Zła przeszłość - Mieczysław Gorzka - ebook + książka
NOWOŚĆ

Zła przeszłość ebook

Gorzka Mieczysław

0,0

Opis

Zabójca sprzed wielu lat, zwany Prorokiem, powraca. Zaczepia kobiety na ulicy, przepowiada im śmierć i za kilka dni je morduje. Podkomisarz Karina Buczko staje na czele grupy śledczej, jednak mimo szeroko zakrojonych działań, nie ma nawet podejrzanego.

Kiedyś bliska Marcinowi Zakrzewskiemu osoba przyjeżdża z Warszawy aby zbadać, dlaczego pierwsze śledztwo w sprawie Proroka zakończyło się fiaskiem. Przy okazji policja odkrywa, że z magazynu zniknęły ślady zabezpieczone w miejscach poprzednich zabójstw. Czy ktoś w policji chronił Proroka?

 

Rozpoczyna się dramatyczna walka z czasem. Jednak zanim pościg za Prorokiem na dobre się zacznie, każdy z bohaterów będzie musiał zmierzyć się z własnymi traumami i demonami przeszłości.

Takie śledztwa to specjalność nadkomisarza Marcina Zakrzewskiego. Tylko czy inne spojrzenie, jego podstawowa zasada, w tej sytuacji zadziała? Bo przeszłość jest zła i ma wielki wpływ na teraźniejszość.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 485

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Re­dak­cjaMał­go­rzata Sta­ro­sta
Ko­rektaJo­anna Rod­kie­wicz
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiPa­weł Pan­cza­kie­wicz / PAN­CZA­KIE­WICZ ART.DE­SIGN
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Mie­czy­sław Gorzka, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-878-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Po­czą­tek

Chyba każdy miewa cza­sem ta­kie chwile, kiedy wy­daje mu się, że świat robi się nie­rze­czy­wi­sty. Jak z bajki. Albo jak z kosz­maru.

Do­rota Sa­ska wła­śnie zbli­żała się nie­bez­piecz­nie do ta­kiego mo­mentu. Dla niej miał to być kosz­mar, który od­ci­śnie się moc­nym pięt­nem na ostat­nich dniach jej ży­cia. Chcia­łaby, żeby to była bajka, jed­nak los, jak to los, miał wo­bec niej inne plany. Do­rota jesz­cze nic o nich nie wie­działa, i tak było zde­cy­do­wa­nie le­piej.

Wy­sia­dła z tram­waju na skrzy­żo­wa­niu Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego i Świd­nic­kiej, po­cze­kała, aż tłum lu­dzi, spie­szą­cych do pracy w fir­mach zlo­ka­li­zo­wa­nych wo­koło wro­cław­skiego rynku, opu­ści pe­ron przy­stanku, i sta­nęła jako ostat­nia na świa­tłach. Wiał wiatr. Pa­skudny, zimny i wil­gotny. Za­drżała, kiedy do­stał się pod połę nie­za­pię­tego płasz­cza. Wtedy je­den je­dyny raz po­czuła się tak, jakby za kilka mi­nut miało zda­rzyć się coś strasz­nego. Na szczę­ście dla niej to było tylko mgnie­nie i za­raz o tym za­po­mniała. Jej uwagę zwró­cił męż­czy­zna sto­jący po dru­giej stro­nie ulicy, przy ba­rze Bar­Bara. Coś z nim było na tyle nie tak, że nie mo­gła ode­rwać od niego wzroku. Od­nio­sła wra­że­nie, że już kie­dyś go wi­działa.

Siwy fa­cet, mógł mieć około sześć­dzie­siątki, tylko czas się z nim ob­szedł dość ła­ska­wie, nie li­cząc wło­sów. Miał nie­wiele zmarsz­czek na twa­rzy, ciało prężne, był wy­pro­sto­wany jak struna. Przez głowę prze­le­ciała jej na­wet myśl, że może być dużo star­szy, niż su­ge­ro­wał jego wy­gląd. Pew­nie ni­gdy się tego nie do­wie, bo bę­dzie tylko jedną z ty­sięcy osób, które zja­wiają się w ży­ciu każ­dego z nas na jedną nie­istotną chwilę. Pa­trzy się na nich z cie­ka­wo­ścią, a po­tem mija w co­dzien­nej ży­cio­wej go­ni­twie, lecz już ni­gdy nie wra­cają, cho­wa­jąc się w mro­kach wiecz­nej nie­pa­mięci. Ubrany był w szary gar­ni­tur, na ra­miona na­rzu­cił długi pro­cho­wiec w ko­lo­rze kawy z mle­kiem, na szyi fan­ta­zyj­nie za­wi­nął sza­lik, który o dziwo na­wet nie drgnął w po­ry­wach wia­tru. Fa­cet pa­trzył w niebo nie­wi­dzą­cym wzro­kiem. Wy­glą­dał jak... No wła­śnie, jak nie z tego świata. Przy­bysz z in­nej rze­czy­wi­sto­ści, zwia­stun zbli­ża­ją­cej się szyb­kimi kro­kami przy­szło­ści.

Świa­tło zmie­niło się na zie­lone i tłum lu­dzi ru­szył pę­dem przed sie­bie. Do­rota otu­liła się szczel­niej płasz­czem i ru­szyła za nim. Tro­chę się za­ga­piła i kiedy była już w po­ło­wie przej­ścia, za­mru­gało żółte świa­tło i za­bły­sło czer­wone. Ostat­nie cztery kroki prze­bie­gła. Prze­stała ob­ser­wo­wać dziw­nego typa i sku­piła się na tym, co dzi­siaj ją czeka w biu­rze. Pra­co­wała w se­kre­ta­ria­cie kan­ce­la­rii no­ta­rial­nej i szcze­rze nie­na­wi­dziła tego za­ję­cia. Co­dzienne od roku przy­go­to­wy­wała akty no­ta­rialne do umów sprze­daży nie­ru­cho­mo­ści. To był ciąg tych sa­mych sche­ma­tów, na któ­rych trzeba było tylko zmie­niać dane sprze­daw­ców, na­byw­ców, dane nie­ru­cho­mo­ści, nu­mery ksiąg wie­czy­stych i kwoty. Nie­na­wi­dziła tego, lecz nie my­ślała o zmia­nie. Za­ra­biała dużo wię­cej, niż mo­głaby gdzie in­dziej, i to ją tu trzy­mało. Obie­cała so­bie, że sama z kan­ce­la­rii nie odej­dzie. Po­czeka, aż ją zwol­nią. Nie pa­mię­tała o dziw­nym męż­czyź­nie aż do chwili, w któ­rej usły­szała za sobą jego głos:

– Pro­szę pani!

Jęk­nęła w du­chu i po­sta­no­wiła go zi­gno­ro­wać. Wi­działa, że mówi do niej. Za­wo­łał jesz­cze dwa razy, za­nim przy­sta­nęła i się od­wró­ciła.

– Pro­szę pani!

Spoj­rzała na niego ze zło­ścią. Miał roz­bie­gany wzrok, jakby był na haju, co ją mocno za­nie­po­ko­iło. Na szczę­ście wo­koło znaj­do­wało się sporo lu­dzi. Ktoś za­re­aguje, gdyby mu­siała wzy­wać po­moc.

– Słu­cham?

– Pani umrze – oświad­czył nie­ocze­ki­wa­nie, sku­pia­jąc swoje mętne spoj­rze­nie na jej oczach.

– Wszy­scy kie­dyś umrzemy – wark­nęła i już chciała pójść da­lej, lecz on na­gle chwy­cił ją za ra­mię ko­ści­stymi pal­cami.

– Ale pani umrze nie­długo.

Po­winna się wy­rwać, na­krzy­czeć na niego, może dać temu sta­remu ca­powi w mordę. Do­tknął jej, po­gwał­cił jej pry­wat­ność, a na­wet spra­wił ból, lecz ko­lejna fala nie­po­koju na kilka se­kund ją spa­ra­li­żo­wała.

– Od­pieprz się ode mnie, dziadu! – syk­nęła, wy­ry­wa­jąc się.

Fa­cet wy­glą­dał na za­sko­czo­nego, a może na­wet za­smu­co­nego.

– Umrze pani – po­wtó­rzył. – Ja chcia­łem tylko...

– Pieprz się, de­bilu!

Ode­pchnęła go i szyb­kim kro­kiem ru­szyła da­lej, stu­ka­jąc ob­ca­sami i nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Kilka osób spoj­rzało na nich z za­cie­ka­wie­niem, ale za­raz wró­ciły do swo­ich my­śli i do co­dzien­nej wę­drówki przez ży­cie. To zda­rze­nie ni­kogo nie za­in­te­re­so­wało.

Do­rota obej­rzała się, do­piero gdy skrę­cała na róg kom­pleksu ra­tu­szo­wego. Cią­gle tam był. Pa­trzył za nią, jakby za­sko­czony jej re­ak­cją, nie wie­dział, co ma da­lej ro­bić.

Przez cały dzień czuła nie­po­kój, który wie­czo­rem zmie­nił się w strach.

1. Prze­szłość jest zła

Młod­szy aspi­rant Ire­ne­usz Bąk prze­stał być nowy w wy­dziale kry­mi­nal­nym. Byli już młodsi sta­żem od niego. W pew­nym mo­men­cie sze­fo­stwo wy­działu kry­mi­nal­nego po­sta­no­wiło za­ła­tać wszyst­kie dziury i na­gle po­ja­wili się u nich zu­peł­nie przy­pad­kowi lu­dzie, któ­rymi trzeba było się za­jąć. Oka­zało się, że jego roczne do­świad­cze­nie w wy­dziale jest wy­star­cza­jące, żeby niań­czyć żół­to­dzio­bów. Nie po­do­bało mu się to, jed­nak nie miał wyj­ścia. Zresztą po­łowa z tych no­wych od­pa­dła po pierw­szym rzy­ga­niu na wi­dok za­krwa­wio­nego lub na wpół zgni­łego trupa.

Pa­trząc w tych ka­te­go­riach, Ire­ne­usz Bąk był już sta­rym wygą. Po­rzy­gał się tylko raz, kiedy węd­ka­rze zna­leźli w Od­rze kil­ku­ty­go­dnio­wego to­pielca, który po­sta­no­wił jed­nak wy­pły­nąć na po­wierzch­nię i po­stra­szyć tro­chę daw­nych to­wa­rzy­szy ziem­skiej nie­doli swoim no­wym wy­glą­dem i za­pa­chem. To był też jego ostatni raz. Te­raz pa­no­wał nad sobą, cho­ciaż do­le­gli­wo­ści żo­łąd­kowe w ta­kich chwi­lach cią­gle da­wały o so­bie znać. Do wi­do­ków przy­wykł, go­rzej było z za­pa­chem.

Niby prze­stał być no­wym w wy­dziale, ale ksywka po­zo­stała. Po­go­dził się z tym, że już na za­wsze zo­sta­nie No­wym. Na­dal był part­ne­rem pod­ko­mi­sarz Ka­riny Buczko, która cią­gle go tro­chę niań­czyła, lecz to też po­woli się zmie­niało. Pierw­sze mie­siące były dla niego trudne. Dla­tego tro­chę ole­wał ro­botę, a tro­chę nie po­tra­fił się w niej od­na­leźć. Te­raz okrzepł, po­czuł się pew­niej i na­gle na­brał prze­ko­na­nia, że chce to ro­bić. Chce zo­stać kry­mi­nal­nym i ba­brać się w śmierci, ludz­kich bru­dach i ści­gać po­pa­prań­ców. Tak jak jego wielki idol nad­ko­mi­sarz Mar­cin Za­krzew­ski. Bra­ko­wało go w wy­dziale, od kiedy mu­siał po­że­gnać się z ko­mendą wo­je­wódzką i tra­fił na wy­gna­nie do szkoły po­li­cyj­nej. Ale przy­naj­mniej po­zy­cja Ka­riny Buczko bar­dzo się wzmoc­niła i to ona cią­gnęła naj­trud­niej­sze sprawy. A wraz z nią młod­szy aspi­rant Bąk. Nie było źle.

