Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Chciała mieć dziecko... więc je sobie wzięła.
Bogata i piękna Sara ma wszystko, czego kobieta mogłaby pragnąć. Poza własną córką. Więc kiedy widzi Kim – w zaawansowanej ciąży, przyklejoną do telefonu i kompletnie ignorującą najstarsze ze swoich dzieci w zatłoczonym sklepie – robi to, co zrobiłby każdy. Zabiera je. Jednak mała Tonya nie przypomina córki, na jaką liczyła. Podczas gdy Tonya zawzięcie opiera się wszelkim próbom, by zrobić z niej idealne dziecko, Kim zostaje przez media okrzyknięta mianem „wyrodnej matki”, której powinno się odebrać również pozostałe dzieci. Dręczona wspomnieniami własnego dzieciństwa, nie chcąc grać według zasad prasy, zaczyna tracić kontrolę i odwraca się przeciwko tym, którzy ją kochają. Choć na pierwszy rzut oka dzieli je wszystko, Sara i Kim mają więcej wspólnego, niż mogłyby sobie wyobrazić…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 358
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Jean Mary Baker.
I każdego, kto pragnie być nazywany mamą.
MAMUSIA
Święta mnie dobijają.
Obiecałam sobie, że więcej tego nie zrobię, ale już jestem w sklepie. Kiedy o tym zdecydowałam?
Nie mam pojęcia.
Niepokojące.
To nie jest dla mnie dobre, wiem. Ale już za późno.
Uświadamiam sobie, że dotykam brzegów maleńkich, różowych sukienek. Mała, mniejsza, najmniejsza.
W dziecięcej rozmiarówce nie ma niczego dla nienarodzonych.
Przestań. Nie możesz tak myśleć.
Głaszczę pyszczek świnki Peppy i przechadzam się po pastelowych alejkach. Kręci mi się w głowie od zaduchu, ale nie mam w sobie dość energii, żeby zdjąć kaptur. Spoglądam na siebie w szybie witryny – wielki pingwin w grubym, czarnym płaszczu. Nie patrzę na swoją twarz.
Wpadają mi w ucho dobre nowiny i radość tak beztrosko przekazywana innym. Matka z Polski i ciężarna córka śmieją się razem, rozmawiają szybko, podobne do siebie. Mają w koszyku malutką koszulkę z motylkiem i maleńkie, liliowe skarpetki. W tle słychać delikatną melodię Dobrze już, dobrze matki uspokajającej płaczące dziecko. Ojciec pogwizduje, pchając podwójny wózek jak karocę, dumny z jego zawartości.
Kolędy dźwięczą w całym sklepie.
Ostrzejszy głos:
– Może byś sobie wreszcie odpuściła, Tonya. Powiedziałam już, że nie. Doprowadzasz mnie do szału.
Szczęśliwcy, obdarowani luksusem niecierpliwości.
– Tonya. Przestań już. Na litość boską! – syknęło To Coś.
Dziewczynka jest urocza, chociaż trochę zaniedbana. Jej matka to zdziczała brudaska.
Widzę cię: torby z Iceland luźno zawieszone na rączkach wózka; krzykliwy tatuaż z motylem na nadgarstku; wielkie „złote” kolczyki; zaniedbane blond strąki; kurtka zaprojektowana po to, żeby była modna, nie funkcjonalna, niezapięta. Niechlujstwo.
Ciągnie córkę za rękę, rozciągając sfatygowany płaszczyk dziecka. Rozkojarzona, odległa. Wyrodna.
Dziewczynka wyślizguje się z uścisku, kiedy jej brat, kościsty berbeć w workowatym kostiumie Spider-Mana, zaczyna wrzeszczeć w wózku. Starszy chłopiec z ciemniejszymi włosami wlecze się w tyle i patrzy na wszystko wilkiem. Inny ojciec. Mówią na to rodzina patchworkowa. Ja twierdzę, że ona po prostu zbyt chętnie ściąga majtki.
To bez znaczenia. Jej potomstwo, błogosławieństwo.
I ta tandetna baba nie ma pojęcia, jak jest uprzywilejowana. Jedna z wybranych – rodzic.
Odwraca się i warczy na najmłodszego:
– Zamknij buzię, Darryl.
I proszę, oto definitywna zniewaga. Ponad chudymi nogami w leginsach z lycry dumnie prezentuje się dorodny, ciążowy brzuch.
Nienawiść mnie paraliżuje.
Nie.
Mogę.
Oddychać.
Mnę w dłoniach pluszowego króliczka. Zmuszam się do poluzowania uścisku i odłożenia go.
Mała dziewczynka, Tonya, próbuje teraz zwrócić uwagę matki, ale kobieta rozmawia przez telefon i odgania ją. Samolubna suka. Co może być ważniejsze od tego drogocennego maleństwa?
Znudzone, odtrącone dziecko podchodzi do wieszaka z piżamkami ze świnką Peppą. Perły przed wieprze.
Fakt, że nadal stać mnie na żart, zaskakuje mnie.
– Głupiutki tatuś – papla.
Spogląda na mnie nieśmiało. Dzieci nie ufają ludziom w okularach przeciwsłonecznych, wolą patrzeć w oczy.
Znowu wstrzymuję oddech.
Wtedy podejmuję ryzyko.
