Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czytelnik poznaje pokorę i skromność Maryi, Jej szlachetną powściągliwość i wielkość charakteru oraz Jej misję Matki Zbawiciela i przywódczyni młodego Kościoła.
Niezwykła historia życia Maryi, Matki Bożej, opowiedziana przez mistyczkę, stygmatyczkę i wizjonerkę bł. Annę Katharinę Emmerich. Wizje bł. Katarzyny były tak realne i plastyczne, że przemawiają do wyobraźni nawet dzisiaj. Zdradzają szczegóły – czasem sensacyjne – z życia Maryi, Jezusa i Jego uczniów, pozwalają współczesnym dotrzeć do śladów i pozostałości po wydarzeniach sprzed 2 tys. lat.
Anna Katharina Emmerich jest w swoich opisach bardzo precyzyjna, a dane przez nią podawane da się w większości zweryfikować. Właśnie ten tom zawiera doniosły fragment, który prowadzi do niezwykłego odkrycia. Jedynie na podstawie objawień wizjonerki francuscy lazarzyści odnaleźli w roku 1891 r. dom Maryi w górzystej części Efezu. Fakt jego znalezienia na podstawie wizji niemieckiej zakonnicy upamiętniono na dużych tablicach przed domem Maryi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 406
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału:
Das Leben der heiligen Jungfrau Maria
© Copyright by Christiana-Verlag, CH-8260 Stein am Rhein/Schweiz
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo M, Kraków 2006
Imprimi potest
Prowincja M.B. Anielskiej
Zakonu Braci Mniejszych w Polsce
o. Nikodem Gdyk OFM, Minister Prowincjalny L.dz. 41/04/08, Kraków, dnia 14 kwietnia 2008 r.
ISBN 978-83-8043-591-9
Dział handlowy: tel. 12-431-25-78;
fax 12-431-25-75
e-mail:[email protected]
Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03;
721-521-521
e-mail:[email protected]
www.klubpdp.pl
Konwersja
Monika Lipiec
Wśród sześciu tomów z opisem objawień Anny Kathariny Emmerich, niniejszy przedstawia życie Najświętszej Maryi Panny, ostatni natomiast tajemnice Starego i Nowego Przymierza, tzn. Kościoła. Powtórzenia są w sposób naturalny nieuniknione.
Postać Najświętszej Maryi Panny – co prawda daleko za Chrystusem, ale jednak dużo przed pozostałymi postaciami z Biblii – ma doniosłe znaczenie. Maryja jest Matką Chrystusa, Matką Odkupiciela, „Rodzicielką Boga”, jak sformułował to sobór w Efezie w roku 431. Jej pokorę i skromność, szlachetną powściągliwość i wielkość charakteru, Jej rolę jako Służebnicy Pana, misję Matki Chrystusa („Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś”, Łk 11,27), Zaufanej Apostołów i Przywódczyni młodego Kościoła, potwierdzają w pełni wizje mistyczki z Dülmen. Kto pozna życie i rolę Maryi z punktu widzenia naznaczonej stygmatami augustianki, może Ją już tylko kochać i czcić.
W książce tej spotykamy nie tylko Maryję, ale także Jej małżonka, świętego Józefa, a przede wszystkim licznych krewnych zarówno Jej, jak i świętego Józefa. Chrystus bowiem prawdziwie stał się człowiekiem, urodził się w rodzinie, a zatem miał krewnych. To właśnie w narodzie żydowskim pielęgnowano w sposób szczególny więzy rodzinne. Matka Maryi, święta Anna, jawi się tu jako silna, dobra i opiekuńcza kobieta, babka Zbawiciela. Chrystus był związany ze swoją rodziną, a obrazy rozlicznych więzów rodzinnych są wzruszające. Wielu z Jego krewnych zostało później Jego naśladowcami.
Obok faryzeuszów i saduceuszów istniała mała religijna grupa esseńczyków, którzy w szczególny sposób pielęgnowali w sobie nadzieję na przyjście Mesjasza. Z objawień Anny Kathariny Emmerich dowiadujemy się, że niektórzy rodzeni przodkowie Jezusa należeli do wspólnoty esseńczyków albo przynajmniej byli blisko niej, kształtowani przez jej duchowość. Od czasów, gdy w grotach Qumran, zamieszkiwanych przez esseńczyków, odnaleziono fragmenty Biblii, oni sami i ich zwoje papirusowe znalazły się w centrum uwagi świata. Oprócz pism starotestamentowych, jak np. cały zwój księgi Izajasza, esseńczycy posiadali pisma nowotestamentowe, które jak udowodniono, powstały przed rokiem 70 po Chrystusie. Wystarczy wymienić na przykład fragmenty papirusów 7Q5 i 7Q4, które powstały około roku 50 po Chrystusie. W przypadku pierwszego chodzi o fragment z Ewangelii św. Marka (Mk 6,52-53), w drugim zaś o fragmenty Listu św. Pawła do Tymoteusza. Odkrycia te obalają zatem stanowisko tych biblistów, którzy twierdzą, że Ewangelie powstały dużo później, niż do tej pory przyjmowano. Tym samym dowiedziono autentyczności Nowego Testamentu w rozumieniu sprawozdania świadka, który to widział i słyszał. padding: 0.25em;W książce o Maryi spotykamy Jezusa przede wszystkim jako Syna Maryi, Syna stolarza, Syna Człowieczego. To właśnie to dzieło, z którego tak wiele dowiadujemy się o członkach rodziny Zbawiciela, jasno dowodzi, że Jezus był także człowiekiem, i że nie posiadał – jak twierdzą niektórzy fałszywi nauczyciele – jedynie pozornego ciała.
Przy całej swojej szlachetności Maryja nie jest tu stylizowana na boginię. Pozostaje raczej pokorną Ancilla Domini, Służebnicą Pana i Kościoła, pomocą dla chrześcijan. Godne podkreślenia jest to, że Anna Katharina Emmerich jest w swoich opisach bardzo precyzyjna, a dane przez nią podawane da się w większości zweryfikować. Właśnie ten tom zawiera doniosły fragment, który prowadzi do niezwykłego odkrycia. Jedynie na podstawie objawień wizjonerki francuscy lazarzyści odnaleźli w roku 1891 r. dom Maryi w górzystej części Efezu. Fakt jego znalezienia na podstawie wizji niemieckiej zakonnicy upamiętniono na dużych tablicach przed domem Maryi we wszystkich językach świata. Mogłem się o tym osobiście przekonać w czasie mojej pielgrzymki przez Grecję, w ramach której odwiedziliśmy także Efez w Turcji.
Arnold Guillet
(opowiedziane rankiem 27 czerwca 1819 r.)
Dziś w nocy wszystko to, co jako dziecko widziałam z życia przodków Najświętszej Maryi Panny, w ten sam sposób zobaczyłam znowu w duszy jako ciąg obrazów. Gdybym mogła opowiedzieć wszystko tak, jak to wiem i miałam przed oczami, pielgrzym* z pewnością by się ucieszył. Mnie samą owa wizja pokrzepiła w moim ubóstwie. Jako dziecko byłam tak pewna owych objawień, że każdemu, kto opowiadał mi o nich inaczej, od razu mówiłam: „Nie, to było tak i tak” i dałabym się za to zabić, że było tak, a nie inaczej. Później świat pozbawił mnie tej pewności i milczałam. Ale wewnętrzna pewność pozostała we mnie na zawsze, a dziś w nocy widziałam znowu wszystko w najdrobniejszych szczegółach.
W dzieciństwie moje myśli krążyły zawsze wokół żłobka, Dzieciątka Jezus i Matki Bożej. Zawsze się dziwiłam, że nikt mi nic nie opowiadał o Jej krewnych, i nie mogłam pojąć, dlaczego tak mało napisano o Jej przodkach. Stęskniona otrzymałam następnie szereg objawień dotyczących przodków Najświętszej Maryi Panny. Widziałam ich aż do czwartego czy piątego pokolenia, zawsze jako bardzo pobożnych i skromnych ludzi, żyjących niezwykłą, ukrytą tęsknotą za obiecanym Mesjaszem. Widziałam ich zawsze mieszkających wśród ludzi, którzy w porównaniu z nimi wydawali mi się nieokrzesanymi barbarzyńcami. Ją samą zaś widziałam tak cichą, łagodną i uczynną, że w wielkim zatroskaniu o Nią mówiłam w myślach: „Ach, gdzie ci dobrzy ludzie mają się schronić? Jak mają się bronić przed złymi, nieokrzesanymi ludźmi? Chcę ich odszukać, chcę im służyć, chcę wraz z nimi uciec do lasu, gdzie mogliby się ukryć; ach! Na pewno ich jeszcze odnajdę!”. Tak więc z pewnością ich widziałam i stale się o nich bałam.
Widziałam zawsze, że ludzie ci żyją w wielkim wyrzeczeniu. Często widziałam małżonków, którzy na pewien czas postanawiali żyć we wzajemnej wstrzemięźliwości, co bardzo mnie cieszyło, choć nie mogłam jednoznacznie powiedzieć, dlaczego. Najczęściej podejmowali to wyrzeczenie, gdy zamierzali odprawiać różnego rodzaju nabożeństwa, z paleniem kadzideł i modlitwami. Z ich zachowania domyśliłam się, że byli między nimi kapłani. Widziałam często, jak wędrowali z jednego miejsca na drugie; po to, by źli ludzie nie przeszkadzali im w ich życiu, opuszczali okazałe majątki i przenosili się do mniejszych.
Byli oni tak serdeczni i pełni tęsknoty za Bogiem, że widziałam, jak samotnie biegali po polu w dzień albo i w nocy, błagając i krzycząc w swoim ogromnym pragnieniu Boga. Rozrywali swe szaty na piersiach z głodu serca, jakby Bóg miał promieniami słońca wniknąć w ich serce lub światłem księżyca i blaskiem gwiazd nasycić ich pragnienie spełnienia obietnicy. Takie wizje miałam, gdy jako dziecko lub młoda dziewczyna, klęcząc, modliłam się do Boga samotnie na pastwisku przy stadzie lub nocą na najwyżej położonych polach naszego gospodarstwa; albo kiedy w czasie Adwentu szłam przez zaspy do odległego trzy kwadranse od naszej chaty we Flamske kościoła św. Jakuba w Koesfeld na roraty. Wieczorami przed owym nabożeństwem modliłam się żarliwie za biedne dusze, które nie obudziły w swoim życiu tęsknoty za zbawieniem i oddając się innemu pożądaniu stworzeń i dóbr, doznały uszczerbku i teraz tęskniły za odkupieniem. Ofiarowywałam za nie moją modlitwę i moją tęsknotę za Zbawicielem, jakbym chciała odkupić ich winę. Miałam przy tym także swoją małą korzyść, ponieważ wiedziałam, że drogie mi biedne dusze z wdzięczności za to i z powodu ciągłego pragnienia pomocy modlitewnej obudzą mnie we właściwym czasie, abym nie zaspała. Przychodziły one wtedy do mojego łóżka jak małe ciche światełka i budziły mnie w odpowiedniej chwili, tak iż mogłam jeszcze ofiarować za nie moją modlitwę poranną. Następnie kropiłam siebie i je święconą wodą, ubierałam się i wyruszałam w drogę. Niczym procesja towarzyszyły mi małe światełka. Śpiewałam wtedy po drodze z tęsknoty serca: „Niebiosa, rosę spuśćcie nam z góry, Sprawiedliwego wylejcie chmury!”
A na pustyni i na polu widziałam owych przodków Najświętszej Maryi Panny, jak z utęsknieniem biegali i wołali Mesjasza. Czyniłam jak oni, i zawsze przychodziłam na czas do Koesfeld na nabożeństwo roratnie, nawet jeżeli drogie mi dusze prowadziły mnie okrężną drogą przez wszystkie stacje drogi krzyżowej.
Kiedy tak obserwowałam ukochanych przodków Najświętszej Maryi Panny, jak żarliwie modlili się do Boga, wydawali mi się w swojej zewnętrznej postaci tak obcy, a przecież byli tak wyraźni i tak blisko mnie, że jeszcze teraz mam przed oczami i znam wszystkie ich rysy twarzy i postacie. Myślałam sobie wtedy: „Co to są za ludzie? Wszystko to nie jest tak, jak teraz, a jednak są obecni i wszystko to się wydarzyło!”. I zawsze miałam nadzieję, że do nich pójdę. Ci dobrzy ludzie w swoim działaniu i mowie oraz służbie Bogu byli bardzo konkretni i dokładni i nie skarżyli się na nic, chyba że na cierpienie swoich bliskich.
(opowiedziane w lipcu i sierpniu 1821)
Miałam dokładną wizję przodków świętej Anny, matki Najświętszej Maryi Panny. Żyli oni w Mara, w okolicy góry Horeb, i byli duchowo związani z pewną grupą bardzo pobożnych Izraelitów, których widziałam w wielu sytuacjach. Co jeszcze pamiętam, opowiem. Byłam wczoraj prawie cały dzień wśród tych ludzi, i gdybym nie miała tylu odwiedzin, więcej bym zapamiętała.
Owych pobożnych Izraelitów, którzy mieli wpływ na przodków świętej Anny, nazywano esseńczykami lub essejczykami. Trzykrotnie jednak zmieniali oni swoją nazwę: najpierw nazywali się eskareńczykami, potem chasydami, aż w końcu zostali esseńczykami lub essejczykami. Pierwsza nazwa – eskareńczycy – pochodzi od imienia Eskara lub Askara, jak nazywano część ofiary należnej Bogu, a także pachnące kadzidło ofiary z mąki pszennej. Druga nazwa – chasydzi – znaczy tyle, co miłosierni. Skąd zaś się wzięła nazwa esseńczycy, nie wiem. Ta grupa pobożnych ludzi pochodziła z czasów Mojżesza i Aarona, a mianowicie od kapłanów, którzy nosili arkę przymierza, ale ich styl życia ukształtował się dopiero w czasach pomiędzy Izajaszem i Jeremiaszem. Na początku nie było ich wielu. Potem jednak zamieszkali ziemię obiecaną w skupiskach na przestrzeni długiej na 48 i szerokiej na 36 godzin drogi. Dopiero później dostali się w okolice Jordanu. Mieszkali głównie w okolicy góry Horeb i Karmel, gdzie zatrzymał się Eliasz.
W czasie, kiedy żyli przodkowie świętej Anny, esseńczycy, na górze Horeb mieszkał ich duchowy przywódca, stary prorok, który nazywał się Archos lub Arkas. Ich styl życia przypominał zakon. Ci, którzy chcieli do niego wstąpić, musieli przez rok zdawać egzaminy i według natchnienia prorockiego przyjmowano ich na krótszy lub dłuższy okres. Właściwi członkowie zakonu, którzy mieszkali razem, nie pobierali się, żyli w czystości. Ale byli też tacy, którzy opuszczali zakon lub byli z nim związani, ale pobierali się, a ich dzieci i członkowie rodzin pod wieloma względami żyli tak, jak esseńczycy. Istniała więź pomiędzy nimi i właściwymi esseńczykami, podobna do tej, jaka łączy dzisiaj świeckich Trzeciej Reguły, tzw. tercjarzy i katolickich zakonników. Owi esseńczycy, którzy mieli rodziny, we wszystkich ważnych sprawach, szczególnie dotyczących małżeństwa członków ich rodzin, radzili się u przełożonego esseńczyków, proroka na górze Horeb. Dziadkowie świętej Anny należeli do grupy esseńczyków posiadających rodziny.
Później wykształciła się jeszcze jedna ich grupa, której członkowie we wszystkim popadli w przesadę i bardzo zbłądzili. Widziałam, że inni nie znosili ich w swoim towarzystwie. Właściwi esseńczycy zajmowali się szczególnie prorokowaniem, a ich przywódca na górze Horeb w jaskini Eliasza często doświadczał boskich objawień, które odnosiły się do przybycia Mesjasza. Wiedział on, z jakiej rodziny będzie pochodzić Matka Mesjasza. I kiedy przodkom świętej Anny przepowiadał w sprawach małżeństwa, wiedział także, że zbliża się czas Pana. Nie wiedział jednak, jak długo przyjdzie czekać jeszcze na narodziny Matki Zbawiciela z powodu grzechów i nawoływał do pokuty, umartwienia, modlitwy i wewnętrznej ofiary. W tych ćwiczeniach, które podobały się Bogu, wszyscy esseńczycy od wieków dawali przykład, zawsze w tym samym celu.
Zanim Izajasz zebrał tych ludzi i wyznaczył im bardziej uregulowane formy życia, żyli oni rozproszeni jako pobożni, umartwiający się Izraelici. Nosili zawsze tę samą odzież i nie łatali jej, dopóki nie spadła im z ciała. Z całą mocą walczyli z niemoralnością i za wzajemną zgodą żyli przez długie okresy w czystości, w odległych chatach z dala od swoich żon. Kiedy jednak żyli w związku małżeńskim, zawsze miało to na celu sprowadzenie na świat świętego potomstwa, które mogłoby przysłużyć się nadejściu zbawienia. Widziałam, jak jedli posiłki w odosobnieniu od swoich żon. Kiedy mąż odchodził od stołu, przychodziła kobieta, by spożyć swój posiłek. Już w owych czasach wśród esseńczyków posiadających rodziny byli przodkowie świętej Anny i innych świętych osób.
Związany z nimi był również Jeremiasz; z nich wywodzili się ci, których nazywano dziećmi proroków. Często mieszkali na pustyni, wokół gór Horeb i Karmel, a wielu z nich widziałam później także w Egipcie. Widziałam także, że na skutek wojny wypędzono ich na długi czas z góry Horeb, a zebrali ich później nowi przywódcy. Byli wśród nich także machabejczycy.
Mieli oni wielki szacunek dla Mojżesza i posiadali jego świętą suknię, którą dał Aaronowi, po którym ją odziedziczyli. Była to ich wielka relikwia i widziałam, że piętnastu z nich zginęło w obronie owej świętości. Ich prorocy-przywódcy mieli wiedzę o świętych tajemnicach arki przymierza.
Właściwi, żyjący w czystości esseńczycy odznaczali się niesłychaną prawością i pobożnością. Przyjmowali oni dzieci i wychowywali je do świętości. By zostać członkiem surowego zakonu, trzeba było mieć 14 lat. Osoby już sprawdzone musiały odbyć rok próby, inne dwa lata. Nie trudnili się handlem, a swoje potrzeby zaspokajali, wymieniając swoje płody rolne.
Jeżeli jeden z nich ciężko zgrzeszył, był wydalany z zakonu przez przełożonego na mocy wypowiedzianej ekskomuniki. Owa ekskomunika miała taką moc, jak ta ogłoszona przez Piotra pod adresem Ananiasza, który usłyszawszy ją, umarł. Przywódca jako prorok rozpoznawał, kto zgrzeszył. Widziałam także kilku esseńczyków, którzy odbywali pokutę, musieli np. stać w sztywnej sukni, której szerokie rękawy od wewnątrz były pełne kolców.
Góra Horeb pełna była małych jaskiń, w których mieściły się ich mieszkalne cele. Do większej jaskini dobudowano z lekkiej plecionki salę zebrań. Tutaj zbierali się o 11.00 przed południem i jedli posiłki. Każdy miał przed sobą mały chleb i kubek. Przywódca chodził z miejsca na miejsce i błogosławił każdy chleb. Po posiłku wracali do swoich pojedynczych cel. W owej sali zebrań znajdował się ołtarz, na którym stały zakryte poświęcone chleby. Stanowiły one pewnego rodzaju świętość i sądzę, że rozdawano je ubogim. Esseńczycy mieli dużo gołębi, były one oswojone i jadły im z rąk.
Esseńczycy zjadali gołębie, ale wiązały się z nimi także religijne obrzędy. Mówili coś nad nimi i pozwalali im odlatywać. Wiem także, że pozwalali biegać na pustyni baranom, nad którymi wypowiadali jakieś słowa, jakby owe zwierzęta miały przyjmować na siebie ich grzechy.
Widziałam, że trzy razy w roku szli do świątyni w Jerozolimie. Wśród nich byli także kapłani, których obowiązkiem była troska o święte szaty: czyścili je, wnosili do nich swój wkład i przygotowywali nowe. Widziałam, że hodowali bydło, zajmowali się pracą na roli, a szczególnie ogrodnictwem. Góra Horeb między ich chatami obfitowała w ogrody i drzewa owocowe. Widziałam, że wielu z nich zajmowało się tkactwem, wyplataniem, a także wyszywaniem szat kapłańskich. Sami nie wykorzystywali jedwabiu, był sprzedawany w zwojach, wymieniany za inne produkty.
W Jerozolimie zamieszkiwali osobną część miasta, także w świątyni mieli wydzielone miejsce. Inni Żydzi żywili do nich niechęć z powodu ich surowych obyczajów. Widziałam także, że posyłali dary do świątyni, na przykład wielkie kiście winogron, które zawieszone na kiju niosło między sobą dwoje ludzi. Posyłali także barany, ale nie na zabicie – pozwalano im, jak sądzę, biegać po ogrodzie. Nie widziałam, żeby właściwi esseńczycy składali w ostatnim czasie krwawe ofiary. Widziałam, że zanim udali się do świątyni, przygotowywali się zawsze bardzo starannie przez modlitwę, post, pokutę, a nawet przez biczowanie. Jeżeli jednak ktoś obciążony grzechami bez odbycia pokuty szedł do świątyni, do Miejsca Najświętszego, zazwyczaj nagle umierał. Jeżeli w podróży lub już w Jerozolimie znajdowali jakiegoś chorego lub potrzebującego, nie szli do świątyni, zanim nie zaopatrzyli go we wszelką możliwą pomoc.
Zajmowali się także leczeniem. Zbierali zioła i przygotowywali napary. Widziałam także, że esseńczycy byli tymi świętymi ludźmi, których zobaczyłam jakiś czas temu, jak układają chorych na rozłożonych ziołach leczniczych. Leczyli chorych nałożeniem rąk lub kładąc się na nich z rozpostartymi ramionami. Widziałam też, że w cudowny sposób leczyli na odległość; chorzy, którzy sami nie mogli przyjść, posyłali wysłannika, którego leczono tak, jak by się to działo z chorym. Zapamiętywano godzinę i odległy chory zdrowiał w tym samym czasie.
Widziałam, że esseńczycy na górze Horeb mieli w ścianach swoich grot zakratowane pomieszczenia, w których przechowywali święte kości, pięknie owinięte w bawełnę i jedwab. Były to kości proroków, którzy tutaj mieszkali, a także dzieci Izraela, które tutaj umarły. Stały przy nich doniczki z zieleniącymi się ziołami. Obok ustawiano lampki, czczono kości i modlono się przed nimi.
Wszyscy esseńczycy stanu wolnego, którzy mieszkali na górze Horeb czy gdzie indziej w klasztorach, odznaczali się wielką schludnością. Nosili długie białe suknie. Przywódca esseńczyków na Horebie podczas uroczystych nabożeństw zakładał piękny kapłański ornat podobny do tych, jakie nosili arcykapłani w Jerozolimie, tyle że krótszy i nie tak okazały. Kiedy modlił się i przepowiadał w jaskini Eliasza na górze Horeb, zawsze miał na sobie ową świętą szatę, która składała się z ośmiu części. Pod spodem znajdowała się świętość, pewnego rodzaju narzuta lub szkaplerz nad klatką piersiową i plecami, którą Mojżesz nosił na gołym ciele, i która przez niego dostała się Aaronowi, a później trafiła do esseńczyków. Prorok Archos, ich przełożony na górze Horeb, nosił ową narzutę zawsze na gołym ciele, kiedy ubrany w kompletny ornat modlił się o prorockie natchnienie. (...)
Nakrycie głowy również było, jak sądzę, z białego jedwabiu, ułożone w turban, ale podobne do biretu naszych duchownych, bo u góry miało wypukłości i aksamitny pompon. Na wysokości czoła była przyczepiona złota tabliczka ozdobiona szlachetnymi kamieniami.
Esseńczycy żyli bardzo surowo i wstrzemięźliwie. Przeważnie jedli tylko owoce, które często przyciągały ich do ogrodów. Widziałam, że Archos jadł najczęściej żółte, gorzkie owoce. Około 100 lat przed narodzeniem Chrystusa widziałam niedaleko Jerycha bardzo pobożnego esseńczyka, nazywał się Chariot.
Archos czy Arkas, sędziwy prorok na górze Horeb, sprawował rządy nad esseńczykami przez 90 lat. Widziałam, że babka świętej Anny zasięgała u niego rady w związku ze swoim zamążpójściem. Wydawało się osobliwe, że owi prorocy zawsze przepowiadali dzieci płci żeńskiej i że przodkowie Anny i sama Anna mieli najczęściej córki. Było to tak, jakby celem wszelkich ich modlitw i pobożnej przemiany życia było wybłaganie od Boga błogosławieństwa dla cnotliwych matek, z których potomstwa miała wyjść święta Dziewica, Matka Zbawiciela, a także rodziny Jego poprzednika, Jego słudzy i następcy.
Miejscem modlitw i przepowiadania przełożonego na górze Horeb była jaskinia, w której zatrzymał się Eliasz. Wchodziło się do niej pod górę po licznych stopniach, a następnie przez małe niewygodne wejście kilkoma stopniami w dół do środka. Prorok Archos wchodził tam sam. U esseńczyków było to tak, jakby arcykapłan wchodził w świątyni do Sanctissimum, bo tutaj mieściło się ich Miejsce Najświętsze. Znajdowało się tu kilka tajemniczych świętości, które trudno opisać. Co zdołam opisać, opowiem. Widziałam, że babka Anny radziła się proroka Archosa.
Babka Anny pochodziła z Mary na pustyni, a jej rodzina należała do esseńczyków, którzy posiadali rodziny i majątki. Jej imię brzmiało jak Moruni czy Emorun. Powiedziano mi, że znaczy to tyle, co dobra lub czcigodna matka. Kiedy nadeszła pora, że miała wyjść za mąż, zabiegało o jej rękę kilku zalotników i widziałam, jak szła do proroka Archosa na górę Horeb, aby potwierdził jej wybór. Udała się ona do odosobnionej celi przy wielkiej sali zgromadzeń i rozmawiała z Archosem przez kratę, jakby się spowiadała. Tylko w ten sposób mogły przebywać tu kobiety.
Widziałam, że prorok Archos przywdział swój ornat i w nim wspiął się na szczyt Horebu, a następnie przez niewielkie wejście zszedł do jaskini Eliasza. Zamknął za sobą małe drzwi jaskini i otworzył w sklepieniu lufcik, przez który wpadło światło. Wnętrze jaskini było schludne, panował półmrok. Na ścianie zauważyłam mały ołtarz wykuty w skale, a na nim – niezbyt wyraźnie – wiele świętych przedmiotów. Na ołtarzu stało kilka doniczek z nisko rosnącymi ziołami. Były to te zioła, które rosły na wysokość miejsca, do którego sięgał nad ziemią brzeg sukni Jezusa. Znam to zioło, rośnie u nas, jednak nie tak bujnie. Te zioła przez swą zieloność czy przekwitanie miały jakieś znaczenie dla prorockiego poznania.
W środku między tymi małymi kępkami ziół widziałam coś na kształt większego drzewka, którego liście wydawały mi się żółtawe, odwrócone jak muszla ślimaka i podobne do małych figurek. Nie umiem teraz dokładnie powiedzieć, czy drzewko było żywe, czy sztuczne, podobne do korzenia Jessego. (Następnego dnia powiedziała): Z drzewka z odwróconymi liśćmi niczym z korzenia Jessego czy drzewa genealogicznego można było odczytać, jak bliskie jest już nadejście Najświętszej Maryi Panny. Drzewko wydawało mi się żywe, ale też podobne do schowka, ponieważ widziałam, że skrywa kwitnącą gałązkę, myślę, że laskę Aarona, która niegdyś była w arce przymierza.
Kiedy Archos modlił się w jaskini Eliasza o objawienie w związku z zaślubinami wśród przodków Dziewicy Maryi, wziął do ręki ową laskę Aarona. Jeżeli owo małżeństwo miało się przyczynić do przyjścia na świat Najświętszej Maryi Panny, kij Aarona miał wypuścić pęd, a ten z kolei jeden lub więcej kwiatów, z których niektóre były już naznaczone znakiem wybrania. Niektóre pędy oznaczały już konkretnych przodków Anny, na których przyszedł czas zaślubin. Archos obserwował oznaczające ich pędy i przepowiadał, w miarę jak się rozwijały.
W posiadaniu esseńczyków na górze Horeb w jaskini Eliasza była także inna świętość, a mianowicie część najświętszej tajemnicy arki przymierza, która weszła w ich posiadanie, kiedy arka dostała się w ręce wrogów. (Napomknęła tu o sporze, rozłamie wśród lewitów). Ową świętość, ukrytą z bojaźni Bożej w arce przymierza, znali tylko najświętsi z arcykapłanów i niektórzy prorocy. Sądzę jednak, że coś na ten temat znajduje się w mniej znanych, tajemniczych księgach sędziwych, głęboko myślących Żydów. Owa świętość nie była już pełna w nowej arce przymierza w zbudowanej przez Heroda świątyni. Nie było to dzieło rąk ludzkich, lecz misterium, najświętsza tajemnica boskiego błogosławieństwa na przybycie Najświętszej Dziewicy pełnej łaski, z której – dzięki osłonięciu Jej Duchem Świętym – słowo stało się ciałem, a Bóg stał się człowiekiem. Widziałam część tej świętości, która ukryta w całości przed niewolą babilońską, teraz była przechowywana u esseńczyków w połyskującym na brązowo kielichu, który wydawał mi się z kamienia szlachetnego. Także z tej świętości przepowiadali. Wydawało mi się, że nieraz wypuszczała małe pączki.
Kiedy Archos wszedł do jaskini Eliasza, zamknął drzwi, ukląkł i modlił się. Spojrzał ku górze, skąd dochodziło światło, i upadł twarzą na ziemię. Widziałam, że dostąpił prorockiego poznania. Zobaczył bowiem, jak pod sercem proszącej o radę Emorun wyrósł krzak róży z dwoma gałązkami, a na każdej z nich była róża. Ta na drugiej gałązce oznaczona była literą, sądzę, że było to „M”. Widział jeszcze inne rzeczy. Jakiś anioł pisał litery na ścianie. Zauważyłam, że Archos się podniósł, jakby się obudził, i przeczytał owe litery. Szczegółów nie pamiętam. Następnie wyszedł z jaskini i przepowiedział proszącej o radę dziewicy, że powinna poślubić szóstego zalotnika. Później ma się urodzić wybrane, obdarzone znakiem dziecko, które stanie się naczyniem zbliżającego się zbawienia.
Emorun poślubiła zatem szóstego zalotnika, esseńczyka zwanego Stolanus. Nie pochodził on z okolicy Mary, a za sprawą małżeństwa i dóbr swojej żony otrzymał inne nazwisko, którego nie potrafię teraz dokładnie podać. Było ono wymawiane różnie i brzmiało mniej więcej jak Garesza czy Sarcyriusz.
Stolanus i Emorun mieli trzy córki. Przypominam sobie, że nazywały się Izmeria, Emerencja i najmłodsza, jak sądzę, Enue. Nie mieszkali długo w Mara, lecz przenieśli się wkrótce do Efronu. Widziałam jednak, że Izmeria i Emerencja według przepowiedni proroka wyszły za mąż na górze Horeb. Nie mogę pojąć, że tak często słyszałam, jakoby Emerencja została matką świętej Anny, bo przecież widziałam, że była nią Izmeria. Pragnę w Imię Boże opowiedzieć, co dane mi było zobaczyć u córek Stolanusa i Emorun.
Emerencja poślubiła Aphrasa albo Ophrasa, lewitę. Z tego małżeństwa pochodzi Elżbieta, matka Jana Chrzciciela. Drugą córkę nazwano Enue jak siostrę jej matki. Kiedy narodziła się Maryja, była ona już wdową. Trzecią córką była Rhode, której córką była między innymi Mara; ją widziałam w momencie śmierci Najświętszej Panny.
Izmeria wyszła za mąż za Eliuda. Mieszkali w okolicy Nazaretu, a ich styl życia podobny był do tego, jaki wiedli esseńczycy posiadający rodziny. Przejęła od rodziców małżeńską przyzwoitość oraz życie w wyrzeczeniu. Od nich pochodziła między innymi Anna.
Enue, trzecia córka Stolanusa, mieszkała zamężna pomiędzy Betlejem a Jerychem. Jej potomek był przy Jezusie.
Pierworodną córką Izmerii i Eliuda była Sobe. Ponieważ jednak nie miała ona znaku obietnicy, rodzice byli zmartwieni i ponownie udali się do proroka na górę Horeb, by zasięgnąć rady. Archos wezwał ich do modlitwy i ofiary i przepowiedział pocieszenie. Izmeria była potem jeszcze 18 lat niepłodna. Kiedy jednak Bóg znowu ją pobłogosławił, widziałam, że Izmeria nocami ma objawienia. Zobaczyła, że anioł napisał na ścianie obok jej posłania literę. Myślę, że to znowu było owo „M”. Izmeria powiedziała to mężowi, lecz on widział to samo. Oboje obudzeni obserwowali znak na ścianie. Po trzech miesiącach kobieta urodziła świętą Annę, która przyniosła ze sobą na świat ów znak w okolicy pępka.
Annę posłano do szkoły przyświątynnej w piątym roku życia, jak później Maryję. Mieszkała tam 12 lat, a w siedemnastym roku życia wróciła do domu, gdzie zobaczyła dwoje dzieci, urodzoną po niej siostrę Marahę i synka jej starszej siostry Sobe, który nazywał się Eliud.
Rok później Izmeria śmiertelnie zachorowała. Na łożu śmierci napomniała wszystkich swoich bliskich i przedstawiła im Annę jako przyszłą panią domu. Następnie rozmawiała jeszcze z Anną na osobności i powiedziała jej, że jest wybranym naczyniem łaski, że musi wyjść za mąż, a przy tym zasięgnąć rady proroka na górze Horeb, po czym umarła.
Sobe, starsza siostra Anny, poślubiła Salomona. Poza synem Eliudem miała jeszcze córkę Marię Salome, która jako małżonka Zebedeusza wydała na świat apostołów Jakuba Starszego i Jana. Sobe miała jeszcze drugą córkę, która była ciotką pana młodego z Kany i matką trzech chłopców. Eliud, syn Sobe i Salomona, był drugim mężem wdowy Maroni z Naim i ojcem wskrzeszonego przez Jezusa chłopca.
Maraha, młodsza siostra Anny, otrzymała dobra w Seforis, kiedy jej ojciec Eliud udał się do doliny Zabulon. Wyszła ona za mąż i miała jedną córkę i dwóch synów o imionach Arastaria i Cocharia, którzy zostali uczniami.
Anna miała jeszcze trzecią siostrę, która była bardzo biedna i jako żona pasterza mieszkała na pastwisku Anny. Dużo czasu spędzała w domu Anny.
Pradziadek Anny był prorokiem. Eliud, jej ojciec, pochodził od Lewiego, jej matka Izmeria od Beniamina. Anna urodziła się w Betlejem, ale jej rodzice przenieśli się potem do Seforis, cztery godziny drogi od Nazaretu, gdzie mieli dom i majątek. Posiadali także dobra w pięknej dolinie Zabulon, półtorej godziny drogi od Seforis i trzy od Nazaretu. Ojciec Anny często tu bywał ze swoją rodziną o pięknej porze roku, a po śmierci swojej żony przeniósł się tu na stałe, dzięki czemu nawiązał kontakt z rodzicami świętego Joachima, który poślubił Annę. Ojciec Joachima nazywał się Matthat i był drugim bratem Jakuba, ojca świętego Józefa. Pierwszy brat nazywał się Joses. Matthat osiedlił się w dolinie Zabulon.
Widziałam przodków Anny, jak pobożnie i z czcią nosili w sobie arkę przymierza i widziałam, jak jej promienie świętości przenikały ich, ich potomstwo, Annę, i Świętą Dziewicę Maryję. Rodzice Anny byli bogaci. Poznałam to po ich okazałym gospodarstwie; mieli dużo wołów, ale nic dla siebie, wszystko dawali ubogim. Widziałam Annę jako dziecko. Nie była szczególnie piękna, ale jednak ładniejsza niż inne. Tak piękna jak Maryja na pewno nie była, ale była niezwykle prostoduszna i w dziecięcy sposób pobożna. Widziałam ją we wszystkich etapach życia: jako dziewicę, matkę, staruszkę. Tak więc, kiedy widziałam prostą starą kobietę, zawsze myślałam: ona jest jak Anna. Miała ona liczne rodzeństwo: braci i siostry, którzy założyli rodziny. Ona jednak nie chciała jeszcze wychodzić za mąż. Rodzice szczególnie ją hołubili. Miała sześciu zalotników, ale ich odrzuciła. Kiedy – podobnie jak jej przodkowie – zasięgnęła rady esseńczyków otrzymała wskazówkę, że ma poślubić Joachima, którego wtedy jeszcze nie znała, ale który starał się o jej rękę, kiedy jej ojciec Eliud osiedlił się w dolinie Zabulon, gdzie mieszkał ojciec Joachima Matthat.
Joachim nie był wcale piękny. W porównaniu z nim święty Józef, chociaż nie był młody, był bardzo pięknym mężczyzną. Joachim był niski, szeroki i chudy, i śmieję się, kiedy pomyślę o jego figurze. Ale był to niezwykle pobożny, święty człowiek. Joachim był biedny. Był spokrewniony ze świętym Józefem, mianowicie tak, że dziadek Józefa pochodził z rodu Dawida przez Salomona i nazywał się Mathan. Miał syna Jakuba i Josesa. Jakub był ojcem Józefa. Kiedy Mathan umarł, wdowa po nim poślubiła drugiego mężczyznę, Lewiego, który pochodził od Dawida przez Natana, i z tym Lewim miała syna Matthata, ojca Helego, bo tak nazywał się także Joachim.
Staranie się o rękę było wtedy bardzo proste. Zalotnicy byli bardzo nieśmiali i naiwni. Rozmawiali ze sobą na ten temat, ale to nie przesądzało o małżeństwie. Jeżeli panna młoda wyrażała zgodę, rodzice byli zadowoleni, jeżeli odmawiała i miała ku temu powody, to też było dobre. Jeśli u rodziców wszystko załatwiano pomyślnie, w miejscowej synagodze odbywało się przyrzeczenie. Kapłan modlił się w miejscu świętym, gdzie leżały zwoje prawa, rodzice zaś w zwyczajnym. Przyszli małżonkowie udawali się razem do osobnego pomieszczenia i tam naradzali się co do umów i zamiarów. Jeśli doszli do porozumienia, mówili o tym rodzicom, a ci kapłanowi, który wtedy do nich podchodził i przyjmował oświadczenie. Następnego dnia udzielano im ślubu. Odbywał się pod gołym niebem i towarzyszyły mu liczne ceremonie.
Zaślubiny Joachima i Anny odbywały się w małej miejscowości, w której była tylko mała szkoła. Obecny był tylko jeden kapłan. Anna miała dziewiętnaście lat. Mieszkali u Eliuda, ojca Anny. Dom należał do miasta Seforis, ale leżał w pewnej odległości od niego, wśród domów, między którymi był większy. Mieszkali tu wiele lat. W usposobieniu ich obojga było coś niezwykłego. Byli wprawdzie w pełni Żydami, ale było w nich coś, czego sami nie znali: cudowna powaga. Rzadko widziałam ich śmiejących się, a nawet już na początku swojego małżeństwa byli jakby smutni. Mieli cichy, powściągliwy charakter i już w młodym wieku mieli w sobie coś ze stateczności ludzi starszych. W czasach mojej młodości widziałam już takie młode pary, które były bardzo stateczne, i o których już wtedy myślałam, że są właśnie tacy, jak Joachim i Anna.
Rodzice byli zamożni, mieli liczną trzodę, piękne dywany i naczynia oraz wiele służących i parobków. Nie widziałam, żeby uprawiali rolę, ale widziałam, jak wypędzali trzodę na pastwisko. Byli bardzo pobożni, serdeczni, uczynni, prości i prawi. Często dzielili swoją trzodę i wszystko na trzy części, przy czym jedną trzecią bydła oddawali do świątyni, sami pędzili bydło aż do miejsca, w którym przyjmowali je słudzy świątynni. Drugą część dawali ubogim lub potrzebującym krewnym, z których kilkoro przeważnie pomagało w pędzeniu bydła. Ostatnią i najmniejszą część zachowywali dla siebie. Żyli bardzo wstrzemięźliwie i rozdawali, co mieli, tam gdzie byli potrzebujący. Już jako dziecko często myślałam: „wystarczy dawać; kto daje, otrzymuje podwójnie”. Widziałam bowiem, że ich jedna trzecia ciągle się pomnażała, i że wkrótce wszystko było znowu w takiej ilości, iż można było dzielić na trzy. Mieli wielu krewnych, którzy odwiedzali ich przy okazji różnych świąt. Nie widziałam wtedy wielkiej biesiady. Widziałam, że dawali ubogim tu i tam coś do jedzenia, ale właściwej uczty nie widziałam nigdy. Kiedy byli razem, leżeli zazwyczaj w kręgu na ziemi i z wielkim oczekiwaniem rozmawiali o Bogu. Widziałam też wśród ich krewnych złych ludzi, którzy przyglądali się z niechęcią i rozgoryczeniem, jak tamci pełni tęsknoty spoglądali w swoich rozmowach ku niebu. Ale dla tych nieżyczliwych również chcieli dobrze i nigdy nie zapominali ich do siebie zapraszać – obdarowywali ich wszystkim podwójnie. Często widziałam, że ci w gniewie gwałtownie pożądali tego, co dobrzy ludzie dawali im z miłością. W ich rodzinie byli także ubodzy i nieraz widziałam, jak dawali im owcę albo nawet kilka owiec.
Pierwsze dziecko, jakie urodziła Anna w domu ojca, to była córka, ale nie było to dziecko obiecane. Znaki, jakie przepowiedziano w momencie jej narodzin – a wiązały się one ze smutnymi okolicznościami – nie pojawiły się. Widziałam, że Anna, która była w stanie błogosławionym, miała kłopoty ze służbą. Jedna z jej dziewcząt zaszła w ciążę z krewnym Joachima. Oburzona Anna, widząc, że w jej domu zostały naruszone zasady przyzwoitości, upomniała ostro służącą, a ta tak bardzo wzięła sobie do serca swoje nieszczęście, że przed czasem urodziła martwe dziecko. Anna była z tego powodu niepocieszona i czuła się temu winna. W konsekwencji również ona urodziła za wcześnie. Jej córka jednak przeżyła. Ponieważ temu dziecku nie towarzyszyły znaki obietnicy i przyszło na świat za wcześnie, Anna uznała to za karę Bożą i była bardzo zmartwiona, ponieważ sądziła, że zgrzeszyła. Mimo to nowo narodzona córeczka przysparzała im wielu radości i nazwano ją Marią. Było to miłe, pobożne i łagodne dziecko. Widziałam, że rosła pulchna i silna. W rodzicach jednak pozostał niepokój i obawa, że nie jest ona oczekiwanym przez nich świętym owocem ich zjednoczenia.
Dlatego pokutowali długo i żyli we wzajemnej czystości. Anna stała się niepłodna, co stale uważała za skutek swojego grzechu, a wszystkie dobre uczynki podwajała. Widziałam ją często, jak w odosobnieniu modliła się żarliwie i jak przez długi czas żyli osobno, dawali jałmużnę, posyłali ofiary do świątyni.
U ojca Eliuda żyli siedem lat, co poznałam po wieku pierwszego dziecka, po czym zdecydowali się opuścić rodziców i zamieszkać w domu i majątku, który należał im się od rodziców Joachima w okolicy Nazaretu. Mieli zamiar zacząć tam w samotności od początku swoje małżeńskie życie, i wiodąc żywot, który jeszcze bardziej podobałby się Bogu, wyprosić błogosławieństwo ich zjednoczenia. Widziałam, jak rodzina podejmowała tę decyzję, a rodzice przygotowywali dzieci do drogi. Podzielili trzody i wydzielili im do nowego gospodarstwa woły, osły i owce, które były o wiele większe niż te u nas. Przed drzwiami zapakowano na osły i woły wszelkiego rodzaju sprzęty, naczynia i odzież. Dobrzy ludzie tak sprawnie wszystko ułożyli, że zwierzęta mogły to udźwignąć i przenieść. My nie umiemy tak zręcznie pakować naszych rzeczy do pojazdów, jak tamci ludzie pakowali je na zwierzęta. Mieli piękne sprzęty domowe. Wszystkie naczynia były bardziej zdobne niż teraz i wyglądały tak, jakby każde z nich projektował mistrz z innym usposobieniem i miłością. Widziałam, jak kruche, artystycznie uformowane dzbany ozdobione różnymi rzeźbami, owinięte i wypełnione mchem mocowano po obu stronach rzemienia i przewieszano zwierzętom przez grzbiet, a na wolne miejsce na grzbiecie zwierząt kładziono różnego rodzaju zawiniątka z kolorowych chust i ubrań. Widziałam też, że pakowali kosztowne, tkane złotem pledy i że na drogę otrzymali od rodziców małą ciężką bryłkę w woreczku, coś na kształt kawałka szlachetnego metalu.
Kiedy wszystko już było gotowe, wyszli służący i popędzili trzodę i zwierzęta juczne przed siebie do nowego mieszkania, odległego o jakieś 5-6 godzin stąd. Sądzę, że pochodzili od rodziców Joachima. Gdy Anna i Joachim, dziękując i napominając, pożegnali się ze wszystkimi przyjaciółmi i służącymi, opuścili swoje dotychczasowe miejsce pobytu ze wzruszeniem i dobrymi postanowieniami. Matka Anny już wtedy nie żyła, ale widziałam, że rodzice małżonków towarzyszyli im w drodze do nowego mieszkania. Być może Eliud ponownie się ożenił, albo byli przy tym krewni rodziców Joachima. W podróży była także Maria Heli, pierwsza córka Anny, która miała około 6-7 lat.
Nowe mieszkanie leżało w przyjemnej pagórkowatej okolicy, otoczone łąkami i drzewami, około półtorej godziny lub dobrą godzinę na zachód od Nazaretu, na wzniesieniu między doliną koło Nazaretu i doliną Zabulon. Obsadzony alejką drzew terpentynowych wąwóz prowadził do domu nieopodal Nazaretu. Przed domem rozciągało się zamknięte podwórze, a podłoże wydawało mi się z nagiej skały. Podwórze było otoczone niskim murem skalnym lub z surowego kamienia, a z tyłu czy na nim stał pleciony płot. Po jednej stronie podwórza znajdowały się niewielkie budynki dla służby i na przechowanie rozlicznych sprzętów, a także otwarta szopa dla bydła i zwierząt jucznych. Wokół znajdowały się ogrody, a w jednym z nich, w pobliżu domu, stało wysokie drzewo osobliwego rodzaju. Jego gałęzie sięgały ziemi, zakorzeniały się i wypuszczały znowu drzewa, a te kolejne, tak iż utworzył się cały krąg drzew.
Drzwi na środku raczej dużego domu obracały się w zawiasach. Wnętrze swoimi rozmiarami przypominało średni wiejski kościół, i było podzielone na różne pomieszczenia mieszkalne mniej lub bardziej ruchomymi plecionymi ścianami, które nie sięgały sufitu. Przez drzwi wejściowe wchodziło się do pierwszej części domu, ogromnego przedpokoju na całą szerokość, w którym spożywano świąteczne posiłki, i który w razie potrzeby, gdy było wielu gości, za pomocą lekkich ruchomych parawanów dzielono na kilka małych sypialni. Naprzeciwko drzwi wejściowych na środku tylnej ściany przedpokoju znajdowały się drzwi, które prowadziły do środkowej części domu, a mianowicie do korytarza, który biegł między czterema sypialniami po prawej i czterema po lewej stronie tej części domu. Izby te także były utworzone z lekkich plecionych ścian o wysokości niewiele większej od człowieka, a kończyły się u góry otwartą kratownicą. Stąd korytarz prowadził do trzeciej, tylnej części domu, która nie była czworokątna, lecz zgodnie z kształtem domu chór kościoła, była zakończona półokrągło lub ukośnie. Na środku tego pomieszczenia, naprzeciwko wejścia, wznosił się mur ogniochronny do wysokości otworu w sklepieniu domu, skąd uchodził dym. U jego podnóża znajdowało się palenisko, na którym gotowano. Przed paleniskiem ze sklepienia zwisała pięcioramienna lampa. Pomieszczenie z boku paleniska i za nim podzielone było na kilka większych izb za pomocą lekkich ścian. Za piecem, odgrodzone od siebie licznymi ściankami z derek, znajdowały się posłania, kącik do modlitwy, jadalnia i pomieszczenie do pracy dla rodziny. Z tyłu za pięknymi przydomowymi ogrodami owocowymi rozciągały się pola, za nimi las, a za lasem góra.
Kiedy podróżni przybyli na miejsce, zastali już wszystko urządzone, ponieważ starsi ludzie wcześniej już wszystko tam posłali i kazali uporządkować. Służący wszystko pięknie i skrupulatnie wypakowali i ułożyli na swoich miejscach; podobnie jak uczynili to przy pakowaniu. Byli niezwykle pomocni i robili wszystko w skupieniu i zrozumieniu, tak że nie trzeba im było wydawać poleceń co do każdej czynności, jak to jest dzisiaj. Wkrótce więc wszystko się uspokoiło i rodzice, wprowadziwszy ich do nowego domu, pożegnali się z Anną i Joachimem, obejmując się i błogosławiąc, i udali się w drogę powrotną, a z nimi córeczka Anny. Podczas takich wizyt i podobnych okazji nigdy nie widziałam, by ci ludzie świętowali, leżeli często w kręgu na pledzie, przed sobą mieli kilka miseczek i małych dzbanuszków, ale najczęściej rozmawiali o boskich rzeczach i świętych oczekiwaniach.
Widziałam, że święci ludzie zaczęli tu nowe życie. Chcieli złożyć Bogu w ofierze całą przeszłość i odtąd myśleć tak, jakby dopiero teraz razem tu przyszli i rozpoczęli starania, by prowadząc bogobojne życie, wybłagać błogosławieństwo, którego tak gorąco pragnęli. Widziałam, że oboje – podobnie jak ich rodzice – dzielili swoją trzodę na trzy części: pomiędzy świątynię, ubogich i siebie. Najlepszą część posyłali do świątyni, dobrą jedną trzecią dostawali ubodzy, a najmniejszą część zatrzymywali dla siebie. Dzielili tak wszelką swoją własność. Dom był przestronny. Mieszkali i spali w osobnych izbach, gdzie bardzo często widziałam ich na żarliwej modlitwie. Widziałam, że żyli tak przez długi czas, dawali hojne jałmużny. Za każdym razem, gdy dzielili swoją trzodę i mienie, wszystko im się szybko zwracało. Żyli powściągliwie i w wyrzeczeniu. Widziałam, że podczas modlitwy ubierali się w pokutne szaty. Często widziałam też Joachima na pastwisku przy swoim stadzie, zatopionego w żarliwej modlitwie.
W takiej głębokiej przemianie wobec Boga, w stałej tęsknocie za błogosławieństwem płodności, żyli 19 lat od narodzenia swojego pierwszego dziecka, a ich obawy rosły. Widziałam też nieżyczliwych ludzi w okolicy, którzy przychodzili do nich i złorzeczyli: „Muszą być złymi ludźmi, skoro nie mają dzieci, a córka przebywająca u rodziców Anny nie jest ich dzieckiem. Anna jest niepłodna, a dziecko to podrzutek, w przeciwnym razie byłoby z nią”, itp. Te pomówienia coraz bardziej przygnębiały dobrych ludzi.
Anna miała mocną wiarę i wewnętrzną pewność, że nadejście Mesjasza jest bliskie, a ona znajduje się wśród jego ludzkich krewnych. Błagała i wołała o spełnienie obietnicy i wraz z Joachimem dążyła do coraz większej czystości. Wstyd niepłodności głęboko ich martwił. Anna nie mogła już nieskrępowana stać w synagodze. Joachim, choć mały i chudy, był krzepki i często widziałam, jak pędził bydło ofiarne do Jerozolimy. Anna także była raczej delikatnej postury. Ze zmartwienia tak wychudła, że policzki zupełnie się jej zapadły, choć pozostały rumiane. Kontynuowali też zwyczaj dzielenia od czasu do czasu swojej trzody między świątynię, ubogich i siebie, a część, którą zatrzymywali dla siebie stawała się coraz mniejsza.
Gdy daremnie przez wiele lat prosili o błogosławieństwo Boże dla ich małżeństwa, widziałam, że Joachim znowu chciał złożyć ofiarę w świątyni. Oboje przygotowywali się do tego przez ćwiczenia pokutne. Widziałam ich, jak modlili się nocami w swoich sukniach pokutnych, leżąc na gołej ziemi. Skoro tylko zaświtało, Joachim wyruszył w kierunku pastwiska do swojej trzody, a Anna została sama. Wkrótce potem zobaczyłam, że Anna przez służących posłała mu w klatkach i koszykach gołębie, inne ptaki i przedmioty, które miał złożyć w ofierze w świątyni.
Joachim wziął dwa osły ze swojego pastwiska i objuczył je tymi i innymi koszykami, do których, jak sądzę, włożył trzy małe, białe, śmieszne zwierzątka z długimi szyjami. Nie wiem już, czy były to baranki, czy koziołki. Przy sobie miał lampę na kiju, która świeciła jak światełko w wydrążonej dyni. Widziałam, że wraz ze swoimi służącymi i zwierzętami jucznymi dotarł do pięknego zielonego pola między Betanią i Jerozolimą – na którym tak często widziałam później Jezusa. Weszli na górę, do świątyni, i pozostawili osły w tym samym świątynnym schronisku, niedaleko bazaru z bydłem, do którego później wrócili podczas ofiarowania Maryi. Wnieśli dary ofiarne do góry po schodach, przeszli przez pomieszczenia dla służących świątyni, jak wtedy. Stąd służący Joachima zawrócili, gdy odebrano od nich ofiary.
Joachim wszedł do hali, gdzie znajdował się zbiornik z wodą, w którym myto wszystkie ofiary. Następnie udał się długim korytarzem do hali po lewej stronie pomieszczenia, w którym stał ołtarz kadzenia, stół na chleby pokładane i siedmioramienny lichtarz. Tutaj, gdzie zebrali się też inni składający ofiarę, Joachim został poddany najwyższej próbie. Widziałam, że Ruben, kapłan, wzgardził jego darami ofiarnymi i nie ustawił ich wraz z innymi po prawej stronie hali za kratami, lecz z boku. Zawstydził biednego Joachima głośno przed zebranymi z powodu jego niepłodności, nie dopuścił go dalej i odesłał do wyklętego, zakratowanego kąta.
Widziałam, że Joachim wielce zmartwiony opuścił świątynię i przez Betanię udał się w okolice Macherontu do domu zgromadzeń esseńczyków po radę i pociechę. W tym samym domu mieszkał żyjący wcześniej nieopodal Betlejem prorok Manachem, który młodemu Herodowi przepowiedział królestwo i wielkie zbrodnie. Joachim udał się stamtąd do swoich najbardziej oddalonych trzód na górze Hermon. Droga prowadziła go przez pustynię Gaddi przez Jordan. Hermon to długa, wąska góra, która po słonecznej stronie jest zielona i pełna najobfitszych w owoce drzew, po przeciwnej zaś – przykrywa ją śnieg.
Joachim był tak smutny z powodu wzgardy, jakiej doznał w świątyni, że nie pozwolił powiedzieć Annie, gdzie się zatrzymał. Dowiedziała się ona jednak od innych ludzi, którzy przy tym byli, o obrazie, jakiej doświadczył Joachim, a jej smutek był nieopisany. Widziałam ją często, jak płakała z twarzą przytuloną do ziemi, bo nie wiedziała, gdzie był Joachim, który ze swoją trzodą pozostał w ukryciu na górze Hermon przez pięć miesięcy.
Pod koniec tego okresu Anna cierpiała jeszcze bardziej z powodu niewłaściwego zachowania jednej z jej służących, która często wytykała jej cierpienie. Pewnego razu – był to początek święta Kuczek – służąca ta chciała pójść na święto, czego Anna jako czujna pani domu jej zabroniła, mając w pamięci uwiedzenie jej poprzedniej służącej. Wtedy dziewczyna tak gwałtownie wytknęła Annie jej niepłodność i opuszczenie przez Joachima jako karę Bożą za upór, że Anna nie mogła jej już znieść w swoim domu. Z darami, w towarzystwie dwóch dziewcząt odesłała ją do jej rodziców, prosząc, by zechcieli przyjąć swą córkę z powrotem, tak jak ją kiedyś oddali, ponieważ ona nie może jej dłużej trzymać.
Gdy Anna odesłała służącą, udała się zrozpaczona do swojej izby i modliła się. Wieczorem narzuciła chustę na głowę, otuliła się nią cała i poszła z ukrytym światełkiem pod wspomniane wcześniej rosnące na podwórzu drzewo, które tworzyło szałas z liści. Zapaliła lampę, która wisiała na drzewie w czymś w rodzaju skrzynki, i modliła się, czytając ze zwoju. Drzewo to było bardzo duże, były na nim gniazda i liście, jego gałęzie sięgały ponad mur, aż do ziemi, w której się zakorzeniały, wypuszczały nowe gałęzie, które rosły, sięgały ziemi, zakorzeniały się i znowu wpuszczały nowe gałązki, tak iż tworzyły się rzędy liści. Było to drzewo podobne do tego z zakazanym owocem w raju. Na końcu każdej gałązki wisiało dookoła przeważnie pięć owoców w kształcie gruszki, mięsistych w środku, z czerwonymi żyłkami, w środku z pustym miejscem, wokół którego w miąższu siedziały pestki. Liście były bardzo duże, myślę, że takie, jakimi zasłaniali się Adam i Ewa w raju. Żydzi używali ich podczas Kuczek, przystrajając nimi ściany, ponieważ niczym łuski łatwo zachodziły jeden za drugi.
Anna długo wołała pod tym drzewem do Boga, żeby – chociaż zamknął jej łono – nie rozdzielał jej z jej pobożnym mężem Joachimem. Nagle ukazał jej się anioł Boga, który zstąpił jakby z wierzchołka drzewa i przemówił do niej, by uspokoiła swoje serce. Pan wysłuchał jej modlitwy. O poranku ma się udać do świątyni wraz z dwiema służącymi, a na ofiarę wziąć ze sobą gołębie. Modlitwa Joachima również została wysłuchana, on także ma udać się do świątyni ze swoimi ofiarami. Anna spotka się z nim pod złotą bramą. Ofiara Joachima zostanie przyjęta, a oboje zostaną pobłogosławieni. Wkrótce pozna imię swojego dziecka. Anioł powiedział jej też, że jej mąż otrzymał taką samą nowinę, po czym zniknął.
Przepełniona radością Anna dziękowała miłosiernemu Bogu. Wróciła do domu i przygotowała wraz ze służącymi to, co potrzebne, by następnego ranka wyruszyć w drogę do świątyni. Widziałam, jak pomodliwszy się, poszła spać. Jej miejsce do spania składało się z wąskiej derki i małego zagłówka. Rankiem derka była zwijana. Anna zdjęła wierzchnie ubranie, owinęła się w szeroką chustę i ułożyła na wznak po prawej stronie przy ścianie, wzdłuż której stało jej łóżko.
Po krótkim czasie, w którym Anna spała, zobaczyłam, że zstępuje na nią światłość, która obok jej posłania przyjęła postać świetlistego młodzieńca. Był to anioł Pana, który powiedział jej, że pocznie święte dziecko, i wyciągnąwszy nad nią dłoń, napisał na ścianie wielką świetlistą literę. Było to imię Maryja. Anioł zaś zniknął, a raczej rozpłynął się w świetle. W czasie tej wizyty Anna znajdowała się jakby w radosnym śnie, na wpół przytomna poprawiła się na swoim łóżku, pomodliła się z wielką żarliwością, po czym zapadła znowu w sen. Po północy jednak obudziła ją wewnętrzna radość – z lękiem, ale i szczęściem zobaczyła napis na ścianie. Były to jakby czerwono-złote, świetliste litery, duże i nieliczne, ale Anna patrzyła na nie z niewysłowioną radością, aż zgasły wraz z nadejściem świtu. Widziała je wyraźnie, a jej radość wzrosła do tego stopnia, że wyglądała na całkiem odmłodzoną, kiedy wstała.
W chwili, kiedy światłość anioła z łaską spoczęła na Annie, zobaczyłam pod jej sercem blask i w jej osobie rozpoznałam wybraną matkę, pełne blasku naczynie zbliżającej się łaski. To, co w niej widziałam, mogę opisać tylko tak, że rozpoznałam w niej błogosławioną matkę, dla której przystraja się kołyskę, ściele łóżeczko, otwiera tabernakulum, by godnie przyjąć i przechowywać świętość. Widziałam, że Anna za łaską Boga została otwarta na błogosławieństwo. Nie umiem opisać, jak było to niezwykłe, ponieważ Anna objawiła mi się jako kolebka ludzkiego zbawienia, a zarazem otwarte naczynie Kościoła, przed którym uniesiono zasłonę i zrozumiałam, że całe to poznanie było jedyne i jednocześnie naturalne i święte. Anna miała wtedy, jak sądzę, 43 lata.
Przyszła matka Maryi wstała, zapaliła lampę, pomodliła się i wyruszyła w drogę do Jerozolimy ze swoimi darami ofiarnymi. Wszystkich jej domowników przepełniała tego ranka niezwykła radość, chociaż tylko jej ukazał się anioł.
W tym samym czasie widziałam Joachima z trzodą na górze Hermon nad Jordanem, jak nieprzerwanie modlił się do Boga, aby Ten go wysłuchał. Kiedy widział młode owieczki skaczące wesoło wokół swoich matek, ogarniał go wielki smutek, że sam nie ma dzieci. Pasterzom nie wyjawiał jednak powodów swej rozpaczy. Było to w czasie święta Kuczek i wraz z pasterzami urządzał już Kuczki. Kiedy tak się modlił, nie mając chęci iść jak zazwyczaj na święto do Jerozolimy, by złożyć ofiarę, ponieważ pamiętał o doznanej tam wzgardzie, zobaczyłam anioła, który mu się ukazał i polecił mu udać się do świątyni, gdzie jego ofiara zostanie przyjęta, a modlitwa wysłuchana. Miał się spotkać ze swoją żoną pod złotą bramą.
Widziałam teraz Joachima, jak wielce ucieszony znowu dzielił swoją trzodę na trzy części – ależ miał liczną i piękną trzodę! Najmniejszą część zachował dla siebie, lepszą posłał esseńczykom, a najpiękniejszą popędził z pomocą swoich służących do świątyni. Do Jerozolimy przybył w czwartym dniu święta i udał się do świątyni.
Anna także przybyła czwartego dnia święta do Jerozolimy i zamieszkała u krewnych Zachariasza przy targu rybnym. Dopiero na zakończenie święta spotkała się z Joachimem.
Widziałam, że chociaż ofiara Joachima ostatnim razem nie została przyjęta, kapłan, który tak ostro go wtedy potraktował zamiast pocieszyć, doznał kary bożej, nie pamiętam już, jakiej.
Teraz jednak kapłani otrzymali napomnienie z góry, by przyjąć jego ofiarę, i widziałam, że niektórzy – po tym jak zaanonsował swoje przybycie z trzodą ofiarną – wyszli przed świątynię i odebrali od niego dary. Bydło, które przyprowadził w darze do świątyni, nie było jego właściwą ofiarą. Jego ofiara na rzeź składała się z dwóch baranków i trzech śmiesznych zwierzątek, myślę, że to były koziołki. Widziałam także, że wielu mężczyzn, którzy go znali, życzyli mu szczęścia, gdy jego ofiara została przyjęta.
Z uwagi na święto wszystko w świątyni było otwarte i przystrojone girlandami liści i owoców, a w miejscu ponad ośmioma wolno stojącymi filarami wzniesiono szałas. Joachim przemierzył w świątyni tę samą drogę, co poprzednim razem. Jego ofiara została zarżnięta i spalona na zwykłym miejscu. Pewna część została jednak spalona gdzie indziej, to znaczy po prawej stronie owego przedsionka, w którym stała katedra. Widziałam kapłanów składających ofiarę kadzenia. Zapalono lampy i paliło się światło na siedmioramiennym lichtarzu, ale nie na wszystkich siedmiu ramionach jednocześnie. Często widziałam, że przy różnych okazjach zapalano różne ramiona lichtarza.
Kiedy dym z kadzidła wzniósł się ku górze, zobaczyłam, że promień światła spoczął na kapłanie, składającym ofiarę w świętym miejscu, i jednocześnie na Joachimie, który przebywał na zewnątrz w hali. Nastała cisza, wywołana zdziwieniem i nadprzyrodzonym poznaniem. Widziałam, że dwóch kapłanów jak na boskie polecenie wyszło na zewnątrz do Joachima i poprowadziło go przez boczne pomieszczenia do miejsca świętego, ku złotemu ołtarzowi, na którym składano ofiary kadzenia. Nie były to pojedyncze ziarna kadzidła, widziałam to jako jedną bryłkę i nie wiem już teraz, z czego się składała. Masa ta spalała się, wydzielając dużo dymu i przyjemnej woni nad złotym ołtarzem przed zasłoną Świętego Świętych. Widziałam, że kapłani opuścili Najświętsze Miejsce, zostawiając w nim Joachima samego.
Podczas spalania ofiary kadzenia widziałam, jak Joachim klęczał w ekstazie z rozpostartymi ramionami. Zobaczyłam, że przystąpiła do niego – jak później do Zachariasza z obietnicą Chrzciciela – świetlista postać, anioł. Przemawiał do niego i dał mu kartkę, na której były świetliste litery, i rozpoznałam trzy imiona: Helia, Hanna, Miriam. Przy ostatnim imieniu zobaczyłam obraz małej arki przymierza czy tabernakulum. Joachim schował ową kartkę na piersi pod szatą. Anioł powiedział mu, że jego niepłodność nie jest dla niego hańbą, lecz chwałą, ponieważ to, co pocznie jego żona, będzie niepokalanym owocem Bożego błogosławieństwa, ukoronowaniem błogosławieństwa Abrahama.
Ponieważ Joachim nie mógł tego pojąć, anioł zaprowadził go za zasłonę, która była na tyle oddalona od kraty, za którą znajdowało się Święte Świętych, że można było stać, i widziałam, że anioł zbliżał się z arką przymierza i zdawało mi się, że coś z niej wyjmuje. Zobaczyłam, że trzymał przed Joachimem świetlistą kulę lub świetlisty krąg i polecił mu tchnąć w nią i patrzeć.
Widziałam, jak za tchnieniem Joachima w świetlistym kręgu pojawiły się różne obrazy, ten przyglądał się im, a jego tchnienie ich nie rozmyło. Anioł powiedział mu, że podobnie jak ta kula pozostała czysta za jego tchnieniem, tak pocznie się dziecko Anny.
Widziałam potem, że anioł uniósł ową świetlistą kulę do góry, stała ona w powietrzu i widziałam, jak przez jej środek przepływały obrazy, począwszy od upadku człowieka aż do odkupienia ludzkości. Rozpłynął się w niej cały świat. O wszystkim tym wiedziałam i rozpoznałam wszystko, ale nie jestem w stanie szczegółowo wszystkiego opowiedzieć. Wysoko, na najwyższym szczycie widziałam Najświętszą Trójcę, pod Nią z boku był raj, Adam i Ewa, grzech pierworodny, obietnica odkupienia, wszystkie jego figury, Noe, potop, arka, błogosławieństwo Abrahama, przekazanie błogosławieństwa na pierworodnego Abrahama, Izaaka, od Izaaka na Jakuba, następnie widziałam, że Jakub został dotknięty przez anioła, z którym walczył; dalej jak na Józefa w Egipcie przyszło błogosławieństwo, a on sam i jego żona dostąpili wyższego stopnia godności. Dalej jak wraz z relikwiami Józefa i Asenat, jego żony, przez Mojżesza świętość błogosławieństwa została wyprowadzona z Egiptu i stała się Świętym Świętych Arki Przymierza, siedzibą żywego Boga pośród Jego ludu; następnie służbę i przemianę ludu Bożego wobec świętości, prowadzenie i łączenie, aby święte pokolenie mogło powstać; wreszcie pochodzenie Najświętszej Maryi Panny i wszystkich Jej i Zbawiciela figur i symboli w dziejach i u proroków. Wszystko to widziałam w symbolach, które przesuwały się dookoła i od dołu do góry w świetlistym kręgu. Widziałam wielkie miasta, wieże, pałace, trony, ogrody, kwiaty i wszystkie te obrazy były ze sobą cudownie połączone jakby mostem świetlnym; i wszystkie były atakowane i szturmowane przez okrutne zwierzęta i inne gwałtowne zjawiska.
Wszystkie te obrazy ukazywały, jak łaska Boża prowadziła ród Najświętszej Maryi Panny, z której Bóg przyjął ciało i zechciał stać się człowiekiem, przez liczne ataki i walki na podobieństwo wszystkich świętych. Przypominam sobie też, że w pewnym punkcie owego ciągu obrazów zobaczyłam ogród otoczony dookoła gęstym cierniowym żywopłotem, który daremnie szturmowały i chciały przeniknąć węże i inne odrażające zwierzęta.
Widziałam także potężną wieżę, szturmowaną ze wszystkich stron przez wojowników, którzy z niej spadali. Widziałam wiele obrazów tego rodzaju, które odnosiły się do historii Najświętszej Maryi Panny w Jej przodkach. Przejścia i mosty, które spajały całość, oznaczały zwycięstwo nad przeszkodami i barierami zbawienia.
Było to tak, jak gdyby czyste ciało, najczystsza krew dzięki miłosierdziu Bożemu weszły do ludzkości niczym do mętnego źródła i musiały wielkim wysiłkiem i pracą ponownie poskładać siebie z rozproszonych elementów, podczas gdy cały strumień rozbija je i rozmywa, aż w końcu dzięki bezmiarowi łaski Boga i wiernemu współdziałaniu ludzi po wielu zamąceniach i oczyszczeniach odnajdują siebie w stale wytryskującym strumieniu i teraz jako święta Dziewica występują ze strumienia, z Niej Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami.
Wśród obrazów, które ujrzałam w świetlistej kuli, były takie, które zawarte są w Litanii do Najświętszej Maryi Panny, i które ciągle widzę, rozumiem i z głębokim nabożeństwem czczę, kiedy modlę się słowami tej Litanii.
Obrazy w kuli rozwijały się jeszcze dalej, aż do wypełnienia całego miłosierdzia Bożego wobec rozbicia i rozproszenia upadłej ludzkości. Obrazy zamknęły się w świetlistej kuli po drugiej stronie raju z niebieskim Jeruzalem u stóp tronu Boga. Kiedy wszystkie te obrazy zobaczyłam, świetlista kula znikła – właściwie nie była niczym innym jak ciągiem obrazów w świetlistym kręgu, który wychodził z jednego punktu i do niego wracał. Myślę, że całość była poznaniem, które zostało Joachimowi objawione przez aniołów w wizji, którą ja też zobaczyłam. Zawsze, kiedy widzę takie obrazy, jawią mi się one w świetlistym kręgu jak w kuli.
*Autorka ma tu na myśli spisującego jej wizje, ponieważ w swoich objawieniach zawsze widziała go jako pielgrzyma, który, podróżując do ojczyzny – raz dzięki swej wierności, a raz wskutek swojego zaniedbania – doświadczał błogosławieństwa, ochrony, pomocy i ratunku lub spotykały go przeszkody, pokusy, manowce, niebezpieczeństwa, a nawet więzienie. Dlatego mistyczka nazywała go – zgodnie z jej wizjami – pielgrzymem. W niektórych okolicznościach ukazywały się jej także jej własne modlitwy i dobre uczynki, które ofiarowywała Bogu za owego pielgrzyma i które można wyświadczyć pielgrzymom, więźniom, zniewolonym. Właściwością jej wewnętrznego nastawienia było to, że nigdy nie ofiarowywała swoich modlitw za indywidualnego człowieka, nawet za siebie samą, lecz zawsze w intencji nieszczęścia, którego odbiciem lub symbolem mogła być jej modlitwa. Dzięki temu jesteśmy przekonani, że jej modlitwy rzeczywiście były pocieszeniem dla autentycznych pielgrzymów, więźniów itp. Ponieważ taki sposób modlitwy jest bliski wszystkim życzliwym ludziom i chrześcijańskim sercom, mamy nadzieję, że czytelnik weźmie sobie go do serca.