Zgodne małżeństwo - Aleksandra Tyl - ebook + audiobook + książka

Zgodne małżeństwo ebook i audiobook

Aleksandra Tyl

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W tej komedii nie odnajdziecie romantycznych uniesień. To powieść ANTYromantyczna, w której małżonkowie odkrywają w sobie nieznane dotąd instynkty. Uprzejmie prosimy nie brać przykładu z bohaterów.

Po dwudziestu latach małżeństwa Joanna i Jacek rozumieją się niemal bez słów. Bo i wielu słów nie potrzeba, gdy brakuje tematów do rozmów. Trochę brakuje też emocji w związku, ale kto by się tym przejmował, skoro pozornie wszystko gra.

Nadchodzi jednak moment, kiedy rutyna zaczyna doskwierać. Najpierw Jackowi, który zbliżając się do pięćdziesiątki, czuje na karku nieprzyjemny podmuch mijającego czasu. Czuje go tak mocno, że rozbudza się w nim głęboka chęć do zmiany. Bo czy nie byłoby przyjemnie rozpocząć nowe, lepsze życie? Nowe miejsce, nowa kobieta, nowe plany… Jacek, nakręcony marzeniami, zaczyna działać. Na horyzoncie pojawia się potencjalna kochanka oraz plan, jak zdobyć szybkie pieniądze umożliwiające realizację upragnionego celu. Wprawiona w ruch machina zdaje się nie do powstrzymania. Do czasu, gdy Joanna zaczyna coś podejrzewać…

Uprzejmie prosimy nie brać przykładu z bohaterów!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 52 min

Lektor: Laura Breszka
Oceny
3,9 (152 oceny)
55
42
37
15
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JolantaPiotrowska2

Nie oderwiesz się od lektury

wesoła i zabawna pozycja, warta przesłuchania 👍😃😃
00
AsiekW

Dobrze spędzony czas

Fajna, zabawna historia:)
00
crisder

Nie oderwiesz się od lektury

jest moc. Książka ma fajną lekką fabułę a do tego została kapitalnie przeczytana.
00
karkry

Nie oderwiesz się od lektury

zabawna. polecam
00
madzia935

Nie polecam

Szkoda czasu. Przesłuchałam 30%, nie było zabawnie.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Gru­pa Wy­daw­ni­cza Li­te­ra­tu­ra In­spi­ru­je Sp. z o.o., 2022
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­neAll ri­ghts re­se­rved Ksi­ążka ani żad­na jej część nie mogą być pu­bli­ko­wa­ne ani w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób po­wie­la­ne w for­mie elek­tro­nicz­nej oraz me­cha­nicz­nej bez zgo­dy wy­daw­cy.
Re­dak­cja: Ju­sty­na Ja­kub­czyk
Ko­rek­ta: Alek­san­dra Mar­czuk
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Mar­ta Gra­bow­ska
DTP: Ju­sty­na Ja­kub­czyk
ISBN 978-83-67173-23-0
Gda­ńsk/War­sza­wa 2022
Wy­daw­nic­two Pro­za­miza­mo­wie­nia@li­te­ra­tu­ra­in­spi­ru­je.plwww.pro­za­mi.plwww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ru­je.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

ROZDZIAŁ 1

Jacek Bed­nar­czyk miał wszyst­ko, cze­go do szczęścia po­zor­nie trze­ba: zdro­wie, pra­cę, miesz­ka­nie, żonę, dziec­ko i psa. I te­ścio­wą, któ­ra po tym, gdy od­kry­ła w so­bie ży­łkę do ha­zar­du, zmu­szo­na była po­pro­sić cór­kę o dach nad gło­wą. Na wy­ści­gach kon­nych oraz w ka­sy­nach stra­ci­ła bo­wiem nie­mal wszyst­ko. Trzy­po­ko­jo­we miesz­ka­nie Bed­nar­czy­ków nie było wpraw­dzie zbyt duże, ale po­nie­waż ich cór­ka już daw­no się wy­pro­wa­dzi­ła, je­den po­kój mo­żna było od­dać ma­mie.

Je­dy­ne, co Jac­ko­wi w ży­ciu ci­ąży­ło, to wiek. Zbli­ża­jąc się do pi­ęćdzie­si­ąt­ki, od­czuł, że ży­cie tra­ci sens, a on sam, za­miast kon­cen­tro­wać się na rze­czach wa­żnych i jesz­cze bar­dziej wa­żnych, tra­ci czas, bie­ga­jąc na spa­ce­ry z te­rie­rem, ro­bi­ąc za­ku­py spo­żyw­cze na po­le­ce­nie żony i pro­wa­dza­jąc te­ścio­wą na wi­zy­ty u psy­chia­trów, któ­rzy za ka­żdym ra­zem przy­pi­sy­wa­li jej nie tyl­ko re­cep­ty, lecz ta­kże skie­ro­wa­nia do szpi­ta­la na ha­zar­do­wy od­wyk. Ma­mu­sia obie­cy­wa­ła, że ow­szem, po­je­dzie, ale te­raz musi za­ro­bić na ten kąt u cór­ki, dla­te­go naj­pierw znaj­dzie pra­cę, by do­ro­bić do skrom­nej eme­ry­tu­ry, a po­tem we­źmie w tej pra­cy zwol­nie­nie i uda się na od­wyk.

Ja­cek wie­dział, czuł to pod skó­rą, że praw­dzi­we ży­cie to­czy się gdzieś obok. Gdzieś, gdzie za­wsze świe­ci sło­ńce, leją się drin­ki, a pi­ęk­na szczu­pła ko­bie­ta z za­mglo­nym wzro­kiem pyta, czy mogą iść wresz­cie do łó­żka. Tak, ta ko­bie­ta co­raz częściej po­ja­wia­ła się w jego gło­wie. Na po­cząt­ku nie mógł się zde­cy­do­wać, czy ma mieć dłu­gie rude wło­sy, czy może kró­ciut­kie i pla­ty­no­wy blond. W ko­ńcu zde­cy­do­wał się na de­li­kat­ną sza­tyn­kę o wło­sach kręco­nych, do ra­mion, szczu­płą, ale o buj­nych pier­siach, trzy­dzie­sto­lat­kę, któ­ra przy­gry­za­jąc war­gi, py­ta­ła­by go, do­kąd dziś wyj­dą na ko­la­cję... Na­zwał ją Li­dią, po­nie­waż dzie­si­ęć lat wcze­śniej po­znał pew­ną Li­dię na wy­je­ździe słu­żbo­wym i choć nie miał oka­zji za­mie­nić z nią sło­wa, był prze­ko­na­ny, że jest nie­zwy­kle uro­czą ko­bie­tą o wspa­nia­łym nie tyl­ko cie­le, lecz ta­kże cha­rak­te­rze.

I oto Li­dia za­miesz­ka­ła ra­zem z Jac­kiem, jego żoną, psem i te­ścio­wą.

Żona Jac­ka, Jo­an­na – ko­bie­ta zwy­czaj­nej po­stu­ry i nie­wy­so­ka, ale z cha­rak­te­rem – nie wy­ma­ga­ła od męża wie­le. Miał przy­cho­dzić z pra­cy na czas, po dro­dze ro­bić za­ku­py, rano i wie­czo­rem wy­cho­dzić z psem i pil­no­wać pła­ce­nia ra­chun­ków. Sama była oso­bą nie­zwy­kle za­jętą. Nie pra­co­wa­ła wpraw­dzie za­wo­do­wo, ale an­ga­żo­wa­ła się spo­łecz­nie we wszel­kie osie­dlo­we spra­wy, a po­nad­to była spe­cja­list­ką w wy­szu­ki­wa­niu oka­zji w ga­zet­kach re­kla­mo­wych i w in­ter­ne­cie. Do­sko­na­le wie­dzia­ła, w któ­rym skle­pie któ­re­go dnia jest pro­mo­cja na kawę, gdzie naj­ta­niej mo­żna ku­pić ser mor­ski i do któ­re­go skle­pu po­je­chać, żeby nie wy­da­jąc for­tu­ny, na­być czte­ro­oso­bo­wy na­miot.

Z ołów­kiem w ręku co­dzien­nie rano za­czy­na­ła prze­gląd osie­dlo­wej pra­sy, po­po­łud­nia­mi do­pa­da­ła ulo­tek przy­nie­sio­nych przez li­sto­no­sza, a wie­czo­ra­mi ro­bi­ła wni­kli­wy prze­gląd stron in­ter­ne­to­wych. Ad­re­na­li­na pod­ska­ki­wa­ła, kie­dy uda­ło jej się zna­le­źć schab jesz­cze ta­niej niż ty­dzień wcze­śniej. Czu­ła się mi­strzy­nią w wy­szu­ki­wa­niu ofert i wie­dzia­ła, że jej umie­jęt­no­ść znaj­du­je po­klask u sąsia­dek bli­ższych i dal­szych. Nie­jed­na przy­cho­dzi­ła, żeby się do­wie­dzieć, gdzie jest ja­kaś oka­zja, pro­mo­cja, co ak­tu­al­nie mo­żna do­stać po ni­ższej ce­nie. Jo­asia na osie­dlu była bar­dziej sza­no­wa­na niż go­spo­da­rze do­mów. Może dla­te­go, że za­wsze była chęt­na do po­mo­cy i wy­ko­ny­wa­ła pra­cę, za któ­rą nikt nie mu­siał pła­cić.

**

Był po­czątek wrze­śnia, je­den z tych po­chmur­nych desz­czo­wych dni, któ­re zwia­stu­ją nad­cho­dzącą je­sień. Ja­cek, jak co dzień, wy­sko­czył rano z psem, ku­pił świe­że bu­łki, a na­stęp­nie – sta­ra­jąc się nie obu­dzić żony i te­ścio­wej – za­pa­rzył kawę, zja­dł szyb­kie śnia­da­nie i wy­sze­dł do pra­cy.

W sa­mo­cho­dzie do­pa­dło go prze­czu­cie, że ten po­nie­dzia­łek przy­nie­sie ka­ta­stro­fę. We­wnętrz­ne po­de­ner­wo­wa­nie wzma­ga­ło się z ka­żdym ki­lo­me­trem prze­je­cha­nym w śli­ma­czym tem­pie. Już wie­dział, że się spó­źni.

– Dla­cze­go, kie­dy pada, za­wsze są kor­ki? – wark­nął.

Zer­k­nął na kie­row­cę ja­dące­go le­wym pa­sem. Ten też nie try­skał hu­mo­rem. Za­ci­ęta twarz, zmęczo­ne oczy.

Sza­ra War­sza­wa, ko­rek, deszcz, a do tego wszyst­kie­go je­sień.

– Ku­źwa – jęk­nął Ja­cek. Ser­ce za­pło­nęło mu ża­lem.

Na­gle ogar­nęło go wiel­kie wspó­łczu­cie. Dla sie­bie i dla wszyst­kich nie­szczęśni­ków wo­kół. Do­cho­dzi­ła ósma, o tej po­rze gdzieś ca­łkiem bli­sko, cho­ćby w Hisz­pa­nii, ja­śnia­ło sło­ńce, praw­dzi­we sło­ńce prze­dzie­ra­jące się przez praw­dzi­wą zie­leń. Gdzieś de­li­kat­nie szu­mia­ły fale oce­anu, gdzieś wy­da­wa­ły tre­le ko­lo­ro­we pta­ki.

Gdzieś bu­dzi­ła się wła­śnie Li­dia, cze­ka­jąc na po­ran­ne po­ca­łun­ki i piesz­czo­ty.

Ale Li­dia sie­dzia­ła prze­cież tuż obok. Za­my­ślo­na, mil­cząca. Po­sągo­wo pi­ęk­na. Ja­cek zer­k­nął na sie­dze­nie pa­sa­że­ra. Na­praw­dę tam była. Wie­dział, oczy­wi­ście, że nie jest praw­dzi­wa, że to tyl­ko wy­twór jego wy­obra­źni – tul­pa, jesz­cze zbyt świe­ża, by roz­wi­nąć wła­sną świa­do­mo­ść. Jej obec­no­ść była jed­nak tak ko­jąca, tak cu­dow­nie przy­jem­na, że na­wet kie­dy mil­cza­ła, od­czu­wał ema­nu­jącą od niej mi­ło­ść i od­da­nie.

– Za­bio­rę cię tam, pta­szy­no – mruk­nął, po­ru­szo­ny praw­dą pły­nącą z tej obiet­ni­cy. – Znaj­dę na to spo­sób.

Mi­mo­wol­nie się uśmiech­nął. Wcze­śniej­sze po­de­ner­wo­wa­nie ustąpi­ło.

Kie­dy do­je­chał do fir­my, był już zu­pe­łnie spo­koj­ny. Za­par­ko­wał na jed­nym z dwóch wol­nych miejsc, wy­łączył sil­nik i znów spoj­rzał na mil­czącą Li­dię.

– Wiesz, że mu­szę iść do pra­cy – po­wie­dział ci­cho, za­uwa­żyw­szy nie­za­do­wo­le­nie na jej twa­rzy. – Nie smuć się, ko­cha­nie. Przy­si­ęgam, że wo­la­łbym ka­żdą chwi­lę spędzać z tobą, ale mam też obo­wi­ąz­ki. Idź na kawę, po­bu­szuj po skle­pach, spo­tka­my się po po­łud­niu.

Li­dia wy­wró­ci­ła swo­imi obłęd­nie nie­bie­ski­mi ocza­mi i, nie­chęt­nie, bo nie­chęt­nie, ale wy­szła z auta i skie­ro­wa­ła się do po­bli­skiej ka­wiar­ni. Ja­cek przez chwi­lę pa­trzył za nią, po­dzi­wia­jąc wspa­nia­łą syl­wet­kę, spręży­sty krok, lek­ko ko­ły­szące się bio­dra i opa­da­jące na ra­mio­na fale ciem­nych wło­sów. Tego dnia wi­dział ją w czer­wo­nej suk­ni po­ły­sku­jącej bro­ka­tem, zmie­nił jed­nak kon­cep­cję z po­wo­du po­go­dy, więc te­raz szła ubra­na w dłu­gą brązo­wą spód­ni­cę, ja­sny ob­ci­sły golf oraz wy­so­kie za­mszo­we buty. W ręku trzy­ma­ła ele­ganc­ką pa­ra­sol­kę. Pre­zen­to­wa­ła się zja­wi­sko­wo. Ża­ło­wał, że nikt poza nim nie może jej uj­rzeć, ale po­cie­sza­ła go myśl, że taka ko­bie­ta wzbu­dza­ła­by zbyt wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie, co mo­gło­by oka­zać się kło­po­tli­we. W tej po­sta­ci była tyl­ko jego.

Po­gwiz­du­jąc we­so­ło, chro­ni­ąc gło­wę przed desz­czem skó­rza­ną ak­tów­ką, wsze­dł do biu­ra.

– No, pa­nie Jac­ku. Spó­źnion­ko – za­uwa­ży­ła re­cep­cjo­nist­ka, marsz­cząc brew. – Pan mi tu pod­pi­sze. – Zwy­cza­jo­wo po­ło­ży­ła na bla­cie li­stę pra­cow­ni­czą.

– Pani Ka­rin­ko ko­cha­na. – Ja­cek przy­brał za­tro­ska­ną minę. – Wi­dzia­ła pani, ja­kie kor­ki. Deszcz. Czter­dzie­ści mi­nut to jesz­cze nie spó­źnie­nie. Wpisz­my ósmą, nikt się nie do­wie – za­pro­po­no­wał, pusz­cza­jąc oko. – Kie­row­ni­ka prze­cież nie ma. Jego miej­sce par­kin­go­we jest pu­ste.

– Tak­sów­ką przy­je­chał. Wi­docz­nie, w prze­ci­wie­ństwie do pana, nie chciał się spó­źnić na ze­bra­nie.

Ze­bra­nie! Ku­źwa mać! – jęk­nął w du­chu Ja­cek. Pierw­sze ze­bra­nie po wa­ka­cjach, po wszyst­kich prze­rwach urlo­po­wych, po mar­twym se­zo­nie, po le­ni­wym le­cie. Wa­żne ze­bra­nie.

– Wszy­scy są? – spy­tał, choć licz­ba pod­pi­sów na li­ście nie po­zo­sta­wia­ła złu­dzeń.

– Wszy­scy. Prócz pana. Le­piej niech mi pan li­stę pod­pi­sze i bie­gnie, bo ze­gar tyka.

Ja­cek w mil­cze­niu chwy­cił dłu­go­pis, zło­żył pod­pis i po­bie­gł do win­dy. Na szó­ste pi­ętro do­ta­rł za kwa­drans dzie­wi­ąta, do sali kon­fe­ren­cyj­nej kil­ka se­kund pó­źniej. Drzwi były lek­ko uchy­lo­ne. W środ­ku pa­no­wa­ła ci­sza, co było nie­zwy­czaj­ne, po­nie­waż za­wsze pod­czas tego typu spo­tkań to­czo­no oży­wio­ne dys­ku­sje i trud­no było o spo­kój.

Ja­cek się prze­ci­snął, sta­ra­jąc się nie otwie­rać zbyt sze­ro­ko drzwi i uni­ka­jąc wzro­ku zgro­ma­dzo­nych. Pla­no­wał usi­ąść gdzieś w kącie, z tyłu, po­zo­stać nie­zau­wa­żo­nym.

– Ja­cek Bed­nar­czyk! – Tu­bal­ny głos kie­row­ni­ka spo­wo­do­wał, że Ja­cek sta­nął w pół kro­ku. Przez salę prze­sze­dł ci­chy po­mruk. – Ja­cek Bed­nar­czyk! – po­wtó­rzył kie­row­nik, a w jego gło­sie dało się sły­szeć wzru­sze­nie. – Ka­mień z ser­ca! Już my­śla­łem, że może wy­pa­dek, za­wał, szpi­tal, co­kol­wiek. A to tyl­ko spó­źnie­nie... – Uśmiech roz­świe­tlił po­wa­żną twarz kie­row­ni­ka.

– Tyl­ko spó­źnie­nie – po­twier­dził grom­ko Ja­cek i od­wza­jem­nił uśmiech. Roz­lu­źnił się nie­co i wy­pro­sto­wał. Pew­niej­szym już kro­kiem prze­sze­dł do wol­ne­go krze­sła.

– I to wła­śnie, pro­szę pa­ństwa, na­zy­wa się na­tu­ral­na se­lek­cja! – krzyk­nął za­do­wo­lo­ny kie­row­nik.

Zgro­ma­dze­ni nie­mra­wo po­ki­wa­li gło­wa­mi, wpa­tru­jąc się w Jac­ka wspó­łczu­jącym wzro­kiem.

– Jaka se­lek­cja? – spy­tał szep­tem Ja­cek, na­chy­la­jąc się ku sie­dzące­mu obok ko­le­dze.

– Na­tu­ral­na – od­pa­rł kum­pel. – Bar­dzo mi przy­kro, sta­ry – do­dał nie­mal oj­cow­skim to­nem.

– Ale że co?

– Będą zwal­niać, ale nie mają po­wo­dów. Kie­row­nik wy­ja­śniał, że szu­ka­ją ja­kie­goś spra­wie­dli­we­go klu­cza. Na pierw­szy ogień pój­dą ci, któ­rzy w ja­kiś spo­sób na­wa­lą. Cho­ćby po­przez spó­źnie­nie... Na­zwał to na­tu­ral­ną se­lek­cją.

– Uwa­żam, że to spra­wie­dli­we – do­dał sie­dzący tuż obok krępy sza­tyn, któ­re­go imie­nia Ja­cek ni­g­dy nie mógł za­pa­mi­ętać.

– Jaka se­lek­cja?! – Ja­cek nie­mal krzyk­nął, wsta­jąc. – Jaka se­lek­cja? – spy­tał, pa­trząc na kie­row­ni­ka. – Pra­cu­ję w tej fir­mie od dwu­dzie­stu pi­ęciu lat!

– Spo­koj­nie, Bed­nar­czyk, bez ner­wów. – Kie­row­nik ski­nął gło­wą. – Za­pra­szam do mnie, po­roz­ma­wia­my. A pa­ństwu już dzi­ęku­ję.

Po sali prze­sze­dł szmer. Lu­dzie nie­mal bez­gło­śnie pod­no­si­li się z krze­seł, wy­cho­dzi­li, nie za­mie­nia­jąc ani sło­wa. At­mos­fe­ra była przy­gnębia­jąca, lecz do Jac­ka in­for­ma­cja o zwol­nie­niu do­cie­ra­ła w spo­wol­nio­nym tem­pie. Roz­gląda­jąc się po zna­jo­mych twa­rzach, szu­kał bły­sku, za­ry­su uśmie­chu, wska­zu­jące­go, że to jed­nak żart. Ale nikt się nie uśmie­chał. I nikt na nie­go nie pa­trzył.

Otępia­ły, zszo­ko­wa­ny, po­sze­dł za kie­row­ni­kiem.

– Pra­cu­ję dla was od nie­mal dwu­dzie­stu pi­ęciu lat, ni­g­dy do­tąd się nie spó­źni­łem, nie na­wa­li­łem, by­łem na ka­żde za­wo­ła­nie. Ba! Ni­g­dy nie pro­si­łem na­wet o pod­wy­żkę! – wy­krztu­sił, gdy zna­le­źli się w ma­łym ga­bi­ne­cie.

– To praw­da – przy­znał kie­row­nik. – Mo­żna więc po­wie­dzieć, że dzi­siej­sza sy­tu­acja to znak. Fra­je­rzy od­pa­da­ją pierw­si.

Ja­cek prze­łk­nął śli­nę.

– Fra­je­rzy... – po­wtó­rzył nie­mal bez­gło­śnie.

– Cóż... Fak­ty są ta­kie, że nie­wie­le nas do­tąd kosz­to­wa­łeś. Punkt dla cie­bie. Ale dzi­ęki temu nie mu­si­my wy­pła­cać wy­so­kiej od­pra­wy. Punkt dla nas. Kosz­ty, Ja­cek, tnie­my kosz­ty. Lato było okrop­ne, sam wiesz. Kon­ku­ren­cja dzia­ła prężnie, za­trud­nia­ją mło­dych, zde­ter­mi­no­wa­nych. U nas od daw­na sprze­daż ku­le­je. Mu­szę zwol­nić trzy­dzie­ści pro­cent za­ło­gi. Uwierz, nie jest to ła­twe. A ty, pa­trząc ta­kim wzro­kiem, wca­le nie po­ma­gasz.

– Lato za­wsze było kiep­skie, prze­cież sprze­da­je­my grzej­ni­ki. Od­bi­je­my je­sie­nią, zimą. Nie mogę stra­cić te­raz pra­cy, do­bi­jam pi­ęćdzie­si­ąt­ki, kto mnie przyj­mie? Mam na utrzy­ma­niu ro­dzi­nę.

– Ka­żdy ma.

– Ty nie masz – za­uwa­żył cierp­ko Ja­cek.

– Bo ja nie by­łem fra­je­rem. Za­dba­łem o sie­bie, o swój byt i kom­fort – po­wie­dział z dumą kie­row­nik. – Wal­czy­łem o pod­wy­żki, o awans. I je­stem kie­row­ni­kiem. Sam sie­bie nie zwol­nię.

– Pre­zes może cię zwol­nić.

– Może i może. Ale nie chce. Wszy­scy je­ste­śmy lu­dźmi, Ja­cek. Wal­czy­my o prze­trwa­nie. Kli­mat się zmie­nia, zimy już lżej­sze, grzej­ni­ki po­wo­li się ko­ńczą. Z roku na rok będzie­my zmniej­szać za­trud­nie­nie, te­raz czy pó­źniej – stra­cisz tę ro­bo­tę.

– Czy­li tak po pro­stu mam już so­bie iść?

– Masz trzy­mie­si­ęcz­ny okres wy­po­wie­dze­nia. Po­pra­cu­jesz jesz­cze dwa mie­si­ące, po­tem pój­dziesz na urlop. Wkrót­ce inni do cie­bie do­łączą, będzie ra­źniej.

– Tyle ener­gii w tę fir­mę wło­ży­łem, tyle z sie­bie da­łem... I tak po pro­stu mnie zwal­niasz? Bo dziś się spó­źni­łem?

– Nie dra­ma­ty­zuj, jest jak jest.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki
.

Po­wie­ści oby­cza­jo­we, kry­mi­na­ły, thril­le­ryWci­ąga­jące i nie­ba­nal­neZa­czy­taj się!

www.pro­za­mi.pl

Ksi­ęgar­nia wy­sy­łko­wawww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ru­je.pl