Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Policyjne anegdoty, ryby i szacunek oraz konsekwencje zakrapianych imienin. Tygiel uśmiechu i wzruszeń.
Kiedy już zgiełk dnia odejdzie,
kiedy cisza wieczoru stoi za oknami,
moje słowa, to dotyk najczulszy,
jedyny z wybranych na nasze rozmowy.
Zbiór retrospekcyjnych wrażliwych opowiadań o ludziach – ich losach, uczuciach i nieuchronnej zmienności zdarzeń przeplecione pełnymi międzyludzkiego ciepła wierszami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 160
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro & Jerzy R. Szulc
Warszawa 2024
Projekt okładki: Agnieszka Kazała
Obrazy na okładkę: Helena Garczyńska
Redakcja: Agnieszka Kazała
Skład i łamanie: WLBP
Wydanie: II, Warszawa 2024
ISBN: 978-83-66945-98-2
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
SPIS TREŚCI
Artysta
Odwaga
Confetti
Dino
Dobry wieczór
Dodatkowe nakrycie
Spojrzenie
Dwa okna
Życzenia
Pan Hieronim
Droga
Kot czarodziej
Obraz
Potyczka
List wiosenny
Przystań
Drogowskazy
Sierotka
Stacja pomp
Ten nowy
Kropla
Ulica
Kolory nasze
Żelazko na duszę
Imieniny rozkręcały się na dobre. Po którejś kolejce Magda podpowiedziała, by zmienić lokal.
– Posiedźmy jeszcze trochę. – Kazik spojrzał na zegarek. – Za dwadzieścia minut będzie Włodek.
– No właśnie, też ma imieninki. – Maciek zatarł ręce.
– Wpadniemy do „Granicznej” na lody z koniakiem.
– Lody? – Maciek się skrzywił.
– Nie, „looody” – Magda teatralnie też się skrzywiła – ale lody z koniakiem. Dobre to i daje kopa równocześnie z zagrychą. O, spóźnialski!
– Mocno się spóźniłem? – Włodek przysunął sobie krzesło.
– Poczekaliśmy, żebyś nas nie szukał. Magda chce, byśmy przenieśli się do „Granicznej”.
– Zawsze tak cwaniakujesz ze spóźnianiem, by załapać się na karniaki. – Magda trąciła go łokciem. Kazik napełnił kieliszek, poczekał i dolał mu jeszcze raz udając, że nie widzi podstawianych innych kieliszków.
– Teraz razem! – Napełnił i, na hasło, wypili.
– No, to leciem na te lody. – Magda odsunęła krzesło.
– W „Granicznej” nie zapomnijcie pozachwycać się moimi rysunkami. – Maciek podniósł palec.
– Obrazami? Tam są? – posypały się pytania.
– Stasiu namówił właściciela i w ten sposób od tygodnia mam swoją wystawę, chodzę cały nadęty.
– To co ja tu o lodach – Magda zasalutowała Maćkowi – skoro idziemy na wystawę.
Olga z Beatą też przyłożyły dłonie do skroni.
Wysypali się wszyscy na chodnik, Olga po łobuzersku gwizdnęła na palcach.
– Taksi! – krzyknęła i zaśmiała się, bo pewne było, że na parkową ścieżkę co najwyżej rowerem można było się dostać.
– Dojdę z Włodkiem do ulicy i weźmiemy dwie taryfy, bo do jednej nie wejdziemy. – Ruszyli skrótem przez trawnik.
– W „Granicznej” też stawiam – zawołał przez ramię – nie wariujcie ze strachu!
Po kilkunastu minutach już się upychali w aucie. Maciuś obok kierowcy, Magda z Olgą i Beatą z tyłu.
– Do „Granicznej” za tamtą taksówką. – Pokazał Maciek.
– Zaśpiewamy panu kierownikowi, co? Można? – Olga pochyliła się do kierowcy. Nie czekając na odpowiedź, zaczęła na melodię, „Czerwone jabłuszko przekrojone na krzyż”.
– U źródła u źródła – wszystkie zaraz podchwyciły – jeleń wodę pije. A dlaczego pije?… Pewnie mu gorąco!! – zakończyły wrzaskliwie z głośnym śmiechem.
Przy lokalu wysiadł Kazio z Włodkiem i jakiś facet, który machnął ręką na pożegnanie.
– Też tutaj? – Taksówkarz spojrzał na Maćka.
– Wysiadamy!
– Gdzie twój kolega, z którym przyjechałeś? – zapytał Maciek.
– To mój kumpel – powiedział Włodek. – Poprosił, by go kawałek podrzucić. W swoje święto solenizanci mają gest.
– Mogłeś zaprosić go do nas, byłby ktoś do poderwania, a tak tylko zawsze te wasze znane główki. – Dziewczyny teatralnie mrugały do siebie.
– Aż tak dobrze się nie znamy – wyjaśnił Włodek – a póki co, macie trzech przystojniaków, którzy będą stawiać całe popołudnie.
– Dwóch będzie stawiać! Tak dla porządku podkreślę! – zaśmiał się Maciek. – Nie mam imienin. Dobra! – Machnął ręką. – Pozwólmy wreszcie im stawiać, po co mają się rozpraszać. Będziemy gadać, a im forsa wala się po kieszeniach i stygnie.
Przy lodach dziewczyny wesoło paplały i podrywały solenizantów. Z całej grupy Maciek był już na niezłym rauszu i humor go nie opuszczał. Między jedną kolejką a drugą przeszli się po lokalu obejrzeć rysunki.
– Macieju! Gość z waści! – Włodek uścisnął mu dłoń. – Rzadko się chwalisz. Pewnie i dzisiaj byś się nie odezwał, gdyby nie ta zmiana lokalu, co?
– Kolejka na cześć artysty! – Kazik podszedł do bufetu i za chwilę pani przyniosła tacę z kieliszkami.
– Dzięki obrazom pana Maćka, zrobił się tu spory ruch – powiedziała, pokazując na ściany.
– Cholera, jeszcze trochę, a zaczną się wiwaty – zaśmiał się Maciek. – Wypijmy, bo wytrzeźwieję. Ale… skoro o piciu… Posłuchajcie, jaką niedawno miałem tutaj przygodę: Stasiu Szpilewski dłuższy czas mnie namawiał, bym gdzieś wreszcie pokazał moje rysunki. W końcu sam zaczął się krzątać. Nie powiem, by mi to nie było na rękę, ale Stasiu miał, jak to się mówi, wejścia. Wybrał „Graniczną”. Dość często więc siadywaliśmy tam ze Stasiem, a on nakręcał sprawę. Siedzimy sobie tu któregoś dnia przy barze i obracamy bez pośpiechu trzecią albo czwartą kolejkę. Stasiu coś zajmująco opowiada (ma gadane), ogólny relaks. W pewnej chwili podchodzi do baru jakiś facet. Stoi i patrzy uważnie na mnie. Nie odzywam się. Wiem, że nie jestem nikomu winien forsy, nie zwykłem się też wygłupiać, by kogoś urazić. Gość podchodzi jednak bliżej, przez moment patrzy jeszcze, potem rozjaśnia mu się twarz, a w następnej sekundzie rozkłada szeroko ramiona.
– Stanley??! – woła, patrząc na mnie.
Zachowałem spokój. Wiem, że za mną nie ma nikogo, kto mógłby być Stanleyem, w ogóle nie ma nikogo. Wiem też, że nie znam gościa i on wnet się zorientuje, że niepotrzebnie zabiera sobie czas i zużywa parę. Ale nieznajomek nie myślał odpuścić.
– Stanley? Cholera! – odkrył z serdecznym zdumieniem. – Stanley Czaszejko!! – zawołał raz jeszcze i objął mnie ramionami, które w pogotowiu cały czas trzymał szeroko.
Przy barze siedzieliśmy zaledwie od niecałej godziny, nie byłem więc w takim stanie, by dać sobie wcisnąć znajomość z każdym, kto się chce przy mnie na stołku napić za frajer.
Już miałem uformować minę na zdziwienie i nawet otwierałem usta, by wyjaśnić pomyłkę. Zanim jednak zdołałem cokolwiek wykrztusić, Szpilewski walnął mnie butem w kostkę, a za małą chwilę w tę samą kostkę poprawił równie boleśnie.
Zabolało, a ja nie mogłem miejsca rozetrzeć, tylko nadrabiałem miną.
– Co pijecie? – zapytał nieznajomek przytomnie i skinął na barmana.
Co chwilę klepał mnie i dziwił się, gdzie przepadłem na taki kawał czasu. Bąkałem coś tam i patrzałem tylko, czy Stasiu mnie znowu nie kopnie. Jasne było, że chciałem się napić. Nie doszło do ustalania detali, choć spodziewałem się wiadomości, że na przykład kiblowałem albo że po pijaku coś tam. Ale nie! Raz dwa zeszło na gadkę o pierdołach. Napiliśmy się trochę dokładniej, niż zazwyczaj, bo facet o niczym nie chciał słyszeć, tylko stawiał. Stroiłem skrycie miny do Stasia, a on robił minę do mnie, że pojęcia nie ma, kto nam tak zawzięcie stawia.
Więcej już go nie spotkałem, choć penetrowałem przez kilka wieczorów bar i jego przyległości z nadzieją na kolejną bogatą nasiadówkę.
– Że też mnie się taka piękna przygoda nie zdarzyła – westchnął Kazik.
– Nie jesteś do nikogo podobny i musisz stawiać sobie sam – pożałowała go Magda.
– Barman od czasu do czasu mówi do mnie Stanley i mruga, bo tamtego wieczora i on na bank się zorientował, że krzykliwy sponsor wziął mnie za kogoś innego.
– Słuchajcie, mam pomysł na ciąg dalszy! – Kazio podniósł palec. – Zrobiło się późno, zaraz zaczną zamykać. Weźmiemy z Włodkiem coś z bufetu i pójdziemy do mnie. Lucyna ma akurat nocny dyżur. Przespacerujemy się te kilkaset metrów. – Podeszli do bufetu i wrócili z foliową torbą. Koło domu wszyscy przeszli za furtką przez mały trawnik i przepychali się na ganku czekając, bo Kazio grzebał w kieszeniach za kluczami. – No, wreszcie – sapnął.
– Jak się zaczyna picie, to klucze należy zawieszać na szyi – odezwał się Maciek.
– Teraz wiem, dlaczego zawsze tak je nosisz – zaśmiał się Włodek.
– I buciki ma na rzepy, bo kiedy raz rozwiązało mu się sznurowadło, to pochylony związał sznurówkę z tasiemką z kluczami i nie mógł się wyprostować – dodała Magda.
– Bujasz – odezwał się Maciek.
– Nie bujam, bo sam mi opowiedziałeś, ale po kilku kolejkach pamięć szwankuje.
– Zmyśliłaś te sznurówki, bo wtedy nadepnąłem tylko te cholerne klucze na tasiemce… No… kiedy poprawiałem rzepy. – Skrzywił twarz w lekkim uśmiechu i starym nawykiem dotknął okularów.
Wszyscy spojrzeli na półbuty Maćka, a on wysunął stopy do przodu i puścił oko. Kręcili się wokół stołu, przesuwali krzesła.
– Siadajcie gdziekolwiek. Przyniosę jakieś naczynia. – Kazik zniknął w kuchni. – Mogą być szklanki?!
– Ale takie większe. – Maciek popatrzał na wszystkich.
– Duże! – krzyknęli chórem.
Popijali wśród żartów i wspominków.
– Pamiętacie imieninowy jubel u Jolki? – Maciuś roześmiał się. – Ty, Magda, nie miałaś szczęścia w tej grze „w butelkę”. Wyskoczyłaś prawie ze wszystkich ciuchów.
– Nie było uczciwie – zaśmiała się – ale to Jolka musiała odkupić nawet stringi.
– Masz jakąś pustą butelkę? – Maciuś spojrzał na Kazia.
– A co, chcesz zabawę?
– My też! – Dziewczyny zachichotały.
– Nie będziemy wygłupiać się z pełną flachą, bo jeszcze jakieś nieszczęście się wtrąci.
– Kaziu, problem żaden, szybciutko nalewaj raz po razie. – Olga pierwsza podsunęła literatkę.
– Jedną z tych dwóch tutaj zaraz opróżnimy. – Maciek zatarł dłonie. – Mam dziś spust.
– To nalewaj też z drugiej, bo widzę, że z tej nie starczyło. – Olga przysunęła butelkę.
– Cholera! Ubzdręgolimy się, zanim pan domu zakręci flachą. – Włodek pokręcił głową i przykrył szklankę dłonią. – Jeszcze trochę mam.
Machnęli szybko i rozsiedli się kołem na dywanie.
– Kto kręci? – Maciuś spojrzał po twarzach.
– Zaczyna gospodarz – podkreślił Kazio i zakręcił półlitrówką.
Kibicowali sobie hałaśliwie. Zabawa szła na całego. Po każdym zawirowaniu wypijali kolejkę. Maciuś pechowo został już na początku w samej podkoszulce. Trochę narzekał, że dziewczyny chyba oszukują, ale było wesoło. Trzy podpite zawodniczki mrugały do siebie i kiedy butelka zatrzymywała się na pograniczu, prędko krzykliwie wskazywały na Maćka, Beata wtedy niby przypadkiem potrącała szyjkę butelki. Olga siedziała już bez stanika, a Maciuś właśnie pozbywał się slipów. Wychylili kolejkę, kiedy Kazio zdejmował buty.
Maciuś był już tak wstawiony, że co chwilę podpierał się rękami o podłogę. Został mu jeden but i okulary na nosie, ale za nic nie chciał ich oddać.
– Nie widziałbym, jak kantujecie – śmiał się. – Ale zabawa, co? Macie ode mnie gratis drugi but. – Zdjął go i przesunął po dywanie. – W skarpetkach zostanę do końca, mam klasę, nie jestem przecież u siebie w domu. Widzę was poczwórnie przez te bryle, ale ich nie oddam, bo muszę widzieć, jak mnie kantujecie.
– Nic dziwnego, Maciuś, mnóstwo ludzi tutaj ci kibicuje i przez to różne kanty widzisz. – Dziewczyny mrugały do siebie.
– Mam chyba dość – szepnął Maciek. Oparty obiema rękami, kiwał się sennie. Co chciał poprawić okularki, to leciał na bok.
– Ja też powinnam zwolnić. – Beata spojrzała pod światło na napełnioną do połowy szklankę, skrzywiła się i odstawiła. Włodek popatrzał na swój kieliszek, dopił resztę i podniósł się, by odstawić go na stole.
– Muszę już się urywać – powiedział i zaczął się ubierać podnosząc ciuchy z podłogi.
– Ej, Włodzimierzu! – Maciek ożywił się. – Jak można bez drugiej połowy imienin? Nie opuszczaj nas, z Kaziem tworzycie imieninową całość przecież. – Chciał podnieść obie ręce, ale prędko podparł się na boku.
– Maciek, ty sobie odpocznij. – Kazio po swojej kolejnej przegranej zdjął drugi but, potem pomógł Maćkowi wstać. – Chodź, położysz się na trochę w moim pokoju. – Weszli powoli w drzwi w rogu salonu.
– Tylko nie oszukujcie – wykrztusił Maciuś wesoło.
– Dobra! – odkrzyknęły ze śmiechem.
Beata podniosła dłonie kciukami do góry.
– Trochę się zdrzemnij i wróć.
Kazio za chwilę wziął jeszcze ciuchy Maćka, zwinął je w tobołek i zaniósł za nim, potem przysiadł na podłodze.
– Śpi?
– Wyłączył się w sekundę. Ale, ale! Zobaczcie, kończy się picie. – Potrząsnął stojącą przy nim butelką. – Wyskoczę jeszcze po coś.
– Idziemy razem. – Olga podniosła się. – Co będziemy tu grać bez końca. Zobaczcie, prawie nie mam już czego zdejmować. – Zgarnęła swoje szmatki. – Za rogiem jest bar otwarty do rana. Jutro niedziela, wszyscy zdążymy wydobrzeć.
– Idę, ale mam dość. Zasnę zaraz na stojąco. – Beata zebrała ciuchy, popatrzała na szklankę, ale się nie napiła. – Włodek, odprowadzisz mnie ten kawałek?
Zaczęli się ubierać, dziewczyny chichotały, biorąc co chwilę do ręki jakąś część ubrania. Wyszli razem, pożegnali Beatę i Włodka i w trójkę poszli na postój.
– Jedziemy do mnie – powiedziała Olga. – Mam coś jeszcze w lodówce.
*
Lucyna Góralska siedziała nad otwartym zeszytem dyżurów, kiedy zadzwonił telefon. Pielęgniarka podniosła słuchawkę.
– Tak – powiedziała i spojrzała na Góralską. – Pani doktor, to do pani. – Położyła słuchawkę na biurku i wyszła.
– Halo? – Spojrzała na otwarty zeszyt i odłożyła go.
– Lusia? Co masz taki głos?
– Hej, Irenko! Mieliście być wczoraj. Po dyżurze zawsze mnie łapie chrypka.
– Grzebali się z przeglądem auta. Podjechaliśmy na pamięć, adres miałam, ale dom zamknięty. Przypomniałam sobie, że wspominałaś o dyżurze. Nie mogłam się wczoraj do ciebie dodzwonić.
– Gdzie jesteście? Podjadę po was.
– W waszej dyżurce na dole. Romek jest w aucie na parkingu. Aha! Przywiozłam ci nareszcie ten obraz. Po twojej wyprowadzce jeszcze od czasu do czasu coś znajduję, a Romek pyta, dlaczego tego nie noszę – zaśmiała się.
– Poczekaj, już schodzę.
Zobaczyła przyjaciółkę stojącą w drzwiach wyjściowych. Irena wołała coś do męża stojącego przy aucie.
Lucyna podeszła do niej, uściskały się i wyszły do Romana.
– Poczekajcie chwilę, może uda mi się już teraz wyrwać. Sprawdzę, czy jest już kolega na zmianie. Zazwyczaj pojawia się trochę przed czasem i pije swoją spóźnioną poranną kawę – wytłumaczyła. – Jest już może doktor Wolski? – zapytała dyżurującą.
– Przyszedł jakieś dziesięć minut temu. Jest u siebie.
Lucyna pchnęła uchylone drzwi.
– Puk, puk!
– Pewnie masz sprawę. – Wolski uśmiechnął się. – Mogę już zaczynać.
– Skąd wiedziałeś.
– Imieniny Kazika i pewnie wszystko na twojej głowie.
– Znajomi są w drodze na urlop, wpadli na chwilę, a nie widzieliśmy się kawałek czasu.
– Lusia, dobra jest! Bierz się za nich, ja już jestem na chodzie, dopiję kawę.
– Dzięki wielkie! – Wbiegła po schodach, z pokoju zabrała swoje rzeczy i wyszła na parking.
– Jedziemy do mnie,
– Nie mamy dużo czasu. Jest jeszcze kawał do przejechania.
– Kawę chociaż wypijemy.
– Może w końcu przedstawisz nam swojego partnera.
– Pewnie odsypia wczorajszą koleżeńską imprezę imieninową.
– No właśnie. Dom zamknięty na głucho, dlatego wpadliśmy tu.
– Jedźcie za mną! – Włączyła się do ruchu, we wstecznym lusterku widziała ich auto.
Przed domem Irena pochyliła się przy bagażniku i wyjęła płaskie kartonowe pudło. Weszli do środka.
– Usiądźcie, zaraz zagotuję wodę.
Po kilku minutach postawiła tacę z filiżankami na ławie i zaczęła rozpakowywać pudło.
– Odkąd wyjechałam z rodzinnego domu ta wiosenna akwarela była zawsze ze mną, wszędzie. Jak to dobrze, że znowu ją tu mam, że pamiętałaś, by ją przywieźć. Opowiadajcie, co u was.
– Wpierw, co u ciebie. Mieliśmy nadzieję poznać męża.
– Jeszcze nie męża. Odsypia wczorajszą imprezę imieninową, widzę w kuchni małe pobojowisko. Ja szykuję mu niespodziankę po południu. Może byście zostali ten jeden dzień?
– Lucynko, musimy za chwilę ruszać. Obiecuję, że wstąpimy, wracając.
Uśmiechali się do siebie, mieszali kawę, no bo od czego zacząć. Zawsze jest podobnie na spotkaniach po dużej przerwie. Góralska oglądała obraz i uśmiechała się do wspomnień. Irena spojrzała na męża i położyła palec na ustach.
Po chwili Lucyna podniosła wzrok, zaczęła coś mówić, kiedy w głębi salonu skrzypnęły drzwi.
Odwrócili głowy.
W rogu salonu stał nagi mężczyzna i patrzył na nich.
W ciszy, jaka się zrobiła Irena spojrzała na przyjaciółkę i już miała parsknąć śmiechem, ale widząc jej minę, spoważniała. Roman wpatrywał się w filiżankę.
Golas odkaszlnął, spojrzał na swoje stopy w skarpetkach, poprawił okulary i gapił się na nich. Zaskoczenie rozciągało tę chwilę ciszy w nieskończoność. Irena patrzała na przyjaciółkę, Roman nie podnosił wzroku znad kawy. Zachrypnięty głos nagusa szarpnął nimi. Patrzył na nich…
– Kurde! – przemówił wreszcie. – Kurde balans! No bez jaj! Już się poubieraliście? – Zdziwiony postał jeszcze małą chwilę, poprawił okularki, po czym wrócił do pokoju i zamknął drzwi.
*
Kazik obudził się nękany pragnieniem. Rozejrzał się. Ze ściany z dużego rysunku patrzała na niego poważnie Olga. Spojrzał na zegarek. – Cholera! – Zerwał się. – Zaraz siódma! Gdzie telefon! – krzyknął w kierunku drugiego pokoju, skąd słychać było śmiechy.
– O, pan śpioch żyje! – Olga stanęła w progu, za nią Magda machała ręką, trzymając butelkę mineralnej.
– Gdzie telefon, muszę dzwonić.
– Dla Ka–zi–ka na ka–ca z ra–na, z ra–na – zaczęły śpiewać – wo–da źród–la–na nie–ga–zo–wa–na! Niegazowana… – powtórzyły ciszej niby echo.
– Fałszujecie. Cholera, gdzie telefon!
– Co? My?
– No tę melodię „dzieci pisuaru” czy jakoś tak – mruknął.
– Ho, ho! Mister Pireus, jaki dowcipny na kacu – zaśmiały się.
– Masz. – Magda podała mu butelkę.
– Gdzie telefon! Przestańcie się wygłupiać!
– Za fotelem, na który się walnąłeś, jak tylko tu dotarliśmy. Żadna z ciebie pociecha!
Szarpnął słuchawką i wykręcił numer. Czekał, nerwowo skubiąc serwetę na oparciu.
– Halo! Mówi Szajna, można z doktor Góralską?… Już?! Nie ma jeszcze siód… Tak… rozumiem. – Powoli odłożył słuchawkę. – Wyszła wcześniej – wyjaśnił na pytające spojrzenia. – Maciek tam śpi… Cholera, Lusia mnie zabije!
– Nie bój żaby, żaba w wodzie nie bodzie – zaśpiewała Olga i obie piskliwie chichrały.
– Dobrze, że to któraś z nas tam u ciebie nie została, a tylko Maciek zaniemógł – rozbawione, paplały jedna przez drugą.
– Łeb ci urwie. Jasne! I co tylko ledwo kiepuła odrośnie do nowych głupot, to znowu ci ukręci. – Zanosiły się śmiechem. – Zabicie zostawi sobie na później, po ślubie, ale jak tu wziąć ślub z facetem bez głowy? – zaśmiewały się. Maćkiem się nie przejmuj. Co? Lucyna nie zna artysty rysownika? Ile razy musiał u niej wydobrzeć? – Magda stanęła przed nim. – No ile? Maciek to pijak. Ciebie wciąga w wódę, a ty prowadzisz go do jej domu. Ona izbę wytrzeźwień dla artystów prowadzi, czy jak? Nie zdziwiłabym się, gdyby ci walizki wystawiła na wycieraczkę.
Paplały jeszcze chwilę, patrząc, jak rąbnął zrezygnowany z powrotem na fotel i przyssał się do mineralnej.
– Ostrożnie, bo odgryziesz szyjkę – zaśmiała się Magda.
– Z Maćkiem wykupicie znowu pół kwiaciarni i będzie po staremu – zbagatelizowała Olga.
– Muszę już iść, macie jeszcze wodę?
– Obok telefonu postawiłam dwie. – Olga popatrzyła, jak złapał butelkę i poszła do kuchni.
– Ej, Magda! – zawołała. – Jak się zwijałyśmy od Kazia, nie złapałaś razem z ciuchami mojego stanika? Nie mogę go znaleźć. – Stanęła w progu.
– Wzięłam tylko swój. Kaziu, a może u ciebie został z Maćkiem do kompletu! – Obie spojrzały na niego.
– Cholera!! – Kazik odstawił butelkę. – Tego jeszcze trzeba!
– A, nie, nie! Przepraszam! Mam na sobie! – Śmiały się i klaskały.
– Byście się już przestały wygłupiać – burknął.
– A dlaczego? Ty wiesz, jaką mamy frajdę? – Magda mrugnęła do Olgi. – Jak mówiłam, żeby Maćka zabrać, bo już pewnie trochę mu się polepszyło, to sam machnąłeś na to. „Niech śpi. Wrócę po niego, zanim Lusia skończy dyżur”, tyle powiedziałeś.
– Włodek poszedł wcześniej i…
– Co Włodek, co Włodek – przekomarzały się. – I tak nie wzięlibyście Maćka za ręce i nogi. Poszedłby z nami, przecież spał całą godzinę.
Zadzwonił telefon.
Kazikiem aż szarpnęło, obrócił się gwałtownie do aparatu. Olga podniosła słuchawkę.
– Halo? Jest. – Spojrzała na Kazika i wyciągnęła rękę ze słuchawką. – Włodek.
– Taa!…
– Lusia cię szuka.
– W pracy już jej nie…
– Dzwoniła z domu.
– Cholera! Już lecę! – Odłożył słuchawkę. – Muszę się wynosić. – Spojrzał na Olgę.
– Weź moje auto – parsknęła.
– No wiesz! Z takim kacem za kółko! Kiedy wam się żarty skończą?
– Nigdy! Leć już!
*
Kazik starał się cicho otworzyć i równie cicho zamknąć drzwi, ale nie zdążył puścić klamki, gdy Lucyna stała już za jego plecami.
– Przepraszam cię – zaczął. – Maciek trochę więcej…
– Nie ma go. – Przerwała mu, gdy tylko chciał ruszyć do pokoju. – Wymknął się bez słowa. Zaskoczył nas, gdy siedzieliśmy przy kawie.
– Ktoś jeszcze był?
– Irka z Romkiem. Mieli nadzieję poznać tego mojego przyszłego, jak to określili. Byłam przekonana, że śpisz po balandze. Powiedzieli, że odkładają prezentację na czas, kiedy wpadną w drodze powrotnej.
Kazik słuchał w roztargnieniu, zadowolony, że sprawy z trzeźwiejącym Maćkiem już nie ma. Rzeczywiście lepiej było go stąd zabrać, Lusia chyba trochę zła…
– …Ej! Słuchasz mnie!? Mówię, że chcieli cię poznać, ale prosili, by cię nie budzić, skoro odsypiasz.
– No… tak… – Odwrócił wzrok od okna. – I co?
– Mówię właśnie, że piliśmy kawę, a tu drzwi się otwierają i z pokoju, który ty zajmujesz wyłazi nagusieńki Maciuś. Ubrany tylko w skarpetki i okulary. Postał chwilę, zdziwił się, że siedzimy ubrani i wszedł z powrotem.
– Lucynko, źle to wyszło… Maciek…
– Źle?! Tylko źle?! Wyszło okropnie. Zamurowało mnie. Co im miałam powiedzieć?! Co?!! Że ten golas, to nie ty? Słowem się nie odezwałam. Wypiliśmy kawę i oni pojechali. Bardzo chciałam cię wtedy mieć pod ręką. Z Maćkiem pogadasz i powiem ci jak, ale teraz idę spać, bo mnie zaraz jeszcze jeden szlag trafi, gdy patrzę na ściany z rysunkami tego pijaka!