Zniewolone dzieciństwo. Ukryte źródła tyranii - Alice Miller - ebook

Zniewolone dzieciństwo. Ukryte źródła tyranii ebook

Alice Miller

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W Zniewolonym dzieciństwie Alice Miller demaskuje mechanizm przemocy obecny w metodach wychowawczych stosowanych wobec naszych rodziców i dziadków (tzw. czarna pedagogika), który również dziś nie budzi wątpliwości w wielu krajach świata.

Analizując dzieciństwo pewnej narkomanki (Christiany F.), pewnego przywódcy politycznego (Adolfa Hitlera) i pewnego dzieciobójcy (Jürgena Bartscha), którzy jako dzieci padli ofiarą niegodziwości i licznych upokorzeń, autorka kreśli sugestywny obraz zniszczeń, jakich dokonuje w człowieku przemoc, i wynikających stąd zagrożeń społecznych.

Póki cała ludzka społeczność nie zda sobie sprawy z faktu, że codziennie popełnia się niezliczone morderstwa duchowe na dzieciach, morderstwa, od których skutków cierpieć będzie cała ludzkość, będziemy błądzić w ciemnym labiryncie - mimo wszystkich podejmowanych w najlepszej wierze planów rozbrojeniowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 416

Oceny
4,5 (44 oceny)
31
8
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgataFas

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała, każdy powinien ją przeczytać
00
poisongirl93

Z braku laku…

Nudna, napisana trudnym językiem nie przedstawiając jednocześnie żadnej konkretnej wartości.
00

Popularność




Alice Miller
ZNIEWOLONE DZIECIŃSTWO
UKRYTE ŹRÓDŁA TYRANII
Przełożyła Barbara Przybyłowska
Tytuł oryginału: AM ANFANG WAR ERZIEHUNG
Projekt okładki: JACEK PIETRZYŃSKI
Zdjęcie na okładce: Super Stock, Inc.
Copyright © 1980 by Suhrkamp Verlag, Frankfurt am Main Copyright © 1999 for the Polish edition by Media Rodzina Sp. z o.o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-7278-893-1
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. 61 827 08 60, faks 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Jest rzeczą zupełnie naturalną, że każda ludzka istota chce mieć własną wolę i jeśli się temu odpowiednio nie zaradzi w pierwszych dwóch latach życia dziecka, to potem trudno będzie coś tu osiągnąć. Te pierwsze lata mają między innymi tę dobrą stronę, że można wtedy używać siły i przemocy. Dzieci z upływem lat zapominają, czego doznały w tym wczesnym okresie. Jeśli się odbierze dzieciom wolę, to potem nawet nie pamiętają, że ją kiedykolwiek miały, i dlatego surowe środki, jakie należy w tym celu zastosować, nie mają żadnych złych następstw.

J. Sulzer, Versuch von der Erziehung und Unterweisung der Kinder (Esej o wychowywaniu i nauczaniu dzieci), 1748

Nieposłuszeństwo syna znaczy tyle, co wypowiedzenie wam wojny. On chce wam wyrwać władzę, a wy winniście odpowiedzieć na przemoc przemocą, by potwierdzić wasz autorytet, bez którego nie ma mowy o żadnym wychowaniu. Chłosta zaś, jaką mu wymierzycie, niech nie będzie jedynie czczą igraszką, lecz niech go przekona, że to wy jesteście panem.

J.G. Krüger, Gedanken von der Erziehung der Kinder (Myśli o wychowywaniu dzieci), 1752

Biblia powiada: „Kto miłuje syna swego, często używa na niego rózgi, aby mógł się nim cieszyć”.

Mądrość Syracha, 30,1

Ze szczególnym naciskiem pouczano mnie, że mam spełniać bezzwłocznie wszystkie życzenia i polecenia rodziców, nauczycieli, księdza i innych, właściwie wszystkich dorosłych, aż do oddawania im posług osobistych, i nic nie mogło mnie od tego zwolnić. Miało być zawsze tak, jak oni powiedzieli. Te zasady, w których byłem wychowywany, tak weszły mi w krew, że stały się moją drugą naturą.

Komendant obozu w Oświęcimiu Rudolf Hess

Jakie to szczęście dla rządzących, że ludzie nie myślą!

Adolf Hitler

Słowo wstępne do wydania polskiego

KSIĄŻKA TA ukazuje się w przekładzie polskim (a także rosyjskim) dokładnie dwadzieścia lat po jej pierwszej publikacji w oryginale. Niestety, mimo upływu lat nie straciła swojej aktualności, ujawnia bowiem sytuacje, które wciąż w mniej lub bardziej drastycznej postaci występują na całym świecie, choć mało kto zdaje sobie z tego sprawę.

Mimo że nie propaguje się już dziś tak otwarcie opisanych przeze mnie w tej książce dziewiętnastowiecznych zaleceń wychowawczych, ukazujących cały wymiar nadużyć władzy rodzicielskiej i hipokryzji wobec dziecka, to jednak zarówno wtedy, jak i dziś podstawowe zasady tamtego wychowania nie budzą wątpliwości w większości krajów świata. I trudno się temu dziwić. Przecież ludzie wychowani w myśl zasad „czarnej pedagogiki” od najwcześniejszych lat spotykają się z lekceważeniem doznań dziecka i odmawianiem mu wszelkich praw, a później sami według identycznego wzorca wychowują własne dzieci. Znęcanie się nad dziećmi uważa się za dbałość o dobre wychowanie i przekazuje się taki pogląd z pokolenia na pokolenie jako cenny dorobek kultury. Dlatego ciągle jeszcze tylu ludzi dobrej woli całkiem mimowiednie wyznaje te absurdalne i zgubne zasady. Kiedy mówią: „To, że obrywałem cięgi, wyszło mi tylko na dobre, bez bicia nie da się wykierować dziecka na przyzwoitego człowieka” – uważają to za rzecz całkiem oczywistą.

W 1998 roku ogłosiłam manifest, który został już przy różnych okazjach opublikowany w wielu językach i w wielu krajach świata. Chodziło mi w nim o rozpowszechnienie w możliwie zwięzłej formie informacji, które powinny dać do myślenia rodzicom i wychowawcom i skłonić ich do dyskusji na ten tak ważny temat. Oto jego tekst:

Liczne badania dowiodły, że wprawdzie kary fizyczne wymuszają zrazu na dziecku posłuszeństwo, ale jeśli w porę nie przyjdą mu z pomocą uświadomieni ludzie, powodują później ciężkie zaburzenia charakteru i postępowania. Hitler, Stalin i Mao nie doznali w dzieciństwie takiej pomocy. Nauczyli się zatem za młodu czcić okrucieństwo, a potem znajdować usprawiedliwienie dla wymordowania milionów ludzi. A inne miliony ludzi, także wychowywanych w warunkach przemocy, w tym im pomagały.

Nie wolno już dłużej uznawać, że to dobre prawo rodziców, by mogli wyładowywać na swoich dzieciach własne nagromadzone afekty. Często jeszcze bronimy poglądu, że łagodna kara cielesna w postaci klapsów jest czymś nieszkodliwym, bo od małego wpojono nam to przekonanie, tak samo jak niegdyś naszym rodzicom. Pomagało ono bitym dzieciom łatwiej znosić doznany ból. Ale właśnie rozpowszechnienie tego przekonania okazuje się szczególnie szkodliwe, gdyż prowadzi do tego, że w każdym pokoleniu biciem upokarza się ludzi, którzy uważają, to za całkiem normalne i uprawnione.

Kiedy w 1977 roku miano wprowadzić w Szwecji zakaz bicia dzieci, okazało się, że 70% ankietowanych obywateli wypowiedziało się przeciw takiej ustawie. W 1997 roku było jej przeciwnych tylko 10%. Liczby te wskazują, jak bardzo jednak zmieniła się przeciętna mentalność w przeciągu dwudziestu lat. Nowy przepis prawny mógł wreszcie położyć kres temu zgubnemu obyczajowi. W tym czasie także i inne kraje europejskie, jak Austria, Dania, Norwegia, Finlandia, Cypr, Łotwa i Włochy wprowadziły ustawowy zakaz bicia dzieci.

Planowany na terenie całej Europy zakaz kar cielesnych przewiduje nie tyle stosowanie sankcji wobec rodziców, ile ich pouczenie i udzielanie im wsparcia. Sąd ma zobowiązywać rodziców,którzy wykroczyli przeciw temu prawu, do zapoznania się ze skutkami kar cielesnych. Podobnie regulacje państwowe zobowiązują kierowców do znajomości kodeksu drogowego i wykazania się odpowiednią wiedzą przed komisją egzaminacyjną. Należy jak najszerzej rozpowszechniać znajomość zgubnych skutków „niewinnych klapsów”, gdyż nieświadome, bezmyślne wychowywanie do stosowania przemocy rozpoczyna się bardzo wcześnie i często wywiera skutki na całe życie[1].

kwiecień 1999 Alice Miller

Przedmowa

PSYCHOANALIZA spotyka się z zarzutem, że może udzielić pomocy jedynie bardzo nielicznej garstce uprzywilejowanych. Zarzut ten jest całkowicie słuszny, póki rzeczywiście jej owoce przypadają tylko tym niewielu, którzy mają do niej dostęp. Jednak wcale tak być nie musi.

Reakcja na moją książkę Das Drama des begabtes Kindes (Dramat udanego dziecka) wzbudziła większy sprzeciw specjalistów niż zwykłego czytelnika, zwłaszcza należącego do młodszego pokolenia. I dlatego uważam za rzecz ważną i konieczną, by nie przechowywać wiedzy nagromadzonej z analiz pojedynczych pacjentów na półkach bibliotecznych, ale udostępnić ją szerokiej publiczności. Doszłam więc do przekonania, że powinnam poświęcić następne lata mojego życia popularyzowaniu tych tematów.

Chciałabym przede wszystkim przedstawić sprawy, z którymi spotykamy się powszechnie w życiu, a nie jedynie w gabinecie psychoanalitycznym; do ich głębszego zrozumienia potrzebne jest jednak doświadczenie psychoanalityczne. Nie znaczy to oczywiście, że zamierzam tu stosować gotowe teorie do życia społecznego, bo uważam, że tylko wtedy naprawdę mogę zrozumieć człowieka, kiedy słyszę go i wczuwam się w to, co mi mówi, nie chroniąc się przed nim w szańcach teorii. Jednak uprawianie psychologii głębi, tak na innych, jak i na samym sobie, pozwala wejrzeć w dusze ludzi z naszego codziennego otoczenia i wyostrza naszą wrażliwość na zjawiska wykraczające poza próg poradni psychoanalitycznej.

Tymczasem powszechna świadomość jest jeszcze daleka od tego, by uznać, że to, co się dzieje z dzieckiem w pierwszych latach jego życia, nieuchronnie odbija się na całym społeczeństwie, że psychozy, narkomania, przestępczość są zakodowanym wyrazem tych właśnie najwcześniejszych doświadczeń. Najczęściej neguje się ten pogląd lub akceptuje go tylko intelektualnie, podczas gdy praktyka (polityczna, prawna czy psychiatryczna) wciąż pozostaje pod przemożnym wpływem średniowiecznych wyobrażeń o projekcji zła, gdyż rozum nie potrafi ogarnąć obszarów emocjonalnych. Czy można zdobyć wiedzę emocjonalną za pomocą książki? Tego nie wiem, ale nadzieja, że przy lekturze mojej książki u tego czy innego czytelnika może zajść taki wewnętrzny proces, wydaje mi się wystarczająco uzasadniona, by jednak spróbować.

Niniejsza książka powstała z potrzeby udzielenia odpowiedzi na liczne listy czytelników mojej książki opowiadającej o dramacie zdolnego dziecka. Znaczyły one dla mnie wiele, a nie mogłam na każdy z nich odpisać osobiście. Winien jest tu – choć nie tylko – brak czasu. Doszłam więc do wniosku, że powinnam przedstawić dokładniej moje przemyślenia i doświadczenia z ostatnich lat, skoro nie mogę odesłać moich czytelników do istniejącej literatury na ten temat. Z pytań zainteresowanych wyłoniły się dwie grupy zagadnień: z jednej strony, mój sposób pojmowania istoty doznań wczesnodziecięcych, odbiegający od psychoanalitycznej teorii popędów, z drugiej zaś, konieczność bardziej zrozumiałego wyjaśnienia różnicy między poczuciem winy a przeżywaniem żalu. Łączy się z tym palące i często pojawiające się pytanie poważnie zaniepokojonych rodziców: Co jeszcze możemy zrobić dla naszego dziecka, kiedy wreszcie zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak mocno działa na nas przymus powtarzania tego, czegośmy doznali od własnych rodziców?

Ponieważ nie wierzę w skuteczność żadnych recept ani dobrych rad, przynajmniej jeśli chodzi o zachowania nieświadome, moje zadanie widzę nie we wzywaniu rodziców, by obchodzili się ze swoimi dziećmi inaczej, niż przywykli, ale w zwróceniu się w tej sprawie do dziecka tkwiącego w dorosłym. Póki mu się nie pozwoli uświadomić, co jemu samemu wyrządzono, jego życie uczuciowe będzie częściowo sparaliżowane, a wrażliwość na upokorzenia dzieciństwa przytępiona.

Wszystkie wezwania do miłości, solidarności i miłosierdzia muszą jednak pozostać bezskuteczne, jeśli u ich podstaw nie leży zrozumienie i poczucie ludzkiej wspólnoty.

Sprawa ta jest szczególnie istotna dla zawodowych psychologów, gdyż bez empatii nie mogą skutecznie stosować swojej fachowej wiedzy, choćby nie wiadomo ile czasu poświęcali pacjentom. Dotyczy to również rodziców, którym ani wysoki poziom wykształcenia, ani dysponowanie wolnym czasem nie pomogą w zrozumieniu własnego dziecka, jeśli sami musieli się emocjonalnie odgrodzić od cierpień własnego dzieciństwa. I przeciwnie, nawet pracująca zawodowo matka, jeśli jest otwarta i wewnętrznie wolna, może w pewnych okolicznościach zrozumieć położenie dziecka w mgnieniu oka.

A zatem widzę moje zadanie w uczuleniu społeczeństwa na cierpienia wczesnego dzieciństwa i próbuję to osiągnąć na dwóch płaszczyznach, przy czym na obu odwołuję się do dziecka tkwiącego w dorosłym czytelniku. W pierwszej części przedstawiam „czarną pedagogikę”, to znaczy metody wychowawcze stosowane wobec naszych rodziców i dziadków. U wielu czytelników ten pierwszy rozdział zrodzi uczucie gniewu, a nawet wściekłości, ale może się to okazać dla nich nader zbawienne. W drugiej części przedstawiam dzieciństwo pewnej narkomanki, pewnego przywódcy politycznego i pewnego dzieciobójcy, którzy jako dzieci padli ofiarą niegodziwości i licznych upokorzeń. Szczególnie w dwóch z tych przypadków opieram się na rzeczywistych wspomnieniach z dzieciństwa i na późniejszych losach tych osób i chciałabym, by czytelnik spojrzał na te wstrząsające świadectwa moim okiem psychoanalityka. Losy wszystkich trojga wskazują na niszczycielską rolę wychowania tradycyjnego, na zwalczanie przez nie sił witalnych dziecka, na zagrożenie, jakie stanowi ono dla społeczeństwa. Także w psychoanalizie, zwłaszcza w teorii popędów, można odnaleźć ślady postawy pedagogicznej. Rozważania na ten temat miały początkowo stanowić rozdział tej książki, jednak ze względu na jej planowaną objętość muszą się stać przedmiotem odrębnej publikacji, która powinna się wkrótce ukazać. (Pamięć wyzwolona, wyd. J. Santorski, 1995.) Pokazuję tam wyraźniej niż w dotychczasowych pracach, czym różnią się moje przemyślenia od poszczególnych teorii i modeli psychoanalitycznych.

Niniejsza książka powstała z mojego wewnętrznego dialogu z czytelnikami Dramatu udanego dziecka i stanowi jego ciąg dalszy. Można ją jednak z powodzeniem czytać bez znajomości mojej poprzedniej książki. Gdyby jednak opisane tu sprawy miały prowadzić do poczucia winy zamiast do żalu, radziłabym po nią sięgnąć. Jest także rzeczą ważną i pomocną do odpowiedniego zrozumienia tej pracy, by zawsze mieć na uwadze fakt, że mówiąc o rodzicach i dzieciach, nie mam na myśli określonych osób, tylko określone sytuacje, okoliczności i reguły, które dotyczą nas wszystkich, gdyż wszyscy rodzice kiedyś sami byli dziećmi, a większość obecnych dzieci będzie kiedyś rodzicami.

Kiedy Galileusz przedstawił w r. 1613 matematyczny dowód na prawdziwość tezy Kopernika, że to Ziemia kręci się dookoła Słońca, a nie przeciwnie, Kościół uznał go za „fałszywy i niedorzeczny”. Zmuszono Galileusza, by wyrzekł się swojej tezy. Złamany starzec wkrótce oślepł. Dopiero trzysta lat później Kościół zdecydował się przyznać do błędu i skreślić pisma Galileusza z indeksu ksiąg zakazanych.

Obecnie znajdujemy się w podobnej sytuacji jak Kościół za czasów Galileusza, ale dziś gra idzie o znacznie większą stawkę. Nasze odróżnienie prawdy od błędu będzie miało znacznie poważniejsze konsekwencje dla przetrwania ludzkości niż tamta decyzja z XVII wieku. Już parę lat temu dowiedziono mianowicie – czego wciąż nie wolno nam przyjąć do wiadomości – że niszczycielskie skutki dziecięcych urazów niewątpliwie ugodzą w społeczeństwo. Prawda ta dotyczy każdego człowieka i musi, jeśli dostatecznie się ją upowszechni, doprowadzić do zasadniczych zmian, a przede wszystkim przerwać eskalację ślepej przemocy. Moją myśl ujęłam w następujących punktach:

1. Każde dziecko przychodzi na świat, by rosnąć, rozwijać się, by żyć, by kochać i by dla swego bezpiecznego rozwoju móc wyrażać swoje potrzeby i uczucia.

2. Aby móc się rozwijać, dziecko potrzebuje szacunku i ochrony ze strony dorosłych, którzy traktują je poważnie, kochają i rzetelnie mu pomagają w poznawaniu świata.

3. Jeśli się nie zaspokaja tych życiowych potrzeb dziecka, tylko się je wykorzystuje dla własnych celów, bije, karze, maltretuje, manipuluje nim, zaniedbuje i oszukuje, i to tak, by nikt nie mógł mu przyjść z pomocą, narusza to trwale jego integralność psychiczną.

4. Normalną reakcją na te krzywdy powinien być gniew i ból. Ponieważ jednak okazywanie gniewu jest dziecku w krzywdzącym je otoczeniu zabronione, a samotne przeżywanie bólu byłoby czymś nie do zniesienia, musi ono stłumić te uczucia, wyprzeć z siebie wspomnienie urazów i idealizować swoich prześladowców. A potem już samo nie wie, co mu wyrządzono.

5. Oderwane od prawdziwych przyczyn uczucia gniewu, bezsilności, rozpaczy, tęsknoty, lęku i bólu znajdują jednak swój wyraz w niszczycielskim działaniu wobec innych (przestępczość, zabójstwa) albo wobec samego siebie (narkomania, alkoholizm, prostytucja, choroby psychiczne, samobójstwo).

6. Bardzo często za doznane cierpienia bierze się odwet na własnych dzieciach, które pełnią rolę kozłów ofiarnych i których prześladowanie jest wciąż uprawnione w naszym społeczeństwie, a nawet cieszy się wysokim poważaniem, jeśli się je określa jako wychowywanie. Jest w tym coś tragicznego, że bije się własne dziecko, aby zatrzeć wspomnienie o tym, co nam wyrządzili rodzice.

7. Aby maltretowane dziecko nie wyrosło na przestępcę lub psychopatę, trzeba, by przynajmniej raz w swoim życiu spotkało kogoś, kto dobrze rozumie, że to nie bite bezradne dziecko, ale jego otoczenie jest winne. Wiedza lub niewiedza o tym może pomóc społeczeństwu w uratowaniu czyjegoś życia lub przyczynić się do jego zniszczenia. Otwierają się tu wielkie możliwości dla krewnych, adwokatów, sędziów, lekarzy i opiekunów, by jednoznacznie opowiedzieć się po stronie dziecka i zawierzyć mu.

8. Dotychczas społeczeństwo chroniło dorosłych i obwiniało ofiary. W swoim zaślepieniu opierało się na teoriach, które, w zgodzie ze wzorami wychowawczymi naszych dziadków, widzą w dziecku podstępną, opanowaną przez złe instynkty istotę, która zmyśla i kłamie, napastuje niewinnych rodziców lub pożąda ich seksualnie. W rzeczywistości każde dziecko jest skłonne samo się obwiniać za okrucieństwo rodziców, których wciąż kocha i których nie chce oskarżać.

9. Dopiero od kilku lat, dzięki zastosowaniu nowych metod terapeutycznych, można udowodnić, że wyparte ze świadomości urazy dzieciństwa organizm ludzki gdzieś przechowuje i gromadzi i że, wciąż nieświadome, oddziałują w późniejszym życiu dorosłego człowieka. Co więcej, elektroniczne przyrządy do badania płodu w łonie matki ujawniły fakt, którego nie przyjmuje do wiadomości większość dorosłych, że dziecko jeszcze przed urodzeniem odczuwa zarówno tkliwość, jak okrucieństwo.

10. Dzięki temu odkryciu, skoro wszystkie krzywdy wyrządzone dziecku u zarania jego istnienia nie muszą już pozostawać tajemnicą, każde niegodziwe postępowanie ujawnia swoje dotychczas ukryte skutki.

11. Nasze uwrażliwienie na dotąd powszechnie przemilczane okrucieństwa wyrządzone dzieciom i ich następstwa, samo z siebie doprowadzi do tego, że wreszcie nastąpi kres stałego przekazywania przemocy z pokolenia na pokolenie.

12. Ludzie, których integralności nie naruszono w dzieciństwie, którym dane było doświadczyć opieki, szacunku i dobroci swoich rodziców, będą w młodości, a także w późniejszym wieku, inteligentni, wrażliwi, uczuciowi i współczujący. Będą cieszyć się życiem i nie będą czuli żadnej potrzeby, by szkodzić samemu sobie czy innemu, czy wręcz mordować. Będą używać swoich sił do obrony, nie zaś do atakowania innych. Będą czuwać nad słabszymi, a więc także nad własnymi dziećmi, oraz chronić takie istoty, i nie będą umieli postępować inaczej, gdyż sami tego kiedyś doznali i te właśnie umiejętności, nie zaś okrucieństwo, przechowali w sobie. Tacy ludzie nigdy nie potrafią zrozumieć, dlaczego ich dziadkowie musieli dopiero stworzyć gigantyczny przemysł zbrojeniowy, aby poczuć się dobrze i bezpiecznie na tym świecie. Ponieważ obrona przed doznanymi w najwcześniejszym dzieciństwie zagrożeniami przestanie być ich nieświadomym zadaniem życiowym, będą umieli traktować prawdziwe zagrożenia bardziej racjonalnie i bardziej twórczo.

***

Po otrzymaniu wiadomości, że napisana przeze mnie książka Zniewolone dziecieństwo zostanie opublikowana po raz kolejny po dwudziestu sześciu latach od pojawienia się na rynku, myślałam, że konieczna jest zmiana tekstu. Jednak już pierwsza próba ukazania w najnowszym wydaniu mojego późniejszego rozwoju uzmysłowiła mi, że taki zabieg sfałszuje oryginał. Postanowiłam więc oddać do druku niezmienioną, pierwotną wersję, ufając, że moje kolejne publikacje stanowić będą dla zainteresowanych czytelników jej dopełnienie. Moje obecne poglądy oraz rozwinięcie niektórych tez zawartych w Zniewolonym dzieciństwie odnaleźć można w dziesięciu pozycjach książkowych, napisanych w późniejszych latach, oraz w dostępnych na mojej stronie internetowej artykułach, wywiadach oraz odpowiedziach udzielanych czytelnikom (www.alice-miller.com).

Wszystkie problemy, które poruszyłam przed laty w Zniewolonym dzieciństwie, uważam nadal za bardzo ważne i aktualne. Dzięki pracy nad tymi trzema biografiami zdobyłam sporą wiedzę do moich późniejszych badań i mam nadzieję, że będą one bodźcem do przemyśleń także dla dzisiejszego czytelnika.

Więź maltretowanego dziecka z rodzicami wpływa w sposób destrukcyjny na jego całe życie. Zrozumienie tego mechanizmu pozwala bez głębokiej analizy interpretować obecne, często absurdalne wydarzenia, prezentowane na co dzień w mediach.

Alice Miller

Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych
„Czarna pedagogika”

A potem nastąpiła sroga kara. Przez dziesięć dni, wprost nieludzki kawał czasu, mój ojciec smagał wyciągnięte rączki swego czteroletniego dziecka ostrym prętem. Siedem smagnięć dziennie w każdą rączkę to razem sto czterdzieści uderzeń. Ale sprawił i coś więcej: położyło to kres niewinności dziecka. To wszystko, co zdarzyło się w raju, wraz z Adamem, Ewą, Lilith, wężem i jabłkiem, wraz z dobrze zasłużonym przedwiecznym, biblijnym gromem, z gniewnym głosem Wszechmocnego i jego wyciągniętym palcem – przestało dla mnie istnieć. To mój własny ojciec stamtąd mnie wygnał.

Christoph Meckel

Kto się czegoś dowie o naszym dziecięctwie, będzie coś wiedział o naszej duszy. Jeśli pytanie nie jest tylko pustym frazesem, a pytający ma cierpliwość, by wysłuchać odpowiedzi, będzie musiał się dowiedzieć, że to, co sprawiło nam największy ból i udrękę, kochamy w jakiś okrutny sposób i nienawidzimy z niewytłumaczalną miłością.

Erika Burkart

Wprowadzenie

KAŻDY, kto był kiedyś ojcem lub matką i nie żyje w całkowitym zakłamaniu, wie z własnego doświadczenia, z jakim trudem przychodzi mu tolerować pewne cechy własnego dziecka. Uświadomienie sobie tego jest szczególnie bolesne, jeśli dziecko kochamy, chcielibyśmy na swój sposób je poważać, a jednak nie potrafimy. Wielkoduszności i tolerancji nie nabywa się dzięki wiedzy intelektualnej. Jeżeli nie umieliśmy dopuścić do naszej świadomości faktu, że traktowano nas w dzieciństwie z pogardą, jeśli go nie przeżyjemy i nie przemyślimy, przekazujemy owo pogardliwe traktowanie dalej. Czysto intelektualna wiedza o prawach rozwoju dziecka nie chroni nas od irytacji czy nawet wściekłości, kiedy jego zachowanie nie odpowiada naszym wyobrażeniom czy potrzebom, a cóż dopiero, kiedy zagraża naszym mechanizmom obronnym.

Zupełnie inaczej jest z dziećmi: nie działają na nie żadne zaszłości i ich tolerancja wobec rodziców jest wręcz bezgraniczna. Miłość dziecka chroni przed ujawnieniem każde świadome czy nieświadome okrucieństwo rodziców. Natomiast to, co bezkarnie wyrządza się dziecku, łatwo daje się odczytać ze świeżo opublikowanych historii dzieciństwa (por. np. B. Ph. Aries, 1960; L. de Mause, 1974; M. Schatzman, 1978; I. Weber-Kellermann, 1979; R.E. Helfer i C.H. Kempe, red., 1978). Wydaje się, że dawniejsze fizyczne znęcanie się nad dzieckiem, jego wykorzystywanie i prześladowanie zastępuje w nowych czasach coraz częściej okrucieństwo duchowe, którego prawdziwą treść ukrywa się pod dobrodusznym słowem „wychowanie”. Ponieważ u wielu ludów wychowanie zaczyna się już w wieku niemowlęcym, w okresie symbiotycznego powiązania z matką, to wczesne uzależnienie dziecka od miłości rodzicielskiej nie pozwala mu na zdanie sobie sprawy z wyrządzanych mu krzywd, które często przez całe życie ukrywa, idealizując swoich rodziców.

Ojciec opisanego przez Freuda pacjenta cierpiącego na paranoje, doktor Schreber, napisał w połowie XIX wieku wiele książek o wychowaniu, które cieszyły się w Niemczech taką popularnością, że niektóre z nich doczekały się aż czterdziestu wznowień i były przekładane na wiele języków. Autor podkreślał w nich z całym naciskiem, że jeśli się chce „wyplenić chwasty”, należy wychowanie dziecka rozpocząć możliwie jak najwcześniej, od pierwszych dni życia. Spotykałam się z podobnymi poglądami w listach i dziennikach rodziców. Postronnemu obserwatorowi uwidaczniają one jasno przyczyny ciężkich schorzeń tych dzieci, które później stawały się moimi pacjentami. Ale pacjenci ci nie umieli zrazu skorzystać z takich dzienników i trzeba było długich i głębokich analiz, by mogli wreszcie dojrzeć opisaną w nich rzeczywistość. Musieli najpierw wyzwolić się od wpływu swoich rodziców i zdobyć niezależną osobowość.

Przekonanie, że wszelkie racje są po stronie rodziców, a ich świadome bądź nieświadome okrucieństwo jest jedynie wyrazem ich miłości, zakorzenione jest w człowieku tak głęboko dlatego, że opiera się na najściślejszym z nimi powiązaniu w pierwszych miesiącach życia, a także w okresie prenatalnym.

Dwa ustępy z zaleceń doktora Schrebera dla wychowawcy mogą nam zilustrować, jak zazwyczaj przebiegał ów proces wychowawczy:

Pierwszym krokiem do wprowadzenia w życie zasad pedagogicznych jest traktowanie bezzasadnego krzyku i płaczu dziecka jako przejawów jego kaprysów... Kiedy jest się przekonanym, że nie chodzi tu o żadną istotną potrzebę, że nic dziecku nie dokucza, nic je nie boli, że nie jest chore, można mieć pewność, że krzyki są jedynie przejawem kaprysów i fanaberii, pierwszym pojawieniem się uporu. Nie należy już teraz, jak dawniej, wyłącznie wziąć na przeczekanie, ale wystąpić bardziej stanowczo: przestać je utulać, rzucić ostrym tonem słowo, zagrozić gestem, szturchnąć w becik... a jeśli to nie pomoże, udzielać mu odpowiednio łagodnych i powtarzanych z małymi przerwami dotkliwych fizycznie upomnień...

Takie postępowanie jest potrzebne tylko raz, co najwyżej dwa razy – i jest się już panem dziecka na zawsze. Odtąd wystarczy słówko, spojrzenie, pogrożenie mu palcem, a dziecko odpowiednio zareaguje. Trzeba zważyć, że w ten sposób wyświadcza się dziecku największe dobrodziejstwo, bo oszczędza się mu wielu godzin zakłócającego pomyślny rozwój niepokoju i uwalnia go od wewnętrznych udręk, które łatwo mogą się przerodzić w zgubne cechy charakteru, a te trudno będzie potem wykorzenić (por. Schatzman, Die Angst vor dem Vater, 1978, s. 32 i n.).

Doktor Schreber nie wie, że to, co chce zwalczyć w dziecku, są to jego własne popędy, i jest najgłębiej przekonany, że używa swojej władzy jedynie dla dobra dziecka.

Jeśli rodzice wykażą wytrwałość, wkrótce zostaną wynagrodzeni nastaniem pięknych stosunków, kiedy to dziecko niemal zawsze będzie odpowiednio reagowało na każde ich spojrzenie (por. tamże, s. 36).

Tak wychowywane dzieci często nie dostrzegają nawet w dojrzałym wieku, że ktoś je krzywdzi i oszukuje, póki „przyjaźnie” z nimi rozmawia.

Często zadawano mi pytanie, dlaczego w Dramacie udanego dziecka mówię głównie o matkach, a tak mało o ojcach. Określam jako „matkę” osobę najsilniej związaną z dzieckiem w pierwszym roku życia. Nie musi to być matka biologiczna, a nawet kobieta.

Zależało mi na tym, by ukazać w tej książce, że niechętne, karcące spojrzenia, które ogląda niemowlę, mogą się przyczynić do powstania w dojrzałym wieku ciężkich zakłóceń psychicznych, m.in. perwersji i nerwicy natręctw. W rodzinie Schreberów to nie na spojrzenia matki reagowali obaj synowie w niemowlęcym wieku, ale na ojca. Obaj cierpieli później na choroby psychiczne i manię prześladowczą.

Nie spotkałam się dotąd nigdzie z teoriami socjologicznymi dotyczącymi roli matki bądź ojca.

W ostatnich dziesięcioleciach pojawia się coraz więcej ojców, którzy przejmują także pozytywne funkcje macierzyństwa i potrafią zaspokoić dziecięce potrzeby łagodności, ciepła i głębokiego zrozumienia. W przeciwieństwie do czasów rodziny patriarchalnej, znajdujemy się teraz w okresie idących we właściwym kierunku badań nad rolą płci i w tym studium starałam się mówić o „socjalnej roli” ojca czy matki, nie stosując wyświechtanych normatywnych kategorii podziału. Mogę jedynie powiedzieć, że każde małe dziecko potrzebuje obok siebie kogoś, kto potrafi się w nie wczuć, a nie tylko nim kierować, obojętnie, czy to będzie ojciec, czy matka.

Z dzieckiem w dwóch pierwszych latach jego życia można zrobić nieskończenie wiele: można je kształtować, kierować nim do woli, wpajać mu dobre nawyki, można je bić i karać bez żadnych złych skutków dla opiekuna, bo dziecko nie szuka odwetu. Dziecko tylko wtedy może przezwyciężyć wyrządzoną mu krzywdę bez poważnych skutków, jeśli wolno mu się bronić, to znaczy wyrazić swój ból i gniew. Zabrania mu się jednak reagować na swój sposób, gdyż rodzice nie mogą ścierpieć jego krzyku, rozżalenia, złości i zakazują mu tego ostrym spojrzeniem lub innymi środkami wychowawczymi, tak że dziecko wkrótce się uczy, że ma siedzieć cicho. Jego milczenie potwierdza wprawdzie skuteczność metod wychowawczych, niesie jednak ze sobą zagrożenie dla dalszego rozwoju. Jeśli dziecko pozbawia się prawa do odpowiedniej reakcji na przecierpiane urazy, upokorzenia i wywarcie na nim przemocy w najszerszym znaczeniu tego słowa, te przeżycia nie mogą zintegrować się z jego osobowością, jego uczucia pozostaną stłumione, a potrzeba ich wyrażenia pozostanie beznadziejnie niezaspokojona. I to właśnie owa beznadziejność znalezienia możliwości wyrażenia uczuć powstałych w związku z doznanymi urazami wpędza większość ludzi w ciężkie kłopoty psychiczne. Nie w realnych wydarzeniach, ale w konieczności wyparcia uczuć tkwi źródło nerwic. Spróbuję udowodnić, że taki tragiczny stan rzeczy przyczynia się także do czegoś innego niż tylko do nerwicy.

Tłumienie instynktownych potrzeb jest tylko częścią powszechnego tłumienia indywidualności dokonywanego przez życie społeczne. Jeśli jednak zaczyna się ono nie dopiero w dorosłym wieku, ale już w pierwszych dniach życia za pośrednictwem często pełnych dobrej woli rodziców, człowiek nie może samodzielnie, bez pomocy z zewnątrz, odkryć w sobie śladów owego stłumienia. Jest jak ktoś, komu odciśnięto na plecach znak, którego nie może nigdy obejrzeć bez pomocy lustra. Rolę lustra odgrywa tu seans psychoterapii.

Psychoterapia pozostaje przywilejem nielicznych i często podaje się w wątpliwość jej osiągnięcia. Ale kiedy się wielekroć widziało w pracy nad różnymi ludźmi, jakie siły się w nich wyzwalają, jeśli uda się zredukować skutki ich wychowania, kiedy się widzi, że te siły w innym przypadku znalazłyby zastosowanie destrukcyjne, niszczące w sobie i w innych zdrowe instynkty życiowe (od najmłodszych lat traktowane jako złe i niebezpieczne), nie wątpi się o konieczności poinformowania społeczeństwa o doświadczeniach zdobytych w pracy psychoterapeutycznej, że to, co się tam ujawnia, nie jest tylko prywatną sprawą poszczególnego chorego czy zagubionego w życiu pacjenta, lecz dotyczy nas wszystkich.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Przypisy

[1] Tekst ten nie podlega ochronie praw autorskich.