji, gdyby tylko zauważył rebeliantów atakujących Coeurîle, pomyślałam.

– Atak… czy ktoś został ranny? Czy są jakieś śmiertelne ofiary? – Serce podeszło mi do gardła.

– Twoja matka przeżyła i nie odniosła żadnych obrażeń, ale… – W spojrzeniu Cordelli dostrzegłam odrobinę współczucia.

– Czy któryś z Potomków zginął?

Zadałam to pytanie w pośpiechu. Bezskutecznie próbowałam okazywać obojętność, ale po chwili wszyscy śmiertelnicy zaczęli się nerwowo poruszać, zaciskać usta, zwężać oczy, a podejrzliwość wśród nich rozprzestrzeniła się jak pożar.

– Na wyspę przybył ze mną pewien człowiek. Jest przyjacielem mojej matki oraz moim. – Serce zaczęło mi szybciej bić, gdy możliwość jego utraty stała się zbyt realna. – To naprawdę porządny facet. Pomagał śmiertelnikom i…

– Dostaliśmy polecenie, aby oszczędzić wyłącznie ciebie – poinformowała oziębłym tonem dowódczyni. – Obie strony poniosły ogromne straty. Nie mogę udzielić ci więcej informacji.

Czułam się tak, jakbym miała kolana z trocin, gotowe rozpaść się przy najmniejszym podmuchu. Jeśli Luther zginął, próbując mnie ratować, i to jeszcze przed atakiem, do którego prawdopodobnie się przyczyniłam…

Nigdy bym tego nie wybaczyła zarówno sobie, jak i mamie.

– Proszę. – Gniew ustąpił miejsca desperacji. – Powiedz mi, co się stało. Dlaczego moja matka się tam znalazła i po co mnie tu przyprowadziliście?

Cordellia westchnęła.

– Gdy stało się jasne, że król Lumnos wkrótce umrze, twoja mama wiedziała, że Korony zostaną zmuszone się spotkać, by uroczyście koronować jego następcę. Zaproponowała, by podczas tej ceremonii przeprowadzić atak w celu przejęcia wyspy. Współpracowała z kimś z zewnątrz, kto pomógł jej dostać się na Coeurîle w czasie ostatniego Dnia Zwycięstwa. Dzięki temu mogła podłożyć ładunki wybuchowe i podpalić je po przybyciu Koron na miejsce. – Przerwała na chwilę. – Nie sądzę jednak, by spodziewała się, że to jej córka zostanie koronowana.

– Nie zdawaliśmy sobie również sprawy, że zanim otrzymamy możliwość zaatakowania wyspy, upłynie osiem miesięcy – mruknął Vance.

Rozproszone fragmenty wspomnień z ostatniego roku zaczęły układać się w całość.

To prawdopodobnie Luther przetransportował ją na wyspę. Tylko Korony miały prawo wstępu na Coeurîle, i to wyłącznie podczas szczególnych okazji, ale być może pozwolono księciu udać się tam w imieniu króla, zważywszy na jego chorobę.

Nic dziwnego, że książę tak mocno wierzył, że mama wciąż żyje. Gdy ją tam odstawiał, na pewno wiedział, że posiadała ogromne doświadczenie w radzeniu sobie w polowych warunkach. Wierzył, że bez problemu zdobędzie na tej wyspie pożywienie oraz świeżą wodę i jeśli nie zostanie zauważona przez patrolujące pobliskie wody łodzie wojskowe, to z całą pewnością nic jej się nie stanie.

I właśnie dlatego mi obiecał, że sprowadzi ją do domu przed końcem roku. Miał pewność, że pojawi się na mojej ceremonii koronacji.

Targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony odczuwałam frustrację, że Luther mnie o tym nie poinformował, z drugiej zaś obawiałam się, że mogło mu się coś stać. Czułam też urazę do matki, że doprowadziła do tego wszystkiego swoimi sekretami, ale mimo to pragnęłam ujrzeć ją ponownie i upewnić się, że jest bezpieczna.

– Auralie poprosiła nas, byśmy oszczędzili kolejną koronowaną głowę Lumnos tylko wtedy, gdy okaże się nią mężczyzna z ciemnymi włosami oraz blizną – kontynuowała Cordellia. – Masz szczęście, że Vance zdołał dotrzeć do ciebie na czas. Po tym, gdy straciłaś przytomność na skutek eksplozji, przeciągnął cię w bezpieczne miejsce, a następnie zabrał z wyspy, gdy Potomkowie zajęli się opatrywaniem swoich ran.

Vance rzucił mi wymowne spojrzenie, unosząc wysoko brwi, jakby oczekiwał, że zacznę mu za chwilę dziękować. W ogóle nie zwracałam na niego uwagi, nie potrafiąc oderwać wzroku od kobiety.

– Widziałaś tego mężczyznę z blizną? Przeżył?

– Nie potrafię ci na to odpowiedzieć i tak naprawdę nie ma możliwości, by teraz się tego dowiedzieć. Podpaliliśmy ciała Potomków, by zapobiec działaniu ich zdolności regeneracyjnych.

Prawie straciłam równowagę, a żołądek podszedł mi do gardła. Wróciłam wspomnieniami do koszmarnego pożaru w zbrojowni. Oczami wyobraźni ponownie ujrzałam spalonych żywcem gwardzistów Potomków. Zginęli tragiczną śmiercią po nieświadomie wywołanym przeze mnie ataku. Miałam ich krew na rękach, a ich martwe ciała leżały u moich stóp.

Tym razem prawdopodobnie znałam zabitych.

– Gdzie jest moja matka? Muszę się z nią zobaczyć.

– Mówiłam ci już, że jej tutaj nie ma.

– Zabierz mnie do niej.

– Nie mogę tego zrobić.

– Dlaczego? Została jeszcze na wyspie? Puść mnie, a sama ją odnajdę.

Szarpałam za metalowe kajdany na nadgarstkach, podczas gdy zdenerwowani mężczyźni zbliżali się do mnie z uniesioną bronią. Jeden z nich podszedł zdecydowanie za blisko, więc zamachnęłam się na niego łańcuchami, zmuszając do wycofania.

– Musisz się uspokoić. – Kobieta podniosła rękę i zrobiła niepewny krok w moją stronę.

– Jest w Lumnos? – Zaczęłam się denerwować, a słowa same cisnęły mi się na język. – Puść mnie i pozwól mi ją stamtąd zabrać. Nie jest tam bezpieczna. Nie musisz iść ze mną, poradzę sobie. Proszę, muszę się z nią zobaczyć.

– Diem… – Pokręciła głową.

– Pozwól mi się z nią spotkać! – krzyknęłam.

– Nie możesz – przerwał dyskusję Vance. – Znajduje się teraz w celi w Fortos i czeka na egzekucję. Została schwytana, gdy próbowała cię ochronić.

