Zły serw - Grace Reilly - ebook + książka

Zły serw ebook

Reilly Grace

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

56 osób interesuje się tą książką

Opis

To największy rywal mojego brata w hokeju… Ale to on sprawia, że się rumienię.

Isabelle Callahan ma dwa cele: odzyskać dawną pozycję w siatkówce i zapomnieć, że kiedykolwiek znała diabelnie przystojnego obrońcę Nikolaia Abneya-Volkova. Jest najmłodszą i jedyną córką w rodzinie pełnej sportowców, a więc porażka nie wchodzi w grę. Ale kiedy Nik ponownie pojawia się w jej życiu, dziewczyna nie potrafi trzymać się od niego z daleka. Wraz z kolejnymi potajemnymi spotkaniami i szczerymi rozmowami granice między przyjaciółmi z korzyściami a czymś więcej zaczynają się zacierać…

Kiedy Izzy i Nikolai docierają do miejsca, z którego nie ma powrotu, muszą dokonać wyboru: wspólnie walczyć o przyszłość albo patrzeć, jak płonie.

„Zły serw” to pikantny romans sportowy, którego nie możecie przegapić. Idealny dla fanów Elle Kennedy i Hannah Grace.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 502

Oceny
4,4 (271 ocen)
165
72
22
9
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja____

Z braku laku…

Po poprzednim tomie, który był tak beznadziejny, że nawet go nie skończyłam, „Zły serw” zapowiadał się nieźle. Ale na zapowiedziach się skończyło. Jest to książka w dużej mierze skupiona na traumie, ale nie leczeniu traumy, a zagłębianiu się w niej. Główny bohater od lat cierpi na PTDS, z czego zdaje sobie sprawę, ale nic z tym nie robi. Dlaczego? Nie wiem. Może jest masochistą, który lubi cierpieć i rujnować sobie życie przez wspomnienia, które go dręczą. Nie chce oceniać, ale osoba, która ledwo daje sobie radę sama ze sobą to kiepski bohater romansu. Na całe szczęścia główna bohaterka była tak głupiutka, że nawet śliniące się zwłoki by jej nie przeszkadzały, tak długo jak zwłoki byłyby przystojne i miały pieniądze. Jest to moja ostatnia książka tej autorki. Amen.
31
Dunaa

Całkiem niezła

Takie tłumaczenie powinno być karane... Dramat! Książka ok
20
kebenryter

Dobrze spędzony czas

Nigdy nie spotkałam się z równie okropnym tłumaczeniem...
10
dominika060298

Dobrze spędzony czas

"Zły serw" - Grace Reilly 4/5⭐ Finałowy tom sportowej serii! Tym razem skupiamy się na losach młodszej siostry braci Callahan - Isabelle, młoda dziewczyna jest studentką na Uniwersytecie McKee oraz siatkarką. W czasie letniej przerwy miała okazję pracować jako weeding planerka w firmie Katherine Abney. Wtedy też poznała jej syna Nikolaia, który jest hokeistą i największym rywalem brata Izzy - Coopera. Nik i Izzy przeżyli ognisty wakacyjny romans, jednak po opuszczeniu Massachusetts przez dziewczynę oboje nie potrafią pogodzić się z rozstaniem. Kiedy niespodziewane wydarzenia sprawiają, że Nik także musi przenieść się do Nowego Jorku para na nowo rozpoczyna tajemnicze schadzki. Jednak jak długo będą w stanie skrywać swoje rodzące się uczucia? Wspólnie spędzony czas zbliży do siebie bohaterów i z jego biegiem zaczną poznawać skrywane tajemnice i sekrety. Bohaterowie przeżywają wiele traum i trudnych życiowych wyzwań. Nikolai dorastał pod wpływem swojego bardzo trudnego ojca, k...
10
Agnieszka1234567

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka ❤️ Polecam
00

Popularność




Ostrzeżenie o zawartości

Ostrze­że­nie o zawar­to­ści: Ta książka zawiera wzmianki o prze­mocy domo­wej, alko­ho­li­zmie, zabu­rze­niach odży­wia­nia, zabu­rze­niach lęko­wych, zdrady, a także tre­ści sek­su­alne.

Prolog

PRO­LOG

Czer­wiec

Niko­lai

High Line o zacho­dzie słońca jest piękny.

Isa­belle Cal­la­han o zacho­dzie słońca jest osza­ła­mia­jąca.

Opie­ram się o barierkę w parku, obser­wu­jąc, jak prze­suwa pal­cami po sadzonce jasno­fio­le­to­wych jeżó­wek. Wokół są inni ludzie, tury­ści, a także nowo­jor­czycy, ale nie zwra­cam na nich uwagi. Nie, gdy mogę podzi­wiać jej ciemne włosy nie­dbale prze­rzu­cone przez ramię i to, jak jej zwiewna różowa sukienka opada na opa­lone nogi.

Popra­wiam avia­tory, cie­sząc się, że nie widzi moich oczu. Ból, który czuję za każ­dym razem, gdy na nią patrzę, nie znik­nął nawet po tygo­dniach takich spo­tkań. Noc w Lit­tle Sister Lounge. Popo­łu­dnie w Met. Poca­łunki z tyłu tak­sówki, wspól­nie wypite butelki wina i spa­cery po Cen­tral Parku. To tak łatwe jak oddy­cha­nie i zawsze pro­wa­dzi do tych samych miejsc: jej lub mojego łóżka.

Jest odu­rza­jąca. Nie­bez­pieczna.

Ide­alna.

Isa­belle pro­stuje się, wsu­wa­jąc oku­lary prze­ciw­sło­neczne w kształ­cie serca na swój pie­go­waty nos.

– Naprawdę nie widzia­łeś Legal­nej blon­dynki? Ni­gdy?

Wzru­szam ramio­nami.

– Czyż nie jest stary?

– Nie nazwa­łeś wła­śnie mojego ulu­bio­nego filmu sta­rym?

– Jestem pra­wie pewien, że powstał, zanim któ­re­kol­wiek z nas się uro­dziło.

– I trzyma się dosko­nale. – Izzy sztur­cha moje ramię swoim. – Dziś wie­czo­rem go obej­rzymy.

– Myśla­łem, że oglą­damy Jess i chło­pa­ków.

– To zbyt ważne. – Zmarsz­czyła nos. – Będę nawet cicho i pozwolę ci tego doświad­czyć.

Uśmiech­ną­łem się.

– Nie, nie będziesz.

Wybu­cha śmie­chem. Moje serce prze­ska­kuje jak pory­so­wana płyta. Obej­muję jej brodę, kciu­kiem pocie­ram poli­czek i całuję ją. Uśmie­cha się przy moich ustach, gdy odwza­jem­nia poca­łu­nek.

– Wiesz, Elle Woods w zasa­dzie stwo­rzyła mój styl.

– Róż na różu i różem poga­nia?

– Podoba ci się to.

– Tak. – Bawię się cien­kim ramiącz­kiem jej sukienki. – Wyglą­dasz jak zachód słońca.

Potrzą­snęła głową.

– Flirt. Dosko­nale wiesz, że przy­cho­dzę do cie­bie. – Pochyla się, by zerwać jeden z kwia­tów. – Ten ma zła­maną łodygę.

– Ale ładny. – Wsu­wam go za jej ucho. Drży, gdy przy­trzy­muje moją dłoń, a jej poma­lo­wany na biało kciuk naci­ska mój puls. Nawet widoczny spoza oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych, nie­koń­czący się błę­kit jej oczu pozo­sta­wia mnie bez tchu.

Wiem, że nie powi­nie­nem, ale wycią­gam tele­fon. Jest nie­moż­li­wie piękna. Ten moment musi zostać uwiecz­niony. Ni­gdy nie czu­łem się mocno przy­wią­zany do lata, ale ostat­nio nie chcia­łem, żeby się skoń­czyło. Kiedy nadej­dzie jesień, będziemy dla sie­bie tylko wspo­mnie­niami. Moje serce zaci­ska się na tę myśl.

– Uśmiech­nij się.

– Myśla­łam, że powie­dzie­li­śmy, że żad­nych zdjęć – drażni się.

– Usunę je póź­niej.

– Nik.

Prze­krzy­wiam głowę na bok.

– Izzy.

Sapie.

– Cof­nij to!

– Ale co? – pytam, uda­jąc nie­win­ność.

– Wiesz co. – Całuję ją ponow­nie, sadza­jąc na porę­czy i wcho­dząc mię­dzy jej nogi.

– Isa­belle. – Opuszki moich pal­ców stu­kają o dół jej krę­go­słupa, żebra roz­sa­dza nie­bez­pieczne cie­pło. – Moja sło­neczna dziew­czyna.

Rozdział 1

1

Sier­pień

Izzy

Prze­szu­kuję paczkę M&M’sów w poszu­ki­wa­niu reszty żół­tych, ude­rza­jąc stopą o pod­łogę. Wciąż jestem zaru­mie­niona po tre­ningu, włosy przy­kle­jają mi się do karku.

Spę­dzi­łam lato w sukien­kach, będąc na stażu w fir­mie pla­nu­ją­cej śluby i uga­nia­jąc się za pod­wy­ko­naw­cami, więc bolące nogi i otar­cia po pierw­szym tre­ningu siat­kówki w sezo­nie to nic wiel­kiego, ale mimo wszystko byłoby wspa­niale, gdyby tre­nerka Ale­xis mogła się pospie­szyć. Im dłu­żej sie­dzę przed jej biu­rem, tym więk­sza pokusa, aby spraw­dzić mój tele­fon.

To nie tak, że ocze­kuję cze­goś nowego. Niko­lai nie pisał od dwóch tygo­dni. Dwa tygo­dnie to jak dwa lata, jeśli cho­dzi o prze­lotne zna­jo­mo­ści.

Prze­bi­jam się przez resztę żół­tych M&M’sów, a potem przez poma­rań­czowe.

Dla­czego w ogóle ist­nieją brą­zowe? Fakt, że różowy nie jest stan­dar­do­wym kolo­rem, to prak­tycz­nie zbrod­nia.

Zer­kam na tele­fon. Żad­nych powia­do­mień; nie muszę nawet otwie­rać wia­do­mo­ści. Nie­do­koń­czony wątek na­dal tam będzie, drwiąc ze mnie, a to tylko spo­wo­duje, że będę chciała zacząć od zie­lo­nych M&M’sów.

Wiem, że powin­nam go usu­nąć z kon­tak­tów. Mój letni romans się skoń­czył, a wią­zało się z nim o wiele wię­cej spro­śnych wąt­ków niż uczuć. Ale ostat­nie SMS-y, które wysłał mi Nik, nie są czymś, o czym mogę zapo­mnieć, nawet jeśli rano obu­dzi­łam się sama po naszym ostat­nim spo­tka­niu.

Spo­glą­dam na kory­tarz. Nie ma jesz­cze Ale­xis. Jak tylko spo­tka­nie naszego zespołu się skoń­czyło, pobie­głam na górę do jej biura. Nie może mnie zigno­ro­wać, gdy jestem tuż przed jej drzwiami.

Otwie­ram wątek.

N: Jesteś pro­mie­niem świa­tła w czło­wieku, Isa­belle.

N: Tak cho­ler­nie piękna.

Moje serce się zaci­ska.

Nie mógł mieć tego na myśli. Gdyby tak było, może sprawy poto­czy­łyby się ina­czej. To tylko tekst, nie­ważne jak dobry, a to, że wciąż mam obse­sję na jego punk­cie, jest żało­sne. Nie zmie­nia to faktu, że to, co zaszło mię­dzy nami, było przy­pad­kowe. Eks­plo­ra­cja atrak­cyj­no­ści bez obiet­nicy cze­goś głęb­szego. Zabawny czas, dokład­nie to, do czego się nadaję, a moja rodzina – zwłasz­cza mój brat Cooper – abso­lut­nie nie może się o tym dowie­dzieć. On i Nik są dwoma naj­lep­szymi obroń­cami w kraju, kapi­ta­nami rywa­li­zu­ją­cych uni­wer­sy­tec­kich dru­żyn. Na dru­gim roku wdali się już w jedną bójkę i to tylko z powodu hokeja. Ostat­nią rze­czą, jakiej potrze­buję, jest spro­wo­ko­wa­nie do kolej­nej, bar­dziej oso­bi­stej.

Przy­naj­mniej Nik wró­cił do Mas­sa­chu­setts na UMass Amherst na ostatni rok, a ja jestem na dru­gim roku na Uni­wer­sy­te­cie McKee, w Nowym Jorku. Ni­gdy nie byłam tak wdzięczna za to, że ist­nieją gra­nice mię­dzy sta­nami. Wkrótce zapo­mnę o jego krzy­wym uśmie­chu i o tym, że obcho­dził się z moim cia­łem z taką samą wprawą jak z kijem hoke­jo­wym, a zwłasz­cza spo­so­bie, w jaki wypo­wia­dał moje imię – zawsze pełne imię, Isa­belle – jak aksa­mitną piesz­czotę.

Jego matka była moją sze­fową tego lata, a pierw­szego dnia stażu wszedł do jej biura bez puka­nia, gdy była na lun­chu. Draż­nił się ze mną, dopóki nie zda­łam sobie sprawy, kim jest… i nazy­wał mnie Isa­belle od samego początku. Isa­belle, nie Izzy, jak wszy­scy.

Wciąż pamię­tam naj­drob­niej­sze szcze­góły: nie­bie­ska koszula, rękawy pod­wi­nięte do łok­cia. Nie­chlujne włosy, bystre oczy. Ukradł moje M&M’sy i nawet ich nie zjadł – gno­jek – i naba­zgrał swój numer na jed­nej z różo­wych kar­te­czek samo­przy­lep­nych, z mru­gnię­ciem, pod wpły­wem któ­rego się roz­to­pi­łam.

Przez resztę dnia nie mogłam prze­stać myśleć o tym, jak moje imię brzmiało w jego ustach. Zła­ma­łam się i napi­sa­łam do niego, a nasz pierw­szy poca­łu­nek był jak setny. Kiedy zaczę­li­śmy, nie mogłam się powstrzy­mać i pozwo­li­łam, by spo­tka­nia trwały całe lato.

Wpa­truję się w te dwa krót­kie tek­sty, aż mój wzrok się roz­mywa.

– Izzy?

Pod­no­szę głowę, wrzu­ca­jąc tele­fon do torby.

– Cześć, tre­nerko.

Tre­nerka Ale­xis unosi brew. Jest ubrana swo­bod­nie, tylko w leg­ginsy i koszulkę McKee, ale pełny maki­jaż i ide­al­nie uło­żone roz­ja­śnione włosy nadają jej poczu­cie nie­po­ko­ją­cego wyra­fi­no­wa­nia. Matka Nika, Kathe­rine, jest rów­nie efek­towna, ale ni­gdy nie zacho­wała się tak, żebym kuliła się jak tylko pod samym spoj­rze­niem Ale­xis.

– Upew­nij się, że zdej­miesz naszyj­nik przed następ­nym tre­nin­giem – mówi, wska­zu­jąc na mój dia­men­towy amu­let.

Cho­lera. Myśla­łam, że zdję­łam go razem z bran­so­letką teni­sową i kol­czy­kami, ale ponie­waż noszę go tak czę­sto, cza­sami o nim zapo­mi­nam.

– Rze­czy­wi­ście, prze­pra­szam. Mogę z tobą chwilę poroz­ma­wiać?

– Teraz? Wła­śnie mie­li­śmy spo­tka­nie zespołu.

Mówiła swoim wyraź­nym gło­sem, poru­sza­jąc zwy­kłe rze­czy – har­mo­no­gram, zna­cze­nie trzy­ma­nia się z dru­żyną pod­czas meczów wyjaz­do­wych, nasze tre­ningi i kon­dy­cję, naj­pierw prze­mowa, potem pyta­nia. Szcze­rze mówiąc, było to raczej prze­mó­wie­nie bez pytań. Ona woli, aby jej plan był jedy­nym pla­nem, dla­tego mój żołą­dek jest zwi­nięty teraz w jeden wielki węzeł.

Moim pierw­szym odru­chem jest, aby powie­dzieć, że mogę wró­cić póź­niej, ale nie wiem, czy będę w sta­nie zebrać się na odwagę dwa razy, więc kiwam głową.

– Pro­szę. To tylko chwila.

– W porządku – mówi, pro­wa­dząc mnie do swo­jego biura. – Mam tylko kilka minut.

Podob­nie jak we wszyst­kich obiek­tach spor­to­wych, w McKee domi­nuje kolo­ry­styka fio­letu i bieli. Ale­xis oczy­wi­ście doko­nała tego, że jest glam. Kanapa ma zachę­ca­jący odcień lawendy, a nad nami wisi ele­gancki biały żyran­dol. Przy­sia­dam na końcu skó­rza­nego śnież­no­bia­łego fotela, z logo szkoły McKee wytło­czo­nym z tyłu, i uśmie­cham się do niej moim naj­pięk­niej­szym uśmie­chem.

– Pozwól mi grać jako roz­gry­wa­jąca.

Zakłada jedną długą nogę na drugą.

– Odwa­lasz kawał dobrej roboty jako ata­ku­jąca.

– To dla mnie nowa pozy­cja.

– W zeszłym sezo­nie była nowa. Spo­dzie­wam się, że w tym sezo­nie już ją opa­nu­jesz.

– Pro­szę, tre­nerko. – Wycie­ram spo­cone dło­nie o spodenki. – To nie jest pozy­cja, w któ­rej się zako­cha­łam, kiedy zaczę­łam grać w siat­kówkę. Wiem, że mogę zro­bić wię­cej dla dru­żyny jako roz­gry­wa­jąca.

Wzdy­cha. To wes­tchnie­nie, które można by wydać na widok malu­cha, który usma­ruje się masłem orze­cho­wym. Zaci­skam palce, nad­miar ener­gii bie­rze nade mną górę. Gryzę się w język, aby nie zacząć wyrzu­cać z sie­bie bzdur.

W zeszłym sezo­nie spoj­rzała na mnie i uznała, że jestem dru­go­rzęd­nym gra­czem.

Popeł­ni­łam błąd, poka­zu­jąc się na naszym pierw­szym ćwi­cze­niu inte­gra­cyj­nym i nie gra­łam naj­le­piej na tre­nin­gach, a kiedy zin­te­gro­wała pierw­szo­rocz­nia­ków z resztą dru­żyny, prze­nio­sła mnie z roz­gry­wa­ją­cej na przyj­mu­jącą.

Nie jestem naj­lep­szą siat­karką na świe­cie, ale kocham ten sport i nie chcę być odsu­nięta na bok, gdy te cztery lata w McKee to jedyny czas w moim życiu, kiedy będę rywa­li­zo­wać na tak wyso­kim pozio­mie. Utrata pozy­cji bolała, a utrata czasu w grze bolała jesz­cze bar­dziej. Moi rodzice byli zasko­czeni zmianą i cho­ciaż tego nie wyra­zili, rów­nież byli roz­cza­ro­wani. Jeśli jest coś, kim my Cal­la­ha­no­wie jeste­śmy, to bycie spor­tow­cami. Moi trzej starsi bra­cia – nie wspo­mi­na­jąc o moim eme­ry­to­wa­nym zawo­do­wym roz­gry­wa­ją­cym ojcu – mogą to potwier­dzić.

W zeszłym roku zaak­cep­to­wa­łam decy­zję Ale­xis, zamiast z nią wal­czyć, ale wiem, że jestem lep­sza. Przy­naj­mniej mam taką nadzieję.

– Naprawdę chcesz to zro­bić, Cal­la­han? Chcesz pójść tą drogą?

– Nie…

– Jestem pewna, że byłaś naj­lep­szą roz­gry­wa­jącą w swo­jej lice­al­nej dru­ży­nie. Ale tutaj nie jesteś gwiazdą. Nie jesteś na szczy­cie listy. – Pochy­liła się, bęb­niąc pal­cami po szkla­nym bla­cie biurka. – Rozu­miem, że przy­kro jest to sły­szeć. Ale ktoś musi ci powie­dzieć, że nie dosta­niesz auto­ma­tycz­nie wszyst­kiego, czego chcesz, tylko dla­tego, że stać cię na uczęsz­cza­nie do szkoły. Zna­łam wiele dziew­czyn takich jak ty, kiedy gra­łam, i każda z nich musiała w końcu nauczyć się tej lek­cji.

Mru­gam raz. Dwa razy. Potem jesz­cze raz, na tyle mocno, że oczy mnie szczy­pią, żeby nie widziała, że pła­czę. Wie­dzia­łam, że nie jestem jej ulu­bie­nicą, ale nie sądzi­łam, że uważa, że muszę dostać nauczkę.

– Co, fut­bo­li­sta zła­mał ci serce czy coś? – wymam­ro­ta­łam. – Czy dla­tego mnie nie lubisz?

Jej oczy roz­bły­sły.

– Izzy.

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam.

– To nie ma nic wspól­nego z twoją rodziną. Nie kon­kret­nie. Czy były inne dziew­czyny, które chcia­ła­bym zwer­bo­wać? Inne zawod­niczki, które może lepiej paso­wa­łyby do dru­żyny, ale któ­rych rodzice nie byli jed­nymi z naj­więk­szych dar­czyń­ców McKee? Jasne. Jesteś doro­sła, nie mam nic prze­ciwko byciu z tobą szczerą. Tak jak powie­dzia­łam, im szyb­ciej zdasz sobie z tego sprawę, tym lepiej dla cie­bie.

– Więc nie byłam twoim pierw­szym wybo­rem.

– Nie mówię, że nie masz talentu. Ale może powin­naś być w pro­gra­mie bar­dziej dopa­so­wa­nym do two­jego… poziomu.

Igno­ruję to. Nie zga­dzam się ze wszyst­kim, co mówi, ale nie ma potrzeby mnie obra­żać.

– Pozwól mi udo­wod­nić, że mogę to zro­bić.

– Widzia­łam to, co musia­łam zoba­czyć w zeszłym sezo­nie.

– Ten sezon będzie inny. – Opie­ram się na łok­ciach. Nie chcę zabrzmieć zbyt despe­racko, ale nie wiem, kiedy znów dostanę taką szansę. – Pro­szę, obie­cuję. Pozwól mi poka­zać, że mogę to zro­bić.

– Mam zobo­wią­za­nia w sto­sunku do roz­gry­wa­ją­cych, któ­rych mam.

– Bro­oklyn jest seniorką. Nie będzie jej tutaj w przy­szłym sezo­nie, a do tego czasu będę juniorką. Nie musisz mnie tam od razu umiesz­czać. Po pro­stu daj mi kilka setów. Pokażę ci, że pora­dzę sobie w przy­szłym sezo­nie.

– Nie.

– Pro­szę, tre­nerko. Kocham ten sport. Pod­cho­dzę do niego poważ­nie. Chcę pomóc nam wygrać i wiem, że naj­le­piej mogę to zro­bić jako roz­gry­wa­jąca.

Okręca obrączkę wokół palca i patrzy na mnie. Nie mam odwagi powie­dzieć ani słowa. Po naj­dłuż­szej minu­cie mojego życia, w któ­rej tłu­mię chęć powie­dze­nia jesz­cze co naj­mniej dzie­się­ciu rze­czy, coś zmie­nia się w jej wyra­zie twa­rzy.

Może to współ­czu­cie. Nawet jeśli tak jest, nie obcho­dzi mnie to. W tym momen­cie wezmę wszystko. Wystar­czy pół szansy, a ja z niej sko­rzy­stam.

– W porządku. Widzę, że pod­cho­dzisz do tego poważ­nie.

– Tak.

– Chcesz mojej uwagi, to ją masz. Ale musisz się sku­pić, Cal­la­han. Pra­cuj nad oce­nami tak samo jak nad tech­niką. Poświęć dodat­kowy czas na siłowni i na tre­nin­gach. Pokaż mi, że masz to, czego potrzeba i że mogę ci zaufać.

Kiwam głową. Moi rodzice powie­dzieli mi to samo, zanim przy­je­cha­łam do kam­pusu kilka dni temu.

– Żad­nego roz­pra­sza­nia.

Zwłasz­cza, gdy są to nik­czem­nie przy­stojni, uta­len­to­wani hoke­iści o imie­niu Niko­lai Abney-Vol­kov.

Rozdział 2

2

Izzy

Kiedy docie­ram do domu znaj­du­ją­cego się poza kam­pu­sem, który dzielę z Coope­rem i naszym bra­tem Seba­stia­nem, wrzu­cam trampki do szafy i sia­dam na kana­pie. Z jękiem roz­plą­tuję kucyk. Cooper sie­dzi w fotelu i czyta, a sądząc po roc­ko­wej muzyce i pysz­nych zapa­chach docho­dzą­cych z kuchni, Seba­stian przy­go­to­wuje obiad.

Zer­kam na tele­wi­zor.

– Ostatni mecz Jamesa przed sezo­nem?

Nasz naj­star­szy brat, James, gra na pozy­cji roz­gry­wa­ją­cego w Phi­la­del­phia Eagles.

Z naszej czwórki jest jedy­nym, który poszedł bez­po­śred­nio w ślady taty. Jest praw­dzi­wym cele­brytą, roz­gry­wa­ją­cym NFL, który inspi­ruje spra­gnio­nych postów na Insta­gra­mie, krzy­czą­cych fanów i ludzi, któ­rzy chcą jego auto­grafu, zdję­cia, czasu i uwagi. Tata był taki sam, a kiedy Cooper skoń­czy szkołę i zacznie pro­fe­sjo­nal­nie grać w hokeja, nie będzie daleko w tyle.

Seba­stian mógł mieć to samo, co jego ojciec – mama i tata adop­to­wali go po tym, jak jego rodzice zgi­nęli w wypadku samo­cho­do­wym wiele lat temu – ale zde­cy­do­wał się rzu­cić base­ball pod koniec ostat­niego sezonu, aby sku­pić się na goto­wa­niu. Coś mi mówi, że nawet jako szef kuchni będzie przy­cią­gał wiele uwagi.

Pomimo tego wszyst­kiego, wciąż myślę o nich jak o moich bra­ciach. Moi śmieszni, dzi­wacz­nie wyspor­to­wani, nie­sa­mo­wici starsi bra­cia. James zawsze kupuje mi nowego plu­szaka na uro­dziny. Cooper wda­wał się w bójki, by bro­nić mojego honoru. Seba­stian spał na pod­ło­dze w moim pokoju przez tydzień, kiedy za młodu oglą­da­łam Mroczne dzie­dzic­two i nie mogłam prze­stać śnić kosz­ma­rów o klau­nach.

– Tak – powie­dział Cooper, odkła­da­jąc książkę na bok. – Grał tro­chę na początku, wygląda dobrze. Roz­ma­wia­łaś z tre­nerką?

– Daje mi szansę, abym udo­wod­niła, że pora­dzę sobie z grą na pozy­cji roz­gry­wa­ją­cej.

Uśmie­cha się cie­pło.

– To świet­nie, Iz.

Cie­szy mnie jego apro­bata.

Seba­stian wychyla głowę z kuchni ze ścierką w ręku.

– Kola­cja za pięć minut.

– Ooch, super. – Zsu­wam się z kanapy. – Mam nakryć do stołu? Możemy użyć moich nowych różo­wych pod­kła­dek.

Rzuca mi pyta­jące spoj­rze­nie, ale zanim zdąży odpo­wie­dzieć, otwie­rają się drzwi wej­ściowe.

– Niech mi ktoś przy­po­mni, jak nie­le­galne jest mor­der­stwo – mówi dziew­czyna Seba­stiana, Mia, wcho­dząc z Penny, dziew­czyną Coopera. – Daj mi coś, zanim zro­bię coś, czego będę żało­wać.

Penny wzdy­cha cier­pięt­ni­czo, wysu­wa­jąc się z dżin­so­wej kurtki. Cooper spo­gląda w jej stronę, wyglą­da­jąc na zako­cha­nego jak zawsze, gdy rzuca na nią okiem. Ona zde­cy­do­wa­nie skoń­czy na jego kola­nach. Prze­wra­cam oczami piesz­czo­tli­wie przed dołą­cze­niem do Seba­stiana i Mii w kuchni.

Jasne, sły­szę jej krzyk.

– Cooper!

– Super­nie­le­galne – mówi Seba­stian, a jego zie­lone oczy tań­czą z roz­ba­wie­niem.

– Cał­kiem pewne jest to, że nie możesz jeść domo­wych posił­ków swo­jego chło­paka, jeśli jesteś w pace.

Do bani jest być pią­tym kołem u wozu, kiedy wszy­scy jemy razem kola­cję, ale uwiel­biam nie być jedyną dziew­czyną w domu. Moi bra­cia tylko wzru­szyli ramio­nami, gdy poka­za­łam im uro­cze pod­kładki, które kupi­łam w Tar­ge­cie na początku tego tygo­dnia i naj­wy­raź­niej Seba­stian już zapo­mniał o ich ist­nie­niu, ale wiem, że Penny i Mia je doce­nią.

Cóż, przy­naj­mniej Penny. Nie sądzę, żebym kie­dy­kol­wiek widziała Mię ubraną na różowo. Nawet gumki do wło­sów. Cza­sami nie mogę uwie­rzyć, że są naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami, cał­ko­wi­cie nie­za­leż­nymi od swo­ich chło­pa­ków. Nie mogę też uwie­rzyć, że zarówno Cooper, jak i Seba­stian są w związ­kach, ale zeszłej jesieni Cooper zako­chał się w Penny – która jest córką jego tre­nera – a na początku tego roku Seba­stian i Mia w końcu prze­stali tań­czyć jedno wokół dru­giego i zwią­zali się ze sobą.

James także się zako­chał, gdy prze­niósł się do McKee na ostatni rok; spo­tkał Bex, a teraz są zarę­czeni i spo­dzie­wają się dziecka.

No i jestem ja, świeżo po sekret­nym let­nim roman­sie z naj­więk­szym hoke­jo­wym rywa­lem Coopera.

Mia przy­tula mnie jedną ręką, zanim pozwoli się porwać Seba­stia­nowi. Wyciera kciu­kiem plamkę na jego policzku, marsz­cząc nos, gdy przy­kuc­nął, by ją poca­ło­wać.

– Czy to Alice? – mru­czy.

– Nie. – Sku­bie coś na jego koszuli swo­imi czar­nymi paznok­ciami. – Jakiś idiota, który praw­do­po­dob­nie pod­nieca się zdję­ciami Elona Muska.

– Fuj – mówię. – Nie­na­wi­dzę tego, że umie­ści­łaś ten obraz w moim umy­śle.

Ona tylko się uśmie­cha.

– Jak leci, Iz?

Wzru­szam ramio­nami, wycią­ga­jąc sztućce i chwy­ta­jąc ser­wetki. Wcze­śniej sprząt­nę­łam kuchenny stół i posta­wi­łam wazon z kwia­tami. Ukła­dam nakry­cia, podzi­wia­jąc przez chwilę moje dzieło.

– Ład­nie to wygląda, prawda? Chcemy wina?

Zer­kam na nich i widzę, że oni też się całują. Po pro­stu fan­ta­stycz­nie.

– Halo? Zie­mia do kosmicz­nych idio­tów.

W kuchni włą­cza się minut­nik, a Seba­stian nie­chęt­nie odrywa się od Mii, by wycią­gnąć coś z pie­kar­nika.

Mia patrzy na mnie, przy­gry­za­jąc wargę z poczu­ciem winy.

– Prze­pra­szam. Wygląda świet­nie.

– Mhm.

– Naprawdę. Pod­kładki są miłym akcen­tem. Czy kwiaty są z Tra­der Joe?

Nie złosz­czę się długo. Mia jest moją przy­ja­ciółką i zawsze miło jest widzieć Seba­stiana wyglą­da­ją­cego na szczę­śli­wego.

– Oczy­wi­ście. Ich bukiety są naj­lep­sze.

– Kola­cja gotowa – oznaj­mia Seba­stian na tyle gło­śno, że Cooper i Penny mogą go usły­szeć. Na tale­rzu układa sma­żo­nego na patelni kur­czaka, ziem­niaki i warzywa ocie­ka­jące sosem, który, wiem z pierw­szej ręki, jest pyszny, i wyciąga butelkę bia­łego wina z lodówki. – Dla cie­bie, Izzy.

– Ach, Sebby. – Zabie­ram talerz na moje miej­sce. – Jesteś naj­lep­szy.

Po tre­ningu umie­ram z głodu, więc sku­piam się na jedze­niu, pod­czas gdy wokół mnie toczy się roz­mowa. Lek­cje jazdy na łyż­wach, które Penny i Cooper pro­wa­dzą razem na miej­skim lodo­wi­sku, zaczy­nają się od nowa. Seba­stian, który koń­czy szkołę po tym seme­strze, ma roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną w szkole kuli­nar­nej znaj­du­ją­cej się nie­opo­dal zagra­nicz­nego pro­gramu z astro­fi­zyki, który Mia będzie reali­zo­wała w Szwaj­ca­rii w przy­szłym roku. Odchy­lam się na krze­śle z kie­lisz­kiem wina w dłoni. Szcze­rze mówiąc, powin­ni­śmy zro­bić zdję­cie tej chwili. Mama byłaby szczę­śliwa, widząc nas sia­da­ją­cych razem do jedze­nia. Taką miała nadzieję, kiedy prze­ko­nała tatę do wyna­ję­cia domu w Moor­bridge, mie­ście połą­czo­nym z kam­pu­sem McKee, aby­śmy mogli z niego korzy­stać pod­czas stu­diów.

– Szkoda, że James i Bex prze­ło­żyli ślub – mówi Seba­stian.

– Kiedy teraz to zro­bią? Na wio­snę? – pyta Mia.

– Tak – odpo­wia­dam. – Praw­do­po­dob­nie w kwiet­niu lub maju. Ale to ozna­cza, że dziecko będzie mogło być z nami na impre­zie!

Począt­kowo zamie­rzali zor­ga­ni­zo­wać ślub latem, ale zde­cy­do­wali się nie spie­szyć i zro­bić to, gdy już przy­zwy­czają się do bycia rodzi­cami. Bex ma uro­dzić w grud­niu, aku­rat na Boże Naro­dze­nie. Jeśli dziecko uro­dzi się tydzień wcze­śniej, możemy nawet dzie­lić uro­dziny. Uśmie­cham się na tę myśl. Bex i James będą naj­lep­szymi rodzi­cami, a ja nie mogę się docze­kać, żeby zostać cio­cią.

– Może będzie dziew­czynką sypiącą kwiatki? – zasta­na­wia się Cooper. Wyciąga rękę nad opar­ciem krze­sła Penny, okrę­ca­jąc jej mie­dziane włosy wokół palca. Ona uśmie­cha się i pochyla, by go szybko poca­ło­wać.

– Już sta­ram się prze­ko­nać Bex – infor­muję, igno­ru­jąc maleń­kie ukłu­cie samot­no­ści, które wzbiera na ich widok. Seba­stian i Mia rów­nież prak­tycz­nie przy­tu­lają się do sie­bie. Pra­co­wa­łam latem nad przy­go­to­wa­niami do ślubu, gdzie obrączki nio­sło naj­słod­sze maleń­stwo.

– Oczy­wi­ście wró­cimy do tego – odpo­wiada Seba­stian.

Penny upija łyk wina i zwraca uwagę na mnie.

– Mówiąc o miło­ści, jak udał się letni romans, Izzy? Czy w końcu go poznamy? Jeśli kie­dy­kol­wiek powie nam, kto to jest – drażni się Mia.

To pyta­nie powo­duje przy­spie­szone bicie mojego serca. Igno­ruję spoj­rze­nia wszyst­kich, a zwłasz­cza Coopera, koń­cząc wino. Lato się skoń­czyło. Nik jest w Mas­sa­chu­setts, a ja w Nowym Jorku, a kiedy jego dru­żyna przy­je­dzie grać z McKee, znajdę wymówkę, aby nie iść na mecz.

To i tak boli i nie­na­wi­dzę tego bólu.

Mał­żeń­stwo moich rodzi­ców to zwią­zek o zło­tym stan­dar­dzie. Moi trzej starsi bra­cia są bez­na­dziej­nie zako­chani w swo­ich part­ner­kach. Mimo że cie­szę się z ich szczę­ścia, boli mnie świa­do­mość, że jestem tak daleko od nich w tej kwe­stii. Nie jestem bły­sko­tliwa jak Mia, kre­atywna jak Penny, czy zde­ter­mi­no­wana jak Bex. Nie jestem moją matką, pozor­nie zdolną do radze­nia sobie z każ­dym aspek­tem jej zaję­tego, kolo­ro­wego życia, w tym mężem i czwórką dzieci.

Nic dziw­nego, że dla face­tów takich jak Niko­lai, a zwłasz­cza Chance, mój jedyny były chło­pak, który zdra­dzał mnie bez zasta­na­wia­nia się nad moimi uczu­ciami – nie jestem poważną opcją. Nie cho­dzi tylko o to, że nie jestem mate­ria­łem na żonę. Jestem ledwo mate­ria­łem na dziew­czynę. I w porządku, zna­łam zasady, kiedy wpa­dłam do łóżka z Nikiem, ale to nie zna­czy, że to nie boli, zda­jąc sobie sprawę, że nawet w innych oko­licz­no­ściach ni­gdy nie była­bym wystar­cza­jąco atrak­cyjna, aby skraść jego serce.

– To po pro­stu wyga­sło – odpo­wia­dam, wzru­sza­jąc ramio­nami. – Wie­cie, jak to jest.

– Szkoda – mówi Penny. – A co z innymi moż­li­wo­ściami? Jakieś pod­boje, o któ­rych powin­ni­śmy wie­dzieć?

– Nie. – Mój żołą­dek wzdry­gnął się na to kłam­stwo, ale tak jest łatwiej. Ni­gdy nie powin­nam wspo­mi­nać im o Niku, nawet mgli­ście. Nic się nie dzieje. Muszę sku­pić się na siat­kówce. Pod­no­sić swoje oceny. Wszyst­kie te dobre sprawy.

Kiedy po kola­cji udaje mi się uciec do pokoju, bez­rad­nie zer­kam na tele­fon. Nic, poza nie­do­koń­czo­nym wąt­kiem.

Pro­mień świa­tła w czło­wieku.

Tak cho­ler­nie piękna.

Czy były to kłam­stwa, czy tylko pół­prawdy? Słabe, bez­u­ży­teczne kom­ple­menty, któ­rych można użyć do każ­dej dziew­czyny?

Coś mi mówi, że nie chcę znać odpo­wie­dzi. Gdyby chciał praw­dzi­wie i dobrze się poże­gnać, zro­biłby to.

Sku­bię zębami dolną wargę i uci­nam wątek. Lato prze­śli­zguje się w lusterku wstecz­nym i muszę patrzeć w przy­szłość. Jeśli nie będę sku­piona w tym seme­strze, nie mam szans na prze­ko­na­nie Ale­xis do gry na pozy­cji roz­gry­wa­ją­cej, a to jest waż­niej­sze niż romans, który ni­gdy nie miał przy­szło­ści. Może nie jestem na pozio­mie moich braci, ale to nie­do­pusz­czalne, aby Cal­la­han zato­piła się w tle jej wła­snego sportu.

Wąt­pię, że jesz­cze kie­dy­kol­wiek zoba­czę Nika, ale jeśli tak się sta­nie, będziemy tylko nie­zna­jo­mymi. Nie­ważne, co to zrobi mojemu głu­piemu, dur­nemu sercu.

Rozdział 3

3

Niko­lai

– Jakieś uszko­dze­nia mie­nia, poza oknem?

Przez lata mia­łem do czy­nie­nia z wie­loma tyra­dami, ale żaden tre­ner – z wyjąt­kiem taty – nie zbliża się do gwał­tow­no­ści mojego dziadka, kiedy jest wku­rzony. A teraz? Sku­pia całą tę ener­gię na mnie.

Zaci­skam ręce za ple­cami. Jak tylko wsze­dłem do miesz­ka­nia mamy, nio­sąc połowę tego gówna, które mam, kazała mi się prze­brać w gar­ni­tur i wysłała do dziadka. Jakby poka­za­nie się w koszuli z koł­nie­rzy­kiem miało coś, kurwa, zro­bić z fak­tem, że wła­śnie wyrzu­cono mnie z col­lege’u.

A jed­nak jestem tutaj. Dziś rano zosta­łem kapi­ta­nem dru­żyny UMass Amherst Men’s Hoc­key. Teraz nie jestem nawet stu­den­tem.

– Nie, pro­szę pana. Roz­bi­li­śmy tylko jedno okno.

Dzia­dek pry­cha, bęb­niąc pal­cami o ramę krze­sła. Zmu­szam się, by się nie wier­cić. Jesz­cze nie strze­lił mi krąż­kiem w twarz i nie nazwał tego tre­nin­giem, ale w pew­nym sen­sie jego dez­apro­bata jest gor­sza niż taty. Pro­mie­niuje na cały pokój jak tru­ci­zna. Jestem pewien, że dla niego ta sytu­acja jest potwier­dze­niem tego, co już podej­rzewa: że jestem takim samym dra­niem jak mój ojciec.

– Ale ten Grady Szabo…

Donna, jego asy­stentka, pochyla się i mru­czy, na tyle gło­śno, że sły­szę:

– Jeden z byłych kole­gów Niko­laia z dru­żyny. Świe­żak, nowy w tym roku. – Uśmie­cha się, nazy­wa­jąc Grady’ego moim byłym kolegą z dru­żyny. Ty też się pier­dol, Donna.

– Dzię­kuję. Pan Szabo jest na­dal w szpi­talu, prawda?

Nie odwie­dzi­łem Grady’ego w szpi­talu przed opusz­cze­niem Mas­sa­chu­setts. Gra w hokeja przez całe życie ozna­cza, że kon­tu­zje nie są mi obce, ale myśl o Gra­dym w szpi­tal­nym łóżku – wszystko dla­tego, że nie pora­dzi­łem sobie z dru­żyną tak jak powi­nie­nem – spra­wia, że mój żołą­dek kur­czy się z poczu­cia winy.

Nawet jeśli to nie ja kaza­łem Grady’emu, żeby się naćpał, ude­rzył głową jakie­goś idiotę z dru­żyny fut­bo­lo­wej i wyle­ciał przez okno pierw­szego pię­tra, mogłem zro­bić wię­cej. Grady jest dopiero pierw­szo­rocz­nia­kiem, i teraz zamiast brać udział w tre­nin­gach, zmaga się ze zła­maną nogą. Przy­naj­mniej unik­nął urazu głowy, dzięki krza­kom, na które wpadł.

– Prawda – udaje mi się powie­dzieć. – Reha­bi­li­ta­cja potrwa długo, ale myślą, że do przy­szłego…

– Czy wie­dzia­łeś o nar­ko­ty­kach?

– Nie.

– Nie okła­muj mnie, Nicho­las.

Zaci­skam zęby. Wiem, że nie­na­wi­dzi tego, że moje imię ma wyraźne piętno mojego ojca, ale na­dal, to moje imię. Niko­lai, nie Nicho­las.

– Nie kła­mię. Nie mia­łem poję­cia, że ktoś przy­niósł nar­ko­tyki.

– Uni­wer­sy­tet wyda­wał się nie mieć tej pew­no­ści.

Waham się.

– Musia­łem być lojalny wobec kole­gów z dru­żyny.

– Więc wie­dzia­łeś i ich okła­ma­łeś. – Wes­tchnął głę­boko, ści­ska­jąc nos mię­dzy pal­cami. – Nic dziw­nego, że moja oferta bar­dzo hoj­nej daro­wi­zny spo­tkała się z mil­cze­niem.

– Dowie­dzia­łem się o tym póź­niej. Nie wie­dzia­łem o tym w tam­tym momen­cie. – Z całych sił sta­ram się nie zała­mać. – Chcę tylko zna­leźć spo­sób na ukoń­cze­nie stu­diów i grę w hokeja.

– Dobrze. Bo ja też tego chcę. – Wstaje, obcho­dząc swoje nie­ska­zi­telne drew­niane biurko i rzuca mi wyra­cho­wane spoj­rze­nie. Jego oczy są jak kawałki krze­mie­nia, a srebrne włosy ma sta­ran­nie zacze­sane na skro­nie. Może i jest stary, ale potężny. Nie można dojść do punktu, w któ­rym jest się wła­ści­cie­lem połowy budyn­ków w Nowym Jorku i setek na całym świe­cie, gra­jąc bez­piecz­nie. Pen­tho­use przy Pią­tej Alei, który nazywa domem, jest tak jasny i nowo­cze­sny jak awan­gar­dowe dzieło sztuki, ale to biuro wyróż­nia się, jest relik­tem z dawno minio­nych cza­sów.

Za jego biur­kiem stoi na straży wykoń­czony mar­mu­rem gazowy komi­nek. Boaze­ria z ciem­nego drewna nadaje całemu pomiesz­cze­niu ciężki, dra­ma­tyczny kli­mat. Ostat­nim razem, gdy zakra­dłem się tutaj z moją kuzynką Cric­ket pod­czas nie­zno­śnej imprezy, aby ukraść łyk dobrej brandy, nie mogłem zro­zu­mieć, jak łatwo opa­dła na skó­rzaną kanapę. Z dru­giej strony paso­wała do tego świata przez całe życie. Kiedy mama roz­wio­dła się z tatą i prze­pro­wa­dzi­li­śmy się z Moskwy do Nowego Jorku, mia­łem już trzy­na­ście lat.

Dzia­dek odwraca wzrok, patrząc na jedno z jedy­nych zdjęć w pokoju: moja matka, Kathe­rine, obej­mu­jąca swoją star­szą sio­strę, kiedy miały osiem i dzie­sięć lat. Pomimo fal­ba­nia­stych sukie­nek, które mają na sobie, wyglą­dają poważ­nie. Zawsze zasta­na­wia­łam się, czy foto­graf gro­ził, że utopi ich szcze­niaka czy coś w tym stylu.

– Chcia­łem, żeby­ście ty i twój kuzyn pozo­wali do cze­goś podob­nego, ale Andrei na to nie pozwo­lił – mówi, wyplu­wa­jąc imię mojego ojca, gdy popra­wia man­kiety bia­łej koszuli. – Powi­nie­neś tu być od samego początku. Mój jedyny wnuk, a ja ledwo cię zna­łem, dopóki nie sta­łeś się nasto­lat­kiem.

– To nie­for­tunne.

– To nie­do­pusz­czalne – wark­nął.

Pomimo swej gwał­tow­no­ści, rzadko pod­nosi głos, więc jestem zasko­czony tak samo jak Donna. Grzecz­nie odwraca wzrok.

Powstrzy­muję panikę, która nara­sta na jego ton. Prze­szłość to prze­szłość, a teraz muszę wymy­ślić, co do cho­lery zro­bię z ostat­nim rokiem stu­diów.

– Gdzie­kol­wiek się prze­niosę, musi tam być pro­gram hoke­jowy równy UMass. Czę­ściowo czas mojego debiu­tanc­kiego kon­traktu wynika z siły…

– Nie musimy się o to mar­twić. – Gestem wska­zuje kanapę. Krysz­ta­łowe karafki na wózku baro­wym obok mru­gają w świe­tle lampy, gdy wyj­muje dwa kie­liszki. – Usiądź.

– Dziadku.

Nalewa po kilka pal­ców brandy do każ­dego kie­liszka.

– Usiądź, Niko­lai.

Na dźwięk mojego praw­dzi­wego imie­nia, słu­cham. Powi­nie­nem był wie­dzieć, że jego pomoc będzie miała swoją cenę. Dzia­dek nie widzi róż­nicy mię­dzy decy­zjami biz­ne­so­wymi a spra­wami rodzin­nymi.

– Jeśli zro­bię to dla cie­bie, musisz mi coś obie­cać.

Wpa­truję się w szklankę. Bez względu na to, jak ciężko pra­co­wa­łem na tre­nin­gach i jak dobrze gra­łem w meczach, ni­gdy nie zasłu­ży­łem na miłość ojca, ale wciąż mogę na nią zasłu­żyć u dziadka. Cokol­wiek to jest, nie może być takie złe.

Cokol­wiek.

– Pra­cuj dla mnie po ukoń­cze­niu stu­diów. – Pra­wie zakrztu­si­łem się brandy.

– Co?

– Pomogę ci prze­nieść się do innej uczelni, takiej z dobrą dru­żyną hoke­jową, a w zamian, kiedy skoń­czysz szkołę, będziesz pra­co­wać dla rodzin­nej firmy.

– Ale… zamie­rzam grać w hokeja.

– Kilka lat spę­dzo­nych w bez­li­to­snej lidze, która roze­rwie twoje ciało na strzępy? Albo gorzej, dołą­cze­nie do ojca w KHL? Nie. Nie pozwolę na to.

– Poważ­nie myślisz, że zgo­dził­bym się na kon­trakt z dru­żyną mojego ojca? W Rosji?

– Był twoim pierw­szym tre­ne­rem.

– Dla mnie on nie żyje. – Wyplu­wam te słowa, mimo że serce mnie boli. Wska­zuję na bli­znę na mojej twa­rzy. – Dał mi to.

– Dosko­nale zdaję sobie z tego sprawę.

– Więc w ogóle mnie nie znasz.

– Znam cię, Niko­lai. Chcę dla cie­bie jak naj­lep­szej przy­szło­ści. Przy­go­to­wa­nie cię do prze­ję­cia Abney Indu­stries jest spo­so­bem, aby to się stało. Myśla­łeś, że nie mówię poważ­nie? Firma nie może przejść do byle kogo, kiedy odejdę. Albo ty, albo nikt.

Kiedy apli­ko­wa­łem na stu­dia, dzia­dek chciał, żebym poszedł na Harvard, jego alma mater. Dru­żyna hoke­jowa Harvardu jest świetna, ale UMass Amherst miał lep­szy sztab tre­ner­ski, więc powie­dzia­łem „tak” ich rekru­te­rom. Nie był też zachwy­cony dra­ftem Natio­nal Hoc­key League, ale i tak pogra­tu­lo­wał mi, gdy Sharks wybrali mnie w pierw­szej run­dzie. SKA St. Peters­burg, dru­żyna, którą mój ojciec tre­nuje w Kon­ti­nen­tal Hoc­key League, rosyj­skim odpo­wied­niku NHL, rów­nież mnie wybrała, ale ni­gdy nie trak­to­wa­łem tego jako poważ­nej opcji. Poczy­ni­łem inne ustęp­stwa – stu­dio­wa­łem nauki poli­tyczne, dając jasno do zro­zu­mie­nia, że chcę ukoń­czyć stu­dia przed pro­fe­sjo­nalną grą – ale dzia­dek ni­gdy nie powie­dział, że chce, abym dołą­czył do rodzin­nego biz­nesu zamiast, grać w hokeja.

Stoję, gdy dociera do mnie skala tego, o co mnie prosi.

– Nie możesz tego zro­bić.

– To jest hojne, synu. – On też wstaje. Jeste­śmy tego samego wzro­stu, więc jeśli nie chcę wyglą­dać jak tchórz, muszę patrzeć mu pro­sto w oczy. – Ukoń­czysz dobry uni­wer­sy­tet i roze­grasz kolejny sezon w swoim spo­rcie. Powiesz NHL i KHL, że prze­cho­dzisz na eme­ry­turę, przyj­miesz pracę i zaczniesz MBA na Colum­bii. Teraz wolał­bym Harvard na ostat­nim roku, ale pomy­śla­łem, że chcesz pozo­stać w tej samej lidze. Jest dla cie­bie miej­sce na Uni­wer­sy­te­cie McKee, a tre­ner jest gotowy, aby zacząć.

Na wzmiankę o McKee czuję ciarki na karku.

Przed tym bała­ga­nem mia­łem dobre lato. Obóz roz­wo­jowy z Shark­sami, czas spę­dzony z Cric­ke­tem i sza­leń­stwa z Isa­belle Cal­la­han, która, tak się składa, jest młod­szą sio­strą Coopera Cal­la­hana, kapi­tana dru­żyny hoke­jo­wej McKee – naj­więk­szego rywala szkoły UMass Amherst. Tego ostat­niego nie pla­no­wa­łem, a jeśli się o tym dowie, dostanę w szczękę, jak w przed­ostat­nim sezo­nie, ale pie­przyć to, jeśli nie było to tego warte.

Jeśli przejdę do McKee, będę na jej tere­nie. Tym razem z Cal­la­ha­nem jako kapi­ta­nem dru­żyny. Jestem pewien, że byłby pod­eks­cy­to­wany grą ze mną po tym, co powie­dzia­łem mu o jego dziew­czy­nie – nawet jeśli nie wie­dzia­łem wtedy, że się spo­ty­kają – kiedy zmie­rzy­li­śmy się zeszłej jesieni.

Na swoją obronę dodam, że to był pierw­szy raz, kiedy zoba­czy­łem Isa­belle. Minutę przed upad­kiem krążka i nie mogłem prze­stać się gapić; wymam­ro­ta­łem coś o niej jak głu­piec. Ukry­cie tego przez drwie­nie z Coopera na temat rudo­wło­sej, na którą nie mógł prze­stać się gapić, wyda­wało się wtedy mądrą decy­zją.

Zwy­kle kiedy gram, publicz­ność jest roz­ma­zana, ale Isa­belle pozo­stała kry­sta­licz­nie czy­sta. Śmiała się. Roz­ma­wiała z rodziną. Wyska­ki­wała z fotela, by dopin­go­wać brata, a jej uśmiech zapie­rał dech w pier­siach, tak że nie pra­gną­łem niczego wię­cej, niż by był skie­ro­wany do mnie. Jej ciemne i falu­jące włosy opa­dały luźno wokół twa­rzy w kształ­cie serca. Absur­dal­nie przy­po­mi­nała mi syrenę, może z powodu oczu nie­bie­skich jak ocean pod­czas burzy. Gdyby nie nazy­wała się Cal­la­han, zna­la­zł­bym ją po meczu i zacza­ro­wał drogę do jej łóżka.

Byłem gotów trzy­mać się od niej z daleka, gdy dowie­dzia­łem się, że była na waka­cyj­nym stażu u mojej matki. Nie zamie­rza­łem nawet tego ruszać.

Ale potem spo­tka­łem ją i nie mogłem się oprzeć. Nie dla­tego, że jej brata by to wku­rzyło, ale dla­tego, że cały czas, od kiedy zoba­czy­łem ją po raz pierw­szy, wie­dzia­łem że jest wyjąt­kowa, a wyjąt­ko­wość nie poja­wia się codzien­nie.

Tęsk­ni­łem za nią jak cho­lera, odkąd zakoń­czy­li­śmy nasz romans, ale ni­gdy nie spo­dzie­wa­łem się, że znów ją zoba­czę. Jeśli się zgo­dzę, nie będziemy tylko w tym samym mie­ście przez kilka mie­sięcy. Będziemy na tym samym kam­pu­sie, w tym samym małym mia­steczku. Nie mogę ryzy­ko­wać ponow­nego pój­ścia z nią do łóżka, zwłasz­cza tuż pod nosem jej brata.

– McKee? Mówisz poważ­nie?

– To dosko­nała szkoła.

– Nie możesz mnie do niczego zmu­sić.

– Nie – powie­dział lekko dzia­dek. – Jesteś doro­sły, możesz doko­ny­wać wła­snych wybo­rów. Ale pro­szę cię, abyś doko­nał wła­ści­wego.

– Zda­jesz sobie sprawę, że jestem dobry w tym, co robię, prawda? To całe moje życie.

– To wła­śnie mnie mar­twi. – Mocno ści­ska moje ramię. – Nie zaprze­czam, że masz talent. Wyraź­nie odzie­dzi­czy­łeś wiele rze­czy po swoim ojcu. Ale mar­twię się, że odzie­dzi­czy­łeś zbyt wiele nie­wła­ści­wych rze­czy.

Mru­gam, mocno. Mój umysł wiruje. Mógł­bym mu powie­dzieć, żeby się odpier­do­lił, ale nie wyklu­czył­bym, że zablo­kuje mi dostęp do każ­dej naj­lep­szej szkoły hoke­jo­wej w kraju, choćby tylko po to, żeby mnie wydy­mać, bo nie zga­dzam się na to, czego on chce. Mógł­bym spró­bo­wać grać w lidze junio­rów, dopóki Sharks nie będą gotowi do omó­wie­nia kon­traktu debiu­tanta, ale jest powód, dla któ­rego wybra­łem col­lege. Chcia­łem zdo­być wykształ­ce­nie i szansę na udział w Fro­zen Four. McKee wygrał go w zeszłym sezo­nie. Wielu ich pod­sta­wo­wych gra­czy wciąż jest w dru­ży­nie, w tym brat Isa­belle. Nic nie powstrzyma ich przed ponow­nym zwy­cię­stwem, zwłasz­cza ze mną na lodzie.

Dotar­cie do taty nie jest realną opcją. Ni­gdy nie mia­łem zamiaru grać w KHL, nawet jeśli nie był jesz­cze czę­ścią tej ligi.

To zosta­wia miej­sce dla McKee.

Jesz­cze jeden rok.

Jesz­cze jeden sezon.

I Isa­belle też tam będzie.

– Mówisz, że nie chcesz być taki jak on? Udo­wod­nij to. Wybierz inną ścieżkę.

Słowa dziadka wiszą w powie­trzu przez kilka dłu­gich sekund, drwiąc, gdy do mnie docie­rają.

Mówię wszyst­kim, że nie­na­wi­dzę mojego ojca, ale to nie­prawda. Wciąż go kocham, ponie­waż to on spo­wo­do­wał, że jestem taki, jaki jestem i cho­ciaż część z tego jest dobra, hokej zawsze był jedyną dobrą rze­czą w moim życiu – wiem, że okła­muję samego sie­bie, że nie odzie­dzi­czy­łem reszty. Prze­raża mnie dzień, w któ­rym się obu­dzę i zoba­czę go patrzą­cego na mnie w lustrze. To odła­mek w moim sercu, bolący z każ­dym ude­rze­niem.

I dla­tego nic poważ­nego nie mogło się wyda­rzyć z Isa­belle. Co, jeśli spró­buję i wszystko spier­dolę? Co, jeśli zra­nił­bym ją tak, jak przez pie­przone lata mój ojciec ranił moją matkę?

Nie mogę jej mieć, ale przy­naj­mniej mogę mieć hokej jesz­cze przez jeden sezon.

– Dobra. Zadzwoń do McKee.

Rozdział 4

4

Niko­lai

Ledwo wysze­dłem z biura dziadka, a już Cric­ket mnie przy­tu­liła.

– Wła­śnie usły­sza­łam – mówi, opie­ra­jąc się o moje ramię. – Przy­kro mi, Nik.

Pozwo­li­łem sobie wto­pić się w jej obję­cia. Jest wysoka i krą­gła, z kolek­cją oku­la­rów, która rywa­li­zuje ze skle­pem Warby Par­ker. Dzi­siej­sza para ma naprawdę ohydny odcień fio­letu, a odkąd ostat­nio ją widzia­łem, obcięła włosy. Zazwy­czaj miała się­ga­jące ramion ciemne fale, ale teraz obraca się w krę­gach cię­cia pixie.

Wygła­dziła włosy po bokach.

– Podoba ci się? Pomy­śla­łam, że dla­czego nie zde­fi­nio­wać się bar­dziej jako les­bijka i naprawdę prze­stra­szyć wszyst­kich face­tów na par­kie­cie.

Pry­cham. Cric­ket ma talent do dra­ma­ty­zo­wa­nia, jak ktoś inny, kogo znam. Albo raczej zna­łem. Ostat­nią rze­czą, o któ­rej muszę myśleć, jest to, jak dobrze Isa­belle doga­dy­wa­łaby się z moją kuzynką.

– Wyglą­dasz jak Kri­sten Ste­wart.

Jej oczy roz­bły­sły.

– Naprawdę tak myślisz?

– Jeśli zrzu­cisz oku­lary.

– Podo­bają mi się oku­lary. Są dzi­waczne.

– Są… uff. To kolor mojej nowej dru­żyny.

– Och, więc dzia­dek wcią­gnął cię gdzie indziej. Pochwal się.

Kie­ruję się do naj­bliż­szego pokoju z odro­biną pry­wat­no­ści, salonu z for­te­pia­nem i rzeźbą Jeffa Koonsa. Buty Cric­ket stu­kają o mar­mu­rową pod­łogę, gdy spie­szy się, by dotrzy­mać mi kroku. Emo­cje kłę­bią się w moim sercu, gro­żąc czymś głę­boko zawsty­dza­ją­cym – łzami – więc gryzę wnę­trze policzka i myślę o zasa­dach hokeja, dopóki nie miną.

Nie ma sensu opła­ki­wać utraty hokeja w moim życiu, dopóki to się nie sta­nie. Kiedy już stanę na czele kor­po­ra­cji, może prze­pra­cuję swoje smutki, kupu­jąc dru­żynę hoke­jową. Na razie muszę sku­pić się na teraź­niej­szo­ści, co obej­muje utrzy­ma­nie się w odpo­wied­nim nastroju do pracy. Wyjeż­dżam do McKee z samego rana, mając wystar­cza­jąco dużo czasu, aby się zaakli­ma­ty­zo­wać przed roz­po­czę­ciem zajęć.

– Nik? – W gło­sie Cric­ket sły­chać deli­katną nutę. Muszę być wystar­cza­jąco spięty, skoro ona to widzi. – Poważ­nie, co się stało?

Opa­dam na naj­bliż­szą kanapę i opusz­czam głowę na dło­nie.

– Zasłu­ży­łem na wyrzu­ce­nie.

– To nie­prawda.

– Pierw­szo­rocz­niak jest w szpi­talu, bo spier­do­li­łem. – Pod­no­szę głowę, gdy siada obok mnie. – Byłem odpo­wie­dzialny za dru­żynę.

– Ale to nie były twoje nar­ko­tyki. Nie rozu­miem, dla­czego po pro­stu nie powie­dzia­łeś prawdy.

– Ponie­waż John jest na sty­pen­dium w UMass – prze­ry­wam. – Jego rodzina nie ma dzie­się­ciu domów, Cric­ket. Nie ma for­tuny, na któ­rej mógłby się oprzeć. Gdyby UMass go wyrzu­cił, jego przy­szłość byłaby skoń­czona. Ja bym to zniósł. On nie.

Ni­gdy nie mia­łem naj­lep­szego przy­ja­ciela, ale John Hayes zbli­żał się ku temu. Miesz­ka­li­śmy razem na pierw­szym roku i jest jedyną osobą w dru­ży­nie, która zna prawdę o moim ojcu. Potrafi być idiotą, a przy­nie­sie­nie koki na imprezę zespołu było monu­men­tal­nie głu­pie. Zależy mi jed­nak na nim i nie mia­łem zamiaru na niego dono­sić. Lojal­ność wobec dru­żyny jest wszyst­kim.

Nawet jeśli z tego powodu zespół nie jest już mój.

– Ale to był jego wybór, nie twój. Powi­nie­neś był im powie­dzieć.

– To mój przy­ja­ciel i kolega z dru­żyny. I mój obo­wią­zek jako kapi­tana. – Udało mi się uśmiech­nąć. – Wszystko się udało. Dzia­dek bar­dzo hoj­nie pozwo­lił mi skoń­czyć stu­dia w McKee pod warun­kiem, że zaraz po tym przyjdę do niego do pracy.

– Mówisz poważ­nie?

– Tak.

– On nie może tego zro­bić.

– Może.

Nie jestem nawet zbyt zgorzk­niały. Świat kręci się wokół Jose­pha Abneya i nie ma sensu z tym wal­czyć. Jeśli dopnie swego – a dopnie – to w końcu będę ja. Ten, który ma wię­cej wła­dzy i bogac­twa, niż wie, co z tym zro­bić.

Mogę sobie wyobra­zić gor­sze życie. Nie każdy dostaje to, czego chce; to fakt. Nie­któ­rzy ludzie nie dostają niczego, czy to kocha­ją­cych rodzin, satys­fak­cjo­nu­ją­cych karier, czy roman­tycz­nych związ­ków. Powi­nie­nem był wie­dzieć, że jestem jed­nym z tych, któ­rym szczę­ście nie sprzyja.

– Wie, że zamie­rzasz grać zawo­dowo w hokeja, prawda? Na przy­kład za miliony dola­rów?

– Po co zara­biać miliony, upra­wia­jąc sport, który znisz­czy twoje ciało, skoro możesz zaro­bić miliardy w zarzą­dzie?

Cric­ket stoi, trzę­sąc się z obu­rze­nia.

– Czy on to powie­dział?

– Nie – mówię, cią­gnąc ją w dół. – W porządku.

– To jest defi­ni­cja cze­goś nie w porządku.

– Myśla­łem, że i tak nie rozu­miesz, dla­czego tak bar­dzo kocham hokej.

Ni­gdy nie upra­wiała sportu na poważ­nie, poza teni­sem, a i to było tylko po to, aby wypeł­nić jej poda­nie na stu­dia. Uważa, że to dziwne, że hokej to prak­tycz­nie powie­trze, któ­rym oddy­cham. To nie­smaczne przy­po­mnie­nie o moim ojcu, a nie wyraz cze­goś, czego chcę na wła­sną rękę.

Kto wie, może wszy­scy mają rację. Nie miał­bym tej miło­ści bez niego.

Zasta­na­wiam się, co by rzekł, gdyby wie­dział, że zamie­rzam odejść. W końcu się o tym dowie, ma mnie na oku. W kółko obie­cuję sobie, że prze­stanę odbie­rać jego tele­fony, ale on znaj­duje spo­sób, aby przy­cią­gnąć mnie z powro­tem. Nie­na­wi­dzę tego, jak dobrze jest roz­ma­wiać z nim po rosyj­sku, nie wspo­mi­na­jąc o ataku paniki, z któ­rym muszę wal­czyć po roz­łą­cze­niu się.

– Nie wiem. Ale wiem, że to dla cie­bie ważne, co jest dla mnie wystar­cza­jące. Szcze­rze mówiąc, dzia­dek potrafi być cza­sami takim kuta­sem.

– Firma powinna nale­żeć do cie­bie.

– Ni­gdy nie miała być moja. – Jej ton jest wystar­cza­jąco neu­tralny, ale wyła­puję błysk fru­stra­cji w jej oczach. Dzia­dek ni­gdy nie trak­to­wał jej tak poważ­nie, jak na to zasłu­guje, co jest śmieszne, bio­rąc pod uwagę, jak jest genialna. W tej chwili pra­cuje dla firmy capi­tal ven­ture, wycie­ra­jąc par­kiet gieł­dowy z innymi współ­pra­cow­ni­kami, ale wiem, że wola­łaby miej­sce w zarzą­dzie Abney Indu­stries.

– To zawsze miało być twoje. Nie miał syna, ale przy­naj­mniej ma wnuka, a ponie­waż jesteś męż­czy­zną, a ja nie, zawsze będziesz lep­szym wybo­rem.

– Niko­lai?

Odry­wam wzrok od Cric­ket na dźwięk głosu mamy.

Moja matka zawsze była ele­gancką kobietą. W Rosji ozna­czało to dro­gie futra i ide­al­nie uło­żone włosy, ale bez wpływu mojego ojca przy­jęła natu­ralną ten­den­cję do bohemy, tak wyso­kiej klasy, jak to tylko moż­liwe. Dziś jest w szpil­kach i sukience, któ­rej kolor Isa­belle okre­śli­łaby jako bar­win­kowy, a jej blond włosy deli­kat­nie skrę­cone opa­dają na jej ramiona.

Zdej­muje parę czer­wo­nych oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych i ostroż­nie chowa je do torebki.

– Mia­łeś oka­zję poroz­ma­wiać z dziad­kiem?

– Rano wyjeż­dżam do McKee.

– Och, dobrze. – Całuje mnie w poli­czek. Oczy­wi­ście w ten bez blizn. Jestem pewien, że jest w złym nastroju; wzdryga się, gdy na mnie patrzy, uwię­ziona we wspo­mnie­niach. Tak bar­dzo jestem podobny do ojca, że już nawet nie ogląda mnie, gdy gram w hokeja. Pod­czas mojego pierw­szego meczu w Ame­ryce, po tym jak zosta­wi­li­śmy tatę, spoj­rzała na mnie, zamarła i ucie­kła; wysłała samo­chód, żeby zabrał mnie do domu, kiedy mecz się skoń­czył. – McKee? – dopy­tuje. – Musisz pozdro­wić ode mnie Izzy. Miło było mieć asy­stentkę, która naprawdę wszystko rozu­miała.

Nie mia­łem wąt­pli­wo­ści, że Isa­belle była dosko­nała w swo­jej pracy, ale uśmiech­ną­łem się na potwier­dze­nie tego. Mama nie ma poję­cia, że byli­śmy ze sobą, ale lubię myśleć, że w innych oko­licz­no­ściach, by to zaak­cep­to­wała.

– Jestem pewien, że będzie zachwy­cona.

– Nie rozu­miem, dla­czego musieli cię wyda­lić. Jak­by­śmy nie dali tej szkole wystar­cza­jąco dużo pie­nię­dzy.

– To nie ma zna­cze­nia.

– Oczy­wi­ście, że tak, kocha­nie. Wiem, że wybra­łaś to miej­sce nie bez powodu.

– Dzia­dek każe mu pra­co­wać dla firmy, kiedy skoń­czy stu­dia – wtrąca Cric­ket.

Mama mru­gnęła. Nie do końca wiem, ale myślę, że to ją zasko­czyło.

– Jestem pewna, że ma swoje powody.

– Nik ma hokej.

– I zobacz, jak dobrze wyszło to jego ojcu – wark­nęła. Zaru­mie­niła się. – To zna­czy… Niko­lai, kocha­nie…

– W porządku. – Obcho­dzę ją dookoła.

– Muszę się spa­ko­wać.

– Zjedzmy lunch, zanim wyj­dziesz. Albo kola­cję. W któ­rej­kol­wiek restau­ra­cji chcesz.

Prze­ły­kam resztki śliny, która zalega mi w gar­dle. Ni­gdy nie wini­łem matki za to, że została z ojcem tak długo – on jest magne­tyczną siłą, cza­ru­jącą i wręcz uwo­dzi­ciel­ską, kiedy chce – ale na­dal nie­na­wi­dzę myśleć o latach, które spę­dziła, zakry­wa­jąc swoje siniaki maki­ja­żem i uspra­wie­dli­wia­jąc go.

Nasz zwią­zek jest kru­chy, to taniec, w któ­rym żadne z nas nie zna kro­ków. Pomi­ja­jąc odle­głość, cie­szę się, że jest tutaj i jest szczę­śliw­sza niż wcze­śniej. Ma teraz swoją firmę zaj­mu­jącą się pla­no­wa­niem ślu­bów i wszyst­kich przy­ja­ciół, któ­rych znała, zanim ucie­kła z tatą, i ci wszy­scy przy­ja­ciele przy­jęli ją ponow­nie. Dzia­dek powi­tał ją, pomimo ich zerwa­nej rela­cji, a część mnie nie może powstrzy­mać się od wdzięcz­no­ści za to.

– Jasne – mówię po zbyt dłu­giej pau­zie. – Brzmi nie­źle.

Cric­ket rzuca się, gdy tylko mama wycho­dzi z pokoju.

– Idziesz do szkoły Isa­belle? Tej Isa­belle? Czy ja dobrze usły­sza­łam?

– To nic nie zna­czy.

– Co u niej sły­chać?

– Nie mam poję­cia. Wiesz o tym.

– Ok, jasne, jak­byś nie śle­dził jej na Insta.

– To nie ma zna­cze­nia, że ona tam będzie. – Zeskro­buję butem plamę na pod­ło­dze. Oczy­wi­ście szu­ka­łem jej Insta­grama, ale nie zamie­rzam się do tego przy­zna­wać. Połowa zdjęć na jej tablicy przed­sta­wia ją z rodziną; nasze dzie­ciń­stwo nie mogłoby być bar­dziej różne, gdy­by­śmy pró­bo­wali. – Będę w dru­ży­nie jej brata, a on już mnie nie lubi, pamię­tasz?

Cric­ket sze­roko otwo­rzyła oczy.

– O cho­lera. Racja.

– A poza tym ona i tak pora­dzi sobie lepiej ode mnie – mówię, prze­cze­su­jąc dło­nią włosy. – Lepiej, żeby ustat­ko­wała się z face­tem, który na nią zasłu­guje, z kimś, o kogo jej bra­cia ni­gdy nie będą musieli się mar­twić, jeśli cho­dzi o wła­ściwe trak­to­wa­nie ich młod­szej sio­stry. Z kimś, kto nie będzie się bał dnia, w któ­rym jego zwią­zek zmieni go w ojca.

– To nie jest…

– To prawda. – Zmu­szam się do uśmie­chu. To maska i nor­mal­nie Cric­ket nie mia­łaby oka­zji jej zoba­czyć, ale ostat­nią rze­czą, jakiej potrze­buję jest jej zachęta. Nie mogłem nawet zmu­sić się do poże­gna­nia Isa­belle ostat­niego dnia jej stażu; zosta­wi­łem ją śpiącą w jej miesz­ka­niu. – Kiedy widzia­łaś mnie w związku? Zła­mał­bym jej serce.

I może i ją samą.

Cric­ket przy­gląda mi się, wyraź­nie nie­prze­ko­nana.

– A co z twoim ser­cem?

Rozdział 5

5

Izzy

– Semestr wła­ści­wie jesz­cze się nie zaczął – mówi Vic­to­ria, cią­gnąc mnie za rękę do Haver­hill House. – Poju­trze posłu­chaj Ale­xis.

Wbi­jam stopy w zie­mię, zatrzy­mu­jąc nas obie. Ubra­łam się, gdy poja­wiła się w domu, uzbro­jona w maki­jaż i zapew­nie­nia, że zosta­niemy na tej impre­zie tylko przez chwilę, ale słowa tre­nerki wciąż odbi­jają się echem w mojej gło­wie. Nie powie­działa mi wprost, żebym nie impre­zo­wała, ale z pew­no­ścią nie roz­pra­szać się, ozna­cza rów­nież nie być nawa­loną w domu senio­rów.

Z dru­giej strony Vic­to­ria ma rację. Z natury jestem towa­rzy­ska i może będę w sta­nie lepiej sku­pić się na zaję­ciach, gdy już zaspo­koję impre­zowy głód. Tylko tro­chę. Kilka piw, kilka tań­ców, może tro­chę flirtu. I zde­cy­do­wa­nie przy­da­łaby mi się ta druga opcja, ponie­waż nie zapo­mnę o Niko­laiu, dopóki nie znajdę odpo­wied­niej roz­rywki.

– Dwa drinki – mówię, sta­ra­jąc się przy­brać surowy ton. Usta Vic­to­rii drgają, gdy wal­czy z uśmie­chem. – Dwa drinki i pięt­na­ście minut tańca. To wszystko.

– Jej! – Wciąga mnie w lepki uścisk. Pod koniec sierp­nia powie­trze jest nie­mi­ło­sier­nie wil­gotne; w Haver­hill będzie tro­pik. Na szczę­ście piwo jest na wpół zimne. – To będzie świetna zabawa.

Oprócz tego, że jest moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką, Vic­to­ria jest świetną siat­karką. Gra na pozy­cji libero i nawet jako pierw­szo­rocz­niak z prze­ko­na­niem kie­ro­wała obroną. Pozna­ły­śmy się w gim­na­zjum pod­czas obozu siat­kar­skiego i przez lata tylko się do sie­bie zbli­ży­ły­śmy. Rów­no­wa­że­nie inten­syw­nych har­mo­no­gra­mów spor­to­wych czwórki dzieci nie było łatwe dla moich rodzi­ców i za każ­dym razem, gdy mój tur­niej nie był na szczy­cie listy, jej rodzina miała na mnie oko. Jadły­śmy pizzę w łóżku w hotelu, gdy w tele­wi­zji pusz­czali Przy­ja­ciół, a następ­nego dnia dawa­ły­śmy z sie­bie wszystko, by jak naj­le­piej roze­grać każdy set. Wciąż robi mi się cie­pło na sercu, gdy pomy­ślę o tym, jak bar­dzo były­śmy pod­eks­cy­to­wane, kiedy obie dosta­ły­śmy się do McKee.

Masze­ruje chod­ni­kiem, zmu­sza­jąc mnie do pod­bie­ga­nia.

– Te obcasy nie są prze­zna­czone do szyb­kiego poru­sza­nia się.

– Im szyb­ciej pój­dziesz, tym szyb­ciej zali­czysz.

– Powie­dzia­łam poflir­to­wać, Torie.

– Naj­lep­szym spo­so­bem na prze­zwy­cię­że­nie roz­sta­nia jest odskocz­nia.

– A ty się na tym znasz? Ty i Aaron jeste­ście prak­tycz­nie sta­rym mał­żeń­stwem.

Vic­to­ria spo­tyka się z Aaro­nem Rem­beau, bram­ka­rzem w dru­ży­nie Coopera. Jest to na tyle poważne, że spę­dziła więk­szość lata w jego rodzin­nym domu nad jezio­rem w Michi­gan, opa­la­jąc się na jego łodzi i budu­jąc więzi z jego kuzy­nami. Mała, samo­lubna część mnie nie­na­wi­dzi tego, że tak dobrze wyszło jej z hoke­istą, ale cho­wam to głę­boko. Może uda mi się zapla­no­wać ślub Rem­beau – Yoon.

Uśmie­cha się, okrę­ca­jąc włosy wokół palca. Jestem pewna, że myśli o sze­ścio­paku Aarona.

– Tak, uwiel­biam tego głupka.

– W każ­dym razie, Nik i ja ni­gdy się nie spo­ty­ka­li­śmy. Nie ma się nad czym roz­wo­dzić.

– Spę­dzi­łaś lato, włó­cząc się po całym Man­hat­ta­nie. I Hamp­tons. – Zatrzy­muje się na szczy­cie wzgó­rza i kła­dzie ręce na bio­drach.

Haver­hill House – który w rze­czy­wi­sto­ści jest osie­dlem zwy­kłych domów, kupio­nych i prze­kształ­co­nych przez uni­wer­sy­tet w miesz­ka­nia poza kam­pu­sem dla senio­rów – błysz­czy tuż za nim, z okien wylewa się świa­tło.

– A czy w grę nie wcho­dził jacht? Obser­wo­wa­łam te pry­watne histo­rie jak jastrząb.

– Nie był jego… nie­ważne. To nie ma zna­cze­nia. Nawet go tu nie ma. – Sta­wiam kilka nie­pew­nych kro­ków. Cho­lera, te głu­pie szpilki. – Zacze­kaj.

Facet przy drzwiach spo­gląda na nas z uzna­niem, zanim zapra­sza nas do środka. Cena wstępu na taką imprezę – wygląd jak prze­ką­ska – ni­gdy nie prze­staje mnie obrzy­dzać, ale wiem, że nie ubra­łam się tak dla face­tów na impre­zie.

Jasne, mogą patrzeć, ale wci­snę­łam się w tę obci­słą żółtą sukienkę, wło­ży­łam stopy w te śmier­cio­no­śne szpilki i nało­ży­łam pełny maki­jaż, ponie­waż uwiel­biam wyglą­dać sek­sow­nie.

– Drinki? – Vic­to­ria prze­krzy­kuje Oli­vię Rodrigo. Ktoś włą­czył tu świa­tło stro­bo­sko­powe, przez co tłum tań­czą­cych, roz­ma­wia­ją­cych i flir­tu­ją­cych ciał wygląda dziw­nie, nie­mal kosmicz­nie. Cała ta scena już przy­pra­wia mnie o ból głowy, ale ubra­łam się i przy­je­cha­łam aż tutaj, więc tylko uśmie­cham się i kiwam głową.

Wypi­jam jedno piwo, potem dru­gie i na tym koń­czę. Vic­to­ria robi to samo, po czym cią­gnie mnie na par­kiet. Ska­czemy w rytm muzyki, śpie­wa­jąc słowa pio­se­nek i pozwa­la­jąc naszym kucy­kom wiro­wać dookoła. Pot spływa mi po skroni; jest tu tak samo wil­gotno jak na zewnątrz, ale wiem, że to tylko dodaje bla­sku mojej twa­rzy. Błysz­czący roz­świe­tlacz, prze­zro­czy­sty błysz­czyk. Eyeli­ner, który Vic­to­ria nało­żyła pewną ręką.

Po kilku pio­sen­kach zaczy­nam zauwa­żać spoj­rze­nia. Dzięki obca­som moje nogi wyglą­dają na wyjąt­kowo dłu­gie, a jasna sukienka jest prak­tycz­nie latar­nią w bły­sku świa­tła stro­bo­sko­po­wego. Vic­to­ria obraca mnie, śmie­jąc się, gdy pra­wie tracę rów­no­wagę. Robię to samo w odwe­cie i prze­wra­camy się nawza­jem. Jestem tylko oszo­ło­miona, ale nie mogę prze­stać się uśmie­chać. Ener­gia muzyki i tłumu wokół nas działa jak magia, tka­jąc zaklę­cie, które utrzy­muje moje bio­dra w ruchu.

Ktoś chwyta mnie za nad­gar­stek, odwra­ca­jąc. To absur­dalne, ale czuję szczyptę roz­cza­ro­wa­nia, gdy widzę, że to tylko kolejny facet ze zbyt cza­ru­ją­cym uśmie­chem. Mocna szczęka, szczu­pła talia, wygląda jakby chciał mnie posma­ko­wać.

Nik jest kilka godzin stąd, w Amherst. Muszę wziąć się w garść. Ni­gdy nie ruszę dalej, jeśli nie udo­wod­nię sobie, że jestem do tego zdolna.

Uśmie­cham się sama do sie­bie, więc chło­pak przy­ciąga mnie, ocie­ra­jąc się o mnie.

Koły­szę bio­drami w rytm muzyki, wdy­cha­jąc kwa­śny zapach jego potu. Jego dłoń prze­suwa się po moim boku, zatrzy­mu­jąc na żebrach. Zabor­czy, mimo że go nie znam. Ni­gdy wcze­śniej go nawet nie widzia­łam. Odwra­cam się w jego uści­sku, mając przy­naj­mniej nadzieję zapy­tać o jego imię. Potrak­to­wał to jako pozwo­le­nie na prze­je­cha­nie pal­cami tuż nad moim tył­kiem.

Uśmiech znika z mojej twa­rzy. Dla­czego faceci zawsze chcą przejść do seksu? Jestem pewna, że gdy­bym rzu­ciła mu odpo­wied­nie spoj­rze­nie, zna­la­złby nie­za­miesz­kany pokój w tym domu i wycią­gnął pre­zer­wa­tywę z port­fela. Nie jest nie­atrak­cyjny. Ma miły uśmiech. Gdy­by­śmy zamiast tego spo­tkali się na zaję­ciach, a on zapro­siłby mnie na kola­cję, praw­do­po­dob­nie bym się zgo­dziła. Nie chcę wpaść w zeszło­roczny sche­mat, zado­wa­la­jąc się pod­ry­wami, które ni­gdy do niczego nie pro­wa­dziły.

I tak, w porządku, spę­dzi­łam lato zaspo­ka­ja­jąc tę sferę z Nikiem, nie ocze­ku­jąc wię­cej. Ale pomimo tej swo­body, Nik trosz­czył się o mnie. Może nie zale­żało mu na tyle, by zostać ze mną aż do mojego prze­bu­dze­nia, tego ostat­niego ranka, ale z tego nie wynika, że nic dla niego nie zna­czy­łam. Kiedy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy, zapy­ta­łam go, czy chce się ze mną prze­spać tylko dla­tego, że będzie mógł góro­wać nad Coope­rem. Ale potrzą­snął głową i powie­dział, że zauwa­żył mnie po raz pierw­szy w zeszłym roku, pod­czas meczu UMass w McKee. Powie­dział, że jestem wyjąt­kowa, a ja mu uwie­rzy­łam.

Pro­mień świa­tła w czło­wieku.

Tak cho­ler­nie piękna.

Spo­sób, w jaki wypo­wia­dał moje imię, zawsze przy­spie­szał mój puls.

„Isa­belle”, ktoś mówi do mnie.

Tak wła­śnie było. Tak wła­śnie jak…

Moje serce przy­spie­sza.

Zer­kam przez ramię i napo­ty­kam spoj­rze­nie Niko­laia.

Pozna­ła­bym tę twarz wszę­dzie. Zmierz­wione brą­zowe włosy i twarz pełna kuszą­cych kątów. Głę­bo­kie, prak­tycz­nie grzeszne oczy. Bli­zna cią­gnąca się od dol­nej powieki aż do szczęki, nada­jąca jego twa­rzy nie­za­prze­czalną powagę. Naka­zuje – nie, domaga się – uwagi.

I oto jest, patrzy na faceta tań­czą­cego ze mną, jakby chciał urwać mu głowę.

Nie sły­szę już muzyki. Nie czuję potu na skó­rze. Nie zauwa­żam niczego ani nikogo oprócz niego, uśmie­cha­ją­cego się do mnie, jakby ni­gdy nie odszedł.

– Sło­neczko – mru­czy. – Tęsk­ni­łaś za mną?

Rozdział 6

6

Niko­lai

Trzeba przy­znać, że nie ude­rzam faceta łapią­cego Isa­belle. Nie reaguję też, gdy pró­buje mnie ude­rzyć, prze­kleń­stwa spa­dają z jego ust jak kon­fetti. Odwra­cam się, gdy nazywa ją suką, a moje spoj­rze­nie wystar­cza, by roz­pły­nął się w tłu­mie. Pijany dupek.

Chwy­tam jej dłoń, gdy pro­wa­dzę ją z dala od par­kietu, przez dom i w końcu na podwórko. Kiedy czuję mgli­ste nocne powie­trze, biorę pełny oddech po raz pierw­szy, odkąd zda­łem sobie sprawę, że nie wyobra­zi­łem jej sobie.

Wyrywa mi rękę.

– Nik?

Wsu­wam ręce do kie­szeni dżin­sów, przy­glą­da­jąc się jej. Nie przy­sze­dłem na imprezę, aby ją zna­leźć – chcia­łem tylko wyrzu­cić z sie­bie tro­chę pary przed jutrzej­szym spo­tka­niem z moim nowym tre­ne­rem – ale nie można było jej zigno­ro­wać, tań­czyła w środku tłumu. Na początku powie­dzia­łem sobie, że skoń­czę piwo i wyjdę, zanim mnie zauważy, ale potem zaczęła tań­czyć z tym dup­kiem i coś w spo­so­bie, w jaki zesztyw­niała w jego ramio­nach uru­cho­miło mój dzwo­nek alar­mowy. Wiem, że nie mam do niej więk­szego prawa niż on, ale, kurwa, cóż, jeśli tak tego nie czuję. Była moja przez trzy mie­siące i na­dal jest moja, a te tygo­dnie ciszy nie mają zna­cze­nia. Jak do cho­lery mogłem myśleć, że to znik­nie w momen­cie, gdy nie będzie jej każ­dego dnia w biu­rze mojej matki? Że będę w sta­nie trzy­mać się z daleka?

– To naprawdę ty – wzdy­cha. – Jak…

– Znasz tego faceta?

– Co?

– On nie jest twoim chło­pa­kiem, prawda? – Rumieni się na tyle mocno, że widzę to w świe­tle księ­życa.

– Nie. To tylko jakiś facet.

– Zaczy­nał być cał­kiem zna­jomy. – Zaci­skam zęby. – Wyda­wa­łaś się czuć nie­zręcz­nie.

– Dałam sobie radę.

– Naprawdę?

Ona tylko mruży oczy.

– Co ty tu w ogóle robisz? Dla­czego nie jesteś w szkole?

Nie dziwi mnie, że tak szybko skrzy­żo­wały się nasze ścieżki. Magne­tyzm mię­dzy nami poja­wił się od pierw­szego poca­łunku, na tyl­nym sie­dze­niu samo­chodu w dro­dze do mojego miesz­ka­nia, po tym, jak zabra­łem ją na kola­cję do Per Se. Jej tru­skaw­kowy błysz­czyk na ustach, psotny uśmiech, spo­sób, w jaki jęczała, gdy przy­ci­sną­łem ją do ściany windy z ręką pod jej spód­nicą – nie mógł­bym tego zapo­mnieć, nawet gdy­bym pró­bo­wał.

Teraz ma na sobie obci­słą żółtą sukienkę na cien­kich ramiącz­kach, a szpilki wydłu­żają jej opa­lone nogi. Włosy są spięte wysoko w gładki kucyk, ale kilka luź­nych kosmy­ków arty­stycz­nie okala jej twarz. Bro­kat mieni się na jej policz­kach i na oboj­czyku.

Gdy­bym pochy­lił się, by ją poca­ło­wać, ode­pchnę­łaby mnie, czy przy­cią­gnęła?

– Pamię­tasz ślub w Hamp­tons? W Saga­po­nack? – Robię krok w jej kie­runku, opie­ra­jąc ją o naj­bliż­sze drzewo. Prze­ciąga języ­kiem po ustach. Bro­kat na jej policz­kach mieni się jak gwiezdny pył. – Dzie­li­li­śmy się butelką różo­wego Dom.

Nie­wielki, zasko­czony uśmiech zła­go­dził nieco jej nie­uf­ność. Wciąż jestem napięty, ale ten uśmiech mnie odpręża. Po tygo­dniach tęsk­noty za nią jestem głodny każ­dego szcze­gółu. Mówi­łem sobie, że odle­głość pomoże, ale tak się nie stało, a teraz nie ma żad­nego dystansu. Chłonę ocean jej oczu, opie­ra­jąc się impul­sowi, by przy­ci­snąć moje ciało do jej cie­pła.

Powin­ni­śmy czuć się źle. Nie ma już lata i każdy z imprezy mógłby nas zoba­czyć. Ale ja nie chcę się odsu­nąć, ona chyba też nie, bo nawet nie drgnie.

W szpil­kach jest pra­wie tak wysoka jak ja. Tak łatwo byłoby ją poca­ło­wać. Zli­zał­bym błysz­czyk, a ona uśmiech­nę­łaby się z zachwy­tem, po czym przy­su­nę­łaby się bli­żej, tak jak robiła to przez całe lato.

– Pamię­tam – mówi po chwili prze­rwy. Jej oczy poszu­kują moich. – Poszli­śmy kąpać się nago.

– Było mroźno.

Uśmie­cha się sze­roko.

– Masz na myśli orzeź­wia­jąco.

– Nie wszedł­bym, ale bałem się, że uto­niesz. – Odwza­jem­niam jej uśmiech. – Byłoby to kło­po­tliwe dla gości wesel­nych.

– Pie­przysz głu­poty – par­sk­nęła.

Nie mogę się powstrzy­mać; obej­muję jej pod­bró­dek, uno­sząc twarz do góry. Jest taka ładna, że nie mogę tego znieść. Przez całe lato cią­gle do niej wra­ca­łem. Obie­cy­wa­łem sobie, że to zakoń­czę, ale potem myśla­łem o tym, że już ni­gdy jej nie przy­tulę, ni­gdy nie poca­łuję, ni­gdy nie posma­kuję i moje wąt­pli­wo­ści wyla­ty­wały przez okno.

– Wcze­śniej tań­czy­łaś dla mnie. Na pia­sku, z roz­pusz­czo­nymi wło­sami. To też pamię­tasz?

Zapiera jej dech.

– Oczy­wi­ście. Myśla­łeś, że to głu­pie.

Potrzą­sną­łem głową.

– Nie ma mowy.

– Jak naj­bar­dziej.

– Źle to pamię­tasz.

– Czyżby? – Krzy­żuje ręce na pier­siach, co uwy­pu­kla jej małe, ide­alne cycki i mnie roz­pra­sza. – To ty poja­wi­łeś się na moim kam­pu­sie nie­spo­dzie­wa­nie, a teraz nazy­wasz mnie kłam­czu­chą? Wow.

– Na naszym kam­pu­sie.

– Co?

– Myśla­łem, że twój brat będzie cho­dził i opo­wia­dał wszyst­kim, któ­rych zna. – Pra­wie szar­pię ją za kucyk, ale powstrzy­muję się w ostat­niej chwili. – Inte­re­su­jące.

– O czym miał wszyst­kim opo­wia­dać?

– UMass mnie wyrzu­cił. – Wpa­truję się w jej oczy, a kark mi się nagrzewa. To, że moja rodzina się dowie to jedno; nie możesz stra­cić apro­baty, któ­rej ni­gdy nie mia­łeś; ale przy­zna­nie się do tego przed nią jest żenu­jące. Nie żałuję tego, co zro­bi­łem, nawet jeśli dopa­dła mnie rze­czy­wi­stość, ale to nie zna­czy, że czuję się dobrze, mówiąc o tym. – Wła­śnie się tu prze­nio­słem.

– Och, Nik – mówi miękko. – Co się stało? Wszystko w porządku?

Mimo że spę­dzi­łem z nią lato, jestem zasko­czony jej natych­mia­stową empa­tią. Jest słod­sza, niż kto­kol­wiek na to zasłu­guje, zwłasz­cza ja.

– Nic mi nie jest.

Bie­rze moją dłoń i ści­ska.

– Ale tak ci się tam podo­bało. Mówi­łeś mi o tym.

– Tak. – Prze­ły­kam ślinę, spo­glą­da­jąc na nasze sple­cione palce.

Zaci­ska usta, ale zamiast pytać o szcze­góły, potrząsa głową.

– Nie mogę uwie­rzyć, że to zro­bi­łeś.

– To zna­czy?

– Dla­czego tutaj? – Sztur­cha mnie mocno w żebra, gdy się odsuwa. – Nie możesz tak po pro­stu poja­wić się tutaj, mówiąc o Hamp­tons. Zacho­wy­wać się jak…

– Nie mia­łem wyboru.

– Och, jestem pewna – stwier­dza z cierpką nutą w gło­sie. – Rodzina taka jak twoja i nie mogłeś wywal­czyć miej­sca w jed­nej z tuzina innych fan­ta­stycz­nych szkół hoke­jo­wych. Musia­łeś poja­wić się tutaj i utrud­nić mi przej­ście nad tym do porządku dzien­nego.

– Nie znasz sytu­acji. Mój dzia­dek…

– Nie możesz odcho­dzić, a potem poja­wiać się i pytać, czy za tobą tęsk­nię – wark­nęła. Pociera policzki, roz­ma­zu­jąc bro­kat. – To nie­spra­wie­dliwe.

– Izzy? – woła ktoś. – Gdzie jesteś?

– Tutaj! – Jej głos jest cał­ko­wi­cie rado­sny, jakby wła­śnie nie dźgnęła mnie w klatkę pier­siową. W chwili, gdy moje stopy ude­rzyły o chod­nik przed budyn­kiem, poża­ło­wa­łem tego. Ale nie mogłem się zmu­sić do poże­gna­nia, a część mnie myślała, że będzie lepiej dla nas obojga, jeśli nie będziemy mieli szansy na emo­cje. Jed­nak to ją zra­niło. Ja zra­ni­łem ją. Widzę to w jej oczach.

Dziew­czyna z pro­stymi czar­nymi wło­sami pod­cho­dzi, marsz­cząc czoło pokryte bro­ka­tem. Jej sukienka jest podobna do sukienki Isa­belle, obci­sła i jasna, ale zie­lona.

– Co się dzieje? – Patrzy na mnie, a potem na Isa­belle. – Czy coś jest nie tak?

– Nie – mówi Isa­belle. Bie­rze pod ramię swoją przy­ja­ciółkę. – Po pro­stu chodźmy, jutro rano mamy tre­ning.

– Czy to nie on? – Jej przy­ja­ciółka pyta sce­nicz­nym szep­tem. – No wiesz?

Isa­belle po pro­stu zaczyna iść.

– Daj spo­kój, Torie. Chodźmy.

Zanim dotrą za daleko, wołam jej imię. Odwraca się, przy­gry­za­jąc wargę.

Powi­nie­nem był ją poca­ło­wać, kiedy mia­łem oka­zję.

– Powin­ni­śmy poroz­ma­wiać.

– Nie wiem. – Coś migo­cze w jej spoj­rze­niu, zbyt szybko, abym mógł to wychwy­cić. – To ty wysze­dłeś bez słowa.

Rozdział 7

7

Niko­lai

Spo­tka­nie z nowym tre­ne­rem zawsze jest stre­su­jące. Spo­tka­nie z nowym tre­ne­rem i face­tem, z któ­rego sio­strą spa­łeś całe lato? I to po tym, jak mu naga­da­łeś o jego dziew­czy­nie? To jak dola­nie oliwy do ognia.

Stu­kam pal­cami o opar­cie krze­sła, cze­ka­jąc w biu­rze tre­nera Rydera. Nie mogę prze­stać się wier­cić. To ładna prze­strzeń – choć bar­dzo fio­le­towa, jak wszę­dzie w tym hoke­jo­wym obiek­cie – i w innych oko­licz­no­ściach chciał­bym przyj­rzeć się bli­żej tro­feom i nagro­dom za biur­kiem. Larry Ryder jest czło­wie­kiem z Harvardu, co jest jedyną rze­czą, którą dzia­dek pochwala w tej całej gów­nia­nej sytu­acji. Nie pozwolę, by mój ostatni sezon zakoń­czył się czymś innym niż trzy­ma­niem w rękach kra­jo­wego tro­feum, więc oto jestem. Cze­kam. Mocno świa­domy faktu, że jestem z powro­tem w pobliżu Isa­belle. Po tym, jak opu­ściła wczo­raj­szą imprezę ze swoją przy­ja­ciółką, zosta­łem roz­wa­lony na tyle, że pra­wie zapo­mnia­łem o tym, co mi powie­działa. W końcu powlo­kłem się do aka­de­mika i na pierw­sze zaję­cia tego ranka.

Zasta­na­wiam się, czy jest teraz na tre­ningu. Założę się, że wygląda fan­ta­stycz­nie, gdy jest w środku meczu siat­kówki. Obci­sła koszulka, krót­kie spodenki, te uro­cze nako­lan­niki… Gdy­bym ją zoba­czył, musiał­bym oprzeć się chęci pocią­gnię­cia jej za kucyk i zli­za­nia potu ze skroni. Takie myśle­nie nie przy­nosi mi żad­nych korzy­ści, zwłasz­cza że wygląda na to, że ni­gdy wię­cej nie zechce ze mną roz­ma­wiać, więc odchy­lam głowę do tyłu.

Jezu. Nawet na sufi­cie mają fio­let.

Reszta kam­pusu wydaje się fajna, cho­ciaż nie zwie­dzi­łem zbyt wiele poza dotar­ciem na zaję­cia i… jak­kol­wiek nazywa się to miej­sce. Chyba Mar­kley Cen­ter. Asy­stent tre­nera opro­wa­dził mnie po pocze­kalni dla zawod­ni­ków, suchej szatni, głów­nej szatni, lodo­wi­sku tre­nin­go­wym, are­nie – morzu fio­le­to­wych try­bun i ogrom­nej koro­nie nama­lo­wa­nej na środku lodo­wi­ska, na wypa­dek gdy­bym zapo­mniał, gdzie jestem – po biu­rach per­so­nelu, cen­trum medycz­nym i siłowni. Jest tam także jesz­cze jedna siłow­nia, z któ­rej może korzy­stać każdy spor­to­wiec na tere­nie kam­pusu, a także cen­trum odnowy bio­lo­gicz­nej i spa. Lek­ko­atle­tyka zawsze była mocną stroną Uni­wer­sy­tetu McKee, a udo­god­nie­nia to potwier­dzają.

Chciał­bym, żeby to wystar­czyło, aby zre­kom­pen­so­wać ponowne miesz­ka­nie w aka­de­miku, pozna­nie nie­zna­nego kam­pusu i przy­zwy­cza­je­nie się do zupeł­nie nowego sys­temu tre­nin­go­wego. Jestem wytrą­cony z rów­no­wagi i na kra­wę­dzi wytrzy­ma­ło­ści, ale przy­naj­mniej mogę pły­wać w base­nie tylko dla spor­tow­ców, kiedy tylko chcę. Mam szczę­ście.

Wcho­dzi tre­ner Ryder, a Cooper dep­cze mu po pię­tach. Bla­do­nie­bie­skie oczy Rydera są jak kawałki lodu, ale wydają się wystar­cza­jąco przy­ja­zne. Cho­ciaż jestem pewny, że nie grał od lat, wygląda na spraw­nego i goto­wego do gry, jeśli zaj­dzie taka potrzeba.

Mocno ści­ska moją dłoń.

– To przy­jem­ność, Niko­lai.

Uśmie­cham się. Mia­łem wielu tre­ne­rów od czasu mojego ojca, a pierw­sze wra­że­nie za każ­dym razem ma zna­cze­nie.

– Z wza­jem­no­ścią, tre­ne­rze.

– To jest Cooper. Cóż, wy dwaj się zna­cie. – Uśmiech Rydera staje się zawa­diacki. – Jak wiesz, jest kapi­ta­nem dru­żyny.

Cooper wygląda ina­czej bez stroju hoke­jo­wego. Zasta­na­wiam się, czy ja też wyglą­dam ina­czej. Jego ciemne włosy są dłuż­sze niż moje, kręcą się na karku. Jeste­śmy tego samego wzro­stu, plus minus pół cala i założę się, że nasze wagi też są mniej wię­cej takie same. Utrzy­muję neu­tralny wyraz twa­rzy, cho­ciaż nie mogę prze­stać myśleć o prze­pro­si­nach, które jestem mu winien. Ja i moje pie­przone usta. Po chwili wyciąga do mnie rękę.

– Nie mogę powie­dzieć, że to przy­jem­ność, ale cóż, takie życie.

Jego ciem­no­nie­bie­skie oczy mają dokład­nie taki sam odcień jak oczy Isa­belle. Gdy tylko to zauwa­żam, oddech więź­nie mi w gar­dle. Szybko odwza­jem­niam uścisk dłoni. Jestem takim idiotą. Powi­nie­nem był ją poca­ło­wać, gdy tylko wyszli­śmy na zewnątrz.

– Takie życie – powta­rzam.

– Usiądź­cie, pano­wie. Prze­dys­ku­tujmy, jak to będzie dzia­łać. – Ryder rzuca każ­demu z nas dłu­gie spoj­rze­nie, po czym siada z ukło­nem, jak­by­śmy zdali jakiś test. – Mam szczę­ście. Dwóch naj­lep­szych obroń­ców uni­wer­sy­tec­kich w kraju, a ja mogę usta­wić was w jed­nej linii.

Cooper rzuca mi spoj­rze­nie, po czym pyta:

– Pro­szę pana, a co z Eva­nem?

– Evan może bli­żej współ­pra­co­wać z Jeanem. Wiem, że mie­li­ście jakieś nie­po­ro­zu­mie­nie w prze­szło­ści, ale teraz jeste­śmy w tej samej dru­ży­nie. Wszy­scy mamy ten sam cel, a to ozna­cza wspólną pracę.

Cooper wygląda, jakby połknął cytrynę, ale tylko kiwa głową. Tłu­mię uśmiech. Nie­spo­dzie­wany bonus w tym całym bała­ga­nie: widok pocą­cego się Cal­la­hana.

– Ocze­kuję przy­wódz­twa od was obu – kon­ty­nu­uje Ryder. – Obaj jeste­ście senio­rami, a młodsi kole­dzy będą szu­kać u was wska­zó­wek. Mamy szczę­ście, że jest tak wielu star­szych kole­gów w skła­dzie, jeśli cho­dzi o nasze szanse na ponowne dotar­cie do finału. Jeśli będzie­cie pra­co­wać razem, aby dopro­wa­dzić dru­żynę do dobrego miej­sca, w połą­cze­niu z czy­stą grą, zmiaż­dżymy kon­ku­ren­cję.

– Sły­szysz to, Vol­kov? – pyta Cooper.

– Powi­nie­nem cię o to zapy­tać. Na­dal boli cię ten cios?

– Cooper, synu – odzywa się łagod­nie Ryder.

Racja, Cooper spo­tyka się z córką Rydera. Musi być miło, gdy ojciec two­jej dziew­czyny nazywa cię synem. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że tre­ner pro­wa­dzi swoją dru­żynę tak, jak chce, ale muszę się upew­nić, że nie wku­rzę Coopera bar­dziej, niż już to zro­bi­łem. Ostat­nią rze­czą, jakiej chcę, jest prze­ko­na­nie tre­nera, aby skró­cił mój czas na lodzie na rzecz kogoś innego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki