Zły serw - Grace Reilly - ebook + książka

Zły serw ebook

Reilly Grace

4,3
37,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.

209 osób interesuje się tą książką

Opis

To największy rywal mojego brata w hokeju… Ale to on sprawia, że się rumienię.

Isabelle Callahan ma dwa cele: odzyskać dawną pozycję w siatkówce i zapomnieć, że kiedykolwiek znała diabelnie przystojnego obrońcę Nikolaia Abneya-Volkova. Jest najmłodszą i jedyną córką w rodzinie pełnej sportowców, a więc porażka nie wchodzi w grę. Ale kiedy Nik ponownie pojawia się w jej życiu, dziewczyna nie potrafi trzymać się od niego z daleka. Wraz z kolejnymi potajemnymi spotkaniami i szczerymi rozmowami granice między przyjaciółmi z korzyściami a czymś więcej zaczynają się zacierać…

Kiedy Izzy i Nikolai docierają do miejsca, z którego nie ma powrotu, muszą dokonać wyboru: wspólnie walczyć o przyszłość albo patrzeć, jak płonie.

„Zły serw” to pikantny romans sportowy, którego nie możecie przegapić. Idealny dla fanów Elle Kennedy i Hannah Grace.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 502

Oceny
4,3 (18 ocen)
13
2
0
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
muaniutek

Nie polecam

Dlaczego nie można pobrać
20
aneta221

Nie polecam

Nie można pobrać
00
marteX993

Nie oderwiesz się od lektury

Moja ulubiona część z całej serii. Polecam ❤️
00
koktajlhere

Dobrze spędzony czas

fajna historia I domknięcie całej serii
00

Popularność




Ostrzeżenie o zawartości

Ostrze­że­nie o zawar­to­ści: Ta książka zawiera wzmianki o prze­mocy domo­wej, alko­ho­li­zmie, zabu­rze­niach odży­wia­nia, zabu­rze­niach lęko­wych, zdrady, a także tre­ści sek­su­alne.

Prolog

PRO­LOG

Czer­wiec

Niko­lai

High Line o zacho­dzie słońca jest piękny.

Isa­belle Cal­la­han o zacho­dzie słońca jest osza­ła­mia­jąca.

Opie­ram się o barierkę w parku, obser­wu­jąc, jak prze­suwa pal­cami po sadzonce jasno­fio­le­to­wych jeżó­wek. Wokół są inni ludzie, tury­ści, a także nowo­jor­czycy, ale nie zwra­cam na nich uwagi. Nie, gdy mogę podzi­wiać jej ciemne włosy nie­dbale prze­rzu­cone przez ramię i to, jak jej zwiewna różowa sukienka opada na opa­lone nogi.

Popra­wiam avia­tory, cie­sząc się, że nie widzi moich oczu. Ból, który czuję za każ­dym razem, gdy na nią patrzę, nie znik­nął nawet po tygo­dniach takich spo­tkań. Noc w Lit­tle Sister Lounge. Popo­łu­dnie w Met. Poca­łunki z tyłu tak­sówki, wspól­nie wypite butelki wina i spa­cery po Cen­tral Parku. To tak łatwe jak oddy­cha­nie i zawsze pro­wa­dzi do tych samych miejsc: jej lub mojego łóżka.

Jest odu­rza­jąca. Nie­bez­pieczna.

Ide­alna.

Isa­belle pro­stuje się, wsu­wa­jąc oku­lary prze­ciw­sło­neczne w kształ­cie serca na swój pie­go­waty nos.

– Naprawdę nie widzia­łeś Legal­nej blon­dynki? Ni­gdy?

Wzru­szam ramio­nami.

– Czyż nie jest stary?

– Nie nazwa­łeś wła­śnie mojego ulu­bio­nego filmu sta­rym?

– Jestem pra­wie pewien, że powstał, zanim któ­re­kol­wiek z nas się uro­dziło.

– I trzyma się dosko­nale. – Izzy sztur­cha moje ramię swoim. – Dziś wie­czo­rem go obej­rzymy.

– Myśla­łem, że oglą­damy Jess i chło­pa­ków.

– To zbyt ważne. – Zmarsz­czyła nos. – Będę nawet cicho i pozwolę ci tego doświad­czyć.

Uśmiech­ną­łem się.

– Nie, nie będziesz.

Wybu­cha śmie­chem. Moje serce prze­ska­kuje jak pory­so­wana płyta. Obej­muję jej brodę, kciu­kiem pocie­ram poli­czek i całuję ją. Uśmie­cha się przy moich ustach, gdy odwza­jem­nia poca­łu­nek.

– Wiesz, Elle Woods w zasa­dzie stwo­rzyła mój styl.

– Róż na różu i różem poga­nia?

– Podoba ci się to.

– Tak. – Bawię się cien­kim ramiącz­kiem jej sukienki. – Wyglą­dasz jak zachód słońca.

Potrzą­snęła głową.

– Flirt. Dosko­nale wiesz, że przy­cho­dzę do cie­bie. – Pochyla się, by zerwać jeden z kwia­tów. – Ten ma zła­maną łodygę.

– Ale ładny. – Wsu­wam go za jej ucho. Drży, gdy przy­trzy­muje moją dłoń, a jej poma­lo­wany na biało kciuk naci­ska mój puls. Nawet widoczny spoza oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych, nie­koń­czący się błę­kit jej oczu pozo­sta­wia mnie bez tchu.

Wiem, że nie powi­nie­nem, ale wycią­gam tele­fon. Jest nie­moż­li­wie piękna. Ten moment musi zostać uwiecz­niony. Ni­gdy nie czu­łem się mocno przy­wią­zany do lata, ale ostat­nio nie chcia­łem, żeby się skoń­czyło. Kiedy nadej­dzie jesień, będziemy dla sie­bie tylko wspo­mnie­niami. Moje serce zaci­ska się na tę myśl.

– Uśmiech­nij się.

– Myśla­łam, że powie­dzie­li­śmy, że żad­nych zdjęć – drażni się.

– Usunę je póź­niej.

– Nik.

Prze­krzy­wiam głowę na bok.

– Izzy.

Sapie.

– Cof­nij to!

– Ale co? – pytam, uda­jąc nie­win­ność.

– Wiesz co. – Całuję ją ponow­nie, sadza­jąc na porę­czy i wcho­dząc mię­dzy jej nogi.

– Isa­belle. – Opuszki moich pal­ców stu­kają o dół jej krę­go­słupa, żebra roz­sa­dza nie­bez­pieczne cie­pło. – Moja sło­neczna dziew­czyna.

Rozdział 1

1

Sier­pień

Izzy

Prze­szu­kuję paczkę M&M’sów w poszu­ki­wa­niu reszty żół­tych, ude­rza­jąc stopą o pod­łogę. Wciąż jestem zaru­mie­niona po tre­ningu, włosy przy­kle­jają mi się do karku.

Spę­dzi­łam lato w sukien­kach, będąc na stażu w fir­mie pla­nu­ją­cej śluby i uga­nia­jąc się za pod­wy­ko­naw­cami, więc bolące nogi i otar­cia po pierw­szym tre­ningu siat­kówki w sezo­nie to nic wiel­kiego, ale mimo wszystko byłoby wspa­niale, gdyby tre­nerka Ale­xis mogła się pospie­szyć. Im dłu­żej sie­dzę przed jej biu­rem, tym więk­sza pokusa, aby spraw­dzić mój tele­fon.

To nie tak, że ocze­kuję cze­goś nowego. Niko­lai nie pisał od dwóch tygo­dni. Dwa tygo­dnie to jak dwa lata, jeśli cho­dzi o prze­lotne zna­jo­mo­ści.

Prze­bi­jam się przez resztę żół­tych M&M’sów, a potem przez poma­rań­czowe.

Dla­czego w ogóle ist­nieją brą­zowe? Fakt, że różowy nie jest stan­dar­do­wym kolo­rem, to prak­tycz­nie zbrod­nia.

Zer­kam na tele­fon. Żad­nych powia­do­mień; nie muszę nawet otwie­rać wia­do­mo­ści. Nie­do­koń­czony wątek na­dal tam będzie, drwiąc ze mnie, a to tylko spo­wo­duje, że będę chciała zacząć od zie­lo­nych M&M’sów.

Wiem, że powin­nam go usu­nąć z kon­tak­tów. Mój letni romans się skoń­czył, a wią­zało się z nim o wiele wię­cej spro­śnych wąt­ków niż uczuć. Ale ostat­nie SMS-y, które wysłał mi Nik, nie są czymś, o czym mogę zapo­mnieć, nawet jeśli rano obu­dzi­łam się sama po naszym ostat­nim spo­tka­niu.

Spo­glą­dam na kory­tarz. Nie ma jesz­cze Ale­xis. Jak tylko spo­tka­nie naszego zespołu się skoń­czyło, pobie­głam na górę do jej biura. Nie może mnie zigno­ro­wać, gdy jestem tuż przed jej drzwiami.

Otwie­ram wątek.

N: Jesteś pro­mie­niem świa­tła w czło­wieku, Isa­belle.

N: Tak cho­ler­nie piękna.

Moje serce się zaci­ska.

Nie mógł mieć tego na myśli. Gdyby tak było, może sprawy poto­czy­łyby się ina­czej. To tylko tekst, nie­ważne jak dobry, a to, że wciąż mam obse­sję na jego punk­cie, jest żało­sne. Nie zmie­nia to faktu, że to, co zaszło mię­dzy nami, było przy­pad­kowe. Eks­plo­ra­cja atrak­cyj­no­ści bez obiet­nicy cze­goś głęb­szego. Zabawny czas, dokład­nie to, do czego się nadaję, a moja rodzina – zwłasz­cza mój brat Cooper – abso­lut­nie nie może się o tym dowie­dzieć. On i Nik są dwoma naj­lep­szymi obroń­cami w kraju, kapi­ta­nami rywa­li­zu­ją­cych uni­wer­sy­tec­kich dru­żyn. Na dru­gim roku wdali się już w jedną bójkę i to tylko z powodu hokeja. Ostat­nią rze­czą, jakiej potrze­buję, jest spro­wo­ko­wa­nie do kolej­nej, bar­dziej oso­bi­stej.

Przy­naj­mniej Nik wró­cił do Mas­sa­chu­setts na UMass Amherst na ostatni rok, a ja jestem na dru­gim roku na Uni­wer­sy­te­cie McKee, w Nowym Jorku. Ni­gdy nie byłam tak wdzięczna za to, że ist­nieją gra­nice mię­dzy sta­nami. Wkrótce zapo­mnę o jego krzy­wym uśmie­chu i o tym, że obcho­dził się z moim cia­łem z taką samą wprawą jak z kijem hoke­jo­wym, a zwłasz­cza spo­so­bie, w jaki wypo­wia­dał moje imię – zawsze pełne imię, Isa­belle – jak aksa­mitną piesz­czotę.

Jego matka była moją sze­fową tego lata, a pierw­szego dnia stażu wszedł do jej biura bez puka­nia, gdy była na lun­chu. Draż­nił się ze mną, dopóki nie zda­łam sobie sprawy, kim jest… i nazy­wał mnie Isa­belle od samego początku. Isa­belle, nie Izzy, jak wszy­scy.

Wciąż pamię­tam naj­drob­niej­sze szcze­góły: nie­bie­ska koszula, rękawy pod­wi­nięte do łok­cia. Nie­chlujne włosy, bystre oczy. Ukradł moje M&M’sy i nawet ich nie zjadł – gno­jek – i naba­zgrał swój numer na jed­nej z różo­wych kar­te­czek samo­przy­lep­nych, z mru­gnię­ciem, pod wpły­wem któ­rego się roz­to­pi­łam.

Przez resztę dnia nie mogłam prze­stać myśleć o tym, jak moje imię brzmiało w jego ustach. Zła­ma­łam się i napi­sa­łam do niego, a nasz pierw­szy poca­łu­nek był jak setny. Kiedy zaczę­li­śmy, nie mogłam się powstrzy­mać i pozwo­li­łam, by spo­tka­nia trwały całe lato.

Wpa­truję się w te dwa krót­kie tek­sty, aż mój wzrok się roz­mywa.

– Izzy?

Pod­no­szę głowę, wrzu­ca­jąc tele­fon do torby.

– Cześć, tre­nerko.

Tre­nerka Ale­xis unosi brew. Jest ubrana swo­bod­nie, tylko w leg­ginsy i koszulkę McKee, ale pełny maki­jaż i ide­al­nie uło­żone roz­ja­śnione włosy nadają jej poczu­cie nie­po­ko­ją­cego wyra­fi­no­wa­nia. Matka Nika, Kathe­rine, jest rów­nie efek­towna, ale ni­gdy nie zacho­wała się tak, żebym kuliła się jak tylko pod samym spoj­rze­niem Ale­xis.

– Upew­nij się, że zdej­miesz naszyj­nik przed następ­nym tre­nin­giem – mówi, wska­zu­jąc na mój dia­men­towy amu­let.

Cho­lera. Myśla­łam, że zdję­łam go razem z bran­so­letką teni­sową i kol­czy­kami, ale ponie­waż noszę go tak czę­sto, cza­sami o nim zapo­mi­nam.

– Rze­czy­wi­ście, prze­pra­szam. Mogę z tobą chwilę poroz­ma­wiać?

– Teraz? Wła­śnie mie­li­śmy spo­tka­nie zespołu.

Mówiła swoim wyraź­nym gło­sem, poru­sza­jąc zwy­kłe rze­czy – har­mo­no­gram, zna­cze­nie trzy­ma­nia się z dru­żyną pod­czas meczów wyjaz­do­wych, nasze tre­ningi i kon­dy­cję, naj­pierw prze­mowa, potem pyta­nia. Szcze­rze mówiąc, było to raczej prze­mó­wie­nie bez pytań. Ona woli, aby jej plan był jedy­nym pla­nem, dla­tego mój żołą­dek jest zwi­nięty teraz w jeden wielki węzeł.

Moim pierw­szym odru­chem jest, aby powie­dzieć, że mogę wró­cić póź­niej, ale nie wiem, czy będę w sta­nie zebrać się na odwagę dwa razy, więc kiwam głową.

– Pro­szę. To tylko chwila.

– W porządku – mówi, pro­wa­dząc mnie do swo­jego biura. – Mam tylko kilka minut.

Podob­nie jak we wszyst­kich obiek­tach spor­to­wych, w McKee domi­nuje kolo­ry­styka fio­letu i bieli. Ale­xis oczy­wi­ście doko­nała tego, że jest glam. Kanapa ma zachę­ca­jący odcień lawendy, a nad nami wisi ele­gancki biały żyran­dol. Przy­sia­dam na końcu skó­rza­nego śnież­no­bia­łego fotela, z logo szkoły McKee wytło­czo­nym z tyłu, i uśmie­cham się do niej moim naj­pięk­niej­szym uśmie­chem.

– Pozwól mi grać jako roz­gry­wa­jąca.

Zakłada jedną długą nogę na drugą.

– Odwa­lasz kawał dobrej roboty jako ata­ku­jąca.

– To dla mnie nowa pozy­cja.

– W zeszłym sezo­nie była nowa. Spo­dzie­wam się, że w tym sezo­nie już ją opa­nu­jesz.

– Pro­szę, tre­nerko. – Wycie­ram spo­cone dło­nie o spodenki. – To nie jest pozy­cja, w któ­rej się zako­cha­łam, kiedy zaczę­łam grać w siat­kówkę. Wiem, że mogę zro­bić wię­cej dla dru­żyny jako roz­gry­wa­jąca.

Wzdy­cha. To wes­tchnie­nie, które można by wydać na widok malu­cha, który usma­ruje się masłem orze­cho­wym. Zaci­skam palce, nad­miar ener­gii bie­rze nade mną górę. Gryzę się w język, aby nie zacząć wyrzu­cać z sie­bie bzdur.

W zeszłym sezo­nie spoj­rzała na mnie i uznała, że jestem dru­go­rzęd­nym gra­czem.

Popeł­ni­łam błąd, poka­zu­jąc się na naszym pierw­szym ćwi­cze­niu inte­gra­cyj­nym i nie gra­łam naj­le­piej na tre­nin­gach, a kiedy zin­te­gro­wała pierw­szo­rocz­nia­ków z resztą dru­żyny, prze­nio­sła mnie z roz­gry­wa­ją­cej na przyj­mu­jącą.

Nie jestem naj­lep­szą siat­karką na świe­cie, ale kocham ten sport i nie chcę być odsu­nięta na bok, gdy te cztery lata w McKee to jedyny czas w moim życiu, kiedy będę rywa­li­zo­wać na tak wyso­kim pozio­mie. Utrata pozy­cji bolała, a utrata czasu w grze bolała jesz­cze bar­dziej. Moi rodzice byli zasko­czeni zmianą i cho­ciaż tego nie wyra­zili, rów­nież byli roz­cza­ro­wani. Jeśli jest coś, kim my Cal­la­ha­no­wie jeste­śmy, to bycie spor­tow­cami. Moi trzej starsi bra­cia – nie wspo­mi­na­jąc o moim eme­ry­to­wa­nym zawo­do­wym roz­gry­wa­ją­cym ojcu – mogą to potwier­dzić.

W zeszłym roku zaak­cep­to­wa­łam decy­zję Ale­xis, zamiast z nią wal­czyć, ale wiem, że jestem lep­sza. Przy­naj­mniej mam taką nadzieję.

– Naprawdę chcesz to zro­bić, Cal­la­han? Chcesz pójść tą drogą?

– Nie…

– Jestem pewna, że byłaś naj­lep­szą roz­gry­wa­jącą w swo­jej lice­al­nej dru­ży­nie. Ale tutaj nie jesteś gwiazdą. Nie jesteś na szczy­cie listy. – Pochy­liła się, bęb­niąc pal­cami po szkla­nym bla­cie biurka. – Rozu­miem, że przy­kro jest to sły­szeć. Ale ktoś musi ci powie­dzieć, że nie dosta­niesz auto­ma­tycz­nie wszyst­kiego, czego chcesz, tylko dla­tego, że stać cię na uczęsz­cza­nie do szkoły. Zna­łam wiele dziew­czyn takich jak ty, kiedy gra­łam, i każda z nich musiała w końcu nauczyć się tej lek­cji.

Mru­gam raz. Dwa razy. Potem jesz­cze raz, na tyle mocno, że oczy mnie szczy­pią, żeby nie widziała, że pła­czę. Wie­dzia­łam, że nie jestem jej ulu­bie­nicą, ale nie sądzi­łam, że uważa, że muszę dostać nauczkę.

– Co, fut­bo­li­sta zła­mał ci serce czy coś? – wymam­ro­ta­łam. – Czy dla­tego mnie nie lubisz?

Jej oczy roz­bły­sły.

– Izzy.

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam.

– To nie ma nic wspól­nego z twoją rodziną. Nie kon­kret­nie. Czy były inne dziew­czyny, które chcia­ła­bym zwer­bo­wać? Inne zawod­niczki, które może lepiej paso­wa­łyby do dru­żyny, ale któ­rych rodzice nie byli jed­nymi z naj­więk­szych dar­czyń­ców McKee? Jasne. Jesteś doro­sła, nie mam nic prze­ciwko byciu z tobą szczerą. Tak jak powie­dzia­łam, im szyb­ciej zdasz sobie z tego sprawę, tym lepiej dla cie­bie.

– Więc nie byłam twoim pierw­szym wybo­rem.

– Nie mówię, że nie masz talentu. Ale może powin­naś być w pro­gra­mie bar­dziej dopa­so­wa­nym do two­jego… poziomu.

Igno­ruję to. Nie zga­dzam się ze wszyst­kim, co mówi, ale nie ma potrzeby mnie obra­żać.

– Pozwól mi udo­wod­nić, że mogę to zro­bić.

– Widzia­łam to, co musia­łam zoba­czyć w zeszłym sezo­nie.

– Ten sezon będzie inny. – Opie­ram się na łok­ciach. Nie chcę zabrzmieć zbyt despe­racko, ale nie wiem, kiedy znów dostanę taką szansę. – Pro­szę, obie­cuję. Pozwól mi poka­zać, że mogę to zro­bić.

– Mam zobo­wią­za­nia w sto­sunku do roz­gry­wa­ją­cych, któ­rych mam.

– Bro­oklyn jest seniorką. Nie będzie jej tutaj w przy­szłym sezo­nie, a do tego czasu będę juniorką. Nie musisz mnie tam od razu umiesz­czać. Po pro­stu daj mi kilka setów. Pokażę ci, że pora­dzę sobie w przy­szłym sezo­nie.

– Nie.

– Pro­szę, tre­nerko. Kocham ten sport. Pod­cho­dzę do niego poważ­nie. Chcę pomóc nam wygrać i wiem, że naj­le­piej mogę to zro­bić jako roz­gry­wa­jąca.

Okręca obrączkę wokół palca i patrzy na mnie. Nie mam odwagi powie­dzieć ani słowa. Po naj­dłuż­szej minu­cie mojego życia, w któ­rej tłu­mię chęć powie­dze­nia jesz­cze co naj­mniej dzie­się­ciu rze­czy, coś zmie­nia się w jej wyra­zie twa­rzy.

Może to współ­czu­cie. Nawet jeśli tak jest, nie obcho­dzi mnie to. W tym momen­cie wezmę wszystko. Wystar­czy pół szansy, a ja z niej sko­rzy­stam.

– W porządku. Widzę, że pod­cho­dzisz do tego poważ­nie.

– Tak.

– Chcesz mojej uwagi, to ją masz. Ale musisz się sku­pić, Cal­la­han. Pra­cuj nad oce­nami tak samo jak nad tech­niką. Poświęć dodat­kowy czas na siłowni i na tre­nin­gach. Pokaż mi, że masz to, czego potrzeba i że mogę ci zaufać.

Kiwam głową. Moi rodzice powie­dzieli mi to samo, zanim przy­je­cha­łam do kam­pusu kilka dni temu.

– Żad­nego roz­pra­sza­nia.

Zwłasz­cza, gdy są to nik­czem­nie przy­stojni, uta­len­to­wani hoke­iści o imie­niu Niko­lai Abney-Vol­kov.

Rozdział 2

2

Izzy

Kiedy docie­ram do domu znaj­du­ją­cego się poza kam­pu­sem, który dzielę z Coope­rem i naszym bra­tem Seba­stia­nem, wrzu­cam trampki do szafy i sia­dam na kana­pie. Z jękiem roz­plą­tuję kucyk. Cooper sie­dzi w fotelu i czyta, a sądząc po roc­ko­wej muzyce i pysz­nych zapa­chach docho­dzą­cych z kuchni, Seba­stian przy­go­to­wuje obiad.

Zer­kam na tele­wi­zor.

– Ostatni mecz Jamesa przed sezo­nem?

Nasz naj­star­szy brat, James, gra na pozy­cji roz­gry­wa­ją­cego w Phi­la­del­phia Eagles.

Z naszej czwórki jest jedy­nym, który poszedł bez­po­śred­nio w ślady taty. Jest praw­dzi­wym cele­brytą, roz­gry­wa­ją­cym NFL, który inspi­ruje spra­gnio­nych postów na Insta­gra­mie, krzy­czą­cych fanów i ludzi, któ­rzy chcą jego auto­grafu, zdję­cia, czasu i uwagi. Tata był taki sam, a kiedy Cooper skoń­czy szkołę i zacznie pro­fe­sjo­nal­nie grać w hokeja, nie będzie daleko w tyle.

Seba­stian mógł mieć to samo, co jego ojciec – mama i tata adop­to­wali go po tym, jak jego rodzice zgi­nęli w wypadku samo­cho­do­wym wiele lat temu – ale zde­cy­do­wał się rzu­cić base­ball pod koniec ostat­niego sezonu, aby sku­pić się na goto­wa­niu. Coś mi mówi, że nawet jako szef kuchni będzie przy­cią­gał wiele uwagi.

Pomimo tego wszyst­kiego, wciąż myślę o nich jak o moich bra­ciach. Moi śmieszni, dzi­wacz­nie wyspor­to­wani, nie­sa­mo­wici starsi bra­cia. James zawsze kupuje mi nowego plu­szaka na uro­dziny. Cooper wda­wał się w bójki, by bro­nić mojego honoru. Seba­stian spał na pod­ło­dze w moim pokoju przez tydzień, kiedy za młodu oglą­da­łam Mroczne dzie­dzic­two i nie mogłam prze­stać śnić kosz­ma­rów o klau­nach.

– Tak – powie­dział Cooper, odkła­da­jąc książkę na bok. – Grał tro­chę na początku, wygląda dobrze. Roz­ma­wia­łaś z tre­nerką?

– Daje mi szansę, abym udo­wod­niła, że pora­dzę sobie z grą na pozy­cji roz­gry­wa­ją­cej.

Uśmie­cha się cie­pło.

– To świet­nie, Iz.

Cie­szy mnie jego apro­bata.

Seba­stian wychyla głowę z kuchni ze ścierką w ręku.

– Kola­cja za pięć minut.

– Ooch, super. – Zsu­wam się z kanapy. – Mam nakryć do stołu? Możemy użyć moich nowych różo­wych pod­kła­dek.

Rzuca mi pyta­jące spoj­rze­nie, ale zanim zdąży odpo­wie­dzieć, otwie­rają się drzwi wej­ściowe.

– Niech mi ktoś przy­po­mni, jak nie­le­galne jest mor­der­stwo – mówi dziew­czyna Seba­stiana, Mia, wcho­dząc z Penny, dziew­czyną Coopera. – Daj mi coś, zanim zro­bię coś, czego będę żało­wać.

Penny wzdy­cha cier­pięt­ni­czo, wysu­wa­jąc się z dżin­so­wej kurtki. Cooper spo­gląda w jej stronę, wyglą­da­jąc na zako­cha­nego jak zawsze, gdy rzuca na nią okiem. Ona zde­cy­do­wa­nie skoń­czy na jego kola­nach. Prze­wra­cam oczami piesz­czo­tli­wie przed dołą­cze­niem do Seba­stiana i Mii w kuchni.

Jasne, sły­szę jej krzyk.

– Cooper!

– Super­nie­le­galne – mówi Seba­stian, a jego zie­lone oczy tań­czą z roz­ba­wie­niem.

– Cał­kiem pewne jest to, że nie możesz jeść domo­wych posił­ków swo­jego chło­paka, jeśli jesteś w pace.

Do bani jest być pią­tym kołem u wozu, kiedy wszy­scy jemy razem kola­cję, ale uwiel­biam nie być jedyną dziew­czyną w domu. Moi bra­cia tylko wzru­szyli ramio­nami, gdy poka­za­łam im uro­cze pod­kładki, które kupi­łam w Tar­ge­cie na początku tego tygo­dnia i naj­wy­raź­niej Seba­stian już zapo­mniał o ich ist­nie­niu, ale wiem, że Penny i Mia je doce­nią.

Cóż, przy­naj­mniej Penny. Nie sądzę, żebym kie­dy­kol­wiek widziała Mię ubraną na różowo. Nawet gumki do wło­sów. Cza­sami nie mogę uwie­rzyć, że są naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami, cał­ko­wi­cie nie­za­leż­nymi od swo­ich chło­pa­ków. Nie mogę też uwie­rzyć, że zarówno Cooper, jak i Seba­stian są w związ­kach, ale zeszłej jesieni Cooper zako­chał się w Penny – która jest córką jego tre­nera – a na początku tego roku Seba­stian i Mia w końcu prze­stali tań­czyć jedno wokół dru­giego i zwią­zali się ze sobą.

James także się zako­chał, gdy prze­niósł się do McKee na ostatni rok; spo­tkał Bex, a teraz są zarę­czeni i spo­dzie­wają się dziecka.

No i jestem ja, świeżo po sekret­nym let­nim roman­sie z naj­więk­szym hoke­jo­wym rywa­lem Coopera.

Mia przy­tula mnie jedną ręką, zanim pozwoli się porwać Seba­stia­nowi. Wyciera kciu­kiem plamkę na jego policzku, marsz­cząc nos, gdy przy­kuc­nął, by ją poca­ło­wać.

– Czy to Alice? – mru­czy.

– Nie. – Sku­bie coś na jego koszuli swo­imi czar­nymi paznok­ciami. – Jakiś idiota, który praw­do­po­dob­nie pod­nieca się zdję­ciami Elona Muska.

– Fuj – mówię. – Nie­na­wi­dzę tego, że umie­ści­łaś ten obraz w moim umy­śle.

Ona tylko się uśmie­cha.

– Jak leci, Iz?

Wzru­szam ramio­nami, wycią­ga­jąc sztućce i chwy­ta­jąc ser­wetki. Wcze­śniej sprząt­nę­łam kuchenny stół i posta­wi­łam wazon z kwia­tami. Ukła­dam nakry­cia, podzi­wia­jąc przez chwilę moje dzieło.

– Ład­nie to wygląda, prawda? Chcemy wina?

Zer­kam na nich i widzę, że oni też się całują. Po pro­stu fan­ta­stycz­nie.

– Halo? Zie­mia do kosmicz­nych idio­tów.

W kuchni włą­cza się minut­nik, a Seba­stian nie­chęt­nie odrywa się od Mii, by wycią­gnąć coś z pie­kar­nika.

Mia patrzy na mnie, przy­gry­za­jąc wargę z poczu­ciem winy.

– Prze­pra­szam. Wygląda świet­nie.

– Mhm.

– Naprawdę. Pod­kładki są miłym akcen­tem. Czy kwiaty są z Tra­der Joe?

Nie złosz­czę się długo. Mia jest moją przy­ja­ciółką i zawsze miło jest widzieć Seba­stiana wyglą­da­ją­cego na szczę­śli­wego.

– Oczy­wi­ście. Ich bukiety są naj­lep­sze.

– Kola­cja gotowa – oznaj­mia Seba­stian na tyle gło­śno, że Cooper i Penny mogą go usły­szeć. Na tale­rzu układa sma­żo­nego na patelni kur­czaka, ziem­niaki i warzywa ocie­ka­jące sosem, który, wiem z pierw­szej ręki, jest pyszny, i wyciąga butelkę bia­łego wina z lodówki. – Dla cie­bie, Izzy.

– Ach, Sebby. – Zabie­ram talerz na moje miej­sce. – Jesteś naj­lep­szy.

Po tre­ningu umie­ram z głodu, więc sku­piam się na jedze­niu, pod­czas gdy wokół mnie toczy się roz­mowa. Lek­cje jazdy na łyż­wach, które Penny i Cooper pro­wa­dzą razem na miej­skim lodo­wi­sku, zaczy­nają się od nowa. Seba­stian, który koń­czy szkołę po tym seme­strze, ma roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną w szkole kuli­nar­nej znaj­du­ją­cej się nie­opo­dal zagra­nicz­nego pro­gramu z astro­fi­zyki, który Mia będzie reali­zo­wała w Szwaj­ca­rii w przy­szłym roku. Odchy­lam się na krze­śle z kie­lisz­kiem wina w dłoni. Szcze­rze mówiąc, powin­ni­śmy zro­bić zdję­cie tej chwili. Mama byłaby szczę­śliwa, widząc nas sia­da­ją­cych razem do jedze­nia. Taką miała nadzieję, kiedy prze­ko­nała tatę do wyna­ję­cia domu w Moor­bridge, mie­ście połą­czo­nym z kam­pu­sem McKee, aby­śmy mogli z niego korzy­stać pod­czas stu­diów.

– Szkoda, że James i Bex prze­ło­żyli ślub – mówi Seba­stian.

– Kiedy teraz to zro­bią? Na wio­snę? – pyta Mia.

– Tak – odpo­wia­dam. – Praw­do­po­dob­nie w kwiet­niu lub maju. Ale to ozna­cza, że dziecko będzie mogło być z nami na impre­zie!

Począt­kowo zamie­rzali zor­ga­ni­zo­wać ślub latem, ale zde­cy­do­wali się nie spie­szyć i zro­bić to, gdy już przy­zwy­czają się do bycia rodzi­cami. Bex ma uro­dzić w grud­niu, aku­rat na Boże Naro­dze­nie. Jeśli dziecko uro­dzi się tydzień wcze­śniej, możemy nawet dzie­lić uro­dziny. Uśmie­cham się na tę myśl. Bex i James będą naj­lep­szymi rodzi­cami, a ja nie mogę się docze­kać, żeby zostać cio­cią.

– Może będzie dziew­czynką sypiącą kwiatki? – zasta­na­wia się Cooper. Wyciąga rękę nad opar­ciem krze­sła Penny, okrę­ca­jąc jej mie­dziane włosy wokół palca. Ona uśmie­cha się i pochyla, by go szybko poca­ło­wać.

– Już sta­ram się prze­ko­nać Bex – infor­muję, igno­ru­jąc maleń­kie ukłu­cie samot­no­ści, które wzbiera na ich widok. Seba­stian i Mia rów­nież prak­tycz­nie przy­tu­lają się do sie­bie. Pra­co­wa­łam latem nad przy­go­to­wa­niami do ślubu, gdzie obrączki nio­sło naj­słod­sze maleń­stwo.

– Oczy­wi­ście wró­cimy do tego – odpo­wiada Seba­stian.

Penny upija łyk wina i zwraca uwagę na mnie.

– Mówiąc o miło­ści, jak udał się letni romans, Izzy? Czy w końcu go poznamy? Jeśli kie­dy­kol­wiek powie nam, kto to jest – drażni się Mia.

To pyta­nie powo­duje przy­spie­szone bicie mojego serca. Igno­ruję spoj­rze­nia wszyst­kich, a zwłasz­cza Coopera, koń­cząc wino. Lato się skoń­czyło. Nik jest w Mas­sa­chu­setts, a ja w Nowym Jorku, a kiedy jego dru­żyna przy­je­dzie grać z McKee, znajdę wymówkę, aby nie iść na mecz.

To i tak boli i nie­na­wi­dzę tego bólu.

Mał­żeń­stwo moich rodzi­ców to zwią­zek o zło­tym stan­dar­dzie. Moi trzej starsi bra­cia są bez­na­dziej­nie zako­chani w swo­ich part­ner­kach. Mimo że cie­szę się z ich szczę­ścia, boli mnie świa­do­mość, że jestem tak daleko od nich w tej kwe­stii. Nie jestem bły­sko­tliwa jak Mia, kre­atywna jak Penny, czy zde­ter­mi­no­wana jak Bex. Nie jestem moją matką, pozor­nie zdolną do radze­nia sobie z każ­dym aspek­tem jej zaję­tego, kolo­ro­wego życia, w tym mężem i czwórką dzieci.

Nic dziw­nego, że dla face­tów takich jak Niko­lai, a zwłasz­cza Chance, mój jedyny były chło­pak, który zdra­dzał mnie bez zasta­na­wia­nia się nad moimi uczu­ciami – nie jestem poważną opcją. Nie cho­dzi tylko o to, że nie jestem mate­ria­łem na żonę. Jestem ledwo mate­ria­łem na dziew­czynę. I w porządku, zna­łam zasady, kiedy wpa­dłam do łóżka z Nikiem, ale to nie zna­czy, że to nie boli, zda­jąc sobie sprawę, że nawet w innych oko­licz­no­ściach ni­gdy nie była­bym wystar­cza­jąco atrak­cyjna, aby skraść jego serce.

– To po pro­stu wyga­sło – odpo­wia­dam, wzru­sza­jąc ramio­nami. – Wie­cie, jak to jest.

– Szkoda – mówi Penny. – A co z innymi moż­li­wo­ściami? Jakieś pod­boje, o któ­rych powin­ni­śmy wie­dzieć?

– Nie. – Mój żołą­dek wzdry­gnął się na to kłam­stwo, ale tak jest łatwiej. Ni­gdy nie powin­nam wspo­mi­nać im o Niku, nawet mgli­ście. Nic się nie dzieje. Muszę sku­pić się na siat­kówce. Pod­no­sić swoje oceny. Wszyst­kie te dobre sprawy.

Kiedy po kola­cji udaje mi się uciec do pokoju, bez­rad­nie zer­kam na tele­fon. Nic, poza nie­do­koń­czo­nym wąt­kiem.

Pro­mień świa­tła w czło­wieku.

Tak cho­ler­nie piękna.

Czy były to kłam­stwa, czy tylko pół­prawdy? Słabe, bez­u­ży­teczne kom­ple­menty, któ­rych można użyć do każ­dej dziew­czyny?

Coś mi mówi, że nie chcę znać odpo­wie­dzi. Gdyby chciał praw­dzi­wie i dobrze się poże­gnać, zro­biłby to.

Sku­bię zębami dolną wargę i uci­nam wątek. Lato prze­śli­zguje się w lusterku wstecz­nym i muszę patrzeć w przy­szłość. Jeśli nie będę sku­piona w tym seme­strze, nie mam szans na prze­ko­na­nie Ale­xis do gry na pozy­cji roz­gry­wa­ją­cej, a to jest waż­niej­sze niż romans, który ni­gdy nie miał przy­szło­ści. Może nie jestem na pozio­mie moich braci, ale to nie­do­pusz­czalne, aby Cal­la­han zato­piła się w tle jej wła­snego sportu.

Wąt­pię, że jesz­cze kie­dy­kol­wiek zoba­czę Nika, ale jeśli tak się sta­nie, będziemy tylko nie­zna­jo­mymi. Nie­ważne, co to zrobi mojemu głu­piemu, dur­nemu sercu.

Rozdział 3

3

Niko­lai

– Jakieś uszko­dze­nia mie­nia, poza oknem?

Przez lata mia­łem do czy­nie­nia z wie­loma tyra­dami, ale żaden tre­ner – z wyjąt­kiem taty – nie zbliża się do gwał­tow­no­ści mojego dziadka, kiedy jest wku­rzony. A teraz? Sku­pia całą tę ener­gię na mnie.

Zaci­skam ręce za ple­cami. Jak tylko wsze­dłem do miesz­ka­nia mamy, nio­sąc połowę tego gówna, które mam, kazała mi się prze­brać w gar­ni­tur i wysłała do dziadka. Jakby poka­za­nie się w koszuli z koł­nie­rzy­kiem miało coś, kurwa, zro­bić z fak­tem, że wła­śnie wyrzu­cono mnie z col­lege’u.

A jed­nak jestem tutaj. Dziś rano zosta­łem kapi­ta­nem dru­żyny UMass Amherst Men’s Hoc­key. Teraz nie jestem nawet stu­den­tem.

– Nie, pro­szę pana. Roz­bi­li­śmy tylko jedno okno.

Dzia­dek pry­cha, bęb­niąc pal­cami o ramę krze­sła. Zmu­szam się, by się nie wier­cić. Jesz­cze nie strze­lił mi krąż­kiem w twarz i nie nazwał tego tre­nin­giem, ale w pew­nym sen­sie jego dez­apro­bata jest gor­sza niż taty. Pro­mie­niuje na cały pokój jak tru­ci­zna. Jestem pewien, że dla niego ta sytu­acja jest potwier­dze­niem tego, co już podej­rzewa: że jestem takim samym dra­niem jak mój ojciec.

– Ale ten Grady Szabo…

Donna, jego asy­stentka, pochyla się i mru­czy, na tyle gło­śno, że sły­szę:

– Jeden z byłych kole­gów Niko­laia z dru­żyny. Świe­żak, nowy w tym roku. – Uśmie­cha się, nazy­wa­jąc Grady’ego moim byłym kolegą z dru­żyny. Ty też się pier­dol, Donna.

– Dzię­kuję. Pan Szabo jest na­dal w szpi­talu, prawda?

Nie odwie­dzi­łem Grady’ego w szpi­talu przed opusz­cze­niem Mas­sa­chu­setts. Gra w hokeja przez całe życie ozna­cza, że kon­tu­zje nie są mi obce, ale myśl o Gra­dym w szpi­tal­nym łóżku – wszystko dla­tego, że nie pora­dzi­łem sobie z dru­żyną tak jak powi­nie­nem – spra­wia, że mój żołą­dek kur­czy się z poczu­cia winy.

Nawet jeśli to nie ja kaza­łem Grady’emu, żeby się naćpał, ude­rzył głową jakie­goś idiotę z dru­żyny fut­bo­lo­wej i wyle­ciał przez okno pierw­szego pię­tra, mogłem zro­bić wię­cej. Grady jest dopiero pierw­szo­rocz­nia­kiem, i teraz zamiast brać udział w tre­nin­gach, zmaga się ze zła­maną nogą. Przy­naj­mniej unik­nął urazu głowy, dzięki krza­kom, na które wpadł.

– Prawda – udaje mi się powie­dzieć. – Reha­bi­li­ta­cja potrwa długo, ale myślą, że do przy­szłego…

– Czy wie­dzia­łeś o nar­ko­ty­kach?

– Nie.

– Nie okła­muj mnie, Nicho­las.

Zaci­skam zęby. Wiem, że nie­na­wi­dzi tego, że moje imię ma wyraźne piętno mojego ojca, ale na­dal, to moje imię. Niko­lai, nie Nicho­las.

– Nie kła­mię. Nie mia­łem poję­cia, że ktoś przy­niósł nar­ko­tyki.

– Uni­wer­sy­tet wyda­wał się nie mieć tej pew­no­ści.

Waham się.

– Musia­łem być lojalny wobec kole­gów z dru­żyny.

– Więc wie­dzia­łeś i ich okła­ma­łeś. – Wes­tchnął głę­boko, ści­ska­jąc nos mię­dzy pal­cami. – Nic dziw­nego, że moja oferta bar­dzo hoj­nej daro­wi­zny spo­tkała się z mil­cze­niem.

– Dowie­dzia­łem się o tym póź­niej. Nie wie­dzia­łem o tym w tam­tym momen­cie. – Z całych sił sta­ram się nie zała­mać. – Chcę tylko zna­leźć spo­sób na ukoń­cze­nie stu­diów i grę w hokeja.

– Dobrze. Bo ja też tego chcę. – Wstaje, obcho­dząc swoje nie­ska­zi­telne drew­niane biurko i rzuca mi wyra­cho­wane spoj­rze­nie. Jego oczy są jak kawałki krze­mie­nia, a srebrne włosy ma sta­ran­nie zacze­sane na skro­nie. Może i jest stary, ale potężny. Nie można dojść do punktu, w któ­rym jest się wła­ści­cie­lem połowy budyn­ków w Nowym Jorku i setek na całym świe­cie, gra­jąc bez­piecz­nie. Pen­tho­use przy Pią­tej Alei, który nazywa domem, jest tak jasny i nowo­cze­sny jak awan­gar­dowe dzieło sztuki, ale to biuro wyróż­nia się, jest relik­tem z dawno minio­nych cza­sów.

Za jego biur­kiem stoi na straży wykoń­czony mar­mu­rem gazowy komi­nek. Boaze­ria z ciem­nego drewna nadaje całemu pomiesz­cze­niu ciężki, dra­ma­tyczny kli­mat. Ostat­nim razem, gdy zakra­dłem się tutaj z moją kuzynką Cric­ket pod­czas nie­zno­śnej imprezy, aby ukraść łyk dobrej brandy, nie mogłem zro­zu­mieć, jak łatwo opa­dła na skó­rzaną kanapę. Z dru­giej strony paso­wała do tego świata przez całe życie. Kiedy mama roz­wio­dła się z tatą i prze­pro­wa­dzi­li­śmy się z Moskwy do Nowego Jorku, mia­łem już trzy­na­ście lat.

Dzia­dek odwraca wzrok, patrząc na jedno z jedy­nych zdjęć w pokoju: moja matka, Kathe­rine, obej­mu­jąca swoją star­szą sio­strę, kiedy miały osiem i dzie­sięć lat. Pomimo fal­ba­nia­stych sukie­nek, które mają na sobie, wyglą­dają poważ­nie. Zawsze zasta­na­wia­łam się, czy foto­graf gro­ził, że utopi ich szcze­niaka czy coś w tym stylu.

– Chcia­łem, żeby­ście ty i twój kuzyn pozo­wali do cze­goś podob­nego, ale Andrei na to nie pozwo­lił – mówi, wyplu­wa­jąc imię mojego ojca, gdy popra­wia man­kiety bia­łej koszuli. – Powi­nie­neś tu być od samego początku. Mój jedyny wnuk, a ja ledwo cię zna­łem, dopóki nie sta­łeś się nasto­lat­kiem.

– To nie­for­tunne.

– To nie­do­pusz­czalne – wark­nął.

Pomimo swej gwał­tow­no­ści, rzadko pod­nosi głos, więc jestem zasko­czony tak samo jak Donna. Grzecz­nie odwraca wzrok.

Powstrzy­muję panikę, która nara­sta na jego ton. Prze­szłość to prze­szłość, a teraz muszę wymy­ślić, co do cho­lery zro­bię z ostat­nim rokiem stu­diów.

– Gdzie­kol­wiek się prze­niosę, musi tam być pro­gram hoke­jowy równy UMass. Czę­ściowo czas mojego debiu­tanc­kiego kon­traktu wynika z siły…

– Nie musimy się o to mar­twić. – Gestem wska­zuje kanapę. Krysz­ta­łowe karafki na wózku baro­wym obok mru­gają w świe­tle lampy, gdy wyj­muje dwa kie­liszki. – Usiądź.

– Dziadku.

Nalewa po kilka pal­ców brandy do każ­dego kie­liszka.

– Usiądź, Niko­lai.

Na dźwięk mojego praw­dzi­wego imie­nia, słu­cham. Powi­nie­nem był wie­dzieć, że jego pomoc będzie miała swoją cenę. Dzia­dek nie widzi róż­nicy mię­dzy decy­zjami biz­ne­so­wymi a spra­wami rodzin­nymi.

– Jeśli zro­bię to dla cie­bie, musisz mi coś obie­cać.

Wpa­truję się w szklankę. Bez względu na to, jak ciężko pra­co­wa­łem na tre­nin­gach i jak dobrze gra­łem w meczach, ni­gdy nie zasłu­ży­łem na miłość ojca, ale wciąż mogę na nią zasłu­żyć u dziadka. Cokol­wiek to jest, nie może być takie złe.

Cokol­wiek.

– Pra­cuj dla mnie po ukoń­cze­niu stu­diów. – Pra­wie zakrztu­si­łem się brandy.

– Co?

– Pomogę ci prze­nieść się do innej uczelni, takiej z dobrą dru­żyną hoke­jową, a w zamian, kiedy skoń­czysz szkołę, będziesz pra­co­wać dla rodzin­nej firmy.

– Ale… zamie­rzam grać w hokeja.

– Kilka lat spę­dzo­nych w bez­li­to­snej lidze, która roze­rwie twoje ciało na strzępy? Albo gorzej, dołą­cze­nie do ojca w KHL? Nie. Nie pozwolę na to.

– Poważ­nie myślisz, że zgo­dził­bym się na kon­trakt z dru­żyną mojego ojca? W Rosji?

– Był twoim pierw­szym tre­ne­rem.

– Dla mnie on nie żyje. – Wyplu­wam te słowa, mimo że serce mnie boli. Wska­zuję na bli­znę na mojej twa­rzy. – Dał mi to.

– Dosko­nale zdaję sobie z tego sprawę.

– Więc w ogóle mnie nie znasz.

– Znam cię, Niko­lai. Chcę dla cie­bie jak naj­lep­szej przy­szło­ści. Przy­go­to­wa­nie cię do prze­ję­cia Abney Indu­stries jest spo­so­bem, aby to się stało. Myśla­łeś, że nie mówię poważ­nie? Firma nie może przejść do byle kogo, kiedy odejdę. Albo ty, albo nikt.

Kiedy apli­ko­wa­łem na stu­dia, dzia­dek chciał, żebym poszedł na Harvard, jego alma mater. Dru­żyna hoke­jowa Harvardu jest świetna, ale UMass Amherst miał lep­szy sztab tre­ner­ski, więc powie­dzia­łem „tak” ich rekru­te­rom. Nie był też zachwy­cony dra­ftem Natio­nal Hoc­key League, ale i tak pogra­tu­lo­wał mi, gdy Sharks wybrali mnie w pierw­szej run­dzie. SKA St. Peters­burg, dru­żyna, którą mój ojciec tre­nuje w Kon­ti­nen­tal Hoc­key League, rosyj­skim odpo­wied­niku NHL, rów­nież mnie wybrała, ale ni­gdy nie trak­to­wa­łem tego jako poważ­nej opcji. Poczy­ni­łem inne ustęp­stwa – stu­dio­wa­łem nauki poli­tyczne, dając jasno do zro­zu­mie­nia, że chcę ukoń­czyć stu­dia przed pro­fe­sjo­nalną grą – ale dzia­dek ni­gdy nie powie­dział, że chce, abym dołą­czył do rodzin­nego biz­nesu zamiast, grać w hokeja.

Stoję, gdy dociera do mnie skala tego, o co mnie prosi.

– Nie możesz tego zro­bić.

– To jest hojne, synu. – On też wstaje. Jeste­śmy tego samego wzro­stu, więc jeśli nie chcę wyglą­dać jak tchórz, muszę patrzeć mu pro­sto w oczy. – Ukoń­czysz dobry uni­wer­sy­tet i roze­grasz kolejny sezon w swoim spo­rcie. Powiesz NHL i KHL, że prze­cho­dzisz na eme­ry­turę, przyj­miesz pracę i zaczniesz MBA na Colum­bii. Teraz wolał­bym Harvard na ostat­nim roku, ale pomy­śla­łem, że chcesz pozo­stać w tej samej lidze. Jest dla cie­bie miej­sce na Uni­wer­sy­te­cie McKee, a tre­ner jest gotowy, aby zacząć.

Na wzmiankę o McKee czuję ciarki na karku.

Przed tym bała­ga­nem mia­łem dobre lato. Obóz roz­wo­jowy z Shark­sami, czas spę­dzony z Cric­ke­tem i sza­leń­stwa z Isa­belle Cal­la­han, która, tak się składa, jest młod­szą sio­strą Coopera Cal­la­hana, kapi­tana dru­żyny hoke­jo­wej McKee – naj­więk­szego rywala szkoły UMass Amherst. Tego ostat­niego nie pla­no­wa­łem, a jeśli się o tym dowie, dostanę w szczękę, jak w przed­ostat­nim sezo­nie, ale pie­przyć to, jeśli nie było to tego warte.

Jeśli przejdę do McKee, będę na jej tere­nie. Tym razem z Cal­la­ha­nem jako kapi­ta­nem dru­żyny. Jestem pewien, że byłby pod­eks­cy­to­wany grą ze mną po tym, co powie­dzia­łem mu o jego dziew­czy­nie – nawet jeśli nie wie­dzia­łem wtedy, że się spo­ty­kają – kiedy zmie­rzy­li­śmy się zeszłej jesieni.

Na swoją obronę dodam, że to był pierw­szy raz, kiedy zoba­czy­łem Isa­belle. Minutę przed upad­kiem krążka i nie mogłem prze­stać się gapić; wymam­ro­ta­łem coś o niej jak głu­piec. Ukry­cie tego przez drwie­nie z Coopera na temat rudo­wło­sej, na którą nie mógł prze­stać się gapić, wyda­wało się wtedy mądrą decy­zją.

Zwy­kle kiedy gram, publicz­ność jest roz­ma­zana, ale Isa­belle pozo­stała kry­sta­licz­nie czy­sta. Śmiała się. Roz­ma­wiała z rodziną. Wyska­ki­wała z fotela, by dopin­go­wać brata, a jej uśmiech zapie­rał dech w pier­siach, tak że nie pra­gną­łem niczego wię­cej, niż by był skie­ro­wany do mnie. Jej ciemne i falu­jące włosy opa­dały luźno wokół twa­rzy w kształ­cie serca. Absur­dal­nie przy­po­mi­nała mi syrenę, może z powodu oczu nie­bie­skich jak ocean pod­czas burzy. Gdyby nie nazy­wała się Cal­la­han, zna­la­zł­bym ją po meczu i zacza­ro­wał drogę do jej łóżka.

Byłem gotów trzy­mać się od niej z daleka, gdy dowie­dzia­łem się, że była na waka­cyj­nym stażu u mojej matki. Nie zamie­rza­łem nawet tego ruszać.

Ale potem spo­tka­łem ją i nie mogłem się oprzeć. Nie dla­tego, że jej brata by to wku­rzyło, ale dla­tego, że cały czas, od kiedy zoba­czy­łem ją po raz pierw­szy, wie­dzia­łem że jest wyjąt­kowa, a wyjąt­ko­wość nie poja­wia się codzien­nie.

Tęsk­ni­łem za nią jak cho­lera, odkąd zakoń­czy­li­śmy nasz romans, ale ni­gdy nie spo­dzie­wa­łem się, że znów ją zoba­czę. Jeśli się zgo­dzę, nie będziemy tylko w tym samym mie­ście przez kilka mie­sięcy. Będziemy na tym samym kam­pu­sie, w tym samym małym mia­steczku. Nie mogę ryzy­ko­wać ponow­nego pój­ścia z nią do łóżka, zwłasz­cza tuż pod nosem jej brata.

– McKee? Mówisz poważ­nie?

– To dosko­nała szkoła.

– Nie możesz mnie do niczego zmu­sić.

– Nie – powie­dział lekko dzia­dek. – Jesteś doro­sły, możesz doko­ny­wać wła­snych wybo­rów. Ale pro­szę cię, abyś doko­nał wła­ści­wego.

– Zda­jesz sobie sprawę, że jestem dobry w tym, co robię, prawda? To całe moje życie.

– To wła­śnie mnie mar­twi. – Mocno ści­ska moje ramię. – Nie zaprze­czam, że masz talent. Wyraź­nie odzie­dzi­czy­łeś wiele rze­czy po swoim ojcu. Ale mar­twię się, że odzie­dzi­czy­łeś zbyt wiele nie­wła­ści­wych rze­czy.

Mru­gam, mocno. Mój umysł wiruje. Mógł­bym mu powie­dzieć, żeby się odpier­do­lił, ale nie wyklu­czył­bym, że zablo­kuje mi dostęp do każ­dej naj­lep­szej szkoły hoke­jo­wej w kraju, choćby tylko po to, żeby mnie wydy­mać, bo nie zga­dzam się na to, czego on chce. Mógł­bym spró­bo­wać grać w lidze junio­rów, dopóki Sharks nie będą gotowi do omó­wie­nia kon­traktu debiu­tanta, ale jest powód, dla któ­rego wybra­łem col­lege. Chcia­łem zdo­być wykształ­ce­nie i szansę na udział w Fro­zen Four. McKee wygrał go w zeszłym sezo­nie. Wielu ich pod­sta­wo­wych gra­czy wciąż jest w dru­ży­nie, w tym brat Isa­belle. Nic nie powstrzyma ich przed ponow­nym zwy­cię­stwem, zwłasz­cza ze mną na lodzie.

Dotar­cie do taty nie jest realną opcją. Ni­gdy nie mia­łem zamiaru grać w KHL, nawet jeśli nie był jesz­cze czę­ścią tej ligi.

To zosta­wia miej­sce dla McKee.

Jesz­cze jeden rok.

Jesz­cze jeden sezon.

I Isa­belle też tam będzie.

– Mówisz, że nie chcesz być taki jak on? Udo­wod­nij to. Wybierz inną ścieżkę.

Słowa dziadka wiszą w powie­trzu przez kilka dłu­gich sekund, drwiąc, gdy do mnie docie­rają.

Mówię wszyst­kim, że nie­na­wi­dzę mojego ojca, ale to nie­prawda. Wciąż go kocham, ponie­waż to on spo­wo­do­wał, że jestem taki, jaki jestem i cho­ciaż część z tego jest dobra, hokej zawsze był jedyną dobrą rze­czą w moim życiu – wiem, że okła­muję samego sie­bie, że nie odzie­dzi­czy­łem reszty. Prze­raża mnie dzień, w któ­rym się obu­dzę i zoba­czę go patrzą­cego na mnie w lustrze. To odła­mek w moim sercu, bolący z każ­dym ude­rze­niem.

I dla­tego nic poważ­nego nie mogło się wyda­rzyć z Isa­belle. Co, jeśli spró­buję i wszystko spier­dolę? Co, jeśli zra­nił­bym ją tak, jak przez pie­przone lata mój ojciec ranił moją matkę?

Nie mogę jej mieć, ale przy­naj­mniej mogę mieć hokej jesz­cze przez jeden sezon.

– Dobra. Zadzwoń do McKee.

Rozdział 4

4

Niko­lai

Ledwo wysze­dłem z biura dziadka, a już Cric­ket mnie przy­tu­liła.

– Wła­śnie usły­sza­łam – mówi, opie­ra­jąc się o moje ramię. – Przy­kro mi, Nik.

Pozwo­li­łem sobie wto­pić się w jej obję­cia. Jest wysoka i krą­gła, z kolek­cją oku­la­rów, która rywa­li­zuje ze skle­pem Warby Par­ker. Dzi­siej­sza para ma naprawdę ohydny odcień fio­letu, a odkąd ostat­nio ją widzia­łem, obcięła włosy. Zazwy­czaj miała się­ga­jące ramion ciemne fale, ale teraz obraca się w krę­gach cię­cia pixie.

Wygła­dziła włosy po bokach.

– Podoba ci się? Pomy­śla­łam, że dla­czego nie zde­fi­nio­wać się bar­dziej jako les­bijka i naprawdę prze­stra­szyć wszyst­kich face­tów na par­kie­cie.

Pry­cham. Cric­ket ma talent do dra­ma­ty­zo­wa­nia, jak ktoś inny, kogo znam. Albo raczej zna­łem. Ostat­nią rze­czą, o któ­rej muszę myśleć, jest to, jak dobrze Isa­belle doga­dy­wa­łaby się z moją kuzynką.

– Wyglą­dasz jak Kri­sten Ste­wart.

Jej oczy roz­bły­sły.

– Naprawdę tak myślisz?

– Jeśli zrzu­cisz oku­lary.

– Podo­bają mi się oku­lary. Są dzi­waczne.

– Są… uff. To kolor mojej nowej dru­żyny.

– Och, więc dzia­dek wcią­gnął cię gdzie indziej. Pochwal się.

Kie­ruję się do naj­bliż­szego pokoju z odro­biną pry­wat­no­ści, salonu z for­te­pia­nem i rzeźbą Jeffa Koonsa. Buty Cric­ket stu­kają o mar­mu­rową pod­łogę, gdy spie­szy się, by dotrzy­mać mi kroku. Emo­cje kłę­bią się w moim sercu, gro­żąc czymś głę­boko zawsty­dza­ją­cym – łzami – więc gryzę wnę­trze policzka i myślę o zasa­dach hokeja, dopóki nie miną.

Nie ma sensu opła­ki­wać utraty hokeja w moim życiu, dopóki to się nie sta­nie. Kiedy już stanę na czele kor­po­ra­cji, może prze­pra­cuję swoje smutki, kupu­jąc dru­żynę hoke­jową. Na razie muszę sku­pić się na teraź­niej­szo­ści, co obej­muje utrzy­ma­nie się w odpo­wied­nim nastroju do pracy. Wyjeż­dżam do McKee z samego rana, mając wystar­cza­jąco dużo czasu, aby się zaakli­ma­ty­zo­wać przed roz­po­czę­ciem zajęć.

– Nik? – W gło­sie Cric­ket sły­chać deli­katną nutę. Muszę być wystar­cza­jąco spięty, skoro ona to widzi. – Poważ­nie, co się stało?

Opa­dam na naj­bliż­szą kanapę i opusz­czam głowę na dło­nie.

– Zasłu­ży­łem na wyrzu­ce­nie.

– To nie­prawda.

– Pierw­szo­rocz­niak jest w szpi­talu, bo spier­do­li­łem. – Pod­no­szę głowę, gdy siada obok mnie. – Byłem odpo­wie­dzialny za dru­żynę.

– Ale to nie były twoje nar­ko­tyki. Nie rozu­miem, dla­czego po pro­stu nie powie­dzia­łeś prawdy.

– Ponie­waż John jest na sty­pen­dium w UMass – prze­ry­wam. – Jego rodzina nie ma dzie­się­ciu domów, Cric­ket. Nie ma for­tuny, na któ­rej mógłby się oprzeć. Gdyby UMass go wyrzu­cił, jego przy­szłość byłaby skoń­czona. Ja bym to zniósł. On nie.

Ni­gdy nie mia­łem naj­lep­szego przy­ja­ciela, ale John Hayes zbli­żał się ku temu. Miesz­ka­li­śmy razem na pierw­szym roku i jest jedyną osobą w dru­ży­nie, która zna prawdę o moim ojcu. Potrafi być idiotą, a przy­nie­sie­nie koki na imprezę zespołu było monu­men­tal­nie głu­pie. Zależy mi jed­nak na nim i nie mia­łem zamiaru na niego dono­sić. Lojal­ność wobec dru­żyny jest wszyst­kim.

Nawet jeśli z tego powodu zespół nie jest już mój.

– Ale to był jego wybór, nie twój. Powi­nie­neś był im powie­dzieć.

– To mój przy­ja­ciel i kolega z dru­żyny. I mój obo­wią­zek jako kapi­tana. – Udało mi się uśmiech­nąć. – Wszystko się udało. Dzia­dek bar­dzo hoj­nie pozwo­lił mi skoń­czyć stu­dia w McKee pod warun­kiem, że zaraz po tym przyjdę do niego do pracy.

– Mówisz poważ­nie?

– Tak.

– On nie może tego zro­bić.

– Może.

Nie jestem nawet zbyt zgorzk­niały. Świat kręci się wokół Jose­pha Abneya i nie ma sensu z tym wal­czyć. Jeśli dopnie swego – a dopnie – to w końcu będę ja. Ten, który ma wię­cej wła­dzy i bogac­twa, niż wie, co z tym zro­bić.

Mogę sobie wyobra­zić gor­sze życie. Nie każdy dostaje to, czego chce; to fakt. Nie­któ­rzy ludzie nie dostają niczego, czy to kocha­ją­cych rodzin, satys­fak­cjo­nu­ją­cych karier, czy roman­tycz­nych związ­ków. Powi­nie­nem był wie­dzieć, że jestem jed­nym z tych, któ­rym szczę­ście nie sprzyja.

– Wie, że zamie­rzasz grać zawo­dowo w hokeja, prawda? Na przy­kład za miliony dola­rów?

– Po co zara­biać miliony, upra­wia­jąc sport, który znisz­czy twoje ciało, skoro możesz zaro­bić miliardy w zarzą­dzie?

Cric­ket stoi, trzę­sąc się z obu­rze­nia.

– Czy on to powie­dział?

– Nie – mówię, cią­gnąc ją w dół. – W porządku.

– To jest defi­ni­cja cze­goś nie w porządku.

– Myśla­łem, że i tak nie rozu­miesz, dla­czego tak bar­dzo kocham hokej.

Ni­gdy nie upra­wiała sportu na poważ­nie, poza teni­sem, a i to było tylko po to, aby wypeł­nić jej poda­nie na stu­dia. Uważa, że to dziwne, że hokej to prak­tycz­nie powie­trze, któ­rym oddy­cham. To nie­smaczne przy­po­mnie­nie o moim ojcu, a nie wyraz cze­goś, czego chcę na wła­sną rękę.

Kto wie, może wszy­scy mają rację. Nie miał­bym tej miło­ści bez niego.

Zasta­na­wiam się, co by rzekł, gdyby wie­dział, że zamie­rzam odejść. W końcu się o tym dowie, ma mnie na oku. W kółko obie­cuję sobie, że prze­stanę odbie­rać jego tele­fony, ale on znaj­duje spo­sób, aby przy­cią­gnąć mnie z powro­tem. Nie­na­wi­dzę tego, jak dobrze jest roz­ma­wiać z nim po rosyj­sku, nie wspo­mi­na­jąc o ataku paniki, z któ­rym muszę wal­czyć po roz­łą­cze­niu się.

– Nie wiem. Ale wiem, że to dla cie­bie ważne, co jest dla mnie wystar­cza­jące. Szcze­rze mówiąc, dzia­dek potrafi być cza­sami takim kuta­sem.

– Firma powinna nale­żeć do cie­bie.

– Ni­gdy nie miała być moja. – Jej ton jest wystar­cza­jąco neu­tralny, ale wyła­puję błysk fru­stra­cji w jej oczach. Dzia­dek ni­gdy nie trak­to­wał jej tak poważ­nie, jak na to zasłu­guje, co jest śmieszne, bio­rąc pod uwagę, jak jest genialna. W tej chwili pra­cuje dla firmy capi­tal ven­ture, wycie­ra­jąc par­kiet gieł­dowy z innymi współ­pra­cow­ni­kami, ale wiem, że wola­łaby miej­sce w zarzą­dzie Abney Indu­stries.

– To zawsze miało być twoje. Nie miał syna, ale przy­naj­mniej ma wnuka, a ponie­waż jesteś męż­czy­zną, a ja nie, zawsze będziesz lep­szym wybo­rem.

– Niko­lai?

Odry­wam wzrok od Cric­ket na dźwięk głosu mamy.

Moja matka zawsze była ele­gancką kobietą. W Rosji ozna­czało to dro­gie futra i ide­al­nie uło­żone włosy, ale bez wpływu mojego ojca przy­jęła natu­ralną ten­den­cję do bohemy, tak wyso­kiej klasy, jak to tylko moż­liwe. Dziś jest w szpil­kach i sukience, któ­rej kolor Isa­belle okre­śli­łaby jako bar­win­kowy, a jej blond włosy deli­kat­nie skrę­cone opa­dają na jej ramiona.

Zdej­muje parę czer­wo­nych oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych i ostroż­nie chowa je do torebki.

– Mia­łeś oka­zję poroz­ma­wiać z dziad­kiem?

– Rano wyjeż­dżam do McKee.

– Och, dobrze. – Całuje mnie w poli­czek. Oczy­wi­ście w ten bez blizn. Jestem pewien, że jest w złym nastroju; wzdryga się, gdy na mnie patrzy, uwię­ziona we wspo­mnie­niach. Tak bar­dzo jestem podobny do ojca, że już nawet nie ogląda mnie, gdy gram w hokeja. Pod­czas mojego pierw­szego meczu w Ame­ryce, po tym jak zosta­wi­li­śmy tatę, spoj­rzała na mnie, zamarła i ucie­kła; wysłała samo­chód, żeby zabrał mnie do domu, kiedy mecz się skoń­czył. – McKee? – dopy­tuje. – Musisz pozdro­wić ode mnie Izzy. Miło było mieć asy­stentkę, która naprawdę wszystko rozu­miała.

Nie mia­łem wąt­pli­wo­ści, że Isa­belle była dosko­nała w swo­jej pracy, ale uśmiech­ną­łem się na potwier­dze­nie tego. Mama nie ma poję­cia, że byli­śmy ze sobą, ale lubię myśleć, że w innych oko­licz­no­ściach, by to zaak­cep­to­wała.

– Jestem pewien, że będzie zachwy­cona.

– Nie rozu­miem, dla­czego musieli cię wyda­lić. Jak­by­śmy nie dali tej szkole wystar­cza­jąco dużo pie­nię­dzy.

– To nie ma zna­cze­nia.

– Oczy­wi­ście, że tak, kocha­nie. Wiem, że wybra­łaś to miej­sce nie bez powodu.

– Dzia­dek każe mu pra­co­wać dla firmy, kiedy skoń­czy stu­dia – wtrąca Cric­ket.

Mama mru­gnęła. Nie do końca wiem, ale myślę, że to ją zasko­czyło.

– Jestem pewna, że ma swoje powody.

– Nik ma hokej.

– I zobacz, jak dobrze wyszło to jego ojcu – wark­nęła. Zaru­mie­niła się. – To zna­czy… Niko­lai, kocha­nie…

– W porządku. – Obcho­dzę ją dookoła.

– Muszę się spa­ko­wać.

– Zjedzmy lunch, zanim wyj­dziesz. Albo kola­cję. W któ­rej­kol­wiek restau­ra­cji chcesz.

Prze­ły­kam resztki śliny, która zalega mi w gar­dle. Ni­gdy nie wini­łem matki za to, że została z ojcem tak długo – on jest magne­tyczną siłą, cza­ru­jącą i wręcz uwo­dzi­ciel­ską, kiedy chce – ale na­dal nie­na­wi­dzę myśleć o latach, które spę­dziła, zakry­wa­jąc swoje siniaki maki­ja­żem i uspra­wie­dli­wia­jąc go.

Nasz zwią­zek jest kru­chy, to taniec, w któ­rym żadne z nas nie zna kro­ków. Pomi­ja­jąc odle­głość, cie­szę się, że jest tutaj i jest szczę­śliw­sza niż wcze­śniej. Ma teraz swoją firmę zaj­mu­jącą się pla­no­wa­niem ślu­bów i wszyst­kich przy­ja­ciół, któ­rych znała, zanim ucie­kła z tatą, i ci wszy­scy przy­ja­ciele przy­jęli ją ponow­nie. Dzia­dek powi­tał ją, pomimo ich zerwa­nej rela­cji, a część mnie nie może powstrzy­mać się od wdzięcz­no­ści za to.

– Jasne – mówię po zbyt dłu­giej pau­zie. – Brzmi nie­źle.

Cric­ket rzuca się, gdy tylko mama wycho­dzi z pokoju.

– Idziesz do szkoły Isa­belle? Tej Isa­belle? Czy ja dobrze usły­sza­łam?

– To nic nie zna­czy.

– Co u niej sły­chać?

– Nie mam poję­cia. Wiesz o tym.

– Ok, jasne, jak­byś nie śle­dził jej na Insta.

– To nie ma zna­cze­nia, że ona tam będzie. – Zeskro­buję butem plamę na pod­ło­dze. Oczy­wi­ście szu­ka­łem jej Insta­grama, ale nie zamie­rzam się do tego przy­zna­wać. Połowa zdjęć na jej tablicy przed­sta­wia ją z rodziną; nasze dzie­ciń­stwo nie mogłoby być bar­dziej różne, gdy­by­śmy pró­bo­wali. – Będę w dru­ży­nie jej brata, a on już mnie nie lubi, pamię­tasz?

Cric­ket sze­roko otwo­rzyła oczy.

– O cho­lera. Racja.

– A poza tym ona i tak pora­dzi sobie lepiej ode mnie – mówię, prze­cze­su­jąc dło­nią włosy. – Lepiej, żeby ustat­ko­wała się z face­tem, który na nią zasłu­guje, z kimś, o kogo jej bra­cia ni­gdy nie będą musieli się mar­twić, jeśli cho­dzi o wła­ściwe trak­to­wa­nie ich młod­szej sio­stry. Z kimś, kto nie będzie się bał dnia, w któ­rym jego zwią­zek zmieni go w ojca.

– To nie jest…

– To prawda. – Zmu­szam się do uśmie­chu. To maska i nor­mal­nie Cric­ket nie mia­łaby oka­zji jej zoba­czyć, ale ostat­nią rze­czą, jakiej potrze­buję jest jej zachęta. Nie mogłem nawet zmu­sić się do poże­gna­nia Isa­belle ostat­niego dnia jej stażu; zosta­wi­łem ją śpiącą w jej miesz­ka­niu. – Kiedy widzia­łaś mnie w związku? Zła­mał­bym jej serce.

I może i ją samą.

Cric­ket przy­gląda mi się, wyraź­nie nie­prze­ko­nana.

– A co z twoim ser­cem?

Rozdział 5

5

Izzy

– Semestr wła­ści­wie jesz­cze się nie zaczął – mówi Vic­to­ria, cią­gnąc mnie za rękę do Haver­hill House. – Poju­trze posłu­chaj Ale­xis.

Wbi­jam stopy w zie­mię, zatrzy­mu­jąc nas obie. Ubra­łam się, gdy poja­wiła się w domu, uzbro­jona w maki­jaż i zapew­nie­nia, że zosta­niemy na tej impre­zie tylko przez chwilę, ale słowa tre­nerki wciąż odbi­jają się echem w mojej gło­wie. Nie powie­działa mi wprost, żebym nie impre­zo­wała, ale z pew­no­ścią nie roz­pra­szać się, ozna­cza rów­nież nie być nawa­loną w domu senio­rów.

Z dru­giej strony Vic­to­ria ma rację. Z natury jestem towa­rzy­ska i może będę w sta­nie lepiej sku­pić się na zaję­ciach, gdy już zaspo­koję impre­zowy głód. Tylko tro­chę. Kilka piw, kilka tań­ców, może tro­chę flirtu. I zde­cy­do­wa­nie przy­da­łaby mi się ta druga opcja, ponie­waż nie zapo­mnę o Niko­laiu, dopóki nie znajdę odpo­wied­niej roz­rywki.

– Dwa drinki – mówię, sta­ra­jąc się przy­brać surowy ton. Usta Vic­to­rii drgają, gdy wal­czy z uśmie­chem. – Dwa drinki i pięt­na­ście minut tańca. To wszystko.

– Jej! – Wciąga mnie w lepki uścisk. Pod koniec sierp­nia powie­trze jest nie­mi­ło­sier­nie wil­gotne; w Haver­hill będzie tro­pik. Na szczę­ście piwo jest na wpół zimne. – To będzie świetna zabawa.

Oprócz tego, że jest moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką, Vic­to­ria jest świetną siat­karką. Gra na pozy­cji libero i nawet jako pierw­szo­rocz­niak z prze­ko­na­niem kie­ro­wała obroną. Pozna­ły­śmy się w gim­na­zjum pod­czas obozu siat­kar­skiego i przez lata tylko się do sie­bie zbli­ży­ły­śmy. Rów­no­wa­że­nie inten­syw­nych har­mo­no­gra­mów spor­to­wych czwórki dzieci nie było łatwe dla moich rodzi­ców i za każ­dym razem, gdy mój tur­niej nie był na szczy­cie listy, jej rodzina miała na mnie oko. Jadły­śmy pizzę w łóżku w hotelu, gdy w tele­wi­zji pusz­czali Przy­ja­ciół, a następ­nego dnia dawa­ły­śmy z sie­bie wszystko, by jak naj­le­piej roze­grać każdy set. Wciąż robi mi się cie­pło na sercu, gdy pomy­ślę o tym, jak bar­dzo były­śmy pod­eks­cy­to­wane, kiedy obie dosta­ły­śmy się do McKee.

Masze­ruje chod­ni­kiem, zmu­sza­jąc mnie do pod­bie­ga­nia.

– Te obcasy nie są prze­zna­czone do szyb­kiego poru­sza­nia się.

– Im szyb­ciej pój­dziesz, tym szyb­ciej zali­czysz.

– Powie­dzia­łam poflir­to­wać, Torie.

– Naj­lep­szym spo­so­bem na prze­zwy­cię­że­nie roz­sta­nia jest odskocz­nia.

– A ty się na tym znasz? Ty i Aaron jeste­ście prak­tycz­nie sta­rym mał­żeń­stwem.

Vic­to­ria spo­tyka się z Aaro­nem Rem­beau, bram­ka­rzem w dru­ży­nie Coopera. Jest to na tyle poważne, że spę­dziła więk­szość lata w jego rodzin­nym domu nad jezio­rem w Michi­gan, opa­la­jąc się na jego łodzi i budu­jąc więzi z jego kuzy­nami. Mała, samo­lubna część mnie nie­na­wi­dzi tego, że tak dobrze wyszło jej z hoke­istą, ale cho­wam to głę­boko. Może uda mi się zapla­no­wać ślub Rem­beau – Yoon.

Uśmie­cha się, okrę­ca­jąc włosy wokół palca. Jestem pewna, że myśli o sze­ścio­paku Aarona.

– Tak, uwiel­biam tego głupka.

– W każ­dym razie, Nik i ja ni­gdy się nie spo­ty­ka­li­śmy. Nie ma się nad czym roz­wo­dzić.

– Spę­dzi­łaś lato, włó­cząc się po całym Man­hat­ta­nie. I Hamp­tons. – Zatrzy­muje się na szczy­cie wzgó­rza i kła­dzie ręce na bio­drach.

Haver­hill House – który w rze­czy­wi­sto­ści jest osie­dlem zwy­kłych domów, kupio­nych i prze­kształ­co­nych przez uni­wer­sy­tet w miesz­ka­nia poza kam­pu­sem dla senio­rów – błysz­czy tuż za nim, z okien wylewa się świa­tło.

– A czy w grę nie wcho­dził jacht? Obser­wo­wa­łam te pry­watne histo­rie jak jastrząb.

– Nie był jego… nie­ważne. To nie ma zna­cze­nia. Nawet go tu nie ma. – Sta­wiam kilka nie­pew­nych kro­ków. Cho­lera, te głu­pie szpilki. – Zacze­kaj.

Facet przy drzwiach spo­gląda na nas z uzna­niem, zanim zapra­sza nas do środka. Cena wstępu na taką imprezę – wygląd jak prze­ką­ska – ni­gdy nie prze­staje mnie obrzy­dzać, ale wiem, że nie ubra­łam się tak dla face­tów na impre­zie.

Jasne, mogą patrzeć, ale wci­snę­łam się w tę obci­słą żółtą sukienkę, wło­ży­łam stopy w te śmier­cio­no­śne szpilki i nało­ży­łam pełny maki­jaż, ponie­waż uwiel­biam wyglą­dać sek­sow­nie.

– Drinki? – Vic­to­ria prze­krzy­kuje Oli­vię Rodrigo. Ktoś włą­czył tu świa­tło stro­bo­sko­powe, przez co tłum tań­czą­cych, roz­ma­wia­ją­cych i flir­tu­ją­cych ciał wygląda dziw­nie, nie­mal kosmicz­nie. Cała ta scena już przy­pra­wia mnie o ból głowy, ale ubra­łam się i przy­je­cha­łam aż tutaj, więc tylko uśmie­cham się i kiwam głową.

Wypi­jam jedno piwo, potem dru­gie i na tym koń­czę. Vic­to­ria robi to samo, po czym cią­gnie mnie na par­kiet. Ska­czemy w rytm muzyki, śpie­wa­jąc słowa pio­se­nek i pozwa­la­jąc naszym kucy­kom wiro­wać dookoła. Pot spływa mi po skroni; jest tu tak samo wil­gotno jak na zewnątrz, ale wiem, że to tylko dodaje bla­sku mojej twa­rzy. Błysz­czący roz­świe­tlacz, prze­zro­czy­sty błysz­czyk. Eyeli­ner, który Vic­to­ria nało­żyła pewną ręką.

Po kilku pio­sen­kach zaczy­nam zauwa­żać spoj­rze­nia. Dzięki obca­som moje nogi wyglą­dają na wyjąt­kowo dłu­gie, a jasna sukienka jest prak­tycz­nie latar­nią w bły­sku świa­tła stro­bo­sko­po­wego. Vic­to­ria obraca mnie, śmie­jąc się, gdy pra­wie tracę rów­no­wagę. Robię to samo w odwe­cie i prze­wra­camy się nawza­jem. Jestem tylko oszo­ło­miona, ale nie mogę prze­stać się uśmie­chać. Ener­gia muzyki i tłumu wokół nas działa jak magia, tka­jąc zaklę­cie, które utrzy­muje moje bio­dra w ruchu.

Ktoś chwyta mnie za nad­gar­stek, odwra­ca­jąc. To absur­dalne, ale czuję szczyptę roz­cza­ro­wa­nia, gdy widzę, że to tylko kolejny facet ze zbyt cza­ru­ją­cym uśmie­chem. Mocna szczęka, szczu­pła talia, wygląda jakby chciał mnie posma­ko­wać.

Nik jest kilka godzin stąd, w Amherst. Muszę wziąć się w garść. Ni­gdy nie ruszę dalej, jeśli nie udo­wod­nię sobie, że jestem do tego zdolna.

Uśmie­cham się sama do sie­bie, więc chło­pak przy­ciąga mnie, ocie­ra­jąc się o mnie.

Koły­szę bio­drami w rytm muzyki, wdy­cha­jąc kwa­śny zapach jego potu. Jego dłoń prze­suwa się po moim boku, zatrzy­mu­jąc na żebrach. Zabor­czy, mimo że go nie znam. Ni­gdy wcze­śniej go nawet nie widzia­łam. Odwra­cam się w jego uści­sku, mając przy­naj­mniej nadzieję zapy­tać o jego imię. Potrak­to­wał to jako pozwo­le­nie na prze­je­cha­nie pal­cami tuż nad moim tył­kiem.

Uśmiech znika z mojej twa­rzy. Dla­czego faceci zawsze chcą przejść do seksu? Jestem pewna, że gdy­bym rzu­ciła mu odpo­wied­nie spoj­rze­nie, zna­la­złby nie­za­miesz­kany pokój w tym domu i wycią­gnął pre­zer­wa­tywę z port­fela. Nie jest nie­atrak­cyjny. Ma miły uśmiech. Gdy­by­śmy zamiast tego spo­tkali się na zaję­ciach, a on zapro­siłby mnie na kola­cję, praw­do­po­dob­nie bym się zgo­dziła. Nie chcę wpaść w zeszło­roczny sche­mat, zado­wa­la­jąc się pod­ry­wami, które ni­gdy do niczego nie pro­wa­dziły.

I tak, w porządku, spę­dzi­łam lato zaspo­ka­ja­jąc tę sferę z Nikiem, nie ocze­ku­jąc wię­cej. Ale pomimo tej swo­body, Nik trosz­czył się o mnie. Może nie zale­żało mu na tyle, by zostać ze mną aż do mojego prze­bu­dze­nia, tego ostat­niego ranka, ale z tego nie wynika, że nic dla niego nie zna­czy­łam. Kiedy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy, zapy­ta­łam go, czy chce się ze mną prze­spać tylko dla­tego, że będzie mógł góro­wać nad Coope­rem. Ale potrzą­snął głową i powie­dział, że zauwa­żył mnie po raz pierw­szy w zeszłym roku, pod­czas meczu UMass w McKee. Powie­dział, że jestem wyjąt­kowa, a ja mu uwie­rzy­łam.

Pro­mień świa­tła w czło­wieku.

Tak cho­ler­nie piękna.

Spo­sób, w jaki wypo­wia­dał moje imię, zawsze przy­spie­szał mój puls.

„Isa­belle”, ktoś mówi do mnie.

Tak wła­śnie było. Tak wła­śnie jak…

Moje serce przy­spie­sza.

Zer­kam przez ramię i napo­ty­kam spoj­rze­nie Niko­laia.

Pozna­ła­bym tę twarz wszę­dzie. Zmierz­wione brą­zowe włosy i twarz pełna kuszą­cych kątów. Głę­bo­kie, prak­tycz­nie grzeszne oczy. Bli­zna cią­gnąca się od dol­nej powieki aż do szczęki, nada­jąca jego twa­rzy nie­za­prze­czalną powagę. Naka­zuje – nie, domaga się – uwagi.

I oto jest, patrzy na faceta tań­czą­cego ze mną, jakby chciał urwać mu głowę.

Nie sły­szę już muzyki. Nie czuję potu na skó­rze. Nie zauwa­żam niczego ani nikogo oprócz niego, uśmie­cha­ją­cego się do mnie, jakby ni­gdy nie odszedł.

– Sło­neczko – mru­czy. – Tęsk­ni­łaś za mną?

Rozdział 6

6

Niko­lai

Trzeba przy­znać, że nie ude­rzam faceta łapią­cego Isa­belle. Nie reaguję też, gdy pró­buje mnie ude­rzyć, prze­kleń­stwa spa­dają z jego ust jak kon­fetti. Odwra­cam się, gdy nazywa ją suką, a moje spoj­rze­nie wystar­cza, by roz­pły­nął się w tłu­mie. Pijany dupek.

Chwy­tam jej dłoń, gdy pro­wa­dzę ją z dala od par­kietu, przez dom i w końcu na podwórko. Kiedy czuję mgli­ste nocne powie­trze, biorę pełny oddech po raz pierw­szy, odkąd zda­łem sobie sprawę, że nie wyobra­zi­łem jej sobie.

Wyrywa mi rękę.

– Nik?

Wsu­wam ręce do kie­szeni dżin­sów, przy­glą­da­jąc się jej. Nie przy­sze­dłem na imprezę, aby ją zna­leźć – chcia­łem tylko wyrzu­cić z sie­bie tro­chę pary przed jutrzej­szym spo­tka­niem z moim nowym tre­ne­rem – ale nie można było jej zigno­ro­wać, tań­czyła w środku tłumu. Na początku powie­dzia­łem sobie, że skoń­czę piwo i wyjdę, zanim mnie zauważy, ale potem zaczęła tań­czyć z tym dup­kiem i coś w spo­so­bie, w jaki zesztyw­niała w jego ramio­nach uru­cho­miło mój dzwo­nek alar­mowy. Wiem, że nie mam do niej więk­szego prawa niż on, ale, kurwa, cóż, jeśli tak tego nie czuję. Była moja przez trzy mie­siące i na­dal jest moja, a te tygo­dnie ciszy nie mają zna­cze­nia. Jak do cho­lery mogłem myśleć, że to znik­nie w momen­cie, gdy nie będzie jej każ­dego dnia w biu­rze mojej matki? Że będę w sta­nie trzy­mać się z daleka?

– To naprawdę ty – wzdy­cha. – Jak…

– Znasz tego faceta?

– Co?

– On nie jest twoim chło­pa­kiem, prawda? – Rumieni się na tyle mocno, że widzę to w świe­tle księ­życa.

– Nie. To tylko jakiś facet.

– Zaczy­nał być cał­kiem zna­jomy. – Zaci­skam zęby. – Wyda­wa­łaś się czuć nie­zręcz­nie.

– Dałam sobie radę.

– Naprawdę?

Ona tylko mruży oczy.

– Co ty tu w ogóle robisz? Dla­czego nie jesteś w szkole?

Nie dziwi mnie, że tak szybko skrzy­żo­wały się nasze ścieżki. Magne­tyzm mię­dzy nami poja­wił się od pierw­szego poca­łunku, na tyl­nym sie­dze­niu samo­chodu w dro­dze do mojego miesz­ka­nia, po tym, jak zabra­łem ją na kola­cję do Per Se. Jej tru­skaw­kowy błysz­czyk na ustach, psotny uśmiech, spo­sób, w jaki jęczała, gdy przy­ci­sną­łem ją do ściany windy z ręką pod jej spód­nicą – nie mógł­bym tego zapo­mnieć, nawet gdy­bym pró­bo­wał.

Teraz ma na sobie obci­słą żółtą sukienkę na cien­kich ramiącz­kach, a szpilki wydłu­żają jej opa­lone nogi. Włosy są spięte wysoko w gładki kucyk, ale kilka luź­nych kosmy­ków arty­stycz­nie okala jej twarz. Bro­kat mieni się na jej policz­kach i na oboj­czyku.

Gdy­bym pochy­lił się, by ją poca­ło­wać, ode­pchnę­łaby mnie, czy przy­cią­gnęła?

– Pamię­tasz ślub w Hamp­tons? W Saga­po­nack? – Robię krok w jej kie­runku, opie­ra­jąc ją o naj­bliż­sze drzewo. Prze­ciąga języ­kiem po ustach. Bro­kat na jej policz­kach mieni się jak gwiezdny pył. – Dzie­li­li­śmy się butelką różo­wego Dom.

Nie­wielki, zasko­czony uśmiech zła­go­dził nieco jej nie­uf­ność. Wciąż jestem napięty, ale ten uśmiech mnie odpręża. Po tygo­dniach tęsk­noty za nią jestem głodny każ­dego szcze­gółu. Mówi­łem sobie, że odle­głość pomoże, ale tak się nie stało, a teraz nie ma żad­nego dystansu. Chłonę ocean jej oczu, opie­ra­jąc się impul­sowi, by przy­ci­snąć moje ciało do jej cie­pła.

Powin­ni­śmy czuć się źle. Nie ma już lata i każdy z imprezy mógłby nas zoba­czyć. Ale ja nie chcę się odsu­nąć, ona chyba też nie, bo nawet nie drgnie.

W szpil­kach jest pra­wie tak wysoka jak ja. Tak łatwo byłoby ją poca­ło­wać. Zli­zał­bym błysz­czyk, a ona uśmiech­nę­łaby się z zachwy­tem, po czym przy­su­nę­łaby się bli­żej, tak jak robiła to przez całe lato.

– Pamię­tam – mówi po chwili prze­rwy. Jej oczy poszu­kują moich. – Poszli­śmy kąpać się nago.

– Było mroźno.

Uśmie­cha się sze­roko.

– Masz na myśli orzeź­wia­jąco.

– Nie wszedł­bym, ale bałem się, że uto­niesz. – Odwza­jem­niam jej uśmiech. – Byłoby to kło­po­tliwe dla gości wesel­nych.

– Pie­przysz głu­poty – par­sk­nęła.

Nie mogę się powstrzy­mać; obej­muję jej pod­bró­dek, uno­sząc twarz do góry. Jest taka ładna, że nie mogę tego znieść. Przez całe lato cią­gle do niej wra­ca­łem. Obie­cy­wa­łem sobie, że to zakoń­czę, ale potem myśla­łem o tym, że już ni­gdy jej nie przy­tulę, ni­gdy nie poca­łuję, ni­gdy nie posma­kuję i moje wąt­pli­wo­ści wyla­ty­wały przez okno.

– Wcze­śniej tań­czy­łaś dla mnie. Na pia­sku, z roz­pusz­czo­nymi wło­sami. To też pamię­tasz?

Zapiera jej dech.

– Oczy­wi­ście. Myśla­łeś, że to głu­pie.

Potrzą­sną­łem głową.

– Nie ma mowy.

– Jak naj­bar­dziej.

– Źle to pamię­tasz.

– Czyżby? – Krzy­żuje ręce na pier­siach, co uwy­pu­kla jej małe, ide­alne cycki i mnie roz­pra­sza. – To ty poja­wi­łeś się na moim kam­pu­sie nie­spo­dzie­wa­nie, a teraz nazy­wasz mnie kłam­czu­chą? Wow.

– Na naszym kam­pu­sie.

– Co?

– Myśla­łem, że twój brat będzie cho­dził i opo­wia­dał wszyst­kim, któ­rych zna. – Pra­wie szar­pię ją za kucyk, ale powstrzy­muję się w ostat­niej chwili. – Inte­re­su­jące.

– O czym miał wszyst­kim opo­wia­dać?

– UMass mnie wyrzu­cił. – Wpa­truję się w jej oczy, a kark mi się nagrzewa. To, że moja rodzina się dowie to jedno; nie możesz stra­cić apro­baty, któ­rej ni­gdy nie mia­łeś; ale przy­zna­nie się do tego przed nią jest żenu­jące. Nie żałuję tego, co zro­bi­łem, nawet jeśli dopa­dła mnie rze­czy­wi­stość, ale to nie zna­czy, że czuję się dobrze, mówiąc o tym. – Wła­śnie się tu prze­nio­słem.

– Och, Nik – mówi miękko. – Co się stało? Wszystko w porządku?

Mimo że spę­dzi­łem z nią lato, jestem zasko­czony jej natych­mia­stową empa­tią. Jest słod­sza, niż kto­kol­wiek na to zasłu­guje, zwłasz­cza ja.

– Nic mi nie jest.

Bie­rze moją dłoń i ści­ska.

– Ale tak ci się tam podo­bało. Mówi­łeś mi o tym.

– Tak. – Prze­ły­kam ślinę, spo­glą­da­jąc na nasze sple­cione palce.

Zaci­ska usta, ale zamiast pytać o szcze­góły, potrząsa głową.

– Nie mogę uwie­rzyć, że to zro­bi­łeś.

– To zna­czy?

– Dla­czego tutaj? – Sztur­cha mnie mocno w żebra, gdy się odsuwa. – Nie możesz tak po pro­stu poja­wić się tutaj, mówiąc o Hamp­tons. Zacho­wy­wać się jak…

– Nie mia­łem wyboru.

– Och, jestem pewna – stwier­dza z cierpką nutą w gło­sie. – Rodzina taka jak twoja i nie mogłeś wywal­czyć miej­sca w jed­nej z tuzina innych fan­ta­stycz­nych szkół hoke­jo­wych. Musia­łeś poja­wić się tutaj i utrud­nić mi przej­ście nad tym do porządku dzien­nego.

– Nie znasz sytu­acji. Mój dzia­dek…

– Nie możesz odcho­dzić, a potem poja­wiać się i pytać, czy za tobą tęsk­nię – wark­nęła. Pociera policzki, roz­ma­zu­jąc bro­kat. – To nie­spra­wie­dliwe.

– Izzy? – woła ktoś. – Gdzie jesteś?

– Tutaj! – Jej głos jest cał­ko­wi­cie rado­sny, jakby wła­śnie nie dźgnęła mnie w klatkę pier­siową. W chwili, gdy moje stopy ude­rzyły o chod­nik przed budyn­kiem, poża­ło­wa­łem tego. Ale nie mogłem się zmu­sić do poże­gna­nia, a część mnie myślała, że będzie lepiej dla nas obojga, jeśli nie będziemy mieli szansy na emo­cje. Jed­nak to ją zra­niło. Ja zra­ni­łem ją. Widzę to w jej oczach.

Dziew­czyna z pro­stymi czar­nymi wło­sami pod­cho­dzi, marsz­cząc czoło pokryte bro­ka­tem. Jej sukienka jest podobna do sukienki Isa­belle, obci­sła i jasna, ale zie­lona.

– Co się dzieje? – Patrzy na mnie, a potem na Isa­belle. – Czy coś jest nie tak?

– Nie – mówi Isa­belle. Bie­rze pod ramię swoją przy­ja­ciółkę. – Po pro­stu chodźmy, jutro rano mamy tre­ning.

– Czy to nie on? – Jej przy­ja­ciółka pyta sce­nicz­nym szep­tem. – No wiesz?

Isa­belle po pro­stu zaczyna iść.

– Daj spo­kój, Torie. Chodźmy.

Zanim dotrą za daleko, wołam jej imię. Odwraca się, przy­gry­za­jąc wargę.

Powi­nie­nem był ją poca­ło­wać, kiedy mia­łem oka­zję.

– Powin­ni­śmy poroz­ma­wiać.

– Nie wiem. – Coś migo­cze w jej spoj­rze­niu, zbyt szybko, abym mógł to wychwy­cić. – To ty wysze­dłeś bez słowa.

Rozdział 7

7

Niko­lai

Spo­tka­nie z nowym tre­ne­rem zawsze jest stre­su­jące. Spo­tka­nie z nowym tre­ne­rem i face­tem, z któ­rego sio­strą spa­łeś całe lato? I to po tym, jak mu naga­da­łeś o jego dziew­czy­nie? To jak dola­nie oliwy do ognia.

Stu­kam pal­cami o opar­cie krze­sła, cze­ka­jąc w biu­rze tre­nera Rydera. Nie mogę prze­stać się wier­cić. To ładna prze­strzeń – choć bar­dzo fio­le­towa, jak wszę­dzie w tym hoke­jo­wym obiek­cie – i w innych oko­licz­no­ściach chciał­bym przyj­rzeć się bli­żej tro­feom i nagro­dom za biur­kiem. Larry Ryder jest czło­wie­kiem z Harvardu, co jest jedyną rze­czą, którą dzia­dek pochwala w tej całej gów­nia­nej sytu­acji. Nie pozwolę, by mój ostatni sezon zakoń­czył się czymś innym niż trzy­ma­niem w rękach kra­jo­wego tro­feum, więc oto jestem. Cze­kam. Mocno świa­domy faktu, że jestem z powro­tem w pobliżu Isa­belle. Po tym, jak opu­ściła wczo­raj­szą imprezę ze swoją przy­ja­ciółką, zosta­łem roz­wa­lony na tyle, że pra­wie zapo­mnia­łem o tym, co mi powie­działa. W końcu powlo­kłem się do aka­de­mika i na pierw­sze zaję­cia tego ranka.

Zasta­na­wiam się, czy jest teraz na tre­ningu. Założę się, że wygląda fan­ta­stycz­nie, gdy jest w środku meczu siat­kówki. Obci­sła koszulka, krót­kie spodenki, te uro­cze nako­lan­niki… Gdy­bym ją zoba­czył, musiał­bym oprzeć się chęci pocią­gnię­cia jej za kucyk i zli­za­nia potu ze skroni. Takie myśle­nie nie przy­nosi mi żad­nych korzy­ści, zwłasz­cza że wygląda na to, że ni­gdy wię­cej nie zechce ze mną roz­ma­wiać, więc odchy­lam głowę do tyłu.

Jezu. Nawet na sufi­cie mają fio­let.

Reszta kam­pusu wydaje się fajna, cho­ciaż nie zwie­dzi­łem zbyt wiele poza dotar­ciem na zaję­cia i… jak­kol­wiek nazywa się to miej­sce. Chyba Mar­kley Cen­ter. Asy­stent tre­nera opro­wa­dził mnie po pocze­kalni dla zawod­ni­ków, suchej szatni, głów­nej szatni, lodo­wi­sku tre­nin­go­wym, are­nie – morzu fio­le­to­wych try­bun i ogrom­nej koro­nie nama­lo­wa­nej na środku lodo­wi­ska, na wypa­dek gdy­bym zapo­mniał, gdzie jestem – po biu­rach per­so­nelu, cen­trum medycz­nym i siłowni. Jest tam także jesz­cze jedna siłow­nia, z któ­rej może korzy­stać każdy spor­to­wiec na tere­nie kam­pusu, a także cen­trum odnowy bio­lo­gicz­nej i spa. Lek­ko­atle­tyka zawsze była mocną stroną Uni­wer­sy­tetu McKee, a udo­god­nie­nia to potwier­dzają.

Chciał­bym, żeby to wystar­czyło, aby zre­kom­pen­so­wać ponowne miesz­ka­nie w aka­de­miku, pozna­nie nie­zna­nego kam­pusu i przy­zwy­cza­je­nie się do zupeł­nie nowego sys­temu tre­nin­go­wego. Jestem wytrą­cony z rów­no­wagi i na kra­wę­dzi wytrzy­ma­ło­ści, ale przy­naj­mniej mogę pły­wać w base­nie tylko dla spor­tow­ców, kiedy tylko chcę. Mam szczę­ście.

Wcho­dzi tre­ner Ryder, a Cooper dep­cze mu po pię­tach. Bla­do­nie­bie­skie oczy Rydera są jak kawałki lodu, ale wydają się wystar­cza­jąco przy­ja­zne. Cho­ciaż jestem pewny, że nie grał od lat, wygląda na spraw­nego i goto­wego do gry, jeśli zaj­dzie taka potrzeba.

Mocno ści­ska moją dłoń.

– To przy­jem­ność, Niko­lai.

Uśmie­cham się. Mia­łem wielu tre­ne­rów od czasu mojego ojca, a pierw­sze wra­że­nie za każ­dym razem ma zna­cze­nie.

– Z wza­jem­no­ścią, tre­ne­rze.

– To jest Cooper. Cóż, wy dwaj się zna­cie. – Uśmiech Rydera staje się zawa­diacki. – Jak wiesz, jest kapi­ta­nem dru­żyny.

Cooper wygląda ina­czej bez stroju hoke­jo­wego. Zasta­na­wiam się, czy ja też wyglą­dam ina­czej. Jego ciemne włosy są dłuż­sze niż moje, kręcą się na karku. Jeste­śmy tego samego wzro­stu, plus minus pół cala i założę się, że nasze wagi też są mniej wię­cej takie same. Utrzy­muję neu­tralny wyraz twa­rzy, cho­ciaż nie mogę prze­stać myśleć o prze­pro­si­nach, które jestem mu winien. Ja i moje pie­przone usta. Po chwili wyciąga do mnie rękę.

– Nie mogę powie­dzieć, że to przy­jem­ność, ale cóż, takie życie.

Jego ciem­no­nie­bie­skie oczy mają dokład­nie taki sam odcień jak oczy Isa­belle. Gdy tylko to zauwa­żam, oddech więź­nie mi w gar­dle. Szybko odwza­jem­niam uścisk dłoni. Jestem takim idiotą. Powi­nie­nem był ją poca­ło­wać, gdy tylko wyszli­śmy na zewnątrz.

– Takie życie – powta­rzam.

– Usiądź­cie, pano­wie. Prze­dys­ku­tujmy, jak to będzie dzia­łać. – Ryder rzuca każ­demu z nas dłu­gie spoj­rze­nie, po czym siada z ukło­nem, jak­by­śmy zdali jakiś test. – Mam szczę­ście. Dwóch naj­lep­szych obroń­ców uni­wer­sy­tec­kich w kraju, a ja mogę usta­wić was w jed­nej linii.

Cooper rzuca mi spoj­rze­nie, po czym pyta:

– Pro­szę pana, a co z Eva­nem?

– Evan może bli­żej współ­pra­co­wać z Jeanem. Wiem, że mie­li­ście jakieś nie­po­ro­zu­mie­nie w prze­szło­ści, ale teraz jeste­śmy w tej samej dru­ży­nie. Wszy­scy mamy ten sam cel, a to ozna­cza wspólną pracę.

Cooper wygląda, jakby połknął cytrynę, ale tylko kiwa głową. Tłu­mię uśmiech. Nie­spo­dzie­wany bonus w tym całym bała­ga­nie: widok pocą­cego się Cal­la­hana.

– Ocze­kuję przy­wódz­twa od was obu – kon­ty­nu­uje Ryder. – Obaj jeste­ście senio­rami, a młodsi kole­dzy będą szu­kać u was wska­zó­wek. Mamy szczę­ście, że jest tak wielu star­szych kole­gów w skła­dzie, jeśli cho­dzi o nasze szanse na ponowne dotar­cie do finału. Jeśli będzie­cie pra­co­wać razem, aby dopro­wa­dzić dru­żynę do dobrego miej­sca, w połą­cze­niu z czy­stą grą, zmiaż­dżymy kon­ku­ren­cję.

– Sły­szysz to, Vol­kov? – pyta Cooper.

– Powi­nie­nem cię o to zapy­tać. Na­dal boli cię ten cios?

– Cooper, synu – odzywa się łagod­nie Ryder.

Racja, Cooper spo­tyka się z córką Rydera. Musi być miło, gdy ojciec two­jej dziew­czyny nazywa cię synem. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że tre­ner pro­wa­dzi swoją dru­żynę tak, jak chce, ale muszę się upew­nić, że nie wku­rzę Coopera bar­dziej, niż już to zro­bi­łem. Ostat­nią rze­czą, jakiej chcę, jest prze­ko­na­nie tre­nera, aby skró­cił mój czas na lodzie na rzecz kogoś innego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki