Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zabójca sprzed wielu lat, zwany Prorokiem, powraca. Zaczepia kobiety na ulicy, przepowiada im śmierć i za kilka dni je morduje. Podkomisarz Karina Buczko staje na czele grupy śledczej, jednak mimo szeroko zakrojonych działań, nie ma nawet podejrzanego.
Kiedyś bliska Marcinowi Zakrzewskiemu osoba przyjeżdża z Warszawy aby zbadać, dlaczego pierwsze śledztwo w sprawie Proroka zakończyło się fiaskiem. Przy okazji policja odkrywa, że z magazynu zniknęły ślady zabezpieczone w miejscach poprzednich zabójstw. Czy ktoś w policji chronił Proroka?
Rozpoczyna się dramatyczna walka z czasem. Jednak zanim pościg za Prorokiem na dobre się zacznie, każdy z bohaterów będzie musiał zmierzyć się z własnymi traumami i demonami przeszłości.
Takie śledztwa to specjalność nadkomisarza Marcina Zakrzewskiego. Tylko czy inne spojrzenie, jego podstawowa zasada, w tej sytuacji zadziała? Bo przeszłość jest zła i ma wielki wpływ na teraźniejszość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 485
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Początek
Chyba każdy miewa czasem takie chwile, kiedy wydaje mu się, że świat robi się nierzeczywisty. Jak z bajki. Albo jak z koszmaru.
Dorota Saska właśnie zbliżała się niebezpiecznie do takiego momentu. Dla niej miał to być koszmar, który odciśnie się mocnym piętnem na ostatnich dniach jej życia. Chciałaby, żeby to była bajka, jednak los, jak to los, miał wobec niej inne plany. Dorota jeszcze nic o nich nie wiedziała, i tak było zdecydowanie lepiej.
Wysiadła z tramwaju na skrzyżowaniu Kazimierza Wielkiego i Świdnickiej, poczekała, aż tłum ludzi, spieszących do pracy w firmach zlokalizowanych wokoło wrocławskiego rynku, opuści peron przystanku, i stanęła jako ostatnia na światłach. Wiał wiatr. Paskudny, zimny i wilgotny. Zadrżała, kiedy dostał się pod połę niezapiętego płaszcza. Wtedy jeden jedyny raz poczuła się tak, jakby za kilka minut miało zdarzyć się coś strasznego. Na szczęście dla niej to było tylko mgnienie i zaraz o tym zapomniała. Jej uwagę zwrócił mężczyzna stojący po drugiej stronie ulicy, przy barze BarBara. Coś z nim było na tyle nie tak, że nie mogła oderwać od niego wzroku. Odniosła wrażenie, że już kiedyś go widziała.
Siwy facet, mógł mieć około sześćdziesiątki, tylko czas się z nim obszedł dość łaskawie, nie licząc włosów. Miał niewiele zmarszczek na twarzy, ciało prężne, był wyprostowany jak struna. Przez głowę przeleciała jej nawet myśl, że może być dużo starszy, niż sugerował jego wygląd. Pewnie nigdy się tego nie dowie, bo będzie tylko jedną z tysięcy osób, które zjawiają się w życiu każdego z nas na jedną nieistotną chwilę. Patrzy się na nich z ciekawością, a potem mija w codziennej życiowej gonitwie, lecz już nigdy nie wracają, chowając się w mrokach wiecznej niepamięci. Ubrany był w szary garnitur, na ramiona narzucił długi prochowiec w kolorze kawy z mlekiem, na szyi fantazyjnie zawinął szalik, który o dziwo nawet nie drgnął w porywach wiatru. Facet patrzył w niebo niewidzącym wzrokiem. Wyglądał jak... No właśnie, jak nie z tego świata. Przybysz z innej rzeczywistości, zwiastun zbliżającej się szybkimi krokami przyszłości.
Światło zmieniło się na zielone i tłum ludzi ruszył pędem przed siebie. Dorota otuliła się szczelniej płaszczem i ruszyła za nim. Trochę się zagapiła i kiedy była już w połowie przejścia, zamrugało żółte światło i zabłysło czerwone. Ostatnie cztery kroki przebiegła. Przestała obserwować dziwnego typa i skupiła się na tym, co dzisiaj ją czeka w biurze. Pracowała w sekretariacie kancelarii notarialnej i szczerze nienawidziła tego zajęcia. Codzienne od roku przygotowywała akty notarialne do umów sprzedaży nieruchomości. To był ciąg tych samych schematów, na których trzeba było tylko zmieniać dane sprzedawców, nabywców, dane nieruchomości, numery ksiąg wieczystych i kwoty. Nienawidziła tego, lecz nie myślała o zmianie. Zarabiała dużo więcej, niż mogłaby gdzie indziej, i to ją tu trzymało. Obiecała sobie, że sama z kancelarii nie odejdzie. Poczeka, aż ją zwolnią. Nie pamiętała o dziwnym mężczyźnie aż do chwili, w której usłyszała za sobą jego głos:
– Proszę pani!
Jęknęła w duchu i postanowiła go zignorować. Widziała, że mówi do niej. Zawołał jeszcze dwa razy, zanim przystanęła i się odwróciła.
– Proszę pani!
Spojrzała na niego ze złością. Miał rozbiegany wzrok, jakby był na haju, co ją mocno zaniepokoiło. Na szczęście wokoło znajdowało się sporo ludzi. Ktoś zareaguje, gdyby musiała wzywać pomoc.
– Słucham?
– Pani umrze – oświadczył nieoczekiwanie, skupiając swoje mętne spojrzenie na jej oczach.
– Wszyscy kiedyś umrzemy – warknęła i już chciała pójść dalej, lecz on nagle chwycił ją za ramię kościstymi palcami.
– Ale pani umrze niedługo.
Powinna się wyrwać, nakrzyczeć na niego, może dać temu staremu capowi w mordę. Dotknął jej, pogwałcił jej prywatność, a nawet sprawił ból, lecz kolejna fala niepokoju na kilka sekund ją sparaliżowała.
– Odpieprz się ode mnie, dziadu! – syknęła, wyrywając się.
Facet wyglądał na zaskoczonego, a może nawet zasmuconego.
– Umrze pani – powtórzył. – Ja chciałem tylko...
– Pieprz się, debilu!
Odepchnęła go i szybkim krokiem ruszyła dalej, stukając obcasami i nie oglądając się za siebie. Kilka osób spojrzało na nich z zaciekawieniem, ale zaraz wróciły do swoich myśli i do codziennej wędrówki przez życie. To zdarzenie nikogo nie zainteresowało.
Dorota obejrzała się, dopiero gdy skręcała na róg kompleksu ratuszowego. Ciągle tam był. Patrzył za nią, jakby zaskoczony jej reakcją, nie wiedział, co ma dalej robić.
Przez cały dzień czuła niepokój, który wieczorem zmienił się w strach.
1. Przeszłość jest zła
Młodszy aspirant Ireneusz Bąk przestał być nowy w wydziale kryminalnym. Byli już młodsi stażem od niego. W pewnym momencie szefostwo wydziału kryminalnego postanowiło załatać wszystkie dziury i nagle pojawili się u nich zupełnie przypadkowi ludzie, którymi trzeba było się zająć. Okazało się, że jego roczne doświadczenie w wydziale jest wystarczające, żeby niańczyć żółtodziobów. Nie podobało mu się to, jednak nie miał wyjścia. Zresztą połowa z tych nowych odpadła po pierwszym rzyganiu na widok zakrwawionego lub na wpół zgniłego trupa.
Patrząc w tych kategoriach, Ireneusz Bąk był już starym wygą. Porzygał się tylko raz, kiedy wędkarze znaleźli w Odrze kilkutygodniowego topielca, który postanowił jednak wypłynąć na powierzchnię i postraszyć trochę dawnych towarzyszy ziemskiej niedoli swoim nowym wyglądem i zapachem. To był też jego ostatni raz. Teraz panował nad sobą, chociaż dolegliwości żołądkowe w takich chwilach ciągle dawały o sobie znać. Do widoków przywykł, gorzej było z zapachem.
Niby przestał być nowym w wydziale, ale ksywka pozostała. Pogodził się z tym, że już na zawsze zostanie Nowym. Nadal był partnerem podkomisarz Kariny Buczko, która ciągle go trochę niańczyła, lecz to też powoli się zmieniało. Pierwsze miesiące były dla niego trudne. Dlatego trochę olewał robotę, a trochę nie potrafił się w niej odnaleźć. Teraz okrzepł, poczuł się pewniej i nagle nabrał przekonania, że chce to robić. Chce zostać kryminalnym i babrać się w śmierci, ludzkich brudach i ścigać popaprańców. Tak jak jego wielki idol nadkomisarz Marcin Zakrzewski. Brakowało go w wydziale, od kiedy musiał pożegnać się z komendą wojewódzką i trafił na wygnanie do szkoły policyjnej. Ale przynajmniej pozycja Kariny Buczko bardzo się wzmocniła i to ona ciągnęła najtrudniejsze sprawy. A wraz z nią młodszy aspirant Bąk. Nie było źle.
Irek pamiętał, że na samym początku Zakrzewski traktował go jak powietrze i krytykował Karinę za zbyt wielkie zaangażowanie w proces zrobienia z Bąka porządnego śledczego. Wszystko się zmieniło po ostatniej sprawie. Nadkomisarz nagle zaczął odnosić się do Irka inaczej. Wstępując do policji, Bąk chciał być jak Zakrzewski: twardy, nieustępliwy, porządny gliniarz z mocnym kręgosłupem moralnym, który nigdy się nie skundli. W trakcie szkoły stracił ten zapał. Po tym, jak trafił do wydziału kryminalnego, chciał nawet rzucić wszystko w diabły. Został dlatego, że Zakrzewski zaczął go poważnie traktować. Zakrzewskim nigdy nie będzie, nadkomisarz jest jedyny i niepowtarzalny. Irek chciał być po prostu sobą, Ireneuszem Bąkiem, w przyszłości może komisarzem; chciał budować swoją markę, a nie naśladować innych.
Teraz podjął ważną dla niego życiowo decyzję. Karina powkurzała się trochę, stwierdziła, że to gówniany pomysł. Na koniec jednak machnęła ręką. Przecież może robić, co chce, żeby tylko nie miało to wpływu na ich bieżącą pracę. Mimo jej błogosławieństwa Irek nadal nie miał pewności, czy dobrze robi.
Dlatego teraz siedział w barze Pod Torami i czekał. Z zadowoleniem zauważył, że było pełno, zwłaszcza jak na czwartek. Wiktoria za kontuarem uwijała się jak w ukropie. Dobrze, może przestanie mieć depresyjne myśli i nie zdecyduje się rzucić tego baru w cholerę, bo nie szło tak, jak planowała. Byłoby szkoda, bo to miejsce na stałe wpisało się już w panoramę wrocławskich knajp, no i policjanci musieliby sobie znaleźć nowy lokal do spotkań po służbie. Irek, sącząc piwo, zerkał na Wiktorię zdecydowanie częściej niż ona na niego. Cholera, głupio wyszło. Miał wyrzuty sumienia, że między nimi tak szybko się skończyło. Uważał jednak, że to nawet lepiej. Wiktoria zasługiwała na normalnego faceta, a nie policjanta, którego wiecznie nie było w domu, a kiedy już wracał, przynosił ze sobą stresy i smród trupów z prosektorium. Kto normalny by to wytrzymał?
Po dwudziestej drzwi się otworzyły i pojawił się w nich wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce, wytartych dżinsach i skórzanych butach. No oko wyglądał na pięćdziesięciolatka, chociaż bardzo dobrze się trzymał. Znowu miał dłuższe blond włosy, w których z każdym rokiem pojawiało się więcej siwych pasemek. Ciągle był przystojny i miał przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu. Od dłuższego czasu wiódł także szczęśliwe, ustabilizowane życie. Decyzja o odejściu z wydziału kryminalnego była dla jego związku błogosławieństwem. Zaczął wracać do domu o normalnych porach i już nie śmierdział trupem.
Zakrzewski wszedł, rozejrzał się, wypatrzył Ireneusza w kącie, skinął mu głową i od razu skierował się do baru. Wiktoria wyraźnie ucieszyła się na jego widok i zaczęli sympatyczną pogawędkę. Irek nie słyszał ani słowa, jednak poczuł lekki dyskomfort. On też by chciał w taki sposób jeszcze raz porozmawiać z właścicielką tego lokalu. Tyle że tamci dwoje znali się od dawna. Podobno to Marcin namówił Wiktorię do pozostania, kiedy ta po dwóch dniach pracy za barem chciała rzucić tę robotę. To chyba była dobra rada, skoro teraz była tu szefową i zatrudniała pracowników.
Wreszcie nadkomisarz Marcin Zakrzewski posłał Wiktorii szeroki uśmiech i ze szklaneczką w dłoni ruszył do stolika w kącie. Irek nie musiał sprawdzać, co jego straszy kolega pije. Duża whisky z dużą ilością lodu – to wiedziały nawet żółtodzioby w ich wydziale. Potrafili także wyklepać na pamięć kilka zasad prowadzenia śledztwa według Zakrzewskiego, lecz cały wic polegał na tym, żeby je rozumieć, a nie tylko zapamiętać. Irkowi zajęło dużo czasu ich zrozumienie, ale kiedy już wiedział, w czym rzecz, okazały się bardzo przydatne. Pewnie Marcin teraz uczył tego w szkole policyjnej. Jeśli chociaż połowa kadetów zrozumie to, co im wkłada do głów, to w przyszłości może się pojawić kilku naprawdę dobrych śledczych.
Uścisnęli sobie dłonie i Zakrzewski usiadł naprzeciw Bąka.
– Co tam, Nowy? – rzucił i zajrzał do jego szklanki. – Co pijesz?
– To co ty – mruknął trochę zmieszany Irek.
Zakrzewski zerknął do tyłu na bar.
– Z Wiktorią nie wyszło?
– Jakoś tak... – przyznał niechętnie młodszy aspirant. – Ty powinieneś wiedzieć najlepiej, jak wygląda życie kryminalnego. Późne powroty do domu, albo i nie. No i ciągle śmierdzisz trupem.
– J-jasne. – Zakrzewski odpowiedział swoim ulubionym powiedzonkiem i dziwnym grymasem na twarzy. – Tylko nie zapominaj, że właścicielka baru jest dla kryminalnego najlepszą partnerką życiową.
– Jak to? – Bąk uniósł brwi w zdziwieniu.
– Ona też późno wraca, cały czas pracuje, łącznie z weekendami, i śmierdzi alkoholem. Wystarczy ustalić zasady, kiedy się widujecie, i potem może być tylko lepiej.
Irek patrzył na Zakrzewskiego przez moment, oczekując, że nagle się roześmieje i przyzna do żartu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Marcin mówił jak najbardziej poważnie.
– Szkoda, że mi tego wcześniej nie powiedziałeś – mruknął znad szklanki. – Teraz już za późno.
– Bzdury gadasz, Nowy – obruszył się Marcin. – Młodzi jesteście, macie jeszcze sporo czasu, żeby wszystko naprawić.
Bąk nie odpowiedział. Patrzył na Wiktorię. Cholera, przecież nie przyszedł tu, żeby Zakrzewski udzielał mu porad sercowych. Sprawa była o wiele poważniejsza. Marcin chyba odgadł jego myśli, bo zapytał:
– O co chodzi?
– Chciałbym, żebyś mi coś doradził – zaczął Bąk i widząc uśmiech na twarzy starego policjanta, sam też się uśmiechnął. – Ale nie w sprawach uczuciowych.
– No to wal. – Zakrzewski spoważniał.
Nowy jeszcze przez moment się wahał, wreszcie pokrótce nakreślił Marcinowi, w czym rzecz. Zakrzewski chyba nie tego się spodziewał, ponieważ nagle jeszcze bardziej spoważniał i patrzył na młodszego policjanta nieruchomym wzrokiem.
– Coś nie tak? – zaniepokoił się Irek.
Nadkomisarz nie odpowiedział od razu. Pociągnął łyk ze szklanki, zakręcił nią, aż zabrzęczały kostki lodu, wreszcie odstawił ją na blat.
– Posłuchaj, Nowy – zaczął. – Jestem chyba ostatnią osobą, do której powinieneś się zwrócić o taką poradę.
– Dlaczego?
– Możesz się rozczarować. Czasem lepiej jest żyć dniem dzisiejszym, lepiej nie wiedzieć, jak to było naprawdę, bo bardzo często się zdarza, że przeszłość jest zła. Rozumiesz? Kiedy zaczniesz w tym grzebać, możesz znaleźć nie to, czego szukasz. Może być tak, że nie odzyskasz spokoju wewnętrznego, tylko jeszcze bardziej pogrążysz się w chaosie. Żeby zmierzyć się z przeszłością, trzeba być silnym.
– Tak jak ty? – Irek prowokacyjnie popatrzył mu w oczy.
Zakrzewski znowu pociągnął ze szklanki i uśmiechnął się pod nosem.
– Nie jestem tak silny, jak ci się wydaje. Kiedyś zmierzyłem się ze swoją przeszłością i wiesz co? Po latach uważam, że to była porażka. Ja i moi rodzice mieliśmy osiągnąć wreszcie spokój, kiedy się dowiemy, co stało się z moim bratem. Tyle że wyszło odwrotnie. Kiedy poznaliśmy prawdę, było tylko gorzej.
Irek milczał, czekając na ciąg dalszy, i się doczekał.
– Ja zostałem zmuszony do tego, żeby stawić czoła temu, co zdarzyło się przed laty. Ty masz wybór, Nowy. Ja ci odradzam. Przeszłość jest zła, pamiętaj o tym.
– Wiesz, Marcin, to byli moi rodzice – odezwał się Bąk. – Zostawili mnie, były różne podejrzenia, ale prokurator umorzył śledztwo, kiedy zobaczył tamto zdjęcie z Wenecji. To byli moi rodzice, a mnie zostawili. Rodzice nigdy nie zostawiają swoich nastoletnich dzieci i nie zrywają z nimi kontaktu. To niemożliwe, coś się wtedy musiało stać. Coś złego. Muszę wiedzieć co.
– Rozumiem i szanuję. Każdy ma swoje demony, z którymi albo walczy, albo się z nimi zaprzyjaźnia. Ty jesteś jeszcze na etapie walki.
– A ty? Już zaprzyjaźniłeś się ze swoimi?
Zakrzewski przymknął oczy. Były tam. Najgorsze koszmary, z którymi zetknął się podczas tych wszystkich lat pracy w zabójstwach. Ciągle widział rozkładające się ciała zawinięte w brudne bandaże, spoczywające w piwnicy starej hali, mumia z tapczanu uśmiechała się do niego wysuszonymi ustami, jakby zapraszała go do siebie, mężczyzna przybity przez oczodół gwoździem do drzewa otwierał nieuszkodzone oko i patrzył na niego przerażony, ciemna postać strzelała do niego z pistoletu. Czuł, jak pociski wbijają mu się w piersi. Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Odruchowo pomacał się po piersiach. Co z tego, że były tylko dwa, on teraz się czuł, jakby było ich wiele i wszystkie celne. Szczególnie czuł to nocą. Czy ciągle walczył z tymi demonami? Nie, już dawno zapanowała między nimi krucha równowaga. Ale też się z nimi nie zaprzyjaźnił, bo przecież były złe. Podobnie jak zła była przeszłość, z której nieustannie do niego powracały.
– W sumie to gówniana robota, Irek. – Zebrało mu się na szczerość.
Polubił Nowego, kiedy już się okazało, że nie jest taki, jakim go sobie na początku wyobraził.
– Robota inna niż wszystkie, ale tak samo gówniana jak większość. I niestety ma w sobie „to coś”. Kiedy już się wciągniesz, nigdy się od tego nie uwolnisz. To taki nałóg i wewnętrzna sprzeczność. Żałujesz ofiar, przeżywasz każdą śmierć, a równocześnie chcesz więcej i więcej. Podświadomie czekasz na coraz większych psycholi i coraz bardziej skomplikowane śledztwa. Zwykłe przestają cię zadowalać, bo jesteś uzależniony i dawki trucizny muszą być coraz większe, żeby sprawić ci satysfakcję. Czym się różnimy od seryjnych zabójców, nastawionych na zaspokajanie swoich pierwotnych potrzeb?
– Chyba cię rozumiem. – Bąk pokiwał głową, ale Zakrzewski wychylił whisky do końca i mówił dalej, jakby do siebie:
– A co gorsza, ta satysfakcja jest tylko złudzeniem. Chwila na haju, a potem zjazd do miejsca, gdzie już na ciebie czekają nowe demony. I zamiast rzucić to w diabły, wmawiasz sobie, że przecież ktoś to musi robić, a ty jesteś najlepszy.
Podniósł wzrok na Bąka. Obwódki jego oczu były czerwone, jakby cierpiał na jakieś chroniczne zapalenie.
– Wielu moich kolegów z dawnych lat walczy teraz z takimi samymi demonami. Nielicznym się udało. Albo teraz chleją na umór, albo mają ze sobą problemy, albo żony i dzieci nie chcą ich znać, albo po prostu już gryzą piach. Oni też sobie wmawiali, że ktoś to musi robić, że są twardzi i dadzą radę.
– I to wszystko za gówniane pieniądze – zauważył Irek.
Zakrzewski nagle parsknął śmiechem.
– Masz rację, Nowy, za gówniane pieniądze – przyznał i patrzył na topniejące kostki lodu w szklance, jakby się zastanawiał, czy zamówić jeszcze jednego drinka, czy jednak nie.
Nagle znowu podniósł wzrok na młodszego kolegę.
– Przeszłość jest zła, Irek – powtórzył. – Ale i tak to zrobisz, prawda?
Bąk tylko skinął głową.
– Właściwie ja już podjąłem decyzję – przyznał. – Chciałem tylko się ciebie poradzić, od czego mam zacząć.
– Może to i lepiej. – Marcin wzruszył ramionami. – Może jak już dowiesz się prawdy, nic gorszego cię nie spotka.
Młodszy aspirant znowu czekał przez moment, aż Zakrzewski się roześmieje, ale ten pozostał poważny. To nie był żart.