Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To cykl dwunastu oryginalnych i zaskakujących opowiadań kryminalnych z detektywką z Gdańska Renatą Łukowską, która doskonale wie, że od litery prawa czasami ważniejsza jest zemsta, bo jedynie ona może przynieść ofiarom ukojenie i poczucie sprawiedliwości...
Zemsta i Partnerzy to różnorodne śledztwa, które łączy postać charyzmatycznej głównej bohaterki. Perypetie osobiste detektywki doskonale uzupełniają sprawy kryminalne.
Opinia Słuchaczki: ”Każda kolejna historia jest ciekawsza i coraz lepiej poznajemy detektywkę. Można powiedzieć,że kłopoty to jej drugie imię”
Robert Ostaszewski – autor m. in. prozy kryminalnej, twórca bestsellerowej trylogii kryminalnej z podkomisarzem Konradem Rowickim; „Zginę bez ciebie”, „Śmierć last minute" oraz „Tysiąc ciętych róż”. Wydał też kryminalną serię śląską: „Zabij ich wszystkich” i „Ukochaj na śmierć”. Jego opowiadanie kryminalne „Ten cholerny wrzesień” zaadaptowane zostało na scenę przez Łukasza Witta-Michałowskiego. Jest też jurorem literackiej Nagrody Kryminalna Piła.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 916
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Robert Ostaszewski
Zemsta i Partnerzy
- śledztwa Renaty Łukowskiej
LIND & CO
LIND & CO
@lindcopl
e-mail: [email protected]
Tytuł oryginału:
Zemsta i Partnerzy
- śledztwa Renaty Łukowskiej
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Wydanie I, 2024
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka, Aureusart
Grafiki na okładce:
Goinyk Production/shutterstock
Konstantin L/shutterstock
restyler/shutterstock
WeAre/shutterstock
Kenall/shutterstock
Copyright © dla tej edycji:
Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2024
ISBN 978-83-67718-02-8
Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics
Dwa dni wcześniej, Zatwarnica, Bieszczady
Myśli szumiały jak wodospad na Hylatym. Czuła narastający niepokój, a lęk wzbierał w niej niczym woda na omszałych głazach. Obejrzała się przez ramię. Oczywiście, nikogo. Była nad wodospadem sama, chociaż właściwie nie do końca. Był z nią jej wierny towarzysz – lęk.
Odkąd prawie tydzień temu przyjechała do Zatwarnicy, bieszczadzkiej wioski leżącej niemal na końcu świata, a na pewno na końcu drogi – dosłownie, bo zaraz za wioską szosa urywała się w lesie – codziennie chodziła nad wodospad. Nazwa była mocno na wyrost, bo krył się za nią ledwie kilkumetrowy spadek na kamienistym, wąskim potoku Hylaty. Jednak mniejsza o nazewnictwo. Od pierwszej chwili polubiła to miejsce. Każdego dnia, wczesnym rankiem, szła kilkaset metrów za wioskę, powoli schodziła po drewnianych schodach. Musiała uważać, bo prawie zawsze pokryte były warstewką wody, więc łatwo było się poślizgnąć. Stawała na niewielkim tarasie z drewnianym poręczami i zatracała się, nie była, a jedynie odczuwała. Wsłuchiwała się w szumy i pluski wody. Czuła, jak wodna mgiełka osiada na twarzy i włosach. Wdychała zapach lasu tak intensywny, że przyprawiał o zawrót głowy. Tak było zazwyczaj, ale nie tego poranka.
Kiedy zamknęła oczy i próbowała skupić się na doznaniach zmysłowych, pod powiekami wyświetlił się obraz. Leży w wannie, do której leje się gorąca woda. Kolejny raz schowała się w łazience, bo tylko tam czuła się bezpiecznie. W miarę i tylko na chwilę. Zanurza głowę pod wodę. Pozostaje pod nią aż do bólu w płucach, walcząc z myślą, że nie chce być, nie chce żyć. Chciałaby popełnić samobójstwo, ale jest na to za słaba. Jestem tchórzem, jestem nikim, myśli. Wynurza się z wody, łapczywie łapiąc powietrze. A potem łka bezgłośnie.
Obraz wyzwolił lęk, nad którym nie zapanowała. Kolejny raz rozejrzała się wokoło siebie. Pusto. Ona sama i wodospad.
– Nic mi tu nie grozi, na pewno nie – wyszeptała, jednak wypowiedziane na głos słowa wcale nie dodały jej otuchy.
Lęk zawładnął nią, niepowstrzymany jak potok po burzy. Szybko wspięła się ku ścieżce, ślizgając się na mokrych schodkach. Kolejny raz rozejrzała się wokoło. Wydawało się jej, że dostrzegła ruch na zboczu góry, że mignął tam cień. Zaczęła biec ścieżką w dół, nie zważając, że kamyki boleśnie uwierają przez cienkie podeszwy sandałów. Dotarła do wioski, minęła stojący po lewej niewielki dom wypoczynkowy, pędziła, ile sił w nogach, obok kolejnych domów i jedynego w okolicy sklepu. Swój azyl miała już w zasięgu wzroku. Jeszcze przyśpieszyła, z trudem łapiąc oddech. Skręciła w lewo, przemknęła obok drewnianego budynku dawnego parku konnego, w którym jej przyjaciółka, Jola, urządziła kino i kawiarnię. Pobiegła nieco pod górkę ku starej, łemkowskiej chyży, przerobionej na pensjonat. Miała tam mały pokój, w którym mogła się schować, ukryć przed światem, przed wszystkimi.
– Mirka, co się stało? – Jola wołała za nią.
Nie zatrzymała się, nie odpowiedziała. Wpadła do pensjonatu, pomknęła do swojego pokoiku. Zamknęła drzwi na zasuwkę, oparła się o nie plecami. Nogi ugięły się pod nią, osunęła się na podłogę. Szlochała głośno, bardzo głośno. Tutaj tak mogła.
Zaginiona
8 września 2022 roku, czwartek, Gdańsk – Brzeźno, Nowy Port, Gdynia, Sopot
Tego dnia Renata Łukowska była wściekła. Zresztą wściekłość zagarniała ją już od dłuższego czasu, zmieniało się tylko jej natężenie. Akurat w ten czwartek było niemałe. Ciśnienie wysokie, stany burzowe.
Renata po raz kolejny przekonała się, że wakacje dla prywatnego detektywa są kiepskim czasem. Ludzie koncentrują się na urlopach i organizowaniu sobie przyjemności, odkładając rozwiązywanie mniejszych lub większych problemów na później. Nie ma zleceń, nie ma kasy – proste. Myślała, że z początkiem września nieco się odkuje. Na szczęście szybko złapała nieskomplikowaną sprawę. Rozwodówka, podejrzewany o zdradę mąż dał się przyłapać już trzeciego dnia obserwacji. Zrobiła mu i jego kochance sesję pikantnych zdjęć. Jej zdaniem bardzo udanych. Dziś miała dostarczyć klientce zebrane materiały i odebrać honorarium. W gotówce, tak wolała. Odkąd nastały rządy PiS-u, kombinowała, aby płacić jak najmniejsze podatki. Ryzykowała, ale nie zamierzała dorzucać zbyt wiele do koryta świętojebliwych, pazernych skurczybyków. Umówiła się z klientką w restauracji znajdującej się przy molo w sąsiedniej dzielnicy, Brzeźnie. Była już na miejscu, kiedy kobieta zadzwoniła do niej i przepraszając raz po raz, odwołała spotkanie.
– I na jasny chuj mi twoje przeprosiny – warknęła i walnęła rękami w kierownicę, sprawiając, że jej czarne audi TT zboczyło z toru jazdy. Na szczęście nikt nie jechał z przeciwka.
Zaparkowała przed kamienicą na rogu ulic Rybołowców i Na Zaspę, imponującą jak na Nowy Port. Dzielnica charakteryzowała się trudnym pięknem, do tego była zaniedbana. I wciąż niebezpieczna. Nielicznych turystów witały napisy, koślawo nabazgrane sprayem na murach budynków: „Witaj w krainie, gdzie obcy ginie”. Może sami obcy nie ginęli, ale ich samochody, portfele czy komórki już tak. Renacie na początku było tutaj ciężko. Niejeden z lokalsów próbował ją zaczepiać. Kilka rozbitych głów i połamanych żeber w cudownym sposób sprawiło, że zdobyła szacunek. Szacun na dzielni miała gdzieś, za to niezwykle ceniła spokój.
Wysiadła i zapaliła, opierając się o maskę audi. Miała swoje zasady i w samochodzie nie jarała. Kamienica, na którą patrzyła, faktycznie była niczego sobie. Podobnie jak kilka innych po sąsiedzku. Dwupiętrowa, z kolumienkami, balkonami z poręczami z kutych prętów, rzeźbami na fasadzie i wykuszowymi oknami. Sprawdziła kiedyś, że wybudowano ją na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku i że dawniej mieszkali w niej majętni gdańszczanie. A teraz mieszkała ona, a ni cholery nie mogła na spokojnie związać koniec z końcem. Walić to, pomyślała, próbując się uspokoić.
– Palenie szkodzi zdrowiu i urodzie – z zamyślenia wyrwał ją ochrypły głos.
– Ty mnie, Cegła, nie wkurwiaj, bo nie jestem w nastroju.
– A złość piękności…
– Spadaj, ciulu – warknęła i zrobiła dwa kroki do przodu.
Złapała się na tym, że kiedy jest wkurzona, zaczyna kląć w śląskiej godce. Jednak lata mieszkania na Śląsku zrobiły swoje.
Cegła podniósł ręce w uspokajającym geście, a potem rozkołysanym krokiem pożeglował w stronę najbliższego sklepu. Był jednym z drobnych miejscowych zbójów. Specjalizował się w niezbyt finezyjnych włamach. Wywalał kawałkiem cegłówki szybę i wbijał na kwadrat, stąd miał taką ksywę, a nie inną. I przez taki, a nie inny sposób działania częściej pomieszkiwał w więzieniach niż w Nowym Porcie.
W okolicy trudno było o śmietniki, więc Łukowska cisnęła niedopałek na chodnik i przydeptała. Przeszła przez niską, mroczną bramę kamienicy, która nieodmiennie śmierdziała moczem. Niekoniecznie kocim. Mieszkanie i biuro miała od podwórka. Tylko na to było ją stać. Początkowo zakładała, że zakotwiczy tu chwilę, ale chwila rozciągnęła się na ponad dwa lata. Po drewnianych, wytartych schodach weszła na pierwsze piętro. Po prawej było dwoje drzwi tuż obok siebie. Kiedyś było to jedno mieszkanie, które podzielono na dwa. Na jednych drzwiach znajdował się tabliczka z nazwą jej firmy – Biuro Detektywistyczne Zemsta & Partnerzy. Nazwa może i była dziwna, ale jej się podobała. W końcu sama ją wymyśliła, a opinie innych miała głęboko w rzyci. Drugie drzwi prowadziły do jej prywatnego lokum. W sumie do dyspozycji miała trzy pokoje, kuchnię i dwie łazienki. Z wysokimi sufitami, co bardzo lubiła od czasu mieszkania w starej kamienicy w Gliwicach. Stare dzieje…
Otworzyła drzwi do biura i przez krótki korytarz weszła do pomieszczenia z niewielkim aneksem kuchennym.
– Ooo, nie spodziewałem się, że szefowa tak szybko wróci. – Darek Zawistowski powitał ją szczerym uśmiechem.
– Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał – rzuciła, siadając za swoim biurkiem i odpalając komputer.
– Jasne, szefowo. Tak mi się wymsknęło.
Pogroziła mu palcem.
– Jak będziesz mnie drażnił, polecę ci po premii.
– A co to takiego premia? – Darek zrobił wielkie oczy.
Roześmiał się. Zawistowski umiał ją rozbroić.
Zakładając firmę detektywistyczną, myślała, że będzie pracowała w pojedynkę. Tak wolała. Nawet jako policjantka, mimo że należała do różnych jednostek i zespołów, robiła wszystko, by działać solo, chociaż nie zawsze było to możliwe. Wiadomo – procedury, wytyczne, naciski przełożonych. Bo zawsze jakiś przełożony był. U siebie sama sobie szefowała. Tyle tylko, że szybko przekonała się, iż przy prowadzeniu własnej działalności gospodarczej jest masa dodatkowej, papierkowej roboty, której ani nie umiała, ani nie chciała ogarniać. Zaczęła więc szukać pracownika biurowego, najlepiej takiego, który mógłby też czasami pomóc jej w detektywistycznej robocie. A też od czasu do czasu zaparzył jej kawę i skoczył po fajki. Przez jej małe biuro przewinęło się kilkanaście osób, które albo nie nadawały się do niczego, albo z którymi nie potrafiła znaleźć wspólnego języka. Aż właściwie znikąd, bo z ulicy, pojawił się u niej Dariusz Zawistowski. Dwudziestotrzylatek świeżo po studiach politologicznych, czyli żadnych konkretnych. Ciekawy nowych wyzwań, inteligentny i świetnie zorganizowany. W przeciwieństwie do Renaty. Poza tym ten myszowaty blondyn średniej budowy i trudnej do zapamiętania twarzy świetnie sprawdzał się przy obserwacjach. I ewidentnie miał do tej roboty dryg. A do tego znał się na komputerach jak mało kto. Pracował już u niej ponad rok i wszystko wskazywało na to, że popracuje jeszcze niejeden, jeśli tylko nie zdarzy się coś nieprzewidzianego, co w niepewnych czasach kolejnych kryzysów, covidów i ogólnej światowej rozpierduchy trudne było do wykluczenia.
Łukowska opowiedziała Darkowi, jak klientka ją wystawiła.
– Czyli z weekendowych szaleństw nici – skomentował.
– Ty i szaleństwa – prychnęła. – Jak cię znam, będziesz łupał w jakąś gierkę na kompie.
Roześmiał się i tyle było dobrego. Na szczęście Zawistowski nie należał do szerokiego grona wiecznie narzekających facetów i wszelkie problemy, niedogodności życia przyjmował lekko. Co nie zmieniało faktu, że czuła się źle z tym, że od dwóch miesięcy zalegała mu z wypłatą. Miała nadzieję, że zlecenia w końcu wreszcie się pojawią. Chociaż jeszcze nie teraz, co stwierdziła z pewnym zawodem, sprawdzając skrzynkę mejlową. Dla porządku spytała Darka, czy ktoś w potrzebie nie dzwonił na stacjonarny. Cóż za niespodzianka, otóż nikt.
Zawistowski wziął się za kompletowanie dokumentów dla księgowej. Renata z nudów serfowała po internecie. Ukraińcy dają łupnia Ruskim – i dobrze tak kacapom. Kaczyński zabredza o szoku kulturowym, którego lata temu doznał w Wiedniu. Dziadyga pewnie doznałby jeszcze większego szoku, jakby sam wybrał się do Żabki, pomyślała z mściwą złośliwością. Już zaczęła rozważać, czy nie zakończyć dnia pracy, w którym i tak nie miała nic do roboty, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Renata i Darek spojrzeli po sobie. Rzadko zdarzało się, żeby potencjalni zleceniodawcy przychodzili do biura bez zapowiedzi.
Zawistowski wstał zza biurka i otworzył drzwi. Stanął w nich postawny, szpakowaty mężczyzna, który na „dzień dobry panu” Darka zareagował ledwie zauważalnym skinieniem głowy. Renata, nie podnosząc się z fotela, uważnie go zlustrowała. Facet miał na sobie granatowy, na oko szyty na miarę, garnitur i buty, które pewnie kosztowały jedną pensję Darka. Albo i dwie. Mężczyzna nie nazbyt dyskretnie rozejrzał się po biurze i nieco skrzywił.
– Pan jest detektywem? – zwrócił się do Zawistowskiego.
– Tylko pomocnikiem – odparł Darek i dłonią wskazał na Renatę.
Mężczyzna spojrzał na nią i znowu lekko się skrzywił. Powiedzieć, że Łukowska nie zapałała do niego sympatią, to nie rzec nic. Jednak klient nasz pan, poza tym zwyczajnie potrzebowała zleceń, jakichkolwiek, więc podniosła się z fotela, podeszła do faceta i wyciągnęła dłoń na powitanie.
– Renata Łukowska, prywatna detektywka – specjalnie użyła feminatywu.
Krótko uścisnął jej dłoń i przedstawił się:
– Karol Kun.
Inicjały KK, niczym Kodeks Karny, nie wiedzieć czemu przemknęło przez myśl Renacie.
Poprosiła, by usiadł w fotelu przy stojącym w rogu pomieszczenia niewysokim stoliku kawowym i wyłuszczył, z czym przychodzi. Kun chrząknął i powiedział:
– Mam nadzieję, że kolega, który mówił, że pani firma jest skuteczna i dyskretna, nie nałgał.
Miała na końcu języka ciętą ripostę, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Bardzo zaintrygowało ją jedno słowo, którego użył: „dyskrecja”. Ponowiła pytanie:
– Co pana do mnie sprowadza?
– Moja żona zaginęła.
– Dawno?
– Dziewięć dni temu.
– Zgłosił pan zaginięcie na policji?
– Wolałem na razie nie mieszać do tego służb mundurowych.
– Dlaczego?
– Mam swoje powody.
Renata spojrzała Kunowi prosto w oczy. Wytrzymał spojrzenie. Zaczynało się robić coraz ciekawiej.
– Jakie?
– To nie pani sprawa.
– A ja tej sprawy wcale nie muszą brać – odparła, trochę mijając się z prawdą.
– Takich szemranych firemek jak ta pani cudaczna Zemsta jest na pęczki. – Kun zdenerwował się i zerwał z fotela.
Milczała. Ewidentnie Karol Kun miał krótki zapłon, ale też szybko myślał i kalkulował. Zawrócił spod drzwi i znowu usiadł w fotelu. I cóż ty ukrywasz, żuczku zbolały, kombinowała Renata.
– Dobrze, powiem pani tylko tyle, ile chcę i mogę. A pani nie będzie drążyła.
– Nawet jeśli od tego drążenia będzie zależała skuteczność moich poszukiwań?
– Zobaczymy – opowiedział wymijająco.
Kiwnęła głową. Przystawiła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko Kuna. W ten sposób trochę nad nim górowała i o to właśnie jej chodziło. Stare, dobre, proste sztuczki.
– To co z tą policją? Dlaczego pan do nich nie poszedł?
– Żonie zdarzało się już znikać. Na krótko. Zwykle jechała do teściów. Więc i teraz nie chciałem robić afery. Poza tym zajmuję się poważnym biznesem, który najlepiej prowadzi się w ciszy i spokoju. Niepotrzebne kontakty z policją mogłyby mi zaszkodzić.
– Co to za firma?
– Mam wytwórnię okien i drzwi w Trąbkach Wielkich.
Kojarzyła ten zakład. Spory, więc i pewnie kasa niemała.
– Dobrze – zaczęła Łukowska – ale tym razem żony nie ma u nikogo z rodziny, tak?
– Przynajmniej nikt nic nie wie. Obdzwoniłem wszystkich.
– Może jest u jakiejś przyjaciółki?
– Żona nie ma przyjaciółek.
A to dopiero ciekawostka.
– Jak to, ani jednej? – Łukowska zdziwiła się szczerze.
– Mirka jest trochę introwertyczna.
– Koleżanki z pracy?
– Żona zajmuje się domem i naszą jedenastoletnią córką, Darią. Ma co robić.
Renata w to nie wątpiła. Zaintrygowało ją jednak, że Kunowa porzuciła dziecko. Matki zwykle tak nie robią. Czyżby Mirosławie Kun przytrafiło się coś złego?
– Panie Kun – starała się ostrożnie dobierać słowa – sprawa wygląda na poważną. Może jednak warto by było zawiadomić policję?
– Czyli nie pomoże mi pani? – Biznesmen z miejsca się zjeżył.
– Tego nie powiedziałam, tylko moim zdaniem w sytuacji, jaką pan nakreślił, nie zaszkodziłoby, gdyby w poszukiwania zaangażować jak najwięcej osób. Minęło już dużo czasu…
– Powtórzę, nie ma mowy o żadnej policji.
– Jasne, pana decyzja. Czy ma pan jakichś wrogów?
– Absolutnie nie. Jestem niezwykle spokojnym człowiekiem. A interes prowadzę tak, żeby nikt nie był stratny. Takie mam zasady. I uprzedzę kolejne pytanie, nie, nie dostałem żadnego żądania okupu.
Mężczyźni z zasadami zawsze wydawali się Łukowskiej odrobinę podejrzani.
– A żona?
– Co żona?
Renata sklęła się w duchu za źle postawione pytanie.
– Czy Mirosława miała wrogów?
Półuśmiech Kuna nie spodobał się detektywce. O ile dobrze odczytywała jego mimikę i mowę ciała, niespecjalnie szanował swoją żonę. Czyżby kolejny palant, który myśli, że jeśli ma kasę i utrzymuje rodzinę, może robić z bliskimi, co tylko chce? Zagotowało się w niej. Tak miała, bo była wyjątkowo wyczulona na wszelkie przejawy poniewierania kobietami. Miała ku temu swoje powody. Kun podobał się jej coraz mniej. Opanowała się po chwili, odetchnęła głębiej kilka razy. Miała Kuna i jego pieniądze głęboko w dupie. Najchętniej spuściłaby go ze schodów i z pewnością sprawiłoby to jej wielką przyjemność. Jednak w tym przypadku chodziło o kobietę, której – być może – ktoś zrobił albo zrobi krzywdę. Nie mogła i nie chciała wypuścić tej sprawy z rąk.
– Jakich niby wrogów? Mirka jest chodzącą dobrocią, a w dodatku mało z kim się kontaktuje.
Renata była bardzo ciekawa dlaczego, ale na razie nie chciała ciągnąć tematu, żeby nie irytować Kuna.
– A jak układało się państwu w małżeństwie?
Biznesmen wyraźnie się spiął.
– Co to w ogóle ma do rzeczy?
– Panie Kun, małżonkowie się kłócą. Bywa. Czasami po takich kłótniach potrzebują trochę oddechu, chcą być sami. Nie raz, nie dwa miałam do czynienia z podobnymi przypadkami.
– Jesteśmy normalnym, zgodnym małżeństwem – Kun niemal wyskandował te słowa. – I tyle w tej kwestii. Bierze pani tę sprawę czy nie? – Mężczyzna szybko przeszedł od spokoju do irytacji. – Jestem zajętym człowiekiem i nie mam czasu na bzdurne pogaduszki.
Renata przez chwilę udawała, że jeszcze się waha, zastanawia, chociaż już wcześniej postanowiła, że zajmie się kejsem zaginięcia Mirosławy Kun.
– Znajdę pana żonę.
– Mam, kurwa, taką nadzieję.
Maska spokojnego, zrównoważonego biznesmena nieco się zsunęła. Łukowska była bardzo ciekawa, co naprawdę się pod nią kryje.
Mimo że było ledwie po piętnastej, Aleja Niepodległości już się korkowała. Renata mogła zapomnieć o płynnej jeździe, jednak droga do Gdyni wcale jej się nie dłużyła. Miała czas, by spokojnie pomyśleć o nowej sprawie.
Może ktoś inny dałby sobie spokój ze zleceniodawcą, który słabo współpracuje, ale nie Renata. W końcu chodziło o kobietę, o nie zawsze walczyła, jak mogła, a Łukowska nie z takimi Kunami już sobie radziła. Zaśpiewała mu maksymalną stawkę godzinową, powiększoną dodatkowo o dwadzieścia procent narzutu za konieczność pracy z palantem, którego nie polubiła. Tej kalkulacji oczywiście mu nie przedstawiła. Łyknął bez popitki, zaznaczając tylko, że oczekuje szybkich wyników. Przesłał jej aktualne zdjęcie żony i namiary na jej bliskich, choć to drugie niechętnie. Twierdził, że już sam wszystko posprawdzał i nikt nie ma pojęcia, gdzie jest Mirosława, więc to robota głupiego i strata czasu. Renata, wzbijając się na wyżyny spokoju i dyplomacji, wytłumaczyła mu, że ona i jej pracownik naprawdę znają się na rzeczy i potrafią wyciągać z ludzi przydatne informacje nawet wtedy, kiedy nie są oni skłonni do zwierzeń. W końcu pokiwał głową, ale zażądał szczegółowych, codziennych raportów z postępów w sprawie. Spokojnie mu to obiecała, chociaż niekoniecznie była skłonna dotrzymać słowa.
Zostawiła Darka w biurze. Miał poszperać w internecie w poszukiwaniu wszelkich dostępnych informacji na temat Mirosławy i Karola Kunów. Zawistowski był dobry w te klocki, a przede wszystkim miał nieludzką cierpliwość do przeczesywania kolejnych stron, odnajdywania najdrobniejszych śladów, które ludzie pozostawiali w sieci. W odróżnieniu od Renaty, która po kwadransie ślęczenia przed ekranem komputera zazwyczaj dostawała ciężkiej kurwicy. Zdecydowanie wolała działać w terenie, pozyskiwać informacje z rozmów z ludźmi twarzą w twarz. Na pierwszy ogień poszli rodzice Mirosławy oraz sopocki biznesmen, który miał u niej dług wdzięczności. Liczyła na to, że sprzeda jej przydatne informacje o Kunie. W końcu Trójmiasto było trochę jak rozrośnięta wioska i zazwyczaj ludzie z tej samej branży dobrze się znali. Albo chociaż znali krążące plotki.
Ulica Balladyny w Gdyni miała z lekka małomiasteczkowy klimat i sznyt. Znajdowały się przy niej domy jednorodzinne budowane na przestrzeni ostatnich stu lat. Ten, przed którym stała Łukowska, postawiono pewnie w okresie międzywojennym, o czym świadczyły zaokrąglone rogi budynku i charakterystyczne balkony. Ale w sumie – co ona tam wiedziała o historii architektury? Furtka prowadząca na posesję Cyglerów, rodziców Mirosławy, była zamknięta. Nacisnęła umieszczony przy niej przycisk dzwonka. Z głębi wypielęgnowanego ogrodu wyprysnął york z czerwoną kokardką na głowie i wściekle ujadał cienkim głosikiem. Otworzyły się drzwi prowadzące na ganek, stanął w nich postawny, siwy mężczyzna i bez namysłu wypalił:
– Dziękuję, niczego nie kupujemy.
Renata odruchowo przeczesała rude, kręcone włosy, przesunęła wzrokiem po czarnej, skórzanej kurtce i tego samego koloru glanach. Kurde, przecież nie wyglądała jak akwizytorka.
Mężczyzna zaczął zamykać drzwi, więc krzyknęła:
– Pan Tomasz Cygler? – chciała mieć pewność.
Mężczyzna zamarł i wbił w nią wzrok. Wyjątkowo nieufny był z niego staruszek. Wreszcie skinął głową.
– Nazywam się Renata Łukowska, jestem prywatną detektywką. Chciałabym porozmawiać o pana córce.
Cygler jeszcze przez moment stał bez ruchu z ręką na klamce. Podjął decyzję, podszedł do ogrodzenia, wpuścił ją i gestem ręki zaprosił do domu. Krótką komendą uciszył pieska. Renacie wydawało się, że potem staruszek wyszeptał: „Żona nie będzie zadowolona”. Nie dopytywała, o co mu chodzi, nie chciała go spłoszyć.
W przedpokoju Renacie rzucił się w oczy spory, drewniany krzyż, wiszący naprzeciwko wejścia. Gospodarz poprowadził ją w prawo do niewielkiego, przytulnego salonu. Miękka kanapa, fotele, wzorzysty dywan, dużo poduszek. Na ścianie kilim, na którego środku wisiał spory portret Jana Pawła II oprawiony w złocone ramy. Wszystko dla Łukowskiej było jasne. Prawie.
– A kogo tam…? – Do salonu weszła niska, otyła kobieta, ubrana i umalowana tak, jakby właśnie gdzieś się wybierała.
Renata przedstawiła się, kobieta bąknęła tylko: „Halina Cygler” i umościła się w fotelu. Mąż stanął obok niej. Łukowska poinformowała Cyglerów, co ją do nich sprowadza.
– Naprawdę nie ma co robić zamieszania. Mirka się znajdzie. Jak zwykle – matka zaginionej bagatelizowała sprawę.
– Często Mirosława uciekała od męża do państwa? – spytała Renata.
Cyglerowie spojrzeli po sobie.
– To nie były żadne ucieczki – rzuciła Cyglerowa.
– Dwa, może trzy razy – jej mąż był konkretny.
– Dlaczego tak się działo?
Staruszka prychnęła.
– Pani to pewnie nie ma męża?
Łukowska puściła pytanie mimo uszu.
– Więc wytłumaczę – ciągnęła Cyglerowa. – W małżeństwie bywają lepsze i gorsze momenty. – Spojrzała wymownie na męża. – To normalne. Mirka jest bardzo wrażliwa, często reaguje emocjonalnie. W gorszych momentach potrzebowała spokoju i dystansu. I ten spokój znajdowała w rodzinnym domu, bo gdzieżby indziej.
Jej mąż tylko skinął głową.
– Czyli małżeństwo państwa córki nie jest udane?
– A niby skąd taki wniosek? – Cyglerowa się obruszyła. – To dobry związek. Oparty na szacunku i wartościach. Karol jest porządnym człowiekiem. Bardzo dba i o Mirkę, i o córkę. Niczego im nie brakuje.
– Na pewno?
– Proszę pani – staruszka ewidentnie była na skraju wybuchu – szuka pani afery tam, gdzie jej nie ma.
– Nie szukam afery, tylko państwa córki. Dlatego zadaję te pytania.
Cygler położył dłoń na ramieniu żony.
– Mireczka czasami czuła się samotna – stwierdził.
– Nie ona jedna – skomentowała Cyglerowa. – Nie zawsze się ma to, czego się chce.
– Co to znaczy? – drążyła Renata.
– Nic takiego – ucięła staruszka.
Renata nie zamierzała wdawać się w dyskusję na temat blasków i cieni życia małżeńskiego. Potrzebowała konkretnych informacji, które mogłyby naprowadzić ją na ślad zaginionej.
– Mają państwo jakieś przypuszczenia, gdzie Mirosława może teraz być?
– Nie – staruszka od razu wyrwała się z odpowiedzią.
– Nie znają państwo znajomych czy przyjaciół córki?
– Jest dorosła, ma swoje życie, do którego się nie wtrącamy. To takie dziwne? – Cyglerowa sprawiała wrażenie zirytowanej.
– Wcale nie – Renata próbowała łagodzić ton. – A wracając do małżeństwa córki, może wspominała o rozwodzie?
– Jakim znowu rozwodzie? – gospodyni nie kryła złości. – Proszę pani, nie wiem, jak panią rodzice wychowali, ale węzeł małżeński jest święty i nierozerwalny.
– Nie dla wszystkich… – Renata nie zdołała powstrzymać się przed komentarzem.
– Niech Bóg ma w opiece pani zbłąkaną duszę – powiedziała Cyglerowa, z trudem wstając z fotela. – Przepraszam, ale mamy swoje sprawy. Pilne. Tomaszu, odprowadź panią.
Staruszka nie zdobyła się na słowa pożegnania. Renata też milczała, idąc za Cyglerem w stronę wyjścia.
Ojciec zaginionej otworzył furtkę i przepuścił Renatę. Przytrzymała ją i odwróciła się w stronę staruszka.
– Jeszcze dwa słowa…
– Pani Renato… –westchnął ciężko.
– Czy zniknięcie córki naprawdę państwa nie zaniepokoiło?
– To nie tak. – Staruszek potarł palcami starannie ogolone policzki. – Bardzo się niepokoimy. Modlimy się za nią codziennie. – Jakby to mogło w czymkolwiek pomóc, pomyślała Renata z irytacją. – Tylko żona… Wie, pani…
– Właśnie nie bardzo.
– Halina jest dobrą, bogobojną kobietą, tylko nie zawsze potrafi wyrażać swoje emocje. –rozłożył ręce.
Łukowska już chciała się pożegnać, ale jeszcze jedno pytanie przyszło jej na myśl.
– Mirosława jest jedynaczką?
– Nie do końca. Mam syna z pierwszego małżeństwa, Krzyśka.
I tyle w temacie małżeństw katolików, którzy rozwody uznają za czysty przejaw zła.
– Da mi pan namiary na niego?
Staruszek wyraźnie się zmieszał.
– Nie.
– Bo?
– Od kilku lat nie utrzymujemy kontaktów.
– Coś się wydarzyło?
– I tak, i nie. Krzysiek odszedł od Kościoła, a poza tym Halina… Sama pani rozumie.
Szczegółowe wyjaśnienia nie były Renacie potrzebne. Pożegnała się ze staruszkiem, zapaliła papierosa i ruszyła w stronę zaparkowanego nieopodal auta. Przez krótką chwilę myślała o swoich rodzicach. Średnio się z nimi dogadywała. Kiedyś żałowała, że ojciec szybko odszedł, zdecydowanie zbyt za wcześnie. Na dobrą sprawę została bez bliższej rodziny, bo z matką i młodszą siostrą kontaktowała się od wielkiego dzwonu i nie nazbyt chętnie.
– Ale może to i lepiej, że jestem sama dla siebie – skomentowała na głos.
Renata nie znosiła taniego blichtru i szpanu. Do tego alergicznie reagowała na słowo „kultowy”. A SPATiF w Sopocie ponoć taki był. Łukowską knajpa przy Monciaku jedynie irytowała. By nie rzec – wkurwiała w stopniu znacznym. Ale cóż było robić, sopocki biznesmen, Piotr Bryłowski, uwielbiał SPATiF i zawsze wskazywał go jako miejsce spotkań. Tego wieczoru też wyrażał całym sobą, że czuje się tu jak u siebie. Przybijał piątki ze znajomymi, witał się z barmanami. Milutko, pomyślała i zrobiła łyk ginu z tonikiem. Miała gdzieś, że czekał ją jeszcze powrót samochodem do domu. W końcu cóż to jest jeden mały, niegroźny drin?
Bryłowskiego, który był właścicielem kilku salonów luksusowych aut na Pomorzu, poznała ponad rok temu. Jego nastoletni syn poważnie zadłużył się u dilera narkotyków. Renata rozwiązała problem, swoimi sposobami, o których wolała biznesmenowi nie mówić. Ważne, że diler raz na zawsze zniknął z życia młodego Bryłowskiego. A jego ojciec był jej dozgonnie wdzięczny.
Przywitali się. Bryłowski zamówił podwójną whisky na lodzie. Popili, pogadali chwilę o niczym.
– To jaki, Renatka, masz do mnie romans?
– Nie mów do mnie Renatka. A o romansie zapomnij. Dla twojego dobra.
Biznesmen roześmiał się tubalnie.
– Uwielbiam się z tobą przekomarzać – stwierdził.
– Nie przekomarzam się, ja tak po prostu mam. Dobra, do rzeczy, bo czas stygnie. Kojarzysz Karola Kuna?
Bryłowski pociągnął solidny łyk whisky.
– Jasne. W oknach robi. Ma solidną firmę. Nie żebym się z nim kumplował, ale jesteśmy w takiej jednej lokalnej radzie przedsiębiorczości. A czemu wzięłaś go na celownik?
– Wcale nie wzięłam. Wynajął mnie, bo mu się żona gdzieś zapodziała.
– Z babami same problemy.
– Kontroluj słownictwo, bo się pogniewamy. – Pogroziła mu palcem.
Znowu się roześmiał.
– Co wiesz o Kunie i jego żonie?
– Niewiele. Mówiłem, to tylko znajomek, nic więcej. Wygląda na spokojnego gościa. Jest trochę spięty, jak to katol. Nawet chciał mnie ciągać na jakieś msze w intencji pomyślności biznesu, ale to nie moje klimaty. Wiarą kabzy nie nabijesz.
– Taaa, a mnie się wydawało, że księża tak robią…
– A daj spokój, bo mi ciśnienie skoczy.
– A o żonie Kuna coś wiesz?
– Często pokazuje się z nim na eventach, ale chyba nie zamieniłem z nią nawet jednego słowa. Zresztą sprawiała wrażenie wycofanej. Nie wiem, mogło mi się zdawać.
– I nic więcej?
Wzruszył ramionami.
– Nie interesowałem się nimi, więc mało wiem. Mogę popytać, jeśli chcesz, ale nic nie obiecuję.
– Będę wdzięczna.
– Wiesz, że masz u mnie bezterminową linię kredytową na wszystko.
Wolała nie dociekać, co właściwie znaczą te słowa.
Z rozsądku wmusiła w siebie dwie kanapki z serem i pomidorem, chociaż nie chciało jej się jeść. Dochodziła dziesiąta wieczorem. Wyszła z papierosem na balkon. Przy śmietnikach na podwórku żarzyły się ślepia kotów. Z oddali docierały do niej odgłosy gwałtownej kłótni. „Kurwy” i „chuje” leciały gęsto. Zwykły, spokojny wieczór w Nowym Porcie.
Rozdzwoniła się komórka. Kun. Jeśli zleceniodawca myślał, że po kilku godzinach roboty będzie mu składała raport, bardzo się mylił. Odrzuciła połączenie. Przez moment rozważała, czy nie zadzwonić do Darka. Jeśli sam się jednak do niej nie odzywał, zapewne znaczyło to, że niczego istotnego na temat Mirosławy Kun nie wyszperał w internecie. Była pewna, że wciąż jeszcze ślęczy przy komputerze. Taki typ zawzięty. W ich robocie była to przydatna cecha.
– Jutro – postanowiła. – Jutro też jest dzień.
Zgasiła peta w donicy z uschniętą tują. Nigdy nie miała ręki ani cierpliwości do roślin. W sumie nawet nie wiedziała, po jaką cholerę kupiła dwie tuje na balkon. Marzył jej się kiedyś nowy początek? Bzdury. Była, kim była, i nic nie wskazywało, że się zmieni. Kiedykolwiek.
Zapatrzyła się w mrok, rozrzedzony słabym światłem latarni.
– Gdzie ty się podziewasz, dziewuszko? – spytała ciemności.
Nie doczekała się odpowiedzi.
9 września 2022 roku, piątek, Gdańsk – Nowy Port, Oliwa, Brzeźno
– Ale że nic?
– Zero, nul – potwierdził Darek.
Renata sięgnęła po kubek z kawą i zobaczyła dno. Przez chwilę zastanawiała się, czy rozsądne jest picie czwartej kawy tego poranka. W końcu nie było jeszcze dziewiątej. Walić to, postanowiła i włączyła ekspres.
– Nie ma kont na żadnych mediach społecznościowych, więc najprostsza ścieżka pozyskiwania informacji odpada – dodał jej pracownik.
– Niektórzy z zasady nie bawią się w socjale – odparła.
– Mnie to jednak nie pasuje. Kobieta siedzi w domu, pewnie ma od cholery i trochę wolnego czasu i co, niby nie kusi ją, żeby pozaprzyjaźniać się z kimś przez net?
– Że niby kobieta, która nie pracuje zawodowo, nie ma nic do roboty? Myślisz stereotypowo, chłopczyku. Może po prostu nie lubi pokazywać swojego życia obcym.
– Mniejsza czy prawdziwego, czy nie.
– A to już inna kwestia…
Łukowska postawiła kubek z kawą na biurku. Usiadła w fotelu, oparła stopy o blat.
– Noż, do kurwy wynędzniałej, żadnego punktu zaczepienia – zaklęła bez złości.
– Ale… – zaczął Darek.
Na to „ale” właśnie czekała. Zawistowski zawsze wygrzebywał coś z internetu. Zachęciła go gestem dłoni.
– Mirosława studiowała pedagogikę szkolną tutaj, na Uniwersytecie Gdańskim.
– I ta informacja ma nam w czymś pomóc? – prychnęła.
– Poczekaj. Doszperałem się do zdjęć z uczelnianych wyjazdów jej roku. Zobacz. – Podeszła do biurka Darka i spojrzała na ekran. Wyświetlał kolejne foty i pokazywał palcem: – Prawie zawsze nasza zaginiona stoi obok dwóch dziewczyn. Te dwie blondynki, widzisz?
– No tak.
– Ustaliłem, że to Justyna Rak i Natalia Kowalczyk.
Renata nie spytała, jak to zrobił. Ta wiedza nie była jej do niczego potrzebna.
– Zakładam, że się przyjaźniły, a na pewno dobrze znały.
– Słusznie.
– Więc może wcale nie jest tak, jak twierdzi mąż, że ona nie ma przyjaciółek. Zresztą w ogóle nie mieści mi się w głowie, że trzydziestoośmioletnia kobieta nie ma żadnych bliższych znajomych.
Krótko żyjesz, mało wiesz, pomyślała. Znała wielu ludzi żyjących samotnie z wyboru albo dlatego, że nie trafili na ludzi, z którymi udało im się wytworzyć jakąkolwiek trwałą więź.
– Dobra robota – pochwaliła. – Wiesz, co robić.
– Znaczy?
Westchnęła ciężko. Czasami irytowało ją, że Darek ciągle potrzebował poleceń i wskazówek.
– Namierz te blondyny i pogadaj z nimi. Może wciąż utrzymują kontakt z Mirosławą i coś wiedzą o jej obecnym życiu.
– Się robi.
– Jak dowiesz się czegoś konkretnego, dzwoń.
– Jasne.
Podeszła do swojego biurka, ściągnęła z oparcia fotela kurtkę, upchnęła w kieszeni paczkę fajek.
– A ty gdzie? – spytał.
– Pokręcę się tu i tam śladami naszej zaginionej.
Renata powoli jechała po kocich łbach. Stary bruk wyglądał malowniczo, jednak jej podrasowane sportowo audi cierpiało, tocząc się po nierównej nawierzchni. Zaparkowała przed sporą posesją, aż kipiącą od zieleni, przełamanej już jesiennymi kolorami, na której stała piętrowa, pewnie przedwojenna willa, ale nieco przebudowana, unowocześniona. Dom Kunów. Wysiadła z samochodu, oparła się o jego bok i zapaliła. Ulica Mściwoja II w gdańskiej Oliwie była cicha i przyjemna dla oka. Stare jarzębiny, rosnące wzdłuż chodnika, wypielęgnowane ogrody, zadbane domy. Świetna lokalizacja, trochę na uboczu, ale w sumie blisko centrum Gdańska i wszelkich ciągów komunikacyjnych. Musiałaby pewnie mieć z siedem żyć, niczym kot, by zarobić na dom w tej okolicy.
Patrzyła na dom Kunów. Nie musiała tu przyjeżdżać, ale raz, nie miała nic ważniejszego do roboty, dwa, była przekonana, że czasami miejsca więcej mówiły o ludziach z nimi związanych, niż oni sami chcieli zdradzić. Co komunikowała jej ta posesja i willa? Dostatek, spokój, ład. Ładna fasada, za którą czai się mrok? Mirosława przed czymś uciekała. Albo przed kimś. O ile to była ucieczka, bo przecież mogła znaleźć się w złym miejscu w złym czasie. Taką opcję Renata też rozważała. I takiej opcji się bała, bo wyjątkowo źle znosiła widok sponiewieranych kobiet od czasu, kiedy dla dobra prowadzonej sprawy zaryzykowała życie bliskiej jej dziewczyny. Dziewczyny, która jej zaufała i źle na tym wyszła. Niby dawne dzieje, ale akurat ta rana wciąż się nie goiła.
Dosyć tego gapienia, uznała Łukowska, otwierając drzwi samochodu. Nim wsiadła, zauważyła, że z domu Kunów wychodzi kobieta z workiem śmieci w ręku. Szary, powyciągany dres, farbowane na jasny blond włosy spięte w koński ogon. Z daleka wyglądała na czterdziestolatkę. Kiedy Renata podeszła do furtki, zorientowała się, że kobieta jest młodsza, tylko dosyć zniszczona.
Łukowska przedstawiła się, powiedziała, kim jest i co tu robi. Kobieta w dresie odstawiła worek na ziemię i powiedziała:
– Aaa, pan coś o jakimś detektywie wspominał. To znaczy… – wyraźnie się zmieszała. – Nie podsłuchuję, ale pan tak głośno mówił do telefonu…
– Spokojnie. A pani to kto?
– Agnieszka. Pomoc domowa. W sensie Mróz Agnieszka.
– Mogę wejść? Chciałabym chwilę z tobą porozmawiać. – Renata, chcąc skrócić dystans, zwracała się do niej na „ty”.
– Zajęta jestem, obiad kończę… Poza tym pan zakazał wpuszczania obcych pod jego nieobecność.
Kun najwidoczniej krótko trzymał swoją pracownicę, by nie rzec – służbę. Była skłonna założyć się o spore pieniądze, że biznesmen myśli o Agnieszce właśnie jako o służącej. Przez krótką chwilę Renata zastanawiała się, czy Kun równie krótko trzymał własną żonę. Może stąd brało się jej znikanie? Może zwyczajnie potrzebowała przestrzeni i oddechu. Odrobiny wolności. Łukowska tego nie wykluczała.
– Dobra, jasne. – Renata nie zamierzała na siłę wbijać na posesję Kunów. – To tylko kilka pytań i mnie nie ma. Byłaś tu tego dnia, kiedy zniknęła Mirosława?
Agnieszka skinęła głową.
– Kiedy zorientowałaś się, że zniknęła?
– A bo ja wiem? Tak przed czternastą poszłam po Darię do szkoły. Jak wychodziłam, pani była, jak wróciłam, już nie.
– Nie zdziwiło cię to?
– Niby czemu? Myślałam, że pani poszła na zakupy albo do kosmetyczki. Nie spowiadała mi się, co robi.
– Kiedy zrozumiałaś, że coś jest nie tak?
Agnieszka przez chwilę wpatrywała się w swoje krótko przycięte paznokcie, jakby szukała w nich brudu. Nieistniejącego.
– To nie ja, to pan. Wrócił koło osiemnastej i zdziwił się, że pani nie ma. Dzwonił do niej, ale komórka była wyłączona. Zaczęliśmy sprawdzać szafy pani. Wszystkie walizki były na miejscu, ubrania chyba też, ale to ja nie wiem, nie szperam po nie swoich rzeczach.
– Jak zareagował Kun?
– W sensie pan?
– Tak.
– Był zdenerwowany. I chyba zły. Nie wiem tak do końca. Pan nie jest zbyt wylewny.
Ciekawostka, po jednym spotkaniu ze zleceniodawcą Renata obstawiała, że mężczyzna jest wybuchowy i raczej nie tłumi swoich emocji.
– A jak zachowywała się Mirosława w dniu zniknięcia?
– Normalnie.
– To znaczy?
– Zeszła na śniadanie, zjadła płatki z jogurtem. Potem spytała, co przygotowuję na obiad.
– I tak dokładnie pamiętasz, co wtedy jadła?
– Pani zawsze rano je to samo.
Wszystko to nie wyglądało za ciekawie. Mirosława zaczęła zwykły dzień, a potem znikła bez śladu. Źle to wróżyło, bardzo.
– Długo pracujesz u Kunów?
– Ponad cztery lata.
– To już trochę. Twoim zdaniem, jakim są małżeństwem?
– Normalnym.
– Może się kłócili?
– Nie widziałam, nie słyszałam.
To się dużo dowiedziałam, pomyślała Renata. Była ciekawa, czy pomoc domowa faktycznie nie dostrzegła żadnych rys na tym ponoć dobrym małżeństwie, czy zwyczajnie odwracała wzrok. Nie potrafiła wyczuć Agnieszki, rozstrzygnąć, czy jest z nią szczera.
– Co Mirosława robiła po całych dniach?
– Ja tam nie wiem, swojej roboty pilnuję.
– Nic a nic nie wiesz? Jakoś w to nie wierzę.
– Przepraszam, ale nie mam czasu, muszę obiad skończyć.
Agnieszka schyliła się po worek ze śmieciami i wrzuciła go do kosza.
Renata myślała gorączkowo. Odnosiła wrażenie, że kobieta coś jednak ukrywa. Albo ukryć chce. I że chyba boi się Kuna, chociaż mógł to być wniosek na wyrost. Może zwyczajnie bała się podpaść pracodawcy i stracić robotę.
Agnieszka odwróciła się do Renaty plecami, ale nie ruszyła w stronę domu.
– Agnieszka, chwila. Ostatnie pytanie. Czy przed zniknięciem Mirosławy zdarzyło się coś nietypowego albo dziwnego?
Blondynka powoli, noga za nogą, ruszyła przed siebie.
– Agnieszka, poczekaj. Chyba chcesz, żeby twoja pani się znalazła?
Tani szantaż emocjonalny zadziałał, bo blondynka odwróciła się w stronę Łukowskiej. Dobre i tyle, że nie czmychnęła do domu.
– No nie wiem… – zaczęła niepewnie.
– Wszystko może okazać się ważne. Najmniejszy drobiazg. Naprawdę.
Agnieszka kolejny raz wbiła wzrok w swoje paznokcie. Jakieś natręctwo? Niewykluczone.
– No ja nie wiem… – Po tych słowach kobieta zawiesiła się na dłuższą chwilę. Łukowska milczała. Czasami cisza bardziej skłania do zwierzeń niż ciągle ponawiane pytania. – Była taka sytuacja przed zniknięciem pani.
Spojrzała na Renatę. Czekała na pytanie, jakąkolwiek sugestię? Renata konsekwentnie milczała.
Agnieszka chrząknęła, skrzywiła usta, ale kontynuowała:
– Kilka dni wcześniej, przed tym, no… Wracałam z zakupów. Pani stała z facetem przed bramką i rozmawiała.
– Znasz go?
– Pierwszy raz na oczy widziałam.
– Jak wyglądał?
– No jak facet. Krótko ostrzyżony, wysoki, w takiej zielonej, jakby wojskowej kurtce. Na oko był starszy od pani.
– Coś jeszcze zauważyłaś?
– Nie, zanim doszłam do bramki, poszedł sobie.
– I Mirosława nie powiedziała ci, kto to był?
– Niby tak, niby nie.
Renata zaczynała tracić cierpliwość do kobiety.
– Wyjaśnij mi dokładniej, wszystko może okazać się ważne.
– Ja tam się sprawami państwa nie interesuję, ale tak odruchowo spytałam, kto to był.
– I?
– Pani powiedziała, że nikt.
– Jak to nikt?
– No tak powiedziała. Więcej nie dopytywałam.
Rozdzwoniła się komórka Łukowskiej, wyjęła telefon z kieszeni kurtki i spojrzała na wyświetlacz. Darek. Dzwonił, więc pewnie złapał jakiś trop.
– Dzięki, bardzo mi pomogłaś – rzuciła Renta, a w myślach dodała: chyba. – Tu masz moją wizytówkę. Dzwoń, jakby coś ci się jeszcze przypomniało w tej sprawie.
– Ja tam…
Detektywka nie usłyszała „nic nie wiem”, bo szybkim krokiem szła w stronę audi.
Renata była głodna, więc wyciągnęła Darka do Perły Bałtyku, najlepszej restauracji w Nowym Porcie. Ich zupę klopsikową mogła jeść na okrągło, więc kolejny raz ją zamówiła. Jadła powoli, delektując się smakiem, a Darek referował, co udało mu się ustalić.
– Złapałem Justynę Rak pod telefonem. Do Natalii Kowalczyk mam tylko mejla, wysłałem jej pytania, ale na razie się nie odezwała.
– To i tak nieźle – pochwaliła go. – Co ci powiedziała Rak?
– Dobrze obstawiłem, kumplowały się na studiach. Potem przez jakiś czas też. Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy Mirka wyszła za Kuna. Tak twierdzi Rak. Mirosława coraz rzadziej dawała się wyciągać na spotkania. Mówiła, że nie ma czasu. Rak to dziwiło, bo wiedziała, że po ślubie Kunowa rzuciła pracę pedagog w szkole. W końcu Justyna uznała, że to normalna sprawa. Pewne znajomości z czasem się rozluźniają. Po tym jak Mirka urodziła córkę, w ogóle przestały się widywać. Raz na ruski rok dzwoniły do siebie z życzeniami na święta, nic więcej. Rak nie ma pojęcia, co teraz robi i jak żyje jej przyjaciółka.
– Cóż, niby nie ma w tym nic podejrzanego. Coś jeszcze?
– Tak, ale to jedynie domysły Rak. Tak zaznaczyła. Odniosła wrażenie, że Kun nie chciał, żeby żona spotykała się z koleżankami.
– Skąd jej to przyszło do głowy?
– Ponoć prawie zawsze, kiedy się spotykały, Kun dzwonił do żony, a ona wtedy bardzo szybko zwijała się do domu.
– Może tęsknił?
– Chyba się nie słyszysz – obruszył się Zawistowski.
– Przecież żartowałam. – Mimo że trochę już się znali, Darek wciąż nie łapał jej poczucia humoru. Zdawała sobie sprawę, że jest specyficzne. – Plotkowały o Kunie?
– No właśnie nie. Na pytania Rak o męża Mirka zwykle zmieniała temat. Albo ucinała go tekstem, że, cytuję: „Miałam wielkie szczęście, że trafiłam na Karola”.
– Kłamczuszka – skomentowała.
– Też mi się tak zdaje.
Renata skończyła zupę. Chciało jej się palić, więc nie czekając na kelnerkę, poszła do baru zapłacić. Stanęli na chodniku. Ulicą Oliwską wolno przetoczył się tramwaj.
– Jeszcze jedno – zaczął Darek. – Rak podrzuciła info, że w ich studenckiej paczce była jeszcze jedna kobieta, Jola Jarecka. I to ponoć z nią Kun trzymała się najbliżej.
– Dobra, namierz ją.
Darek zaśmiał się i podał jej kartkę.
– Już to zrobiłem. Łatwizna. Ta cała Jola, ciekawostka, mieszka teraz w Bieszczadach, w wiosce Zatwarnica. Łatwo było ją obczaić, bo ma tam pensjonat i kino.
– Że niby kino w bieszczadzkiej wiosce?
– Dziwne, nie. Ale to prawda, kino działa, sprawdziłem w sieci. Zanotowałem ci telefon i mejla do niej. Dzwoniłem, ale nie odbierała.
Łukowska zastanawiała się nad kolejnymi ruchami w sprawie zaginionej. Coś zaczynało się dziać, pusta przestrzeń wokół Mirosławy Kun zapełniała się ludźmi, którzy ją znali. Tyle tylko że wciąż nie wpadła na jej ślad. Nawet najmniejszy.
Powoli wracali do biura. Poleciła Darkowi, by znalazł kontakt do Krzyśka Cyglera.
– A to kto? – dopytał Zawistowski.
– Przyrodni brat Mirki.
– To nie wzięłaś namiarów na niego od Cyglerów? Przecież byłaś u nich.
– Nie utrzymuje kontaktów ze starymi.
– Ciekawostka.
– Jak dla mnie, w rodzinach Kunów i Cyglerów dzieje się coś złego. A przynajmniej niepokojącego. Tyle tylko, że nie mówią mi wszystkiego.
– I pewnie nie powiedzą.
– Łaski bez. Sama do wszystkiego się dogrzebię.
Parsknął śmiechem.
– W to nie wątpię.
Darek tkwił w biurze, a Renata u siebie w mieszkaniu. W sumie niewielka różnica. Kilka razy wybrała numer Jareckiej, ale właścicielka bieszczadzkiego Kina Końkret nie odbierała. Nagrała się jej z prośbą o kontakt, nie wyjaśniając, kim jest i czego chce.
Położyła się na kanapie, włączyła płytę śląskiej kapeli Oberschlesien. Mocny, industrialny rock. Wokal w języku śląskim. Kiedy ponad dwa lata temu wyprowadzała się ze Śląska, nie podejrzewała, że będzie za nim tęskniła. A jednak. W Gdańsku wcale nie było jej źle, ale ostatnio coraz częściej czuła niepokój. Znużyło ją to miasto? Potrzebowała zmiany? Znowu? Na razie wolała nie odpowiadać sobie na te pytania.
Przyszedł SMS od biznesmena z Sopotu. Nie dowiedział się niczego ważnego na temat Kuna. Prawdę powiedziawszy, nie liczyła na rewelacje z tego źródła.
Poczuła ochotę na alkohol, uległa jej. Zacną ilość wódki dopełniła odrobiną soku pomarańczowego. Wokalista wyrykiwał: „Dyć ciebie już niy ma, przykryła cie ziemia. Przykryła cie…”.
– Mirko, mam nadzieję, że jednak tak się nie stało – powiedziała na głos.
Zadzwoniła komórka. Kun, typ zawzięty i upierdliwy. Tak zaczynała o nim myśleć. Odebrała.
– Co, do cholery, pani wyrabia?! – wywrzeszczał pytanie.
Policzyła w myślach do dziesięciu. Nie wiadomo po co, bo ten patent nigdy nie pomagał jej w stonowaniu emocji. Tak samo, jak i w tym przypadku.
– Dzwoni pan, żeby tak sobie powrzeszczeć, czy ma pan jakieś konkretniejsze pytanie?
Biznesmen przez chwilę ciężko dyszał do słuchawki.
– Bez mojej wiedzy i zgody przyjechała pani do mojego domu i nagabywała gospodynię. – A jednak nie służącą, Renata źle oceniła Kuna. – Nie tak się umawialiśmy.
– Raz, nie ustaliliśmy szczegółów, jeśli chodzi o sposób prowadzenia przeze mnie sprawy pana żony. Dwa, nie nagabywałam Agnieszki, tylko zadałam kilka pytań. Więc skąd ten wkurw?
– Proszę się nie wyrażać.
Jaki delikutaśny się znalazł, przemknęło jej przez głowę. Najwyraźniej Kun należał do mężczyzn, którzy sami pewnie klęli, ile wlezie, ale nie znosili grubych słów, padających z ust kobiety.
– Na przyszłość – Kun mówił już spokojniejszym głosem – jeśli będzie pani chciała przesłuchiwać osoby z mojego otoczenia, najpierw proszę to ze mną skonsultować. Jasne?
– Da się zrobić.
– Ustaliła pani coś? Bo nie raczyła mi pani złożyć wczoraj raportu…
Renata nie zamierzała się tłumaczyć.
– Rozmawiałam z rodzicami Mirosławy. Nic nie wiedzą.
– No przecież wspominałem pani o tym. Traci pani cenny czas.
– Może tak, może nie.
– Ale…
– Odnalazłam przyjaciółki pana żony – wbiła mu się w zdanie. – Choć jak pan twierdził, podobno przyjaciółek nie miała.
– Bo to stare dzieje były – Kun twardo trzymał się swojej wersji. – Mirka postawiła na rodzinę, nie miała czasu na zbędne znajomości.
– Ona sama tak postanowiła czy pan ją do tego zmusił?
– Co to w ogóle za pytanie? Szanuję żonę i jej decyzje.
Cokolwiek to znaczy, skomentowała w myślach.
– Jakie działania pani teraz planuje?
– Będę rozmawiała ze wszystkimi znajomymi Mirosławy. Jeśli gdzieś się ukryła, o ile się ukryła – wolała zaznaczyć – to pewnie u którejś z tych osób. Chyba że zaszyła się w jakimś hotelu.
– Na pewno nie.
– A skąd ta pewność?
– Mamy z żoną wspólne konto bankowe. W ciągu ostatnich dni nie zauważyłem na nim żadnej aktywności Mirki.
To takie rzeczy… Szanowany, majętny biznesmen trzymał łapę na wspólnej kasie. Czyli po prostu kontrolował żonę. Kun coraz mniej podobał się Renacie.
– Dlaczego wcześniej mi pan o tym nie powiedział?
– Uznałem, że nie jest to istotna informacja.
– Naprawdę? – Z całych sił Łukowska starała się zachować spokój. – Jeśli będzie pan ukrywał kluczowe dane, kiepsko widzę pomyślne zakończenie tej sprawy.
– Płacę pani niemałe pieniądze, żądam i wymagam. Tak to wygląda. Powtarzam, spodziewam się codziennych raportów. W tej kwestii nie przyjmuję żadnych wymówek. A jeśli do poniedziałku nie da mi pani konkretów, rozwiążemy umowę.
– Ale… – zaczęła, ale w słuchawce zabrzmiał sygnał zerwanego połączenia.
Złamas.
Chuj ci w dupę i kamieni kupę, pomyślała. Mógł sobie zrywać umowę, mógł jej nie płacić. Postanowiła, że i tak znajdzie Mirkę. I dowie się, co się działo w pięknej willi na Mściwoja II.
Zmierzchało. Renata nie mogła usiedzieć w domu, więc wsiadła na rower i popedałowała w stronę Brzeźna. Była po trzech drinkach, więc wolała nie ryzykować jazdy samochodem. Wprawdzie policja ostatnio ścigała także pijanych rowerzystów, ale założyła, że przecież nie jest tak do końca pijana, a szansa, że ktoś ją zatrzyma, jest niewielka. Z trudem wjechała na wiadukt. Za dużo papierosów, za mało dbałości o kondycję. Który to już raz obiecywała sobie, że wreszcie się za siebie weźmie? Kiedyś. Przez Park Brzeźnieński pojechała w stronę plaży nad Zatoką Gdańską. Park był właściwie na wpół dziki. Co jakiś czas ktoś się tam wieszał, zdarzały się napady, ale Renata się nie bała. Lubiła to miejsce.
Usiadła na piasku, który wciąż jeszcze zachowywał ciepło słonecznego dnia. Wokoło było niemal pusto. Z rzadka w zasięgu jej wzroku pojawiali się zapóźnieni spacerowicze. Zapaliła. Wsłuchiwała się w cichy, monotonny plusk fal. Morze było spokojne, ona nie.
Od pewnego czasu zdarzało jej się czuć źle ze samą sobą. Czy właściwie – odczuwała niepokój, którego źródło było dla niej zagadką. Bo w sumie w jej życiu nie działo się przecież nic złego. Kryzys wieku średniego? Być może, zważywszy, że za kilka miesięcy miała skończyć czterdzieści lat. Co było nie tak? Miała swoją firmę, mimo przejściowych problemów finansowo dawała sobie radę, mieszkała w przyjemnym miejscu, które oswoiła i polubiła, chociaż nie do tego stopnia jak Śląsk. Właśnie – Śląsk. Może chodziło o stratę, której nie przepracowała, z którą do końca się nie pogodziła. Ponad dwa lata wcześniej podjęła decyzję, że kończy z policją. Nie mogła zaakceptować tego, co działo się w jednostce za rządów PiS-u. Zresztą przecież nie tylko w ich jednostce. Karierowicze z politycznego nadania, bez żadnych kompetencji i umiejętności, ponoszący się po komendach. Ręcznie sterowane dochodzenia. Uporczywe polowania na ludzi, którzy w ten lub inny sposób podpadli jaśnie panującej władzy. Miała tego po kokardę. Nadkomisarz Edmund Polański, jej bezpośredni przełożony, tłumaczył, że pisowska smuta kiedyś minie, prosił ją o cierpliwość. Nigdy nie była cierpliwa i być nie chciała. Z żalem żegnała się z Mundkiem, tak samo jak z innymi współpracownikami, Adamem Tyszką i Krzyśkiem Mateją. Polubiła ich, a oni ją. I oswoiła Śląsk, chociaż kiedy trafiła tam dziesięć lat temu, wcale się na to nie zanosiło. Do komendy miejskiej w Katowicach została zesłana z Warszawy z CBŚP. Za grzechy. Przez pierwsze miesiące myślała tylko o tym, jak wyrwać się z górniczego regionu. Jednak z czasem nie tylko zaakceptowała nowe miejsce pracy i życia, ale i polubiła. Teraz zwyczajnie brakowało jej Śląska, podobnie jak Konrada Rowickiego. Byłego gliny, który od lat był prywatnym detektywem w Krakowie. Wspólnie rozwiązali sprawy zaginionej Ukrainki, Tatiany oraz kobiety zgwałconej w parku w Szczawnicy. Później przez pewien czas byli blisko, nawet bardzo, tyle tylko, że Renata zazwyczaj nie przywiązywała się do mężczyzn. Rzuciła Konrada jak wielu innych wcześniej, a i potem. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła. Brakowało jej Rowickiego, chociaż nie do końca chciała się do tego przyznać przed samą sobą.
Rozdzwoniła się komórka. Ktoś się do niej dobijał przed dwudziestą drugą? Walić to, postanowiła. Po chwili telefon zadzwonił po raz kolejny. Nieznany numer. Westchnęła, odebrała i usłyszała:
– Tu Jola Jarecka, pensjonat Chyża Hapełe. Ktoś do mnie dzwonił z tego numeru…
Odnaleziona
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji