Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zakazana miłość i szukanie własnej drogi w burzliwych czasach PRL-u.
Historia, w której groza miesza się z absurdem, prawdziwe emocje z ironią, a ideowość z cynizmem.
Rok 1987. Komuna już upada, ale wierzgać wciąż potrafi. Dlatego szalony romans Agnieszki i Bianki wydaje się bardziej niebezpieczny niż nalot milicji na mieszkanie. W dodatku jedna z kobiet jest korespondentką zagraniczną z „imperialistycznej” Italii i w każdej chwili może wyjechać. Czy taka miłość ma szansę przetrwać? Czasem łatwiej jest walczyć z systemem niż kochać. Tylko czy tę opowieść powinien snuć narrator – stary, biały mężczyzna, w dodatku hetero? Pewne nie… Chyba że to ani his- ani her-, ale jego rodzinna -storia. A on sam jest po prostu… złodziejem cudzego bólu.
Nowa, wciągająca książka autora Tylko Loli i Psy pożrą ciało Jezebel!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 478
Moim córkom, Julii i Michalinie, z miłością
Z PSYCHOLOGII ZRANIONEGO ŁOSIA
więc powiadacie że powinienem się zamknąć i siedzieć cicho bo nie mam prawa do tej historii w końcu jestem jak to się dziś mówi białym heteroseksualnym mężczyzną jeszcze nie starym ale na pewno nie młodym biali hetero mężczyźni to wymierające plemię uprzywilejowanych assholes bezczelni wściekli agresywni maskujący swoją pozycję dobroczynnością albo tylko dobrymi intencjami pyszałkowaci o bezgranicznie rozdętych ego wymyślający nieustannie sposoby podporządkowywania sobie innych upokarzania ich niszczenia tego co delikatne zwiewne ulotne wrażliwe w dodatku kolonizatorzy rzeźnicy truciciele środowiska pedagodzy pogardy dla wszystkiego co ich zdaniem niezrozumiałe dla nich nieakceptowalne dla nich mętne dla nich bez wartości dla nich wyjaśniają pouczają instruują zamknięci na inność obcość dziwność na nowe doświadczenia na cudze troski cudzą słabość cudze pytania cudze wątpliwości dzięki nim białym starym heteroseksualnym mężczyznom wydarzyły się te wszystkie upiorne rzeczy wojny podboje wyzysk kapitalizm komunizm dyktatury totalitarne
co za pierdolenie jestem zwykłym łachmytą a nie panem świata
no dobrze ale przynajmniej powinienem przyznać że stary biały hetero mężczyzna nie ma już nic ciekawego do powiedzenia po co go mnie słuchać nikt już nie chce go mnie słuchać owszem mogę jeszcze w jakimś stopniu delektować się władzą ale bez przekonania że bezwzględnie mam rację mogę cieszyć się przywilejami ale bez uznania że na nie zasłużyłem mogę funkcjonować ale jako formacja schyłkowa trwa chwilowe zawieszenie broni zbliża się kop w dupę bez gratulacji uścisku dłoni i medalu za zasługi
jak myślę o tym to sam nabieram obrzydzenia do starego białego mężczyzny hetero może faktycznie odrobina nienawiści do siebie nie zawadzi
chociaż doradzałbym odpuszczenie negatywnych emocji źle wpływają na trawienie i podobno są przyczyną wielu groźnych nowotworów tak przynajmniej przeczytałem kiedyś w internecie jeśli już musicie kogoś nienawidzić skupcie się na tych starych którzy naprawdę mają władzę podlizują się zbuntowanym gówniarzom jak wy jedyni sprawiedliwi wśród zdegradowanej rasy panów i tak sobie płyną bezpiecznie na fali nienawiści takie z nich autorytety moralne jak z chuja gwóźdź ale co was obchodzą moje dygresje i inne objawy kryzysu preandropauzalnego macie rację szkoda czasu na dyrdymały
i owszem łapię wasz komunikat skoro nic mi do tej historii to pozostaje mi tylko słuchać starać się zrozumieć jej bohaterki a jeśli zajdzie potrzeba pomagać bez wdeptywania w ziemię wszystkiego dookoła swoimi brudnymi stopami a przede wszystkim bez wciskania wam kitu pouczania dobrych rad albo przegłębokich opinii macie sporo racji szczególnie że opowiadam o kobietach w dodatku nie całkiem hetero no czyż to nie jest kwintesencja mentalu białego starego mężczyzny strejt wypowiada się na temat na którym się nie zna i w dodatku pan i władca historii zarządza narracją jakby płynęła prosto z jego serca a przecież ma na celu manipulację zakłamanie i na pewno zdradzi swoje bohaterki więc naprawdę lepiej niech zamilknie
mógłbym poddać się karze tylko na jak długo pięćdziesiąt lat wystarczy żeby sprawiedliwości stało się zadość czy jednak dłużej normalnie powiedziałbym kij wam w oko ale nie mogę sobie na to pozwolić duma doprowadziłaby do klęski odwrócilibyście głowy zajęli się swoimi sprawami a chcę żebyście mnie wysłuchali taka ze mnie złośliwa menda
tylko do cholery nie róbcie takich min jakbym wam proponował jazdę gołą dupą po brzytwie nie mam takiej intencji krzywdy wam nie zrobię ani nie zdołuję możecie rozluźnić pośladki a zaczynam od końca bo najlepiej ogląda się sprawy gdy mleko się już rozlało
tradycyjne rodzinne obiady odbywały się w niedzielę w czasie ich trwania panowała swobodna atmosfera nocnego klubu spięcia dupy nikt nie miał dyskutowano o sukcesach dzieci kłopotach w pracy albo życiu na bezrobociu zależnie co się komu ostatnio przytrafiło poza tym o lekturach i ostatnich filmach które udało się obejrzeć w całości a nie tylko w kawałku między dokarmianiem zwierząt i ludzi a gdy atmosfera siadała i wszystkie tematy wydawały się wyczerpane ktoś rzucał uwagę na temat bieżących kwestii politycznych i ogień dyskusji strzelał pod sufit życie wracało do stołu
nie tym razem jednak niemal wszyscy siedzieli ze skwaszonymi minami matka pierwsza przerwała ciszę zaczęła narzekać że całe życie opierała karmiła i finansowała darmozjadów nikt nigdy jej nie doceniał nie podziękował i ma już dość palcem więcej nie ruszy koniec przychodzenia na gotowe ojciec rzucił się do jej stóp z zapewnieniami że wszyscy w rodzinie doceniają jej wysiłki niewiele brakowało by zwrócił się do niej niczym w dziewiętnastowiecznej powieści duszko najmilsza że wyłącznie dzięki niej trwała ta rodzina mimo pęknięć na tym gładkim granicie zięć choć sztywny jakby połknął kij od szczotki kiwał głową potwierdzając słowa włodzimierza aczkolwiek zaciśnięte blade usta podkrążone oczy cera naczynkowa upodabniały jego twarz do twarzy trupa wnuczki wymieniały porozumiewawcze spojrzenia jakby nie żyły ze sobą w wiecznym konflikcie o wszystko nawet jeśli ostatnio doszło między nimi do zaskakującego sojuszu no i jeszcze ja w tym wszystkim przedwcześnie wyłysiały posiwiały postarzały z kiepskim uzębieniem bladą skórą jak pieczarka z nerwowym tikiem który kiedyś doprowadzał do drgawek połowę twarzy i wszystkie naczynia na stole i dopiero dzięki współczesnej medycynie został stłumiony do nieznacznego ruchu mięśnia policzkowego
w tej rodzinie od lat uchodzę za czarną owcę wrzód na dupie nieoperacyjnego raka nie ma mowy z mojej strony o przesadzie zranionej dumie przewrażliwieniu dobrze uzasadniam swoim życiem tę opinię prawdopodobnie w znacznej mierze przyczyniłem się do pierwszego zawału matki drugiego chyba nie akurat wróciłem z odwyku i wydawało się że wyszedłem na prostą ojciec też nie miał ze mną lekko mimo wrodzonego poczucia humoru wcale nie było mu do śmiechu gdy wpadałem w kłopoty podobnie siostra od pewnego momentu ona jedna szła za mną w najciemniejsze doliny meliny i miejsca których nie odnotowują mapy google’a zła się nie ulękła i była ze mną
surprise surprise właśnie jej brakuje na rodzinnym obiedzie
ojciec mruczy że chyba trafił na stypę ale nikt się nie śmieje żeby chociaż sprawić mu przyjemność i utwierdzić w opinii największego kawalarza w rodzinie nie przejmuje się tym brakiem respektu i plecie coś do siebie pod nosem śmiejąc się sam ze swoich dowcipów w pewnym sensie ma rację uczestniczymy w stypie po rodzinie jaką znaliśmy dotąd surprise surprise po raz drugi jakoś mi nie żal jej końca
PRZESŁUCHANIE
Agnieszka leżała na dywanie, paliła skręta z dodatkiem holenderskiego tytoniu i marzyła o jak najszybszej powtórce wczorajszego wieczoru. Spotkała się z Liwią w kawiarni na Starówce. Pomieszczenie wypełniał dym papierosów, przez który przebijał się od czasu do czasu delikatny zapach jaśminowych perfum jej koleżanki. Rozmawiały długo o wszystkim i o niczym. Agnieszka obserwowała, jak dziewczyna nawija na palec pukiel włosów, jak zakłada nogę na nogę, jak na jej policzkach pojawiają się dwa małe wgłębienia, gdy się uśmiecha albo okazuje powątpiewanie, krzywiąc nieznacznie usta. Pragnęła jej. Uczucie – jeszcze parę dni temu zaskakujące i trudne do wyobrażenia, a co dopiero zaakceptowania – wypełniało ją po brzegi jak dym z papierosów kawiarnię.
Pijane wyszły na mokry po deszczu bruk ulicy Freta. Liwia zaczęła tańczyć, potem pokazała Agnieszce kilka podstawowych exercises, jak nazwała ćwiczenia przy drążku, i kazała ją naśladować. Agnieszka nie odważyła się powtórzyć nawet najprostszych ruchów. Dopiero teraz i w myślach udało jej się wykonać swoją wersję pas de basque, Liwia – a dokładnie jej projekcja w głowie Agi – biła brawo i śmiała się zadowolona z postępów uczennicy.
Do drzwi zapukała mama, Agnieszka zgasiła skręta i błyskawicznie się podniosła. Oczywiście nie zdążyła otworzyć okna, żeby chociaż trochę wywietrzyć pokój.
– Ależ tu nadymione. – Krystyna ledwie panowała nad nerwami. – A w ogóle to ty palisz?
– Tylko zioła lecznicze.
– Jesteś chora?
– Nie. Palę profilaktycznie. Coś jak kadzidełka. Ktoś przyszedł?
– Tak. Chodź.
– Do mnie? Kto?
Krystyna tylko ciężko westchnęła.
– Liwia?! – ucieszyła się Agnieszka.
Matka zaprzeczyła, kręcąc głową.
– To kto?
– Lepiej chodź.
– Mamo!
Krystyna znów westchnęła.
– Dzielnicowy – powiedziała.
– Żartujesz... Nie? O cholera.
Wiadomość zmroziła Agnieszkę. Ulotki, które miała rozrzucać następnego dnia na uniwersytecie, powciskała do trzech tomów Historii filozofii Tatarkiewicza, nielegalne pisemka upchnęła za rzędami książek w meblościance. Z workiem trawy nic nie dało się zrobić, a wyrzucić przez okno żal. Zresztą niektórzy sąsiedzi obserwowali, co działo się u innych, i później słali donosy na milicję. Bezinteresownie. Lepiej nie dawać im powodu do pisania bzdur na jej temat. Trudno, w razie czego będzie improwizowała: że to ziółka na ciężkie miesiączki albo egzotyczna przyprawa. Ale może nie dojdzie do rewizji, to z pewnością wizyta w sprawie kradzieży rowerów z piwnicy sąsiada albo czegoś równie poważnego, pocieszała się. Wzięła dwa głębokie oddechy, żeby się uspokoić, rozprostowała flanelową koszulę, którą wprawdzie nosiła dopiero dwa dni, ale ta zdążyła się pognieść, i wyszła na spotkanie z milicjantem.
– Dobry wieczór panu – rzuciła przymilnie na powitanie.
– Dobry wieczór. – Dzielnicowy podniósł się z krzesła i chwycił dłoń Agnieszki, aby ją pocałować.
Potrząsnęła ręką obrosłą kłakami włosów i czym prędzej wyszarpnęła swoją z uścisku. W ostatnim momencie. Dzielnicowy zdążył już złożyć usta w trąbkę i zgiąć się wpół. Niewiele brakowało i złożyłby – jak mówiło się w dawnych sztukach teatralnych, które przerabiała w liceum – pieczęć swojego pocałunku na jej dłoni.
Milicjant – łysiejący, pyzaty czterdziestolatek z wielkim jasnym wąsem – nosił zbyt szeroki w barkach mundur, który załamywał mu się na piersiach, co upodabniało mężczyznę do gruźlika z zapadniętą klatą, a jednocześnie tak szczelnie opinał jego potężny brzuch, że guziki wydawały się gotowe wystrzelić w oczy przesłuchiwanej obywatelki. Mało groźny fajtłapa, oceniła funkcjonariusza Agnieszka; będzie dobrze.
Dzielnicowy położył na udzie notatnik i stukał w otwartą, jeszcze niezapisaną stronę ołówkiem, gęsto ją kropkując.
– W czym mogę pomóc? – zapytała Agnieszka, uśmiechając się tak niewinnie, jakby pozowała do zdjęcia po pierwszej komunii.
Milicjant nie odpowiedział. Poprosił rodziców i Tomka o wyjście z pokoju. Następnie wylegitymował Agnieszkę, aby upewnić się, że rozmawia z właściwą osobą. Wypytał o rodzinę, o to, ile osób mieszka w lokalu i czy nie zaobserwowała czegoś niepokojącego wśród domowników: problemy zdrowotne, alkohol, przemoc w rodzinie... Prosił o szczerą odpowiedź, która oczywiście zostanie między nimi. Powiedziała więc, że brat ją bije. Tak, ten czternastolatek. Twarz dzielnicowego stężała. Nic jednak nie powiedział. Wykonał tylko ołówkiem kilka kolejnych kropek na kartce notesu. Odkaszlnął i wyjął z teczki papiery, które zaczął przeglądać. Zamruczał, pokiwał głową, twarz znów mu się rozpogodziła. Pochwalił Agnieszkę za zachowanie: ani sąsiedzi z bloku, ani mieszkańcy osiedla, ani pracownicy okolicznych sklepów nie zgłaszali na nią żadnych skarg, przeciwnie, uznawali ją za osobę uprzejmą, kulturalną, a nawet pomocną.
– Jestem zbudowany taką postawą – podsumował dzielnicowy.
– Miło mi. W takim razie o co chodzi? – Agnieszka powtórzyła pytanie.
– Rozmowa w ramach profilaktyki kryminalnej – wyjaśnił milicjant. – Żeby nie doszło do popełnienia przestępstwa. Część akcji „Dzielnicowi bliżej obywateli”.
Milicjant chciał dowiedzieć się czegoś więcej o samej Agnieszce. Czym się zajmuje, z kim się koleguje, czy znajomi nie nakłaniają jej do czegoś, co oznaczałoby problemy z prawem? Niestety, dzisiejsza młodzież zbyt łatwo pozwala się manipulować różnym wichrzycielom i prowokatorom. Aga odpowiadała zdawkowo, tak aby żadna informacja nie mogła zostać wykorzystana przeciwko niej lub jej przyjaciołom. W każdym razie taką miała nadzieję. Dzielnicowy przeszedł do pomysłów na ulepszenie życia wspólnoty osiedlowej, a że Agnieszka nie miała żadnych, nie krył rozczarowania:
– Szkoda. A tak liczymy na młodych – oświadczył.
Informacja o kierunku studiów wzbudziła w dzielnicowym podziw:
– Aha, pani filozof! – Pokiwał głową. – Imponujące. Trzeba wiedzieć, po co się żyje, prawda?
Agnieszka przyznała mu rację.
Dzielnicowy chwycił milicyjną czapkę za daszek i uniósł ją do góry, jakby spocił się i w ten sposób wietrzył głowę. Uśmiechnął się zakłopotany.
– W szkole milicyjnej przydałoby się też trochę takich zajęć... ogólnych... humanistycznych – dodał niepewnie.
Agnieszka przytaknęła ruchem głowy. Rozmowa się nie kleiła, czuła, że milicjant też ma tego świadomość. Nie zamierzała mu jednak ułatwiać pracy. Przecież cały czas próbował ją podejść, wydobyć z niej jakąś informację, tyle że nie potrafiła się domyślić jaką.
Dzielnicowy ponownie chwycił czapkę za daszek i odchylił ją jeszcze bardziej do tyłu, odsłaniając łysinę. Podrapał się po głowie i opuścił czapkę na czoło. Chyba nie wiedział, jak przejść do kolejnej części „profilaktycznego” rozpytania. W końcu wymamrotał pytanie o nastroje panujące wśród studentów. Popierają władzę czy nie? Wierzą w swoją przyszłość czy boją się stagnacji? I najważniejsze: chcą zostać w kraju czy myślą o wyjeździe za granicę? W odpowiedzi dzielnicowy usłyszał sztampowy bełkot. Mimo to zrobił notatkę w notesie i nagle przeszedł do rzeczy...
– A z tą z baletu długo się znacie?
Agnieszka otworzyła szeroko oczy. Zamurowało ją. Przez moment nie wiedziała, co powiedzieć.
– Właściwie nie – wybąkała w końcu.
– Ale przyjaźnicie się?
– Bo ja wiem?
– A kto ma wiedzieć? Ja? – Milicjant zrobił się nagle stanowczy.
– Nie.
– To proszę o jasną odpowiedź: przyjaźnicie się czy nie?
– No tak, przyjaźnimy.
– Widzę, że czasem trudno ustalić najprostsze fakty.
Agnieszka wzruszyła ramionami. Ktoś zapukał do drzwi.
– Wejść! – huknął dzielnicowy ostrym, zdecydowanym głosem.
Krystyna wniosła dwie szklanki w srebrnych koszyczkach z panoramą Kremla. Gdy Agnieszka je zobaczyła, ze wstydu chciała wyrwać matce naczynia i wyrzucić je za okno. Co za lizusostwo, pomyślała.
– Herbata – powiedziała matka, stawiając szklanki na stoliku – żeby się dobrze pracowało.
Dzielnicowy podziękował z przymilnym uśmiechem.
– Socjalistyczne – skomentował wzór na koszyczku i pstryknął palcem w srebrną blachę – i w dodatku ładne.
Krystyna zdążyła wymienić z córką spojrzenia: jej zatroskane, Agnieszki karcące, nawet zagniewane. Czy tak trudno zrozumieć, że matka boi się o dziecko? Młodzież zawsze się najbardziej naraża, zupełnie nie zważając na konsekwencje. Wiedziała, że córka roznosi bibułę, chodzi na manifestacje i na msze za ojczyznę. Pewnie zrobili jej zdjęcie z transparentem albo jak na manifestacji rzuca kamieniem w milicję. Nawet jeśli miała co nieco za uszami... czy to taka zbrodnia mieć swoje zdanie o rządzie i partii? Nie! Szkoda, że władza tego nie rozumie i szuka byle powodu do nękania dziewczyny. Krystyna zauważyła spojrzenie córki. Wiedziała, co chciała jej przekazać: „Mamo, nie poniżaj się! Nie wolno!”. Dobra, dobra. Bez przesady. Dla dziecka nie wstyd się upokorzyć, niech wstydzi się władza, skoro nachodzi niewinne małolaty. Przecież taka dwudziestoletnia dziewczyna to jeszcze dzieciak, cokolwiek o sobie myśli. Krystyna wyszła z pokoju z podniesioną głową.
Siorbiąc od czasu do czasu herbatę, milicjant kontynuował rozpytanie w sposób oficjalny i rzeczowy.
– Blisko jesteście z tą Targosz?
– O tyle, o ile... – wydukała Agnieszka.
– Aha. Ale wiecie, że chce wyjechać razem z teatrem na tournée?
„Na tę urnę”? Chyba „po tę urnę”? Agnieszka się przesłyszała i w pierwszej chwili chciała poprawić milicjanta. Kiedy zrozumiała swój błąd, niemal wybuchnęła śmiechem. Na szczęście opanowała emocje i tylko przewróciła oczami.
– Mówiła wam? – głos milicjanta zrobił się natarczywy.
Przytaknęła. Dzielnicowy kiwnął w odpowiedzi głową i postukał ołówkiem w kartkę notesu.
– Widzicie... dla kraju i partii jest ważne, żeby młodzi artyści konfrontowali się z obcą publicznością – stwierdził, krzywiąc się, jakby zjadł coś ostrego albo kwaśnego. – Ale ludzie jak to ludzie: czasami wyjeżdżają, żeby już nie wrócić...
Agnieszka wpatrywała się w usta milicjanta, który teraz z kolei poruszał nimi tak, jakby próbował wypluć coś, co weszło mu między zęby.
– Polska nie chce tracić młodych talentów.
– Do czego pan zmierza?
– Czasem lepiej komuś odmówić wydania paszportu niż... – Dzielnicowy nie dokończył.
Nie musiał. Agnieszka zrozumiała jego groźby. I miała świadomość, ile znaczy dla Liwii wyjazd na tournée, ile sobie po nim obiecywała, jak bardzo się cieszyła z tych dwóch tygodni na Zachodzie. Teraz wszystko mogło zostać zaprzepaszczone. A miał o tym zdecydować siedzący przed nią pajac. Nie zamierzała do tego dopuścić.
– Liwia na pewno nie zostanie na Zachodzie. Nie zrobiłaby mi tego.
– Skąd ta pewność?
Na twarzy milicjanta błysnął ironiczny uśmiech. Poprawił klapy munduru, chrząknął.
Agnieszkę tak zirytowała pewność siebie pana władzy, że palnęła bez zastanowienia:
– Stąd, że jesteśmy parą. Tak jakby.