Zmarnowany czas - Izabela Grabda - ebook + książka

Zmarnowany czas ebook

Grabda Izabela

4,4

Opis

Niektóre wydarzenia w życiu człowieka zostawiają ślad na długie lata. Niektóre, zmieniają je na zawsze. Tak właśnie zadziałała umowa zawarta przez Olę i Marcela.

Życie Oli wywróciło się do góry nogami, ponieważ pokazał się w nim Olek. Natomiast perfekcyjny świat Marcela runął w przepaść.

Czy ponowne spotkanie tych dwojga wywoła kolejną rewolucję? Ściągnie im na głowy poważne kłopoty, czy pozwoli spokojnie cieszyć się życiem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 333

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (58 ocen)
35
17
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LidiaGG

Nie oderwiesz się od lektury

polecam wszystkie książki pani Izabeli Super lektura
10
Kathy_W

Dobrze spędzony czas

„Zmarnowany czas” Grabdy to doskonałe zwieńczenie dylogii. Myślę, że zapamiętam je bardziej niż pierwszy tom. To opowieść o tym, że pieniądze to nie wszystko i liczy się prawdziwa miłość, która musi pokonać liczne i potężne przeciwności. Tym co bardzo mi się podobało w wątku romantycznym to to, że nie był on przesłodzony. Książkę czytało mi się ekspresowo, a momentami nawet z wypiekami na twarzy (dla jasności dodam, że nie były one spowodowane scenami zbliżeń, a wydarzeniami). I uważam, że byłby z tej historii świetny serial.
00
19basia75

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka
00
MoniaGon

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka. Nie mogłam się oderwać. Tyle się działo... Super, polecam!!!
00
Aagata666

Nie polecam

Czytanie tego to zdecydowanie zmarnowany czas. Książka mogła by być gotowym scenariuszem jakiegoś podrzędnego tureckiego serialu 🙃
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Iza­be­la Grab­da Co­py­ri­ght © 2022 by Luc­ky
Pro­jekt okład­ki: Ilo­na Go­sty­ńska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­da­ński
Re­dak­cja i ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Ko­ćma
Au­to­rzy zdjęć: v_sot, To­masz War­szew­ski
Wy­da­nie I
Ra­dom 2022
ISBN 978-83-67184-42-7
Wy­daw­nic­two Luc­ky ul. Że­rom­skie­go 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­luc­ky.plwww.wy­daw­nic­two­luc­ky.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Alek­san­dra

Le­że­li w łó­żku i pa­trzy­li na sie­bie. Wes­tchnęła ci­ężko, co wy­wo­ła­ło u nie­go wy­buch śmie­chu. Ko­lor oczu, usta, pod­bró­dek i na­wet ga­tu­nek wło­sów. Jej syn sta­no­wił ide­al­ne od­wzo­ro­wa­nie swo­je­go ojca. No cóż, będzie w przy­szło­ści przy­stoj­nym mężczy­zną.

– Wsta­je­my na śnia­dan­ko? – za­py­ta­ła, uśmie­cha­jąc się cie­pło.

– Am! – po­twier­dził po­wa­żnie Alek­san­der i pod­nió­sł się.

Wzi­ęła ma­łe­go czło­wie­ka na ręce i ze­szła do kuch­ni. Spoj­rza­ła na ścien­ny ze­gar, któ­ry wska­zy­wał siód­mą rano. Na­sta­wi­ła eks­pres, po czym wy­jęła mle­ko z lo­dów­ki.

– Am! – do­bie­gło z wy­so­kie­go krze­se­łka przy bla­cie wy­spy.

– Chwi­lecz­kę, pa­nie gło­do­mo­rze! Pod­grze­je­my mle­ko i za­raz będziesz jadł.

Po­sta­wi­ła gar­nu­szek na pły­cie grzew­czej i po­da­ła sy­no­wi ły­żecz­kę. Cały pro­ces two­rze­nia kasz­ki z ba­na­na­mi Olek ubar­wił gło­śny­mi okrzy­ka­mi „Am! Am! Am!”. Nic na świe­cie nie było dla nie­go wa­żniej­sze od je­dze­nia. Usia­dła z kawą i przy­gląda­ła się, jak z nie­ga­snącym ape­ty­tem wci­na po­si­łek. Nie prze­szka­dza­ło jej, że będzie sprząta­ła krze­se­łko, blat i myła usma­ro­wa­ne­go do gra­nic mo­żli­wo­ści Olka, za­nim po­ja­dą do żłob­ka.

Wy­pi­ła już po­ło­wę po­ran­nej por­cji kawy, kie­dy usły­sze­li trzask drzwi we­jścio­wych, a za­raz pó­źniej po­ja­wi­ła się w kuch­ni wy­so­ka i uśmiech­ni­ęta po­stać Pa­wła.

– Wuja, am! – przy­wi­tał się od razu Olek i mach­nął ły­żecz­ką pe­łną kasz­ki.

– No pi­ęk­nie – skwi­to­wa­ła Ola, ście­ra­jąc z sie­bie śnia­da­nio­wy przy­smak syna.

Pa­weł, śmie­jąc się, po­sta­wił na bla­cie tor­bę z za­ku­pa­mi i uca­ło­wał Olę, a pó­źniej po­tar­mo­sił wło­ski chłop­ca.

– Idź się umyj i przy­go­tuj do pra­cy. Zro­bię ci śnia­da­nie i przy­pil­nu­ję tego gło­do­mor­ka.

– Wy­star­czy, że go przy­pil­nu­jesz, śnia­da­niem się nie kło­pocz. – Uśmiech­nęła się.

– Mowy nie ma – od­po­wie­dział, wyj­mu­jąc chleb to­sto­wy i jaj­ka. – Zjesz śnia­da­nie albo nie wy­pusz­czę cię z domu.