– Głupiutki tatuś – odpowiadam i chrumkam do niej. Śmieje się, a jej twarz cała się zmienia.
Czuję, jak coś rozpada się we mnie. A jednak moje usta chyba rozciągają się w uśmiechu. Mam nadzieję, że nie pokazałam zębów.
Widzę, jak moja ręka sięga, żeby pogłaskać jej włoski. Są cienkie w dotyku. Gdyby była moja, czesałabym je z troską każdego wieczora. Przygładzam je delikatnie i kucam do jej poziomu. Podnoszę okulary, a ona spogląda na mnie. Kilka wspaniałych sekund połączenia.
Szczęście.
Tanecznym krokiem podchodzi do maleńkich butków. Podążam za nią, jak w transie. Jest jak kura znosząca złote jaja, jeśli dotknę jej jeszcze raz, nie będę w stanie oderwać rąk.
– George! – Wskazuje palcem.
– Tak, masz rację, skarbie.
To kalosze dla chłopców, na obrazku jest mały braciszek Peppy, George, oraz jego dinozaur.
Chwyta za brzeg buta, wyciąga się w górę i podaje mi go. Symbol miłości.
– Dziękuję, kochanie.
Zimowe słońce nagle opromienia sklep, spowijając ją blaskiem. Anioł!
Wtedy to zauważam. I zataczam się zszokowana.
Ogromny siniak.
Okrągły znak zębów na jej delikatnej rączce.
Widać, że napastnikiem był ktoś od niej większy.
Spadam.
Nic nie jest zaplanowane. Moje myśli się załamują. Boże, dopomóż.
Muszę ją ocalić…
Ale…
Ochronić ją…
Ukryć…
Szybko…
Chwytam jej dłoń i szepczę o szczeniaczkach, kociakach i obiecuję syrenki.
Ściska moje palce.
Wychodzę z nią.
Ze sklepu.
I z życia, jakie znam.
KIM
Kim dałaby się zabić za fajkę.
Darryl drze się jak opętany, a ona naprawdę musi siku, bo nowe dziecko naciska na jej pęcherz. Cholerny Wielki Billy kopie ją dzień i noc. Typowy chłopak. Steve już kupił najnowszy strój Arsenalu, jako wcześniejszy prezent gwiazdkowy, chociaż dzieciak ma się urodzić dopiero w połowie stycznia.
– Tak, tak…
Przytrzymuje telefon ramieniem przy uchu i sięga po torebkę, tylko częściowo słuchając słów Steve’a, kiedy papla, że powinna wybrać fugę, bo on nadal jest u Skida. Leniwy palant. Jakby nie miała nic lepszego do roboty trochę ponad dwa tygodnie przed cholernymi świętami. I dobrze wie, że on wcale nie jest u Skida. Siedzi w pieprzonym barze, jak zwykle.
Faisal znowu rozrabia, jak zawsze, kiedy się nim opiekuje. Masz pecha, marudny dupku. Daj matce chwilę przerwy. Daj ojcu trochę spokoju, żeby mógł się uczyć i zarabiać więcej, gdy już skończy szkołę. Ubieraj się w Nike, ty irytujący nastolatku.
Zakłada, że Tonya śpiewa znowu Mam tę pieprzoną moc obok półki z opaskami Elzy. Nie ma takiej – pięć funtów za kawałek plastiku. Cholerny Disney to zdzierca.
Zatrzymuje się i w myślach przegląda jeszcze raz listę zakupów, odwlekając chwilę, kiedy będzie musiała zawlec to wszystko do domu i zacząć zmuszać Steve’a, żeby wziął się do roboty i choć raz w życiu pomógł przy pakowaniu prezentów, bo to w końcu czas pieprzonych cudów. Nie da rady stać w kolejce. Jest na to zbyt zmęczona.
Rozgląda się za Tonyą.
MAMUSIA
Pośpieszam ją, jak mogę, jej mała rączka poci się w mojej. Moje ramiona sztywnieją na myśl o okrzyku, który zaraz mnie doścignie: „Stop! Stop! Złodziejka!”.
Tym właśnie się stałam?
Muszę iść tempem dziecka, które jest wręcz boleśnie powolne. Trzeba się stąd wydostać, ale ona śpiewa do siebie, podskakuje i ciągnie mnie w stronę witryn sklepowych, a potem zatrzymuje, by obejrzeć zepsuty kolczyk połyskujący w koszu na śmieci i zmarniałe drzewko. Powstrzymuję potrzebę, by pociągnąć ją za sobą i popędzić ile sił w nogach.
Mała nie ma kurtki. Ludzie pomyślą, że jestem okropną matką.
Podnoszę ją. Jest cięższa, niż myślałam. Zarzucam swój szalik na jej ramiona. Przywiązuję jej ciało do swojego kaszmirowym szalem i opowiadam różne bzdury śpiewnym głosem, którego nigdy wcześniej u siebie nie słyszałam, spiesząc za róg, w stronę samochodu.
Nie!
Jakoś udaje mi się iść dalej, chociaż niezbyt pewnie. Zarejestrują nas kamery na parkingu. Proszę, Boże… co mam robić?
Moje nogi poruszają się, a myśli wirują. Muszę opuścić kraj, ale porty i lotniska będą sprawdzane, prawda? Zawsze pojawia się jakiś alert. Tak mówił Stephen Fry. Czy dla dziecka w tym wieku potrzebny jest paszport w Eurostar? Ile zajmie policji odtworzenie materiału z monitoringu? Powinnam pójść do domu pieszo, żeby nie namierzyli mojego samochodu? Ale jeśli zostawię go na parkingu, czy to nie wzbudzi podejrzeń?
– Gdzie szczeniaczek?
Przez sekundę nie rozumiem. Potem uświadamiam sobie, o co pyta.
– W domu. Szczeniaczek jest w domu.
– Czy mama może go zobaczyć?
– Dołączy do nas za chwilkę, skarbie. Poprosiła mnie, żebym cię zabrała.
– Czy Mo może się z nim pobawić?
Nie rozumiem, o co mnie pyta.
– Tak, kochanie. Niedługo. Tak.
Nie mam pojęcia, co jej obiecuję – słodycze, historyjki. Nowe życie. Ze mną.
KIM
– Tonya! – Kim krzyczy raz za razem, coraz głośniej, a gardło zaciska jej się boleśnie. Ludzie odwracają się, żeby popatrzeć, zauważywszy ponaglający ton. Dwie ekspedientki przeszukują zagracone zaplecze, bo w samym sklepie nie ma miejsca, gdzie mogłoby ukryć się dziecko. Sprawdzały.
– Kiedy widziała ją pani ostatnio? – pyta ochroniarz, zaskoczony, że rzeczywiście coś się wydarzyło.
– Była tuż obok. Minutę, maksymalnie dwie temu.
A może więcej? Czuje uścisk w brzuchu. Obejmuje go ramionami.
– Jesteś pewien, że nie widziałeś, dokąd poszła Tonya? Faisal? – Chłopak patrzy na nią niewidzącym wzrokiem ciemnymi, półprzytomnymi oczami, więc mówi do niego powoli, jak Brytyjczyk za granicą. – Widziałeś. Dokąd. Poszła. Tonya? – Żadnej reakcji. Chwyta go za ramiona, potrząsa ostro i krzyczy mu w twarz. – Faisal!
Zauważają to klienci, którzy wkrótce staną się świadkami.
– Widziałeś, dokąd poszła twoja siostra? – pyta ochroniarz. Faisal potrząsa głową.
– Ona nie jest jego siostrą – warczy Kim, tupie nogą, aż ją skręca, żeby zapalić. – Nie możecie przejrzeć monitoringu? – W telewizji tak robią.
Obedrze Tonyę ze skóry, kiedy ją znajdzie.
Ochroniarz stoi i myśli, co zrobić dalej. Nagle następuje chwila absolutnej nicości. Kim staje na krawędzi otchłani, przez chwilę czuje zawroty głowy, a potem zaczyna panikować i wydzierać się na sprzedawczynie: „Znajdźcie ją! Po prostu ją, kurwa, znajdźcie!”, chociaż wie dobrze, że to w niczym nie pomoże. Zaczyna krążyć dookoła, rzuca się, by złapać Faisala za rękę, kiedy próbuje się oddalić, z pewnością w stronę SportsDirect po drugiej stronie. Teraz żałuje, że zaproponowała Ayeshy zabranie go z sobą – jasne, jej kumpela ma swoje jazdy w domu, ale przynajmniej nie musi przygotowywać świąt.
Darryl zaczyna zawodzić, a ten dźwięk przeszywa Kim na wskroś, dlatego wrzeszczy:
– Zamknij się! Po prostu się, kurwa, zamknij!
I nagle już wie.
Tonya się nie schowała. Nie bawi się. Nie leży gdzieś chora albo ranna, co byłoby okropne samo w sobie, ale w tej chwili Kim przyjęłaby to z radością, bo gdzieś w głębi wie – Tonya zniknęła.
Gna napędzana adrenaliną, łapie płaszcze, wybiega na ulicę i krzyczy w twarze przechodniów.
– Gdzie ona jest? Tonya! Tonya! Widzieliście moją dziewczynkę?
Ochroniarz wybiega za nią, łapie za rękę i ciągnie w tył; prosi, żeby wzięła się w garść, mówi, że policja już jedzie.
Kim ledwo go słyszy. Szuka w głowie jakichś wskazówek. Dokąd by poszła? Czy ktoś ją zabrał? Czy ktoś widział? Znajdą ją, zanim stanie się coś strasznego?
A co, jeśli już się stało?
Słyszy syreny.
Jedna z ekspedientek uspokaja Darryla, a Kim cofa się przed tym przerażającym dźwiękiem i osuwa na podłogę, przyciągając kolana do pokaźnego brzucha. Zamiera, spięta, naprężona do granic możliwości, próbuje połączyć się z córką. Koncentruje się z całej siły, bez ruchu, z kamienną twarzą.
Darryl wyje razem z syrenami.
MAMUSIA
Przepycham się przez tłum, który nagle zaczyna się kłębić. Słyszę okrzyk, potem wrzask i czuję, że robi mi się słabo.
– Co się dzieje? – Przestraszony kobiecy głos. Kilku kupujących wybiega zza rogu w naszą stronę. Obejmuję się ramionami.
Syreny.
Walczę z instynktem, który każe mi biec.
Słyszę spanikowane fragmenty rozmów: „przed meczetem…”, „Terry, szybko…”, bełkotanie do telefonów w niezrozumiałych językach.
Co się dzieje? Grupka trzech mężczyzn pędzi w naszą stronę, ale skręcają gwałtownie w ostatniej chwili. Dwaj policjanci biegną z drugiej strony. Jeden krzyczy coś do radia. Drugi przepycha się obok mnie, potrącając ramieniem.
Więcej ludzi biega w różnych kierunkach. Opanowuje ich mentalność stada, zagarniają mnie, istnieje ryzyko, że mogą nas porwać. Słyszę helikopter.
Strach. Nagły, ostry, wszędzie wokół.
W dzisiejszych czasach w miastach ludzie zawsze się boją. To mogłoby być cokolwiek: szaleniec z bronią, bomba; szaleniec w ciężarówce jako broń masowej destrukcji; szaleniec z mieczem, nożem, śrubokrętem.
A ja mam ochotę szlochać, bo uświadamiam sobie, że ten chaos czyni mnie niewidzialną.
Niewielu boi się szalonej kobiety.
Podejmuję natychmiastową decyzję, przepycham się w stronę autobusu i wsiadam akurat w chwili, gdy zamykają się drzwi. Oddalamy się od tłumu.
Trzymam opuszczoną głowę i przytulam dziewczynkę do siebie, z buźką skierowaną w moją szyję, bo wiem, że w autobusie są kamery.
Ciężko jest trzymać poręcz z dzieckiem na rękach, ale kobieta z wózkiem na zakupy robi dla nas miejsce, gdy tylko autobus rusza. Opadam ciężko na siedzenie i odwracam od niej twarz, żeby uniknąć rozmowy.
Zdejmuję okulary, bo wyglądałabym podejrzanie, skoro zapada ciemność. Wycieram rękawem szybę autobusu i przez chwilę w odbiciu dostrzegam swoje oczy (muszę ponownie nałożyć korektor), zanim znowu zaparowuje. Nie mogę powstrzymać uśmiechu.
Mam dziecko!
Chyba robi się zmęczona. Mocniej opiera o mnie główkę. Nie słyszę, co mówi, mamrocze w moją pierś. Rozluźnia się, gdy kołysanie autobusu ją usypia. Po samochód wrócę później.
Kiedy wysiadamy kilka ulic od mojego domu, zakrywam jej główkę szalikiem, chociaż w pobliżu chyba nie ma kamer monitoringu. Kręcę głową we wszystkie strony, choć to może wydawać się podejrzane. Jestem obserwowana?
Idę powoli, żeby jej nie obudzić. Przeszła już wystarczająco dużo. Od jej ciężaru bolą mnie ręce i ramiona. Może nigdy wcześniej nie była kołysana do snu w ten sposób: przytulana i uwielbiana, bezpieczna w czyichś ramionach. Wybieram tylne wejście, jedną ręką przekręcam klucz w zamku, a drugą cały czas mocno ją trzymam.
Kiedy przekraczam próg i zamykając drzwi, odcinam się od świata zewnętrznego, oddycham z ulgą.
KIM
Darryl zdążył zapomnieć o łzach i teraz podskakuje radośnie, piszcząc z zadowoleniem. Faisal też jest podekscytowany, ale stara się udawać opanowanego, bo przecież ma już jedenaście lat, więc jest prawie dorosły. Uważa, że to lepsze niż wycieczka do Disneylandu, nie żeby kiedykolwiek tam byli, nawet w tym francuskim, gdzie zawsze leje jak z cebra. Ale to! Syreny, światła i szybka jazda. Mundury i krótkofalówki! To fantastyczne.
Trzyma Darryla za rękę. Jeden z gliniarzy odwraca się na przednim siedzeniu i uśmiecha się do nich, więc Faisal szybko ukrywa swój uśmiech. Ale kiedy wypadają za róg, nie może się powstrzymać i obaj chłopcy zaczynają się śmiać.
Kim wymiotuje. Za dużo ruchu. I zbyt intensywny zapach, który unosi się od jednego z gliniarzy, wyglądającego, jakby uciekł z One Direction. Ktoś podaje jej butelkę wody. Okropny posmak w ustach znowu wywołuje u niej odruch wymiotny.
Kiedy wyciera usta rękawem, opierając głowę o chłodną szybę samochodu, druga ręka opada na brzuch.
Nie może myśleć. Działa instynktownie, walczy z rosnącymi mdłościami, ale popędza kierowcę – chociaż sama nie jest pewna, po co.
Podjeżdżają pod komisariat i wysiadają z radiowozu na mroźne powietrze, a potem Kim otacza morze mundurów i pytań. Ayesha jest już na miejscu, żeby zabrać Faisala, więc pewnie w którymś momencie do niej zadzwoniła, chociaż wcale sobie tego nie przypomina, są też ostre głosy i gorzki smak strachu wymieszany z wstrętną kawą. Pytają, a ona nie pamięta, co dzieje się później.
MAMUSIA
Otwiera oczka, kiedy wnoszę ją do domu. Przez chwilę patrzy nieprzytomnie, a potem zaczyna się skupiać. Próbuje się wyrywać i mnie odpycha, więc układam ją na kanapie. Odsuwa się do rogu i podciąga pod siebie chudziutkie nóżki. Powstrzymuję potrzebę powiedzenia jej, żeby zdjęła z mebli buty – różowe, z futerkiem i błyszczące po bokach.
– Chciałabyś coś do picia, skarbie? Albo do jedzenia?
Nie pokazuje, że mnie słyszy.
Wstaję i spoglądam na nią z góry, uświadamiając sobie, że nie mam pojęcia, co teraz zrobić.
Zostawiam ją, żeby zdjąć płaszcz, poprawiam krzyż na ścianie w korytarzu, a potem postanawiam zrobić sobie herbatę ziołową. Ręce mi drżą.
Ciągle zaglądam do salonu i sprawdzam, czy wciąż tam jest – dziecko, tu, w moim domu! Łapię się na tym, że wstrzymuję oddech. Nie poruszyła się. Woda wrze w czajniku. Kiedy zalewam torebkę herbaty, nagle pojawia się w drzwiach, sprawiając, że podskakuję. Jakby ktoś ją odblokował.
– Gdzie szczeniaczek? Kiedy przyjdzie mama? Chcę siusiu. CO to?
Wskazuje mój stojak z kolorowymi nożami. Nagle nie mogę wydusić z siebie słowa. Jakbym była na pierwszej randce.
– Pokazać ci, gdzie jest toaleta?
– Gdzie szczeniaczek? – Tym razem mówi to głośniej, unosząc podbródek, jakby wyczuwała oszustwo.
– Szczeniaczek musi odpocząć, bo jest bardzo zmęczony. – Niewinne kłamstwo. – Chodźmy do toalety, dobrze?
Nie chce podać mi ręki, kiedy wchodzimy po schodach. Idzie za mną i kopie w każdy stopień.
– Proszę, przestań.
Patrzy na mnie i krzywi się. Pęka mi serce. Czuję się tak niepewnie.
Zaprowadzam ją do łazienki i zostaję na zewnątrz. W drzwiach nie ma zamka, więc powinna być bezpieczna. Już dawno pozbyłam się maszynek Michaela, zdecydowałam się na depilację laserową.
Uświadamiam sobie, że moje myśli pędzą, ale w żadnym konkretnym kierunku. Muszę obmyślić jakiś plan, co teraz zrobić. Może zamiast wyjeżdżać z kraju powinnam ukryć ją tutaj przez jakiś czas – chociaż świąteczna gorączka w podróży może działać na naszą korzyść.
Zdaję sobie sprawę, że od kilku sekund nie słyszałam żadnego dźwięku. Zajmuje jej to tyle czasu, że otwieram lekko drzwi, żeby do niej zajrzeć.
– Nie! – krzyczy.
Odsuwam się.
– Wszystko w porządku, skarbie. Chciałam tylko sprawdzić, czy nic ci nie jest – próbuję żartobliwego tonu. – Uważaj, żebyś nie wpadła do muszli.
Nie reaguje. Myje ręce albo spłukuje wodę. Wyskakuje na zewnątrz i przeciska się obok mnie, żeby zejść na dół, skacząc po jednym stopniu. Zanim popędzę za nią, zauważam, że zostawiła mokre plamy na toalecie, przez co robi mi się trochę niedobrze.
Przez następne pół godziny zarzuca mnie pytaniami, głównie o szczeniaczka. Potem nagle odpuszcza. Przyglądamy się sobie nawzajem ostrożnie.
Zastanawiam się, czy nie zaproponować jej ciasteczek, ale oczywiście nie mam nic takiego w domu. Swobodnym tonem pytam:
– Chciałabyś jabłuszko, skarbie? – Przygląda się owocom tak, jakby nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. Biedna kruszynka – prawdopodobnie to jeden z tych nowoczesnych przypadków niedożywienia na pustych kaloriach.
Musiała mieć naprawdę okropny początek dzieciństwa. Ale ja się nią zaopiekuję. Będę ją kochać lepiej.
Potem dowiem się, że „Panika z powodu ładunku wybuchowego przy ulicy Seven Sisters” ułatwiła nam ucieczkę. Wszystkie oczy i kamery skupiły się na furgonetce porzuconej niedaleko meczetu, która miała uchodzić za zepsute auto. Okazało się, że rzeczywiście nim była. Kierowca zadzwonił po pomoc drogową i czekał w kawiarni opodal. Pojawił się na widok armii uzbrojonych policjantów, antyterrorystów i ujadających psów policyjnych.
Posyłam w stronę ogłupiałej, przerażonej twarzy kierowcy modlitwy i podziękowania.
To druga najważniejsza wiadomość w wiadomościach.
Pierwszą jest zaginięcie pięcioletniego dziecka.
KIM
Godziny zlewają się z sobą. Każda minuta ciągnie się w nieskończoność. Niecierpliwość narasta niczym ciąg do heroiny. Gwałtowne szarpnięcie i nagle jest środek nocy, a przynajmniej zbliża się wieczór i wszyscy jakimś cudem znajdują się z powrotem w mieszkaniu, Steve siedzi na kanapie, wyglądając na sfatygowanego i otępiałego, jak wydrążona, gnijąca dynia, Faisal poszedł do domu z matką, zanim wyszli, widać było, że twarz Ayeshy stężała z szoku. W całym pokoju panuje bałagan, totalny chaos, cholerni policjanci są wszędzie, Darryl leży w swoim łóżeczku.
A Tonyi nadal nie ma.
Gdzie ona jest? Gdzie, do cholery?
MAMUSIA
Przez jakiś czas przyglądam się, jak śpi na mojej kołdrze. Potem zanoszę ją do łazienki i zaczynam rozpakowywać jak gwiazdkowy prezent.
Zdejmuję jedną skarpetkę. Jej stópka wygląda na taką delikatną. Mój Kopciuszek.
Zsuwam sukienkę z jej wąskich ramion i przesuwam w dół ciałka. Mój wzrok przyciąga zgięcie jej łokcia. Przykładam tam palec. Czuję puls?
Kiedy delikatnie przekładam ją na brzuch, zdumiewa mnie, jaka jest blada, prawie przezroczysta. Ledwo dostrzegam pupę, a uda nie są nawet odrobinę zaokrąglone. Przesuwam dłonią po jej kościstych pleckach, a na opuszkach palców wyczuwam jej ciepło.
Jest nieskazitelna. Jej ciałko jest takie malutkie w porównaniu z moim.
Wierci się, przyciskając policzek do miękkiej, bladoróżowej maty kąpielowej z Heal’s. Powiedziałam Michaelowi, że kupiłam ją na wyprzedaży. Kolejne niewinne kłamstwo. Mało praktyczny kolor, jak zauważył.
W szydzeniu byłeś świetny, prawda, Michaelu?
A jednak wiele bym dała, żeby znowu usłyszeć jego drwiny.
Kołyszę ją do snu, otwartą dłonią zataczam kojące kółka na jej pleckach, mój oddech synchronizuje się z rytmem. To jak trans, jak zaklęcie.
– Już, już. Cichutko – szepczę.
Powinnam położyć ją do łóżka, ale nie mogę znieść myśli o brudzie na mojej pościeli. Jest nim cała pokryta – moja słodka świnka Peppa. Jej paznokcie to czysty horror. Są całe czarne przy skórze. Strupy na knykciach. Pochylam się, żeby ją powąchać. Coś… nie tak. Ale pod tym idealny anioł.
Tylko że dostrzegam więcej siniaków. Odcisk kciuka na udzie, cień na boku.
To dziecko wiele wycierpiało. Przez co ona musiała przejść?
Całuję wnętrze jej chudziutkiego nadgarstka, a ona budzi się i kopie mnie. Kiedy sięgam po jej rękę, otwiera szeroko oczy, wykręca się i przyciska plecami do ściany. Wyciągam rękę, żeby ją uspokoić, ale próbuje ugryźć mnie w palec.
Szok wstrząsa mną i krzyczę, chociaż wcale nie chcę:
– Przestań!
Nie powinnam tego robić. Przestraszę ją. I siebie też. Biorę głęboki oddech.
– No chodź, skarbie.
– Nie.
– Ale musisz.
– Nie!
Walczy ze mną, bo nie rozumie. Muszę zdjąć jej ubrania, żeby sprawdzić, czy nie ma więcej ran.
– Musimy cię umyć.
– Idź sobie!
Patrzy na mnie ze złością. Dzieci są takie zabawne, kiedy się denerwują. Przesadnie marszczą brwi i wydymają wargi jak w pantomimie.
Kiedy drażniłam się z moją siostrą, Margaret, zawsze tak na mnie patrzyła. Smuciło mnie, kiedy jej śliczna buźka robiła się taka brzydka.
– Nie chcesz wejść do wanny z tymi ślicznymi bąbelkami?
Potrząsa głową.
Wyciągam rękę, żeby zdjąć jej drugą skarpetkę, a ona mnie kopie, czym sprawia, że serce łomocze mi w piersi.
Kiedyś opiekowałam się zdziczałą kotką dla lokalnej organizacji charytatywnej SNIP. Nazwałam ją Panna Kolczatka, bo była bardzo drażliwa. Przypominała mi autystyczne dziecko, siedziała sztywno i wpatrywała się we mnie z jawną odrazą. Godzinami siedziałam w kucki w klatce zapewnionej przez organizację, trzymałam w dłoni kawałek kociego jedzenia i czekałam, kiedy go weźmie.
W końcu porwała kęs i wcisnęła się w kąt klatki tak daleko ode mnie, jak tylko mogła, przełykała i promieniała przy tym nienawiścią. Kiedy kładłam dłoń na jej futrze, każdy mięsień stawał się sztywny i syczała na mnie ostrzegawczo.
Nie mogłam tego znieść. Przyjechali po nią po tygodniu.
To nie była moja wina. Nikt nie mógł jej poskromić. Dzwoniłam tam i dopytywałam, co u niej. Trafiła do specjalnego ośrodka dla zdziczałych zwierząt.
Nigdy jej nie odwiedziłam.
W autobusie nie była taka.
– Chodź, kochanie.
Krzyczy, a obie jej nóżki sztywnieją, opierając się mi. Udaje mi się chwycić jej stopę, a ona piszczy tak głośno, że zaczynam się cofać.
– Bądź już cicho! – Mój ton jest dość ostry, bo się wystraszyłam. Przerywam na chwilę i uspokajam głos. – Już w porządku.
Staram się ukoić ją słowami, ale zaczyna machać rękami za każdym razem, gdy się do niej zbliżam.
– Nie skrzywdzę cię, skarbie.
Wyobrażam sobie, że nawet ta jej bezwartościowa matka wspominała jej o obcych. Może właśnie o to chodzi.
– Chcesz rozebrać się sama? Obiecuję, że nie będę patrzeć. – Uśmiecham się do niej.
Zawodzi jeszcze głośniej. Rani mi tym uszy.
– Takie zachowanie jest niedopuszczalne.
Jednak nie mogę powiedzieć, żebym była zaskoczona, zważywszy na warunki, w jakich się wychowywała. Będzie musiała nauczyć się manier. Samokontroli.
– No chodź już.
Nie chcę wypowiadać jej imienia – jest takie pospolite – ale może tylko dzisiaj, jako coś, co już zna.
– Tonya, kochanie, musimy się umyć przed pójściem do łóżka.
Kto wie, czy nauczyła się jakiejkolwiek rutyny przy tej okropnej kobiecie; pewnie była jakąś tanią dziwką.
W końcu pozwala mi zdjąć drugą skarpetkę i owija ramiona wokół chudziutkiej piersi. Przynajmniej przestała pytać o szczeniaczka.
Sięgam do jej majtek, a jej stopa trafia mnie mocno w brzuch. Ciągnę ją za kostkę, może trochę mocniej niż powinnam, ale nie mogę sobie pozwolić na agresywne zachowanie. Wtedy zaczyna wrzeszczeć, a ja muszę zrobić coś, żeby ją powstrzymać, więc łapię ją za ramię i przyciągam do siebie, unieruchamiam ręce po bokach i unoszę szamocące się ciało, po czym częściowo wkładam, a częściowo wrzucam do wanny.
Szok ucisza ją na chwilę. Podłoga i jej ubrania są całe mokre od rozchlapanej wody, ale i tak będą musiały zniknąć – muszę pozbyć się dowodów – więc nic się nie stało. Mogę je spalić w ogródku, w miejscu, które Michael przygotował na ognisko, chociaż nie urządzaliśmy takich imprez.
Siedzi w wodzie, wygląda na zaskoczoną i zaczyna płakać w inny, cichszy sposób. Brzmi bardziej jakby marudziła. Coś w jej tonie tnie mnie na wylot.
Potrzebuję chwili.
Schodzę do kuchni i robię sobie herbatę miętową na uspokojenie. Zdejmuję przemoczoną bluzkę, wrzucam ją do pralki i wkładam mój ulubiony sweterek Jaeger, wiszący na haczyku w korytarzu, przy okazji szybko zerkam na swoją twarz w lustrze. Zarumieniona, ale w dobry sposób. Słyszę, że wreszcie zamilkła, więc pozwalam sobie na niewielki uśmiech ulgi.
Kiedy dodaję łyżeczkę syropu z agawy do herbaty, uświadamiam sobie, jaka jestem głupia! Boże, wybacz mi! Nigdy nie powinnam zostawiać dziecka w wannie bez opieki! Mogłaby utopić się w niewielkiej ilości wody, a co dopiero w głębokiej wannie.
Parzę sobie rękę, kiedy przypadkowo przewracam filiżankę i biegnę na górę, biorąc głęboki, uspokajający wdech, zanim otwieram drzwi łazienki, przerażona tym, co mogę zobaczyć.
Siedzi w wodzie i wpatruje się we mnie ze złością.
KIM
Kim przez długie minuty nie czuje nic. W następnej sekundzie wydaje jej się, że może umrzeć, zanim bierze kolejny wdech.
Wszyscy ci obcy dokoła, tak wiele twarzy gapiących się na nią, jakby była okazem w jakimś cholernym akwarium, zarzucają ją nieustannie tymi samymi pytaniami, raz za razem, a ona ciągle odpowiada milczeniem.
Ci w mundurach tłoczą się w przestrzeni, która jest za mała nawet bez ich obecności, wchodzą jej w drogę, ale gówno mówią. Chciałaby Ayeshę, ale jej przyjaciółka musiała wyjść, żeby dać Faisalowi herbatę i zajrzeć do Mo. Ten palant Khalid nie zrobiłby tego. Nawet przez jedną noc. Mo to niezłe utrapienie, ale można by pomyśleć, że Khalid stanie na wysokości zadania chociaż raz.
Patrzy na Steve’a i z zaskoczeniem widzi go płaczącego cicho, co jest prawie tak niepokojące, jak policja w całym mieszkaniu. Nigdy nie widziała go w takim stanie przy ludziach, może poza tym razem, kiedy był totalnie nawalony, a Arsenal grał tak okropnie, że prawie go rozumiała.
Nie wydawało jej się, żeby dzisiaj pił, ale Chryste, ona miała ochotę na jednego. Gdyby jednak sobie pozwoliła, mogłaby wcale nie przestać.
I miała cholerną ochotę zapalić, zaciągnąć się i ukarać swoje płuca. Musi to zrobić, w przeciwnym wypadku złapie za nożyczki i wbije je sobie w nogę.
Zwleka się z kanapy. W kuchni zaczyna przetrząsać szuflady w poszukiwaniu paczki papierosów, które schowała w pustym pudełku po tampaksach.
Zauważa przyglądającą się jej z grymasem na twarzy policjantkę. Włosy ma spięte w najciaśniejszy kok, jaki kiedykolwiek widziała. Ocenia ją. Przez to praktycznie się poddała. Prawie.
– Chcesz jednego? – rzuca Kim, wyciągając papierosy w jej kierunku. Marlboro Light, w zasadzie nie warto palić.
Policjantka odwraca wzrok, przygryza wargę, żeby powstrzymać się od komentarza, ale już stawia na niej kolejny, czarny krzyżyk: beznadziejna matka, która gubi jedno dziecko i truje drugie.
Pytania spływają w jej kierunku, a powietrze staje się ciężkie, prawie płynne. Słowa nie mają dla niej sensu, ale wyłapuje ostrzejszy ton.
Zaciska w dłoni papierosa, jakby był kołem ratunkowym.
Wymienia koleżanki Tonyi i ich adresy, tyle, ile jest w stanie sobie przypomnieć. Przegląda telefon w poszukiwaniu niektórych mam z jej szkoły i grupy żłobkowej Darryla, chociaż już dzwoniła do wszystkich. Steve nie wie, co jest grane. Trzyma głowę w tych swoich wielkich, zakurzonych łapskach i spogląda na nią zmęczonymi, niebieskimi oczami. Próbuje przyciągnąć jej spojrzenie. Jakby mogła pomóc.
Jej wiedza o niewielkich kontaktach społecznych Tonyi powinna sprawić, że poczuje się użyteczna, ale tak się nie dzieje.
Nie wie już, co gorsze, profesjonalne współczucie ze strony policyjnej łączniczki, czy kliniczna oziębłość tych, którzy rozglądają się po mieszkaniu. Jeszcze inni są na górze, sprawdzają rzeczy Tonyi.
– Gdybym wiedziała, że przyjdziecie, ogarnęłabym tu trochę.
Żałosna próba poprawienia nastroju zamiera na jej ustach i czuje ukłucie wstydu. Widzi rzucane jej spojrzenia i zgadza się z nimi.
Steve zbiera się w sobie i proponuje, że zrobi jej kawę, ale ona nie może tak spokojnie stać, czuje, jakby nabierała rozpędu. Wykrzywia wargi, wyglądając jak wściekły pies, jakby jednocześnie chciała warknąć i uśmiechnąć się. Nie pozwalają jej szukać po okolicy, bo mają kolejne, głupie pytania. Dlaczego, do cholery, nie znaleźli jeszcze jej dziewczynki?
Kiedy, po całym tym głównie, łączniczka mówi jej, że powinna odpocząć, śmieje się tak ostro, że zaczyna kaszleć. Steve powtarza:
– Spróbuj się trochę wyluzować, co, mała?
– Nie bądź takim pieprzonym kretynem, Steve – odpowiada.
– Nie nazywaj mnie pieprzonym kretynem – odwarkuje Steve, a ona widzi, że policja przygląda się ich kłótni, jakby to miało coś wspólnego z całą sprawą.
Zauważa spojrzenie, jakie jeden z mundurowych posyła w stronę Steve’a, pełne podejrzliwości. Ale ona wie, że to nie ma z nim nic wspólnego.
Wkurza ją to. Każdy kawałek tej popieprzonej sceny. Aż gotuje się w środku. Przestańcie marnować tu czas! Zróbcie coś! Po prostu, kurwa, coś zróbcie! Idźcie ją znaleźć!
Rusza na górę wysikać się – przede wszystkim po to, żeby uciec od gliniarzy. Siada i pochyla się do przodu na tyle, na ile pozwala jej ten wielki brzuch, marszczy brwi i obiecuje Tonyi, że znajdzie ją i sprowadzi do domu. Mówi, że wszystko będzie dobrze. Szepcze do córki i do siebie:
– Trzymaj się. Po prostu się trzymaj! – Powtarza to jak mantrę z darmowego kursu medytacji w The Street Project.
Musiała siedzieć tam dłużej, niż myślała, bo Steve stuka w drzwi i szepcze:
– W porządku, mała? – Jakby w ogóle kiedykolwiek jeszcze mogło być w porządku.
Myje ręce kilka razy, zanim wychodzi. Patrzy w lustro, ale nie widzi siebie.
Kiedy otwiera drzwi od kibla, zauważa jakiegoś dzieciaka przebranego za policjanta, szperającego w plastikowym pudełku na biżuterię Tonyi, i wrzeszczy: „NIE DOTYKAJ TEGO!”. Przyłożyłaby gnojkowi, gdyby Steve jej nie powstrzymał. Kim wyciąga ręce w stronę policjanta, krzyczy coś nie do końca zrozumiałego. Dobrze jest walczyć ze Steve’em, kopać go w golenie, chociaż jego stęknięcia nie przynoszą ulgi, więc próbuje dorwać też łączniczkę za to, że jest tak cholernie spokojna, i szepcze jakieś bzdury prosto w jej twarz, a to niezbyt bezpieczne w tej chwili.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Call Me Mummy
Copyright © by Tina Baker, 2021
Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: Steve Panton
Zdjęcie na okładce: © Svetoslava Madarova / Arcangel
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-035-7
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl