Pani do sprzątania - Tina Baker - ebook + audiobook + książka

Pani do sprzątania ebook i audiobook

Baker Tina

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Maria to dobry człowiek i dobra sprzątaczka. Sprząta dla Elsie, uroczej staruszki, która traci pamięć i ma okropnego męża. Sprząta dla Briana, sympatycznego mężczyzny, który ma okropnego szefa. Sprząta dla tajemniczego pana Balogana, który ma okropnych sąsiadów.

Jeśli rozważasz jej zatrudnienie, powinieneś wiedzieć, że Maria mogła zabić okropnego męża, okropnego szefa i okropnego sąsiada. Mogła także zamordować mężczyznę, którego kochała.
Nie planowała zabijania kogokolwiek, ale jej klienci zatrudniają ją, by uporządkowała im życie, a ona bardzo poważnie podchodzi do swoich obowiązków – nie wspominając już o tym, o ile szczęśliwsi są teraz. Problem w tym, że morderstwa nie da się wymazać. Można je jedynie zamieść pod dywan i modlić się, by nikt nie przyglądał się zbyt dokładnie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 21 min

Lektor: Agata Skórska
Oceny
3,9 (113 oceny)
38
40
26
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iCate0

Z braku laku…

Niestety nie. Miałam oczekiwania co do tej historii, ale żadne z nich się nie spełniło (pod koniec jest jakaś wzmianka, ale cóż, trochę za późno). Spodziewałam się, że będzie to pełna emocji, może akcji historia o pani sprzątającej zwłoki - tak też poniekąd sugeruje okładka, ale dostałam niesamowicie powolną książkę, bez jakiegokolwiek napięcia i skupiającą się na przeszłości pani, która sprząta... domy. Owszem sprzątnęła paru ludzi, ale całość jest napisana w tak nieciekawy sposób, że kompletnie mnie nie interesowało kim są ci ludzie, a nie odczułam też, żeby mieli jakieś większe znaczenie. W ogóle nie nazwałabym tego thrillerem i strasznie się rozczarowałam.
20
coldie

Całkiem niezła

Liczyłam na coś więcej, takie tam bez większych emocji.
00
teobla

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, ale zakończenie niestety marne.
00
haplonek

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze czytało mi się. Podobała mi się.
00
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejne spotkanie z piórem autorki, można zaliczyć do udanych, choć spodziewałam się bardziej dynamicznej akcji to i tak książka mi się podobała. Tina Baker skupiła się tu bardzo na wewnętrznych zmaganiach naszej bohaterki oraz profilu psychologicznym, ale wątki dialogów z Elsie wprawiają nas w dobry humor. Jednym słowem fajny thriller psychologiczny z dodatkiem humoru. Trochę o książce; młoda Maria choć przez życie nie jest rozpieszczana, to jednak jest dobrą osobą i dobrą sprzątaczką. Sprząta u wielu osób, między innymi u Elsie, o którą bardzo się troszczy. Elsie to starsza osoba, która z wiekiem traci pamięć i ma młodszego okropnego męża. Sprząta również dla Briana który ma bardzo okropnego szefa. I sprząta też dla tajemniczego Balogana, który ma okropnych sąsiadów... Maria po mimo tego, że to dobra osoba mogła sprzątnąć, okropnego męża, okropnego szefa i nawet okropnych sąsiadów. Mogła nawet zamordować kogoś kogo bardzo kochała... Nie planowała nikogo zabijać, ale jak by nie było, ...
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu tacie Pete’owi Bakerowi, który zawodowo zajmuje się myciem okien, a także wszystkim osobom trudniącym się sprzątaniem oraz opieką nad innymi.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

Maria wyciąga szmatę z wiadra i ją wyżyma. Kostki jej palców są zbielałe, a woda w wiadrze czerwona. Lejący się z kranu gorący strumień parzy jej skórę, gdy płucze szmatę i ją wyciska, i znowu płucze, i znowu wyciska, próbując uspokoić swoje rozdygotane nerwy tymi powtarzalnymi czynnościami. Ma silne ręce, silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, a skóra na jej dłoniach jest zrogowaciała i pokryta odciskami. Na samym początku, gdy zaczęła zajmować się sprzątaniem, zawsze zakładała do pracy gumowe rękawiczki, jakby była jakąś księżniczką – ta myśl sprawia, że nie wie, czy ma się śmiać, czy płakać.

W pozycji na kolanach podpiera się rękami i z wściekłością szoruje, dysząc przy tym z wysiłku. Płytki są zimne, ale po karku spływa jej pot. Sięga ręką, by go otrzeć, i jest zaskoczona, gdy muska dłonią skórę głowy – nowa fryzura wciąż jeszcze jest dla niej szokiem.

Słyszy płacz Elsie dochodzący ze starego gabinetu, w którym teraz nocuje, ponieważ jest już zbyt słaba na to, by wchodzić po schodach, i wybiega z kuchni, by ją uspokoić. Być może również prosić o wybaczenie. Jednak oczy staruszki są zamknięte. Skuliła się jak mały kociak i jęczy pod osłoną nocy. Jej pomarszczone usta się poruszają, a zgrzybiałymi dłońmi kurczowo trzyma się brzegu poduszki. Maria odgarnia z jej twarzy pasmo siwych włosów i całuje Elsie w skroń, jakby uspokajała dziecko (gdyby tylko je miała).

Podnosi z podłogi pustą szklankę, którą zrzuciła tam Elsie, i sprawdza, czy na dywanie znajdują się ślady krwi. Już go czyściła, z wściekłością, wręcz furią, lecz wie, że będzie musiała powtórzyć ten proces, kiedy upora się już z tą gorszą sprawą. Wróciwszy do kuchni, wzdrygając się na widok tego, co tam na nią czeka, podbiega do kranu i napełnia szklankę zimną wodą. Stawia ją obok staruszki na wypadek, gdyby obudziła się w środku nocy, choć, dzięki Bogu, wygląda na to, że już się uspokoiła, co w tych okolicznościach można uważać za cud.

Ignoruje gorączkowe drapanie do drzwi, rozpaczliwe błagania o wolność.

Trzy głębokie wdechy i wraca do mycia kuchennej podłogi. Wylewa kolejne wiadro brudnej wody, wyciera zlew, rzuca ścierkę na stos zniszczonych ręczników. Później będzie musiała jeszcze wybielić wszystkie powierzchnie i wyszorować zakamarki szczoteczką do zębów.

Wychyla resztki sherry z wyszczerbionego kubka z napisem „Boże, chroń Królową”, jedyny alkohol jaki znalazła. A potem prostuje ramiona i odwraca się w kierunku starego mężczyzny. Podnosi go z krzesła – jest lekki jak piórko – chwyta go w objęcia jak pannę młodą i, trzymając go blisko serca, otwiera łokciem tylne drzwi. Uważnie stawia każdy krok. Wynosi go do ogrodu, na chłodne nocne powietrze, i kładzie na mokrej trawie tuż obok zrujnowanej rabaty kwiatowej, gdzie w czarnej ziemi zieje dziura. Zakopie w niej jego zakrwawione, zmaltretowane ciało.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

Ten poranek był normalnym dniem – w innym życiu…

W tym tygodniu zaczyna pracę numer czterdzieści trzy. Nie jest łatwo.

– Tutaj, TUTAJ, tak? – Kobieta staje na palcach i przeciera dłonią ramę drzwi. Następnie prowadzi Marię przez salon, gdzie wskazuje na listwę przypodłogową, schyla się, jakby wystawiała pupę na klapsa, i przeciąga palcem wskazującym wzdłuż jednego z rowków, a następnie pokazuje go jej oskarżycielskim gestem.

– Widzisz? Tutaj też. – Rzuca w Marię puszką pronto. – Wszędzie. – Zatacza ramionami koło, oznaczając cały dom. – I chcę, żebyś wyszła przed dziewiątą trzydzieści, tak?

Maria przyniosła ze sobą zestaw produktów czyszczących, ale okazały się nie dość dobre dla numeru czterdzieści trzy.

Kobieta obraca się na pięcie, ale rzuca jeszcze przez ramię:

– Nie później niż DZIEWIĄTA TRZYDZIEŚCI!

Jakby Maria była głucha.

Jej pierwsza klientka z rana i już musi zaciskać zęby, żeby się nie odgryźć.

Choć nie jest głupia, w większości sprzątanych przez nią domów Maria udaje głupią – „skradając się jak krwawiąca mysz”, jak określiła to Elsie. Tak jest łatwiej. Maria pokazuje skierowany w górę kciuk i błyska uśmiechem, który, ma nadzieję, jest radosny. Lecz kiedy tylko to wstrętne babsko odchodzi, by wykonać bardzo ważny telefon (w tym domu każda rozmowa telefoniczna ma status bardzo ważnej), Maria posępnieje – daje odpocząć swojej sukowatej twarzy, jak jej powiedziano.

Przez kolejne pół godziny wyciąga się w górę i przykuca, aż zaczynają ją boleć od tego plecy. Stoi, masuje sobie lędźwie, po czym kieruje się na górę. Podczas wycierania podłóg ból narasta. Odczuwa dyskomfort również w kostce, co zdarza się często, gdy jest zimno. Jest luty, poranki są wilgotne, a popołudniami dmie silny wiatr. Gdzie to globalne ocieplenie, kiedy jest potrzebne?

Właśnie na kolanach próbuje zeskrobać zaschnięty kawałek kupy z obramowania muszli klozetowej, gdy kobieta wpada do łazienki i przygląda się jej z zaskoczeniem.

– Rany, jeszcze tu nie skończyłaś? – wykrzykuje i cmoka z niezadowoleniem, po czym zawstydzona kieruje się do łazienki na dole. Ludzie mieszkający w takich pięknych domach nie lubią, gdy przypomina im się o ich własnych brudach.

Muszą zauważać ten syf. Czy to naprawdę takie trudne, sprzątnąć go, gdy tylko się pojawi, zamiast pozwalać mu przyschnąć? Maria zdaje sobie sprawę, że mamrocze do siebie.

Kobieta mści się na niej, gdy Maria właśnie ma wychodzić, blokuje jej drogę prowadzącą do drzwi.

– W przyszłym tygodniu nadrobisz te pół godziny – oświadcza. – Płytki w łazience potrzebują porządnego szorowania. Zauważyłam pleśń na fudze przy słuchawce prysznicowej.

Mówi to w taki sposób, jakby oskarżała Marię o to, że sama zalęgła te zarodniki.

– I naprawdę musisz popracować nad tempem. W przyszłym tygodniu czeka cię też prasowanie.

Może wsadzę sobie miotłę w tyłek i będę jednocześnie zamiatać? Choć nie wypowiada na głos tych słów, wyraz jej twarzy musi coś zdradzać, ponieważ jej pracodawczyni wzdycha ciężko i dodaje:

– Nie podoba mi się twoja mina. Tysiące ludzi takich jak ty czeka w kolejce na twoje miejsce.

Maria zastanawia się, kim są ci „ludzie tacy jak ona”. Powstrzymywanie się od riposty jest trudniejsze niż zamiatanie.

***

Ze względu na nieprzewidywalność kursowania autobusów, podróż pomiędzy pierwszym a drugim miejscem pracy zajmuje Marii czterdzieści pięć minut. Numer dziewięćdziesiąt jeden to dwa domy w parze i średnio pojawia się tam co dwa tygodnie. Lepiej byłoby, gdyby poszła pieszo – a już na pewno szybciej – ale dzień jest ponury i właśnie zaczęło mżyć, a każda okazja do odpoczynku jest bezcenna. Wsiada na Russell Square i, siedząc na górnym pokładzie, zjada późne śniadanie, kanapkę z serem i korniszonami. Gdyby była innym typem osoby, można by to zakwalifikować jako brunch. Popija butelką wody mineralnej, która była w zestawie – oferta specjalna, za pół ceny – i wrzuca do ust gumę do żucia. Nie chce nawet myśleć o tym, co by było, gdyby potrzebowała dentysty.

Robi w głowie podsumowanie – ile kasy, którą może wydać na dzisiejszą kolację, zostało jej z zeszłotygodniowej wypłaty? Czy przy tej całej dodatkowej robocie zdąży udać się jutro do banku żywności, zanim zmiotą jej wszystko sprzed nosa? Czy ciasteczka i herbata, którymi częstuje ją czasami jej kolejny pracodawca, wystarczą, by powstrzymać burczenie w jej brzuchu? Czy znowu położy się spać głodna?

Nie ma ani jednego dnia, w którym Maria nie dokonywałaby podobnych kalkulacji, ani na chwilę nie przestając się martwić o każdego pensa. To jednocześnie przerażające i cholernie nudne.

Wysiada na Carnegie Street i kieruje się na Cloudesley Square – za dom tutaj, w tej zielonej oazie, mogłaby kupić całą ulicę w okolicy, w której dorastała.

Podchodząc do drzwi wejściowych, słyszy znajome tup, tup, tup. Gdy Maria wyciąga klucze z kieszeni swojego polarowego ocieplacza, odgłosy stają się coraz bardziej energiczne i kiedy tylko otwiera drzwi, miękki, mokry nosek Minty wpycha się jej do ręki, a reszta psa odtańcowuje deliryczny taniec radości, któremu towarzyszą radosne popiskiwania. Czasami z radości zwierzak aż popuszcza, ale Maria nie ma nic przeciwko sprzątaniu tego, ponieważ nikt poza nim nigdy nie cieszył się aż tak na jej widok.

Minty wywołuje uśmiech na twarzy Marii – prawdziwy uśmiech, nie ten przeznaczony dla jej klientów, którym sygnalizuje, że jej obecność w ich domu będzie życzliwa, wymuszony profesjonalny uśmiech, dzięki któremu zapewnia pracodawców, że mogą powierzyć jej swój dobytek oraz posiadłość, a także zwierzęta i dzieci. Te uśmiechy się sprawdzają.

Przechodzi przez kuchnię i otwiera drzwi do ogrodu, by Minty mogła się wyszaleć. Pies goni w szaleńczym tempie przez całą długość ogrodu, przykuca na krótko, po czym wraca do domu i rzuca się na udo Marii całym ciężarem swojego ciała.

To prawdziwa miłość, czysta, nieokiełznana radość. Żal jej zwierzaka, który najczęściej przesiaduje w domu sam.

– Błagam, proszę jej tak nie nazywać! – wykrzyknęła właścicielka, pani Santos, gdy Maria po raz pierwszy nazwała Minty „dobrą suką”. To miał być komplement.

– Chodziło mi o to, że jest dobrą, rasową suką, idealną do rozmnażania – wyjaśniła Maria, usiłując podtrzymać rozmowę.

Ale nie, Minty ma być nazywana „dziewczynką” i nigdy nie będzie miała szczeniąt.

Prawdziwą suką w tym domu jest prawie nastoletnia córka właścicieli, która, gdy tylko nie jest w szkole, przygląda się Marii podejrzliwie i wykrzykuje głośno, upewniając się, że jej matka usłyszy, że „sprzątaczka nie odkurzyła pod łóżkiem”, choć w jej pokoju panuje taki bałagan, że to cud, że w ogóle znajduje odrobinę miejsca do spania. Dziewczyna zna imię Marii, ale nigdy go nie używa.

W domu mieszka też chłopiec. Marii z trudem przychodzi patrzenie na niego – ma dołeczki w policzkach jak Joby, które wywołują u Marii mroczne wspomnienia i emocje z przeszłości.

Nigdy nie spotkała w tym domu mężczyzny, choć widuje w sypialni męskie ubrania i buty oraz produkty do golenia w łazience. Jej zawód – licencja na węszenie.

Pies ubóstwia tę dwójkę dzieci, oczywiście bez wzajemności. Minty jest najszczęśliwsza, gdy mają wolne od szkoły i są w domu, nie odstępuje ich wtedy na krok, leży tak blisko, na ile jej pozwalają, a mimo to zawsze znajduje czas, by powitać radośnie Marię, drepcząc wokół niej, jak gdyby mówiła: „Nie należysz do rodziny, ale jesteś dla mnie miła, więc cię kocham”.

Maria nie jest już niczyją rodziną. Najbliższą jej osobą jest Elsie.

Bardzo chciałaby mieć psa. Kiedyś, przysięga sobie, wynajmie mieszkanie, do którego zwierzęta nie będą miały zakazu wstępu, w którym może nawet nie będzie musiała nosić zatyczek do uszu i zakładać łańcucha na drzwi. Mieszkanie, które będzie przypominało prawdziwy dom.

Niewielkie ambicje.

Pani Santos wyjątkowo jest w domu, ponieważ „ma umówioną wizytę u fryzjera na późniejszą godzinę i nie ma sensu jechać do pracy tylko po to, by po zaledwie dwóch godzinach przy biurku musieć wracać, sama rozumiesz”. Czasami dzielą się z nią takimi szczegółami, ci sami ludzie, którzy płacą jej za to, by po nich sprzątała. Kobiety w obecności Marii czują się nieswojo, jak gdyby mogła je oceniać przez pryzmat sanktuariów ich domów. Robi to, ale… no cóż…

Mężczyźni nie mają podobnych problemów. Bez najmniejszego trudu ignorują jej obecność, siedząc przed komputerem lub grając na xboxie. Czasami musi ich prosić, by podnieśli nogi, gdy wyciera podłogę, a czasami odkurza, omijając ich. Niektórzy dyskretnie obserwują ją podczas pracy, sprawdzają ją i jej dokładność, a Maria nie lubi być obserwowana.

Właśnie sprząta pod kredensem, gdy podchodzi do niej pani Santos, przez co Maria aż podskakuje ze strachu.

– Halo! Halo? – Macha do niej. Maria wyłącza odkurzacz i idzie za pracodawczynią do kuchni.

– Mogłabyś mi z tym pomóc?

Kobieta siłuje się z pokrywką od słoika z majonezem. Maria zabiera go od niej i jednym płynnym ruchem odkręca pokrywkę.

– Jesteś aniołem. – Pani Santos raczy ją uśmiechem.

Jest jedną z milszych osób, które ją zatrudniają. Wypłaciła Marii gotówkę do ręki, kiedy cała rodzina wyjechała do Dorset na dwa tygodnie w zeszłym roku. Maria miała za zadanie podlewać kwiaty w obu domach i w ogrodzie, jak również zrobić w kredensach „wiosenne porządki”, chociaż był środek sierpnia.

– Po prostu miej oko na dom, to wszystko – ćwierkała pani Santos. – Podczas naszej nieobecności nie będziesz miała dużo pracy, ale i tak zapłacę ci taką samą stawkę. – Wyraz jej twarzy przywodził na myśl Matkę Teresę.

Dzięki Bogu, jej pracodawczyni w końcu wychodzi na umówioną wizytę u fryzjera i Maria wraca do pracy.

Podczas czyszczenia płyty kuchennej jest już tak zmęczona, że wyłącza się i wraca myślami do sprzątania przyczepy kempingowej – to niebezpieczne rejony. Potrząsa głową, by wyrzucić z niej niechciane obrazy, i wraca do stali nierdzewnej, którą czuje pod palcami. To z kolei przenosi ją do sterylnych powierzchni z czasów szpitalnych, więc nachyla się, by pogłaskać psa, uspokoić się, poczuć coś miłego. Nie może sobie pozwolić na żadne myśli dotyczące Joby’ego ani jakichkolwiek następstw z tym związanych.

Gdy Maria kończy, przed odejściem daje jeszcze Minty garść smakołyków. Nie może znieść żałosnego skamlenia psa, gdy zamyka za sobą drzwi.

***

Przed nią jeszcze trzy poniedziałkowe prace, w tym sprzątanie nowego mieszkania, a zanim skończy u Elsie i wróci do obskurnej kawalerki na końcu Wood Green, która w żaden sposób nie przypomina domu, Maria będzie wykończona. Zatopi się w swoim zmęczeniu, z utęsknieniem będzie wypatrywała wyczerpania. Jeśli będzie miała szczęście, uda jej się zasnąć na kilka godzin, zanim nie wybudzą jej mroczne sny.

Maria nigdy nie bierze wolnego. Od czasów Hiszpanii nigdy nie miała wakacji. Czy po Hiszpanii udało jej się kiedykolwiek zrelaksować?

***

Nowe miejsce pracy to trzypokojowe mieszkanie na tyłach dużego sklepu Sainsbury’s w pobliżu stacji Hornsey. Spotkanie z nowymi pracodawcami jest dla niej stresujące, choć często to pierwsze jest zarazem ostatnim, kiedy widuje właścicieli.

Drzwi otwiera jej mężczyzna w średnim wieku z kanciastymi rysami twarzy, w crocsach i rozciągniętym dresie.

– Jakich zaimków mam używać, zwracając się do ciebie? – pyta na wstępie.

– Słucham?

– Jak mam się do ciebie zwracać? Jak mam cię nazywać – on, ona, ono i tak dalej.

– I tak dalej?

– Nie chcę nikogo urazić.

– Proszę wybaczyć, ale nie bardzo rozumiem.

– On czy ona? Facet czy facetka? No wiesz, księgowy, księgowa, aktor, aktorka, choć w dzisiejszych czasach, podejrzewam, że oni wszyscy robią to tylko na pokaz.

Maria patrzy na niego nierozumiejącym wzrokiem.

Mężczyzna nie wytrzymuje jej spojrzenia i się poddaje.

– Więc… skąd jesteś?

– Z Haringey.

– Aaa… – wzdycha przeciągle, najwyraźniej zmęczony już tą pogawędką – wcześniej?

– Sheffield.

Maria nigdy nie zdradza, skąd naprawdę pochodzi. Jedną z jej irracjonalnych obaw jest to, że jeśli zacznie mówić o swoim prawdziwym domu, albo wypowie imię Joby’ego, on albo jego rodzina mogą się nagle zmaterializować w oparach dymu. Jest przesądna. Wiecznie ogląda się za siebie, nawet tutaj, w Londynie, dręczy ją przeczucie, że jeden z krewnych Joby’ego ją odnajdzie i dokona straszliwej zemsty.

Nowy klient sprawia wrażenie zirytowanego samą jej obecnością. Nerwowym krokiem prowadzi ją do niewielkiej kuchni, gdzie każda powierzchnia pokryta jest odpadkami.

– Zazwyczaj zajmowała się tym moja żona… – Włamanie? Eksplozja?, zastanawia się Maria. – Ale nie ma jej.

Oprócz stosu chaotycznie porozrzucanych brudnych naczyń, na piecu kuchennym stoją dwie patelnie. Jedna na pierwszy rzut oka zawiera przypaloną fasolkę, którą prawdopodobnie trzeba będzie zeskrobać, a patelnię wypiaskować, a druga jakąś narośl, która przywodzi na myśl eksperymenty z penicyliną.

– Długo działasz już w tej branży? – zagaduje, jakby znajdowali się na przyjęciu koktajlowym.

– Długo – odpowiada. Długo za długo, dodaje w myślach.

Domyśla się innych niezadanych przez niego pytań. Czy agencja wysłała kogoś, kto będzie punktualny, dobrze pracował i trzymał gębę na kłódkę, czy może kogoś, kto włamie ci się do komputera i wykradnie zawartość kont bankowych?

Zgadza się na to, by właściciel mieszkania wyrobił sobie na jej temat własną opinię. Już wkrótce o niej zapomni, a przed kolejnym jej przybyciem upewni się, żeby nie było go w domu.

– Możesz już zacząć, nie?

– Oczywiście.

Odwraca się plecami.

– Przepraszam, gdzie są tabletki do zmywarki?

Mężczyzna kręci się po kuchni, w końcu wygrzebuje spod zlewu butelkę płynu Fairy i macha nim triumfalnym gestem, po czym stawia na stole.

– Jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebowała, wal jak w dym – mówi, wycofując się.

Już ma zwrócić mu uwagę na pomyłkę z płynem do mycia naczyń, ale bazując na tonie jego głosu, uznaje, że już nigdy nie będzie mu przeszkadzać.

W łazience na górze w wannie wita ją pojedynczy włos łonowy.

***

Tak dużo sprzątania.

Maria nie miała już siły ani energii na to, by nienawidzić tego życia; jednakowoż bardzo, ale to bardzo go nie lubiła. Było wyczerpujące, drenujące jej duszę.

Jednak czego by nie dała, by móc wrócić do swojej starej, nudnej egzystencji?

Ponieważ jej nowe, ulepszone umiejętności przewyższają codzienne szorowanie podłóg i wynoszenie śmieci. Jej specjalne, DOGŁĘBNE sprzątanie dotyczy teraz pozbywania się brutalnych mężów i ich ciał, a nie zwykłych kuchennych odpadków.

Być może powinna wystawić Elsie rachunek za nadgodziny.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

Ogród Elsie to skromny kawałek ziemi, zacieniony wysoką lipą z jednej strony i zarośnięty plątaniną leszczyny z drugiej. Wąski, choć Elsie chwali się, że, jak na Londyn, jest odpowiednich rozmiarów.

Marię poproszono, by w jednym rogu zasiała zioła oraz posadziła kilka cebulek kwiatowych w wesołych kolorach – żonkili, tulipanów z postrzępionymi płatkami i hiacyntów w winogronowym odcieniu.

– Niezapominajki sieją się same – tłumaczyła Elsie z błogim uśmiechem, jak gdyby był to niezwykły dar od samej Matki Natury.

Rabata warzywna, duma i radość Elsie, wydała tyle pomidorów, że wystarczyło może na dwa posiłki w ciągu wielu lat.

Maria pracuje tu już cztery lata – nie, pięć. Zaczyna tracić już rachubę czasu.

Ostatnio miała zbyt dużo pracy przy Elsie, żeby jeszcze zajmować się ogrodem, ale teraz kopie. Noc jest bezksiężycowa, ale światło padające z kuchni oraz z ulicznych latarni z boku ogrodzenia wystarczająco oświetla otoczenie, w którym się znajduje. Musi pogłębić ten grób. Takie sprawy trudno oszacować.

Godziny kopania, napinania mięśni. Głęboko, głębiej, najgłębiej. W okolicy kręcą się lisy.

Jej wzrok co rusz wędruje do okien sąsiadów po lewej. Studenci. Choć raz za drzwiami panuje cisza. Może zabalowali na cały weekend, albo wybrali się na całonocną imprezę? Nie jest do końca pewna, ilu chłopaków tam właściwie mieszka – ciągle wydaje jej się, że widuje nowe twarze. Wystarczyłoby, żeby któryś z nich wyjrzał przez okno…

Wdowa w domu po jej prawej wcześnie kładzie się spać. Śpij głęboko, życzy jej Maria.

Co by powiedziała, gdyby ktoś ją zobaczył? „Dobry wieczór! Ja? Nocne ogrodnictwo. No pewnie, że jest coś takiego! Ten ciemny kształt, którego nie potrafisz rozpoznać? Wielka torba z nawozem. Ha, ha. Ogromna”.

Poci się tak samo mocno z powodu strachu, co z wysiłku, jej ręce są brudne nie tylko od kopania, ale też od wydzielin starego. W nocy panuje wilgoć, przenika ją do szpiku kości. Boli ją kostka – stare urazy przypominają jej o tym, skąd pochodzi.

Może jeszcze metr dla bezpieczeństwa i będzie mogła przeturlać ciało do dołu, zasypać ziemią jego zmaltretowaną twarz i czaszkę, napchać piachu do jego paskudnych ust.

Całe jej ciało trzęsie się ze zmęczenia, ale nie poddaje się. Wie, że musi to dokończyć. Jeśli przestanie, może się przewrócić.

W pobliżu słychać pohukiwanie sowy, jej głos jest miękki jak pieszczota.

I nagle znowu tam jest, z Jobym…

***

Iskry z ogniska wzbijają się w nocne niebo i tańczą pod gwiazdami, a Joby zanurza twarz w jej włosach, mówi jej, jak bardzo ją kocha. I pieprzenie, mnóstwo pieprzenia na początku, i śmiech, a potem krzyki i tęskny płacz samotnej sowy w nocy z księżycem tak jasnym, że widziała własny cień, gdy kopała kolejny grób…

***

Wbija szpadel mocno w ziemię, by pozbyć się wspomnień – to zakamarki w jej głowie, do których nie ośmiela się wracać.

Sowa znowu pohukuje.

Kiedy po raz pierwszy przyjechała do Londynu, zdziwiła się, gdy usłyszała odgłosy sowy w mieście. Elsie powiedziała jej, że mieszkają w wysokich drzewach i polują na szczury, które tuczą się na odpadkach gromadzonych za kebabowniami na Green Lanes.

– Ale ta banda to nie to samo, co wiejskie sowy – wyjaśniła Elsie z poważną miną. – Ich pohukiwania są inne. Jeśli dobrze się wsłuchasz, usłyszysz, że wołają „Uważaj, na kogo patrzysz!”. – Zaśmiała się tym swoim uroczym, gardłowym śmiechem.

Maria prostuje się, rozciąga obolałe ramiona i wraca do kuchni.

Zamknęła koty Elsie w salonie, żeby nie wchodziły jej w drogę, i teraz drapią szaleńczo w drzwi, wyczuwając krew. Nie pozbędą się swoich pierwotnych instynktów – ale któż to potrafi?

Owija sobie dłonie dwoma ściereczkami kuchennymi, by mogła kontynuować kopanie, i wychodzi z powrotem na zimne nocne powietrze.

Marię często zaskakiwała odporność jej własnego ciała. Ciągle prze naprzód, jakaś głęboka iskra pcha ją przed siebie: kiedy potykała się, schodząc z gór, ciągle w dół, mimo że czuła, że nie jest w stanie zrobić kolejnego kroku; kiedy zebrała w sobie całą siłę, by walczyć z mężczyzną, który stał nad nią z siekierą… Ta wewnętrzna wola walki nie pozwala jej się poddać; nie pozwala jej odpocząć. Jednak według niej to nie czyni z niej ocalałej i nie czyni z niej odważnej – to jedynie sprawia, że pragnie kary.

Wraca do kopania, ziemia jest ciężka. Łopata wbija się w twardy kamień, szok promieniuje przez trzonek narzędzia prosto do jej kręgosłupa. Głaz jest większy, niż mogło się początkowo wydawać, z trudem manewruje łopatą, by go okopać i wyciągnąć ze zmarzniętej ziemi, do której przywarł w proteście. Jej ręce się buntują, gdy próbuje go z niej wyrwać, traci równowagę, stopy tracą przyczepność i upada, obijając sobie kość ogonową o twardą ziemię na dole wykopu.

Mogłaby tam poleżeć przez chwilę, złapać oddech, ale wilgoć ziemi przesiąka przez jej spodnie, a na jej skórze zaciskają się lodowe szpony mrozu.

Mówi sobie, że musi wziąć się w garść, przypomina sobie, po co to robi, podnosi łopatę i zaczyna od nowa, przerzuca ciężką ziemię na stos obok wgłębienia.

W końcu wychodzi z dołu i stoi przez chwilę na drżących nogach, po czym zbiera się w sobie i stopą popycha ciało, by wpadło do grobowca. Jej kostka protestuje z wysiłku, ale ból zostaje wynagrodzony głuchym łupnięciem, gdy trup uderza o dno.

Wrzuca jeszcze do środka jego laskę i dywanik z sypialni, bo z niego nigdy nie udałoby się jej usunąć śladów krwi.

Kolejny dźwięk sprawia, że zamiera w pół gestu. Płacz. Obraca się wokół własnej osi, ale w oknach sąsiadów niczego nie dostrzega. To mogła być rodzina lisów, którą widziała kiedyś przy garażach z tyłu ogrodów. W słoneczne dni lubią się wylegiwać na płaskich dachach, jak stado miejskich lwów.

Z jakichś przyczyn zakopanie dołu wydaje jej się trudniejsze niż jego wykopanie, choć przecież grawitacja jest po jej stronie. Drżała z przerażenia, że ktoś zobaczy ciało starca leżące na trawie, choć zasypywanie gigantycznego rowu w kształcie ciała w środku nocy jest nie mniej podejrzane niż jego wykopywanie. Spieszy się, chce już z tym skończyć.

Wreszcie dół jest już zasypany, a ona ugniata stopami nasypaną górę ziemi, przytupuje. Ten osobliwy taniec na jego grobie nie sprawia jej problemu. Odgarnia ostatnią warstwę ziemi, przyklęka, by przesadzić krzewy, pospiesznie wciskając je i przygniatając wilgotną ziemię wokół korzeni. Pot chłodzący jej plecy przyprawia ją o dreszcze. Wsuwa kilka odkopanych kamieni pomiędzy rośliny, tworząc na wpół zrujnowany skalniak wokół sześciu smutnych krzewów róż – to więcej niż stary drań mógłby zasługiwać.

Nie wypowiada żadnych słów nad niewielkim kopcem. Tylko sowa wysyła żałosne błogosławieństwo.

Teraz myśli Marii wybiegają naprzód, martwi się. Jaka będzie Elsie rano? Jak zareaguje, kiedy się obudzi? I co, na litość boską, Maria ma jej powiedzieć? Jak może ją uspokoić, biorąc pod uwagę wydarzenia ostatniej nocy? Staruszka nie cierpi zmian. Demencja sprawia, że jej reakcje są nieprzewidywalne nawet w najlepszych momentach, a co dopiero po nocy krzyków i ciosów, kiedy jej mąż został uderzony w głowę własną laską i umarł w kałuży krwi na dywanie przy łóżku tuż przed nią.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 4

 

 

 

Stoi pod prysznicem w łazience Elsie, pozwalając wodzie zmywać z niej brud i gorsze rzeczy. Ciepło rozchodzi się po jej ramionach. Ręce są sflaczałe jak rozgotowane spaghetti. Szorując szczoteczką do paznokci zakorzenione pod paznokciami błoto i krew, próbuje pozbyć się poczucia winy, wstydu i gniewu tej nocy. Pozwala sobie na krótki szloch z tęsknoty za tym, co utraciła i tym, co jeszcze może stracić – płacze za Elsie i za Jobym, za swoimi rodzicami, za swoim starym życiem. Żadna z jej łez nie jest przeznaczona dla ciała, które zaczyna już gnić pod grubą warstwą ziemi w ogródku za domem.

Elsie nie ma zapasowego szlafroka, więc Maria owija się ręcznikiem, włącza ogrzewanie, opróżnia pralkę i wkłada do niej własne brudne ubrania. Rozwiesza czyste ręczniki na wieszaku obok kaloryfera i włącza czajnik, zastanawiając się nad tym, co się teraz stanie.

Ręce jej drżą, jakby miała delirkę.

Drapanie w drzwi staje się coraz bardziej ponaglające. Teraz dołączył do niego jeszcze chór żałosnych pomiaukiwań. Gdy wypuszcza koty z salonu, rzucają się na nią, łaskocząc jej nogi wąsami, niczym ławica futrzastych rekinów.

– Chodźcie, żarłoki. – Z dolnej szafki wyciąga duży pojemnik Tupperware i zaczyna nasypywać chrupiące kąski kociego żarcia do czterech miseczek.

Gdy Maria zaczęła pracować u Elsie, spytała, czy każdy musi mieć osobne naczynie. Elsie prychnęła.

– Nigdy nie miałaś kotów, co?

To nie było pytanie.

Zanim postawi miseczki przed głodnymi pyszczkami, Maria głaszcze każdego kociaka po głowie. Boris zawsze dostaje jedzenie jako pierwszy.

– To pazerny drań – mawia czule Elsie.

Następne w kolejce są dziewczynki – Spotty i Sweetie – siostry, obie zbudowane jak czołgi, a po nich drobny rudzielec Harry, który nie ogarnia otaczającej go rzeczywistości.

Sweetie jest ulubienicą Marii. Zawsze delikatnie się z nią wita, uderzając ją łapką w wyciągniętą dłoń, po czym przewraca się na grzbiet, eksponując swój miękki, piegowaty brzuch. Podejrzewa, że Sweetie jest też ulubienicą Elsie, choć staruszka zarzeka się, że kocha je wszystkie tak samo, „całym sercem”.

Elsie nigdy nie miała dzieci.

Maria lubi obserwować starowinkę z jej zwierzakami. Czułe momenty, gdy siedzi z nimi i pieszczotliwie je głaszcze, są jak medytacja.

Maria zawsze marzyła o zwierzątku, ale nigdy nie miała możliwości, nawet jako dziecko. Pies czy kot, było jej wszystko jedno. Biorąc pod uwagę pogarszający się stan Elsie w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, Maria martwi się, co się stanie z kotami.

***

Gdy Elsie zaczyna się wiercić, niebo już jaśnieje, ale serce Marii nie. Odsunęła pralkę od ściany i szoruje pod nią gorączkowo. Choć nie widzi tam żadnych śladów krwi, obawia się, że jakieś mikrocząsteczki starca mogły znaleźć się w zakamarkach, przyczepiwszy się do kocich kłaków, które kłębią się pod wszystkimi urządzeniami i meblami w domu.

Usłyszawszy spłukiwanie toalety w łazience na dole, nalewa Elsie kubek wzmacniającej herbaty: mocna, z dwiema czubatymi łyżeczkami cukru. Maria próbowała ograniczyć Elsie słodycze – nie żeby miała nadwagę, ale cukier jest szkodliwy. Dzisiejszy poranek to jednak nie najlepszy czas na niuanse.

Słysząc, że Elsie podśpiewuje swoje ulubione piosenki – fragmenty Let Me Call You Sweetheart i Hit Me with Your Rhythm Stick (Elsie ma dość eklektyczną playlistę) – uznaje, że okropności ostatniej nocy jeszcze do niej nie dotarły.

Woła do niej spiętym głosem:

– Potrzebujesz pomocy?

– Nie, złociutka – odkrzykuje Elsie. – U mnie wszystko gra i buczy.

To znaczy, że zaczyna się dobry dzień. Maria wypuszcza drżący oddech. Jedyny pozytyw wynikający ze stanu mózgu Elsie jest taki, iż istnieje duże prawdopodobieństwo, że zapomniała już o wydarzeniach z poprzedniego wieczoru.

Elsie wchodzi do kuchni w swoim szlafroku z króliczymi uszami i siada przy stole z cichym stęknięciem. Maria całuje ją w czubek głowy, a koty owijają się wokół nóg staruszki, gdy ta hojnie poddaje je pieszczotom. Wgryza się w tosta z marmoladą, który Maria położyła przed nią, i zaczyna w środku zdania, mówiąc z pełnymi ustami:

– Poznałam go na zajęciach w Oksfordzie, wiesz? Ruskin College. Młodzi związkowcy i takie tam brednie.

– Kogo? – dopytuje Maria, która już przywykła do włączania się do rozmowy w połowie wypowiedzi. Przyzwyczaiła się też do tego, że Elsie przerywa bez uprzedzenia, robi ogromne przeskoki pomiędzy tematami albo że nagle zapada niepokojąca cisza.

– Richarda. Richarda Jakiegośtam… Palił takie śmieszne cygara. Cały był przesiąknięty ich smrodem. Och, uwielbiałam ten zapach. – Następuje dłuższa przerwa. – Powinnam była go poślubić. – Pije herbatę. – Hamlet!

Mało prawdopodobne, myśli Maria.

– I co się stało? – dopytuje.

Elsie po raz pierwszy świadomie spogląda na opiekunkę i uśmiecha się do niej.

– Życie, kochana. Życie. – Wzdycha i twarz jej się zapada. I dodaje nagle: – Szczęście to cygaro zwane Hamletem! – Uśmiecha się szeroko do Marii. – Masz może… jakieś…?

Maria obserwuje palce Elsie, które są w ciągłym ruchu, wyłapując emocje i wyrażenia z powietrza w miejscu słów i fragmentów myśli, których jej teraz brakuje. Są całe w pierścionkach, jak dłonie matki Joby’ego, z tym że pierścionki Elsie są w porównaniu z nimi malutkie, a kamienie to raczej odłamki szkła.

– Kupiłam je sobie wszystkie sama – poinformowała ją kiedyś Elsie. – Poza tym jednym. – Wskazała na cienką obrączkę ślubną. Mąż Elsie, Nick, nie kupił jej nawet pierścionka zaręczynowego. To jakby zapowiedź tego, co miało nadejść.

Maria martwiła się, co zrobią z tymi wszystkimi pierścionkami, kiedy trzeba je będzie zdjąć, ponieważ knykcie Elsie są bardzo napuchnięte.

– Wezwiemy straż pożarną – zasugerowała Elsie. – A jak już tu będą, każemy im zrobić zdjęcia do jednego z tych kalendarzy, na których pozują bez koszulek!

Elsie kiwa głową do Marii, by usiadła obok niej.

– Napij się herbaty – zachęca ją. A po chwili, zauważywszy, że Maria ma na sobie jedynie ręcznik kąpielowy, pyta: – W czym przyszłaś?

***

Elsie zawsze nalegała na to, by robić przerwy na herbatę. Z początku Maria czuła się skrępowana, gdy leciało w jej stronę opakowanie kruchych ciasteczek Cherry Bakewell marki Mr Kipling. Zanim poznała Elsie już od pięciu lat mieszkała w Londynie, gdzie zajmowała się sprzątaniem, i miała już tego serdecznie dość.

– Kiedyś byłam przedstawicielką związku zawodowego. – Elsie uśmiechnęła się do niej, pokazując zęby i przerwy pomiędzy nimi. – Herbata, ciastko i fajka, w czasach, gdy palenie było jeszcze w porządku i wolno było mieć trochę mięsa na kościach. Stare dobre czasy przed kaloriami. – Roześmiała się. – Twoje przerwy są obowiązkowe, moja droga. Nie pokazuj szefom, że możesz pracować bez przerwy. Zrobisz im raz przysługę i już stale będą tego oczekiwali. Okaż im odrobinę słabości, a zegną cię wpół na stole i wepchną się w twój Blackwall Tunnel.

Elsie uwielbiała swoją pracę i przeszła na emeryturę dopiero w wieku siedemdziesięciu lat.

– Przez całe życie pracowałam w tej fabryce ubrań. Odeszłam tylko dlatego, żeby zrobić miejsce narybkowi – wyjaśniła z dumą w głosie. – Wszystko kupiłam sobie za własne pieniądze. Niezależna kobieta – to ja. Ta cała Beyoncé i ja? Można nas nazywać siostrami!

– Jesteś biała i nie masz tyłka – drażniła się z nią Maria. – Jak możesz być siostrą Beyoncé?

– Jestem adoptowana – wyszczerzyła się Elsie.

***

Maria przygląda się teraz starej kobiecie, jak ta je śniadanie. Elsie uśmiecha się do niej i macha ręką. Marii sprawia przyjemność widok uśmiechu na twarzy podopiecznej, ale jednocześnie martwi się, że kobieta nie pamięta horroru poprzedniej nocy. Co Maria ma zrobić? Powinna jej przypomnieć?

Ostatnio Elsie zapomina coraz więcej, choć uważa, że zawsze była roztargniona.

– Nawet jeszcze zanim mój mózg zamienił się w ten… jak mu tam… ser pełen dziur.

To nadchodzi falami – luki w pamięci, zmiany nastrojów, nieobecność. Czasami Elsie siedzi i miesza herbatę w filiżance jak nakręcany robot, obraca łyżeczkę machinalnymi ruchami i patrzy w nicość. Potrafi też rzucić się do ataku, uderzać i przeklinać, wpadać w szloch, panikować, mylić nieznajomych z dawno zmarłymi członkami rodziny. Nie wolno jej już chodzić samej do sklepu, gdyż mogłaby się zgubić.

Czasami zapomina, kim jest Maria, co jest bardzo bolesne. Maria nie może znieść myśli o utracie kolejnej osoby.

Gdy Elsie kończy tosta, Maria zabiera jej talerz i wkłada go do zlewu. Elsie nigdy nie zgodziła się na zmywarkę.

– Nie potrzebuję jej – deklarowała. – Nie życzę sobie, żeby ta cholerna Greta mnie tu wkurzała.

– Chcesz, żebym włączyła radio? – pyta swoją podopieczną.

Staruszka zdaje się nie słyszeć. Siedzi zatopiona w snach na jawie, lata świetlne stąd, ale jej twarz wygląda raczej na pustą niż zrozpaczoną, więc Maria ma nadzieję, że jej myśli nie są niepokojące. Włącza radio, ponieważ Elsie często reaguje na muzykę.

Następnie zaczyna wykonywać połączenia telefoniczne, usiłując znaleźć zastępstwo na jutro. Nikt nie chce brać nocnych zmian, więc prosi agencję o zamianę na środę, jeśli klientka się zgodzi. Różne wizyty Elsie u lekarzy i inne nagłe wypadki w ciągu ostatnich kilku miesięcy kilkakrotnie doprowadzały do zmiany planów na ostatnią chwilę, jednak inne sprzątaczki z reguły chętnie biorą jej zmianę za dodatkowe pieniądze. Jeśli chodzi o jej koleżanki, nic się nie zmieniło.

Z kolei dla Marii i Elsie sprawa ma się na odwrót.

Kiedy wraca do kuchni, Elsie siedzi spokojnie, drapiąc Sweetie za uchem, dopóki Spotty nie próbuje dołączyć do siostry na kolanach staruszki i wywiązuje się walka na pazury, w wyniku której obie kotki zeskakują na podłogę, prychając wściekle.

Siedzi jeszcze przez chwilę, po czym dołącza do Marii przy zlewie, wyciągając rękę, by klepnąć ją w ramię.

– Gdzie położyłaś swoje pigułki? – pyta Maria. Nie otrzymuje odpowiedzi.

Dopiero robiąc drugi kubek herbaty dla Elsie, Maria znajduje buteleczkę z lekami w lodówce obok mleka.

W radiu zaczynają się wiadomości – historia o „wyrastaniu zakwasu”.

– Och, uwielbiam świeży chleb – mruczy Elsie. – Świeżutki, prosto z pieca… ten zapach! Możemy zjeść tosty na śniadanie? – pyta wysokim głosem małej dziewczynki.

Być może zapomnienie jest błogosławieństwem.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: Make Me Clean

 

Copyright © by Tina Baker, 2023

Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: © Blacksheep Design

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-539-1

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna strona

mrocznastrona.pl