Uśmiech­nęła się tyl­ko i po­szła na pi­ętro. Była wdzi­ęcz­na Pa­wło­wi za te po­ran­ki ze świe­żym pie­czy­wem i cza­sem na spo­koj­ną krząta­ni­nę wo­kół wła­sne­go wy­glądu.

Kie­dy po szyb­kim prysz­ni­cu ko­ńczy­ła ubie­ra­nie, usły­sza­ła gło­śny śmiech Olka oraz stu­kot bu­tów Pa­wła po scho­dach. Wy­szła z gar­de­ro­by i spoj­rza­ła na nich, do­pi­na­jąc ostat­ni gu­zik.

– Cho­le­ra, zdąży­łaś. – Skrzy­wił się za­baw­nie Pa­weł, pa­trząc na już za­pi­ętą bluz­kę. Ola spoj­rza­ła na nie­go z po­li­to­wa­niem i wy­ci­ągnęła ręce po syna, ale go nie od­dał. Pu­ścił mal­ca, a ten po­bie­gł do gar­de­ro­by. – Ubio­rę Olka, masz śnia­da­nie na sto­le.

– Nie ro­zu­miem, po co tak się wy­si­lasz? Prze­cież masz wła­sne dzie­ci. To im po­wi­nie­neś po­świ­ęcać czas.

– Ro­zu­miesz – stwier­dził, a jego mina prze­sta­ła wy­ra­żać ja­ka­kol­wiek we­so­ło­ść. – W ko­ńcu o nim za­po­mnisz i będzie­my szczęśli­wi.

– Pa­weł, ile razy mam ci po­wta­rzać, że nie cho­dzi o nie­go, tyl­ko o mnie. On już daw­no nic dla mnie nie zna­czy. Jest je­dy­nie zwy­kłym wspo­mnie­niem.

– Więc tłu­macz so­bie, że ro­bię to dla Olka. – Uśmiech­nął się cie­pło i przy­gar­nął ją do sie­bie.

Opa­rła gło­wę o jego pie­rś i też go ob­jęła. Często tak ro­bi­li i cza­sem mu­sia­ła mu przy­po­mnieć, żeby ją pu­ścił. Tak jak i dzi­siaj.

– Pa­we­łku, nie zdążę przez cie­bie do pra­cy.

– Do­sta­nę bu­zia­ka, to cię pusz­czę.

Za­śmia­ła się, spe­łni­ła pro­śbę i po­szła do kuch­ni. Na wi­dok to­stów z ja­jecz­ni­cą po­czu­ła, jak wcze­śniej wy­pi­ta kawa pod­cho­dzi jej do gar­dła. Zmu­si­ła się, żeby usi­ąść i we­pchnąć w sie­bie cho­ciaż po­ło­wę por­cji. Nie chcia­ła ro­bić Pa­wło­wi przy­kro­ści.

Od po­grze­bu Lud­mi­ły mi­nęło po­nad dwa i pół roku, a ona na samo wspo­mnie­nie tam­te­go dnia i kosz­mar­nej chwi­li w ga­bi­ne­cie bab­ci drętwia­ła. W tym przy­pad­ku czas nie le­czył rany, nie po­zwa­lał za­trzeć wspo­mnie­nia tonu gło­su Mar­ce­la, kie­dy rzu­cał oska­rże­niem, że za­szła w ci­ążę spe­cjal­nie. Ka­żde spoj­rze­nie na Olka bu­dzi­ło de­mo­na. Nie po­zwa­la­ło za­po­mnieć, otrząsnąć się z prze­szło­ści. Pa­weł rzad­ko wspo­mi­nał o Mar­ce­lu, po­nie­waż wie­dział, że to za­wsze psu­ło Oli na­strój. Po cho­le­rę dzi­siaj to po­wie­dział? Spoj­rza­ła na scho­dy, wsta­ła i szyb­ko zrzu­ci­ła po­ło­wę por­cji do ko­sza. Resz­tę roz­grze­ba­ła na ta­le­rzu, pró­bu­jąc co­kol­wiek zje­ść. Ale raz ru­szo­na la­wi­na my­śli o ojcu dziec­ka po­le­cia­ła bez jej zgo­dy. Czy kie­dyś wy­go­ni go z ser­ca? Po­zwo­li so­bie na uło­że­nie ży­cia bez cie­nia Mar­ce­la? Mia­ła świa­do­mo­ść, że będzie to dłu­gi i bo­le­sny pro­ces, po­nie­waż Mar­cel oka­zał się naj­wi­ęk­szą i je­dy­ną mi­ło­ścią jej ży­cia. Na ra­zie nie była go­to­wa zmie­rzyć się z wci­ąż moc­no za­ko­twi­czo­nym w jej ser­cu uczu­ciem.

Gdy­by była mądrzej­sza, daw­no zwi­ąza­ła­by się z Pa­włem. Raz w ży­ciu wzi­ęła ślub z mi­ło­ści, dru­gi jej ślub był do­brym in­te­re­sem, może trze­ci na­le­ża­ło wzi­ąć z roz­sąd­ku? Po­wo­li za­czy­na­ła brać pod uwa­gę taką mo­żli­wo­ść, na­wet nie­źle jej szło ak­cep­to­wa­nie Pa­wła w ka­żdym aspek­cie swo­je­go ży­cia. Ale za­wsze po­rów­ny­wa­ła go do Mar­ce­la, nie mo­gła się tego po­zbyć i chy­ba tyl­ko to jesz­cze ją po­wstrzy­my­wa­ło przed po­wzi­ęciem osta­tecz­nej de­cy­zji. Nie mia­ła na­dziei, że Mar­cel wró­ci. Wzmian­ki me­dial­ne o jego po­czy­na­niach mó­wi­ły ja­sno, że świet­nie się ba­wił, choć przez ostat­nie kil­ka mie­si­ęcy znik­nął z me­diów. Nie mo­gła zna­le­źć o nim ja­kiej­kol­wiek in­for­ma­cji oprócz tej, że nie­daw­no wy­dał ko­lej­ną ksi­ążkę.

Po wy­je­ździe ze Ste­gny tam­te­go fe­ral­ne­go dnia ca­łko­wi­cie ze­rwa­ła kon­takt z Mar­ce­lem, Ewe­li­ną i wszyst­ki­mi zna­jo­my­mi. Nie od­po­wia­da­ła na te­le­fo­ny Ewe­li­ny tak dłu­go, aż ta prze­sta­ła dzwo­nić. Nie chcia­ła, żeby do­wie­dzia­ła się o dziec­ku, któ­re­go Mar­cel nie ży­czył so­bie w swo­im ży­ciu.

Mar­cel... Na roz­pra­wę roz­wo­do­wą nie po­szła. W jej imie­niu wy­stąpił ad­wo­kat wska­za­ny przez Ma­ćka i po dwóch mie­si­ącach od wy­da­rzeń w Ste­gnie była wol­na. Ma­ciek po­wie­dział jej, że może za­wsze li­czyć na jego po­moc. Po­dzi­ęko­wa­ła, ale ni­g­dy nie sko­rzy­sta­ła.

Je­dy­ną oso­bą, któ­ra do­wie­dzia­ła się, że jest w ci­ąży, był wła­śnie Pa­weł. Nie od­bie­ra­ła od nie­go te­le­fo­nów, tak jak od Ewe­li­ny, ale nie od­pu­ścił i po kil­ku mie­si­ącach przy­sze­dł do za­kła­du. Wście­kł się na Mar­ce­la, że zo­sta­wił ją w ci­ąży i chciał od razu do nie­go je­chać, żeby mu na­kła­ść za to po mor­dzie. Ola przez dwie go­dzi­ny pro­si­ła go, żeby tego nie ro­bił. W ko­ńcu ochło­nął i po­roz­ma­wiał z nią szcze­rze. Po­wie­dział wte­dy, że Mar­cel wy­pro­wa­dził się do War­sza­wy i nie przy­je­żdża do Gda­ńska. Cza­sem roz­ma­wia­ją przez te­le­fon, ale spo­ty­ka­ją się rzad­ko.

Pa­weł nie po­zwo­lił się spła­wić i bar­dzo jej po­mó­gł w pierw­szych ty­go­dniach po uro­dze­niu Olka. Te­raz też często przy­cho­dził rano ze świe­żym pie­czy­wem i po­ma­gał jej tak jak dzi­siaj. Olek prze­pa­dał za Pa­włem i jego dzie­cia­ka­mi. Ona zresz­tą też po­lu­bi­ła tę trój­kę grzecz­nych i uło­żo­nych mło­dych lu­dzi. Naj­star­szy, Kac­per, stu­dio­wał we Wro­cła­wiu, młod­szy, Piotr, cho­dził do trze­ciej kla­sy li­ceum, a naj­młod­sza Alin­ka ko­ńczy­ła pod­sta­wów­kę. Alin­ka, chy­ba pod jej wpły­wem, po­sta­no­wi­ła iść do tech­ni­kum fry­zjer­skie­go i chcia­ła pra­co­wać u Oli w za­kła­dzie. Pod­nio­sła gło­wę, zer­ka­jąc na scho­dy. Mu­sia­ła przy­znać, że za­rów­no ona, jak i Olek, bar­dzo zży­li się z ro­dzi­ną Pa­wła. Wie­le nie­dziel i pra­wie ka­żde świ­ęta spędza­li ra­zem.

Do­brze jej było z Pa­włem. Łączy­ła ich moc­na przy­ja­źń. Jed­nak Ola nie mo­gła się zmu­sić do cze­goś wi­ęcej. Mężczy­zna kil­ku­krot­nie pro­sił ją, żeby za nie­go wy­szła. Kon­se­kwent­nie od­ma­wia­ła. Pa­weł nie na­ci­skał, nie zmu­szał i nie po­na­glał. Cier­pli­wie cze­kał, aż zmie­ni zda­nie i jed­nak przyj­mie oświad­czy­ny. A ona nie była w sta­nie się prze­ła­mać.

– Mama!

Z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos Olka. Wsta­ła od sto­łu i ode­bra­ła ubra­ne­go do wy­jścia mal­ca z rąk Pa­wła.

– Dla­cze­go nie zja­dłaś? – za­py­tał z przy­ga­ną w gło­sie.

– Nie je­stem w sta­nie zje­ść ki­lo­gra­ma ja­jecz­ni­cy i czte­rech to­stów. Było pysz­ne, tyl­ko z ilo­ścią prze­sa­dzi­łeś. Obie­cu­ję, że do­jem na obiad. Pa­we­łku, dzi­ęku­ję za śnia­da­nie. I za Olka.

Uśmiech­nęła się, po­sta­wi­ła syna na podło­dze i za­bra­ła się za wkła­da­nie kurt­ki i bu­tów.

– Do któ­rej będziesz w pra­cy?

– Do pi­ęt­na­stej. Od­bio­rę Olka.

– Mam dzi­siaj wol­ne, więc gdy­byś chcia­ła...

– Po­ra­dzę so­bie, dzi­ęku­ję.

Wy­szli przed dom, po­że­gna­li się i Ola od­wio­zła syna do żłob­ka.

W pra­cy zna­la­zła się tro­chę przed dzie­wi­ątą, ale już od ósmej pa­no­wał spo­ry ruch. Za­kład sze­dł do­brze. Za­trud­nia­ła sze­ść fry­zje­rek i pra­wie taką samą licz­bę ob­słu­gi do­dat­ko­wej. Ona, ze względu na dziec­ko, ogra­ni­czy­ła się do sze­ściu, sied­miu go­dzin dzien­nie.

W pra­cy nie przy­zna­ła się do ślu­bu i o dzi­wo ten fakt ni­g­dzie nie wy­pły­nął w me­diach. A kie­dy Mir­ka w ko­ńcu za­uwa­ży­ła, że Ola spo­dzie­wa się dziec­ka, po­wie­dzia­ła jej, że roz­sta­li się z Mar­ce­lem z tego wła­śnie po­wo­du i tyle. Pa­wła Mir­ka nie zno­si­ła i wca­le się z tym nie kry­ła.

– Do­staw­ca po­ran­nych bu­łek za­szczy­cił cię dzi­siaj wi­zy­tą? – za­py­ta­ła na dzień do­bry to­nem ocie­ka­jącym sar­ka­zmem.

– Był. – Ola uśmiech­nęła się, przy­zwy­cza­jo­na do ta­kich tek­stów. Nie mia­ła siły wal­czyć z nie­chęcią przy­ja­ció­łki, któ­ra z cza­sem za­częła ją ba­wić. – Do­sta­łam cie­płe śnia­dan­ko i czas na prysz­nic.

– Plec­ki ci do­brze wy­dra­pał szczo­tecz­ką z noc­ne­go prze­po­ce­nia?

– Prze­stań się nad nim znęcać. Chce do­brze.

Mina Mir­ki po­wie­dzia­ła Oli bar­dzo do­sad­nie, co my­śli o do­brych chęciach jej przy­ja­cie­la.

– Ju­tro nie pra­cu­jesz, pa­mi­ętasz? – przy­po­mnia­ła jej, zmie­nia­jąc te­mat.

– Do­brze, że mi o tym po­wie­dzia­łaś. Nie po­tra­fię się przy­zwy­cza­ić, że jed­ną so­bo­tę w mie­si­ącu mam nie­pra­cu­jącą.

– Po dzie­si­ęciu la­tach przy­wyk­niesz – skwi­to­wa­ła. – Trzy­maj gra­fik.

Ola ode­bra­ła kart­kę i stu­dio­wa­ła roz­pi­skę. Po chwi­li Mir­ka znów się ode­zwa­ła:

– Czy­ta­łam ostat­nią ksi­ążkę Brau­na. Faj­nie mu wy­szła.

– Su­per, będzie miał wi­ęcej kasy – mruk­nęła niby obo­jęt­nie, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od kart­ki, ale w mo­men­cie prze­sta­ła roz­ró­żniać li­ter­ki.

– Ola, mały ma już dwa lata. Może po­win­naś...

– Nie – wark­nęła i po­szła na dział męski.

Mar­cel

Wzi­ął go­rący prysz­nic, a te­raz ochla­pał twarz i kark zim­ną wodą przy umy­wal­ce. Spoj­rzał w lu­stro. To, co w nim zo­ba­czył, wy­wo­ła­ło skrzy­wie­nie ust. Si­ęgnął po ręcz­nik, wy­ta­rł mo­kre wło­sy, po czym wy­sze­dł z ła­zien­ki. W kuch­ni na­sta­wił eks­pres i spoj­rzał na te­le­fon. Nie­ode­bra­ne po­łącze­nie od wy­daw­cy, ko­lej­ne od Ma­ćka. Naj­pierw od­dzwo­nił do Do­mi­ni­ka. Roz­ma­wia­li krót­ko i kon­kret­nie na te­mat spo­tkań au­tor­skich w stycz­niu i kil­ku wa­żnych umów. Pó­źniej za­dzwo­nił do Ma­ćka.

– Cze­ść, sta­ry, co tam? – przy­wi­tał się z praw­ni­kiem.

– Cze­ść. Na­jem­ca two­je­go miesz­ka­nia zre­zy­gno­wał. Mam je skie­ro­wać do agen­cji i wy­na­jąć czy wra­casz z ba­ni­cji?

Już miał po­wie­dzieć, że ma wy­na­jąć, ale coś go tknęło. Wy­jął dzba­nek z eks­pre­su i na­lał pe­łen ku­bek kawy.

– Na­wet do­brze się zło­ży­ło, nic nie rób. Mu­szę przy­je­chać na dłu­żej do Gda­ńska. Do­mi­nik chce prze­ne­go­cjo­wać umo­wy. Tro­chę mnie to mar­twi, bo ja­koś się dziw­nie za­cho­wy­wał. Nie wiem, czy nie będzie chciał ze mnie zre­zy­gno­wać.

– Prze­cież to ża­den pro­blem, ka­żde inne wy­daw­nic­two przyj­mie cię z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi, je­że­li Do­mi­nik przed­sta­wi nie­do­rzecz­ne żąda­nia.

– Pro­blem w tym, że nie chcę zmian i ra­czej ze wszyst­kim pój­dę mu na rękę. Za dużo fa­ce­to­wi za­wdzi­ęczam, szcze­gól­nie po tym ostat­nim wy­sko­ku.

– Masz ra­cję. – Usły­szał ci­ężkie wes­tchni­ęcie praw­ni­ka. – Bez Do­mi­ni­ka by­łbyś te­raz w nie­złej du­pie.

– Na­wet mi nie przy­po­mi­naj. – Skrzy­wił się na wspo­mnie­nie cza­su spędzo­ne­go w kli­ni­ce w Szwaj­ca­rii. – Przy­ja­dę do Gda­ńska i zo­ba­czy­my, co jest gra­ne. Za­dzwoń do nie­go i ustal, ja­kie zmia­ny chce wpro­wa­dzić w umo­wy.

– Świet­nie, będzie­my mie­li czas na flasz­kę. Kie­dy się po­ja­wisz?

– Chy­ba na­wet dzi­siaj wsi­ądę w sa­mo­chód i przy­ja­dę.

– Już ci od­da­li pra­wo jaz­dy? – za­kpił Ma­ciek, na co Mar­cel wy­ra­źnie prych­nął. – Spo­koj­nie, zaj­mę się umo­wa­mi.

– Za­re­zer­wuj so­bie czas na flasz­kę ju­tro, okej?

– Do­sko­na­ły po­my­sł, pod wa­run­kiem, że ty ogra­ni­czysz się do dwóch kie­lisz­ków. To na ra­zie.

– Cze­ść.

Odło­żył te­le­fon i po­sta­no­wił ru­szyć od razu. Nie miał żad­nych pla­nów, więc po­je­dzie, wy­śpi się i za­akli­ma­ty­zu­je w swo­im sta­rym miesz­ka­niu. Może od­wie­dzi Ewe­li­nę?

Ubrał się, spa­ko­wał wa­liz­kę i zwi­ązał wło­sy w ku­cyk. Po wie­lu pró­bach strzy­że­nia u in­nych niż Ola fry­zje­rek dał so­bie spo­kój. Żad­na nie po­tra­fi­ła tak per­fek­cyj­nie po­ra­dzić so­bie z jego nie­sfor­ny­mi wło­sa­mi i dla­te­go je za­pu­ścił. Tak jak i bro­dę. Nie­zbyt dłu­gą, pa­su­jącą do spi­ętych wło­sów.

Ola... Wes­tchnął na jej wspo­mnie­nie. Mimo upły­wu cza­su tęsk­nił za nią. Za gło­sem, uśmie­chem, bły­skiem zło­ści w oczach, kie­dy wy­pro­wa­dzał ją z rów­no­wa­gi. Kto wie, jak po­to­czy­ły­by się ich losy, gdy­by nie wy­wi­nęła mu tak par­szy­we­go nu­me­ru. Wie­dział od Pa­wła, że wy­cho­wu­je to dziec­ko, po­dob­no chło­pak. Kie­dyś po­pro­sił przy­ja­cie­la o zdjęcie ma­łe­go, ale od­mó­wił. Po­wie­dział mu, że je­że­li chce zo­ba­czyć wła­sne­go syna, niech się po­fa­ty­gu­je oso­bi­ście. Od pew­ne­go cza­su co­raz częściej my­ślał o tym mal­cu. Dla­cze­go? Nie miał po­jęcia. Może te­ra­pia tak za­dzia­ła­ła? Chciał Olę samą, nie w pa­kie­cie z dziec­kiem. Ale ona wo­la­ła tego smar­ka­cza za­miast nie­go. Nie zmie­ni­ło jed­nak fak­tu, że kie­dy wró­cił ze Szwaj­ca­rii, mi­ja­jąc mat­ki z ma­ły­mi dzie­ćmi, ła­pał się na wy­obra­ża­niu, jak­by to było spa­ce­ro­wać z wła­snym sy­nem. Czy ma­lec wzbu­dzi­łby w nim inne uczu­cia, niż za­uwa­żał u sie­bie w sto­sun­ku do ob­cych dzie­ci? Czym niby mia­ły się one ró­żnić? Dzie­ciak to dzie­ciak, wszyst­kie się bru­dzą, wszyst­kie wrzesz­czą i są zde­cy­do­wa­nie zbyt ab­sor­bu­jące. A jed­nak ta spra­wa co­raz bar­dziej go nur­to­wa­ła. Chy­ba za­czy­nał chcieć spoj­rzeć temu chłop­cu w oczy.

Za­mknął drzwi i po­sze­dł do sa­mo­cho­du. Spoj­rzał na ze­ga­rek i stwier­dził, że po­wi­nien do­je­chać na miej­sce o pi­ęt­na­stej. Wrzu­cił wa­liz­kę do ba­ga­żni­ka, po czym ru­szył.

Mi­ja­jąc dro­go­wskaz na Gda­ńsk, zno­wu za­czął my­śleć o Oli. Może spo­tka ją przy­pad­kiem, a może po pro­stu za­dzwo­ni i za­pro­si na kawę? Na ra­zie bez dzie­cia­ka. Tyl­ko ona. Przyj­dzie do nie­go po pra­cy i... Za­ci­snął ręce na kie­row­ni­cy. Myśl o jej na­gim cie­le zbu­rzy­ła mu krew. Mi­nęło tyle cza­su, a on na­dal nie po­tra­fił po­zbyć się opęta­nia na jej punk­cie. Żad­na ko­bie­ta mu nie sma­ko­wa­ła, żad­na nie wzbu­dza­ła ta­kie­go po­żąda­nia jak ona.

Na po­cząt­ku pró­bo­wał żyć jak daw­niej. Za­li­czać chęt­ne pa­nien­ki po spo­tka­niach au­tor­skich, cho­dzić na im­pre­zy i za­cho­wy­wać się jak pan świa­ta. Przez pierw­sze kil­ka mie­si­ęcy na­wet dzia­ła­ło. Cie­szył się zwy­ci­ęstwem nad mat­ką. Za­raz po śmier­ci Lud­mi­ły za­gro­zi­ła pro­ce­sem o po­dział ma­jąt­ku, ale na­słał na nią Ma­ćka, któ­ry ją sku­tecz­nie uci­szył. Z Ewe­li­ną nie utrzy­my­wał żad­nych kon­tak­tów. Nie wi­dział w tym sen­su. Nie była mu do ni­cze­go po­trzeb­na. Pró­bo­wał zwi­ązać się z kil­ko­ma ko­bie­ta­mi, ale już po paru dniach za­czy­na­ły go nu­dzić, a naj­da­lej po mie­si­ącu dra­żnić do tego stop­nia, że miał ocho­tę zo­stać mor­der­cą. Nic z tych wy­czy­nów nie do­sta­ło się do me­diów, ale kosz­to­wa­ło go to spo­ro go­tów­ki. W ko­ńcu dał so­bie spo­kój. Żad­na nie mia­ła na­wet pro­cen­ta tego cza­ru, któ­re­go pod do­stat­kiem mia­ła jego Ola. Jego... Za­wsze tak o niej my­ślał. Za­wsze już będzie jego Olą, naj­wi­ęk­szą nie­spo­dzian­ką i naj­wi­ęk­szą po­ra­żką w ży­ciu. Po­kręcił gło­wą, marsz­cząc brwi. Czy już ni­g­dy nie wy­le­czy się z tej ko­bie­ty?

W przy­dro­żnej sie­ciów­ce ku­pił kawę. Dziew­czy­na, któ­ra wy­da­ła mu na­pój, roz­po­zna­ła go i po­pro­si­ła o au­to­graf. Pod­pi­sał jej pa­pie­ro­wy ku­bek, czym wy­wo­łał pisk ra­do­ści. Uśmiech­nął się. Dwa lata nie wy­dał żad­nej ksi­ążki, prak­tycz­nie znik­nął z me­diów, a i tak jesz­cze zda­rza­ło mu się wzbu­dzać emo­cje. Ru­szył w dal­szą dro­gę.

Pó­źniej przy­sze­dł w jego ży­ciu dłu­gi czas za­ła­ma­nia, przede wszyst­kim pi­sar­skie­go, hek­to­li­trów wód­ki i se­pa­ra­cji od lu­dzi. Za­szył się w wy­na­jętym domu pod War­sza­wą i do­pro­wa­dził do ca­łko­wi­te­go dna, któ­re zwie­ńczył spo­wo­do­wa­niem wy­pad­ku po pi­ja­ku. Na szczęście nic się ni­ko­mu nie sta­ło i to znów za spra­wą pie­ni­ędzy i po­mo­cy Do­mi­ni­ka, któ­ry wy­ci­szył spra­wę prak­tycz­nie do zera. Pó­źniej była kli­ni­ka, te­ra­pia i po­wrót do ży­wych, co za­jęło mu pół roku. Po­zbie­rał się, prze­ła­mał im­pas i za­czął pi­sać. Wy­dał ko­lej­ną ksi­ążkę i wzi­ął się za kon­ty­nu­ację tak do­brze przy­jęte­go kry­mi­na­łu, do któ­re­go po­wsta­nia przy­czy­ni­ła się Ola. Po­wo­li wra­cał daw­ny Mar­cel, ale ci­ągle nie mógł so­bie wy­tłu­ma­czyć, dla­cze­go tak za­re­ago­wał. Dążył do tego, żeby nie wi­ązać się z Olą. Nie chciał ma­łże­ństwa, sta­łe­go zwi­ąz­ku, a w szcze­gól­no­ści dzie­ci. Czy­żby za­głu­szał w ten spo­sób ro­snące po­czu­cie winy, że zo­sta­wił ją ca­łkiem samą z pro­ble­mem? A może od­wrot­nie, wy­ła­do­wał wście­kło­ść, że uknu­ła spryt­ny plan usi­dle­nia go i wma­new­ro­wa­nia w dziec­ko? Im dłu­żej o tym my­ślał, tym bar­dziej wszyst­ko gma­twa­ło mu się w gło­wie.

Na ta­kich roz­my­śla­niach dro­ga mi­nęła szyb­ko, więc już przed pi­ęt­na­stą był w Gda­ńsku. Wsze­dł do miesz­ka­nia i ro­zej­rzał się. Pra­wie nic się tu­taj nie zmie­ni­ło i na­gle po­czuł, że jest na swo­im miej­scu. Tego miesz­ka­nia bra­ko­wa­ło mu jak po­wie­trza. Ko­chał je. Po­ło­żył wa­liz­kę w sy­pial­ni i zdjął kurt­kę. Wsze­dł do kuch­ni i zo­rien­to­wał się, że nie zro­bił za­ku­pów. Lo­dów­ka i szaf­ki były kom­plet­nie pu­ste po wy­pro­wadz­ce lo­ka­to­rów. Wes­tchnął, za­ło­żył na po­wrót kurt­kę, po czym po­sze­dł do miesz­czących się kil­ka do­mów da­lej de­li­ka­te­sów.

Po dro­dze mi­nął za­kład Oli i zo­ba­czył sa­mo­chód, któ­ry ku­pił jej wraz z do­mem. Była w pra­cy. Zer­k­nął w wi­try­ny, ale nie za­uwa­żył jej we­wnątrz.

W de­li­ka­te­sach ku­pił tyl­ko kil­ka nie­zbęd­nych rze­czy. Przede wszyst­kim kawę i mle­ko. Wra­cał z pe­łną re­kla­mów­ką w ob­jęciach, za­sta­na­wia­jąc się, czy może nie we­jść jed­nak do za­kła­du. Tak tyl­ko, żeby się przy­wi­tać i cho­ciaż ją usły­szeć. Może umó­wić się na strzy­że­nie? I kie­dy już miał po­sta­no­wie­nie wpro­wa­dzić w czyn, zo­ba­czył, jak ko­bie­ta wy­cho­dzi z za­kła­du i grze­bie w to­reb­ce. Po­znał tę to­reb­kę. Była to pierw­sza dro­ga rzecz, jaką ku­pi­ła za pie­ni­ądze po­da­ro­wa­ne jej przez Lud­mi­łę. Uśmiech­nął się od­ru­cho­wo. Ola za­ło­ży­ła ko­smyk wło­sów za ucho i za­trzy­ma­ła w po­ło­wie dro­gi po­mi­ędzy drzwia­mi za­kła­du a sa­mo­cho­dem. Nie za­uwa­ży­ła go.

– Dzień do­bry, Olu – po­wie­dział, kie­dy zna­la­zł się dwa kro­ki od niej.

Unio­sła gło­wę i przez mo­ment pa­trzy­ła zdzi­wio­na, jak­by szyb­ko szu­ka­ła w pa­mi­ęci, skąd go zna. Nie zmie­ni­ła się kom­plet­nie. Może mia­ła dłu­ższe wło­sy. Przy­po­mniał so­bie iden­tycz­ną sce­nę sprzed lat. Ale te­raz nie za­re­ago­wa­ła jak wte­dy. Jej twarz po­bla­dła, a ręce za­drża­ły.

– Mar­cel... – szep­nęła.

– Wró­ci­łem na tro­chę do Gda­ńska. Masz czas na kawę?

Wy­pro­sto­wa­ła się i spoj­rza­ła pew­niej. Zo­ba­czył, jak na mo­ment za­ci­snęła szczęki.

– Ni­g­dy już nie będę mia­ła cza­su na kawę z tobą. Że­gnam.

Od­wró­ci­ła się i wsia­dła do sa­mo­cho­du. Od­je­cha­ła, a on stał na chod­ni­ku i ga­pił się na od­je­żdża­jące auto. Ta­kiej re­ak­cji się nie spo­dzie­wał. Po chwi­li ru­szył da­lej. Ro­zu­miał jej pre­ten­sje, że nie chciał tego dziec­ka. Ow­szem, po­wie­dział w zło­ści, że nie chce jej wi­ęcej wi­dzieć. Ale to prze­cież, do ja­snej cho­le­ry, była jej wina! To ona za­szła w ci­ążę, nie py­ta­jąc, czy on też tego chce. Prze­cież te­raz wy­ci­ągnął rękę na zgo­dę, a ona po­trak­to­wa­ła go jak gów­no na bu­cie. Wku­rzo­ny wsze­dł do miesz­ka­nia i od razu za­dzwo­nił do Ma­ćka.

– Może masz ocho­tę na flasz­kę już dzi­siaj? – za­py­tał, kie­dy praw­nik ode­brał te­le­fon.

– Co ci tak psy­chi­kę zde­ner­wo­wa­ło?

– Ra­czej kto? – sark­nął i nie­ocze­ki­wa­nie usły­szał śmiech. – Przyj­dziesz?

– A masz flasz­kę?

– O, kur­wa. – Zo­rien­to­wał się, że nie ma.

– To przy­nio­sę. Za­mów coś do je­dze­nia.

– Dzi­ęki.

Go­dzi­nę pó­źniej sie­dzie­li przy sto­le za­sta­wio­nym je­dze­niem z chi­ńskiej re­stau­ra­cji i bu­tel­ką wód­ki.

– Je­stem zdu­mio­ny, że dzi­wi cię jej re­ak­cja – za­czął Ma­ciek, kie­dy Mar­cel po­wie­dział mu, co się sta­ło. – Zo­sta­wi­łeś ją w ci­ąży, w do­dat­ku samą jak pa­lec. Fakt, z po­ka­źnym ma­jąt­kiem, ale jed­nak samą. Wie­dzia­łeś, że nie ma ani ro­dzi­ców, ani na­wet ro­dze­ństwa, żeby mia­ła ja­kie­kol­wiek wspar­cie.

– Do­sta­ła ba­ńkę na kon­to, mo­gła so­bie wy­na­jąć po­moc – wark­nął.

– Na­wet nie do­tknęła tych pie­ni­ędzy. Ka­za­ła mi utwo­rzyć z nich fun­dusz po­wier­ni­czy dla Olka.

– Nie żar­tuj, to z cze­go ona żyje?

– Prze­cież ma za­kład i ci­ężko pra­cu­je. Roz­wi­nęła go, pil­nu­je, żeby do­brze pro­spe­ro­wał. Po mie­si­ącu od uro­dze­niu Olka wró­ci­ła do pra­cy. Po­ra­dzi­ła so­bie ze wszyst­kim ge­nial­nie.

– No to nie ro­zu­miem, dla­cze­go ma do mnie pre­ten­sje?

Ma­ciek pa­trzył na nie­go przez mo­ment z moc­no wy­ma­lo­wa­nym nie­do­wie­rza­niem.

– Po­wa­żnie je­steś ta­kim idio­tą? – za­py­tał. – Zda­jesz so­bie spra­wę, ile nie­mow­lak nie­sie ze sobą obo­wi­ąz­ków, trosk i nie­prze­spa­nych nocy?

– Nie – przy­znał, krzy­wi­ąc się. – Nie mia­łem wąt­pli­wej przy­jem­no­ści za­zna­jo­mie­nia się z pro­ble­mem.

– To szko­da, bo może zro­zu­mia­łbyś, przez co prze­szła. Na szczęście Pa­weł zo­rien­to­wał się w porę, że Ola jest w ci­ąży i po­mó­gł jej. Zna­la­zł od­po­wied­nią opie­kun­kę, pó­źniej żło­bek, spędzał z nią i ma­łym dużo cza­su.

Mar­cel za­gry­zł zęby i po­kręcił kie­lisz­kiem. Na­gle świa­do­mo­ść, że jego naj­lep­szy przy­ja­ciel mógł do­ty­kać Oli i jego syna obu­dzi­ła w nim nie­po­ha­mo­wa­ny na­pad wście­kło­ści.

– Sa­ma­ry­ta­nin pier­do­lo­ny. Wiesz, czy oni...

– Nie zdzi­wi­łbym się – do­wa­lił mu. – Pew­no­ści nie mam, bo Pa­weł nie ru­sza tego te­ma­tu, a ja tak­tow­nie nie py­tam. Ale prze­cież Ola i Olek cię ab­so­lut­nie nie ob­cho­dzą, więc chy­ba nie po­win­no ci to ro­bić ró­żni­cy, praw­da?

Kie­li­szek Mar­ce­la po­le­ciał przez dłu­go­ść ja­dal­ni i sko­ńczył kru­chy ży­wot na ku­chen­nych szaf­kach. Ma­ciek tyl­ko po­ki­wał gło­wą.

– Gdy­by to była praw­da – pod­jął praw­nik – nie za­re­ago­wa­łbyś w ten spo­sób te­raz i nie za­la­łbyś pały tak sku­tecz­nie rok temu. Nie wiem, dla­cze­go sam so­bie ro­bisz na zło­ść. Idź do niej, po­znaj wła­sne dziec­ko i cho­ciaż spró­buj wy­bła­gać prze­ba­cze­nie.

– Nie chcę mieć dziec­ka, tyl­ko ją! Nie ro­zu­miesz?

