Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Podróż Diem i Luthera przez królestwa Emarionu powoduje, że jeszcze bardziej się do siebie zbliżają. Mogą ufać tylko sobie podczas misji mającej na celu zdobycie informacji o pochodzeniu dziewczyny, co nie jest takie proste z powodu intryg i kłamstw władców innych królestw.
Korony Emarionu wzięły Diem na celownik. Niektóre mogą okazać się największymi sprzymierzeńcami, podczas gdy pozostałe pragną wyłącznie jej śmierci. Aby położyć kres ich rządom, dziewczyna musi odseparować przyjaciół od wrogów i zaryzykować wszystko, by zgromadzić własną armię.
Tymczasem potężna postać z północy snuje plany mogące zmienić wszystko…
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 585
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Heat of the Everflame
Copyright © for the text by Penn Cole 2023
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redaktorka prowadząca: Sandra Pętecka
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Karina Przybylik, Kamila Grotowska, Martyna Janc
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Projekt okładki: Maria Spada
ISBN 978-83-8418-125-6 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Lumnos, Królestwo Światła i Cienia
Światło płonie, a cienie atakują znienacka
Ich niebieskie oczy prześladują podróżnych dzień i noc
Fortos, Królestwo Siły i Męstwa
Z czerwonymi oczami i ostrzami pokrytymi krwią wrogów
Uzdrowią cię w pełni lub zadadzą śmiertelny cios
Faunos, Królestwo Bestii i Okrutników
Futrzaste, pierzaste oraz pełzające bestie
Ich żółte oczy kontrolują wszystko
Arboros, Królestwo Korzeni i Cierni
Zielony mech wzbudza gniew natury
A najładniejsze kwiaty posiadają trujące kolce
Ignios, Królestwo Piasku i Płomieni
Płomień w sercu, chwała w zasięgu wzroku
Pustynia skrywa ich potęgę
Umbros, Królestwo Umysłu i Wiecznych Sekretów
Czarne tęczówki niczym skamieniałe serca
Pocałunek, który wkrótce zniewoli twój umysł
Meros, Królestwo Morza i Przestworzy
Spojrzenie porównywalne z bezlitosnymi falami
W głębokiej wodzie utopi twe błagania
Sophos, Królestwo Mądrości i Magii
Iskierka prawdziwej mądrości
Różowe oczy przyczynią się do twej zguby
Montios, Królestwo Kamienia i Lodu
Skamieniała twarz z pustymi oczami
Strzeż się ich chłodnego spojrzenia u kresu swych dni
– Dobrze, że do nas wróciłaś.
– Też się cieszę, że jestem już w domu.
Zaskoczyły mnie własne słowa. Czy właśnie nazwałam pałac królewski, stanowiący epicentrum opresyjnego reżimu znienawidzonego od początku swojego życia, domem?
Nie mogłam jednak zaprzeczyć, że czułam się tu naprawdę dobrze, zwłaszcza z tego powodu, że znajdował się tu mój brat, przyjaciele, a także Luther. Chociaż to miejsce nigdy nie spełniło do końca moich oczekiwań, tak jak rodzinny dom na bagnach, to nie ukrywam, że życie tutaj okazało się wygodne i bezpieczne.
Bezpieczniejsze niż gdziekolwiek indziej.
Brakowało jednak kluczowego elementu: śmiertelników. Poza bratem w zasięgu wzroku nie widziałam ani jednego brązowookiego człowieka. Znajdowali się ponad kilometr stąd, w Mieście Śmiertelnych, i choć zrobiłam wszystko, co mogłam, by poprawić panujące tam warunki, wciąż cierpieli i walczyli o przetrwanie.
Przechadzając się obok przepięknych gobelinów oraz niesamowitych dzieł sztuki, odziana w wytworne szaty i z pełnym brzuchem po porannej uczcie, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zawodzę ich wszystkich.
– Czuję się zaskoczona, że Luther spuścił cię z oka – drażniła się Eleanor. – Właściwie to się dziwię, że zostawiłaś go samego.
– W sumie to nie zostawiłam, ponieważ mam tajną broń. – Uśmiechnęłam się. – Dałam Lily zadanie, by opatrywała jego rany. W pewnym momencie próbował wstać, a ona zaczęła ubolewać, że obleje swoje pierwsze zadanie jako uzdrowicielka i kiedy wrócił do łóżka, by ją uspokoić, spojrzała na mnie i mrugnęła porozumiewawczo.
Eleanor wybuchnęła śmiechem.
– Wcale nie jestem tym zaskoczona. Nasza urocza księżniczka skrywa w sobie wredną zołzę. Iléana zwykła jadać lunch w pałacu, by zwrócić na siebie uwagę Luthera, ale Lily przekonała kucharzy, by do wszystkich jej posiłków dodawali najostrzejsze papryczki. Każdego popołudnia zaczynała się pocić i robiła się jaskrawoczerwona. Nie wiem, kto bardziej się ucieszył, gdy przestała przychodzić: Lily czy Luther.
Obie się zaśmiałyśmy, choć przyjaciółka wyglądała na zamyśloną.
– Cieszę się, że idzie w twoje ślady jako uzdrowicielka. Ma do zaoferowania znacznie więcej, niż się komukolwiek wydaje. Potrzebowała tylko kogoś, kto w nią uwierzy.
– Brzmi jak ktoś, kogo znam. – Szturchnęłam ją łokciem, a jej policzki się zarumieniły. – Jak się mają sprawy na dworze?
– Małymi, ale zdecydowanymi krokami szukam dla ciebie sprzymierzeńców. Wielu młodszych Potomków zgadza się z tym, że obecny ustrój jest niesprawiedliwy. Możesz mi wierzyć lub nie, ale wielu szanuje to, co zrobiłaś podczas pojedynku, starając się oszczędzić życie tego człowieka.
To dopiero zaskoczenie. W tamtym momencie moja próba okazania miłosierdzia spotkała się z żądnymi krwi okrzykami, ale jeśli chodzi o Potomków, zdążyłam się już przekonać, że pierwsze wrażenie może okazać się mylące.
– Czy mogę liczyć na wsparcie któregoś z domów? – spytałam.
– Niestety nie. Starsi Potomkowie wciąż dzierżą władzę i trzymają się swoich poglądów. Chociaż… – przerwała na chwilę – …ród Ghislaine’ów okazał się dość pomocny.
– Nawet po tym, gdy zabiłam Rhona Ghislaine’a podczas pojedynku?
– Obwiniają o to ród Hanoverre’ów, tak jak większość. Nigdy nie chcieli ci rzucać wyzwania, ale Marthe Hanoverre zmusiła ich do tego licznymi groźbami. Teraz się obawiają, że zapłacą wysoką cenę za to, że jej plan się nie powiódł.
– Czy dałaś im znać, że potrafię być bardzo wyrozumiała dla sojuszników? – Uśmiechnęłam się.
Odwzajemniła uśmiech.
– W zasadzie to tak. – Po chwili posmutniała. – Diem, jeśli mogę być szczera, wywalczyłam dla ciebie całkiem sporo, ale obawiam się, że jeśli wyruszysz do Fortos…
– Nie zechcą dłużeć popierać królowej, gdy ta uwolni przywódczynię rebeliantów?
Skinęła głową, a ja westchnęłam.
– To moja matka, Eleanor. Nie mogę jej tam zostawić.
– Wiem – odparła, a jej głos złagodniał. – Ale powinnaś wiedzieć, ile może cię to kosztować.
Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Zastanawiałam się, ile ludzkich istnień przyjdzie mi poświęcić, by wydostać matkę z więzienia.
Wyglądało na to, że to dopiero początek i że zostanę zmuszona za to słono zapłacić.
– Czy istnieje szansa, że młodsi Potomkowie porzucą Rody, by mnie wesprzeć?
– W normalnych okolicznościach powiedziałabym, że nie, ale nigdy nie mieliśmy takiej Korony jak ty. Potomków przyciąga władza, a tobie jej nie brakuje.
Skręciłyśmy za róg i prawie zderzyłyśmy się z Alixe. W mundurze Gwardii Królewskiej, ozdobionym dodatkowo symbolami potwierdzającymi jej nowy status jako Najwyższego Generała, prezentowała się imponująco. Nawet jej liczne srebrne kolczyki zostały zastąpione bardziej onieśmielającą czernią.
– Wasza wysokość, właśnie cię szukałam. – Ukłoniła się. – Miałam nadzieję, że będziemy mogły omówić na osobności projekt, o którym wspominałam w Umbros.
Skinęłam głową, po czym przytuliłam do siebie Eleanor.
– Dziękuję ci za wszystko. Zasiałaś ziarno niepewności i przekonałaś Potomków, że wiele rzeczy wymaga zmian. Cieszę się, że to zrobiłaś, bez względu na rezultat.
Gdy kobieta odeszła, zbliżyłam się do Alixe.
– Chciałabym się w końcu dowiedzieć, czym jest ta tajemnicza rzecz, która według ciebie może nam pomóc wygrać wojnę.
Skrzywiła się, sprawiając wrażenie niezdecydowanej.
– W dniu pogrzebu twojego ojca dostrzegłam niezwykle czarne kamienie, leżące w miejscu, gdzie… eksplodowałaś.
Na samo wspomnienie o rodzinnym domu, który nieumyślnie zniszczyłam po odejściu taty, przeszył mnie ogromny ból. To kolejna rzecz, jaką odebrałam Tellerowi, a jednocześnie kolejna strata, o której musiałam powiedzieć mamie.
– Miałam pewne podejrzenia, czym one dokładnie są – kontynuowała. – Zebrałam je wszystkie i przyniosłam do pałacu, tak na wszelki wypadek.
Wzdrygnęłam się.
– Zebrałaś szczątki mojego ojca, nic mi o tym nie mówiąc?
– Przepraszam, wasza wysokość, ale pozostawienie ich tam wiązało się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem, a w tamtym momencie… – skrzywiła się – …nie chciałaś ze mną rozmawiać.
Nie dało się temu zaprzeczyć. Pogrążona w żałobie niesprawiedliwe oskarżyłam ją i Luthera o spisek, mający na celu dostanie się do mojej Rady Koronnej. Teraz takie zarzuty wydawały się nie do pomyślenia.
– Co masz na myśli, mówiąc, że pozostawienie ich tam wiązało się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem?
– To nie jest zwykły kawałek skały, tylko boski kamień.
Zatrzymałam się.
– W moim rodzinnym domu znajdował się boski kamień?
Przytaknęła.
– W surowej, nieprzetworzonej formie. Wiedziałam o jego istnieniu wyłącznie z książek. Powiedziano nam, że tylko Przodkowie mogą go wytwarzać, a pozostawione przez nich zapasy wyczerpano. Nikt nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze go znajdziemy.
– W takim razie skąd się tu wziął?
– Od ciebie. Znajdował się wyłącznie w dotkniętych przez twoją magię miejscach.
Zaczęłam zaprzeczać, twierdzić, że to niemożliwe, ale w dzisiejszych czasach to słowo straciło na znaczeniu.
– W Umbros Zalaric przedstawił mnie kobiecie, której przodkowie pracowali z nieprzetworzonym boskim kamieniem i udokumentowali wyniki swojej pracy. Nauczyła mnie tej sztuki za niewielką kwotę. – W jej oczach pojawił się błysk. – Jeśli to zadziała…
Podniosłam ręce.
– Alixe, nie jestem pewna, czy czuję się komfortowo, udostępniając światu nową broń z boskiego kamienia. Może wyjdę na głupią, ale po tym, co spotkało Tarana i Luthera…
Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Wiedziałam, że to powiesz, ale przecież moglibyśmy go użyć jako tarczy. Nic nie jest w stanie przebić raz przekutego boskiego kamienia, więc nawet jeśli nasi wrogowie posiadają broń wykonaną z tego samego surowca…
– …moglibyśmy uchronić przyjaciół przed otrzymaniem obrażeń – dokończyłam podekscytowana. – Alixe, to genialny pomysł!
Wypięła dumnie pierś.
– Umieściłam boski kamień w pałacowej zbrojowni. Chciałabyś może pójść ze mną, by po raz pierwszy przetestować jego działanie?
– Z przyjemnością. Właśnie tam zmierzałam, by uzbroić się na wyprawę do Fortos.
Kobieta uśmiechnęła się szczerze, gdy ruszyłyśmy przed siebie.
– Boski kamień potrafi również odbijać magię. Jeśli to zadziała, to sprawimy, że twoja armia stanie się niezwykle trudna do pokonania zarówno dla śmiertelników, jak i Potomków.
Targały mną sprzeczne emocje. Chociaż nie podobała mi się myśl o używaniu prochów taty jako sprzętu wojennego, to czułam się szczęśliwa, wiedząc, że znajdzie się przy mnie podczas bitwy. Jeśli dzięki jego poświęceniu udałoby mi się ochronić bliskie mi osoby, to przynajmniej cierpienie po jego stracie przyniosłoby coś dobrego.
– Nie posiadamy zbyt dużych zapasów – poinformowała. – Myślisz, że mogłabyś stworzyć go więcej?
Zmarszczyłam brwi. Nawet nie wiedziałam, jak udało mi się tego dokonać za pierwszym razem.
– Kiedy wrócę z Fortos, zobaczę, co da się zrobić – zaproponowałam.
Znalazłyśmy się w korytarzu prowadzącym do zbrojowni i po chwili obie się zatrzymałyśmy. W przeszłości widziałam wyłącznie jednego strażnika przy drzwiach, najwyżej dwóch, a teraz znajdowało się tu pełno gwardzistów, w tym kilku mających na sobie mundur armii Emarionu.
Wymieniłam z Alixe zaniepokojone spojrzenia.
Straż Królewska z Lumnos stanęła przed nami na baczność, salutując, a żołnierze armii Emarionu wyprostowali się, choć wyglądało to raczej jak groźba, a nie powitanie królowej.
Gdy podeszłyśmy do drzwi, jeden ze strażników zagrodził nam drogę.
– Wasza wysokość, zastępczyni generała.
– Alixe jest teraz Najwyższym Generałem – poprawiłam go.
Spojrzał na nią niebieskimi oczami, a później na mnie.
– Odsuń się – rzuciła. – Jej wysokość chce odwiedzić zbrojownię.
– Rozkazano mi cię nie wpuszczać. – Przełknął ślinę. – Nikogo z was.
– Pojedynek już się zakończył – odparłam. – Jestem królową i nieważne kto wydał ten niedorzeczny rozkaz. Unieważniam go.
– Regent twierdzi, że nie zostałaś jeszcze oficjalnie koronowana, a dopóki to nie nastąpi, on nadal sprawuje władzę. – Ponownie przełknął ślinę.
– Regent się myli – wtrąciła Alixe. – Jej wysokość została już oficjalnie koronowana.
– Jego królewska mość król Fortos twierdzi inaczej – oświadczył gwardzista. – Powiedział, że ceremonia nie została ukończona.
Wróciłam myślami do tego okropnego dnia. Obeszliśmy świątynię Przodków, później każda z Koron przelała kroplę krwi, aby zatwierdzić moje rządy, dopóki moja posoka nie rozbiła kamienia serca na pół.
Chwila… Osłupiałam. Starszy król Montios, stojący wtedy po mojej lewej stronie, zajmował ostatnie miejsce w kolejce. Nie dostał swojej szansy, kiedy Strażnicy Wiecznego Płomienia rozpętali piekło za pomocą bomb.
Król Fortos miał rację.
Nie zostałam jeszcze oficjalnie koronowana.
Alixe stanęła twarzą w twarz z gwardzistą.
– Nie podlegamy królowi Fortos. Jesteśmy w Lumnos, a ty masz wykonywać rozkazy swojej królowej bez mrugnięcia okiem.
Wzdrygnął się, po czym podniósł głowę.
– Regent rozkazał nam użyć siły, jeśli okaże się to konieczne.
Przesunął rękę na rękojeść miecza. Po chwili rozległ się głośny brzęk, oznaczający, że pozostali zrobili to samo. Światło migotało na ścianach, gdy strażnicy unieśli tarcze. Alixe, widząc, co się dzieje, zacisnęła palce na rękojeści swoich krótkich mieczy.
Zbliżyłam się do mężczyzny.
– Nie sądzę, byśmy się wcześniej spotkali. Jak się nazywasz?
– Werrol Corbois, wasza wysokość.
– Ach, kolejny Corbois. Powiedz mi, kuzynie, czy pojawiłeś się na moim pojedynku?
– Tak, wasza wysokość.
– Więc widziałeś, do czego jestem zdolna? – Uśmiechnęłam się do niego z fałszywą życzliwością. – Jeśli zechcę tam wejść, Werrolu, to naprawdę myślisz, że mnie powstrzymasz?
– Nie, wasza wysokość. – Zbladł, ale co imponujące, nie odpuścił. – Jeśli jednak cię wpuszczę, to regent mnie zabije. Walcząc z tobą, przynajmniej zginę z honorem, a nie skończę z głową nabitą na pal.
W myślach krążyły mi wszystkie możliwe pomysły, jak wyjść z tej sytuacji. Istniała możliwość związania każdego z nich pnączami za pomocą magii Arboros, odepchnięcia na bok, korzystając z mocy Meros, lub uwięzienia ich za ścianą ognia, używając magii z Ignios.
Mogłabym również puścić wodze fantazji i zapewnić im nieco upokorzenia albo i jeszcze gorzej.
Ale pomimo tego, że cechował mnie wybuchowy charakter, to nie miałam nic wspólnego z bezwzględnością Remisa i króla Fortos. Jeśli bym ich zawstydziła, wyładowaliby swoją złość z powodu zranionej dumy na tych strażnikach.
I choć nie powinno mnie to obchodzić, czy ci Potomkowie przeżyją, czy zginą… to jednak mi na nich zależało.
Tak mocno zacisnęłam zęby, że aż zadrżałam.
– Gdzie jest regent? – spytałam napastliwym tonem.
– Jest na zebraniu w salach spotkań, wasza wysokość.
Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, a Alixe podążyła za mną. Gdy przechodziłyśmy obok oddziału żołnierzy Armii Emarionu, parsknęli śmiechem, a następnie uśmiechnęli się do siebie.
Sprawiło to, że pstryknęłam palcami.
Moje ciało rozbłysło oślepiającym światłem i po chwili żarzące pnącza przebiły się przez tarcze mężczyzn z taką łatwością, jakby te wykonano z papieru, i owinęły się wokół kostek zbrojnych, co spowodowało, że się przewrócili. Gdy odchodziłam, napięłam sznury, ciągnąc za sobą grupę krzyczących i szamoczących się ludzi.
– Potraktujcie to jako ostrzeżenie! – zawołałam przez ramię. – Moja litość ma granice.
Pozwoliłam im jeszcze trochę powłóczyć nogami, zanim jednym pstryknięciem palców rozproszyłam magię we mgle.
– Przesadziłam? – Spojrzałam na Alixe, unosząc brew.
– Uważam, że powinnaś ich srożej potraktować – stwierdziła. – Litość nie ma tu żadnego znaczenia. Teraz mogą pomyśleć, że Remis ma nad tobą władzę.
– Bo ma… – Westchnęłam. – Ma rację co do koronacji. Strażnicy Wiecznego Płomienia zaatakowali nas przed jej zakończeniem.
Spiorunowała mnie wzrokiem.
– Jeśli byłabyś jakąkolwiek inną Koroną, nie miałoby to żadnego znaczenia. W pozostałych królestwach nie istnieją pojedynki, więc nowy władca obejmuje panowanie od momentu wyboru. Koronacja to jedynie zwykła formalność, by odnowić zaklęcie Tw… – otwarła szeroko oczy. – To dlatego nasza magia wciąż powracała. Zaklęcie Tworzenia chroni granice poszczególnych królestw. Jeśli ceremonie nie są przeprowadzane odpowiednio szybko, to zaklęcie zaczyna słabnąć.
– To wyjaśniałoby dlaczego z czasem jest coraz gorzej – zgodziłam się.
– Cóż, przynajmniej dzięki temu będą musieli wkrótce dokończyć twoją koronację.
– Chyba że planują mnie zabić i zamiast tego koronować mojego następcę. – Uśmiechnęłam się ponuro.
Z łatwością rozpoznałam pomieszczenie, w którym Remis miał spotkanie, ponieważ po obu stronach korytarza stało dwudziestu królewskich gwardzistów.
Znajdująca się na większości ich mundurów biała róża zdradzała, z kim się spotkał.
Jeden ze strażników podniósł rękę, by mnie powstrzymać, ale tym razem nie zamierzałam marnować czasu. Wyczarowałam pajęczynę cieni, a ta po chwili oplotła mężczyznę, zatrzymując go w miejscu.
Wyzwoliłam magię z wystarczającą siłą, by otworzyć ciężkie drewniane drzwi. W środku siedział Remis z Aemonnem i jego ojcem, Garathem. Naprzeciwko nich znajdowała się Marthe, matriarchini rodu Hanoverre, wraz ze swoimi wnukami, Jeanem i Iléaną.
– No proszę! – krzyknęłam. – To tutaj odbywa się spotkanie moich najbardziej lojalnych poddanych.
– Nie sądziłem, że dzień może stać się jeszcze gorszy – mruknął Garath.
Tylko Aemonn wstał.
– Wasza wysokość – rzekł, skinąwszy głową.
Iléana prychnęła, spoglądając rozbawiona na brata.
– Przecież ona nawet nie jest królową, Aemonn. Możesz w końcu przestać całować ją w tyłek.
Skupiłam się na Remisie.
– Chciałabym zamienić z tobą słowo.
– Obawiam się, że to musi poczekać. To spotkanie jest bardzo ważne. – Zwęził oczy, wysyłając mi w ten sposób cichą prośbę, bym się odpowiednio zachowywała.
Usiadłam na krześle i założyłam nogę na nogę.
– W takim razie, jeśli to takie ważne spotkanie, to z pewnością powinnam w nim uczestniczyć jako królowa.
– Korona powinna być na nim obecna – oznajmiła spokojnym głosem Marthe. – A jak zdążyłaś zauważyć, Remis już tu jest.
– Myślę, że moja grywerna by się z tym nie zgodziła. – Rzuciłam jej ckliwy uśmiech. – Chciałabyś ją poznać?
Skrzywiła się, po czym odwróciła do Remisa.
– Najpierw oskarżasz mojego wnuka o odrażające kłamstwo, a teraz przyprowadzasz ją, by nam groziła? Jeśli w ten sposób zamierzasz odpokutować za wyrządzone nam krzywdy…
– To ty powinnaś to zrobić – warknęłam. – To, co uczyniłaś w trakcie etapu wyzwań, kiedy poszczególne rody mogły zakwestionować moje rządy, stanowiło cios wymierzony nie tylko we mnie, ale również w ród Corbois. Na szczęście chybiłaś i nie udało ci się zrealizować planu.
– Nie popełnimy już tego błędu – mruknął pod nosem Jean.
Marthe pochyliła się do przodu, opierając się na lasce, a następnie zmarszczyła czoło i uniosła brwi.
– Nie tylko my się nie popisaliśmy, prawda? Nawet ród Corbois uznał cię za niegodną noszenia korony. – Cmoknęła z dezaprobatą. – Po raz pierwszy w historii Lumnos Korona została wyzwana przez własny ród.
– Wiedziałam, że Luther w końcu przejrzy na oczy – rzuciła Iléana, po czym wstała. – Słyszałam, że wrócił. Gdzie on teraz jest? Chciałabym się z nim zobaczyć.
– Zapewniam cię, że to uczucie jest nieodwzajemnione. – Przewróciłam oczami.
Ruszyła w moją stronę, przyglądając mi się wzrokiem pełnym jadu, a ja wstałam, by się z nią zmierzyć. Alixe stanęła przede mną, by ją powstrzymać, ale odepchnęłam ją i rzuciłam Iléanie znudzone, niezrażone spojrzenie.
– Myślisz, że dzięki zmuszeniu go do pocałunku podczas etapu wyzwań udało ci się go zdobyć? Łączy nas o wiele głębsza więź, niż mogłabyś kiedykolwiek zrozumieć. Nie stawaj na drodze prawdziwej miłości. – Machnęłam ręką w stronę drzwi. – Znajdziesz go w moim łóżku. Powinnaś jednak wiedzieć, że jest strasznie wyczerpany. – Przygryzłam dolną wargę. – Mamy za sobą długą, intensywną noc.
Mogłabym przyrzec, że niemal widziałam parę wydobywającą się z jej uszu.
– Jak śmiesz?! – krzyknęła. – Czy on wie, że po kryjomu zaręczyłaś się ze śmiertelnikiem?
Zerknęłam na Aemonna, a jego pełne winy spojrzenie potwierdziło, że to on zdradził mój sekret.
– Jestem mu lojalna od lat – oznajmiła Iléana. – Wy, ludzie półkrwi, nie wiecie nic o lojalności. Jesteście zwykłymi śmiertelnymi dziwkami, rozkładającymi nogi przed każdym spotkanym Potomkiem.
Zacisnęłam pięści.
Alixe podeszła do kobiety, by szturchnąć ją łokciem.
– Marthe – westchnął Remis – mogę ją kontrolować tylko do pewnego stopnia. Jeśli za chwilę nie zareagujesz, to nie skończy się to dobrze dla twojej wnuczki.
– Chce z tobą być wyłącznie ze względu na tę koronę! – krzyknęła Iléana przez ramię Alixe. – Gdy ją utracisz, przestanie się tobą interesować i wróci do mnie.
Przechyliłam głowę.
– Musi być ci bardzo trudno z tym, że wybrał kogoś innego. Współczułabym ci, gdybym nie wiedziała, jak traktowałaś go przez te wszystkie lata, kiedy wmawiałaś mu, że jego blizny czynią go niegodnym zostania królem. – Kciukiem wskazałam na przypięty do biodra sztylet. – Być może powinnam sprezentować ci kilka własnych szram. Może wtedy przekonałabyś się na własnej skórze, jak wielką posiadają moc.
– Marthe – ostrzegł Remis.
Starsza kobieta wstała, aż zatrzeszczało jej w stawach, po czym podeszła do Iléany i chwyciła ją za rękę.
– Chodź, dziecko. Nie traćmy czasu na tę idiotkę półkrwi, zadającą się z rebelianckimi szumowinami.
Zaparło mi dech w piersi, gdy przypomniałam sobie nagle przerażające napisy wykonane krwią mojego ojca na ścianach naszego domu.
Śmiertelna kochanka.
Półkrwi.
Rebeliancka szumowina.
Znów ogarnęła mnie rozpacz po stracie taty. Nagle znalazłam się z powrotem w kuchni, klęcząc przy nim, podczas gdy jego ciepła krew wsiąkała w moje ubranie. Czułam unoszący się w powietrzu zapach śmierci oraz sztywne i bezwładne ciało pod dłońmi.
Minęło wiele czasu, odkąd zdarzały mi się takie dni, gdy żal wydawał się przytłaczający, nieunikniony i kiedy nie potrafiłam zrobić nic więcej, jak tylko się położyć i płakać. Upłynęło już tyle czasu i zaczęłam przekonywać samą siebie, że już się z tego wyleczyłam.
Ale tego typu smutek nie znikał ot tak.
Po prostu czekał na odpowiedni moment, by znów uderzyć.
Świat zaczął wirować, więc chwyciłam się mocno krzesła. Próbowałam zaczerpnąć tchu, walcząc z głośnym dudnieniem w uszach.
Gdy Hanoverrowie opuścili salę, Jean stanął przede mną, a następnie pochylił się, aż jego twarz znalazła się blisko mojego ucha.
– Nie mogę się już doczekać spotkania z moim dawno zaginionym synem – wyszeptał. – Powiedz małemu Zalaricowi, że bardzo się cieszę, że znów go zobaczę.
Nagle zapanowała przerażająca cisza.
– Ty? – wydusiłam z siebie. – Jesteś…?
Mrugnął, śmiejąc się złowieszczo, po czym podążył za rodziną.
Zamknęłam oczy, choć nie powstrzymało to wizji zwłok taty. Boskość uderzyła o żebra z gwałtownym rykiem, chcąc się uwolnić tak samo, jak tamtego dnia, a ciało rozświetliło się srebrzystym blaskiem.
W jednym momencie ogarnęły mnie: poczucie winy, wściekłość, strach oraz nienawiść.
Wszystko to zataczało błędne, nieprzerwane koło.
– Diem – odezwała się Alixe. – Wszystko w porządku?
Serce waliło mi jak szalone, a magia coraz głośniej huczała. Próbowałam się jakoś uspokoić, skupiając na czymkolwiek, by nie zniszczyć całego pałacu.
– Czy wiesz, jak ciężko pracowaliśmy, by naprawić stosunki z rodem Hanoverre?! – wrzasnął Garath. – Dopiero co przybyłaś i już zdążyłaś wszystko zepsuć.
Wbiłam paznokcie w drewno, starając się nad sobą zapanować.
– Powiedziałeś im o Zalaricu? – warknęłam na Remisa.
Spojrzał na mnie, subtelnie się odsuwając.
– Lepiej, żeby dowiedzieli się o tym bezpośrednio od nas. Gdyby dotarły do nich dworskie plotki, stracilibyśmy jakąkolwiek szansę na rozejm.
– Powinnam mieć udział w podjęciu tej decyzji. Jestem królową!
– Jeszcze nie – odparł Garath. – W tej chwili jesteś jedynie głupiutką dziewczynką z koroną, bawiącą się władzą.
Upadłam na podłogę, a mój temperament eksplodował, podobnie jak boskość.
Rześkie powiewy powietrza schłodziły pomieszczenie, a mroczna magia spowiła każdą najmniejszą powierzchnię. Cieniste wici wspinały się po nogach i owijały wokół talii mężczyzn, a cierniste pnącza oplatały ich szyje. Rozprzestrzeniająca się w zastraszającym tempie ciemność stłumiła wpadające przez okno promienie słońca, a pokój został skąpany w atramentowej czerni. Jedynie moje ciało emanowało oślepiającym blaskiem.
A poza nim została wyłącznie Bogini Lumnos i jej przerażająca moc.
– Nie jestem jedynie Koroną, tylko kimś znacznie ważniejszym! – krzyknęłam, wstając z podłogi.
Garath wygiął wargę w drwiącym uśmiechu, ale zanim zdążył się odezwać, mroczne liście zasłoniły mu usta i nos.
– Zważaj na słowa – ostrzegłam. – W przeciwieństwie do twoich ofiar potrafię się obronić.
Zerknęłam na Aemonna, spoglądał z przerażeniem na ojca, choć po chwili uniósł nieznacznie kącik ust.
Garath się zaczerwienił, próbując zaczerpnąć powietrza. Zaczął się opierać mojej magii, a ponieważ ostatniej nocy przy Lutherze pozbyłam się całego swojego zdrowego rozsądku i powściągliwości, uśmiechnęłam się i poluźniłam ucisk.
Wykorzystał ten moment i wyciągnął w moim kierunku rękę, wyczarowując strumień rozgrzanego do białości światła. Błyskawicznie zasłoniłam Alixe tarczą, nie spuszczając jednak wzroku z mężczyzny. Jego magia rozprysnęła się na mojej skórze, a następnie została przez nią wchłonięta i zniknęła, a on wybałuszył oczy.
– Daj spokój, Garath. Stać cię na więcej. – Uśmiechnęłam się szeroko.
– Powinniśmy chyba porozmawiać na osobności – wtrącił Remis, wyswobadzając się z cienia, ale tylko dlatego, że na to pozwoliłam, i po chwili stanął przed bratem z uniesionymi rękami. – To zaszło już za daleko.
– Co o tym myślisz? – odezwałam się do Garatha ponad ramieniem Remisa. – Masz już dość?
Nie sądziłam jednak, by mnie usłyszał, gdyż nieustannie przewracał oczami i miał sine usta. Niechętnie machnęłam ręką, co sprawiło, że magia się rozproszyła, a on upadł z hukiem na podłogę.
Regent spojrzał na Aemonna, gdy ten podbiegł do ojca, by odciągnąć go w stronę drzwi. Odwróciłam się do Alixe i ściszyłam głos.
– Ostrzeż Zalarica i pozostałych. Znajdę cię, gdy skończymy rozmawiać.
Ukłoniła się, a później skinęła głową Remisowi, po czym wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
– Nie powinnaś prowokować mojego brata. To niebezpieczny człowiek. – Westchnął wyraźnie zmęczony.
– A ja jestem niebezpieczną kobietą.
– Nie mam pewności, czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteś groźna. Czy właśnie tak zamierzasz sprawować rządy? Grożąc każdemu, kogo nie lubisz?
– Zrobię znacznie więcej od samego grożenia komuś – odparłam, choć jego krytyka dotknęła mnie bardziej, niż chciałam przyznać.
Ojciec w swoich ostatnich słowach również potępił mój porywczy temperament i wyraził sprzeciw wobec sposobu, w jaki zdecydowałam się rządzić. Jego rozczarowany ton rozbrzmiewał mi w uszach przy każdej poniesionej porażce, przypominając, że wciąż go zawodzę.
Gdyby tylko mógł mnie teraz zobaczyć, to na pewno nie poczułby się dumny.
Ta przepełniona bólem myśl zdołała stłumić mój gniew, co sprawiło, że opadłam z powrotem na krzesło.
Remis również usiadł i przyjrzał mi się uważnie.
– Chcę ci podziękować za uratowanie życia mojemu synowi. Za to jestem twoim dozgonnym dłużnikiem.
– I tak mi się odwdzięczasz? Przywłaszczając sobie mój tron?
– Król Fortos twierdzi, że ceremonia nie została zakończona. – Uniósł brwi. – Zaprzeczasz temu?
Zacisnęłam zęby, nie odpowiadając.
– Powiedział również, że Korony mają pewne… obawy co do prawowitości twoich rządów.
Założyłam koronę Lumnos na głowę.
– Czy ona nie potwierdza mojego prawa do tronu?
Remis przechylił głowę, marszcząc czoło.
Skupiłam się na więzi łączącej mnie z grywerną i kilka sekund później rozległ się przeszywający skowyt Sorae.
– A co z nią? Czy jest wystarczającym argumentem za tym, że to ja powinnam rządzić?
Skoncentrował się ponownie na mnie.
– Pozostaje jeszcze kwestia twojego zaangażowania w działania Strażników. Korony uważają, że to ty zaplanowałaś atak.
– Nie miałam o nim zielonego pojęcia, dopóki nie nastąpił. Byłam nim tak samo zaskoczona jak wszyscy inni.
– A jednak Strażnicy cię uratowali.
– Oni mnie porwali i związali łańcuchami jak więźnia.
– Wróciłaś do nas w sukni balowej i ze szminką na ustach – zauważył. – To dość dziwne porwanie, nie sądzisz?
– To się stało w Umbros…
– Byłaś w Umbros?
– Tak. Strażnicy ścigali nas aż do Ignios, a później...
– Byłaś również w Ignios? – Poprawił się na krześle. – Czy tamtejsze Korony wiedzą, że przebywaliście w ich królestwach?
– Tak, obie o tym wiedzą.
– I nie zabiły cię z tego powodu?
– Starały się, jak mogły, by to zrobić.
– Czy wszędzie, dokąd się udasz, musisz przysparzać sobie wrogów?
– Co zrobiłeś podczas mojej nieobecności, Remis? – Założyłam ramiona na piersi. – Znalazłeś może zabójcę mojego ojca?
– Zajmowałem się innymi rzeczami.
– Znalazłeś zatem domy dla wszystkich sierot z Lumnos? Upewniłeś się również, że nikt nie będzie już więcej głodował w Mieście Śmiertelnych? Udało ci się też uchylić wszystkie prawa traktujące śmiertelników gorzej niż Potomków?
– Nie, nie zrobiłem tego. – Spiorunował mnie wzrokiem.
– W takim razie powiedz mi, czym dokładnie się zajmowałeś poza spiskowaniem z królem Fortos, by dosłownie zapełnić królestwo żołnierzami armii Emarionu?
– Próbowałem zapobiec wojnie! – krzyknął, tracąc nad sobą kontrolę. – Czy potrafisz sobie wyobrazić, czego domagało się Dwadzieścia Rodów po ataku na wyspę? Hanoverre’owie chcieli spalić Miasto Śmiertelnych wraz ze wszystkimi jego mieszkańcami. – Uderzył pięścią w poręcz krzesła. – Na szczęście udało mi się ich powstrzymać.
Spojrzeliśmy na siebie w milczeniu, pogrążeni w słusznym gniewie.
Jego złość została stłumiona przeciągłym westchnieniem.
– Ci żołnierze są tu po to, by utrzymać pokój, Diem. Wierz mi lub nie, ale nie chciałbym oglądać rzezi śmiertelników.
– Czyżby? – Odchrząknęłam.
– Pozostałe domy również by tego nie chciały, gdyby tylko nie kierowały się uprzedzeniami. – Brzmiał na rozdrażnionego. – Myślisz, że jakikolwiek Hanoverrczyk ugotuje sobie jedzenie, wypierze ubrania i umyje podłogi? Nasze królestwo potrzebuje tych śmiertelników, by prawidłowo funkcjonować.
– To są ludzie, Remis, a nie tania siła robocza. – Moje zdziwienie przerodziło się w pogardę.
– Tak czy inaczej, staram się utrzymać ich przy życiu. Moje rozkazy nie cieszą się popularnością, ale jeśli Dwadzieścia Rodów odkryje, że straciłem magię i nie mogę już dalej egzekwować praw, to tylko ci żołnierze powstrzymają ród Hanoverre’ów przed przejęciem siłą tego królestwa.
– Dlaczego miałabym ci wierzyć? Nie myśl, że zapomniałam o twoich groźbach przed pojedynkiem.
Potarł dłonią brodę.
– Przyznaję… powiedziałem kilka… nieodpowiednich rzeczy. W tamtym czasie nie potrafiłaś jeszcze korzystać z magii, a pojedynek wydawał się nieunikniony. Szczerze mówiąc, to się nie spodziewałem, że wyjdziesz z niego żywa.
Nie mogłam go za to winić, ponieważ ja również sądziłam, że tego nie przetrwam.
– Dopóki sytuacja się nie uspokoi, tak będzie najlepiej – kontynuował. – Jeśli nie obejmiesz całkowitej władzy, Korony i Dwadzieścia Rodów wstrzymają się pewnie z nieprzemyślanymi działaniami. Poza tym, w obliczu zbliżającej się wojny, królestwo potrzebuje silnego przywódcy.
– A ja nim nie jestem? – Uniosłam brew.
Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem.
Rozczarowanie w jego oczach za bardzo przypominało mi niezadowolenie mojego ojca, więc zdecydowałam się spuścić wzrok.
– Mogłabym cię zmusić… – oznajmiłam cicho i choć te słowa świadczyły o mojej pewności siebie, to niestety już jej nie czułam – …do ustąpienia albo zabić, jeśli odmówisz.
– Mogłabyś – zgodził się – ale wtedy zaatakowałaby nas armia, a pozostałe rody by się zbuntowały. Wywołałabyś w ten sposób wojnę domową. Czy jesteś gotowa splamić sobie ręce taką ilością krwi tylko po to, by przejąć władzę?
Z powodu ucisku w gardle z trudem przełknęłam ślinę Remis najwyraźniej znał wszystkie moje słabości i umiejętnie je wykorzystywał.
– To tylko tymczasowe rozwiązanie… – zapewnił, po czym spojrzał mi w oczy, unosząc brwi, choć w jego spojrzeniu dostrzegłam nieznaczne oznaki triumfu – …dopóki Korony nie zgodzą się na dokończenie ceremonii koronacji. Do tego czasu powinnaś trzymać się z dala od kłopotów, bo może dzięki temu wycofają oskarżenia, gdy wojna już się zakończy.
Prawie się roześmiałam. Jeśli sądził, że teraz sprawiam kłopoty, wściekłby się, gdyby się dowiedział, co jeszcze zaplanowałam.
Niemniej jedna rzecz działała na moją korzyść. Jeśli teoria Alixe okazałaby się słuszna, to opóźnianie mojej koronacji doprowadziłoby do całkowitego osłabienia granic królestwa i wywołałoby chaos na całym kontynencie.
Wstałam i zaczęłam chodzić po sali.
– Zgodzę się na tę farsę i pozwolę ci się bawić w króla, ale pod dwoma warunkami.
– Słucham.
– Alixe zostanie twoim Najwyższym Generałem. Wykazuje się większymi umiejętnościami niż Aemonn i jest lojalna wobec królestwa, a nie wobec któregokolwiek z nas. Powiedziałam jej, że masz rację co do mojej koronacji. Uszanuje twoje rządy, dopóki ceremonia nie zostanie zakończona.
– Myślałem, że to Luther jest twoim Najwyższym Generałem. – Zwęził oczy.
– Był, ale już nie jest.
– A jaki jest twój drugi warunek? – Podniósł głowę, wyraźnie zaciekawiony.
– Masz unieważnić prawa dotyczące posiadania potomstwa i nie podejmować żadnych działań przeciwko śmiertelnikom.
– Dwadzieścia Rodów na pewno się zbuntuje.
– Więc walcz z nimi. – Rzuciłam mu surowe spojrzenie. – Te warunki nie podlegają żadnym negocjacjom, Remis. Jeśli ktokolwiek skrzywdzi śmiertelników lub półśmiertelników, to z twojej winy rozpęta się wojna domowa. Obiecuję ci, że nie sprzeciwię się rozlewowi krwi w tej sprawie.
Również wstał i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, zastanawiając się nad moimi słowami. Wiedziałam, że po prostu gra na zwłokę. Za bardzo pragnął władzy, by mi odmówić.
– Zgadzam się – powiedział w końcu – ale bez magii nie mogę zawrzeć kolejnej wiążącej umowy.
– Nie potrzebuję magicznej więzi, by dotrzymać słowa. – Uśmiechnęłam się. – Potrafię tego dokonać bez żadnego przymusu.
Podeszłam do drzwi, by opuścić salę, ale gdy chwyciłam za klamkę, zatrzymałam się na chwilę.
– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż robię to wyłącznie ze względu na Luthera! – zawołałam przez ramię. – Bardzo go kocham i bez względu na to, jak okrutny dla niego byłeś, nie chciałabym, by z mojego powodu poszedł na wojnę przeciwko ojcu.
Remis wyraźnie posmutniał, a kiedy się odezwał, jego głos zdawał się przepełniony żalem.
– Nie jestem twoim wrogiem, Diem – odparł cicho – ani mojego syna. Gdybyście tylko potrafili zapanować nad emocjami na tyle, by to dostrzec.
Odrzuciłam od siebie współczucie z powodu tego, jak bardzo nim gardziłam, mając w pamięci bliznę Luthera, jego matkę, której nigdy nie poznał, oraz skrywane przez długi czas uczucia.
– Ciesz się tronem, dopóki możesz, Remis. – Postukałam się w czoło. – Tylko nie zapomnij, kto z nas nosi koronę.
Nogi miałam jak z ołowiu, gdy z trudem pokonywałam pałacowe korytarze, podążając w kierunku swoich komnat. Podczas podróży tak bardzo chciałam wrócić do domu i w końcu rozpocząć panowanie, pomóc śmiertelnikom i chronić ukochane osoby.
Tymczasem spędziłam tu zaledwie jeden dzień, a już straciłam tron, śmiertelnicy musieli stawić czoła prawdziwemu zagrożeniu, zaś bliscy mi ludzie znaleźli się w ogromnym niebezpieczeństwie.
Przed wyruszeniem do Fortos czekało mnie jeszcze jedno zadanie, i to właśnie jego najbardziej się obawiałam.
Nagle usłyszałam krzyki dochodzące z moich kwater.
– Zabiję go.
– Powinieneś leżeć w łóżku!
– Kuzynie, przestań…
– Zabieraj ode mnie te łapy!
– Ale twoje rany…
– Obiecałeś Diem!
– Gdzie ona jest?
Zaczęłam biec sprintem, mijając straże przy drzwiach, ale zanim dotarłam do drzwi, dostrzegłam, że grupa wojskowych dołączyła do zbrojnych.
W salonie zauważyłam tak wściekłego Luthera, że jego twarz aż poczerwieniała ze złości. Taran i Alixe stali przed nim. Kuzyn księcia opierał ręce na jego klatce piersiowej, Lily i Eleanor szarpały go gwałtownie za ramiona, natomiast Teller i Zalaric przyglądali się temu z rozbawieniem.
– Co się tutaj dzieje? – zainteresowałam się.
Luther spojrzał na mnie, a pozostali odetchnęli z ulgą, dziękując Przodkom, że się w końcu pojawiłam.
– Czy mój ojciec zaatakował cię tak samo jak Garath? – Przyjrzał mi się uważnie. – Czy Aemonn zrobił ci krzywdę? – Smugi ciemnych jak noc cieni pokryły jego zaciśnięte pięści. – Gdzie oni teraz są? Zabiję całą trójkę, przyrzekam.
– Poinformowałam ich o tym, co się stało – wyjaśniła Alixe, rzucając Lutherowi gniewne spojrzenie. – Powiedziałam im również, że masz wszystko pod kontrolą.
– Próbuje odebrać ci koronę – warknął książę. – Przecież to zdrada i bluźnierstwo. Błogosławiona Matka Lumnos wybrała ciebie, a nie jego.
Podeszłam do mężczyzny i położyłam rękę na jego ramieniu, ale nawet to go nie uspokoiło. Spojrzał na drzwi, a w oczach wciąż tliła mu się żądza zemsty.
– Powinieneś odpoczywać.
– Odpocząłem już wystarczająco. Powinienem tam być przy tobie. Garath stanie się trupem, gdy tylko go znajdę.
– Szczerze mówiąc, to ja zaatakowałam go pierwsza.
– Nie mogę uwierzyć, że to przegapiłem – narzekał Taran. – Opowiedz mi wszystko i nie pomijaj żadnego szczegółu. Zraniłaś go? Zawstydziłaś przed innymi? Posikał się ze strachu w majtki? Och, bogowie, nie mów, że płakał…
Uśmiechnęłam się, kiedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Moja boskość od razu się obudziła, gdy namówiłam ją do zrobienia czegoś, czego nigdy wcześniej nie próbowałam.
Chcesz ujrzeć to osobiście?, przeniosłam swoje myśli do umysłu Tarana.
Otworzył szeroko oczy, zdając sobie sprawę z tego, co uczyniłam. Skinął głową, podekscytowany.
Wróciłam wspomnieniami do tego, co się właśnie wydarzyło, po czym otworzyłam umysł i pozwoliłam Taranowi zająć moje miejsce, podczas gdy kolejne obrazy przesuwały się w mojej głowie.
Po chwili wydał z siebie pełen dramatyzmu jęk. Pozostali przyglądali się naszej dwójce, wyraźnie zakłopotani.
– To najwspanialszy prezent, jaki mogłaś mi podarować. O wiele lepszy od picia i seksu.
– Odbieram to jako cios wymierzony bezpośrednio we mnie – wymamrotał Zalaric.
Cieszyłam się szczęściem Tarana, dlatego puściłam wodze fantazji i pokazałam mu, jak drwiłam z rodu Hanoverre’ów.
Wybuchnął śmiechem, ale po chwili zamilkł, gdy radość niespodziewanie z niego uleciała.
– Och, moja słodka królowo – zaczął cicho. – Twój ojciec… – Spojrzał na Zalarica i mrugnął. – I twój ojciec ma jaja Fortosa.
Spanikowałam i wycofałam magię. Nie zamierzałam pozwolić mu zajrzeć tak głęboko w swój umysł.
– Co z naszym ojcem? – spytał naglącym tonem Teller.
– Nic – odparłam pośpiesznie.
– Czyżbyś miała przede mną więcej sekretów? – Zwęził oczy.
– Nie! To nie tak… Tel, ja tylko…
Pokręcił głową i się odwrócił.
– Pokaż mi – nalegał książę, podchwytując to, co zrobiłam z Taranem. – Chcę zobaczyć, za co dokładnie mój ojciec musi odpowiedzieć.
Sięgnął po mnie, ale ja się odsunęłam. Moje serce zalało poczucie winy z powodu zaskoczenia na jego twarzy, ale kiedy zdradziłam Taranowi więcej, niż chciałam, poczułam się bezbronna i obnażona. Rozczarowanie ojca moją osobą stanowiło nierozłączną część mnie i na razie nie chciałam z nikim się tym dzielić, nawet z nim.
Obeszłam pozostałych i wyciągnęłam pelerynę z szafy, a następnie skierowałam się w stronę balkonu, ukrywając koronę przed wzrokiem niepożądanych osób.
– Wrócę za godzinę. Nie chcę, by ktokolwiek zginął podczas mojej nieobecności.
– Lecę z tobą. – Luther podszedł bliżej.
– Nie.
– Wypocząłem i po truciźnie nie ma już śladu.
– Nie możesz jednak ze mną lecieć.
– Przecież uzgodniliśmy, że będziemy wszystko robić raz…
– Muszę się zobaczyć z Henrim. – Spojrzałam na niego.
Jego twarz gwałtownie zalała fala sprzecznych emocji, ale po chwili ukrył je za oziębłą, obojętną maską.
– Kiedy w końcu uwolnimy moją matkę, Strażnikom może grozić śmiertelne niebezpieczeństwo – oznajmiłam. – Muszę go ostrzec. Jestem mu to winna.
Przyglądał mi się w milczeniu, zaciskając zęby.
– I… musimy zamknąć pewien rozdział. To również jestem mu winna.
W spojrzeniu księcia dostrzegłam tłumione słowa sprzeciwu oraz wszelkie argumenty, których do siebie nie dopuszczał. Choć bardzo go to martwiło, to wiedział, że nie powinien się w to mieszać, a ja kochałam go za to jeszcze bardziej.
Pocałowałam go w policzek, wsunęłam rękę pod jego ubranie i położyłam dłoń na biodrze. Moja magia wniknęła w niego i dokładnie przebadała ranę, szukając jakichkolwiek pozostałości po boskim kamieniu. Gdy się okazało, że po toksynie nie ma już śladu, emocje ścisnęły mnie za gardło.
Luther westchnął, a następnie położył palce na moich plecach, by przyciągnąć mnie bliżej. Wydał z siebie cichy pomruk, gdy rana w końcu się zasklepiła. Jego boskość z przyjemnością połączyła się z moją, a ich radość przerodziła się w coś tak cudownego, że nie potrafiłam powstrzymać się przed pozostaniem w jego ramionach jeszcze przez kilka sekund.
– Spakuj wszystko, czego potrzebujemy – poprosiłam. – Kiedy wrócę, wyruszymy do Fortos.
– Bądź ostrożna. I nie… – Napiął mięśnie ramion. – Po prostu uważaj na siebie.
Niechętnie się od niego odsunęłam i udałam się na balkon, gdzie czekała stojąca u boku Sorae Alixe.
– Pozwól mi lecieć z tobą – błagała – albo niech Zalaric ci towarzyszy. Weź ze sobą kogoś, kto zdoła cię ukryć za pomocą magii iluzji, jeśli coś pójdzie nie tak.
– Nie zamierzam się ukrywać. Niech zarówno śmiertelnicy, jak i armia mnie zobaczą. Chcę, by wiedzieli, że się nie boję.
Sorae prychnęła dymem w geście zgody i pochyliła się, by umożliwić mi wejście na jej grzbiet.
– Poza tym dobrze, byśmy nie rozmawiały przez jakiś czas. Zostałaś Najwyższym Generałem Remisa.
– Tak? – Speszyła się.
– Nawet on wie, że to właśnie ty najlepiej się do tego nadajesz. – Uśmiechnęłam się.
– Czy to na pewno dobry pomysł? A co, jeśli rozkaże mi cię zdradzić…
– Wtedy to zrobisz. Zdobądź jego zaufanie i wykorzystaj tę sytuację, by zapewnić wszystkim bezpieczeństwo. Gdy będzie już po wszystkim, wybaczę ci wszystko, co zrobiłaś. – Przerwałam na chwilę. – Obiecał mi, że nie skrzywdzi śmiertelników, ale jeśli nie dotrzyma słowa…
– Nie pozwolę na to – przyrzekła.
– W porządku. – Zasalutowałam, uderzając pięścią w pierś, i po chwili ona zrobiła to samo. – Ufam ci, Alixe. Rób to, co uważasz za najlepsze dla królestwa, cokolwiek by to nie było.
Spojrzałam po raz ostatni na opierającego się o łuk i przyglądającego mi się w milczeniu Luthera, po czym odwróciłam głowę i wspięłam się na grywernę. Sorae wzbiła się w powietrze i po chwili opuściłyśmy tereny pałacu.
Kiedy Sorae przeleciała nad moją zaniedbaną wioską, wszyscy zwrócili na nas uwagę, łącznie z żołnierzami. Ruszyli za nami, zbierając się w niepokojąco dużą grupę w oczekiwaniu na moje przybycie.
Chciałam zostać przez nich zauważona, ale wyglądało na to, że czeka mnie konfrontacja.
Grywerna odbiła w stronę lasu, a ja skierowałam ją na polanę w pobliżu starego domu.
– Odwróć ich uwagę – poprosiłam, schodząc z niej. – Wezwę cię, gdy stanę się gotowa do drogi.
Trąciła pyskiem moją dłoń i prychnęła.
– Tak, obiecuję, że cię wezwę, jeśli pojawi się potrzeba, by kogoś porządnie przysmażyć. Leć, zanim zobaczą, że mnie z tobą nie ma.
Wydała z siebie cichy pomruk, po czym wzbiła się w powietrze z zapierającą dech w piersi prędkością. Rozpostarła skrzydła, aby zasłonić miejsce, gdzie powinnam siedzieć.
– Sprytna dziewczyna. – Uśmiechnęłam się, patrząc na jej sylwetkę.
Ryknęła w odpowiedzi.
Odgłos zbliżających się kroków sprawił, że wspięłam się na najbliższe drzewo, akurat gdy żołnierze wkroczyli na polanę. Ostrożnie przyjrzałam się barwie ich oczu, ale żadne nie miały brązowego koloru.
Wszyscy byli Potomkami.
Nawet stosowana przez nich taktyka poszukiwawcza świadczyła o uprzywilejowanym pochodzeniu. Ponieważ drzewa ogołociły się na zimę z liści, z łatwością dało się mnie dostrzec między gałęziami. Każdy śmiertelnik spojrzałby tam w pierwszej kolejności, ale ci żołnierze praktycznie nie podnosili wzroku znad ziemi.
Wychowywali się w ogromnych posiadłościach, a ich dzieciństwo upłynęło na licznych zabawach i nauce. W dorosłym życiu organizowali polowania wyłącznie dla rozrywki, a ich ofiara została wcześniej skrępowana, by łatwo dało się ją zabić. Nawet jako żołnierze podróżowali drogami i spali w karczmach, a nie pośród dzikich ostępów Emarionu. Wspinanie się na drzewa, by upolować jakąś zdobycz lub zebrać owoce, albo – nie daj Boże – po prostu się pobawić, stanowiło koncepcję, której ich rozpieszczone do granic możliwości umysły nie zdołałyby pojąć.
Mądry człowiek wysłałby kilku śmiertelnych żołnierzy, by strzegli Miasta Śmiertelników. Słyszałam od ojca wystarczająco dużo, by wiedzieć, że król Fortos to łajdak, ale na pewno nie głupiec.
Dlaczego więc tego nie zrobił?
– To tutaj musiała wylądować grywerna.
– Słyszałam ją! Znów lata wysoko nad nami.
– Czy królowa wciąż na niej siedzi?
– Nie jestem pewien. Czekaj… tak, chyba ją widzę.
– Podążaj za nią i nie spuszczaj z niej wzroku.
Żołnierze ruszyli w pościg, a ja ledwo powstrzymywałam się od śmiechu, dopóki nie zniknęli mi z oczu. Zeszłam z drzewa, a następnie naciągnęłam kaptur na głowę i ruszyłam do Miasta Śmiertelnych.
Ulice tętniły życiem, a wiele osób patrzyło w niebo, obserwując, jak moja Sorae wykonuje podniebne manewry. Gdy schyliłam głowę, przedzierając się przez tłum, usłyszałam urywki różnych rozmów.
– To wyłącznie jej wina, że armia tutaj jest. Może jeśli ją złapią, to sobie pójdą.
– Myślałem, że wsadzili ją do więzienia razem z matką.
– Dlatego nigdy nie miała przyjaciół. Zawsze wiedzieliśmy, że tak naprawdę nie jest jedną z nas.
– Nie pojawiła się tutaj ani razu od momentu pojedynku. Pewnie już o nas zapomniała.
– Czy to prawda, że wszyscy jej bliscy są Strażnikami?
– Cicho. Nie wspominaj głośno o rebeliantach. Mój sąsiad zrobił to tylko raz i od tamtej pory nikt go nie widział.
Zacisnęłam zęby. Tyle kłamstw i niedomówień… Tak wiele znajomych osób… Kiedyś byli moimi pacjentami, a teraz z radością traktują mnie jak zwykłą przestępczynię.
Najbardziej bolesne okazało się ich myślenie, że ich porzuciłam. Wiedziałam, że zanim zdecyduję się opuścić to miejsce, muszę poinformować wszystkich o swojej obecności i zamiarach.
Ale najpierw miałam sprawę do załatwienia.
Skręciłam w spokojną uliczkę, a następnie pokonałam kilka doskonale mi znanych zakrętów. Gdy po raz ostatni skierowałam się w lewo, ulica została rozświetlona bursztynowym blaskiem ognia, przebijającym się przez okno o białych ramach.
Wewnątrz pomieszczenia rozległ się hałaśliwy śmiech, a ja poczułam ucisk w sercu. Nawet gdybym nie stała na zewnątrz prowadzonej przez niego poczty, od razu wiedziałabym, że to ojciec Henriego.
Traktowałam to miejsce jak drugi dom. Goniłam się z tym chłopakiem dookoła pojemników z pudełkami i listami, zanim jeszcze staliśmy się na tyle dorośli, by móc przeczytać napisy na etykietach. Jego rodzinny dom znajdował się na tyłach poczty, gdzie spędziliśmy niezliczone wieczory, siedząc na skrzypiącym drewnianym ganku i wymieniając się fantastycznymi opowieściami o czekających nas w przyszłości przygodach.
Ale ani razu nie wyobrażaliśmy sobie takiego scenariusza.
Ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych do urzędu, kiedy nagle usłyszałam jakieś szmery, a później niski, delikatny głos i chichot.
Wychyliłam się ostrożnie za róg i serce podeszło mi do gardła. Dostrzegłam ledwo widoczny kosmyk popielatobrązowych włosów, powiewających na zimowym wietrze.
Henri.
Czułam się tak zdenerwowana i zdesperowana, że miałam ochotę uciec stamtąd szybciej niż podczas wszystkich walk, w których kiedykolwiek brałam udział. Z wrogami dzierżącymi w rękach miecze mogłam sobie bez problemu poradzić, a bitwy i krew dawały mi najwięcej radości. Ale co niby miałam zrobić z utraconą miłością i złamanym sercem? Naprawdę bałam się tego spotkania.
Miałam płytki oddech, gdy skradałam się wzdłuż budynku. Ponownie dostrzegłam włosy Henriego i zastygłam w bezruchu.
To nie wiatr nimi poruszał, tylko kobieca ręka, wplątana w jego zmierzwione loki.
Nagle usłyszałam charakterystyczny odgłos pocałunku, bardzo głębokiego i namiętnego, z klapsami i stłumionymi jękami. Nieznajoma po chwili położyła drugą rękę na plecach mężczyzny, chwytając się koszuli.
Zaczęłam iść w ich stronę, bardziej mechanicznie niż świadomie. Po kilku krokach zauważyłam drewniany gzyms i znajdujące się pod nim dwa splecione ciała. Henriego poznałam od razu, ale tę kobietę…
Była dość drobna i smukła. Miała porcelanową skórę, aż zaczęłam przypuszczać, że nigdy nie widziała na oczy słońca. Jej złociste loki opadały na plecy i zostały starannie przewiązane miętowozieloną wstążką.
Nagle przestali się całować. Henri przyglądał się jej z tym swoim szerokim, szelmowskim uśmiechem. Widziałam go prawie każdego dnia, jak tylko sięgam pamięcią.
Kobieta spojrzała w dół, szepcząc coś do niego, a później zaniosła się radosnym śmiechem, co sprawiło, że on szturchnął ją w bok…
I wtedy ujrzałam fartuch.
Trzymałam się go kurczowo jako małe dziecko i tęskniłam za nim jako młoda dziewczyna. Zapracowałam na niego dopiero, gdy stałam się dorosła.
Był to fartuch uzdrowicielki.
Zaczęłam się śmiać.
Wręcz wybuchnęłam śmiechem.
Dźwięk ten wyrwał się z moich ust bez żadnego ostrzeżenia.
Śmiałam się bardzo głośno.
Zbyt głośno.
Sprawiło to, że odwrócili się w moją stronę i wbili we mnie spojrzenia brązowych oczu, wyraźnie zaskoczeni.
Nie mogąc się powstrzymać, roześmiałam się ponownie. Nie złościłam się na nich ani też nie poczułam zazdrości. Ogarnęła mnie po prostu niebywała ulga.
– Diem – wydusiła z siebie Lana, błyskawicznie wyswobadzając się z uścisku Henriego. – To znaczy, wasza wysokość. – Ukłoniła się, spuszczając wzrok.
– Witaj, Lana – odezwałam się po chwili. – Mówiłam ci już wcześniej, że możesz do mnie mówić po imieniu. W końcu pracowałyśmy razem tyle lat w centrum uzdrawiania.
W porządku, może odrobinę się złościłam.
Twarz kobiety przybrała ognistoczerwony odcień.
A zaskoczenie Henriego bardzo szybko przerodziło się w pogardliwe spojrzenie.
– Masz tupet, żeby ją tak traktować, zwłaszcza po tym, co zrobiłaś.
– Pewnie Vance wrócił do miasta? – odparłam. – Jak tam jego ręka?
– Musieliśmy ją amputować – odpowiedział Henri. – A jak rana twojego nowego kochanka? Słyszałem, że został trafiony ostrzem nasyconym trucizną z boskiego kamienia.
– Zdołałam ją wyleczyć. – Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. – To prawdziwy boski cud.
Henri splunął pod nogi.
– Diem, tak mi przykro – wyszeptała błagalnym głosem Lana. – Chcieliśmy ci o nas powiedzieć, ale wyjechałaś z miasta…
– Wyjechałam z miasta? Pewnie nie wiesz, że odurzano mnie narkotykami i więziono? Powiedz mi, Lana, czy ty również wiedziałaś o planie, czy tylko mój narzeczony ukrywał to przede mną?
Otwarła szeroko oczy, a Henri zmarszczył czoło.
– Nie przepraszaj jej za to, Lano. Nie zrobiliśmy niczego złego.
– Henri – wysyczała. – Wiesz, że to nieprawda? Uzgodniliśmy, że będziemy wobec niej szczerzy, kiedy wróci.
Zacisnął zęby i odwrócił wzrok.
Kobieta zeszła z ganku i podeszła do mnie niepewnym krokiem, przygryzając wargę tak mocno, aż pomyślałam, że zacznie krwawić.
– Cieszę się, że nic ci już nie grozi – oznajmiła. – Przykro mi, że dowiedziałaś się o nas w ten sposób. Sprawy nie potoczyły się tak, jak powinny. – Uniosła powoli brwi. – Możliwe, że to dotyczy was obojga… Mimo to przepraszam, że wzięłam w tym udział. Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić. – Wzięła głęboki wdech i wyprostowała się. – Ale Henri jest mój. Może nie jestem królową jak ty, ale zależy mi na nim i… i… – Przełknęła. – I nie możesz już dłużej z nim być.
Starałam się utrzymać kamienną twarz, ale jej wyznanie bardzo mnie zaskoczyło. Spojrzałam na Henriego, przyglądającego się jej z ogromną miłością, wyraźnie dumnego z odwagi dziewczyny. Przypomniało mi to, jak Luther patrzył na mnie.
– Ja… doceniam twoją szczerość, Lana – odparłam. – Życzę wam obojgu jak najlepiej. Nie stanę wam na drodze.
Odetchnęła z wyraźną ulgą.
– Byłabym jednak wdzięczna, gdybyś pozwoliła mi porozmawiać z nim po raz ostatni w cztery oczy.
Kobieta spojrzała ponownie na Henriego, a ten westchnął i skinął głową, przeczesując włosy palcami. Wyciągnął do niej rękę, a gdy podała mu swoją, mocno przyciągnął ją do siebie i obdarzył namiętnym pocałunkiem.
Odwróciłam wzrok, czując pewien dyskomfort. Mimo szczerej radości, że znalazł kogoś, komu naprawdę na nim zależało, to część mnie wciąż myślała o nim jak o moim Henrim. Jako młoda dziewczyna wierzyłam z całego serca, że ten przystojny chłopak zostanie u mego boku już na zawsze.
Ale on nie przypominał już w niczym tamtego chłopca, a ja już dawno nie byłam tamtą dziewczyną.
– Jest dla ciebie bardzo dobrą partią – stwierdziłam po odejściu Lany. – Wiedziałam, że właśnie taką kobietę wybierzesz. Jest urocza, kochająca, rozsądna i bardzo łatwo można się z nią dogadać. – Uśmiechnęłam się posępnie. – Ja taka nie jestem.
Oparł się ramieniem o słup ganku, wpatrując w dal. Mogłabym przyrzec, że w jego spojrzeniu ujrzałam pewien błysk.
– Kiedy to się zaczęło? – zainteresowałam się.
– A kiedy ty i ten książę Potomków staliście się kimś więcej niż tylko znajomymi? – odparł.
– W dniu pojedynku. Przybyłam tu w poprzedzający wieczór, by zerwać nasze zaręczyny.
Henri prychnął, a ja czułam, że wzbiera we mnie gniew.
– Czułam się po prostu winna. Nie wiedziałam, że przebywasz w Arboros i planujesz mnie wysadzić za pomocą bomb.
Założył ramiona na piersi, nic nie mówiąc.
– Mogłam wtedy zginąć.
– Zachowaliśmy ostrożność. Dopilnowaliśmy, by nic ci się nie stało.
– Chodzi mi o pojedynek. Zdajesz sobie w ogóle sprawę, jak niewiele brakowało, bym tego nie przeżyła? A ty, jako mój najlepszy przyjaciel i jednocześnie niby kochający mężczyzna nie raczyłeś nawet pozostać w królestwie.
– Jesteś najlepszą wojowniczką, jaką znam. Wiedziałem, że bez problemu sobie poradzisz.
– No to się zdziwisz, bo prawie nie dałam rady! – krzyknęłam. – Kiedy przyszłam do ciebie tamtego wieczoru, myślałam, że to pożegnanie, Henri. Nie tylko, jeśli chodzi o nasz związek, ale tak na zawsze, rozumiesz?
Jego złość na chwilę ustąpiła, ale kiedy spojrzał na zawieszony na mojej szyi wisiorek, gniew natychmiast powrócił.
– Walczyłem dla śmiertelników. To wymaga naprawdę dużego poświęcenia. Nie żebyś cokolwiek o tym wiedziała, siedząc w tym swoim pałacu, obsypana błyszczącą złotą biżuterią.
Zacisnęłam pięść, przyjmując postawę obronną.
– Kiedyś naśmiewaliśmy się z Potomków, a teraz spójrz na siebie – dodał po chwili. – Nosisz ich ubrania, mieszkasz w ich mieście. Od tego czasu praktycznie nie pojawiłaś się w Mieście Śmiertelnych. Przyznaj, Diem, uwielbiasz być jedną z nich. – Wydał z siebie pełen pogardy ochrypły pomruk. – Nawet cię już nie poznaję.
Czułam się tak, jakby z każdym wypowiedzianym przez niego słowem dźgał mnie nożem, a gdy zaciskał ze złości wargi, w moim sercu powstawała nowa, jątrząca się rana.
Jego wypowiedź zawierała zbyt wiele prawdy. Część mnie naprawdę cieszyła się z zostania królową, wpływową, potężną władczynią, oraz z tego, że miałam możliwość noszenia ładnych rzeczy i mogłam zmuszać silnych mężczyzn do klękania przed sobą. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że dorastałam bez żadnej z tych rzeczy, a może po prostu powtarzano mi zbyt wiele razy, że jestem wyjątkowa i że zachowuję się jak rozpieszczone dziecko, aż w końcu zaczęłam w to wierzyć.
I ta najgorsza, najbardziej żałosna część mnie została mi wytknięta przez mężczyznę, który znał mnie najlepiej…
Spojrzałam w dół, starając się pozbyć uczucia pieczenia w gardle.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kiedy zacząłeś się spotykać z Laną? Po moim pojedynku czy wcześniej?
Milczał przez bardzo długi czas.
– Nigdy nie było cię w pobliżu – odezwał się w końcu, a jego głos stał się cichy. – Odsuwałaś mnie od siebie. Myślałem, że mnie unikasz, bo za bardzo boisz się przyznać, że tak naprawdę nie chcesz za mnie wyjść. I jesteś…
– Potomkinią? – Dokończyłam za niego. – Spójrz mi w oczy i powiedz, że twoje uczucia do mnie nie zmieniły się po tym, jak dowiedziałeś się, kim jestem.
Przestąpił z nogi na nogę, spuszczając wzrok.
– Tak… Może. Ale kochałem cię, Diem, całym sercem. – Spojrzał w górę. – A czy ty kiedykolwiek mnie kochałaś?
Osłupiałam.
– Ja… bardzo mi na tobie zależało i cały czas się o ciebie troszczę… i oczywiście, że cię kochałam, ale…
– Kochałaś mnie jak przyjaciela… – wytknął. – Zawsze jak przyjaciela i nie czułaś do mnie nic poza tym.
Wzdrygnęłam się, nie mogą temu zaprzeczyć.
Na jego twarzy pojawił się przejmujący smutek.
– Chciałem się z tobą ożenić, wiesz? I założyć z tobą rodzinę.
– Też bardzo tego chciałam, ale nie sądzę, że jestem tego typu dziewczyną.
– A dla niego się staniesz?
Nie potrafiłam mu odpowiedzieć, ponieważ to pytanie nawiedzało moje myśli już od dłuższego czasu.
Henri zaśmiał się głośno.
– Upewnij się, że go wcześniej ostrzeżesz, by nie marnował życia, cierpiąc z powodu kobiety, która nigdy nie odda mu się w pełni. Zachowaj się wobec niego fair i pozwól mu odejść, zanim złamiesz mu serce, tak jak mnie.
Zacisnęłam palce na otrzymanym od Luthera naszyjniku. Poczułam przypływ nagłego ciepła, gdy dotknęłam świecącego rubinu, nasyconego cząstką jego magii. Moja boskość się wybudziła, jakby wyczuła jego obecność.
Powinno mnie to uspokoić, ale zamiast tego zasiało ziarno niepewności.
– Nienawidzę ich – mruknął Henri. Tak mocno zaciskał pięści, że aż zbielały mu knykcie. – Najpierw Potomkowie zabrali mi matkę, a później ciebie.
– Ale ja żyję, Henri, i wciąż możemy być przyjaciółmi.
– Dla mnie równie dobrze możesz być martwa.
Zabolało mnie to bardziej niż dźgnięcie nożem w Ignios. Wzdrygnęłam się i objęłam się ramionami, a łzy spłynęły mi po policzkach.
– Jak możesz mnie tak łatwo wyrzucić ze swojego życia? – wyszeptałam.
– Ty już dawno to zrobiłaś ze mną. Wyrzuciłaś jak śmiecia. – W jego głosie również słyszałam ból, głęboko ukryty pod oceanem gniewu. – Wyjechałaś do Miasta Światła ze wszystkimi swoimi nowymi przyjaciółmi i kompletnie zapomniałaś o moim istnieniu.
– Wiesz, że to nieprawda. Błagałam cię, żebyś mnie nie opuszczał. Ryzykowałam życie, by cię przekonać, że pozostaję ci lojalna, a później umarł mój ojciec, a ciebie przy mnie zabrakło. Zostałam sama z żałobą i świat mi się zawalił. – Wypowiadałam stłumione słowa między kolejnymi szlochami. – Czułam się tak cholernie zagubiona, Henri. Potrzebowałam cię… Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo cię potrzebowałam.
Ujrzawszy moje łzy, trochę się uspokoił. Zrobił krok do przodu i wyciągnął w moim kierunku rękę, ale nagle się zatrzymał.
– Wiem, że powinienem przy tobie zostać. – Wziął powolny wdech i przetarł dłonią twarz. – Ale przyszedłem się z tobą zobaczyć, a ty wrzuciłaś mnie do lochu, pamiętasz?
– Zjawiłeś się tam, by zabić Potomka. Nie zrobiłeś tego dla mnie.
Wściekłość znów wymalowała się na jego twarzy.
– Gdybyś mi pozwoliła to zrobić, to być może w Mieście Śmiertelnych nie zaroiłoby się od żołnierzy. Wiesz, ilu śmiertelników zaginęło od ich przybycia? Tu nawet nie chodzi o Strażników… wybierają ludzi na chybił trafił, by wzbudzić we wszystkich strach.
Przeklęłam pod nosem i otarłam policzki, desperacko próbując się pozbierać.
– Nie wiedziałam o tym. Znaleźli sposób, by odsunąć mnie od tronu, ale zrobię, co w mojej mocy, by ich powstrzymać.
– Czy przypadkiem Korona nie powinna pozostawać najsilniejszym z Potomków? Dlaczego po prostu nie zabijesz każdego, kto próbuje cię powstrzymać?
– Nie jestem taka jak Vance i nie rozwiązuję każdego problemu niepotrzebnym morderstwem.
– Nie miałaś jakoś problemu z mordowaniem śmiertelników w Arboros – zadrwił. – Vance powiedział mi o wszystkim, zanim wyruszył do Montios.
– Czyżby? – warknęłam. – To pewnie usłyszałeś od niego, jak mnie więził i przeciął mi nadgarstki? Pewnie wspomniał też o tym, jak uratowałam mu życie, odsyłając moją grywernę, i jak próbowałam uciec, by uratować matkę, ale niestety mi to uniemożliwił. Ścigał mnie uporczywie i prawie zabił…
W jego spojrzeniu dostrzegłam wątpliwość i niepewność.
W niewielkim stopniu wciąż mi ufał, ale dało się zauważyć, że zmaga się wewnętrznie z kłamstwami wpajanymi mu przez Vance’a.
– On nie jest dobrym człowiekiem, Henri. Interesuje go wyłącznie nienawiść, zemsta i przemoc. Znam cię… jesteś od niego lepszy.
– Może już nie… – Spojrzał na mnie gniewnie. – Możliwe, że nienawiść i przemoc to wszystko, co mi pozostało.
Podeszłam do niego z bólem serca, patrząc na jego złość. Powoli i dość nieśmiało wyciągnęłam do niego rękę. Kiedy go dotknęłam, wzdrygnął się, ale gdy ujęłam jego dłoń w swoją, rozluźnił mięśnie ramion.
– Nigdy cię nie prosiłam, byś odszedł od Strażników – powiedziałam. – Wiem, jak bardzo pragniesz sprawiedliwości dla śmiertelników. Ja również tego pragnę. Ale błagam cię, nie podążaj za Vance’em. W końcu zabije cię nienawiść, a za bardzo mi na tobie zależy, by na to pozwolić.
Wpatrywał się w nasze splecione dłonie, marszcząc brwi.
– Vance jest naszym przywódcą.
– To moja matka jest waszą przywódczynią.
– Twoja matka siedzi w więzieniu. Nie może nas stamtąd poprowadzić do zwycięstwa.
– Właśnie dlatego zamierzam ją uwolnić.
– Naprawdę? – Podniósł głowę.
Przytaknęłam.
– Tak, ale kiedy to zrobię, sytuacja może się znacznie pogorszyć. Najwyższym Generałem regenta została moja przyjaciółka i obiecała pomóc śmiertelnikom, ale armia jej nie podlega i nie wiadomo, co zrobią.
Wyglądał na podekscytowanego.
– Ostrzegę pozostałych i będziemy gotowi. Cokolwiek się stanie, musisz ją uwolnić, ponieważ Strażnicy potrzebują Auralie. Bez niej wszystko się rozpadło. Komórki rebelianckie się podzieliły i nikt nie może się zdecydować, co powinniśmy zrobić. To ona nas zjednoczyła i to właśnie pod jej rządami staliśmy się prawdziwą potęgą.
Jego twarz się rozpromieniła, gdy zachwycał się przywództwem mojej mamy. To, jak mówił o niej z tak ogromnym podziwem, rozpaliło w nim iskierkę nadziei, choć wydawało mi się, że ta zgasła na zawsze.
– Z Auralie naprawdę możemy wygrać tę wojnę. Kiedy Vance powiedział, że udała się na wyspę… ja… – Przerwał i zastygł w bezruchu.
Dopiero po chwili zrozumiałam dlaczego.
– Wiedziałeś. – Westchnęłam, gdy w końcu to do mnie dotarło. – Przez cały ten czas wiedziałeś, gdzie ona jest.
Wyciągnął do mnie rękę, ale po chwili ją cofnął.
– Nie należałaś wtedy do Strażników, ale znałaś przecież zasady. Nie mogłem ci nic powiedzieć.
– Miesiącami wypłakiwałam się w twoich ramionach.
– Powiedziałem ci, że Starzy Bogowie pokazali mi, że ona żyje. Sądziłem, że dzięki temu odzyskasz nadzieję.
– Nadzieję?! – krzyknęłam. – Nadzieję?
Niewiele brakowało, a mój temperament by eksplodował. Pragnęłam wyładować na Henrim całą złość za te kłamstwa, ale głos Tellera, przepełniony pogardą z powodu popełnionej przeze mnie identycznej zdrady, wciąż rozbrzmiewał mi w głowie.
Ciało rozbłysło mi niesamowitym blaskiem, a światło i cień zaczęły oplatać dłonie. Latająca nad nami Sorae wydała z siebie przeszywający warkot.
Henri natychmiast zbladł.
– Poinformuj Strażników, że skradziona przez Vance’a krew nie zadziała – warknęłam. – A jeśli znów zaatakują pałac, to sama ich zabiję.
– Diem…
– Życzę wam szczęścia. Mam nadzieję, że Lana podaruje ci wszystko, czego ja nie mogłam.
Henri spoważniał. Po chwili włożył ręce do kieszeni i zacisnął szczęki.
– Mam nadzieję, że ten Potomek również da ci wszystko, czego nie dostałaś ode mnie.
– Zobaczymy się na polu bitwy, Henri. Modlę się, byśmy nadal walczyli po tej samej stronie.
Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, czując, jak za plecami zawala się jaskinia. Każdy następny krok naprzód oznaczał kolejny spadający głaz, blokujący drogę za mną i niszczący cenne, cudowne chwile, jakich już nigdy nie spędzę z Henrim.
Był moim najlepszym przyjacielem, kochankiem i narzeczonym.
A wkrótce, jeśli bogowie okazaliby się bezlitośni, stanie się moim największym wrogiem.
Ból spowodowany złamanym sercem i gniew przeplatał się ze słodko-gorzką ulgą, przez co stałam się wulkanem sprzecznych emocji. Przelałam je wszystkie na boskość, a ona wchłonęła je z radością, niczym porywisty wiatr podsycający ogień.
Magia przedostała się do otaczającego mnie powietrza, a snopy światła przekształciły się w skwierczący i rozżarzony do białości krąg. Podmuchy wiatru targały włosami, a kamyki drżały przy każdym kroku. Drzewa zaczęły przeraźliwie trzeszczeć i skrzypieć, a ich gałęzie wyciągały się w moją stronę.
– Pokażemy im wyłącznie magię Lumnos – mruknęłam. – Resztę zachowamy na razie w tajemnicy.
Jakby w odpowiedzi boskość spowiła ciało, a cienie otuliły pelerynę i spłynęły kaskadą na ziemię w postaci dymiących pasm. Po chwili ponownie umieściłam koronę na głowie, a w dłoniach wyczarowałam dwa mieniące się miecze.
W południe plac miejski niemal w całości zajmowali ludzie i w ciągu kilku sekund od mojego przybycia setka osób zwróciła na mnie uwagę.
Podeszli bliżej, ustawiając się w kręgu. Leniwie powiodłam wzrokiem po tłumie, dostrzegając mnóstwo znajomych twarzy. Niektórzy krzyczeli i kulili się ze strachu, a inni uciekali, choć zdarzyli się również tacy sięgający po ostrza.
Nagle spostrzegłam ludzi klęczących przede mną z wymalowanym na twarzach przerażeniem. Spojrzałam im w oczy i pokręciłam głową.
– Jeszcze przede mną nie klękajcie.
Spojrzeli na siebie zdezorientowani. Kilku z nich podeszło bliżej, by mi się lepiej przyjrzeć.
Podniosłam głowę i zaczęłam głośno przemawiać, by usłyszeli mnie wszyscy mieszkańcy zgromadzeni na rynku:
– Wychowałam się w tej wiosce. Wiem, z jakimi trudnościami się mierzycie, bo sama również musiałam stawiać im czoła. Chodziłam do szkoły z waszymi dziećmi i tak samo jak wy bałam się Potomków, nienawidziłam ich i obserwowałam, jak traktują nas gorzej niż szczury. Podobnie jak wy marzyłam o dniu, kiedy ich rządy dobiegną końca.
Nieliczni skinęli głowami, mrużąc oczy. Chociaż dostrzegłam również spluwających w moją stronę i klnących pod nosem.
– Przez ten cały czas wierzyłam, że jestem śmiertelniczką. Mimo że noszę teraz koronę Potomków, to ani przez chwilę nie zapomniałam, skąd pochodzę. W moich żyłach płynie krew śmiertelników. – Uniosłam miecz. – I nie boję się jej przelać w waszym imieniu.
Szmery stały się głośniejsze.
– Przez ostatnie tygodnie żyłam wśród Potomków, ucząc się ich zwyczajów. Myślałam, że wszystkich ich znienawidzę. Faktycznie, wielu z nich okazało się nikczemnymi i bezdusznymi potworami, dokładnie tak jak sądziliśmy. – Wzięłam głęboki wdech. – Ale są też wśród nich dobrzy ludzie. Część z nich uważam za swoich przyjaciół, a niektórzy… są dla mnie kimś więcej.
Rozmowy szybko przerodziły się w głośny ryk, a wściekli, oburzeni mieszkańcy obrócili się plecami. Zaczęli krzyczeć o zdradzie i że Potomkowie są nikim więcej niż zwykłymi szumowinami.
Serce zaczęło mi szybciej bić.
– Jeden z nich wierzy, że zostałam wybrana przez bogów, by zjednoczyć nasz lud i zaprowadzić pokój w Emarionie. – Roześmiałam się. – Jeśli w to nie wierzycie, to nie jesteście sami. Sama nie mam pewności, czy daję temu wiarę, ale jestem gotowa spróbować dla każdego z was i dla wszystkich śmiertelników ginących za nas przez te wszystkie lata. Zrobię to również dla tych, którzy wciąż będą ginąć, jeśli mi się nie uda.
Wrzawa nagle ucichła i zapanowała pełna nadziei cisza.
– Moja mama Auralie… nauczyła mnie ratować ludzkie życie przy każdej nadarzającej się okazji. Ojciec Andrei pokazał mi, jak walczyć i jak kończyć czyjeś życie, ale tylko wtedy, gdy nie ma już innego wyjścia. A brat Teller nauczył mnie, jak racjonalnie myśleć i wpoił mi pewną zasadę, że zawsze powinnam kierować się rozsądkiem, a nie uprzedzeniami. Taką właśnie królową staram się zostać. Nie zamierzam od was żądać, byście padali przede mną na kolana. Poprzednie Korony już dosyć was upokorzyły. Przyrzekam na moją krew, duszę i na wszystko, czym jestem i co jest mi drogie, że jeśli we mnie uwierzycie, zrobię, co w mojej mocy, by zasłużyć na wasze zaufanie. Nie przestanę wam pomagać aż do śmierci.
Śmiertelnicy zastanawiali się, co ze mną zrobić i jak zareagować na taką deklarację. Po chwili zaczęli szeptać w stłoczonych grupach, spoglądając raz na mnie, a raz na siebie z powątpiewaniem w oczach.
– Tutaj! Dowódco, jest na środku placu!
Zza rogu dobiegły krzyki, gdy żołnierze Armii Emarionu przedzierali się agresywnie przez tłum.
– Długo wam to zajęło! – zawołałam. – Armia podupadła, odkąd mój ojciec przeszedł na emeryturę.
Gdy żołnierze ustawili się w kręgu, mężczyzna w masywnej zbroi i o czerwonych oczach Potomka z Fortos zrobił krok naprzód i przyjrzał mi się z pogardą.
– Nie powinno cię tu być.
– To moje królestwo. Mogę chodzić, gdzie mi się tylko podoba. A ty wręcz przeciwnie…
– Wydano edykt – warknął. – Zostałaś wezwana na przesłuchanie przez Korony.
– A może zamiast tego wydam własny edykt? – Rozłożyłam szeroko ręce. – Oficjalnie oświadczam wszystkim poczciwym obywatelom Lumnos, że wzywam Korony Emarionu, by pocałowały mnie w półśmiertelny tyłek.
Przez tłum przetoczył się gromki śmiech. Żołnierze spojrzeli na siebie i zaczęli się nerwowo poruszać.
– Jeśli nie pójdziesz z nami dobrowolnie, to mam pozwolenie, by przyprowadzić cię siłą – ostrzegł mężczyzna.
– W takim razie śmiało, nie krępuj się.
Wysunął miecz z pochwy z charakterystycznym brzękiem, a drugą rękę trzymał przy boku. Choć nie potrafiłam władać magią śmierci Fortos tak, jak magią światła Lumnos, to wiedziałam, że może stać się bardzo niebezpieczna.
– Chodź z nami po dobroci, nie musimy walczyć – zaapelował.
– Wszyscy ci ludzie przyszli tutaj, by zobaczyć niezłe przedstawienie. – Wzruszyłam ramionami. – Nie możemy ich odesłać do domu z kwitkiem.
Tłum zaczął wiwatować, zgadzając się ze mną. Mężczyzna spojrzał na żołnierzy, ale nie wykonał żadnego ruchu.
– Na co czekasz? – drażniłam się. Sprawiłam, że magiczne miecze rozpłynęły się we mgle. – Ułatwię ci to, co ty na to? Nie będziemy używali broni.
Zacisnął palce na rękojeści, nie zamierzając odpuścić.
– Nie możesz, prawda? – Uśmiechnęłam się. – Nie pozwolono ci atakować Korony.
– Nie zostałaś oficjalnie koronowana, więc nie jesteś jeszcze Koroną.
Sorae przeleciała nisko nad otwartym placem. Poruszyła masywnymi skrzydłami, a potężny podmuch wiatru sprawił, że żołnierze zostali odepchnięci do tyłu.
– Myślę, że ona się z tym nie zgadza – oznajmiłam.
– Przyprowadźcie ją. – Spiorunował mnie wzrokiem.
Chrząknęłam z dezaprobatą. Sploty jasnego światła wystrzeliły z moich dłoni i pomknęły po ziemi w stronę żołnierzy. Bezskutecznie machali mieczami, gdy mieniące się pnącza owijały się wokół ich rąk i rękojeści. Po chwili zaczęli przeklinać, gdy metal w ich dłoniach przybrał barwę stopionej czerwieni. Rozpływające się w ich rękach ostrza spływały na zakurzony kamień, tworząc kałuże parującego, pomarańczowożółtego szlamu.
– Musisz się bardziej postarać – zadrwiłam.
– W porządku – odparł mężczyzna. – Żadnej broni. Załatwimy to jak na prawdziwych Potomków przystało.