Jego słowa rozbrzmiały złowieszczo w czeluściach mojego umysłu. Spojrzałam na Cordellię i próbowałam znaleźć w jej spojrzeniu jakiś dowód na to, że Vance próbował mnie jedynie wkurzyć z powodu zwykłej zemsty, ale niczego takiego nie znalazłam. Kobieta jedynie zacisnęła usta i skinęła głową.

– Przygotowujemy misję ratunkową – oznajmiła. – Mamy sojuszników w Fortos, którzy mogliby jej pomóc.

Chociaż wydawała się pewna siebie, to od razu zwróciłam uwagę na delikatne zawahanie w jej głosie. Przez ten krótki czas bycia królową nauczyłam się przywdziewać maskę opanowania, gdy porażka stawała się nieuchronna.

– Wrócę do swojego królestwa i rozpocznę negocjacje w jej sprawie – oświadczyłam. – Mogłabym porozmawiać z królem Fortos. Teraz, gdy zostałam już oficjalnie koronowana, to może mnie wysłucha.

– Jesteś świeżą Koroną, dodatkowo powiązaną ze światem śmiertelników. Nie masz żadnej przewagi ani nic do zaoferowania w zamian.

– A ty masz? – odparłam.

– Tak. – Ucięła. – Udało nam się zdobyć wyspę. Korony muszą mieć do niej dostęp, by przeprowadzać swoje rytuały. Nie mogą z tym zbyt długo zwlekać. Nasze źródła donoszą, że im dłużej opóźniają ceremonię, tym bardziej ich magia staje się niestabilna. – Rzuciła mi surowe spojrzenie. – Mamy też coś innego, co na pewno zapragną odzyskać.

– Co takiego? – Zmarszczyłam brwi.

– Ciebie – odpowiedział z uśmiechem Vance. – Do ukończenia rytuałów potrzebują wszystkich dziewięciu Koron. Nie oddamy im wyspy, nawet za Auralie, ale możemy ją wymienić za ciebie.

– W porządku – oznajmiłam stanowczo, kiwając głową. – Zrobię, co trzeba.

Na ich twarzach wymalowało się zaskoczenie.

– Chcesz z nami współpracować? – spytała kobieta.

– Auralie to moja matka. Naprawdę myślisz, że nie zrobię wszystkiego, by ją ocalić?

– Jesteś Potomkinią i w dodatku królową. Twoi pobratymcy nigdy nie okazywali lojalności wobec naszych.

– Mam też po części śmiertelną krew, więc tak naprawdę jesteśmy do siebie bardzo podobne. Jeśli zaś chodzi o moją Koronę, powtórzę ci to samo, co powiedziałam Potomkom z Lumnos. – Uniosłam dumnie podbródek. – Zamierzam piastować urząd królowej, działając dla dobra wszystkich, niezależnie od ich krwi.

– Nie staniesz po stronie śmiertelników, mimo że widziałaś na własne oczy, jak nas traktują? – Zwęziła oczy.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zrekompensować krzywdy wyrządzone śmiertelnikom, ale nie pozwolę na przemoc wobec niewinnych ludzi, nieważne, czy chodzi o zwykłych śmiertelników, czy o Potomków. – Spojrzałam na Vance’a, a on odchrząknął i przewrócił oczami.

Cordellia skupiła na mnie wzrok, przyglądając mi się uważniej. Doskonale rozumiałam jej uprzedzenia, ponieważ kilka tygodni temu tak samo postrzegałam Potomków. Uważałam ich za okrutnych, bezdusznych i niezdolnych do współczucia. Wciąż bym tak o nich myślała, gdybym nie została zmuszona do stania się jedną z nich.

Po tym, gdy skończyła mnie oceniać, skinęła subtelnie głową, a ja dostrzegłam w jej intensywnie brązowych oczach jakąś wewnętrzną siłę oraz iskierkę zaufania, a to dało mi nadzieję, że mogłabym mieć w niej silniejszą sojuszniczkę, niż mi się początkowo wydawało.

– Masz śmiertelnego brata, prawda? – spytała, a ja przytaknęłam. – Mogłabym kazać Strażnikom z Lumnos, by zabrali go z twojego królestwa i przywieźli tutaj. Pozostanie bezpieczny wśród moich ludzi.

Przez chwilę się nad tym zastanawiałam. Jako czystej krwi śmiertelnik Teller byłby tu mile widziany, w przeciwieństwie do mnie. Zdawałam sobie sprawę, że zarówno obóz rebeliantów, jak i pałac nie należały do bezpiecznych miejsc, zwłaszcza że zabójca naszego ojca wciąż pozostawał na wolności.

Natomiast sprowadzenie tutaj Tellera stałoby się równoznaczne z zakończeniem jego edukacji oraz rozwijającej się relacji z Lily, a gdyby Potomkowie się dowiedzieli, że ukrywają go Strażnicy, wzięliby go na cel, a ja nic nie mogłabym z tym zrobić.

Nie. Teller stracił już zbyt wiele. Nie chciałam odbierać mu tej namiastki prawdziwego szczęścia, jaka mu jeszcze pozostała. Musiałam zaufać nowym przyjaciołom z Rodu Corbois, że zapewnią mu bezpieczeństwo.

– Zostaw go w spokoju – odpowiedziałam w końcu. – Mam wśród Potomków sojuszników i mam pewność, że zaopiekują się nim do mojego powrotu.

– To może trochę potrwać – ostrzegła. – Wysłaliśmy wiadomości do poszczególnych Koron, ale możliwe, że nie otrzymamy od nich odpowiedzi w ciągu kilku najbliższych miesięcy.

– Nie mam tyle czasu. – Wzdrygnęłam się. – Potomkowie mieszkający w moim królestwie są już gotowi do ataku na śmiertelników. Jeśli wkrótce nie wrócę… – Pomyślałam o Aemonnie oraz o tym, że został mianowany katem oraz nowym dowódcą Gwardii Królewskiej, i dreszcz przeszedł mi po plecach. – Muszę tam wrócić i ich powstrzymać, zanim sytuacja się pogorszy.

– Moi ludzie zajmą się wszystkim w Lumnos – wtrącił Vance.

– Nie, twoi żołnierze rozpętają tam wojnę – zaprotestowałam. – Przez twoje podejście zginą niewinni ludzie.

– Wojna już się rozpoczęła, wasza wysokość. – Wypowiedział mój tytuł jak przekleństwo. Splunął na ziemię, a następnie chwycił za rękojeść miecza. – W przeciwieństwie do ciebie nie boimy się walczyć i umrzeć, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Cordellia podniosła rękę, aby mnie powstrzymać, zanim zdążyłam zareagować.

– Powiedziałaś, że zrobisz wszystko, co trzeba. Cóż, wymagamy od ciebie cierpliwości i przede wszystkim zaufania, że damy sobie radę.

Przełknęłam słowa sprzeciwu, a ich gorzki smak zapiekł mnie w gardle. Znalazłam się w takiej sytuacji, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś złego. Musiałam odnaleźć Luthera i upewnić się, że nic mu się nie stało, a później uratować matkę i uzyskać od niej odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: „Kim i czym właściwie się stałam?”. Gdy moim bliskim nic już nie będzie groziło, wrócę do Lumnos, by zasiąść na tronie, zanim Remis oraz jego sojusznicy wyrządzą niemożliwe do naprawienia szkody.

Na razie jednak nie miałam innego wyboru, jak tylko czekać i się modlić, abym zdołała się obronić, kiedy wszystko potoczy się nie po mojej myśli.

ROZDZIAŁ 2

– Nie słuchałeś, kiedy mówiłam, że zgodziłam się wam pomóc?

Mężczyzna pozbawiony szyi odchrząknął w odpowiedzi, po czym popchnął mnie dalej w głąb lasu.

Jakakolwiek nadzieja, że dzięki współpracy z tymi ludźmi zostałabym potraktowana lepiej niż jeniec wojenny, została szybko rozwiana, gdy Cordellia wydała następujący rozkaz: „Zakuć ją w łańcuchy razem z tą drugą”. To określenie wzbudziło we mnie zarówno zainteresowanie, jak i niepokój.

– Mógłbyś przynajmniej zdjąć mi te kajdany – mruknęłam, starając się utrzymać na nogach, podczas gdy nieznajomy cały czas mnie popychał i szarpał. – Przecież ci nie ucieknę. Dałam słowo, że z wami zostanę.

– Jesteś Potomkinią – zadrwił. – Twoje słowo nic nie znaczy.

– Pół-Potomkinią. Nie różnimy się aż tak bardzo. Wychowano mnie na zwykłą śmiertelniczkę, a Potomkowie traktowali mnie jak najgorszą szumowinę.

– W głębi serca wszyscy jesteście egoistami. Masz to we krwi i żadne wychowanie tego nie zmieni.

Zaparłam się nogami, zmuszając go do zatrzymania się.

– Chyba w to nie wierzysz, prawda?

– Panienko, nie ma nic, w co wierzyłbym bardziej. – Zaśmiał się.

– Przecież oboje wiemy, że są dobrzy i źli śmiertelnicy, więc dlaczego Potomków również nie można w ten sposób podzielić?

Spojrzał na mnie tak, jakby doskonale wiedział, że mówię z sensem. Widziałam, że bardzo go wkurzyło, że miałam rację.

– Jeśli zostałaś wychowana tak jak my, to dlaczego ich bronisz?

– Wcale ich nie bronię. Zgotowali nam prawdziwe piekło. To, przez co musimy przechodzić z ich winy…

Spojrzał na mnie oskarżycielsko, a ja przewróciłam oczami.

– W porządku, to przez co śmiertelnicy muszą przechodzić z ich winy… to niewybaczalne. Lecz bez względu na to, jak potoczy się ta wojna, wciąż musimy jakoś razem żyć po jej zakończeniu. Nie uda nam się to, jeśli nie dostrzeżemy w sobie czegoś dobrego.

Uśmiechnęłam się do niego z nadzieją. Wygiął górną wargę zadziornie, a nie zgryźliwie. Odniosłam wrażenie, że w jego głowie zaczęły się obracać trybiki, gdy przedzierał się przez aż za dobrze znane mi toksyczne bagno pełne uprzedzeń.

Podczas gdy on zastanawiał się nad moimi słowami, ja zerknęłam ponad jego ramieniem. W gęstych zaroślach zasłaniających mi prawie cały widok, dostrzegłam coś, co sprawiło, że ogarnął mnie przeszywający strach.

Materiały wybuchowe. Ulubione narzędzie mordu śmiertelnych rebeliantów. Mnóstwo ładunków o różnych rozmiarach oraz wykonanych z rozmaitych materiałów. Znajdowała się tam taka ich ilość, że za jej pomocą można by bez problemu zrównać z ziemią miasto lub pałac Potomków.

Wzięłam gwałtowny, drżący wdech, a mężczyzna podążył za moim spojrzeniem i spojrzał na stos wytworzonych domowym sposobem bomb. Wyglądał na poirytowanego, a ja straciłam do niego zaufanie.

– Czyżbyś zamierzała nas zaatakować? – Ponownie popchnął mnie do przodu. – Matka Dell może i jest skłonna współpracować z niektórymi z was, ale to nie znaczy, że muszę wam ufać. Wiem doskonale, kim jesteście. Zachowaj te swoje piękne słówka dla jakiegoś innego głupca.

Szliśmy w milczeniu, aż dotarliśmy do słabo zalesionego obszaru z rozstawionymi wszędzie namiotami. Zauważyłam przywiązaną do pnia małego drzewa kobietę. Klęczała i tak jak ja miała ręce skute kajdanami. Nad jej głową unosiła się lśniąca Korona z liści oraz nieustannie kwitnących kwiatów.

– Arboros?

– Lumnos! – Otwarła szeroko szmaragdowe oczy i spojrzała na mnie z uśmiechem pełnym nadziei.

– Ukrywacie się w tym królestwie i schwytaliście jego Królową? Czy wy już do końca postradaliście zmysły? – Zszokowana skierowałam wzrok na swoją eskortę.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, uparcie wpatrując się przed siebie, gdy zbliżaliśmy się do kobiety.

– Dzięki Przodkom, że żyjesz – przyznała bez tchu. – Myślałam, że zginęłaś w eksplozji.

Nieznajomy zabrał się za przymocowywanie moich kajdan do owiniętego wokół pnia łańcucha, a ja poczułam ogromną ulgę, że znajdę się na tyle blisko Korony Arboros, że będę mogła z nią spokojnie porozmawiać i dowiedzieć się, co wydarzyło się na wyspie.

Serce zaczęło mi szybciej bić. Jeśli obserwowała atak, być może zauważyła również, że Luther bezpiecznie ucieka. Pytanie to uwięzło mi w gardle, bardzo obawiałam się odpowiedzi.

– Jesteś ranna? – spytałam zamiast tego.

Przyglądałam się jej ciału w poszukiwaniu jakichkolwiek urazów, ale niczego nie znalazłam. Gdyby nie to, że jej porośnięta mchem peleryna wyglądała teraz jak zlepek przypalonych strzępów zwisających jej z ramion, można by pomyśleć, że nic jej nie zrobili.

– Widziałaś kogoś jeszcze? – Pokręciła głową, wstając z ziemi.

– Nie, myślałam, że jesteś jedyna.

Zmarszczyłam brwi, wracając myślami do słów Cordelli oraz Vance’a. Dlaczego zachowywali się tak, jakbym stanowiła ich jedyną kartę przetargową? Skoro uwięzili już królową Arboros i mogli ją oddać w zamian za wolność mojej matki, to z jakiego powodu zakazali mi powrotu do Lumnos?

Chyba że nie planowali pozostawiać Korony Arboros tak długo przy życiu.

– Jesteś następna – warknął mężczyzna.

Skinął głową na pozostałych Strażników, dając im znać, by do niego dołączyli. Zbliżyli się do nas, a następnie otoczyli, co sprawiło, że znalazłyśmy się w centrum zainteresowania. Niektórzy z nich wymachiwali nożami, a jeszcze inni drewnianymi pałkami.

– Co zamierzacie z nią zrobić? – zażądałam odpowiedzi, czując wzbierający we mnie gniew.

– Mimo wszystko chcesz ich chronić, prawda? – prychnął. – Tak jak myślałem, niczym się nie różnisz od tych szumowin. Zejdź mi z drogi, panienko. Ona idzie z nami.

Zasłoniłam ją swoim ciałem jak tarczą na tyle, na ile pozwalały mi łańcuchy.

– Nie, dopóki mi nie obiecasz, że wróci cała i zdrowa.

– Nie odpowiadam przed tobą, mieszańcu. To my tutaj rządzimy i zrobimy wszystko, na co tylko mamy ochotę.

– Mówisz zupełnie tak samo jak Potomkowie. – Odwzajemniłam jego gniewne spojrzenie.

Zaczerwienił się ze złości.

– Brać ją. – Skinął głową na pozostałych.

Strażnicy ruszyli w naszym kierunku. Zanim zdążyłam zareagować, jeden z nich objął mnie silnymi ramionami w talii, a drugi chwycił za ramię. Zaczęłam się szarpać, ale nic mi to nie dało, bo bez trudu odciągnęli mnie na bok. Jakiś mężczyzna zdjął Królowej Arboros kajdany, a ona zaczęła błagać o pomoc, wyraźnie spanikowana, co sprawiło, że serce zaczęło mi szybciej bić.

– Nie! – krzyknęłam, wyrywając się z ich uścisku. Zamachnęłam się łańcuchami i uderzyłam nieznajomego w twardą głowę, co spowodowało, że zaklął pod nosem, rozluźniając uchwyt.

– Mamy ją – usłyszałam czyjś głos.

Pozostali od razu mnie puścili i pośpiesznie się oddalili. Jeden z nich ucisnął zakrwawioną ranę na skroni, a w jego spojrzeniu pojawiła się obietnica zemsty.

Z przerażaniem obserwowałam, jak ciągnęli Koronę Arboros do nieznanego miejsca.

– Lumnos! – błagała o pomoc, szeroko otwierając jasnozielone oczy.

Próbowałam ruszyć w jej kierunku, ale potężne łańcuchy skutecznie mi to uniemożliwiły.

– Arboros! – zawołałam bezsilna.

Jacyś mężczyźni stanęli obok i zaczęli się ze mnie naśmiewać, widząc, jak bardzo jestem spanikowana.

– Pożegnaj się ze swoją śliczną przyjaciółką, Potomkini. Powinienem raczej powiedzieć: szumowino. – Jeden z nich splunął mi pod nogi.

W moich żyłach zamiast krwi buzowała adrenalina. Zaparłam się nogami i szarpnęłam z całej siły za łańcuchy, starając się je zerwać.

Nie zostałam wychowana jako Potomkini ani też nie miałam możliwości skorzystać z dobrodziejstw ich wszechstronnej wiedzy. Dlatego też kompletnie nie wiedziałam, jak daleko mogę się posunąć, zanim ciało się podda.

Zarówno moja skóra, jak i kości stanowiły dla mnie zagadkę.

A co z płomiennym pyłem? Czy osłabiał moją moc i zdolności samoleczenia, tak samo jak wpływał na magię? Przez te wszystkie lata pozostawałam pod jego wpływem, nigdy nie próbowałam przekroczyć granic tego, co uważałam za osiągalne dla śmiertelnika.

A co, jeśli nie okazałabym się tak słaba jak zwykły człowiek i potrafiłam osiągnąć o wiele więcej?

Początkowo mężczyźni przyglądali mi się z nieukrywanym rozbawieniem. Nawet jako królowa wypadałam w ich oczach na delikatną, żałosną kobietę, podejmującą bezsensowną walkę z wyższością natury oraz z silniejszymi od niej Strażnikami.

Wcześniej już prawie się poddałam i zapłaciłam za to wysoką cenę. Wtedy obiecałam sobie, że już nigdy nie okażę słabości. Z magią czy bez, nie przestanę walczyć ani teraz, ani później.

Zaczęłam przeć do przodu, napinając łańcuchy. Moje niepraktyczne, jedwabne pantofle pokryły się błotem, gdy wbijałam się coraz głębiej w zmiękczoną deszczem ziemię. Żelazne kajdany wrzynały się boleśnie w skórę, a ich metalowe łączenia trzeszczały pod wpływem mojego naporu.

Po lesie rozniósł się trzask, a mężczyźni natychmiast przestali się śmiać.

Jęknęłam z bólu, ponownie z całej siły szarpiąc za kajdany, aż splecione ze sobą ogniwa łańcucha zaczęły wydawać dziwne odgłosy.

Usłyszałam za sobą jeszcze głośniejsze trzaski i zrobiłam krok do przodu.

– Co się dzieje, do jasnej cholery? – wymamrotał jeden z mężczyzn. Zbladł, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

– Drzewo – wydusił z siebie kolejny.

Zerknęłam przez ramię. Pień został przechylony pod kątem, a jego korzenie sterczały w powietrzu, oblepione świeżo rozkopaną ziemią.

Nawet królowa Arboros przyglądała się temu z niedowierzaniem.

Nie tracąc czasu, ponownie zaparłam się nogami, a następnie ruszyłam przed siebie, wykonując krótkie, mocne zrywy. Z każdym kolejnym szarpnięciem drzewo coraz bardziej się przechylało, odsłaniając więcej korzeni. Śmiertelnicy zaczęli krzyczeć, tłoczyć się, wołać o pomoc i otaczać pień.

Nagle rozległ się wyzwalający dźwięk i łańcuch unieruchamiający moją prawą rękę puścił.

Rozpętał się chaos. Niektórzy Strażnicy uciekli, natomiast pozostali wołali o pomoc. Kilku z nich złapało łańcuch przytrzymujący moje lewe ramię.

– Nie możesz mnie tutaj wiecznie trzymać – krzyknęłam do wcześniej eskortującego mnie mężczyzny. – Pozwól jej zostać ze mną. Pozostanie bezpieczna.

Przez ułamek sekundy na twarzy śmiertelnika pojawiło się zawahanie. Wzruszył ramionami, po czym wyrwał drewnianą pałkę z ręki kolegi.

– Zabierz tę drugą do matki Dell – rozkazał, a następnie odwrócił się w moją stronę. – Zajmę się nią.

Resztkami sił rzuciłam się do przodu. Drzewo zatrzeszczało i bardzo mocno się przechyliło, co groziło jego przewróceniem, podczas gdy tłum Strażników napierał na pień, próbując przeciwstawić się mojej sile.

Ich starania spełzły na niczym, zupełnie jakby uderzali kwiatem w gwóźdź. Pomimo działania płomiennego pyłu czułam się silna, niewyobrażalnie potężna. Mocniejsza niż kiedykolwiek mogłabym sobie wyobrazić. Nie miałam pewności, czy ci wszyscy śmiertelnicy zdołaliby mnie pokonać, nawet jeśli potroiliby swoją liczebność.

Ta myśl wzbudzała we mnie zarówno ekscytację, jak i niepokój. Czy wszyscy Potomkowie okazaliby się równie potężni, jak ja, i tak samo trudni do pokonania?

Mogłabym poświęcić chwilę na zastanowienie się, jakie miałoby to znaczenie w nadchodzącej wojnie, gdyby tylko ostatni przytrzymujący mnie łańcuch nie pękł, kiedy drewniana pałka znalazła się na wysokości mojej głowy.

Rzuciłam się z impetem do przodu o sekundę za szybko, a broń świsnęła tuż obok czubka nosa. Ominęłam mężczyznę, zanim zdążył mnie ponownie zaatakować, i pobiegłam sprintem do przerażonej królowej Arboros.

I może by mi się to udało, gdyby nie przeszkodziła mi w tym niedawno nabyta długa, jedwabista, niebieskoszara suknia. Wybrałam ją specjalnie na koronację, bo najlepiej się prezentowała. Zaplątałam się w jej fałdy i upadłam na ziemię.

Jej kolor przypomina mi oczy Luthera. Chciałabym podczas tej ceremonii odnosić wrażenie, jakby nade mną czuwał, przypomniałam sobie własne słowa, a silny ból rozszedł się po mojej klatce piersiowej.

Zaczęłam się szamotać, by się podnieść.

– Lumnos! – zawołała Korona Arboros. – Za tobą!

Odwróciłam się i ostatnią rzeczą, jaką ujrzałam, okazały się wąskie, przepełnione nienawiścią brązowe oczy oraz niewyraźny ślad po mknącej pałce.

ROZDZIAŁ 3

Obudziłam się z okropnym bólem głowy.

Otworzyłam oczy i ujrzałam nocne niebo rozświetlone blaskiem gwiazd. Księżyc we wzrastającym sierpie wpatrywał się we mnie z obojętnością, jakbym w ogóle nie wywarła na nim wrażenia.

Chciałam pomasować pulsującą bólem skroń, ale ledwo mogłam podnieść rękę. Tak naprawdę to w ogóle nie byłam w stanie się poruszyć.

Strażnicy ponownie skrępowali mnie łańcuchami, tym razem pośrodku rozległej, porośniętej trawą łąki, gdzie rosło wyłącznie pojedyncze drzewo. Jego pień okazał się bardzo masywny, trzy razy szerszy od drzewa niemal wyrwanego przeze mnie z korzeniami tak grubymi jak moje uda. Na kostkach założono mi parę kajdan, a do nich z kolei przymocowano kilka nowych ciężkich łańcuchów, pozostawiając jedynie tyle luzu, bym mogła usiąść.

Nawet z całą siłą Potomkini nie miałam żadnych szans na ucieczkę.

Choć w pobliżu nie widziałam żywej duszy, wliczając w to również królową Arboros, wiedziałam, że Strażnicy muszą znajdować się niedaleko. Słyszałam szepty, a w powietrzu unosił się zapach dymu. Nie miałam również wątpliwości, że za otaczającymi polanę drzewami kryją się łucznicy gotowi mnie zlikwidować, gdybym jakimś cudem zdołała się uwolnić.

Ostrożnie przyłożyłam dłoń do rany na głowie, a następnie wzięłam gwałtowny wdech, gdy poczułam przeszywający ból. Wszystko mi dokuczało, chociaż samo kłucie okazało się przytępione, a opuchlizna niewielka. Czułam się tak, jakby ta rana goiła się już od kilku dni, a nie godzin.

Wyglądało na to, że płomienny pył nie stłumił całkowicie szybkiego procesu samoleczenia. Jeśli udałoby mi się uniknąć broni z boskiego kamienia, być może zdołałabym się wydostać z tego miejsca bez szwanku.

Usłyszałam czyjeś kroki. Po drugiej stronie łąki z cienia wyłonił się mężczyzna o szczupłej sylwetce.

Napięłam mięśnie ramion, gdy zaczął się do mnie zbliżać. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się w końcu do słabego blasku księżyca, wydałam z siebie ciche westchnienie.

– Brecke?! – zawołałam.

– Wiesz, kiedy poprosiłem Henriego Albanona, by cię przypilnował, nie o to mi dokładnie chodziło. – Uśmiechnął się niepewnie przez gęstą, bujną brodę.

Zaśmiałam się, a ciepło w jego głosie wywarło na mnie niespodziewanie pozytywny wpływ. Nie miałam nawet pojęcia, jak bardzo potrzebowałam wiedzieć, że znajduje się tutaj przynajmniej jedna osoba niemająca ochoty mnie zabić przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Przykucnął obok, a następnie postawił na ziemi tacę z miską pełną pożywnego gulaszu oraz kubkiem wypełnionym po brzegi parującym napojem. Zapuścił włosy, gdyż nie obcinał ich w wojskowym stylu po tym, jak zrezygnował ze stanowiska miecznika w armii Emarionu. Taka fryzura dodawała mu nieco poważniejszego wyglądu.

Spojrzał na moją Koronę i zatrzymał na niej wzrok. Jej jasny blask nie został, o dziwo, przyćmiony przez zwodnicze działanie płomiennego pyłu.

– Twoja sytuacja znacznie się zmieniła od czasu, gdy widziałem cię po raz ostatni, Diem Bellator.

– Pod wieloma względami. – Uśmiechnęłam się smutno, szarpiąc za łańcuchy krępujące mi ręce.

– Powinienem był skorzystać z możliwości sprawdzenia, czy masz skórę Potomkini, kiedy spotkałem cię w Fortos.

– Nie wiedziałam o tym, Brecke. Przysięgam.

– Wiem. – Usiadł obok. – Rozmawiałem z Henrim tuż przed atakiem. Powiedział mi, że Auralie cię okłamała.

– Henri był na wyspie? – Wzdrygnęłam się.

Przytaknął.

– Poprosił mnie, bym miał cię na oku, gdy rozpocznie się atak.

Czułam się winna. Odkąd odzyskałam przytomność, nie myślałam zbyt wiele o dawnym przyjacielu. Skupiłam się na matce i Lutherze.

– Czy on… – Przełknęłam ślinę. – C-czy on…?

– Żyje i ma się dobrze. – Obdarował mnie promiennym uśmiechem, błędnie odbierając mój wewnętrzny niepokój jako zwykłą troskę. – Wraz z pozostałymi Strażnikami Lumnos wrócił do domu, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Jedynie Vance został na wyspie.

Odetchnęłam z ulgą. Mimo że pogodziłam się z tym, że uczucia, jakie żywiłam do Henriego, stały się bolesne, to wciąż uważałam go za swojego najwierniejszego przyjaciela. Wiedziałam, że na zawsze pozostanie dla mnie kimś ważnym, nawet jeśli nie zechce mieć mnie w swoim życiu.

– Słyszałem, że się pobieracie. – Na jego twarzy wymalował się uśmiech od ucha do ucha. – Wszędzie już krążą plotki, że królowa Potomków wychodzi za mąż za śmiertelnego Strażnika. Na waszym ślubie pojawi się piekielnie wielu gości. – Szturchnął moją nogę kolanem. – Myślisz, że stanę się jednym z nich? Nie lubię o coś prosić.

Mój wymuszony uśmiech musiał wyglądać równie żałośnie, jak się czułam. Brecke nagle spoważniał.

– Wciąż jesteście zaręczeni, prawda? – spytał.

Przypomniały mi się zawarte w liście Henriego słowa. Jego ojciec miał mi dostarczyć wiadomość w przeddzień pojedynku.

„Powodzenia jutro. Do zobaczenia wkrótce. Pamiętaj, jakkolwiek by to nie wyglądało, jesteśmy po tej samej stronie”.

Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam, ale teraz…

– Brecke – zaczęłam powoli – czy Henri wiedział, że Vance planuje mnie schwytać i trzymać jako zakładniczkę?

Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, wyglądając na mocno zakłopotanego.

– Vance i Cordellia zaplanowali atak. Reszta z nas robiła po prostu to, co nam kazano. Plan nie do końca nam się podobał, ale…

– Wiedział?

Brecke nie odpowiedział, a do mnie dotarło już wszystko.

– Niewiarygodne – warknęłam.

– Och, daj spokój – drażnił się – jesteś zakładniczką tylko na chwilę, nie bierz tego do siebie, przecież w przyszłości staniecie się małżeństwem.

Zacisnęłam zęby.

– To świetna historia do toastu weselnego. Sam ją chętnie opowiem. – Zaśmiał się nerwowo.

– Nie będzie żadnego ślubu! – krzyknęłam.

– Nie mów tak. – Zmarszczył brwi. – Wiem, że jesteś zdenerwowana, ale na pewno sobie z tym poradzicie.

Spojrzałam w mrok, pragnąc ukryć się w zaroślach i zniknąć. Nie mogłam powiedzieć mu całej prawdy, że między mną a Henrim wszystko skończyło się na długo przed atakiem. Myślę, że w głębi duszy oboje o tym wiedzieliśmy, nawet jeśli żadne z nas nie potrafiło się do tego przyznać.

Chłopak wybrał Strażników zamiast mnie, a ja z kolei wolałam Luthera. Choć zawsze mi na nim zależało, to pewne różnice okazały się zbyt poważne i jednocześnie nacechowane licznymi przeciwnościami losu. Nieważne, jak bardzo byśmy się starali, to i tak nie zdołalibyśmy tego przezwyciężyć.

Mężczyzna wetchnął przeciągle, drapiąc się po karku.

– Życie Strażnika nie jest łatwe. Nikt z nas nie chce mieć tajemnic przed bliskimi, ale czasami nie mamy wyboru. Niektórzy z nas nie mówią nic swoim partnerom na temat tego, co robimy, by ich chronić.

Wzdrygnęłam się.

– Chronić? Masz w ogóle pojęcie, czego Potomkowie z Lumnos domagali się w związku z atakiem na zbrojownię Benette’a? Ukaranie Strażników im nie wystarczało. Chcieli, bym aresztowała ich przyjaciół i rodziny, a następnie zgładziła wszystkich, by przekazać w ten sposób wiadomość. A to wszystko przez kilka wozów ze skradzioną bronią. Jak myślisz, czego zażądają ode mnie teraz, gdy zajęliście Coeurîle? – Zaśmiałam się bez humoru. – Wasze tajemnice nikogo nie chronią. Gdy w końcu wybuchnie wojna, nie będzie miało znaczenia, kto jest, a kto nie jest Strażnikiem. Żaden śmiertelnik nie uchroni się przed brutalnością Potomków.

Brecke zbladł, choć w jego spojrzeniu dało się zauważyć wzbierający w nim gniew.

– Dlatego nasza praca jest niezbędna. Henri robi to wszystko dla twojej przyszłości. Ten chłopak cię kocha.

– Miłość wymaga szczerości. – Przewróciłam oczami.

– Twoja matka również skrywa tajemnice przed twoim ojcem. Dała nam wszystkim do zrozumienia, że niczego mu nie powie. Naprawdę wierzysz, że go nie kocha?

– Tata nie żyje! – krzyknęłam, a mój głos poniósł się echem po oświetlonej blaskiem księżyca polanie. – Zginął przeze mnie, ponieważ nie czułam się gotowa zostać królową. Z powodu kłamstw matki pozbawiono mnie tej szansy. – Pochyliłam się do przodu, napinając łańcuchy przytrzymujące ręce. – Z powodu Strażników nie mogła nawet wspierać swoich dzieci, gdy opłakiwały śmierć ojca. Nie waż się więc prawić mi kazań na temat jej miłości albo licznych sekretów.

Na jego twarzy wymalowało się współczucie. Normalnie taki widok jeszcze bardziej by mnie sprowokował, ale gdy płomienny pył stłumił mój wybuchowy temperament i sprawił, że wewnętrzny głos ucichł, buzujące we mnie emocje szybko ustąpiły miejsca zatrważającemu odrętwieniu. Wróciłam myślami do tych wszystkich lat, kiedy jako nastolatka zachowywałam się lekkomyślnie i wszczynałam bójki tylko po to, by móc poczuć coś, co przebije się przez szkarłatną mgłę.

– Nie powinienem był tego mówić – mruknął. – Przepraszam. To nie moja sprawa.

– A co cię właściwie interesuje? Czym zajmowałeś się dla Strażników? – Oparłam się plecami o pień drzewa, wyczerpana.

– Kiedy tylko mogłem, wykorzystywałem swoją pozycję głównego miecznika w armii, aby dostarczać broń rebeliantom. Często wydawano mi rozkazy dotyczące produkcji broni, a później wysyłania jej do określonych obszarów królestwa, co zdradzało ruchy armii. Przekazywałem te informacje Strażnikom, aby mogli przechwytywać te dostawy lub wyeliminować obstawę przed przybyciem posiłków.

– Wygląda na to, że sprawowałeś bardzo przydatne stanowisko.

– Tak, to prawda.

– To dlaczego z niego zrezygnowałeś?

– Skąd o tym wiesz? – Uniósł brew.

– Och, król Fortos wspomniał, że zniknąłeś z dużym transportem broni zaraz po tym, gdy powiedziałam, że jesteś bardzo dobrym przyjacielem rodziny.

– Och, to niedobrze. – Wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby.

– Jestem pewna, że rozmawia teraz na ten temat z moją mamą siedzącą w więziennej celi. – Uśmiechnęłam się złośliwie.

– Przepraszam – oznajmił cicho.

Zapadła między nami bardzo długa cisza, a wtedy moje serce zmagało się z własnymi kajdanami. Trudno przychodziło mi pogodzić narastający gniew wobec matki z rozpaczliwym strachem, że nie zdołam jej uwolnić przed zemstą Potomków.

– Muszę ją uratować, Brecke – wyszeptałam. Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. – Muszę wydostać się z Fortos i wrócić do Lumnos, zanim Potomkowie ruszą na śmiertelników. Pomóż mi, proszę.

– Chciałbym, Diem, ale decyzja nie należy do mnie. Teraz, gdy jestem poszukiwany w Fortos, rebelianci w Arboros okazali się na tyle uprzejmi, by mnie przyjąć. Niestety nie mam tutaj żadnej władzy. Musisz zaufać…

– Cordelli i Vance’owi – dokończyłam ze smutkiem. – Vance dał mi jasno do zrozumienia, że jest gotów poświęcić każdego, byleby tylko zranić Potomków. Jeśli życie mojej mamy zależy od niego, to można już uznać ją za martwą.

– Przyznaję, że metody Vance’a są dość… kontrowersyjne. Dell jest jednak rozważną i cholernie inteligentną przywódczynią. Jeśli uważa, że w ten sposób uratuje Auralie, dajmy jej szansę.

Spuściłam głowę, wpatrując się w grube łańcuchy. Całkowicie mnie unieruchomiły, podczas gdy bliscy mi ludzie znajdowali się wiele kilometrów stąd, a niebezpieczeństwo zbliżało się do nich z każdej strony.

– Możesz mi chociaż powiedzieć, co się stało na wyspie? – poprosiłam.

– Kiedy twoja matka udała się na Coeurîle, udało jej się przemycić zaledwie kilka bomb. Według planu miała umieścić jedną na północnym brzegu wyspy, by przyciągnąć uwagę łodzi wojskowych, dzięki czemu zdołaliśmy przybyć na wyspę z Arboros na południu, a następnie podłożyć resztę bomb w świątyni Przodków.

– Jak wam się to udało?

– Nie mogę ci powiedzieć.

– Dlaczego nie? Jestem przecież Strażniczką, prawda? – Pokazałam mu skute nadgarstki. – Współpracuję z wami.

Brecke spojrzał na mnie ze współczuciem, ale nie dał mi niczego więcej.

Wróciłam myślami do poranka, kiedy razem z Lutherem opuściłam kanał pod pałacem. Nie miałam odwagi się przyznać, że dałam Strażnikom dostęp do łodzi, ale przekonałam go, by dokładnie ją sprawdził, zanim wypłynęliśmy.

Luther, jak się dowiedziałam, pomógł mojej matce szpiegować zmarłego króla na zlecenie Strażników i przy okazji umożliwił jej dostanie się na Coeurîle. Wyznał mi wcześniej, że wiedział o rebeliantach. Być może dowiedział się również, jaką rolę miała pełnić w tym wszystkim mama.

Czy to możliwe, że też pomagał Strażnikom? Bogowie… wiedział o ataku?

Część mnie pragnęła, aby okazało się to prawdą, choćby dlatego, że mogłoby to oznaczać, że nie brał udziału w tej walce i wyszedł z tego bez szwanku.

Ale znałam księcia zbyt dobrze. W głębi serca zdawałam sobie sprawę, że nie zaakceptowałby takiej agresji i nigdy nie naraziłby mnie na niepotrzebne niebezpieczeństwo.

Poczułam bolesny ucisk w klatce piersiowej.

– W porządku – mruknęłam. – Kontynuuj.

– Mieliśmy nadzieję, że wybuch bomb zrówna świątynię z ziemią, ale nie doceniliśmy potężnej mocy Boskiego Kamienia. Liczne eksplozje nie spowodowały nawet najmniejszego pęknięcia w murach świątyni. Na szczęście posiadaliśmy plan B. Według niego mieliśmy zniszczyć Boski Kamień w centrum świątyni, ale Potomkowie musieli go jakoś zabezpieczyć. Nie mogliśmy go ruszyć, a kiedy próbowaliśmy go dotknąć, zostaliśmy oparzeni. Postawiliśmy więc wszystkie karty na plan C, przejęcie całej świątyni. Nie miałem pewności, czy zdołamy to zrobić, ale wiedziałem, że Potomkowie nie mogą używać magii na wyspie i nie są przyzwyczajeni, by polegać wyłącznie na białej broni. Z materiałami wybuchowymi oraz Boskim Kamieniem mamy naprawdę sporą przewagę.

– Ta sytuacja nie potrwa wiecznie. – Rzuciłam mu surowe spojrzenie. – Pozostałe Korony nie cofną się przed niczym, by go odzyskać.

Wyraźnie posmutniał.

– Wiem, ale jeśli zdołamy go utrzymać na tyle długo, by zaklęcie tworzenia przestało działać, mogą okazać się na tyle zdesperowani, by pójść na ugodę. A jeśli uda nam się wymyślić, jak wynieść ten głaz ze Świątyni, zyskamy ogromną przewagę, nawet jeśli odzyskają wyspę. Wygląda na to, że bardzo zależy im na ochronieniu tego kawałka skały, czymkolwiek jest. – Przyjrzał mi się uważnie. – Wiesz coś o nim?

Przełknęłam. Wiedziałam, że kamień serca stanowi źródło całej magii tworzenia.

„To nasz najcenniejszy sekret”, stwierdziła wtedy Korona Sophos. „Każde z nas strzeże go za wszelką cenę. Jeśli kamień serca zostanie zniszczony, nasze królestwa pogrążą się w chaosie”.

Kontrolowanie tego kamienia faktycznie mogło okazać się kluczem do odwrócenia losów w nadchodzącej wojnie, ale nauczyłam się już, że nie należy powierzać Strażnikom niebezpiecznych informacji.

– Nie – skłamałam, maskując fałsz rozdrażnionym uśmiechem. – Korony miały mi właśnie zdradzić wszystkie swoje małe mroczne tajemnice, ale nagle nastąpił wybuch.

Brecke zaśmiał się półgębkiem, wzruszając ramionami.

– No cóż. Został uszkodzony podczas ataku. Pierwsza eksplozja sprawiła, że powstała w nim wyrwa. Umieściliśmy wokół niego wiele bomb, więc możemy im zagrozić, że wysadzimy go w powietrze, jeśli spróbują odbić wyspę siłą.

Mężczyzna nie wiedział, że materiały wybuchowe rebeliantów nie uszkodziły kamienia serca. Sprawiły to krople mojej krwi, gdy spadły na niego podczas Ceremonii Koronacji. Doskonale pamiętałam, że od razu po tym uderzył w niego piorun, co spowodowało liczne wstrząsy, a na twarzach Koron Potomków pojawiło się przerażenie.

Co zrobiliby ze mną Strażnicy, gdyby się o tym dowiedzieli?

– Brałeś udział w tym ataku? – zapytałam.

– Tylko częściowo.

– Czy widziałeś… – Przerwałam na chwilę, by się uspokoić, podczas gdy serce waliło mi jak oszalałe. – Czy znajdował się tam Potomek z długimi, czarnymi włosami oraz z blizną na twarzy?

– Czy należał do żołnierzy armii? – Zmarszczył brwi.

– Nie, to mój…

Zrobiłam krótką przerwę. Tak naprawdę nie miałam jeszcze pewności, jakie uczucia żywiłam do Luthera. Miałam jednak pewność, że jego odejście całkowicie by mnie załamało.

– Czekał na mnie w porcie Lumnos – odpowiedziałam. – Zrobiłby wszystko, by mnie znaleźć, gdy tylko zaczęłaby się walka.

Brecke pokręcił głową.

– W wyniku licznych eksplozji zapanował kompletny chaos. Wszędzie unosił się dym i z trudem dało się cokolwiek zobaczyć. Straciłaś przytomność po pierwszym wybuchu, a później twoja matka podbiegła do ciebie i cię stamtąd wyciągnęła. Powiedziała mi, że jeśli nie zabiorę cię z tej wyspy, to skopie mi tyłek. Wiem z własnego doświadczenia, że lepiej nie ignorować gróźb Auralie Bellator. Zabrałem cię do Vance’a, a następnie wróciliśmy łodzią do Arboros.

Oparłam się plecami o drzewo i poczułam, że chropowata kora wbija się nieprzyjemnie w moją skórę prześwitującą spod poszarpanych resztek jedwabnej sukni. Spojrzałam na księżyc, wciąż obserwujący mnie cicho i tajemniczo. Czy Luther również się teraz w niego wpatrywał, zastanawiając się, gdzie jestem?

Na samą myśl zrobiło mi się lżej na duszy. W głębi serca czułam, że gdzieś tam jest i robi wszystko, co w jego mocy, by zapewnić bezpieczeństwo Tellerowi oraz ocalić moją mamę, choćby dlatego, że wiedział doskonale, ile to dla mnie znaczy. A nawet gdyby Dwadzieścia Rodów postanowiło zemścić się na śmiertelnikach z Lumnos, wierzyłam, że książę postawi własne życie na szali, by ich powstrzymać, tak jak ja bym to zrobiła.

Może i nie miałam żadnych prawdziwych sojuszników w obozie Strażników, ale na pewno nie zostałam sama w nadchodzącej wojnie. Ta świadomość wypełniła mnie wewnętrzną siłą. Chwyciłam się jej tak mocno, jak tylko potrafiłam.

– Odwiedzę cię ponownie, kiedy tylko będę mógł. – Brecke wstał i szturchnął czubkiem buta zapomnianą przez nas tacę z jedzeniem. – Powinnaś coś zjeść.

Mój żołądek zaburczał na zgodę. Nie miałam nic w ustach od porannej koronacji, a z tego, co udało mi się dowiedzieć, mogła się ona odbyć równie dobrze wczoraj, jak i tydzień temu.

Czy jako Potomkini mogę umrzeć z głodu, czy może dzięki zdolnościom leczniczym będę żyła wiecznie?, spytałam samą siebie.

Dodałam to pytanie do wyjątkowo długiej listy rzeczy, jakie powinnam wiedzieć o swoim ciele. Nie posiadłam jednak tej wiedzy ze względu na liczne sekrety mamy.

Brecke chciał już odejść, ale go zawołałam.

– A co z królową Arboros… czy Strażnicy ją zabili?

Zerknął na mnie przez ramę, wyjątkowo poważny.

– Zapomnij, że ją tutaj widziałaś, Diem. Najlepiej, jeśli zapomnisz o wszystkim.

Odszedł, nie dodając już nic więcej.

Jego odpowiedź w ogóle nie rozwiała moich obaw. Znów zaburczało mi w brzuchu, co sprawiło, że zwróciłam uwagę na tacę z jedzeniem. Wzięłam do ręki miskę z gulaszem i przysunęłam ją do nosa, po czym wzięłam głęboki wdech.

Zastygłam w bezruchu.

Pod tymi wspaniałymi aromatami pieczonego mięsa oraz przyjemnie pachnących warzyw skrywał się słaby ślad zbyt znajomego zapachu.

Od razu wyczułam cytrusy i dym.

Spróbowałam kropelki sosu, po czym wzięłam nieznaczny łyk herbaty i moje podejrzenia się potwierdziły. Strażnicy nafaszerowali wszystko płomiennym pyłem, chcąc, bym już nigdy nie odzyskała pełni sił i pozostała całkowicie bezbronna.

Przez kilka minut udawałam, że spożywam posiłek, pamiętając, że jestem obserwowana przez szpiegów znajdujących się w okolicznym lesie. Gdy odkładałam naczynia na tacę, celowo upuściłam miskę oraz kubek, po czym błyskawicznie zamaskowałam wyrzucone jedzenie liśćmi.

Po raz pierwszy na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Niech wierzą, że zjadłam ich skażone jedzenie bez żadnych sprzeciwów. Wkrótce skutki działania płomiennego pyłu miną i odzyskam magię.

A kiedy to się stanie, rozpęta się piekło.

ROZDZIAŁ 4

Codzienność w obozie rebeliantów wiązała się, przynajmniej dla mnie, z długimi godzinami czekania, zastanawiania się i wyobrażania sobie najgorszych scenariuszy, z czym przyszło się zmierzyć moim bliskim.

Chociaż rzadko widywałam śmiertelników wyłaniających się z gąszczu drzew, przypuszczałam, że ich obóz musi się znajdować niedaleko. Spodziewałam się jakichś przesłuchań, mających na celu wyciągnięcie ze mnie przekazanych mi przez Korony nielicznych informacji. Zamiast tego pozostawiono mnie samą, bym pogrążyła się w ponurych myślach.

Każdego dnia dostarczano mi posiłek zawierający płomienny pył. Ignorowałam go aż do zachodu słońca, a później ostrożnie pozbywałam się jedzenia pod osłoną ciemności.