– Mar­cel, de­bi­lu, ty MASZ dziec­ko i tego nie zmie­nisz. Je­że­li chcesz od­zy­skać Olę, mu­sisz się z tym fak­tem po­go­dzić i za­ak­cep­to­wać ma­łe­go. – Od­wró­cił na mo­ment gło­wę i za­ci­snął usta w wąską kre­skę. – W jed­nym przy­znam ci ra­cję. Na­praw­dę cię nie ro­zu­miem. Prze­cież dziec­ko to naj­cen­niej­szy dar, jaki mo­żna do­stać od ży­cia. Nam wal­ka o wła­sne dzie­ci za­jęła pięć lat i po­chło­nęła nie­wia­ry­god­ne ilo­ści pie­ni­ędzy, a ty otrzy­ma­łeś syna od losu w pre­zen­cie i go nie chcesz. Prze­cież to cząst­ka cie­bie, przedłu­że­nie two­je­go ży­cia. Jak mo­żesz nie chcieć pa­trzeć, jak on ro­śnie, uczy się wszyst­kie­go, jak ko­cha cię mi­ło­ścią bez­gra­nicz­ną. Dla­cze­go po­zba­wiasz się prze­ży­cia naj­faj­niej­szej przy­go­dy w swo­im ży­ciu? W imię cze­go to so­bie ro­bisz? Kil­ku pi­jac­kich im­prez i ło­je­nia pa­nie­nek w ka­żdym roz­mia­rze i ko­lo­rze? To jest dla cie­bie wa­żniej­sze niż ko­cha­jąca cię, cu­dow­na ko­bie­ta i wspa­nia­ły syn?

Mar­cel po­ło­żył łok­cie na bla­cie i za­krył twarz ręka­mi. Po­wo­li do­cho­dzi­ło do nie­go, że w głębi du­szy musi przy­znać Ma­ćko­wi ra­cję. Po wy­da­rze­niach z Olą nie po­tra­fił się od­na­le­źć w daw­nym spo­so­bie ży­cia. Co­raz wi­ęcej my­ślał o synu i jego mat­ce.

– Pro­blem w tym, że ona mnie chy­ba nie ko­cha – mruk­nął.

– Gdy­by tak było, daw­no wy­szła­by za Pa­wła. Od po­cząt­ku mó­wi­łem ci, że ro­bisz błąd. Sko­ro wszyst­ko tak kon­cer­to­wo spier­do­li­łeś, te­raz cho­ciaż po­sta­raj się to na­pra­wić.

Usły­sze­li dzwo­nek do drzwi. Ma­ciek się uśmiech­nął, a Mar­cel zdzi­wił, kie­dy w miesz­ka­niu po­ka­zał się Pa­weł z li­tro­wą wód­ką w ręce. Zlu­stro­wał stół i unió­sł brwi.

– Mar­cel, nie masz kie­lisz­ka? – za­py­tał z jaw­ną kpi­ną w gło­sie. – Czy­żbyś zo­stał abs­ty­nen­tem?

– Roz­pier­do­lił kie­li­szek o me­ble – od­po­wie­dział mu Ma­ciek. – Taki ma do­bry hu­mor po spo­tka­niu z Olą.

– Już się z nią wi­dzia­łeś?

– A co? Masz mo­no­pol na wi­dy­wa­nie mat­ki mo­je­go syna? – wark­nął na przy­wi­ta­nie Mar­cel, ale wstał i uści­skał przy­ja­cie­la.

– No wiesz, na ra­zie z nas dwóch woli oglądać mnie. – Za­śmiał się i usia­dł, a Mar­cel po­sze­dł po kie­lisz­ki. – Wró­ci­łeś, żeby w ko­ńcu zmie­nić ten stan rze­czy?

– A jest to jesz­cze mo­żli­we? – za­py­tał Mar­cel, sta­wia­jąc przed Pa­włem kie­li­szek. – Masz in­for­ma­cje z pierw­szej ręki, więc po­wiedz mi praw­dę.

– Po ta­kim po­pi­sie głu­po­ty, jaki da­łeś, będzie ci ci­ężko. Nie mówi o to­bie ni­g­dy, a kie­dy za­czy­nam te­mat, na­tych­miast go uci­na. Raz tyl­ko za­py­ta­ła, gdzie miesz­kasz, więc od­po­wie­dzia­łem, że prze­nio­słeś się do War­sza­wy. Na­wet dzi­siaj rano...

– Co ro­bi­łeś u niej rano? – wpa­dł mu w sło­wo Mar­cel.

– Przy­wio­złem pie­czy­wo i po­mo­głem z Ol­kiem. Często tak ro­bię. Spo­koj­nie, Mar­cel­ku, ona mnie na ra­zie nie chce. – Zmarsz­czył brwi. – Chy­ba ma ja­kiś uraz do fa­ce­tów, nie uwa­żasz? Ale na­praw­dę ci­ężko pra­cu­ję nad prze­ła­ma­niem tej nie­chęci.

Ma­ciek par­sk­nął śmie­chem, a Mar­cel roz­lał ko­lej­kę.

– Za­wsze była z cie­bie zło­śli­wa kur­wa – mruk­nął i pod­nió­sł kie­li­szek.

– Za­słu­ży­łeś, to się nie burz. – Pa­weł od­bił pi­łecz­kę i wy­pi­li. – Od­po­wiesz mi na py­ta­nie?

Mar­cel wes­tchnął ci­ężko i po­stu­kał kie­lisz­kiem o blat.

– Coś mnie tu przy­gna­ło. Nie je­stem pe­wien, czy tęsk­no­ta za mia­stem czy jed­nak za nią. Jed­no wiem na pew­no. War­sza­wa to nie moje miej­sce, a pa­nien­ki i im­prez­ki po do­świad­cze­niach z Olą stra­ci­ły smak chy­ba już nie­odwo­łal­nie. Te­raz Ma­ciek uświa­do­mił mi kil­ka istot­nych rze­czy i dał do my­śle­nia. Pro­blem w tym, że nie wiem, czy chcę w ży­ciu aku­rat Oli i dzie­cia­ka...

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki