Zmiana warty - Elżbieta Pytlarz - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Zmiana warty ebook i audiobook

Pytlarz Elżbieta

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kraków, Warszawa i Zagłębie Dąbrowskie tuż przed wybuchem I wojny światowej.

W 1910 roku umiera bankier Leon Złotkiewicz, ojciec Emilii Długopolskiej. Komu przekaże swoje miliony i bank? Jak jego śmierć zmieni życie małżeństwa Emilii i Henryka Długopolskich? Gdzie ostatecznie osiądą?

Jak ułoży się związek Michała Długopolskiego i Katty, jego amerykańskiej żony? Czy Michał odniesie sukces jako architekt?

Z wieloletniego wygnania wraca Piącha, dawny suteren Izabeli Słowikowskiej, człowiek, który swego czasu zmusił ją do nierządu. Usiłuje najpierw napaść na bank Złotkiewiczów, a potem porwać córkę Długopolskich. Jednocześnie chce zemścić się na swojej dawnej kochance, która jako słynna aktorka przyjeżdża ze Lwowa na występy do Warszawy. Czy mu się powiedzie?

Wszystkie poznane wcześniej osoby snują plany i marzenia dotyczące przyszłości. Czy uda im się je spełnić, czy też historia, czyli zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie, pokrzyżuje im te zamierzenia?

Elżbieta Pytlarz – historyk sztuki, absolwentka IHS UJ, pilotka wycieczek zagranicznych i przewodniczka po Krakowie, tłumaczka, działaczka samorządowa na rzecz lokalnej społeczności oraz na rzecz obrony demokracji i praw człowieka.

Debiutowała w „Radarze” krótkimi formami literackimi, pisywała artykuły naukowe i popularnonaukowe z historii sztuki, m.in. do „Spotkań z Zabytkami”, „Modusa” i „Ochrony Zabytków”.

Autorka książki pt. Karniowice (Kraków 2015), prezentującej historię dworu pod Krakowem.

Podróżniczka, zafascynowana historią kultury, zwłaszcza XVIII i XIX wieku.

Pochodzi z rodziny łączącej w sobie tradycje dwóch zaborów: Królestwa Polskiego i wschodniej Galicji. Urodzona na Ziemiach Odzyskanych, wychowała się na Górnym Śląsku, obecnie mieszka w Krakowie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 377

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 29 min

Lektor: Marcin Stec
Oceny
4,7 (18 ocen)
12
6
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
janinamat

Dobrze spędzony czas

Ciekawa saga, polecam.
00
Anmanika

Nie oderwiesz się od lektury

świetna saga. polecam
00
gran_kanalia

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała saga!
00
elzab1

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca czwarta część powieści osadzonej w realiach historycznych okresu zaborów, tu- do wybuchu pierwszej wojny światowej. Sielankowe życie państwa Długopolskich - kwestie prowadzenia firmy, budowy domu, wychowywania dzieci, przeplatane są wątkiem kryminalnym. Dużo faktów historycznych, znanych nam postaci i wydarzeń Miło jest przenieść się na chwilę w odległe czasy.
00

Popularność




Copyright © Elżbieta Pytlarz, 2024

Projekt okładki

Agata Wawryniuk

Zdjęcia na okładce

© ILINA SIMEONOVA/Trevillion Images

© Gabriella Clare Marino/Unsplash

© Ceyda Çiftci/Unsplash

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8352-499-3

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Prolog

Pułapka została zastawiona.

W październiku wszystko było przygotowane: znaleźli i urządzili starą szopę pomiędzy kuźnią a zapleczem dworca Kolei Warszawsko-Petersburskiej, gdzie zamierzali przetrzymywać córeczkę Długopolskich w czasie oczekiwania na okup. Zblatowany był już cieć do pilnowania dziecka i wybrano miejsce akcji. Automobil wraz z szoferem, który po odebraniu okupu miał ich odwieźć szybko w kierunku granicy, został już opłacony.

Jeden z pomocników Piąchy, Chudzińszczak, zatrudnił się u Długopolskich jako foryś. Chętnych pomagierów było wielu, po ostatniej akcji ludzie zwiedzieli się, że tam, gdzie działa Piącha, dawny alfons i katorżnik, świeżo awansowany na jednego z hersztów półświatka, jest zarobek.

Sprawa wydawała się prosta – przy wjeździe na Agrykolę należało przejąć karetę Długopolskich i podstawić ją tam, gdzie panienka zwykle wsiadała po przechadzce w Łazienkach.

– Musisz zrobić wszystko – doradzał Frankowi jego przyjaciel Julo, który zawsze i wszędzie widział trudności – aby guwernantka nie weszła z małą do powozu.

– Tę starą megierę – zgodził się z nim Piącha – trzeba od razu i definitywnie uciszyć. – Wykonał odpowiedni ruch palcem po szyi.

– I dobrze by było odwrócić uwagę policji, która się tam kręci – pouczał go Julo.

– Wystarczy, że ktoś rozpocznie bójkę z dala od miejsca akcji – zaproponował Piącha. – A Madmuzelą ja się zajmę. Zresztą całe Łazienki muszą być obstawione przez naszych.

– A co będzie – ostrożny Julo chciał przewidzieć wszystkie okoliczności – jak bankier zacznie zwlekać z zapłatą?

Piącha spojrzał na niego pogardliwie. Po pierwsze, to niemożliwe, dziewczynka była oczkiem w głowie swego ojca, a po drugie…

– Masz pojęcie, ile zapłacą amerykańskie burdele za takiego ślicznego aniołka?

Część I

Rozdział 1.

Henryk

Zaciągnął się cygarem i z ulgą oparł nogi na sąsiednim fotelu. Rozejrzał się po doskonale znanym wnętrzu salonki swojego teścia, Leona Złotkiewicza. Przez chwilę wsłuchiwał się w stukot kół rozpędzającego się pociągu. Obok służba cicho krzątała się przy stole, sprzątając po spóźnionym obiedzie. Dzieci już spały, jego żona, Emilia, też poszła do sypialni wypłakać się w samotności.

Dawno minęły światła Sosnowca i Dąbrowy Górniczej, za oknem panowała zupełna ciemność, czasami rozjaśniana snopami iskier, wyrzucanymi przez znajdującą się niedaleko lokomotywę.

Salonkę teścia przyczepiano zaraz za wagonem pocztowym.

Henryk nalał sobie koniaku ze stojącej na bocznym stoliku karafki. Pociągnął łyk i od razu rozpoznał trunek od markiza de Desmytters, swego francuskiego przyjaciela. Wdzięczny za niegdysiejsze swatostwo, markiz co roku przysyłał im skrzynkę koniaku własnej produkcji. Widocznie taką samą przesyłał też teściowi.

Pewnie się to skończy niebawem.

Ileż to już lat minęło od ślubu Desmyttersa z kuzynką Henryka, Idalią Gołąbiowską? Dziesięć?

Przez ten czas najeździł się sporo tą trasą, więc znał ją na pamięć. Tak samo, jak i tę salonkę, prawie niezmienioną od czasu, gdy czternaście lat temu jechali w podróż poślubną: on, zadłużony po uszy dziedzic starożytnego rodu, i Emilia, jedyna spadkobierczyni bankiera Złotkiewicza. Choć wtedy jechali w odwrotnym kierunku.

Teraz był maj tysiąc dziewięćset dziesiątego roku. Równo czternaście lat temu poznał swoją żonę, a kilka miesięcy później odbył się ich ślub1. Wtedy wierzył, że będzie to fikcja, pozorny związek, zawarty z przyczyn finansowych. Tymczasem życie spłatało mu figla i obdarzyło prawdziwym szczęściem małżeńskim. Fakt, że wypracowanie go zajęło im parę burzliwych lat2.

Gdy jechali w podróż poślubną, Emilia też zamknęła się w sypialni i płakała.

Teraz, musiał przyznać, trzymała się dzielnie bardzo długo.

Przedwczoraj rano, przy śniadaniu, gdy wręczono jej depeszę z Warszawy, od razu domyślił się, że stało się coś złego. Po przeczytaniu telegramu Emilia zbladła gwałtownie i podała mu go bez słowa:

Dziś rano zmarł Twój ojciec. Przyjeżdżajcie natychmiast. Salonka czeka na Was od jutra na stacji Granica. Anna Złotkiewiczowa.

Oboje wiedzieli, że opuszczają Kraków na dłużej, a przed wyjazdem zawsze jest sporo spraw do pozałatwiania. I zanim służba spakowała bagaże, zanim Emilia zdobyła i dopasowała żałobne ubrania dla nich wszystkich, minęły dwa dni. Dopiero dziś po południu wsiedli do berlińskiego kuriera, a na Granicy przesiedli się do salonki, dołączonej do nocnego pospiesznego pociągu.

I chyba to wnętrze, pieczołowicie urządzone przez jej ojca: fotele z zielonego pluszu, mahoniowe stoliki, obrazy Emilii na ścianach, porcelana stołowa, którą służba po umyciu składała do specjalnie wyprofilowanych szuflad komód stojących pod oknami – tak ją wzruszyło.

Po obiedzie ich syn Adaś od razu poszedł do swojej pojedynczej klitki, mamrocząc coś o zbliżających się egzaminach gimnazjalnych, a guwernantka zabrała ich córeczkę Mariannę.

Wreszcie zostali sami.

Emilia przytuliła się do niego, chyba właśnie po to, by ukryć napływające łzy. Objął ją mocno, choć na żal i rozpacz żony wiele pomóc nie mógł, sam także czuł się nieswojo.

– Iść z tobą? – spytał.

Pokręciła przecząco głową.

– Poradzę sobie – odrzekła, ale nadal kurczowo się go trzymała. – Położę się. To wnętrze przywołuje tyle wspomnień!

Tyle że zamiast iść do ich paradnej sypialni, nadal stała wtulona w niego i pochlipywała.

Kobiety!

Mimo upływu lat zupełnie się nie zmieniają.

Przejechał ręką po rzednących włosach i przesuwającej się ku górze linii czoła. Niedawno skończył trzydzieści osiem lat, dobry wiek, by nie dać się zgnębić rutynie i zacząć coś nowego.

Bo przecież śmierć teścia zmienia wszystko w ich życiu.

Gdy po okresie rozłąki, dziesięć lat temu, małżonkowie spotkali się i pogodzili w Wiedniu, nie mieli żadnych sprecyzowanych planów. Henryk, zamożny udziałowiec Rosyjsko-Amerykańskiego Domu Handlowego, mógł spokojnie żyć z dywidendy gdziekolwiek, gdzie tylko Emilia by chciała. Był w stanie utrzymać żonę na poziomie, do którego przywykła w rodzinnym domu.

Przez rok jeszcze mieszkali w Wiedniu, gdzie Emilia kończyła zamówione u niej portrety. On przechodził wtedy praktykę u kuzyna swej żony, bankiera Franza Friedricha Loeventhala.

Gdy byli gotowi na powrót do Warszawy, okazało się, że nie bardzo jest do czego wracać. W mieszkaniu ojca na Litewskiej zainstalował się brat Henryka, Michał, ze swoją amerykańską żoną Katty. U teściów na Bielanach nie bardzo mieli ochotę zamieszkać. A na stworzenie własnego gniazda brakło pieniędzy, bo w tym samym czasie trzeba było niezwłocznie wykupić wkład księcia Dadziszkelianiego. Gruziński wspólnik wydawał najstarszą córkę za mąż i pilnie potrzebował gotówki na wyprawę i posag.

Wtedy teść zaproponował mu utworzenie oraz zarząd galicyjskimi filiami jego banku: we Lwowie i ewentualnie w Krakowie.

Okazało się, że to dobra decyzja, bo Dom Handlowy rozpadł się ostatecznie, gdy niespodziewanie zmarł ich amerykański udziałowiec, Nat Weissman. Jego synowie nie byli zainteresowani handlem z Rosją, która po przegranej wojnie z Japonią znalazła się w długotrwałym kryzysie. Pozostali dwaj wspólnicy, Henryk i jego przyjaciel Jaś Białczewski, sprzedali zatem spółkę, zostawiając sobie jedynie fabrykę sklejki i akcje firm produkujących pojazdy samobieżne. Nowy nabywca skupił się wyłącznie na handlu takimi pojazdami oraz wszelkimi akcesoriami motoryzacyjnymi. Część pracowników przeszła na emeryturę, młody Sanicki został dyrektorem nowego przedsiębiorstwa, a kuzyn Henryka, Marcin Brzeski, wziął w zarząd łódzkie fabryki Złotkiewicza.

Oni zaś musieli wybrać: Kraków czy Lwów?

Henrykowi spodobał się gwarny, wesoły Lwów, nowoczesne miasto ze stołecznym sznytem, Emilia jednak wolała Kraków i jego artystyczną atmosferę. Wprawdzie dla zamierzeń teścia nie było tu zbyt wielkiego pola do popisu, Emilia jednak dostała propozycję asystentury na kursach malarskich dla kobiet przy Muzeum Techniczno-Przemysłowym3.

Zdecydowali się zatem na Kraków. Tyle że Henryk raz w miesiącu musiał wyjeżdżać do Lwowa, by pilnować interesów. I od czasu do czasu zaglądać do Warszawy.

Emilia tłumaczyła mu, że w Krakowie mają więcej znajomych i krewnych – tu byli Ziembiewiczowie, starsza para, którą poznali w podróży poślubnej. Tu mieszkała kuzynka Henryka Cecylka, która wyszła za potomka jednego z najbardziej znamienitych rodów krakowskich.

Z kolei we Lwowie mieszkały dwie inne kuzynki Henryka, z linii Brzeskich. Jedna wyszła za posła do Sejmu Galicyjskiego, druga za ziemianina z okolicy.

Cóż, na tym polega kompromis w małżeństwie, że jedna strona musi nań iść.

I tak jego małżeństwo układało się o niebo lepiej od związku jego brata z Katty.

Z początku u Michałów wszystko wydawało się w porządku: wkrótce po przyjeździe do Warszawy w tysiąc dziewięćset drugim urodził im się syn, Stanisław, a rok później – drugi, Karol. Potem jednak rodzina zaczęła ostentacyjnie unikać zarówno samej Katty, jak i mówienia o niej. Emilii i Henrykowi bratowa też nie przypadła do gustu.

Hrabia Alfred Długopolski dążył do zakończenia waśni pomiędzy synami i Henryk został nawet ojcem chrzestnym Karolka. Pod naciskiem rodziny doszło do publicznego uścisku dłoni zwaśnionych braci, ale żaden z nich nie tęsknił do towarzystwa drugiego.

Henrykowi wydawało się, że ojciec też coraz gorzej znosi towarzystwo Michałów. Od paru lat stało się zwyczajem, że Długopolski senior wyjeżdżał ze stolicy zaraz po Nowym Roku, rzemiennym dyszlem odwiedzając majątki przyjaciół i krewnych: Gołąb Gołąbiowskich, Olszyniec pani Hołłoczkowej, Brzegi swoich siostrzeńców i Zimonice, gdzie po śmierci patriarchy rodu – wuja Hieronima Zimońskiego – gospodarował kuzyn Henryka, Witold Korżak, wraz ze świeżo poślubioną małżonką.

Potem hrabia spędzał czas z nimi w Krakowie aż do Wielkanocy, a następnie udawał się do ukochanej Leszczynówki, niewielkiego majątku, jaki wniosła mu w posagu matka Henryka. Stamtąd po żniwach, a najdalej w połowie września, jeździł do Eweliny do Paryża. Do Warszawy wracał na Wszystkich Świętych. Jak mawiał, głównie po to, by celebrować kolejne śmiertelne rocznice – najpierw własnej matki, potem teściów Suchogórskich, a na końcu ukochanej żony.

Ojciec twierdził, że najlepiej czuje się u nich, w Krakowie.

– Żyjecie tu jak w raju – mawiał.

Raj ma jednak to do siebie, że nie znajduje się go na ziemi.

Czego ani Emilia, ani Henryk nie wzięli zupełnie pod uwagę przy wyborze miejsca zamieszkania, to kastowości i specyficznej atmosfery Krakowa.

W dawnej stolicy państwa polskiego nie było ani wielkiego przemysłu, ani finansjery. Nie było też burżuazji, która pieniędzmi wyrównywała sobie braki w pochodzeniu czy wychowaniu. Nie było też miejsca, gdzie stykałyby się kompletnie obce sobie światy: żydowskiego mieszczaństwa i pozbawionej ziemi arystokracji. Inteligencji uniwersyteckiej i artystycznej bohemy.

Takie mieszane małżeństwa jak jego prawie nie występowały w Galicji. Dlatego nie od razu zdołali się przebić przez warstwę krakowskich uprzedzeń. Ziembiewiczowie wprowadzili ich w swój światek inteligencko-artystyczny, w którym poznali i zaprzyjaźnili się z Żeleńskimi, Pareńskimi, Morstinami i Pugetami, gdzie widywali Przybyszewskiego i Wojciecha Kossaka4. Oczywiście nie przepuścili żadnego programu kabaretowego Zielonego Balonika5. Cukiernia Michalika była jedynym miejscem, gdzie spotykały się wszystkie te odrębne światy i jednakowo śmiały z własnych karykatur. Natomiast najważniejsze krakowskie arystokratyczne domy otwierały się przed nimi powoli i z oporami.

I dopiero gdy gazety kilkukrotnie opisały wyszukane toalety i biżuterię Emilii, kiedy parę razy została okrzyknięta królową balu, zaczęto szerzej przyjmować Długopolskich.

W miarę upływu lat ich krąg znajomych powiększał się coraz bardziej. Bywali i na Szlaku, na Białym Prądniku, na Olszy i Pędzichowie. Co prawda w tym arystokratycznym świecie trzeba było bardzo uważać, bo na przykład u profesora Stanisława Tarnowskiego6, mieszkającego w Pałacu na Szlaku, nie wolno było się przyznać do znajomości z Żeleńskimi ani Pareńskimi, a już za żadne skarby nie należało wymieniać nazwiska Stanisława Przybyszewskiego.

Niestety, jeden salon na zawsze pozostawał przed Emilią zamknięty – pałac teściowej Cesi. Biedna kuzynka Cecylia robiła, co mogła, by żona Henryka nie odczuła tego afrontu – przyjmowała ją w swoim prywatnym buduarze i sama także odwiedzała bardzo często, ale zakazu matki swego męża nie przemogła: żadna osoba pochodzenia żydowskiego nie mogła przestąpić jej progów.

Henryk miał oczywiście wstęp do pałacu Pod Barany na rynku Starego Miasta, ale składał tam oficjalne wizyty najrzadziej, jak mógł.

Tyle że obecnie nie zależało im już tak bardzo na światowym życiu, jak niegdyś. Żadne z nich nie musiało ani sobie, ani nikomu niczego udowadniać. Ich pozycja oraz wzajemne relacje zostały wystarczająco ugruntowane. Zresztą oboje byli mocno zajęci. Emilia sporo malowała, prowadziła zajęcia z rysunku, Henryk zaś często wyjeżdżał.

– To były dobre lata – westchnął, dolewając sobie koniaku. – Pracowite, ale i przyjemne.

Trochę śmieszyło go to prowincjonalne miasteczko, wciąż udające stolicę.

– Tu jest Polska – przypominali mu mieszkańcy Krakowa. – Zapewne cieszą się państwo, że wreszcie wolno wam mówić swobodnie i czytać bez cenzury? Cieszysz się, Adasiu, że możesz uczyć się polskiej historii, naszych wielkich bitew i oglądać groby królów polskich?

Owszem, możliwość śpiewania Mazurka Dąbrowskiego i obchodzenia narodowych rocznic była wielką nowością dla przybyszów z zaboru rosyjskiego, ale wydawało się to jedyną zaletą Krakowa.

Henryka w gruncie rzeczy śmieszyły te wielkie celebry i przebieranki. Ze zdumieniem przyjął udzieloną mu poufnie radę, że poza frakiem, anglezem i smokingiem człowiek jego pochodzenia i stanowiska musi w tym mieście bezwzględnie posiadać żupan, kontusz i szablę. Uszycie staroszlacheckiego stroju było potężnym wydatkiem, a sam ubiór przydał mu się zaledwie czterokrotnie: na jeden bal, jeden ślub i jeden pochód. I jeszcze czwarty raz, gdy Emilia, zachwycona barwnością stroju, namalowała ubranemu w kontusz Henrykowi wcale udany portret.

Przez resztę czasu ów symbol szlacheckiej dumy służył za pożywienie molom.

– Tu się przechowuje polskie tradycje – powtarzali dumni z siebie herbowi przyjaciele – tu się wykuwa nowa Polska.

Przez grzeczność nie protestował. Sam uważał jednak (może trochę pod wpływem Złotkiewicza), że nowa Polska wykuwa się w kopalniach Zagłębia, łódzkich fabrykach, w uporze Drzymałów, na warszawskiej giełdzie i polach naftowych pod Lwowem. Wśród posłów do rosyjskiej Dumy, do austriackiego parlamentu i na Sejm Galicyjski. Oraz na uniwersytetach.

A może, pomyślał, Emilia nie chciała mieszkać we Lwowie dlatego, że właśnie w tym samym czasie robiła tam olśniewającą karierę jego była kochanka Izabela Słowikowska?

Kiedyś pojechali do Lwowa razem i Henryk, żeby zrobić żonie przyjemność, zaprosił ją do niedawno otwartego Teatru Miejskiego. Podziwiali wspaniały gmach i oboje zgodzili się potem, że o ile kurtyna Siemiradzkiego, namalowana dla Krakowa, jest okropna, o tyle ta lwowska prezentuje znacznie wyższy poziom sztuki.

Dopiero gdy wysiadali z powozu, zauważyli na afiszu przed wejściem do teatru, że jedną z ról ma grać Izabela. Henryk, pamiętny reakcji Emilii na spotkanie z nią przed laty w operze wiedeńskiej, był już pewien awantury.

Zawahał się w progu, ale żona uśmiechnęła się triumfująco i śmiało ruszyła ku wejściu.

– Naprawdę nie wiedziałem… – zaczął się tłumaczyć niepewnie.

– Ach, mój drogi – przerwała mu – ja też słyszałam o pani Zapolskiej różne rzeczy, ale przecież sztuka i autor to nie to samo! Fakt, Misia Natansonowa opowiadała mi o jej romansie z francuskim malarzem, Sérusierem7, cóż to ma jednak do rzeczy? Wszak obojgu nam się podobały jej opowiadania. Trudno oceniać dzieło artysty poprzez morale autora. Gdyby było inaczej, nie znalibyśmy ani Pana Tadeusza, ani poezji Słowackiego. Bardzo jestem ciekawa tej sztuki.

Była to Żabusia, taki sobie dramacik domowy o kłamstwie. Izabela jednak brawurowo zagrała postać Maniewiczowej – która, rozumiejąc ludzkie słabości, próbuje jednocześnie ostrzec bohatera, że żona przyprawia mu rogi. Cóż, Henryk z własnego doświadczenia życiowego wiedział już, że ludzie widzą i słyszą to, co chcą. On przecież też swego czasu zobaczył żoniną zdradę tam, gdzie jej nie było.

Zamiast skupić się na spektaklu, obserwował Emilię. Nawet nie zerknęła na niego podczas scen z Izabelą, choć szybki ruch jej wachlarza wskazywał, że rozpoznała ją od razu. Wszystkich aktorów oklaskiwała jednakowo.

Za to wieczorem sama zainicjowała pieszczoty, jakby chciała mu udowodnić, że wciąż jest warta jego zainteresowania.

To prawda. Nadal była najbardziej zachwycającą kobietą, jaką znał, a ich pożycie po paru latach problemów ostatnio się ożywiło – dzięki wynalazkowi pessarium. Wprawdzie lekarze ostrzegali ich, że nie jest to idealna metoda, wszakże dotąd uchroniła Emilię od kolejnej ciąży.

Jego żona poczuła się brzemienna już wkrótce po ich pogodzeniu się w Wiedniu.

Nic wtedy jeszcze nie zapowiadało dramatu, jaki nastąpił po urodzeniu Fredzia. Wprawdzie lekarze nie byli z niego zbyt zadowoleni, ale nie odebrali im nadziei. Tymczasem dziecko słabło zamiast się rozwijać. Emilia nawet próbowała sama karmić syna, bo mleka mamki w ogóle nie chciał przyjmować.

Niestety, po miesiącu Alfred Leon Tadeusz zmarł.

Potem przez parę lat Emilia w ogóle nie zachodziła w ciążę, mimo że nie szczędzili wysiłków ku temu. Po śmierci syna była bardzo przygnębiona, a Henryk tylko w taki sposób potrafił ją pocieszyć.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia tysiąc dziewięćset czwartego roku urodziła im się córka, Anna Maria Amelia. Duża, silna i zdrowa. Marianna, bo tak ją nazywano w domu, rosła szybko i już zapowiadała się na śliczną pannę. Z twarzy przypominała Henrykowi jego matkę – miała jej podbródek, a także jasnoniebieskie oczy i popielate włosy, których puszystość odziedziczyła po Emilii.

Jakież to piękne, że ci z naszych bliskich, którzy odeszli przedwcześnie, odradzają się w naszych dzieciach.

Niestety, to, co stanowiło o sile i zdrowiu córki, przyniosło krzywdę matce. Marianna mocno porozrywała Emilię. Długo trwało, nim jego żona doszła do siebie po porodzie, a jeszcze dłużej, zanim lekarze pozwolili im wznowić pożycie – a i to pod warunkiem, że więcej nie zajdzie w ciążę!

A jemu na myśl o prezerwatywie od razu odechciewało się wszystkiego.

Przez te wszystkie techniczne wskazówki lekarzy cała spontaniczność i romantyzm związku z kobietą bierze w łeb.

Żenisz się, człowieku, myślisz o miłości, o spełnieniu, o nieograniczonej radości bycia razem – a zamiast tego dostajesz techniczne przepisy zakładania zabezpieczeń, które współżycie zmieniają w gimnastykę albo lizanie cukierka przez szybkę, szczęście obcowania poprzez baranie jelito albo liczenie sekund do chwili, gdy trzeba się wycofać.

Emilia jednak widziała to inaczej. Raz, że od dawna przyzwyczaiła się do liczenia dni i prowadzenia kalendarzyka. Dwa, wyznała mu, że zapomina o całym świecie, gdy tylko jej dotyka.

Czyli Henryk musiał myśleć i być odpowiedzialnym za nich oboje.

Co prawda, małżeństwo uczy też dobrych rzeczy – jak dotyk. Codzienne przytulenie żony czy też wzięcie za łapkę małej Marianny były wielkimi przyjemnościami ich codzienności. Szkoda, że Adam już wyrósł z tego etapu.

Z synem fizycznie byli do siebie podobni jak dwie krople wody. Jedynie włosy Adam miał nieco jaśniejsze, z kasztanowatymi refleksami. Za pół roku skończy trzynaście lat. Już zmieniał się z dziecka w młodego mężczyznę. Rósł głównie w ramionach i nogach, niedługo dogoni wzrostem dziadka Alfreda. Był małomówny, uparty i miał własne zdanie na każdy temat. Henryk w jego wieku już interesował się koleżankami swojej siostry, podrzucał im jakieś bukieciki, prezenciki – tego u Adasia jeszcze nie widział. Od lekcji tańca jego potomek wolał ujeżdżalnię i ćwiczenia z szermierki. Od lekcji rysunków – strzelanie do celu. Gorzej, że wolał to także od matematyki.

Henryk dopił koniak i zgasił cygaro. Nie ma co rozmyślać, przed jutrzejszym dniem trzeba się wyspać. A czekają ich trudne chwile związane z pogrzebem i…

No właśnie, dopiero teraz wyartykułował myśl, jaka od przedwczoraj chodziła mu po głowie: komu Złotkiewicz zostawi bank?

Córce? Żonie? Im obu?

Czy on sam spadnie do pozycji utrzymanka Emilii, jak było na samym początku ich małżeństwa i co dotąd źle wspominał? Gdy pogodzili się przed laty i zaczęli budować związek na nowo, już jako doświadczeni, dojrzali ludzie, to on głównie zarabiał na ich utrzymanie, stał się prawdziwą głową tej rodziny. Zdobył własny majątek i niezależność finansową. A teraz? Znowu będzie tylko zarządzał cudzą własnością?

To nie była dobra perspektywa. Nie ma jednak innego wyjścia, nie odrzucą przecież dorobku dwóch pokoleń Złotkiewiczów.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 Historię zawarcia tego małżeństwa oraz pierwsze miesiące niełatwego związku Emilii i Henryka opisane są w pierwszych dwóch tomach sagi „Intrygi i namiętności” pt. Mezalians i Pojedynek.

2 Pierwsze lata małżeńskie Emilii i Henryka Długopolskich, ich rozstanie i pogodzenie się stanowią treść trzeciego tomu sagi pt. Zdrada.

3 Wyższe Kursy dla Kobiet im. A. Baranieckiego w Krakowie – rodzaj placówki naukowej, założonej w 1868 w Krakowie przez Adriana Baranieckiego (1828–1891) przy ufundowanym przezeń Muzeum Techniczno-Przemysłowym.

4 Żeleńscy, Pareńscy, Morstinowie, Pugetowie – rodziny szlacheckie o aspiracjach artystycznych. Stanisław Przybyszewski (1868–1927) – pisarz, dramaturg, czołowy autorytet krakowskiej cyganerii okresu Młodej Polski. Wojciech Kossak (1856–1942) – znany malarz.

5 Zielony Balonik – krakowski kabaret założony w 1905 r. w Cukierni Lwowskiej Apolinarego J. Michalika.

6 Stanisław hr. Tarnowski (1837–1917) – historyk literatury i przywódca konserwatystów krakowskich, profesor i rektor UJ.

7 Misia z Godebskich Sert, wcześniej Natansonowa (1872–1950), opiekunka artystów, pomagała także Emilii podczas jej pobytu w Paryżu – por. Zdrada. Gabriela Zapolska (1857–1921), aktorka, pisarka, autorka dramatów. Podczas pobytu w Paryżu była związana z malarzem Paulem Sérusierem (1864–1927).