Zielona filozofia. Jak poważnie myśleć o naszej planecie - Roger Scruton - ebook

Zielona filozofia. Jak poważnie myśleć o naszej planecie ebook

Roger Scruton

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Środowisko i jego ochrona od dawna były terenem zarezerwowanym dla politycznej lewicy. Roger Scruton w Zielonej filozofii dowodzi jednak, że konserwatyzm ma o wiele większe od liberalizmu czy socjalizmu predyspozycje, by stawić czoło problemom związanym z ekologią.

Nasza wspólna przyszłość nie jest pewna, ale możemy wybrać taką drogę, która zapewni naszej planecie i naszemu gatunkowi bezpieczeństwo. Filozof uważa, że zamiast powierzać troskę o środowisko niewydolnym organizacjom pozarządowym i międzynarodowym komisjom, powinniśmy wziąć za nie osobistą odpowiedzialność. Żaden projekt na szeroką skalę się nie powiedzie, jeśli nie będzie zakorzeniony w praktycznym rozumowaniu na małą skalę. Trzeba więc, byśmy przejęli kontrolę nad naszym środowiskiem i dbali o nie jak o swój dom, między innymi poprzez działalność w lokalnych stowarzyszeniach, co było tradycyjnym celem polityki konserwatywnej.

„Doskonale napisana i ambitna, jeśli chodzi o zakres, niezmiernie interesująca książka i cenny wkład w debatę dotyczącą polityki ochrony środowiska”.

„Independent”

„Pełna pasji, oszałamiająca obrona zielonej polityki jako domeny konserwatystów”.

„Sunday Times”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 466

Oceny
3,9 (7 ocen)
2
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Roger Scruton Zielona filozofia. Jak poważnie myśleć o naszej planecie Tytuł oryginału Green Philosophy: How To Think Seriously About The Planet ISBN   First published in hardback in Great Britain in 2012 by Atlantic Books, an imprint of Grove Atlantic Ltd. Copyright © Roger Scruton, 2012 The moral right of Roger Scruton to be identified as the author of this work has been asserted by him in accordance with the Copyright, Designs and Patents Act of 1988.All rights reserved. No part of this publication may be reproduced, stored in a retrieval system, or transmitted in any form or by any means, electronic, mechanical, photocopying, recording, or otherwise, without the prior permission of both the copyright owner and the above publisher of this book. Copyright © 2017 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j. Redaktor Eliza Szybowicz Projekt okładki i stron tytułowych Design Partners Layout i łamanie Dymitr Miłowanow Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Przedmowa

Wydaje się, że rozwiązanie problemów środowiska naturalnego przekracza nasze możliwości, gdy tak przeskakujemy od jednej opinii do drugiej, od jednej polityki do drugiej, nie mając się czego uchwycić, z wyjątkiem jednego wątku naszej wspólnej troski. Wierzymy panikarzom, bo przecież nikt nie może być aż takim czarnowidzem bez ważnej przyczyny. Wierzymy sceptykom, ponieważ dają nam nadzieję i przypominają, że panikarze w swoje czarnowidztwo wnieśli wkład emocjonalny. I przyglądamy się, jak rządy, organizacje pozarządowe i grupy nacisku wspólnie wykorzystują nasze zaniepokojenie i proponują, jak je załagodzić.

Bez środków rządowych trudno jest rozwiązać takie problemy, jak zmiana klimatu, wyciek ropy, zanieczyszczenie tworzywami sztucznymi i zmniejszanie się bioróżnorodności. Historia jednak mówi nam, że zakrojone na wielką skalę projekty, skoro tylko znajdą się w rękach biurokratów, wkrótce wymykają się spod odpowiedzialnej kontroli, a regulacje narzucone przez państwo wywołują skutki uboczne i często pogarszają stan, który miały poprawić. Co więcej, ci sami ludzie, którzy obiecują wdrażanie dużych projektów dostarczających czystej energii i zmniejszających zanieczyszczenia, proponują zarazem rozległe projekty rozwoju lotnisk, budowy dróg i subsydiowania przemysłu motoryzacyjnego. Faktem jest, że kiedy za te problemy zabiera się rząd, my tracimy nad nimi kontrolę. Nasze własne rozumienie ukształtowały potrzeby lokalne, a nie globalne niewiadome: jest ono efektem sytuacji, które spotykają nas codziennie, a jego mądrość jest mądrością przetrwania.

Dla obrońców środowiska z takiego stanu wypływa pewna nauka. Żaden projekt zakrojony na dużą skalę nie powiedzie się, jeśli nie będzie zakorzeniony w praktycznym lokalnym rozumowaniu na małą skalę. Gdyż w ostatecznym rozrachunku to my musimy działać, to my musimy akceptować decyzje podejmowane w naszym imieniu oraz współpracować w ich wdrażaniu i to my musimy ponosić wszelkie ofiary, które są nieodzowne ze względu na przyszłe pokolenia. Wydaje mi się, że współczesne ruchy ochrony środowiska, z których wiele domaga się daleko idących i wręcz niewyobrażalnych projektów rządowych, jak również fundamentalnych przemian w naszym sposobie życia, tej nauki jeszcze nie poznały. Ich programy, podobnie jak ich bicie na alarm, straszą zwykłego obywatela, ale go nie zjednują. Tak więc tkwi on pośród tysiąca przestróg i nawoływań, mając nadzieję, że dotrze do mety życia i od tego hałasu nie oszaleje.

W tej książce przedstawiam inny sposób patrzenia na problemy ochrony środowiska. Sposób, który jest, mam nadzieję, zgodny zarówno z ludzką naturą, jak i wyrastającą z rutyny codziennego życia filozofią konserwatywną. Nie przedstawiam szczegółowych rozwiązań konkretnych problemów. Proponuję natomiast przyjęcie takiej perspektywy, dzięki której problemy te mogą stać się naszymi, a my zaczniemy je rozwiązywać, wykorzystując dany nam ekwipunek moralny. Takie jest, jak mi się zdaje, stałe przesłanie konserwatyzmu. Jeśli ludzie, którzy nie potrafią poradzić sobie z problemem bez odwoływania się do radykalnych rozwiązań, za które osobiście czują się odpowiedzialni, przyjmą to przesłanie z wrogością, będzie to tylko kolejny dowód na jego zasadność.

Moim zamiarem jest przedstawienie w tej książce zarówno kwestii środowiska naturalnego w ogólności, jak i wszystkich jego uwarunkowań i konsekwencji. Odwołuję się zatem do filozofii, psychologii i ekonomii, a także do prac ekologów i historyków. Wskazuję, że każdy z nas musi ustosunkować się do problemów ochrony środowiska w okolicznościach życia codziennego i (pod żadnym pozorem) nie powinny one zostać zawłaszczone przez państwo. Jedynie wtedy, gdy ludzie będą mieli odpowiednią motywację, możliwe jest ich rozwiązanie, a zadaniem rządu jest stworzenie warunków, w których właściwa motywacja będzie mogła się pojawić i utrwalić.

Motywację tę (a raczej zespół motywacji) nazywam ojkofilią, umiłowaniem i współodczuwaniem domu (i jego otoczenia). Przedstawiam tu warunki, w których rodzi się ojkofilia oraz rolę państwa w przygotowaniu dla niej miejsca. Bronię lokalnych inicjatyw jako lepszych od globalnych programów, stowarzyszeń cywilnych jako lepszych od politycznego aktywizmu, a także cichej instytucji przyjaźni jako lepszej od zakrojonych na wielką skalę głośnych batalii nakierowanych na określony cel. Moja argumentacja jest wbrew stanowiskom dominującym we współczesnej literaturze ekologicznej i być może czytelnicy przyjmą ją sceptycznie. Nawet ci, którzy mimo wszystko podzielają moje główne niepokoje. Z tego powodu zbadałem pierwsze zasady praktycznego rozumowania i sposoby, dzięki którym racjonalne podmioty mogą osiągnąć we wzajemnej współpracy rozwiązania problemów, jakimi nie może zająć się ani jednostka, ani scentralizowane państwo. Jestem krytycznie nastawiony zarówno do odgórnych regulacji, jak i zorganizowanych grup zadaniowych. Problem ochrony środowiska postrzegam jako wyrastający z utraty równowagi, do której dochodzi, gdy ludzie przestają pojmować swoje otoczenie jako dom. Ma ona wiele przyczyn; jedną z ważniejszych jest złe wykorzystanie prawodawstwa oraz fragmentacja i atomizacja społeczeństwa, zachodzące wówczas, gdy biurokraci biorą sprawy w swoje ręce.

Praca nad tą książka była możliwa dzięki stypendium badawczemu w American Enterprise Institute, gdzie mogłem cieszyć się akademicką atmosferą i wolną od uprzedzeń, a tak bardzo mi potrzebną, krytyką moich poglądów. Wiele skorzystałem z rozmów z kolegami, zwłaszcza z dyskusji z Kennethem P. Greenem, Lee Lane’em, Stevenem Haywardem i Christopherem C. DeMuthem. Chciałbym także podziękować Kimberly Hudson i Keriann Hopkins za ich bezcenną pomoc redakcyjną. Słowa podziękowania niech przyjmą też Tony Curzon Price, Angelika Krebs, Ian Christie, Alicja Gęścińska, Mark Sagoff i David Wiggins. Cierpliwie czytali moje wcześniejsze szkice i słusznie karcili za wiele błędów, z których nie wszystkie zostały poprawione.

Scrutopia, lipiec 2010

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

W ostatnim czasie zarówno zwolennicy, jak i liczni przeciwnicy umieścili ruch ochrony środowiska niejako „po lewej” stronie sceny politycznej. Opowiada się on bowiem za ubogimi i bezbronnymi, występując przeciwko wielkiemu biznesowi, konsumpcjonizmowi i strukturom władzy społecznej. Obraz ten jednak jest wielce mylący. Korzenie ruchu ochrony środowiska w Wielkiej Brytanii sięgają oświeceniowego kultu piękna przyrody oraz dziewiętnastowiecznej reakcji na rewolucję przemysłową, w której jednakową rolę odgrywali torysi i radykałowie. Pierwotny sprzeciw wobec rolnictwa przemysłowego połączył socjalistów spod znaku samorządu pracowniczego (guild socialism), takich jak Harold John Massingham, torysów, takich jak lady Eve Balfour, świeckich guru, takich jak Rudolf Steiner, i ekscentrycznych radykałów, takich jak Rolf Gardiner. Ten ostatni swe idee zapożyczał z lewa i prawa i został nawet uznany (przez Patricka Wrighta) za swego rodzaju faszystę1. Amerykański ruch ochrony środowiska obejmuje kult przyrody Johna Muira, radykalny indywidualizm Thoreau, transcendentalizm Emersona, „ekocentryzm” Aldo Leopolda i społeczny konserwatyzm południowych agrarystów (z Vanderbilt) – grupy pisarzy, których przykładem był nostalgiczny poeta Allen Tate, a w naszych czasach reprezentuje ją Wendell Berry2. Francuski ruch ochrony środowiska jest dzieckiem konserwatystów pays réel, takich jak Gustave Thibon i Jean Giono. Niemieccy Zieloni odziedziczyli coś zarówno po romantyzmie charakterystycznym dla ruchu Wędrowny Ptak (Wandervogel) z początku dwudziestego wieku, jak również wizję domu i osiadłości tak pięknie wyrażaną przez niemieckich poetów romantycznych, a współcześnie podjętą przez byłego nazistę Martina Heideggera oraz – w bardziej przejrzysty i liberalny sposób – jego żydowskiego ucznia Hansa Jonasa3.

Co więcej, dzisiejsi ekolodzy są świadomi szkód, które w środowisku naturalnym spowodował socjalizm rewolucyjny – by przywołać tu przymusową kolektywizację, szaleńczą industrializację i gargantuiczne plany przenoszenia całych populacji, rzek i krajobrazów, których świadkami byliśmy w Związku Radzieckim i Chinach4. Myśliciele o lewicowych sympatiach nie będą uważali tych nadużyć i gwałtów za nieuchronny skutek swoich idei. Niemniej będą musieli przyznać, że trzeba jeszcze wielu wysiłków, aby ktoś o normalnym sumieniu mógł uznać, że socjalizm stanowi właściwe rozwiązanie, a nie jest częścią problemu. Jednocześnie rzadko są w stanie rozpoznać jakiekolwiek pokrewieństwo z „prawicą” i, jak się wydaje, często uznają słowo „konserwatyzm” za nieprzyzwoite, niemające żadnego semantycznego związku z „konserwacją”, czyli tak przez nich cenionymi utrzymaniem i ochroną.

Jak sądzę, wyjaśnienie tego stanu rzeczy wiąże się z tym, że ekolodzy przyzwyczaili się postrzegać konserwatyzm jako ideologię wolnej przedsiębiorczości, a wolną przedsiębiorczość jako zamach na zasoby Ziemi, i według nich nie ma ona innych celów, jak tylko krótkoterminowy zysk. Co więcej, na lewicy przyjęła się tendencja, by mylić racjonalny interes własny, napędzający rynek, z chciwością będącą formą irracjonalnego ekscesu. I tak oto manifest partii Zielonych z 1989 roku wyróżnia „fałszywych bogów rynku, chciwość, konsumpcję i wzrost” i głosi: „rząd Zielonych zastąpiłby tych fałszywych bogów współpracą, samowystarczalnością, dzieleniem się i gospodarnością”5. W manifeście tym pobrzmiewa przekonanie, że poleganie wyłącznie na rynku w celu rozwiązania naszych problemów jest nieuchronnym dryfowaniem w kierunku antyspołecznym. To oskarżenie idzie ramię w ramię z poglądem, że należy przywołać inne, bardziej altruistyczne motywy, które to może przywołać tylko rząd lewicowy. Zgadzam się z tezą, że istnieją takie inne motywy. Ale wątpię, aby rząd lewicowy był skłonny się do nich odwoływać.

Ci, którzy nazywają siebie konserwatystami w sensie politycznym, są po części współodpowiedzialni za to błędne rozumowanie. Mają bowiem tendencję do postrzegania współczesnej polityki w kategoriach prostej dychotomii, w której po jednej stronie stoi wolność jednostki, a po drugiej kontrola państwa. Wolność jednostki oznacza wolność ekonomiczną, a ta z kolei oznacza wolność wykorzystywania naturalnych zasobów dla finansowego zysku. Kupiec handlujący drewnem, który karczuje lasy deszczowe, spółka górnicza niwelująca wierzchołek góry, producent samochodów wypuszczający niekończący się strumień aut, wytwórca coca-coli wysyłający w świat dziennie milion plastikowych butelek – oni wszyscy (a przynajmniej tak się wydaje) są posłuszni prawom rynku, i wszyscy, jeśli nie są kontrolowani, niszczą jakąś część naszego wspólnego dziedzictwa. A ponieważ w gospodarce rynkowej najwięksi aktorzy wyrządzają największe szkody, obrońcy środowiska swoją wrogość kierują wobec największych firm i wolnych gospodarek, które je tworzą. Gdy jednak zlikwidujesz gospodarkę rynkową, w rezultacie otrzymasz przedsiębiorstwa tak samo wielkie i tak samo niszczycielskie, a ponieważ znajdują się one w rękach rządu, zwykle nie są odpowiedzialne przed żadną suwerenną władzą, która mogłaby ograniczyć ich drapieżne praktyki. Właściwą reakcją konserwatystów nie jest więc opowiadanie się za wolnością ekonomiczną bez zwracania uwagi na koszty, ale właśnie rozpoznanie kosztów wolności ekonomicznej i podjęcie wszelkich działań, aby je zredukować.

Potrzebujemy wolnej przedsiębiorczości, ale potrzebujemy również rządów prawa, które ją regulują, a prawo musi nadążać za zagrożeniami. Kiedy przedsiębiorczość stanowi prerogatywę dla kraju, podmiot, który kontroluje prawo, jest identyczny z podmiotem, który ma najsilniejsze racje, aby go unikać. To według mnie wystarczające wyjaśnienie ekologicznej katastrofy gospodarek socjalistycznych. Jak pokazały badania, wolne gospodarki, z prawem prywatnej własności i egzekwowalną praworządnością, nie tylko zużywają o wiele mniej energii na wytworzenie porównywalnego produktu niż gospodarki, gdzie własność prywatna jest niepewna albo jej w ogóle nie ma, lecz także mogą dostosować się o wiele szybciej do wymagań czystej energii i dokonać redukcji gazów cieplarnianych6. Zatem chociaż rynki nie są w stanie rozwiązać wszystkich naszych problemów z ochroną środowiska, a w istocie są przyczyną niektórych z nich, to inne możliwości są niemal zawsze gorsze.

Istnieją też inne, lepsze powody myślenia, że konserwatyzm i ochrona środowiska są naturalnymi sprzymierzeńcami. Konserwatyzm oznacza w moim rozumieniu utrzymywanie ekologii społecznej. To prawda, że wolność jednostki jest częścią tej ekologii, ponieważ bez niej organizmy społeczne nie mogą się przystosowywać. Wolność jednak nie jest jedynym celem polityki. Konserwatyzm i konserwacja są dwoma aspektami tej samej dalekosiężnej polityki, którą jest oszczędne gospodarowanie zasobami i zapewnienie ich odnawialności. Zasoby te obejmują kapitał społeczny ucieleśniony w prawach, obyczajach i instytucjach; obejmują także kapitał materialny zawarty w środowisku i kapitał gospodarczy zawarty w wolnej, ale zarazem praworządnej gospodarce. Z tego punktu widzenia celem polityki nie jest reorganizacja społeczeństwa w interesie jakiejś nadrzędnej wizji czy ideału, takiego jak równość, wolność czy braterstwo. Celem jest zachowanie odporności na oddziaływanie sił entropii, które zagrażają naszej społecznej i ekologicznej równowadze. Celem jest przekazanie przyszłym pokoleniom – a póki co utrzymanie i poprawa – porządku, którego jesteśmy tymczasowymi powiernikami7.

Znaczy to, że w oczach krytyków konserwatyzm jest skazany na porażkę, gdyż stanowi jedynie próbę ucieczki przed drugim prawem termodynamiki. Chaos zawsze narasta i każdy system, każdy organizm, każdy spontaniczny porządek na dłuższą metę będzie miał charakter przypadkowy. Jednak jeśli nawet to prawda, to konserwatyzm jako praktyka polityczna nie staje się daremny, bo jak celnie ujął to Keynes, medycyna nie jest daremna z tego powodu, że ostatecznie „i tak wszyscy umrzemy”. Powinniśmy raczej uznać mądrość zwięzłego podsumowania filozofii przez lorda Salisbury i uznać, że „życie jest opóźnieniem”. Konserwatyzm jest polityką opóźniania, mającą na celu możliwie najdłuższe podtrzymanie życia i zdrowia organizmu społecznego.

Co więcej, jak uczy nas termodynamika, entropii można przeciwdziałać bezterminowo na poziomie lokalnym, wstrzykując energię i eksportując przypadkowość. Konserwatyzm kładzie nacisk na lojalność historyczną, tożsamość lokalną oraz pewien rodzaj długoterminowego zaangażowania, które pojawia się u ludzi w wyniku ich lokalnie zogniskowanych i ograniczonych przywiązań. Biorąc pod uwagę stawiane sobie cele, socjalizm i liberalizm są z natury rzeczy globalne, natomiast konserwatyzm ma charakter lokalny: jest obroną lokalnych enklaw kapitału społecznego przeciwko siłom anarchicznych przemian. I właśnie podkreślenie lokalnego wymiaru powoduje, że konserwatyzm w sposób wyjątkowy jest predestynowany do rozwiązywania problemów ochrony środowiska naturalnego.

Inaczej ujmując tę kwestię, można powiedzieć, że według konserwatysty polityka dotyczy utrzymania i naprawy systemów homeo­statycznych – systemów, które uruchamiają mechanizm korygujący w reakcji na destabilizującą zmianę. Systemami homeostatycznymi są rynki, podobnie jak tradycje, obyczaje i prawo zwyczajowe (common law); są też nimi rodziny oraz „stowarzyszenia obywatelskie”, które wspólnie tworzą tkankę wolnego społeczeństwa8. Konserwatyści są zainteresowani rynkami i wolą mechanizmy rynkowe od działań podejmowanych przez rządy, w sytuacji gdy zachodzi między nimi sprzeczność interesów. I to nie z powodu jakiejś quasi-religijnej wiary w rynek jako idealną formę porządku społecznego czy też jedyne rozwiązanie problemów społecznych i politycznych. Tym bardziej nie z powodu jakiegoś kultu dla kategorii homo oeconomicus i „racjonalnego interesu własnego”, który rzekomo nim kieruje. Dzieje się tak dlatego, że konserwatysta patrzy na rynki jako na samokorygujące się systemy społeczne, które w zderzeniu z zewnętrznymi wstrząsami mogą się im przeciwstawić, a w normalnych warunkach modyfikować potrzeby i motywacje swoich członków.

Istnieją też inne takie systemy. Są stowarzyszenia funkcjonujące w dłuższej perspektywie, które z upływem czasu tworzą tradycje i instytucje autonomicznego i samorządnego społeczeństwa. Jest rząd reprezentatywny, w którym urzędnicy muszą płacić za swoje błędy. I istnieją instrumenty prawne pozwalające na obciążenie kosztami za błędy tych, którzy je popełnili. W dalszych rozdziałach zajmę się niektórymi z tych systemów i poglądami, które je podtrzymują. Tylko szanując i wykorzystując te poglądy, możemy stworzyć udaną politykę ochrony środowiska. Wprowadzają one bowiem w zakres ludzkich spraw istotny element zarządzania. Zapewniają ujemne sprzężenie zwrotne, bez którego rynki mogą stać się antyspołecznymi i wyzyskującymi maszynami, o co od dawna oskarżają je ich przeciwnicy.

W rezultacie konserwatyzm ma wiele twarzy. Konserwatyści amerykańscy kładą nacisk na wolności ekonomiczne, łącząc go z silnym indywidualizmem i wiarą w wartość podejmowania ryzyka i przedsiębiorczości. Konserwatyści w Europie zwykli sobie cenić tradycję, obyczaj i społeczeństwo obywatelskie, podkreślając potrzebę uwzględniania przedsiębiorczości w ramach trwałego porządku społecznego. Taka różnica w spojrzeniu może prowadzić do sprzecznych polityk. W amerykańskim konserwatyzmie istnieje więc tendencja, aby preferować „rozwiązania rynkowe” bez względu na to, czy stanowią one zagrożenie dla tradycyjnych form wspólnotowych i społecznej równowagi (social equilibrium). Amerykanie jako naród posiadają obfitość ziem i zasobów naturalnych, co pozwoliło im nie zwracać uwagi na problemy niedostatku i przeludnienia. Wierzą, że zawsze znajdzie się przestrzeń i zasoby do nowych eksperymentów. Europa jest zbiorem ściśniętych państw, powstałych w toku zapisanej historii, posiadających cenne siedliska zarówno ludzkie, jak i zwierzęce, o które dbano i walczono przez wieki. Konserwatyści europejscy zdają sobie do bólu sprawę zarówno z istniejących ograniczeń, jak i niebezpieczeństw wynikających z „wyłamania się”. Nie oznacza to jednak, że odrzucają rozwiązania rynkowe. Oznacza natomiast, że będą zwracać baczniejszą niż ich amerykańscy koledzy uwagę na elementy, które umożliwiają funkcjonowanie rynków, a także na prawo, tradycję i życie moralne. Podobnie Europejczycy, spadkobiercy cennych miast ozdabianych przez wieki, nie mają takiego samego podejścia do ludzkich siedlisk jak Amerykanie. Powrócę do tych różnic w rozdziale ósmym, ponieważ wskazują one na sprawy, z których konserwatyści amerykańscy powinni nauczyć się czegoś ważnego9.

Proponowane przeze mnie konserwatywne rozumienie działania politycznego zostało sformułowane bardziej w kategoriach powiernictwa niż przedsiębiorczości, rozmowy niż nakazu, przyjaźni niż dążenia do realizacji wspólnego celu10. Idee te bez trudu można przenieść do projektu ochrony środowiska i zawsze mnie zdumiewa, że tak niewielu ekologów zdaje się to dostrzegać. Jest oczywiste dla konserwatysty, że nasze zuchwałe dążenie do jednostkowych zysków zarówno wystawia na szwank porządek społeczny, jak i zagraża planecie. Oczywiste jest także, że najmądrzejsza jest ta polityka, która dąży do ochrony i utrzymania tych obyczajów i instytucji, które powściągają nasze apetyty, odnawiają źródła społecznego zadowolenia i nie pozwalają przenosić kosztów naszych działań na tych, którzy nie byli ich sprawcami.

Z punktu widzenia ekologii główna trudność polega na tym, że równowaga społeczna i równowaga ekologiczna nie są ideami z tego samego porządku i niekoniecznie pozostają ze sobą w harmonii. Problem ten obrazują dwa przykłady. Wydaje się, że demokracje osiągają równowagę tylko w warunkach wzrostu ekonomicznego. Okresy stagnacji, gwałtowna inflacja albo zubożenie są także czasem radykalnego niezadowolenia, kiedy to rozgoryczenie i niedostatek prowadzą do niestabilności. Zatem podstawową troską rządów demokratycznych jest zachęcanie do rozwoju gospodarczego bez zwracania uwagi na koszty środowiskowe. To prawda, że głębokie ubóstwo jest główną przyczyną degradacji środowiska i że nieodzowny jest pewien poziom dobrobytu, aby ludzie mogli uwolnić energię i zasoby potrzebne do ochrony ich środowiska11. Wedle badań proponowana przez Simona Kuznetsa krzywa, która pokazuje, że najpierw nierówności ekonomiczne rosną, a potem wraz z rozwojem społeczeństw maleją, jest prawdziwa również w odniesieniu do kluczowych czynników środowiskowych. Powyżej przeciętnego rocznego dochodu na osobę w wysokości 4-5 tysięcy dolarów, jak sugeruje badanie, degradacja środowiska stale spada12. Niemniej stwierdzenie – wyrażone bądź jako przewidywanie, bądź jako zalecenie, że istnieją „granice wzrostu” – wykazuje pewne cechy prawdopodobieństwa. Optymiści wyznaczają granice wzrostu w bardziej odległym punkcie przyszłości niż pesymiści, a trwający między nimi spór opóźnia osiągnięcie jakiegokolwiek konsensusu13. Jasne jest jednak, że powyżej pewnego punktu tym, co faktycznie byłoby pożądane, jest nie tyle większy, ile mniejszy wzrost– a na obietnicę mniejszego wzrostu nie może sobie pozwolić żaden demokratyczny rząd. Widać to wyraźnie w stanowisku ostatnich brytyjskich rządów w sprawie lotnisk, biznesparków i dróg, których wpływu na środowisko nie bierze się pod uwagę, gdy tylko zostają one umieszczone w pakiecie „wzrost”. Widzimy to w reakcji Amerykanów na Protokół z Kioto. Nie tylko wielki biznes wywiera nacisk na amerykański Senat, aby nie ratyfikował tych porozumień. Znaczenie ma także pragnienie senatorów, aby zostali ponownie wybrani14. Nie znaczy to, że Protokół z Kioto daje właściwe rozwiązania problemów, na które zwrócono w nim uwagę. Trzeba jednak dostrzec poważną trudność, którą napotykamy przy wszystkich próbach znalezienia jakichś wiążących umów, mających ograniczyć konsumpcję na naszym globie. Dlaczego polityk miałby złożyć swój podpis pod umową, skoro jej efektem będzie usunięcie go ze stanowiska, a w konsekwencji uniemożliwienie mu wprowadzenia tej umowy w życie?

Demokracja nie jest jednak jedyną problematyczną sprawą. Inne formy społecznej równowagi także mogą stanowić zagrożenie dla środowiska, nie dlatego że zależą od wzrostu ekonomicznego, ale dlatego że zależą od wzrostu zaludnienia albo od zużycia niektórych malejących zasobów, na przykład lasów deszczowych. Weźmy pod uwagę tradycyjne społeczności islamskie zamieszkujące Afrykę Północną i część Bliskiego Wschodu. Osiągają one równowagę tylko wtedy, gdy ich rodziny cieszą się prywatną autonomią, pozostając pod opieką patriarchy, którego pozycja społeczna stale rośnie dzięki mocy jego sił reprodukcyjnych. Każda rodzina, jeśli chce utrzymać swoją pozycję, musi mieć cały orszak synów. Rezultatem w obecnych warunkach jest eksplozja demograficzna, która gwałtownie niszczy środowisko muzułmańskich krajów arabskich i Afryki Północnej. W następstwie rozprzestrzenia się ona w Europie, której intuicje i tradycje ścierają się z muzułmańskim stylem życia15.

Wśród ekologów pojawia się tendencja, aby wskazywać na wielkich graczy na rynku jako głównych winowajców. Przypisać zbrodnie przeciwko środowisku takim organizacjom, jak kompanie naftowe, zakłady motoryzacyjne, korporacje wycinające lasy, agrobiznesy, supermarkety, które czerpią zyski, przenosząc swoje koszty na innych (w tym na tych, którzy się jeszcze nie narodzili). Jest to jednak mylenie skutków z przyczyną. W gospodarce wolnorynkowej takie sposoby zdobywania zysków są rezultatem funkcjonowania mechanizmu niewidzialnej ręki i wynikają z wyborów podejmowanych przez nas wszystkich. To popyt na samochody, ropę, tanią żywność i zbędne luksusy jest faktyczną przyczyną istnienia przemysłu, który je produkuje. Oczywiście, prawdą jest, że wielcy gracze wyprowadzają na zewnątrz swoje koszty, jeśli tylko mogą. Jednak podobnie czynimy i my. Ilekroć podróżujemy samolotem, odwiedzamy supermarket, zużywamy paliwa płynne, tylekroć przenosimy koszty na innych, w tym na przyszłe pokolenia.

Gospodarka wolnorynkowa jest napędzana przez jednostkowy popyt. I w gospodarce wolnorynkowej zarówno jednostki, jak i wielkie biznesy dążą do przerzucenia kosztów na innych, jednocześnie zachowując dla siebie korzyści. Rozwiązaniem nie jest bynajmniej propozycja socjalistyczna – zakaz wolnej gospodarki, gdyż przekazuje on tylko ogromną władzę ekonomiczną w ręce nieodpowiadających przed nikim biurokratów, którym także zależy na eksportowaniu kosztów i jednoczesnym korzystaniu z bezpiecznych rent od tego produktu społecznego16. Rozwiązanie polega na takim dostosowaniu naszych potrzeb, byśmy sami ponosili ich koszty, i znalezieniu sposobu, aby skutecznie wywierać presję na instytucje biznesowe, by postępowały podobnie. Możemy dokonać korekty nas samych tylko pod warunkiem, że będziemy mieli do tego motywację – motywację na tyle silną, aby zdołała ograniczyć nasze apetyty.

Takie postawienie sprawy nic nam jednak nie mówi o tym, co faktycznie musimy zrobić, aby nasze działania były bardziej przyjazne dla środowiska. Obrona delektowania się lokalnymi potrawami (slow food), spowolnionego transportu i niskiego zużycia energii w społeczeństwie uzależnionym od fast foodów, turystyki, luksusu i marnotrawstwa niesie ze sobą ryzyko narażenia się na gniew tych, których chciałoby się nawrócić. Nie tylko nie zdobędziemy żadnych głosów, nawołując do zamykania lotnisk, zwężenia dróg czy odgórnie narzucając korzystanie z lokalnej żywności. Istnieje bowiem także niebezpieczeństwo, że sprawy się jeszcze pogorszą, gdy przedstawimy ochronę środowiska jako ideę nostalgicznych fanatyków. Wszyscy działacze ekologiczni znają taką reakcję. Dziwię się jednak, że nie dostrzegają, iż z reakcją podobnego typu spotykają się społeczni konserwatyści, kiedy bronią zagrożonego porządku moralnego, który był – jeszcze kilka dekad temu – przekazywany z pokolenia na pokolenie jako coś oczywistego. I ekolodzy, i konserwatyści poszukują motywów, które obronią wspólne dziedzictwo zagrożone przez drapieżność obecnych dzierżawców.

Sądzę, że racjonalny interes własny nie jest tym motywem, którego szukamy, choć, jak dowiodę, ma wielką rolę do odegrania. Racjonalny interes własny jest przedmiotem znanych syndromów: syndromu pieczeniarza (efektu gapowicza) oraz dylematu więźnia, i może odwrócić „tragedię wspólnego pastwiska” (tragedy of the commons)17 tylko w szczególnych okolicznościach. Teoretycy umowy społecznej, od Hobbesa po Rawlsa, usiłowali przezwyciężyć problemy wyboru społecznego, lecz zawsze stawali wobec jakiejś wersji podstawowej trudności: dlaczego bardziej racjonalne jest przestrzeganie umowy niż udawanie, że jej się przestrzega?18

Potrzebne są nieegoistyczne motywacje, które można by wzbudzić u zwykłych członków społeczeństwa i które służyłyby dobrze celom ekologicznym w perspektywie długiego trwania. Burke zaproponował „zasadę dziedziczenia” jako chroniącą ważne instytucje przed złupieniem czy rozpadem, i wierzył, że ludzie mają naturalną skłonność do akceptowania ograniczeń, które ta zasada nakłada na ich postępowanie. Hegel bronił pierwszeństwa zobowiązań nieokreślonych umową, takich jak te, które podtrzymują rodzinę. Uważał, że podobne zobowiązania można przenieść i stosować na poziomie politycznym. W podobnym tonie de Maistre na najważniejszym miejscu stawiał pobożność (piety) jako motyw, który uświęcone przez Boga tradycje i konstytucje wynosi ponad pokusę korzyści własnej19.

Trudno przypuszczać, aby te propozycje20 były dzisiaj głoszone z pełnym przekonaniem, choć każda z nich próbuje odmalować taki obraz ludzkiej motywacji, w którym racjonalny interes własny nie stanowi jedynej podstawy podejmowania decyzji politycznych. Powinniśmy jednak wyciągnąć wnioski z nauk Burke’a, Hegla i de Maistre’a. Powinniśmy dostrzec, że ochrona środowiska będzie sprawą przegraną, jeśli nie będziemy potrafili znaleźć motywacji, która pokieruje ogółem ludzi – a nie tylko ich samozwańczymi przedstawicielami – aby chcieli się nią zająć. W tym miejscu ekolodzy i konserwatyści mogą i powinni znaleźć wspólną płaszczyznę. Tą wspólną płaszczyzną jest terytorium – przedmiot miłości, który znalazł swój najsilniejszy polityczny wyraz w państwie narodowym.

Wielu ekologów się zgodzi, że jeśli mamy przeciwdziałać niekorzystnym skutkom globalnej gospodarki, to w procesie podejmowania decyzji musimy przyznać właściwe miejsce lokalnej lojalności i lokalnej trosce. Stąd często powtarzany slogan „Myśl globalnie, działaj lokalnie”. Ekolodzy będą jednak wzdragać się przed sugestią, że lojalność lokalna powinna być rozumiana raczej w kategoriach narodowych niż jako wyrażenie ludzkiego uniwersalizmu w mikroskali. A jednak istnieje bardzo dobry powód, aby podkreślać kategorię narodowości. Narody są bowiem wspólnotami, które przybrały formę polityczną. Są predysponowane do tego, by się upominać o własną suwerenność poprzez przekładanie powszechnego poczucia przynależności na zbiorowe decyzje i dobrowolnie przyjmowane prawa. Narodowość jest formą przywiązania terytorialnego, ale także układem przedustawodawczym. Co więcej, narody są zbiorowymi podmiotami w sferze podejmowania globalnych decyzji. Poprzez przynależność do narodu jednostka ma zaś głos w sprawach globalnych.

Właśnie rozwijając ideę terytorialnego sentymentu, który zawiera w sobie ziarna suwerenności, konserwatyści wnoszą swój charakterystyczny wkład w myślenie ekologiczne. Gdyby konserwatyzm miał głosić jakieś hasło, to byłoby nim: „Kochaj lokalnie, myśl narodowo”. Nie znaczy to, że konserwatyści są nacjonalistami na sposób dziewiętnastowiecznych romantyków, którzy przyjęli to credo21. Są świadomi historycznego i przejściowego charakteru państwa narodowego, potrzeby opanowania i złagodzenia jego agresywności, jak i niebezpieczeństw, przed którymi stawia ono lokalną lojalność i stowarzyszenia obywatelskie. Uznają jednak, że w obecnym kryzysie ekologicznym nie ma żadnego innego podmiotu, który podjąłby odpowiednie kroki, ani żadnego innego ośrodka lojalności, który by dał na nie przyzwolenie, jak tylko państwo.

W przeciwieństwie do nich George Monbiot żarliwie opowiada się za pewnego rodzaju globalną polityką, dzięki której zwykli ludzie mogą zapobiec katastrofom szykowanym im przez globalną gospodarkę i wyrażać swoje pragnienie bezpiecznego, sprawiedliwego i zrównoważonego porządku ekonomicznego22. Sądzę, że taką drogę wybiorą ci, którzy chronią pozostałości po dawnej socjalistycznej tradycji i którzy nadal chcą łączyć ekologiczną uczciwość ze sprawiedliwością społeczną. Podejście to jednak wymaga uznania dwóch wysoce wątpliwych założeń: po pierwsze, że zrównoważoną gospodarkę i sprawiedliwość społeczną można połączyć; i po drugie, że zwykli ludzie, gdy będą mieli wybór, zagłosują za zrównoważeniem, a nie zaspokojeniem swych obecnych pragnień. W pewnych okolicznościach, oczywiście, zagłosują. Ale to właśnie te okoliczności podkopuje globalna gospodarka. Burząc stare wzorce osiadłości i zarządzania środowiskiem, globalizacja osłabia wartości i oczekiwania, od których zależy stabilny styl życia. Jest to prawdziwe zarówno wobec globalnej polityki, jak i wobec globalnej gospodarki23.

Rozwiązanie konserwatywne jest bardziej sensowne, nawet jeśli mniej ambitne. Zamiast usiłować naprawiać problemy środowiskowe i społeczne na poziomie globalnym, konserwatyści pragną wzmocnić lokalną suwerenność w znanym sobie środowisku, którym zarządzają. Zakłada to uznanie prawa narodów do samostanowienia i obierania polityki, która współbrzmi z lokalnym zakorzenieniem i zwyczajami. Obejmuje także sprzeciw wobec wszechobecnej we współczesnym zarządzaniu tendencji do centralizacji i aktywny powrót do społeczności lokalnych, których pewne uprawnienia zostały przejęte przez centralną biurokrację – włączając w to także te, które zostały przejęte przez ponadnarodowe instytucje, takie jak Światowa Organizacja Handlu, Organizacja Narodów Zjednoczonych i Unia Europejska. Przywiązanie do terytorium i pragnienie jego ochrony przed erozją i marnotrawstwem to potężne motywy, leżące u podstaw wszystkich nawoływań do ponoszenia ofiar, które padają z ust polityków24. Motywy te wyrastają bowiem z silnego korzenia, którym jest miłość do własnego domu. Jak dowodzę w rozdziale siódmym, motyw ten nie jest jeden i nie jest prosty, a jego wielowarstwowa struktura odbija psychologiczną archeologię osiadłości człowieka. Można jednak opisać ten motyw, jak i wiele jego składników, rozwinąć je i wprowadzić do realizacji w nowych i pełnych niebezpieczeństw warunkach obecnie kształtującego się świata.

W rozdziale dziesiątym analizuję przykłady Anglii i Ameryki Północnej, aby pokazać sposób, w jaki uczucia patriotyczne chroniły nadzwyczaj narażone na szkodę środowiska poprzez wspieranie motywacji do dobrego zarządzania, a także to, jak ta motywacja funkcjonowała niezależnie od państwa, będąc często przez to państwo ograniczana. Dowodzę, że uczucia przywiązania terytorialnego pomagały utrzymać odziedziczoną równowagę, zarówno społeczną, jak i ekologiczną. Ich odrzucenie w ostatnich dziesięcioleciach jest jedną z ważniejszych przyczyn narastającej entropii. Na tym właśnie poziomie, lokalnym, narodowym, spójna polityka ekologiczna i spójna polityka konserwatywna okazują się zbieżne.

I w istocie jedynie na tym lokalnym poziomie można mieć realną nadzieję na poprawę. Nie ma bowiem dowodu, że globalne instytucje polityczne zrobiły cokolwiek, aby ograniczyć globalną entropię. Przeciwnie, zachęcając do globalnej komunikacji oraz niszcząc suwerenność narodową i bariery prawne, nakręcały globalną entropię i osłabiały jedyne realne źródła oporu wobec niej. Znam wielu ekologów, którzy zgadzają się ze mną, że to Światowa Organizacja Handlu i Bank Światowy stanowią potencjalne zagrożenie dla środowiska, nie tylko z powodu niszczenia samowystarczalnych i samoodnawialnych gospodarstw wiejskich, ale także z powodu podkopywania narodowej suwerenności, ilekroć ta stawała na przeszkodzie realizacji celów wolnego handlu25. Wydaje się też, że wielu zgadza się ze mną, iż tradycyjne społeczności zasługują na ochronę przed nagłą zmianą uknutą na zewnątrz, nie tylko ze względu na ich zrównoważone gospodarki, ale także ze względu na wartości i zakorzenienie, które składają się na ich społeczny kapitał.

Dziwne jest to, że tak niewielu ekologów potrafi prześledzić logikę tej argumentacji aż do jej wniosku i uznać, że także my zasługujemy na ochronę przed globalną entropią, że także my musimy zachować, ile możemy, z zakorzenienia, które wiąże nas z naszym terytorium i czyni to terytorium domem. Jak dotąd jednak udane próby odwrócenia fali destrukcji ekologicznej, które obserwowaliśmy, wynikały z narodowych bądź lokalnych planów, aby chronić terytorium uznawane za „nasze” – czyli definiowane przez pewne odziedziczone prawa. Chodzi mi o takie inicjatywy, jak starania amerykańskich miłośników przyrody, wpływających na Kongres Stanów Zjednoczonych, aby stworzyć parki narodowe, akcja Islandii (przeciwko Wielkiej Brytanii, tzw. wojna dorszowa) mająca chronić tarliska dorsza atlantyckiego, ustawy uwalniające Irlandię od plastikowych toreb, inicjatywy dotyczące czystej energii w Szwecji i Norwegii, szwajcarskie przepisy o zagospodarowaniu terenu, umożliwiające wspólnotom lokalnym zachowanie kontroli nad środowiskiem i zarządzanie tym środowiskiem jako wspólną własnością, brytyjska polityka tworzenia wolnych od zabudowy obszarów zielonych (Green Belts) na obrzeżach miast, kładąca kres niekontrolowanemu ich poszerzaniu, inicjatywy poławiaczy homarów w Maine i rybaków łowiących dorsza w Norwegii, aby ustanowić samoregulujące się łowiska, za które odpowiada (i nimi zarządza) miejscowa ludność. Są to osiągnięcia na małą skalę, ale są, i mogłyby zmienić oblicze Ziemi, gdyby je w szerszej skali powielano26. Co więcej, inicjatywy te powiodły się, ponieważ apelują do naturalnej motywacji – wspólnej miłości do wspólnego miejsca.

Wydaje mi się, że taki jest cel, do którego zmierza zarówno poważny ruch na rzecz ochrony środowiska, jak i poważny konserwatyzm, mianowicie dom – miejsce, w którym jesteśmy i które współdzielimy, miejsce, które nas określa, którym zarządzamy dla naszych potomków i którego nie chcemy zepsuć. Wielu z tych, którzy dostrzegli związek między konserwatyzmem a ruchem ochrony środowiska, wyrażało wobec niego podejrzliwość, jak na przykład Patrick Wright27. A lokalne ruchy ochrony środowiska w międzywojniu, zwłaszcza w Niemczech, były niezaprzeczalnie częścią zwrotu kolektywistycznego, nawet jeśli tylko okazjonalnie związanego z nacjonalistycznym szaleństwem28. Nadszedł jednak czas, by przyjąć bardziej otwartą i obdarzoną wyobraźnią wizję tego, co konserwatyzm i ruch ochrony środowiska mają sobie do zaoferowania. Trudno bowiem wyobrazić sobie motywację bardziej służącą sprawie ekologii niż ta – wspólna miłość do własnego domu. Takim motywem kierują się zwykli ludzie. Może dostarczyć fundamentu zarówno dla konserwatywnego rozumienia instytucji, jak i dla podejścia związanego z ochroną roli i wsi. Motywacja ta może pozwolić nam pogodzić wymagania demokratycznego uczestnictwa z szacunkiem dla przyszłych pokoleń i obowiązkiem powiernictwa. Według mnie jest to jedyne poważne źródło, z którego możemy czerpać w naszej walce, aby utrzymać porządek lokalny w obliczu globalnie stymulowanego rozkładu. Warto też dodać, że jeśli termodynamika ma tu coś do powiedzenia, to właśnie to.

Nazywam ten motyw (lub raczej rodzinę motywów) ojkofilią, miłością do oikos, czyli gospodarstwa domowego. To greckie słowo w formie łacińskiej pojawia się w „ekonomii” i „ekologii”; ale ja używam go, aby opisać głęboką warstwę ludzkiej psychiki, którą Niemcy nazywają umiłowaniem małej ojczyzny Heimatgefühl. Krytykuje się, często słusznie, samozwańczych konserwatystów za przekonanie, że wszystkie decyzje polityczne są tak naprawdę decyzjami ekonomicznymi, jak i że rozwiązania rynkowe są jedynymi, jakie istnieją. Jednak konserwatywny nacisk na ekonomię dopiero wtedy zaczyna nabierać sensu, kiedy na powrót wstawimy oikos do oikonomia. Szacunek dla oikos jest prawdziwym powodem dystansu konserwatystów wobec modnych obecnie form ekologicznego aktywizmu. Radykalni obrońcy środowiska są zwykle podejrzliwi wobec uczuć narodowych. Odrzucają dawne hierarchie i dążą do usunięcia zmarłych ze swych programów. Ponieważ w większości będą niewrażliwi na myśl Burke’a, w swych działaniach usuwają również nienarodzonych. Skłonni są określać swe cele w kategoriach globalnych i międzynarodowych, popierać organizacje pozarządowe i grupy nacisku, które będą walczyć z międzynarodowymi drapieżcami na ich własnym terytorium bronią, która nie odwołuje się do narodowej suwerenności.

Niemiecka podejrzliwość wobec Heimatgefühl idzie dalej. Wielu niemieckich intelektualistów zgodzi się z Bernardem Schlinkiem, że w niedawnych przywołaniach pojęcia Heimat kryje się niebezpieczne ziarno utopizmu. Tak rozumiany dom był pojmowany jako „nigdzie”. Zbudowany z niemożliwych do zaspokojenia potrzeb emocjonalnych, zawsze stanowił zagrożenie dla zwykłej rzeczywistości, która rozczarowuje tego, kto za nim tęskni29. Pięćdziesięciopięciogodzinna trylogia kinowa Edgara Reitza Heimat nie całkiem rozwiewa to wrażenie, ale ilustruje argumentację, która będzie zasadnicza w tej książce. Zbadam uczucie ojkofilii w jej dostępnych współczesnych postaciach i zdefiniuję prawdziwe zadanie ochrony środowiska jako podtrzymujące to uczucie i chroniące je przed toczonymi przeciw niemu wojnami ze strony: ojkofobii (odrzucenia domu), technofilii (chęci zapchania domu funkcjonalnymi urządzeniami), konsumpcjonizmu (tryumfu instrumentalnego rozumu, który prowadzi donikąd) oraz żądzy psucia i bezczeszczenia, która jest jedną ze stałych chorób ludzkiej natury.

Od swoich początków, chociażby w pismach Hume’a, Smitha i Burke’a, intelektualny konserwatyzm kładł nacisk na znaczenie małych stowarzyszeń, autonomicznych instytucji oraz rozmaitych fundacji i kolegiów, które pozostają poza wpływem państwa. Stanowisko to podzielali na kontynencie europejskim de Maistre i Hegel. Było ono też pierwszoplanową kwestią w analizie amerykańskiej demokracji u Tocqueville’a. Myśliciele ci mieli na uwadze stowarzyszenia obywatelskie: zgromadzenie, którego celem jest przynależność – czasami, ale nie zawsze, połączona wspólnym zadaniem – prowadzące swoje sprawy bez ingerencji państwa i zwykle bez pragnienia osiągnięcia pozycji politycznej. Takie stowarzyszenia tworzą materię społeczeństwa obywatelskiego. Konserwatyści zwracają na nie uwagę właśnie dlatego, że są gwarancją, iż społeczeństwo będzie się odnawiać bez przewodnictwa i kontroli państwa30. Chociaż mówiąc językiem prawniczym, te „małe plutony” (little platoons), jak nazwał je Burke, są organizacjami pozarządowymi, winny więc być pojmowane w zupełnie innych kategoriach niż wielkie organizacje pozarządowe, które ostatnio zdominowały kampanie na rzecz ochrony środowiska. Organizacja pozarządowa w swej nazwie pokazuje, że niejest organizacją rządową; jednak już sama geneza tej nazwy wskazuje na stopień, w jakim organizacje te zwykły rywalizować z rządem o udział w działaniu. Wiele z nich ma także aspiracje polityczne, pragnąc pozyskiwać swych członków do celów, które można osiągnąć jedynie za pomocą daleko idących zmian prawnych.

Różnicę można by tu ująć prosto: podczas gdy stowarzyszenia obywatelskie istnieją dla swoich członków, wielkie organizacje pozarządowe nierzadko istnieją jedynie ze względu na stawiane sobie cele. Takie organizacje mogą niczego nie oferować swoim członkom poza zwracaniem się do nich z prośbami o pieniądze. Różnicę tę ilustruje porównanie dwóch przykładów: Instytutu Brytyjskich Kobiet (British Women’s Institute), który został założony w 1915 roku, aby udzielać wsparcia mieszkankom wsi w trudnych latach pierwszej wojny światowej, oraz Międzynarodowego Funduszu na rzecz Zwierząt (International Fund for Animal Welfare, IFAW), organizacji pozarządowej założonej w 1969 roku, która prowadzi kampanie na całym świecie. IFAW rekrutuje swoich członków poprzez szokujące ogłoszenia, które ukazują na przykład ciężki los niedźwiedzi skazanych przez chińskich porywaczy na bolesne nacinanie śledziony, masową rzeź fok na kanadyjskich krach i inne tego typu zdarzenia, które mają spowodować, że przeciętny miłośnik przyrody przekaże pieniądze osobie obiecującej powstrzymać takie działania. Jeden z głównych współzałożycieli IFAW, Brian Davies, otrzymał od Funduszu 2,5 miliona dolarów po przejściu na emeryturę tylko za prawo do wykorzystywania jego nazwiska – prawo, z którego wiele osób na jego miejscu nie odważyłoby się skorzystać. Sam Fundusz nadal finansuje kampanie polityczne na całym świecie, z których jedna – zakazująca polowania z psami na lisy w Anglii – zakończyła się powodzeniem. Polityczny odłam IFAW, Political Animal Lobby, przekazał ostatnio milion funtów Partii Pracy w zamian za obietnicę wprowadzenia tego zakazu. Warto zauważyć, że taki rodzaj korupcji procesu politycznego nie wywołuje oburzenia, kiedy zarówno donator, jak i biorca znajdują się po „lewej stronie”. Światowy dochód i wydatki IFAW wynoszą rocznie około 100 milionów dolarów.

IFAW jest skrajnym przykładem organizacji pozarządowej oddanej sprawie, której wartość nie może podlegać dyskusji, gdyż nie ma forum, na którym taka dyskusja mogłaby się odbyć, a jej rezultaty mogłyby być niszczące dla jej zadeklarowanych celów – tak jak zakaz uboju fok w Kanadzie może być niszczący zarówno dla dobrostanu zwierząt w tym kraju, jak i dla ludzkich siedlisk istotnych dla Inuitów żyjących nad brzegami morza31. IFAW nie odpowiada przed nikim poza własnym kierownictwem. Istnieje wyłącznie w dziedzinie polityki i nie może debatować nad długofalowymi skutkami swoich krótkoterminowych celów. Od zwolenników nie wymaga niczego poza pieniędzmi i działa jako bezkompromisowa grupa nacisku oddana jednej kwestii we wszystkich miejscach, w których rozpoczyna boje. Jest zorganizowana międzynarodowo i nie bierze odpowiedzialności za żadną inną sprawę oprócz tej, która jest jej statutowym celem. Atakuje więc same fundamenty polityki demokratycznej, w której chodzi o godzenie konfliktów, osiąganie możliwych kompromisów i zbiorową odpowiedzialność za lokalną społeczność i jej interesy. To samo można powiedzieć o wielkich wielonarodowych grupach ochrony środowiska, takich jak Greenpeace, Friends of the Earth i Earth First! – właśnie dlatego, że wymykają się państwowej jurysdykcji i obciążeniom realistycznej polityki, szybko mogą stać się zagrożeniem dla systemu homeostatycznego, który powinny chronić.

Dobrą ilustrację może stanowić sprawa Greenpeace kontra Shell dotycząca platformy naftowej Brent Spar, której Shell proponował się pozbyć, zatapiając ją w morzu. Greenpeace sprzeciwił się temu, prowadząc szeroko zakrojoną kampanię nienawiści przeciwko Shellowi, która obejmowała bojkot, plakaty, ulotki i naciski na udziałowców, aby zapobiegli zatopieniu platformy. Prezentowane racje były takie, że platforma zawiera wiele tysięcy ton ropy i w nadchodzących latach stałaby się zagrożeniem dla środowiska. Racje te okazały się jednak fałszywe. Nie było żadnej propozycji, aby Greenpeace i Shell zasiadły razem i omówiły ten problem. Była to walka na śmierć i życie między siłami światła i ciemności.

Wygrał Greenpeace i platformę przetransportowano do norweskiego fiordu jako szpetny wrak, który w końcu rozebrano kosztem 43 milionów funtów (w porównaniu do 3 milionów funtów potrzebnych do jej zatopienia). Z powodu energii potrzebnej do rozmontowania tego sprzętu oraz zanieczyszczeń jako skutków ubocznych całego przedsięwzięcia z punktu widzenia ochrony środowiska był to najgorszy sposób uporania się z tym problemem. (W istocie niektórzy ekolodzy obecnie zalecają zatapianie starych platform naftowych w oceanach, gdyż stanowią one doskonałe siedliska dla ryb). Greenpeace, narażając Shella na koszty w wysokości milionów dolarów i bezzasadnie niszcząc jego reputację, w obliczu ostatecznego dowodu, że platforma nie zawierała żadnej ropy, zdobył się na słabe przeprosiny i przeszedł do następnej kampanii32.

Nie chcę tu powiedzieć, że wielkie organizacje pozarządowe zawsze się mylą i prowadzą niewłaściwe kampanie ani że międzynarodowe koncerny zawsze zachowują się odpowiedzialnie. Wprost przeciwnie, Greenpeace i Friends of the Earth kierują uwagę na prawdziwe nadużycia i wykorzystują rozgłos z dobrym skutkiem w edukacji społecznej. Gdy korporacje stają się większe, rozwijają zdolność przechodzenia spod jednej jurysdykcji pod inną, unikając odpowiedzialności w każdej z nich, a możliwość pociągnięcia ich do odpowiedzialności maleje. Udziałowcy rzadko zadają pytania, a jeśli już je zadają, to z pewnością nie pytają o środowiskowe konsekwencje działań, które przynoszą im zwrot nakładów. Jedną ze słabości stanowiska konserwatywnego, która ujawniła się w Ameryce, jest to, że uzasadniony entuzjazm wobec wolnej przedsiębiorczości rzadko jest temperowany przez spostrzeżenie, iż wolna przedsiębiorczość obywateli jednego państwa zdecydowanie różni się od wolnej przedsiębiorczości prowadzonej przez międzynarodowe korporacje w tych miejscach, z którymi te korporacje i ich udziałowcy nie mają żadnych obywatelskich więzi. Tymczasem owa beztroska w stosunku do „innych miejsc” legła u podstaw takich katastrof ekologicznych, jak wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej na platformie wiertniczej BP albo wycinanie i wypalanie amazońskich lasów deszczowych przez międzynarodowy przemysł rolny.

Niemniej niemożliwość pociągnięcia do odpowiedzialności aktywistów organizacji pozarządowych jest naturalną konsekwencją ich sposobu pracy. Nie można tego powiedzieć o Instytucie Kobiet, który w Wielkiej Brytanii liczy obecnie 205 tysięcy członków, zorganizowanych w lokalnych oddziałach na terenie całego kraju, i który ma swoich naśladowców w całym anglojęzycznym świecie. Celem Instytutu jest zachęcanie członków do uczestnictwa w pracach nad projektami przynoszącymi korzyść społeczną i tworzenia lokalnych grup wzajemnego wsparcia. Instytut reaguje na oddolne sugestie, rozlicza się ze swoich funduszy przed tymi, którzy je dostarczają, i trzyma się z dala od polityki. Kształtuje moralny charakter i aspiracje społeczne swoich członków, zapewniając trwałość instytucji, która łączy ich w czasie i przestrzeni. Podsyca też ich patriotyczne uczucia oraz zapewnia przyjaźń i wsparcie w trudnych chwilach. Krótko mówiąc, jest narzędziem pokoju, a będąc „odpolityczniony”, poddaje się instynktowi konserwatywnemu, dając pociechę tym, którzy chcą spokojnie żyć.

Nie wątpię, że Instytut zrobił wiele dobrego – nie tylko dla swoich członków, lecz także dla otoczenia, w którym funkcjonują. Odgrywa aktywną rolę w promowaniu świadomego wspierania lokalnie produkowanej żywności, nie za pomocą kampanii, ale stwarzając sposobności, które zapewniają byt farmerom i ich rodzinom. Jego członkowie jako pierwsi wspierają inicjatywy ekologiczne w swojej okolicy. Główny nacisk, mimo że jest to organizacja o zasięgu krajowym, kładzie się na działania lokalne i sprawy „blisko domu”. Nie wątpię też, że IFAW zrobił tyle samo dobrego, co złego, nie tylko wiejskim społecznościom Anglii, lecz także kanadyjskim Inuitom i myśliwym z wybrzeża Namibii, którzy stali się celem jego kampanii. I całkiem możliwe, że sytuacja dzikich zwierząt, ogólnie rzecz biorąc, pogorszyła się na skutek jego działań, a zwierzęta, które mogłyby najwięcej skorzystać – jak uwięzione niedźwiedzie w Azji – są poza zasięgiem kampanii Funduszu. Jeśli chodzi o Greenpeace, to według mnie sprawa jest jeszcze nierozstrzygnięta.

Nie każda wielka organizacja pozarządowa jest otwarta na tego rodzaju krytykę. Wiele z najbardziej znanych organizacji trzyma się z dala od polityki albo bierze na siebie ciężar zadań, który w przeciwnym wypadku musiałby ponieść rząd. Czerwony Krzyż na przykład oraz oświatowe czy medyczne organizacje charytatywne odegrały niezwykle istotną rolę w budowaniu funkcjonalnego społeczeństwa obywatelskiego w Europie i Ameryce. Znaczące jest jednak użycie przeze mnie słowa „organizacja charytatywna” (charity) do opisu tych instytucji oraz to, że od czasu wprowadzenia preambuły do ustawy o opiece nad ubogimi (Charitable Uses Act) z 1601 roku prawo angielskie uznaje ich społeczne znaczenie i zwalnia od podatków, które mogłyby utrudniać im pracę. Tak naprawdę rzadko używamy etykietki „organizacja pozarządowa” do opisu tego rodzaju instytucji, choćby z tego powodu, że nie uważamy, aby konkurowały one z rządem albo wywierały jakiś polityczny wpływ. Są aktywne, ale nie są grupami aktywistów.

Oczywiście, istnieje wiele sposobów wyrażania, realizowania i wykorzystywania swojej potrzeby zrzeszania się i wspólnego działania dla dobra powszechnego. Za wstępnie naszkicowanymi przeze mnie różnicami pomiędzy organizacją pozarządową a stowarzyszeniem obywatelskim kryje się inne, bardziej interesujące rozróżnienie na dwa konkurencyjne pojęcia polityki. Niektórzy widzą politykę jako mobilizowanie społeczeństwa do osiągnięcia określonego celu. Inni postrzegają ją jako procedurę rozwiązywania konfliktów i godzenia interesów, która sama w sobie nie ma własnych celów. Do pierwszej grupy można zaliczyć wszystkich rewolucjonistów, wielu demokratycznych socjalistów, według których działalność polityczna powinna kierować społeczeństwo ku równemu i braterskiemu porządkowi, a także niektórych spośród „neoliberałów”, jak nazywa ich John Gray, których główną troską jest uporządkowanie wspólnot społecznych i instytucji według zasad wolnego rynku, bez względu na ich przyrodzoną skłonność do zdążania w innym kierunku33. Druga grupa obejmuje większość konserwatystów oraz tych, których przyjęta w naukach politycznych typologia nazywa „klasycznymi liberałami”. W mojej książce będę bronił polityki tego drugiego rodzaju. Mądry rząd, jak sądzę, nie powinien mieć innego celu poza godzeniem celów swych obywateli w najlepszy, jak to tylko potrafi, sposób. Realizację jednego celu można narzucić społeczności wyłącznie w sytuacjach kryzysowych, a takie sytuacje oznaczają koniec polityki obywatelskiej. Ludzie lewicy są skłonni przedstawiać swe polityczne stanowisko w kategoriach planu i programu – listy zmian, które doprowadzą do wytworzenia się „nowego społeczeństwa” w miejsce starego. Wielu obrońców środowiska w ostatnich czasach podzielało takie podejście, kładąc nacisk na dominujący program, który przekształci społeczeństwo zgodnie z normami ekologicznej poprawności. W końcu jeśli postrzega się siebie jako przedstawiciela niezliczonej rzeszy ludzi żyjących w przyszłości, można czuć uzasadnione zniecierpliwienie wobec zmian, które służą wygodzie ludzi żyjących obecnie.

Dlatego takie ruchy ekologiczne są przeważnie kształtowane na wzór organizacji pozarządowych. Polityczne inicjatywy konserwatystów bywają zwykle tworzone na wzór nie tyle ruchów, ile stowarzyszeń obywatelskich, takich jak Instytut Kobiet. To rozróżnienie nie ma charakteru dychotomicznego. Istnieje wiele stowarzyszeń, które po części są celowe, a po części pobawione celu, tak jak kluby sportowe, kościoły czy koła czytelnicze. To rozróżnienie ma jednak znaczenie dla kwestii ochrony środowiska. Najbardziej wpływowe organizacje pozarządowe nastawione na program mają dużą władzę, nie ponoszą przed nikim odpowiedzialności i są niezdolne do podjęcia dyskusji nad zasadnością własnych celów, ponieważ to właśnie owe cele je określają. Stowarzyszenia obywatelskie przeważnie są niezainteresowane władzą polityczną, odpowiadają przed swoimi członkami i mogą się zmieniać w reakcji na krytykę. Nie są środkami do celu, ale celami samymi w sobie, tak jak ludzie. Zwykle organizacje pozarządowe suną do przodu po zboczu i muszą kontrolować pęd, jeśli mają uniknąć rozbicia. Stowarzyszenia obywatelskie są systemami homeostatycznymi, które w przypadku błędów same dochodzą do siebie, powracając do równowagi, gdy zostanie ona zachwiana. Problemy ochrony środowiska pojawiają się głównie dlatego, że ludzkie cele, realizowane linearnie, niszczą systemy homeostatyczne. Należy więc iść drogą wytyczoną raczej przez stowarzyszenia obywatelskie niż organizacje pozarządowe. Celem tej książki jest opisanie owej drogi i zachęcenie czytelnika, aby w nią wyruszył.

Konserwatyści postrzegają wojujące organizacje pozarządowe, takie jak Greenpeace i Earth First!, nie tylko jako instytucje pozbawione równowagi wewnętrznej, lecz również jako zagrożenie dla równowagi innych, ponieważ zrzucają winę na wielkich aktorów, choć tak naprawdę należałoby nią obarczyć nas wszystkich. A nadając konfliktowi formę gry o sumie zerowej pomiędzy nimi i wrogiem, ukrywają to, o co w tym konflikcie naprawdę chodzi – o odpowiedzialność obu stron. Wydaje mi się, że zdominowanie procesu podejmowania decyzji na poziomie międzynarodowym przez nieodpowiadającą przed nikim biurokrację, przez nieodpowiadające przed nikim organizacje pozarządowe, jak również przez międzynarodowe korporacje, które odpowiadają jedynie przed swoimi udziałowcami (niejednokrotnie niewykazującymi żadnego przywiązania do środowiska, któremu ta korporacja zagraża) stworzyło konieczność obrania przez nas drogi konserwatywnej. Powinniśmy odejść od tego, co globalne, i wycofać się do tego, co lokalne, abyśmy mogli rozwiązywać problemy, które możemy zbiorowo uznać za nasze. To znaczy takie, które możemy kontrolować, opierając się na motywacji odczuwanej przez wszystkich. Oznacza to, że musimy być świadomi tego, kim jesteśmy i dlaczego jesteśmy tu razem, i zaangażować się w nasze wspólne przetrwanie. Mam duże uznanie dla refleksji George’a Monbiota, aby traktować kategorię pierwszej osoby liczby mnogiej w wymiarze globalnym, tak jak poważam oświeceniowe pojęcie ludzkiego bytu jako racjonalnego podmiotu działań kierującego się uniwersalnymi zasadami. Jako konserwatysta chylę jednak czoło przed świadectwem historycznym, które głosi, że byty ludzkie są stworzeniami o ograniczonych i lokalnych uczuciach, z których najlepsze jest przywiązanie terytorialne. Ono bowiem prowadzi do życia w pokoju z obcymi, w szacunku wobec zmarłych i do zabezpieczania potrzeb tych, którzy pewnego dnia zastąpią nas w tej ziemskiej dzierżawie.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Harold John Massingham, The Wisdom of the Fields, London 1945; idem, The Faith of a Fieldsman, London 1951; Eve Balfour, The Living Soil, London 1943; Patrick Wright, An Encroachment too Far, [w:] Anthony Barnett, Roger Scruton (red.), Town and Country, London 1999.

2 Wendell Berry, The Gift of Good Land: Further Essays Cultural i Agricultural, San Francisco 1981; Aldo Leopold, A Sand County Almanac and Sketches Here and There, New York 1949 (Zapiski z Piaszczystej Krainy, tłum. R. Kotlicki, J. P. Listwan, Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, Bystra 2004).

3 Wizje Heideggera i Jonasa omawiam w rozdziale siódmym.

4 Zob. Murray Feisbach, Ecocide in the USSR, New York 1992, i miażdżący komentarz na temat dostępnej wówczas informacji w: John Gray, Beyond the New Right, London, New York 1993, s. 130–133. Fakty przedstawia World Resources 1992–93: Guide to Global Environment, raport World Resources Institute, New York 1992.

5 „The Economist”, 24 czerwca 1989.

6 Aaron Wildavsky, Adam Wildavsky, Risk and Safety, [w:] The Concise Encyclopedia of Economics, www.econlib.org/library/Enc/RiskandSafety.html; Michiel Schwarz, Michael Thompson, Divided We Stand: Redefining Politics, Technology and Social Choice, University Park 1990.

7 Takiego spojrzenia na porządek polityczny broniłem w The Meaning of Conservatism, London 1981 (Co znaczy konserwatyzm, tłum. T. Bieroń, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2002). John Gray w dogłębnej analizie powiązał konserwatyzm tego rodzaju z ruchem ochrony środowiska i oba zdystansował wobec „neoliberalizmu” zwolenników wolnego rynku, zob. John Gray, Towards a Green Conservatism, [w:] idem, Beyond the New Right, op. cit.

8 Termin „stowarzyszenie obywatelskie" zaczerpnąłem od Michaela Oakeshotta. Zob. część drugą jego On Human Conduct, Oxford 1975 (O postępowaniu człowieka, tłum. M. Szczubiałka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008. [Tam tłumaczony jako „stowarzyszenie cywilne” lub też stan cywilny, które wskazują na łaciński źródłosłów cives czy civitas, ale w tym tłumaczeniu termin civil society oddajemy przez zdecydowanie bardziej rozpowszechnione i przyjęte w polskiej tradycji „stowarzyszenie obywatelskie” – przyp. tłum.].

9 W kontekście amerykańskim należy rozróżnić radykalny indywidualizm Ayn Rand od konserwatywnego nacisku na wolność widocznego u Miltona i Rose Friedmanów w Free to Choose: A Personal Statement, New York 1980 (Wolny wybór, tłum. J. Kwaśniewski, I. Jakubczak, Panta, Sosnowiec 1996). Pierwsza postawa jest wizją metafizyczną i absolutystyczną, stawiającą na szczycie swych zadań autoafirmację; druga jest niewymagającą wiarą w wybór jako warunek wolnego społeczeństwa.

10 Powiernictwo jest związane z Burkiem, Möserem i von Gierkem; rozmowa z Oakeshottem; przyjaźń z Arystotelesem. Wszyscy oni próbują ująć na nowo kategorię władzy politycznej jako z natury rzeczy dobrze postrzeganą przez tych, którzy jej podlegają.

11 Zob. Wilfred Beckerman, In Defence of Economic Growth, London 1974; Jack M. Hollander, The Real Environmental Crisis: Why Poverty, not Affluence, is the Environment’s Number One Enemy, Berkeley 2003.

12 Argument ten podał z entuzjazmem Bank Światowy w World Development Report z 1992 r. Następnie został on poddany krytyce, zob. artykuł Davida I. Sterna, The Environmental Kuznets Curve, 2006, www.ecoeco.org/pdf/stern.pdf.

13 Najbardziej znani pesymiści to Donella H. Meadows i in., The Limits to Growth, London 1972 (Granice wzrostu, tłum. S. Rączkowski, K. Secomski, PWE, Warszawa 1973), i Ezra J. Mishan, The Economic Growth Debate: an Assessment, London 1977 (Spór o wzrost gospodarczy, tłum. Z. Wolińska, PIW, Warszawa 1986). Optymistów dobrze reprezentuje H. S. D. Cole i in. (red.), Thinking About the Future: A Critique of the Limits to Growth, London 1973. Do kwestii granic rozwoju powrócę w rozdziale jedenastym.

14 Według badań Williama D. Nordhausa uczestnictwo w Protokole z Kioto kosztowałoby USA w nadchodzących dekadach 2,3 biliona dolarów, czyli ponad dwa razy więcej niż wszystkie koszty pozostałych uczestników razem. William D. Nordhaus, Global Warming Economists, „Science”, 2001, 294 (5545).

15 „[...] większość biednej ludności w nierozwiniętych krajach arabskich żyje na obszarach wiejskich, utrzymując się z mało wydajnej, nisko płatnej pracy na roli i podobnych zajęć. Poziom kapitału ludzkiego jest bardzo niski, a zaludnienie gwałtownie rośnie, co zwiększa liczbę niewykwalifikowanych pracowników. Takie gospodarki wpadają często w błędne koło wzrostu populacji, degradacji środowiska i wyczerpania zasobów naturalnych, które w końcu może doprowadzić do destabilizacji porządku społecznego i politycznego”. Arab Human Development Report 2009: Challenges to Human Security in the Arab Countries, UNDP Regional Bureau for Arab States, s. 118, http://www.arab-hdr.org/publications/other/adhr2009e.pdf.

16 Na temat teorii „pogoni za rentą” zob. rozdziały trzeci i czwarty.

17 Garrett Hardin, The Tragedy of Commons, „Science”, 1968, 162, s. 243–248.

18 Thomas Hobbes, Leviathan, 1651 (Lewiatan, tłum. C. Znamierowski, PWN, Warszawa 1954); John Rawls, A Theory of Justice, 1971, 2005 (Teoria sprawiedliwości, tłum. M. Panufnik, J. Pasek, A. Romaniuk, S. Szymański, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994).

19 Edmund Burke, Reflection on the French Revolution, 1790 (Rozważania o rewolucji we Francji, tłum. D. Lachowska, Znak, Fundacja im. S. Batorego, Kraków 1994); Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Outlines of the Philosophy of Right, 1820 (Zasady filozofii prawa, tłum. A. Landman, PWN, Warszawa 1969); Joseph de Maistre, Le principe générateur des constitutions, Lyon 1809.

20 Powrócę do nich w rozdziale siódmym i ósmym.

21 I których błazeństwa zdyskredytował całkowicie Adam Zamoyski w: Holy Madness: Compatriots, Patriots and Revolutionaries, 1776–1871, London, New York 2001 (Święte Szaleństwo:romantycy, patrioci, rewolucjoniści 1776–1871, tłum. M. Ronikier, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015).

22 George Monbiot, The Age of Consent, London 2003.

23 Na temat niekorzystnego wpływu globalizacji na tożsamość, a co za tym idzie, na środowisko, zob. dogłębną analizę w: Paul Kingsnorth, Real England: The Battle Against the Bland, London 2008.

24 Zob. Roger Scruton, The Need for Nations, London 2004.

25 Krytykę tych instytucji przez lewicę można znaleźć na stronie Global Justice Center i Global Justice Ecology Center. Zob. także przemyślany sceptycyzm wyrażony przez Josepha Stiglitza, Globalization and Its Discontents, New York, London 2002 (Globalizacja, tłum. H. Simbierowicz, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2004), i Making Globalization Work, New York, London 2006 (Wizja sprawiedliwej globalizacji, tłum. A. Szeworski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007).

26 Niektóre z tych rozwiązań były przedmiotem ważnego studium Elinor Ostrom. Włączam się w jej argumentację w rozdziale piątym. Niektóre zostały też udokumentowane przez Williama A. Shutkina, The Land that Could Be: Environmentalism and Democracy in the Twenty-First Century, Cambridge, MA 2001, rozdz. 5.

27 Zob. Patrick Wright, op. cit., [w:] Barnett, Scruton (red.), op. cit.

28 Zob. nieubłaganą historię ekologicznego ruchu w Niemczech opisaną przez Annę Bramwell w: Ecology in the 20th Century: A History, New Haven 1989.

29 Zob. Bernard Schlink, Heimat als Utopie, Frankfurt am Main 2000.

30 Stąd wyraźne rozgraniczenie na państwo i społeczeństwo obywatelskie u Hegla (bürgerliche Gesellschaft) w jego Zasadach filozofii prawa.

31 Przynajmniej taki argument podaje rząd kanadyjski, który twierdzi, że taki ubój jest nie tylko ważny ekonomicznie, ale także konieczny, aby zachować środowisko i ekosystem, od których zależą foki: http://www.dfo-mpo.gc.ca/fm-gp/seal-phoque/reports-rapports/facts-faits/facts-faitsSE-eng.htm.

32 BBC News, 25 listopada 1998. Zob. także Press Release Shella, Shell przyjmuje list z przeprosinami od Greenpeace, Brent Spar Dossier, 2008, s. 112, http://www-static.shell.com/static/gbr/downloads/e_and_p/brent_spar_dossier.pdf.

33 Zob. John Gray, op. cit.