Irek pa­mię­tał, że na sa­mym po­czątku Za­krzew­ski trak­to­wał go jak po­wie­trze i kry­ty­ko­wał Ka­rinę za zbyt wiel­kie za­an­ga­żo­wa­nie w pro­ces zro­bie­nia z Bąka po­rząd­nego śled­czego. Wszystko się zmie­niło po ostat­niej spra­wie. Nad­ko­mi­sarz na­gle za­czął od­no­sić się do Irka ina­czej. Wstę­pu­jąc do po­li­cji, Bąk chciał być jak Za­krzew­ski: twardy, nie­ustę­pliwy, po­rządny gli­niarz z moc­nym krę­go­słu­pem mo­ral­nym, który ni­gdy się nie skun­dli. W trak­cie szkoły stra­cił ten za­pał. Po tym, jak tra­fił do wy­działu kry­mi­nal­nego, chciał na­wet rzu­cić wszystko w dia­bły. Zo­stał dla­tego, że Za­krzew­ski za­czął go po­waż­nie trak­to­wać. Za­krzew­skim ni­gdy nie bę­dzie, nad­ko­mi­sarz jest je­dyny i nie­po­wta­rzalny. Irek chciał być po pro­stu sobą, Ire­ne­uszem Bą­kiem, w przy­szło­ści może ko­mi­sa­rzem; chciał bu­do­wać swoją markę, a nie na­śla­do­wać in­nych.

Te­raz pod­jął ważną dla niego ży­ciowo de­cy­zję. Ka­rina po­wku­rzała się tro­chę, stwier­dziła, że to gów­niany po­mysł. Na ko­niec jed­nak mach­nęła ręką. Prze­cież może ro­bić, co chce, żeby tylko nie miało to wpływu na ich bie­żącą pracę. Mimo jej bło­go­sła­wień­stwa Irek na­dal nie miał pew­no­ści, czy do­brze robi.

Dla­tego te­raz sie­dział w ba­rze Pod To­rami i cze­kał. Z za­do­wo­le­niem za­uwa­żył, że było pełno, zwłasz­cza jak na czwar­tek. Wik­to­ria za kon­tu­arem uwi­jała się jak w ukro­pie. Do­brze, może prze­sta­nie mieć de­pre­syjne my­śli i nie zde­cy­duje się rzu­cić tego baru w cho­lerę, bo nie szło tak, jak pla­no­wała. By­łoby szkoda, bo to miej­sce na stałe wpi­sało się już w pa­no­ramę wro­cław­skich knajp, no i po­li­cjanci mu­sie­liby so­bie zna­leźć nowy lo­kal do spo­tkań po służ­bie. Irek, są­cząc piwo, zer­kał na Wik­to­rię zde­cy­do­wa­nie czę­ściej niż ona na niego. Cho­lera, głu­pio wy­szło. Miał wy­rzuty su­mie­nia, że mię­dzy nimi tak szybko się skoń­czyło. Uwa­żał jed­nak, że to na­wet le­piej. Wik­to­ria za­słu­gi­wała na nor­mal­nego fa­ceta, a nie po­li­cjanta, któ­rego wiecz­nie nie było w domu, a kiedy już wra­cał, przy­no­sił ze sobą stresy i smród tru­pów z pro­sek­to­rium. Kto nor­malny by to wy­trzy­mał?

Po dwu­dzie­stej drzwi się otwo­rzyły i po­ja­wił się w nich wy­soki męż­czy­zna w skó­rza­nej kurtce, wy­tar­tych dżin­sach i skó­rza­nych bu­tach. No oko wy­glą­dał na pięć­dzie­się­cio­latka, cho­ciaż bar­dzo do­brze się trzy­mał. Znowu miał dłuż­sze blond włosy, w któ­rych z każ­dym ro­kiem po­ja­wiało się wię­cej si­wych pa­se­mek. Cią­gle był przy­stojny i miał prze­ni­kliwe spoj­rze­nie błę­kit­nych oczu. Od dłuż­szego czasu wiódł także szczę­śliwe, usta­bi­li­zo­wane ży­cie. De­cy­zja o odej­ściu z wy­działu kry­mi­nal­nego była dla jego związku bło­go­sła­wień­stwem. Za­czął wra­cać do domu o nor­mal­nych po­rach i już nie śmier­dział tru­pem.

Za­krzew­ski wszedł, ro­zej­rzał się, wy­pa­trzył Ire­ne­usza w ką­cie, ski­nął mu głową i od razu skie­ro­wał się do baru. Wik­to­ria wy­raź­nie ucie­szyła się na jego wi­dok i za­częli sym­pa­tyczną po­ga­wędkę. Irek nie sły­szał ani słowa, jed­nak po­czuł lekki dys­kom­fort. On też by chciał w taki spo­sób jesz­cze raz po­roz­ma­wiać z wła­ści­cielką tego lo­kalu. Tyle że tamci dwoje znali się od dawna. Po­dobno to Mar­cin na­mó­wił Wik­to­rię do po­zo­sta­nia, kiedy ta po dwóch dniach pracy za ba­rem chciała rzu­cić tę ro­botę. To chyba była do­bra rada, skoro te­raz była tu sze­fową i za­trud­niała pra­cow­ni­ków.

Wresz­cie nad­ko­mi­sarz Mar­cin Za­krzew­ski po­słał Wik­to­rii sze­roki uśmiech i ze szkla­neczką w dłoni ru­szył do sto­lika w ką­cie. Irek nie mu­siał spraw­dzać, co jego stra­szy ko­lega pije. Duża whi­sky z dużą ilo­ścią lodu – to wie­działy na­wet żół­to­dzioby w ich wy­dziale. Po­tra­fili także wy­kle­pać na pa­mięć kilka za­sad pro­wa­dze­nia śledz­twa we­dług Za­krzew­skiego, lecz cały wic po­le­gał na tym, żeby je ro­zu­mieć, a nie tylko za­pa­mię­tać. Ir­kowi za­jęło dużo czasu ich zro­zu­mie­nie, ale kiedy już wie­dział, w czym rzecz, oka­zały się bar­dzo przy­datne. Pew­nie Mar­cin te­raz uczył tego w szkole po­li­cyj­nej. Je­śli cho­ciaż po­łowa ka­de­tów zro­zu­mie to, co im wkłada do głów, to w przy­szło­ści może się po­ja­wić kilku na­prawdę do­brych śled­czych.

Uści­snęli so­bie dło­nie i Za­krzew­ski usiadł na­prze­ciw Bąka.

– Co tam, Nowy? – rzu­cił i zaj­rzał do jego szklanki. – Co pi­jesz?

– To co ty – mruk­nął tro­chę zmie­szany Irek.

Za­krzew­ski zer­k­nął do tyłu na bar.

– Z Wik­to­rią nie wy­szło?

– Ja­koś tak... – przy­znał nie­chęt­nie młod­szy aspi­rant. – Ty po­wi­nie­neś wie­dzieć naj­le­piej, jak wy­gląda ży­cie kry­mi­nal­nego. Późne po­wroty do domu, albo i nie. No i cią­gle śmier­dzisz tru­pem.

– J-ja­sne. – Za­krzew­ski od­po­wie­dział swoim ulu­bio­nym po­wie­dzon­kiem i dziw­nym gry­ma­sem na twa­rzy. – Tylko nie za­po­mi­naj, że wła­ści­cielka baru jest dla kry­mi­nal­nego naj­lep­szą part­nerką ży­ciową.

– Jak to? – Bąk uniósł brwi w zdzi­wie­niu.

– Ona też późno wraca, cały czas pra­cuje, łącz­nie z week­en­dami, i śmier­dzi al­ko­ho­lem. Wy­star­czy usta­lić za­sady, kiedy się wi­du­je­cie, i po­tem może być tylko le­piej.

Irek pa­trzył na Za­krzew­skiego przez mo­ment, ocze­ku­jąc, że na­gle się ro­ze­śmieje i przy­zna do żartu. Nic ta­kiego jed­nak nie na­stą­piło. Mar­cin mó­wił jak naj­bar­dziej po­waż­nie.

– Szkoda, że mi tego wcze­śniej nie po­wie­dzia­łeś – mruk­nął znad szklanki. – Te­raz już za późno.

– Bzdury ga­dasz, Nowy – ob­ru­szył się Mar­cin. – Mło­dzi je­ste­ście, ma­cie jesz­cze sporo czasu, żeby wszystko na­pra­wić.

Bąk nie od­po­wie­dział. Pa­trzył na Wik­to­rię. Cho­lera, prze­cież nie przy­szedł tu, żeby Za­krzew­ski udzie­lał mu po­rad ser­co­wych. Sprawa była o wiele po­waż­niej­sza. Mar­cin chyba od­gadł jego my­śli, bo za­py­tał:

– O co cho­dzi?

– Chciał­bym, że­byś mi coś do­ra­dził – za­czął Bąk i wi­dząc uśmiech na twa­rzy sta­rego po­li­cjanta, sam też się uśmiech­nął. – Ale nie w spra­wach uczu­cio­wych.

– No to wal. – Za­krzew­ski spo­waż­niał.

Nowy jesz­cze przez mo­ment się wa­hał, wresz­cie po­krótce na­kre­ślił Mar­ci­nowi, w czym rzecz. Za­krzew­ski chyba nie tego się spo­dzie­wał, po­nie­waż na­gle jesz­cze bar­dziej spo­waż­niał i pa­trzył na młod­szego po­li­cjanta nie­ru­cho­mym wzro­kiem.

– Coś nie tak? – za­nie­po­koił się Irek.

Nad­ko­mi­sarz nie od­po­wie­dział od razu. Po­cią­gnął łyk ze szklanki, za­krę­cił nią, aż za­brzę­czały kostki lodu, wresz­cie od­sta­wił ją na blat.

– Po­słu­chaj, Nowy – za­czął. – Je­stem chyba ostat­nią osobą, do któ­rej po­wi­nie­neś się zwró­cić o taką po­radę.

– Dla­czego?

– Mo­żesz się roz­cza­ro­wać. Cza­sem le­piej jest żyć dniem dzi­siej­szym, le­piej nie wie­dzieć, jak to było na­prawdę, bo bar­dzo czę­sto się zda­rza, że prze­szłość jest zła. Ro­zu­miesz? Kiedy za­czniesz w tym grze­bać, mo­żesz zna­leźć nie to, czego szu­kasz. Może być tak, że nie od­zy­skasz spo­koju we­wnętrz­nego, tylko jesz­cze bar­dziej po­grą­żysz się w cha­osie. Żeby zmie­rzyć się z prze­szło­ścią, trzeba być sil­nym.

– Tak jak ty? – Irek pro­wo­ka­cyj­nie po­pa­trzył mu w oczy.

Za­krzew­ski znowu po­cią­gnął ze szklanki i uśmiech­nął się pod no­sem.

– Nie je­stem tak silny, jak ci się wy­daje. Kie­dyś zmie­rzy­łem się ze swoją prze­szło­ścią i wiesz co? Po la­tach uwa­żam, że to była po­rażka. Ja i moi ro­dzice mie­li­śmy osią­gnąć wresz­cie spo­kój, kiedy się do­wiemy, co stało się z moim bra­tem. Tyle że wy­szło od­wrot­nie. Kiedy po­zna­li­śmy prawdę, było tylko go­rzej.

Irek mil­czał, cze­ka­jąc na ciąg dal­szy, i się do­cze­kał.

– Ja zo­sta­łem zmu­szony do tego, żeby sta­wić czoła temu, co zda­rzyło się przed laty. Ty masz wy­bór, Nowy. Ja ci od­ra­dzam. Prze­szłość jest zła, pa­mię­taj o tym.

– Wiesz, Mar­cin, to byli moi ro­dzice – ode­zwał się Bąk. – Zo­sta­wili mnie, były różne po­dej­rze­nia, ale pro­ku­ra­tor umo­rzył śledz­two, kiedy zo­ba­czył tamto zdję­cie z We­ne­cji. To byli moi ro­dzice, a mnie zo­sta­wili. Ro­dzice ni­gdy nie zo­sta­wiają swo­ich na­sto­let­nich dzieci i nie zry­wają z nimi kon­taktu. To nie­moż­liwe, coś się wtedy mu­siało stać. Coś złego. Mu­szę wie­dzieć co.

– Ro­zu­miem i sza­nuję. Każdy ma swoje de­mony, z któ­rymi albo wal­czy, albo się z nimi za­przy­jaź­nia. Ty je­steś jesz­cze na eta­pie walki.

– A ty? Już za­przy­jaź­ni­łeś się ze swo­imi?

Za­krzew­ski przy­mknął oczy. Były tam. Naj­gor­sze kosz­mary, z któ­rymi ze­tknął się pod­czas tych wszyst­kich lat pracy w za­bój­stwach. Cią­gle wi­dział roz­kła­da­jące się ciała za­wi­nięte w brudne ban­daże, spo­czy­wa­jące w piw­nicy sta­rej hali, mu­mia z tap­czanu uśmie­chała się do niego wy­su­szo­nymi ustami, jakby za­pra­szała go do sie­bie, męż­czy­zna przy­bity przez oczo­dół gwoź­dziem do drzewa otwie­rał nie­usz­ko­dzone oko i pa­trzył na niego prze­ra­żony, ciemna po­stać strze­lała do niego z pi­sto­letu. Czuł, jak po­ci­ski wbi­jają mu się w piersi. Je­den, drugi, trzeci, czwarty. Od­ru­chowo po­ma­cał się po pier­siach. Co z tego, że były tylko dwa, on te­raz się czuł, jakby było ich wiele i wszyst­kie celne. Szcze­gól­nie czuł to nocą. Czy cią­gle wal­czył z tymi de­mo­nami? Nie, już dawno za­pa­no­wała mię­dzy nimi kru­cha rów­no­waga. Ale też się z nimi nie za­przy­jaź­nił, bo prze­cież były złe. Po­dob­nie jak zła była prze­szłość, z któ­rej nie­ustan­nie do niego po­wra­cały.

– W su­mie to gów­niana ro­bota, Irek. – Ze­brało mu się na szcze­rość.

Po­lu­bił No­wego, kiedy już się oka­zało, że nie jest taki, ja­kim go so­bie na po­czątku wy­obra­ził.

– Ro­bota inna niż wszyst­kie, ale tak samo gów­niana jak więk­szość. I nie­stety ma w so­bie „to coś”. Kiedy już się wcią­gniesz, ni­gdy się od tego nie uwol­nisz. To taki na­łóg i we­wnętrzna sprzecz­ność. Ża­łu­jesz ofiar, prze­ży­wasz każdą śmierć, a rów­no­cze­śnie chcesz wię­cej i wię­cej. Pod­świa­do­mie cze­kasz na co­raz więk­szych psy­choli i co­raz bar­dziej skom­pli­ko­wane śledz­twa. Zwy­kłe prze­stają cię za­do­wa­lać, bo je­steś uza­leż­niony i dawki tru­ci­zny mu­szą być co­raz więk­sze, żeby spra­wić ci sa­tys­fak­cję. Czym się róż­nimy od se­ryj­nych za­bój­ców, na­sta­wio­nych na za­spo­ka­ja­nie swo­ich pier­wot­nych po­trzeb?

– Chyba cię ro­zu­miem. – Bąk po­ki­wał głową, ale Za­krzew­ski wy­chy­lił whi­sky do końca i mó­wił da­lej, jakby do sie­bie:

– A co gor­sza, ta sa­tys­fak­cja jest tylko złu­dze­niem. Chwila na haju, a po­tem zjazd do miej­sca, gdzie już na cie­bie cze­kają nowe de­mony. I za­miast rzu­cić to w dia­bły, wma­wiasz so­bie, że prze­cież ktoś to musi ro­bić, a ty je­steś naj­lep­szy.

Pod­niósł wzrok na Bąka. Ob­wódki jego oczu były czer­wone, jakby cier­piał na ja­kieś chro­niczne za­pa­le­nie.

– Wielu mo­ich ko­le­gów z daw­nych lat wal­czy te­raz z ta­kimi sa­mymi de­mo­nami. Nie­licz­nym się udało. Albo te­raz chleją na umór, albo mają ze sobą pro­blemy, albo żony i dzieci nie chcą ich znać, albo po pro­stu już gryzą piach. Oni też so­bie wma­wiali, że ktoś to musi ro­bić, że są twar­dzi i da­dzą radę.

– I to wszystko za gów­niane pie­nią­dze – za­uwa­żył Irek.

Za­krzew­ski na­gle par­sk­nął śmie­chem.

– Masz ra­cję, Nowy, za gów­niane pie­nią­dze – przy­znał i pa­trzył na top­nie­jące kostki lodu w szklance, jakby się za­sta­na­wiał, czy za­mó­wić jesz­cze jed­nego drinka, czy jed­nak nie.

Na­gle znowu pod­niósł wzrok na młod­szego ko­legę.

– Prze­szłość jest zła, Irek – po­wtó­rzył. – Ale i tak to zro­bisz, prawda?

Bąk tylko ski­nął głową.

– Wła­ści­wie ja już pod­ją­łem de­cy­zję – przy­znał. – Chcia­łem tylko się cie­bie po­ra­dzić, od czego mam za­cząć.

– Może to i le­piej. – Mar­cin wzru­szył ra­mio­nami. – Może jak już do­wiesz się prawdy, nic gor­szego cię nie spo­tka.

Młod­szy aspi­rant znowu cze­kał przez mo­ment, aż Za­krzew­ski się ro­ze­śmieje, ale ten po­zo­stał po­ważny. To nie był żart.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki