Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Leo i Lea – wydawałoby się, że dobrana para, a jednak Lea nie jest w tym związku szczęśliwa. Życie wydaje jej się szare i byle jakie, mąż nie rozumie jej pragnień, szczególnie pragnienia macierzyństwa. I wtedy poznaje sąsiadów – Monikę i Aarona, których życie ma wszystkie barwy, jakich jej brakuje. Lea chłonie ich radość, piękno, zmysłowość, zazdrości szczęścia. Starając się do nich upodobnić, zaczyna żyć ich życiem. Debiut młodej polskiej prozaiczki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 365
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Katarzyna Bukiert
Copyright © Greta Getler
Copyright © Wydawnictwo BIS 2018
ISBN 978-83-7551-586-2
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. 22 877-27-05, 22 877-40-33
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwobis.com.pl
Skład wersji elektronicznej: Kamil Raczyński
konwersja.virtualo.pl
Mojej wspaniałej córce, by zawsze wiedziała, że może osiągnąć wszystko.
To jest właśnie to przerażające uczucie, którego nie da się nazwać, kiedy w środku nocy, na pustynnym, odludnym osiedlu, budzi cię pukanie do drzwi i serce niemal staje w tobie w przestrachu, bo nie wiesz, czy to jakaś pomyłka czy posłaniec ze złą wiadomością, bo tylko złe wiadomości budzą ludzi w nocy.
Otwieram szerzej oczy, próbując w nocnej ciemności odnaleźć zarysy znanych przedmiotów. Oczy jednak niczego nie dostrzegają, a kolejny huk cudzej pięści na moich drzwiach rozsadza uszy. Panicznie zrywam się i zapalam światło, moja ręka machinalnie odnajduje włącznik nocnej lampki. Oczami przechodzę po przedmiotach w pokoju, kilku zdjęciach i obrazie w pasy na ścianie, uważnie nasłuchując, ale nagle zamiast pukania słyszę odgłos pioruna.
Oddycham z ulgą, to tylko burza, budzi mnie zawsze, a stukanie w drzwi to zapewne wymysł mojego snu, który nie zdążył jeszcze ulecieć, zanim do końca oprzytomniałam. Kładę uspokojoną głowę na poduszkę i nasłuchuję, czy zbliża się następny grzmot. Po chwili jednak, kiedy jestem już mocno zakotwiczona w rzeczywistości, sen się rozproszył, a moje powieki w obawie przed kolejnym hukiem nie chcą się zamknąć, orientuję się, że ktoś jednak puka do drzwi mojego mieszkania. Ociera obcą, złowrogą pięść o ciepłą drewnianą płytę, która ma mnie chronić przed światem zewnętrznym.
A może nie było żadnego grzmotu, tylko to pukanie? Znów zastygam w przestrachu. Jakbym nagle na sawannie spotkała wściekłego lwa i żadna droga ucieczki nie była dobra. Jego łapska i tak mnie złapią, jego zębiska i tak się we mnie zatopią. Pukanie wydaje się teraz głośniejsze od pioruna, a jego dźwięk potęguje nocna cisza na osiedlu. Niemal słyszę jego echo, jak błądzi rzucane od ściany do ściany, od bloku do bloku, od krańca do krańca góry na tym pustynnym osiedlu na wzgórzu. Jak wściekły i samotny szakal, który znalazł się w pułapce.
Zastanawia mnie, jak długo to pukanie musiało mnie budzić, czy trzęsło mną jak omdlałą, czy raczej wystarczyło pstyknięcie palcami, by moje powieki się otworzyły niczym wrota sezamu na dźwięk magicznego zaklęcia. Jak długo będzie tak jeszcze stać pod moim mieszkaniem, łomotać regularnie, ile ma w sobie cierpliwości, czy tyle co ja? Jak biała dama po opuszczonym zamku będzie tej nocy krążyć po moim osiedlu i od dziś mieszkanie, które całkiem niedawno kosztowało dość dużo, straci na wartości, bo ludzie będą mówić, że jest nawiedzone.
Strach zaczyna we mnie pulsować. Błąkam się po labiryncie cienkich, wysokich ścian. Może to ja jestem tą białą damą, aż mi się jej szkoda robi, bo sama nie widzę drogi ucieczki, ja, która dobrze znam to miejsce, a co ma powiedzieć ona, która zapewne jest tu pierwszy raz. Już chyba wolałabym, żeby to jednak była sawanna, wielka przestrzeń, która daje możliwość ucieczki w każdą stronę, a nie jest otoczona ścianami, ramami H, cegłami i płytami drzewnymi, które choć posiadają klamkę, i tak są zamknięte. A gdy tylko je uchylę, biała dama wpłynie do środka jak w filmach o magii, przejdzie przez moje ciało, pozostawiając je nieruchome. Albo jednak ten lew staranuje drzwi, rzuci się do moich tętnic, pożre po kawałku moje ciało, wpadnie na moje łóżko i pochłonie wszystko, nie czekając na mój rachunek sumienia.
Samotność, z której tak się cieszyłam, kiedy zasypiałam tego wieczoru, nagle wydaje się przekleństwem. Może jeśli nie będę się ruszać, dawać znaku, że tu w ogóle mieszkam, pukanie ustąpi. To pewnie tylko jakiś domokrążca proszący o drobne w pijackim amoku nie zwrócił uwagi, która jest godzina. Albo sąsiadka zapomniała kluczy i prosi o nocleg, by nie kłaść się na korytarzu lub wracać w towarzystwie błyskawic przez to pustynne, straszne osiedle na końcu miasta do miejsca, z którego przyszła, gdzie mogła te klucze zostawić. Domyśli się, że twardo śpię, i pójdzie sobie albo zwinie się jednak w kłębek na swojej wycieraczce i tak przeczeka do rana. Lub zapuka do Moniki, bo ta wszystkim otwiera, wszystkich przyjmuje, w przeciwieństwie do mnie, jest serdeczna i współczująca, ciepło bije z każdego jej ruchu i gestu, jej uśmiech przyciąga ludzi jak pszczoły do nektaru.
I nagle pomysł z sąsiadką spada z łomotem na parkiet, bo do mnie przecież nikt nie puka. Nie jestem lubiana na osiedlu, z nikim nie rozmawiam, rzadko mówię dzień dobry. Monice mówią wszyscy. A może właśnie dlatego jej nie budzą, dbają o jej sen, tak jak nikt nie dba o mój. Ona jest przecież matką, noc to jedyny czas jej regeneracji, musi stawiać czoła codziennym matczynym obowiązkom, czemuś, co nie jest dane mnie. Jakże bardzo chciałabym być na jej miejscu, nawet jeśli musiałabym być lubiana i pukałoby się do mnie o każdej porze doby. Żongluję domysłami, gdy tymczasem stukanie nie ustaje, rozrywając mnie i krusząc jak wafelek po lodach. Jeśli to bandyta, nikt mi nie pomoże. Owinie mocno swoją rękę wokół mojej szyi, drugą dłonią zatka mi usta, z łatwością okiełzna wiercące się chude ręce i nogi, bez krzty zawahania zgwałci ciepłe ciało lub od razu zabije, rysując nożem krwawą kreskę na mojej szyi, dokładnie na wysokości, na której kończą mi się włosy, obcięte równo, tuż za uchem.
Wstaję jednak cicho z łóżka, tak by żadna deska mnie nie zdradziła, liczę swoje kroki i staram się omijać skrzypiące panele. Chcę posłyszeć jak najwięcej od tego, kto stoi za drzwiami, i być jednocześnie w ogóle niesłyszaną. To głupie i dziwne uczucie, gdy do kogoś pukamy i doskonale słyszymy jego miękkie kroki po drugiej stronie drzwi, widzimy jego rękę na wizjerze, wydaje nam się, że dostrzegamy nawet jego oko przez tę małą dziurkę, która nagle z jasnej robi się ciemna, pukamy, ale postać za drzwiami chce być niewidzialna, patrzy na nas przez judasz i czeka, kiedy sobie pójdziemy. Wiemy, że wstrzymuje oddech, ale słyszymy te wydechy, które nie padły, i wyczuwamy obecność człowieka, też wchodzimy w rolę, bawimy się sytuacją, jakbyśmy nie chcieli być przyłapani na tym, że znamy prawdę, że jesteśmy mądrzejsi. Pewnie go nie ma, mówimy na głos, by oszukać, że się nabraliśmy.
Nie popełniam więc błędu takich lokatorów, nie podchodzę bliżej i nie zerkam przez wizjer. Od lwa, białej damy czy bandyty dzieli mnie może z półtora metra, ale odgłos powtarzającego się pukania słyszę na sercu. Ale czy bandyta w ogóle puka, zaczynam się w duchu śmiać sama z siebie, z tego głupiego pomysłu i jakoś śmielej pokonuję jednak kolejne centymetry w stronę drzwi. A może to tylko Monika, dzieci zasnęły i przyszła pogadać, pochwalić się nowym pomysłem, nowym obrazem, nowym dzieckiem, czymkolwiek, byleby tylko dostrzec błysk zazdrości w moim oku. Ale zerkam przez okno w swojej sypialni i widzę, że w oknach Moniki panuje ciemność, wszyscy tam już u niej bezpiecznie śpią najpewniej od wielu godzin.
Krótkie słowa rzucają się na moje drzwi, kołyszą się chwilę w okolicach wizjera i opadają po framudze na wycieraczkę, Lea, otwórz, szepcze postać na korytarzu. To już na pewno nie bandyta, nie znam żadnego bandyty, a ten najwyraźniej zna mnie. Strach nieco ustępuje, choć nie rozpoznaję tego szeptu, albo te drzwi, które nas dzielą, zniekształcają go. Mimo wszystko czuję się jakoś pewniej, jakby fakt, że ktoś zna moje imię, przynosił ukojenie i gładził po głowie, mówiąc: nie ma się czego bać, otwórz. Podchodzę bliżej, obluzowuję łańcuch i lekko naciskam klamkę. Ku mojemu zdziwieniu wcale nie pojawia się nagle dusząca mnie dłoń jak z sensacyjnego filmu ani zimna ręka ducha z horroru czy szpony afrykańskiego drapieżcy, tylko cicha cierpliwość, aż przyzwyczaję oczy do ciemności na klatce i rozpoznam tę postać, która choć dość wychudła, wciąż ma swoje mocne, orle rysy.
Co tu robisz?, pytam go zirytowana, że przychodzi do mojego mieszkania, kiedy ustaliliśmy, że najwcześniej zobaczymy się dopiero w sądzie, jakoś zimą, i kiedy ja już po ponad miesiącu przyzwyczaiłam się do jego nieobecności i do porządku w szafie. Polubiłam moją samotność i te moje wyrzuty sumienia, które upycham po różnych szufladach, głównie z jego rzeczami. Zamykam na zasuwki i nie dopuszczam do siebie, by mi nie krzyżowały planów i nie burzyły myśli, nie wyrywały mnie codziennie z porządku pracy, myślenia, spania, nie budziły ze szlochem. I teraz w końcu zasypiam spokojnie, czy po to właśnie, by on mnie ze strachem budził w środku nocy?
Do rozwodu to jeszcze jest moje mieszkanie, mówi bezczelnie, ale zaraz łagodnieje i dodaje: wpuść mnie, proszę. Otwieram drzwi, uspokojona, odważna i pewna siebie, z butną miną, nie dając poznać po sobie, jak przed chwilą jeszcze celebrowałam swój strach, a kiedy jego twarz zostaje oblana przez światło padające z sypialni, widzę, że jest nie tylko chudy, ale ogólnie jakiś inny. Jesteś chory?, pytam. Nie, ale miło, że się troszczysz, odpowiada oschle, choć jakoś łagodniej niż zwykle. Nie przywykłam do tego tonu. Przyglądam mu się i jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żeby kiedyś tak wyglądał. Bardzo smukły, kościsty, jeszcze bardziej wydłużony niż zawsze, choć nieco zgarbiony, z zarostem wijącym się już prawie do ramion, czy to normalne, żeby trzydziestolatek wyglądał jak starzec? Co ty mu zrobiłaś, myślę przez chwilę, jak można wyrzucić z domu męża? Ale zaraz kładą mi się pod powiekami jego cierpkie słowa i gesty, beznamiętny seks i leniwa obcość poza łóżkiem. Nie wycofuj się, ktoś szepcze mi do ucha i chwytam się tych słów jak upadający poręczy. Patrzę w jego smutne jak nigdy oczy, powiększone i jakby wciśnięte głębiej niż zawsze. Dziury w dżinsach i luźna koszula nie zdradzają jego zajęcia, zupełnie nie przypomina inżyniera, specjalisty od budowy autostrad, chodzącego w garniturowych spodniach i koszulach w drobną kratę, których ma tysiące. Wygląda, jakby przyjechał z jakiegoś festiwalu rockowego, gdzie nic nie jadł, nie pił i na pewno nie był u fryzjera, ale co dziwne, podoba mi się taki. I znowu strach zatyka mi gardło. Co to za podstęp? Czy przyszedł, żeby mnie uwodzić? Czy mam teraz paść przed nim, rzucić mu się w ramiona, dotykać każdej części jego ciała, jakbym od nowa miała je poznawać, bo skoro jest chudszy i bardziej kościsty, to wypadałoby, żeby moje palce też o tym wiedziały? W końcu to wciąż jeszcze mój mąż.
Odtrącam swoje myśli, najchętniej zdusiłabym je w morderczym uścisku. To tylko kwestia czasu, od dawna go nie widziałaś, przypomnij sobie, jakie miałaś z nim życie, włącza się mój wewnętrzny głos przewidywalności i mądrości, ostrzega przed umykającą pamięcią. Staram się go słuchać, gdy tymczasem Leo patrzy na mnie, jakby również badał zmiany, jakby liczył, ile przybyło mi piegów, czy w końcu zdecydowałam się zmienić kolor włosów, bo przecież tak bardzo nie lubię swojego mysiego, czy wciąż śpię w jego podkoszulkach i czy znów zapomniałam zmyć oczy na noc i wyglądam jak panda lub jakbym płakała przez sen.
Widzę, że kupiłaś sobie piżamę, mówi smutno, jakby to miało być najgorsze, co go w życiu spotkało. To koszula nocna, dostałam od Moniki, tłumaczę mu i sama nie rozumiem, po co to robię. Opuszczam wzrok na wspomnienie tych wszystkich chwil, kiedy specjalnie dla niego się stroiłam, kusiłam śmiałymi długościami, zwężającymi się dekoltami, wysokimi szpilkami, próbowałam ratować swoją kobiecość i nasz związek. Kiedy poznaliśmy Monikę, uwierzyłam, że spotkałam ją po to, żeby nauczyć się od niej bycia atrakcyjną kobietą. Ale oblałam wszystkie lekcje kusicielstwa, on w ogóle mnie nie zauważał. W kraciastych koszulach i pomarańczowym kasku przejeżdżał codziennie dziesiątki, czasem setki kilometrów i kiedy w końcu wracał, nie miał ochoty ani pozmywać po kolacji, ani nawet zrobić mi dziecka. Zobacz, jak my żyjemy, bełkotał, gdzie ty tu widzisz miejsce na dziecko? A ja kusiłam, chodź do łóżka, posprzątamy rano, wiedziałam, że umiem go trochę oszukać, bo on nie wie, że biorę co drugą tabletkę, a czasem po prostu spuszczam je wszystkie w sedesie. I udawałam, że tak lubię, jak on mnie bierze, jak mnie rzuca na łóżko, jak mnie boleśnie przygryza, zawsze w tej samej kolejności: lewa pierś, prawa pierś, włosy łonowe, łechtaczka, potem znów lewa pierś, jakby chciał zamknąć obieg prądu, jak wchodzi na sucho i rozdziera mi skórę, a po niecałej minucie jest po wszystkim, pada na łóżko, sapie, mówi jeszcze prawie przez sen: dzięki mała, taki szybcioch dziś, bo jestem zmęczony, a wszystko to jak powtarzający się cykl przyrody, bez oznak zmienności. I ja też nauczyłam się zawsze, jakby to była czynność rytualna, leżeć z nogami w górze, żeby nasienie spłynęło swobodnie, żeby się zadomowiło we mnie jak w przytulnym gnieździe, żeby być tą płodną sadzonką, drzewkiem oliwnym, które ma dać rychło owoce, jak mówi Biblia. A on myślał, że to mnie tylko odpręża.
Wolałem cię w innych strojach, mówi, patrząc na moją koronkową sukienkę nocną po Monice, duka coś w złości, jakbym popełniła zbrodnię, że nie śpię już w jego podkoszulkach, z przejęciem podkreśla swoje gusta, które teraz zawiodłam, jakby chodziło co najmniej o suknię ślubną. Razem ją kupowaliśmy i oczywiście się przy tym pokłóciliśmy. Do salonu weszliśmy rozanieleni, splot naszych rąk był silny jak węzeł gordyjski, zawiązany jak kokarda na prezencie, z okazji chwili, którą planowaliśmy i którą zachwycaliśmy się w naszych marzeniach. W każdym modelu mu się podobałam, nie mógł się zdecydować, chciał kupić wszystkie. Tak na koronki, tak na tiule, tak na muśliny. Zmęczyłam się tym przymierzaniem, nie miałam w nim dobrego doradcy. W końcu podjęłam decyzję, a on się obraził, że o wszystkim decyduję sama i że mam władcze zapędy. Nie mogę mieć wszystkich sukien świata, nie mogę tak długo wybierać, trzeba jeszcze mieć termin na poprawki krawieckie, wyliczałam mu. Dlaczego ty jesteś taki nieżyciowy, nie wiesz, jaki jest następny krok i co go musi poprzedzić. Nie znam się na sukienkach, mówił jak zganiony dzieciak, a ja na to ze złością, to się nie wtrącaj do tego, na czym się nie znasz, burczałam przez zęby. Sama prosiłaś, żebyśmy wybrali razem, węzeł z naszych rąk rozplątywał się swobodnie z każdym słowem, kłóciliśmy się na oczach sprzedawczyni, która spuszczała wzrok i wychodziła co chwila, żebyśmy mogli zostać sami z tą decyzją, a raczej z tą dyskusją, ale kiedy w końcu do salonu weszła nowa młoda para o splecionych dłoniach, z płomienną miłością i zachwytem na twarzach, jak my parę chwil wcześniej, uprzejmie zapytała: to jak, na co się państwo decydują? Byłam na niego zła, bo przyszliśmy w całości, a on dzieli nas na pół, wszyscy wokół widzą, że do siebie nie pasujemy, że mamy kwaśne miny, że omijamy się wzrokiem i głośno wzdychamy, gdy to drugie się odezwie. Trzymałam w ręku atłasowy gorset i rzucałam wściekłe spojrzenia, żeby on wiedział, jak nas ośmieszył i jak bardzo ja mam rację, bo nawet sprzedawczyni wymaga od nas decyzji. Widziałam jego obrażone spojrzenie, dąsał się jak dziecko i nie mogłam znieść tych jego min, było mi wstyd i było mi głupio. Może już wtedy powinnam dać sobie spokój. Co za niedopasowanie, myślałam, czy tak będzie ze wszystkim? On woli kupić więcej, niż potrzeba, woli mieć zapas, niż dobrać to, co konieczne. Kupuje sterty płyt, gazet, książek, których nigdy nie czyta, bądź zacznie, stwierdzi, że to głupie, i rzuca w kąt, skąd ja odkładam na półkę, zamawiam u stolarza kolejne półki na te jego rzeczy, telefony, drukarki, gry, konsole, gadżety, którymi musi się otaczać, by rozproszyć swoje niezdecydowanie i chęć posiadania wszystkiego. Ja chcę mieć konkret w krótkim czasie. Czy to da się pogodzić, zastanawiałam się wtedy w złości przez całą drogę do domu, a na własnym ślubie muskałam palcami aksamitny gorset i koronkowy dół, i myślałam, jak bardzo się pomyliłam w tym wyborze, jak bardzo był mu on na złość, bo przecież nie lubię osobno gorsetów i spódnic, tylko całe sukienki. I on tak samo.