Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy w świecie pozbawionym reguł można nadal mówić o istnieniu zła?
Tajson żyje według zasad, które sam wyznacza. Żyje szybko – nie stroniąc od drobnych przestępstw i kłodzkiego półświatka, nigdy jednak wbrew wewnętrznemu dekalogowi. Pewnego dnia, po ciągu wyjątkowo niefortunnych zdarzeń, odespawszy feralne przygody obudzi się i zrozumie, że czas – a wraz z nim świat – stanęły w miejscu.
Jak niewiele trzeba, by popaść w obłęd? Prawo? Moralność? Rozsądek? A gdyby tak wszystko to, co trzyma świat w ryzach od tysięcy lat, pewnego dnia… przestało istnieć?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Aleksandrze – kobiecie,
która nie mówiąc przy tym nic,
nauczyła mnie pisać.
PIĄTEK
Musimy zaczekać na nasze dusze, aby miały szansę nas dogonić.
Wojciech Eichelberger, Krótko mówiąc
1
– Czas!
Tajson na moment przestaje uderzać w worek. Przeciera twarz rękawicą.
– Cios ma iść ze skrętu tułowia. Nie pochylaj się. Patrz. – Trener pokazuje na worku podręcznikowy lewy sierpowy, skręcając przy tym całe ciało. – Pojedynczo bijesz okej, ale pochylasz się przy kombinacji. – Trener staje szeroko na nogach i przyciąga gardę do policzków.
Tajson stara się zapamiętać każdą z jego wskazówek.
– Mamy lewy, prawy... – Wspomniane ciosy lądują na worku. Trener zastyga w ostatniej pozycji. – I teraz nie nachylasz się razem z ciosem... – mówi. – Tylko... – Odchyla się, w jednym momencie skręca kostkę, wbija kolano i całą sprężystością ciała trafia worek podręcznikowym lewym sierpowym. Huk niesie się po salce głośnym echem. – Ze skrętu, tak?
Tajson staje pod workiem. Nie znosi, gdy trener coś na nim pokazuje. Salka przestaje ćwiczyć. Kilkanaście par oczu skupia teraz na nim całą swoją uwagę. Nie lubi, gdy się na niego patrzy.
– Dobra, spróbuj.
Tajson rozluźnia barki i wyprowadza z gracją zadany cios.
– Tak jest! Skręt tułowia, kolano, biodro! Teraz kombinacją!
Tajson cofa ręce do gardy. Wyprowadza dwa szybkie proste i kończy silnym lewym sierpowym. Cios brzmi jak strzelenie z bicza.
Szeroki w barkach, umięśniony latami treningów, dwukrotny krajowy mistrz Polski, dzisiaj trener, którego sny o międzynarodowej karierze ucięła kontuzja barku, zwraca się do obserwującej go bacznie resztki uczniów:
– Ostatni cios kończy akcję! – woła. – Lewy, prawy i...
Huk ciosu niesie się po sali. Ciasna koszulka z logo Polski Walczącej pęcznieje zrywnie przy uderzeniu.
– Jeszcze raz, Piotruś, pokaż...
Piotruś, myśli Tajson, ale posłusznie staje naprzeciw worka. Przygląda się miejscu, gdzie wyląduje cios. Osiada na nogach, wyrzuca z barku lewy prosty, dokłada prawy, wraca do gardy i z całej siły wyprowadza lewy sierpowy. Cios trafia w środek worka z głośnym plaśnięciem.
– Tak! – krzyczy trener. – Tak macie robić! Minuta przerwy!
Tajson siada pod ścianą. Lubi swojego trenera, bo to fachowiec i – co ważniejsze – nie jest frajerem. Nie lubi jedynie, gdy tamten coś na nim pokazuje. Woli pracować w ciszy. Najtwardszy na sali to najcichszy na sali. „Na treningu ma być słychać tylko ciosy”, powiedział kiedyś ktoś mądry. „Ludzie charakterni poruszają się w ciszy”, powiedział ktoś jeszcze mądrzejszy.
– Łokcie wysoko! Cios sierpowy osłania przed kontrą!
W kątach salki trenujący powtarzają „na sucho” pokazaną kombinację. Tajson siada pod ścianą obok Rudego.
– Co to za nowy? – pyta, wskazując pulchnego kolesia markującego lewy sierpowy.
– Który? Ten młody?
– Nie. Ten gruby.
– A, ten. Nie pytaj... – odpowiada Rudzielec.
Tajson robi zdziwioną minę.
– Znam go?
– Mam nadzieję, że nie. Ale Siwy go zna.
Tajson marszczy brwi.
– Nasz Siwy? Skąd on zna niby takiego starucha? To jakiś jego wujek czy coś?
Rudzielec kręci głową i poprawia bandaże.
– To klawisz, mordo. – Elementy układanki tworzą wyraźny obraz. Jako recydywa Siwy odsiadywał drugi wyrok w Kłodzku. Tatuśkowaty facet z tatuażem tygrysa na ramieniu musiał go wtedy nadzorować.
– No i po co on tu przyszedł?
Rudzielec wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Sam go spytaj.
– Nie będę go o nic pytał – oburza się Tajson. – Mówił coś Siwy o nim?
– Siwy ci nic nie powie. Ani na swoich, ani na tamtych. Znasz go.
– Znam – potwierdza Tajson z aprobatą i ściska mocniej bandaże. – W której?
Rudzielec odtyka się od butelki z izotonikiem.
– Co „w której”?
– W której go położę?
– Daj spokój... Trener będzie krzyczał.
– I tak będzie krzyczał. – Tajson wkłada rękawice. – Jak się klawisz nie chce bić, to niech idzie kopać piłkę. W której?
Rudzielec zamyśla się na moment, marszcząc przy tym piegowate czoło.
– Nie wiem... W trzeciej?
– O „fajka”, że szybciej?
– Nie dasz rady. To przecież dorosły chłop.
– Mhm – mruczy Tajson i wstaje.
– Dobra! – Trener klaszcze w dłonie. – Runda skakaneczki i walczymy!
Tajson przeciera lustro z pary. Taksuje krytycznie swoje odbicie. Zdobiący spocony tors tatuaż wygląda jak świeżo zrobiony. Wycięte pod skórą mięśnie brzucha rysują się w świetle górnych lamp. Łapie za skakankę, gdy lustro znowu zaparowuje. Obraz wytrenowanego ciała znika pod warstwą osiadłej pary. Trener w rogu sali łypie na zwisający z szyi sportowy zegarek.
– CZAS!
Dwanaście skakanek zrywa się do życia, tłukąc rytmicznie o podłogę. Żyłka Tajsona bije szybciej od pozostałych.
Cyk-cyk-cyk-cyk...
Skacząc, rozgląda się po sali. Na trening przyszło kilku gości, z którymi o wiele chętniej odbyłby sparing. Miał dziś do uregulowania jeden rachunek.
Cyk-cyk-cyk-cyk...
Szanuje swojego trenera, bo facet poświęcił życie, klepiąc się na amatorskich ringach i zamiast przejść na zawodowstwo, zainwestował swój talent w kłodzką szkółkę boksu. Należało go za to cenić, ale Tajson ma dzisiaj do wyrównania pewien dług.
Cyk-cyk-cyk-cyk...
Przygląda się swojemu przeciwnikowi. Statusiały klawisz ledwie radzi sobie ze skakanką. Co chwila gubi rytm i plącze się w niej jak w pajęczej sieci. Jest pulchny i powolny. Przejawia to w każdym ruchu. Widać to nawet po jego umęczonej twarzy. Niezdarność klawisza tylko upewnia Tajsona, że ma nad nim przewagę w każdym możliwym aspekcie.
Cyk-cyk-cyk-cyk...
Na czole Tajsona pojawia się strużka potu. Odrywa się od twarzy i rozbija na macie. Tajson przymyka oczy i wizualizuje spadające na świńską twarz klawisza ciosy. Im mocniej myśli o robieniu mu krzywdy, tym mocniej tłucze skakanką.
Cyk-cyk-cyk-cyk!
Każdego innego na sali potraktowałby w cywilizowany sposób, ale nie jego. Służbę więzienną należało traktować tak, jak traktowała ona tych, których miała pilnować – tłuc do spodu i patrzeć, czy równo puchło.
Cyk-cyk-cyk-cyk!
Im dłużej mu się przygląda, tym większą odrazą do niego pała. Nie wie, co brzydzi go w nim bardziej – otyłe, zapocone dupsko schowane w szarych dresach czy wykonywany przez niego zawód. Rozumie, dlaczego trener wpuszczał takich jak on na zajęcia. Z czegoś trzeba przecież opłacać rachunki. Nie rozumie jednak, dlaczego klawisze, policjanci, CBŚ i reszta śmieci nie założy własnych klubów, tylko brukają swoją obecnością porządne miejsca jak to.
Cyk-cyk-cyk-cyk!
Nie powinien tu przychodzić. Męczący skakankę klawisz jest jak koleś ciamkający gumę w kościele. Swoją obecnością i zachowaniem bezcześci ich mekkę, mekkę Tajsona. Na salkę bokserską przychodzi się umytym, przygotowanym, najedzonym i ze sprzętem gotowym do treningu. Trening wykonuje się od A do Z, nie marudzi, nie płacze i nie schodzi z ringu w połowie rundy. Tak mówią niepisane zasady tego świętego miejsca. Zakłócający porządek w ich miejscu kultu grubas samą swoją obecnością prosił się o łomot.
Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze.
Cyk-cyk-cyk-cyk!
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że facet nie uczy się bić – jak Tajson i cała reszta – dla samego siebie, dla własnej satysfakcji. Gość przychodzi tu uczyć się bić, żeby sprawniej pacyfikować więźniów. I to właśnie było nie do zaakceptowania.
Cyk-cyk-cyk-cyk!
– Dwie minuty do końca!
Skakanka chłoszcze podłogę. Nie mogąc na niego dłużej patrzeć, Tajson odwraca wzrok do lustra. Stwierdza, że wypadałoby się obciąć. Wycięty na czubku głowy wąski trójkąt jest już ledwie widoczny. Z fryzury à la Żelazny Mike robiła się powoli „mamo, próbowałem się sam ostrzyc, ale nie wyszło”, a nie może przecież wyglądać jak żul. Chłopakowi jego pokroju nie wypada chodzić nieelegancko. Stwierdza, że po pracy musi odwiedzić Ninę.
Cyk-cyk-cyk-cyk!
– Minuta!
Tajson zagęszcza tempo. Biczuje podłogę błyskawicznym stepem. Skakanka śmiga pod nogami, ledwie widoczna dla ludzkiego oka. Kręci podwójnie, przekłada ręce, tnie powietrze jak wściekły, nie zważając na zmęczenie.
Cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk!
Chłopak ćwiczący obok, spogląda na niego ze skrywanym zachwytem. Tajson wyłapuje jego spojrzenie kątem oka. Widząc to, przyspiesza jeszcze bardziej.
Cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk!!!
– Czas!
Tajson jednak nie przestaje skakać. Daje reszcie do zrozumienia, że jest od nich wytrzymalszy. Chłoszcze matę, mimo że wszyscy inni odłożyli już skakanki.
– Minuta przerwy! Ubieramy się! Szczęki, kaski!
Cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk!!!
Przy suficie, oprawiony w szeroką antyramę, wisi nie kto inny, jak sam Żelazny Mike. Tajson lubi to zdjęcie. Przedstawia Mike’a wchodzącego do ringu z Tyrellem Biggsem. Mike ma na sobie trzy mistrzowskie pasy: federacji WBC, WBA i IBF. Wygląda, jakby w tamtej chwili nic nie mogło go pokonać, nawet śmierć.
Zdjęcie opatrzono słynnym już cytatem z wywiadu po wygranej walce z Lou Savarese’em. Naćpany kokainą Mike wyglądał wtedy jak cień siebie i – o ile można tak powiedzieć o czarnoskórym – był blady jak gówno. Wygrał w pierwszej rundzie, w narkotykowej wściekliźnie, nie przestając okładać młodego Teksańczyka jeszcze długo po tym, gdy sędzia przerwał pojedynek. Tajson zna cytat niemal na pamięć.
„Jestem najlepszym, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi!”
Cyk-cyk-cyk-cyk!!!
„Najbardziej brutalnym, okrutnym, bezwzględnym mistrzem świata, jakiego widział świat!”
Cyk-cyk-cyk-cyk!!!
„Nikt nie jest w stanie mnie powstrzymać!”
Cyk-cyk-cyk-cyk!!!
„Lenox to zdobywca? Nie! Ja jestem Aleksandrem, nie on! Jestem nieprzejednany!”
Cyk-cyk-cyk-cyk!!!
Nogi przebierają pod Tajsonem jak puszczony z górki rower na niskim biegu.
Cyk-cyk-cyk-cyk!!!
„Jestem Sonnym Listonem, jestem Jackiem Dempseyem!”
Cyk-cyk-cyk-cyk!!!
„Nie ma drugiego jak ja! Jestem jak oni!”
Cyk-cyk-cyk-cyk!!!
„Mój styl jest boski, obrona nieskazitelna, jestem bezwzględny!”
– CZAS!
Tajson odrzuca linkę pod zaparowane lustro. Czuje, że zjedzona w kaloriach siła dopiero teraz zaczęła w pełni napędzać jego organizm. Zakłada tylko silikonową szczękę. Nie lubi ćwiczyć w kasku. Sam Kevin Rooney powiedział kiedyś, że kaski wcale nie są bezpieczne. Człowiek ma wrażenie, że jest wtedy lepiej chroniony, przez co zbiera dwa razy więcej ciosów. Sparować należało tak, jak walczyć: trafiać i nie dać się trafić. Wbrew pozorom kaski wcale nie chroniły przed utratą szarych komórek.
– Trzy rundy po trzy minuty, tak?! – krzyczy trener. – Co rundę zmiana!
– No to chyba nie będziesz miał trzech rund – mówi Rudzielec.
– Nie potrzebuję trzech – odpowiada Tajson. – Trenerze! Mogę z nowym? Chciałbym półdystans poćwiczyć... – kłamie.
Kołcz wygląda na zaskoczonego jego decyzją.
– No pewnie. Marek! – woła, a klawisz podnosi wzrok. – Zrobisz z Tajsonem dzisiaj, okej? – Zgadza się kiwnięciem głowy. – Trochę cięższy jest, ale wzrostowo pasujecie – zwraca się do Tajsona. – Bij przekrojowo, dobra? Dół i góra. – Pokazuje cios na żebra i skroń. – Dwa na dół i góra, dobra?
– Jasne.
Na końcu sali jego sparing partner dopasowuje kask. Zapina czerwone rękawice Everlast, za co Tajson jeszcze bardziej go nie lubi. Tylko jedna osoba mogła nosić takie rękawice i był nią sam Żelazny Mike. Everlast powinien je emerytować.
– Dobieramy się!
Spod koszulki bez ramiączek wystają owłosione ramiona. Klawisz przypomina nieco Francoisa Bothę, którego Tyson ubił jeszcze przed zakończeniem kariery. Zbił go, bo miał długi – zbił go, bo musiał. Z identycznych pobudek Tajson wziął sobie do pary tatuśkowatego klawisza. Musiał go zbić.
– Dobra! – Trener przelicza zgromadzonych na sali. – Paweł do Marcina! Rudzielec do Michała! Darek do Siwego! Wiśnia z Tajsonem!
Wiśnia, myśli Tajson, zastanawiając się, od kiedy w ogóle klawisze nosili ksywki. Jeśli to jemu przyszłoby je przydzielać, nazywałby ich „Cwel 1”, „Cwel 2”, „Cwel 3” i kolejno.
Klawisz pokazuje się Tajsonowi, unosząc dłoń. Tajson zauważa, że facet ledwie się spocił. Oszukiwał na rozgrzewce i wychodził do walki zimny, zatem powolny i ociężały. Być może rozgrzałby się do trzeciej rundy, ale Tajson nie ma zamiaru dać mu trzech rund. Dla opasłego strażnika treningi są pewnie jedynie odskocznią od żony, dzieciaków i pracy. Dla Tajsona są za to podstawą przetrwania i celem samym w sobie. Salka jest miejscem kultu, do którego, jeśli tylko nie zmaga go choróbsko, odbywa pielgrzymki trzy razy w tygodniu.
– Cześć – wita się klawisz.
– Cześć.
Tajson poprawia rękawice i czeka niecierpliwie, aż klawisz założy swoje. Czynność, która powinna zająć w porywach do pięciu sekund, zajmuje grubasowi trzy razy tyle. Każdy jego ruch jest ohydnie flegmatyczny. Marnuje jego czas. Powinni się już bić. Powinien już go okładać, a nadal stoi jak kretyn i patrzy, jak tamten guzdrze się z rękawicami.
– Pomóc?
– Nie, nie trzeba... Nowe są i jeszcze nie rozbite, wiesz...
No to na mnie ich raczej nie rozbijesz, myśli Tajson.
Obraz grubasa ubierającego niezdarnie szczękę wrzyna mu się w umysł jak kawałek szkła. Każdy jego ruch jest gnuśny. Do tego rękawice wyglądają na nowe. Kupił je niedawno z pensji klawisza, czytaj: z wypłaty za gnębienie osadzonych. W pracy i w łóżku jest na pewno taki sam. Gdy któremuś z chłopaków odsiadujących wyrok trzeba wypisać przepustkę, szmaciarz też na pewno zwleka w nieskończoność i spowalnia cały proces.
– Już?
– Thak! – bełkocze klawisz przez włożoną szczękę i wystawia rękawicę do zbicia. Tajson niechętnie, ale ją przybija. – Nie beżesz kasku?
W odpowiedzi Tajson tylko kręci głową, czym uzyskuje zamierzony efekt – w oczach klawisza pojawia się iskierka niepewności.
– Czterdzieści procent! Bez jadu! Trzy minuty! CZAS! – krzyczy trener.
Tajson podstawia się i pozwala, by klawisz zadał kilka ciosów. Zbija je gładko i przyjmuje na gardę. Pykają chwilę, aż wreszcie Tajson wypatruje swoją szansę – po lewym sierpowym klawisz nie wraca do gardy. Tajson z całej siły trafia go sierpowym w skroń.
Pulchny facet zatacza się do tyłu, łapie zbieżność, mruga, ale zaraz energicznie podciąga gardę. Tajson podnosi przepraszająco rękawicę. Robi to tylko dlatego, żeby jeszcze bardziej go upokorzyć. Gdy wracają do gardy, rozjuszony klawisz uderza dwa lewe i prawy, ale Tajson wybrania każdy cios i z całej siły oddaje podbródkowym. Głowa klawisza odskakuje. Poprawia kask. Mruga, kręci głową, ale nadal napiera. Próbuje zadać kombinację, ale Tajson przepuszcza wszystkie ciosy, próbując go zmęczyć. Gdy strażnik chce ponowić, Tajson schodzi nisko na nogach i wali go prosto w ucho.
Klawisz zatacza się do tyłu. Dochodzi do siebie i przeciera miejsce, gdzie wylądował cios. Próbuje nacierać. Tajson przepuszcza szarżę i ucieka za plecy. Zanim klawisz ponownie namierza go wzrokiem, Tajson wyprowadza cios na wątrobę. Twarz strażnika wykrzywia grymas bólu, ale walczy dalej. Tajson unika kilku niezdarnych prostych i zwinnie oddaje kontrę. Cios trafia na czoło. Ucieka w prawo, bije na korpus i kończy prostym w czubek nosa. Klawisz nie nadąża z obroną. Przyjmuje wszystko na głowę. Schowany za podwójną gardą wygląda jak kujon, któremu ktoś kazał tu dzisiaj przyjść.
Wtedy Tajson odpala serię. Uderza kombinacją, bije na korpus, wątrobę, trafia w splot. Ostatnie dwa podbródkowe podbijają świńską twarz, jakby miał wyskoczyć z niej pieniążek.
Klawisz się odsuwa. Tajson podtrzymuje temperaturę ciała, skacząc z nogi na nogę. Dla niepoznaki zbliża się i przyjmuje kilka ciosów na gardę, ale nawet ich nie czuje. Oddaje za to solidnie, ale, o dziwo, klawisz jeszcze się broni. Zakodowana głęboko w DNA męska duma nie pozwala mu odpuścić. Choć jest czerwony ze zmęczenia, nadal walczy. Wygląda teraz, jakby wyszedł z sauny. Tajson korzysta z jego zmęczenia i doskakuje z ciosem. Trafia prostym na czoło i dokłada lewy na szczękę. Strażnik próbuje oddać, ale masywna ręka przelatuje tylko przed twarzą Tajsona niczym w zwolnionym tempie. Nie przepuszczając okazji, oddaje trzema solidnymi ciosami na żebra. Z ust klawisza dochodzi ciche syknięcie.
– Minuta!
Tajson odchyla się i trafia prosto w twarz. Pod nosem klawisza maluje się nagle strużka krwi. Przeciera ją, ale tylko rozmazuje czerwień na policzku. Mruga, jakby próbował łapać zbieżność i ponownie naciera. Wpada w Tajsona jak ogarnięty weselnym tańcem pijany wujek, na co Tajson tylko czekał.
Przepuszcza szarżę i z całej siły trafia podbródkowym w miejsce nieosłonione kaskiem. Klawisz nawet się nie chwieje. Uderzenie po prostu odłącza mu nogi. Upada, jakby nagle stwierdził, że usiądzie po turecku.
– Tajson! Kurwa mać!
– Nie chciałem – odpowiada Tajson i puszcza Rudzielcowi oczko.
Dociera do niego, że patrzy teraz na nich cała sala. Jest to jednak rodzaj spojrzenia, które lubi. W ich oczach maluje się strach – boją się go, więc go szanują.
Trener pomaga zdjąć klawiszowi kask i masuje go po plecach. Spokojnie czeka, aż ten złapie oddech.
– Panowie! Stop na chwilę! – Cała sala skupia teraz wzrok na trenerze. – Misiek! Zostaw, kurwa, ten worek! – upomina. Klawisz powoli łapie oddech i próbuje dźwignąć się na nogi. – Słuchać mnie tu teraz! – Trener nie umie inaczej mówić. Lata treningów zaszczepiły w nim instruktywny, pouczający ton. – Zasada numer jeden! Ostrożnie, tak?! Chcecie się ponapierdalać?! To się proszę zapisać na zawody!
– Wyciągania chuja z wody... – szepcze za plecami Tajsona Rudzielec. Z trudem powstrzymują śmiech.
– To jest grupa zaawansowana! Tu jak traficie, to boli! – mówi, nieświadomie miotając przy tym pięściami w powietrze. – Uważamy na siebie, tak?! – pyta, ale w odpowiedzi otrzymuje jedynie pomruk jak ze szkolnych ławek. – TAK?!
– TAK!!! – odkrzykują wspólnie, kończąc trening.
Tajson odwraca się w stronę torby i uśmiecha pod nosem. Odwiązuje owijki. Kranówka z bidonu smakuje teraz jak milion dolarów.
– Wygląda na to, że wisisz mi szluga.