Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Od kiedy Emma Carter jest porzuconą dziewczyną, ma się czym martwić. Jej chłopak zaczął nowe zycie w Los Angeles. Jej fryzjer odkrył właśnie, że Nieskończoność istnieje. A ponad pięć kilo dodatkowych fałdek tłuszczu - pamiątka po starym związku ze zdeklarowanym wrogiem stałych związków - odebrało jej szansę udziału w romansowym współzawodnictwie. Przynajmniej w jej mniemaniu, żeby się odnaleźć, Emma musi nauczyć się, jak żyć w pojedynkę w Nowym Yorku...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Confessions of an Ex-GirlfriendCopyright © by Lynda Curnyn, 2002All rights reserved
Pierwsze wydanie: A Worldwide Library/Red Dress Ink novel, 2002
Tłumaczenie: Iwona MauraProjekt serii: Maciej Konopka/BrandyProjekt okładki: Piotr Dunajczyk/Axel Springer Polska Sp. z o.o.Fotografia na okładce: Axel Springer Polska Sp. z o.o.
Książka ta jest fikcją literacką. Nazwiska, postaci, miejsca, organizacje i zdarzenia są tworem wyobraźni autorki lub zostały użyte całkowicie fikcyjnie. Jakiekolwiek podobieństwo do zdarzeń, organizacji, osób – żyjących czy zmarłych – jest zupełnie przypadkowe.
Redakcja techniczna i łamanie: COMPTEXTKorekta: Jolanta Spodar
ISBN 83-89371-70-7
Indeks 388483
Wydawnictwo Axel Springer Polska Sp. z o.o. 02-222 WarszawaAl. Jerozolimskie 181 www.axelspringer.plInformacje o kolekcji „Literatura w spódnicy”: prenumerata @ axelspringer.pl tel: (022) 608 40 02 lub 0801 120 003 oraz na stronie internetowej wydawnictwa: www.axelspringer.pl
Printed in Poland Warszawa 2006
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Nikt nie rodzi się porzuconą dziewczyną,dziewczyną porzuconą się zostaje”– Emma Carter, powracająca do zdrowia porzucona dziewczyna
Wyznanie: Powinnam to przewidzieć.
Moja przyjaciółka Jade ma następującą teorię: Jeśli umawiasz się z seryjnym mordercą, ten już na pierwszej randce poinformuje cię – aczkolwiek nie wprost – o swoich zamiarach. A ty, jako osoba szczerze nim zainteresowana, po prostu z uśmiechem kiwniesz głową i natychmiast o wszystkim zapomnisz.
Jade ma rację – Derrick już na pierwszej randce oświadczył mi, że ma zamiar przenieść się na Zachodnie Wybrzeże, kiedy tylko sprzeda swój pierwszy scenariusz. Ale ponieważ zwierzenie nastąpiło tuż po pocałunku, który w tle miał malowniczy zachód słońca, podczas romantycznej przechadzki nad brzegiem rzeki Hudson, ja – zamiast zanotować w pamięci, że zamierza mnie kiedyś porzucić, zauważyłam tylko, że: a) umie wspaniale całować, oraz b) jest pisarzem, czyli bratnią duszą. Bo ja też jestem pisarką... W pewnym sensie.
Życie w Nowym Jorku ma tę straszliwą cechę, że każdy mężczyzna, którym zaczynasz się interesować, okazuje się albo zbyt ambitny, albo zbyt twórczy, albo zbyt pożądany przez resztę świata, żeby poświęcać dla ciebie swój cenny czas. Tymczasem mnie się udało – w ciągu dwóch lat spędziłam tyle sobotnio-niedzielnych nocy skulona u boku Derricka na materacu w moim małym mieszkaniu, że uznałam nas za Potencjalną Parę. Nic bardziej błędnego, chociaż na swoje usprawiedliwienie dodam, że byliśmy razem wbrew wszelkim przeciwnościom.
Pierwszy raz spotkaliśmy się na peronie metra przy Zachodniej Czwartej Ulicy. Zauważyłam go głównie dlatego, że oboje mieliśmy na sobie czarne dżinsy i czarne podkoszulki. Widziałam też, że nieśmiało próbuje zwrócić moją uwagę. Robił to wyjątkowo niezręcznie i był tak zmieszany, że nie mogłam mu się oprzeć.
– Cześć – powiedział, kiedy w końcu znalazł się w pobliżu mnie.
Najpierw przeleciała mi przez głowę histeryczna myśl o tych wszystkich świrach, którzy spychają na tory Bogu ducha winne kobiety, potem spojrzałam na jego zadbaną, szpiczastą bródkę i ogarnęło mnie przedziwne poczucie bezpieczeństwa. Mężczyźni z taką brodą działają na mnie uspokajająco – nawet jeśli trochę mnie irytują. Pamiętam swój zachwyt na widok jego bardzo niebieskich oczu przesłoniętych okularami w drucianych oprawkach. Tak. Najbardziej wzięły mnie te okulary. Uwielbiam mężczyzn w okularach.
Było lato. Wokół nas wisiało gęste, upalne powietrze.
– Duszno tu i ciemno – zagaił.
– Jak w dupie u Murzyna – przytaknęłam bez zastanowienia.
No właśnie. Jade stale wytyka mi moje wulgarne odzywki. Twierdzi, że pewnych rzeczy nie wolno mówić facetom, z którymi człowiek ma nadzieję się przespać.
Derrick spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i zaśmiał się z przymusem, a potem przedstawił się i zapytał, jak mi na imię.
– Emma. – Na szczęście ryk nadjeżdżającego pociągu przerwał naszą niezbyt wyrafinowaną konwersację.
Od razu spodobało mi się, że Derrick nie miał w zanadrzu żadnych gładkich odzywek, z którymi startuje się do dziewczyn. Był tak nieprzygotowany na to, żeby mnie poderwać, że dałam mu się poderwać prawie natychmiast.
– Wynosisz się stąd na weekend? – zapytał, mierząc wzrokiem opasły tom, który trzymałam w ręku.
– Nie – zdobyłam się na niezbyt błyskotliwą odpowiedź.
– Aha. – Zmarszczył brwi, spoglądając na mój bagaż. – A ja tak. Do Jersey. Nad morze.
Uniósł torbę, w której na moje oko z trudem mieścił się krem do opalania i para kąpielówek. Ale co mnie to obchodziło. Rozmawiałam z atrakcyjnym facetem i szkoda mi było czasu na niepotrzebne słowa.
Kiedy pociąg hamował na Perm – jego stacji – właśnie mu wyjaśniałam, że wysiadam przy Osiemdziesiątej Piątej Ulicy, ponieważ jadę na „Nieuchronną falliczność w malarstwie surrealistów” – nową wystawę w muzeum Guggenheima. To był naprawdę świetny ruch – poznałam po jego brwiach uniesionych w niemym podziwie. Ale zaraz potem zrobiłam błąd taktyczny. Wbrew radom Jade, która nieustannie mi powtarza, żebym nigdy nie wykonywała pierwszego ruchu, wyskoczyłam za Derrickiem z wagonu. Cóż innego mogłam zrobić? Spanikowałam. Widząc, jak gmera w kieszeniach w poszukiwaniu długopisu, którym miał zanotować numer mojego telefonu, myślałam tylko o jednym: drzwi – w tej chwili obiecująco otwarte, zaraz zamkną się z sykiem, grzebiąc raz na zawsze moje nadzieje na szczęście.
– O! Wydawało mi się, że jedziesz do... – zaczął zdziwiony.
– Tutaj najlepiej się przesiąść – przerwałam mu, licząc, że nie zauważy kłamstwa. Derrick znalazł w końcu długopis i z wyrazem ulgi na obliczu podał mi go wraz z mikroskopijnym karteluszkiem. Kiedy skończyłam, dopisał pod spodem własny numer, nerwowo przedarł papier i wręczył mi jedną połówkę. Potem spojrzał na zegarek, wymruczał lakoniczne, ale niewątpliwie ciepłe „do zobaczenia” i zniknął, zostawiając mnie na peronie z maślanymi oczami i rozmarzoną miną.
Ten stan trwał całe trzy minuty. Widziałam w wyobraźni, jak siedzimy czule objęci, sącząc drinki w którymś z modnych lokali w dole miasta – może w barze Six albo Lansky’s Lounge. Nagle poczułam cień niepokoju. Czy naprawdę, zastanawiałam się, trzymam w ręku numer telefonu tego niesamowicie przystojnego gościa? Wystarczył jeden rzut oka na zmięty papierek. Zmartwiała z przerażenia zobaczyłam na kartce swój własny numer. Co gorsza, facet nie znał mojego nazwiska, więc nic było żadnych szans na to, że odszuka mnie w książce telefonicznej.
– Stworzeni dla siebie! – prychnęła Jade, kiedy opowiedziałam jej całą historię. – Sądząc z tego, jak spartaczyliście początek, nigdy nie dojdziecie do etapu łóżkowego.
Odwróciłam się do Alyssy – mojej drugiej przyjaciółki, licząc, że ona mnie pocieszy. Alyssa w przeciwieństwie do Jade zawsze umiała dostrzec jaśniejszą stronę rzeczywistości.
– Może da ogłoszenie do gazety? Niektórzy ludzie to robią. W „Voice” jest nawet cała kolumna poświęcona takim rzeczom. Musiałaś to czytać: „Widziałem cię w metrze linii A. Brunetko z rozmarzonymi, zielonymi oczami...”
– Moje są piwne.
– ...uroczo nieśmiała...
– To niby o mnie?
– Na pierwszy rzut oka może się tak wydawać. – I Lys ciągnęła dalej tonem wyimaginowanego mężczyzny, który zdolny byłby do podobnie romantycznych gestów. – Jestem pisarzem i od dawna szukam kobiety podobnej do ciebie. A kiedy wydawało mi się, że znalazłem – zniknęłaś. Zadzwoń...
– Nie ma mowy. Faceci nie robią takich rzeczy.
– W takim razie ty to zrób! Emi, daj ogłoszenie. Co masz do stracenia?
– Poczucie własnej wartości.
– O czym ty mówisz?
– Lys! Ja czytuję takie ogłoszenia. Zawsze. Kiedyś myślałam, że to bardzo romantyczne. Ale im dłużej je czytam, tym większą mam pewność, że zamieszczają je tylko frustraci. Sama pomyśl. Kto inny uznałby przypadkowe spotkanie – tak samo znaczące jak fakt, że w tłumie ktoś nadepnął ci na stopę – za działanie Opatrzności? Daj spokój!
– O, proszę! Cała ona. Cynizm i nic więcej.
Pewnie, że byłam cyniczna w okresie przed Derrickiem. I nawet sobie tego nie wyrzucam. W wieku dwudziestu dziewięciu lat moje doświadczenia z mężczyznami przekonały mnie, że jedyna para, na jaką można w życiu liczyć, to para wygodnych butów.
Prawdopodobnie jeszcze długo rozmawiałybyśmy z Alyssą w tym tonie, gdyby nie Opatrzność, która dokładnie wtedy postanowiła pokazać mi, że istnieje. Oto dwa tygodnie po nieszczęsnym spotkaniu w metrze, dwa stoliki od nas, tu, w Peacock Café zauważyłam Derricka. Miał na sobie przepięknie sprane levisy, co doceniłam natychmiast, bo od dawna bezskutecznie przeczesywałam wszystkie znane mi sklepy z używanymi ciuchami w poszukiwaniu podobnych.
– To ty?! – Skoczył na równe nogi, omal nie przewracając swojego stolika. – Cześć. – Stanął nade mną zaskoczony.
Ja też wstałam i z niedowierzaniem wpatrywałam się w jego urodziwą twarz. Kątem oka widziałam Alyssę – najpierw osłupiałą, a potem rozpromienioną w uśmiechu.
– Nie rozumiem, jak mogłem być takim idiotą – powiedział.
– Ja też nie – odpowiedziałam i nie zważając na ledwo dosłyszalny ostrzegawczy szept Jade, radośnie rozwinęłam opowieść o swoim upośledzeniu umysłowym tamtego dnia.
– Mówiłam, że to przeznaczenie – oznajmiła Alyssa piętnaście minut później, kiedy Derrick oddalił się z moim numerem telefonu bezpiecznie wetkniętym do kieszeni kurtki.
Skoro więc było to przeznaczenie, dlaczego Derrick rzucił mnie i pojechał do Hollywood?
Wyznanie: Wbrew potocznej opinii, bez niego nie jest mi lepiej.
Nawet Derrick miał czelność wytaczać racje, dla których powinnam być szczęśliwa, mimo że porzucał mnie na zawsze. Według niego trudno było marzyć o wspanialszym życiu niż moje. Ilu ludzi – pytał – może powiedzieć, że spędziło najlepsze lata w najwspanialszym mieście na świecie?
– Jeśli to takie wspaniałe miasto – próbowałam podważyć jego argument – to dlaczego stąd wyjeżdżasz?
Odpowiadał spokojnym, zdroworozsądkowym tonem, który serdecznie znienawidziłam podczas tych ostatnich, pełnych goryczy dni, że w jego przypadku tylko Los Angeles daje szansę zrobienia kariery. Ze studio filmowe, które kupiło jego scenariusz, proponuje mu stałą pracę w charakterze lekarza cudzych tekstów. Że na Zachodnim Wybrzeżu będzie mu się lepiej powodziło.
Ale beze mnie, myślałam w panice, kiedy skończył i zapanowała nieznośna cisza. Właśnie rozważałam wariant rzucenia mu się do stóp i błagania, żeby wywiózł mnie z tego wspaniałego miasta, kiedy zmienił taktykę.
– Jesteś silnie związana z tym miejscem – tłumaczył. – Sama zobacz: mieszkanie, kariera...
Takie argumenty wymagają wyjaśnień.
Po pierwsze – mieszkanie. Jeśli kawalerka wielkości dużej szafy na ubrania wzbudza w was choćby cień zazdrości, przemyślcie wasze uczucia jeszcze raz. W mojej szafie, przepraszam, kawalerce, mieści się łóżko, komoda, biurko i półka z książkami, która swoje najlepsze dni ma dawno za sobą. No i jest jeszcze aneks kuchenny bardziej przypominający zestaw dla lalki Barbie. To tyle. Szafa, najwyżej garderoba – ale nie mieszkanie. Dla porządku muszę wspomnieć o plusach, czyli stałym komornym oraz położeniu – poniżej Czternastej Ulicy. To jedyna okolica, w jakiej warto mieszkać – przynajmniej ja tak sądzę.
Po drugie – sprawa kariery. Kiedy na przyjęciach pada nieuniknione pytanie o to, czym się zajmuję, odpowiadam, że piszę dla kobiecego magazynu o zasięgu ogólnokrajowym. Właściwie nie kłamię, chociaż prawda nie wygląda aż tak rewelacyjnie. Jestem młodszym redaktorem w piśmie „Twój Ślub”. Odpowiadam za podpisy i tytuły oraz pisuję artykuły poruszające tak poważne tematy jak: „Miodowy miesiąc w tropikach” lub „Suknia ślubna, w której można oddychać”. Popełniam je ostatnio z coraz większą regularnością.
Jedyne określenie mojej kariery w „Twoim Ślubie” powinno brzmieć: szczęśliwy przypadek, gdyż po dwutygodniowym okresie prac zleconych w biurze, Carolyn Jamison, kierująca działem reportażu, zainteresowała się moją osobą na tyle, żeby zaproponować mi stały angaż. Czy mogłam odmówić, skoro cały mój dorobek po obronie pracy dyplomowej na wydziale kreatywnego pisania Uniwersytetu Nowojorskiego ograniczał się do kilku niepublikowanych opowiadań i posady kelnerki zatrudnionej na pełny etat?
Była środa rano. Zatopiona w ponurych myślach siedziałam na kolegium redakcyjnym i liczyłam minuty, które zostały do chwili startu samolotu u wożącego Derricka w siną dal. Zaczęłam żałować, że oparłam się chęci zatelefonowania do niego o trzeciej nad ranem, żeby mu powiedzieć, jakim łajdakiem się okazał.
Przez mrok panujący w mojej duszy z trudem przedarł się obraz Patrycji Laders, naczelnej „Twojego Ślubu”, która zaczynała właśnie swoje cotygodniowe zagajenie.
– Misją naszego pisma – zaczęła Patrycja – jest odnalezienie panny młodej w każdej kobiecie – w tej, która dopiero marzy o najbardziej wyjątkowym dniu w swoim życiu, i w tej, która poczyniła już pierwsze kroki na tej drodze.
Krok numer 1: Nie dopuść, żeby twój chłopak opuścił miasto.
Westchnęłam znudzona perspektywą odsłuchania planu przygotowań do olśniewającego ślubu, który Patrycja powtarzała na każdym kolegium jak mantrę. Przyglądając się jej cienkim blond włosom, bladej twarzy i intensywnie niebieskim oczom, zastanawiałam się nad swoją przyszłością. Czy mam być kiedyś chudą, sztywną i świetnie zakonserwowaną redaktorką naczelną pisma o ogólnokrajowym zasięgu? Kobietą sukcesu, która nad mężczyzn przedkłada wysokie honoraria i zapomniała już, że życie to coś więcej niż praca?
Potem niestety przyszło mi do głowy coś jeszcze.
Otóż Patrycja miała męża. I nawet jeśli prawdziwe były pogłoski o bardzo dziwnym charakterze tego małżeństwa, i tak setki lat świetlnych dzieliły ją ode mnie – młodszego redaktora, borykającego się z losem i brakiem mężczyzny w życiu.
Spanikowana, lustrowałam wzrokiem znakomite grono, które zebrane wokół stołu zawisło wzrokiem na ustach Patrycji. Najbliżej siedziała Rebeka, jedyna osoba w całej redakcji, którą mogłam nazwać bliską koleżanką. Ja i ona z podobnym entuzjazmem wymieniałyśmy opinie o kobietach, które trzęsły naszym pismem. Ale Rebeka miała chłopaka. Co gorsza, chłopaka doskonałego, który nie tylko sam był wysokopłatnym finansistą, lecz jeszcze pochodził z bogatej rodziny. Bardzo bogatej. Następna była Caroline, moja bezpośrednia szefowa, w zaawansowanej ciąży – czwartej. (Wyrazy uznania dla męża, trzymanego przez nią w ich rozległej posiadłości w Connecticut). Kolejne trzy redaktorki z działu reportażu też miały mężów. Podobno wesele Sandry, które odbyło się dwa lata wcześniej, dorównywało wystawnością imprezie Patrycji. Dobiegająca pięćdziesiątki Debbie była mężatką od niepamiętnych czasów i nikt już nie wiedział, jak wygląda jej życiowy partner. Carmen z kolei miała nic tylko męża, ale – jak utrzymywała Marcy Keller, naczelna redakcyjna plotkarka – kochanka. Janice z działu produkcji była zamężna dwukrotnie, pomimo włochatego znamienia na policzku.
A jak przedstawiała się drużyna samotnych? Z trudem przełknęłam ślinę na widok dziwacznej trójki zajmującej drugi koniec stołu. Zawsze wściekłej Lukrecji Wenner z działu reklamy nie mógł polubić nikt, niezależnie od płci. Nancy Hamlin, sekretarka Patrycji, była, jak podejrzewali wszyscy, lesbijką. Marcy Keller nie miała własnego życia, gdyż cały swój czas poświęcała omawianiu prywatnych spraw bliźnich. Gorzki uśmiech na ich twarzach nie mógł zamaskować prawdy, którą zdradzały ich spojrzenia: żadna z nich nie miała cienia nadziei. Zamknęłam oczy. Czy mnie czekał podobny los?
Wyznanie: Nie jestem gotowa na to, żeby być dziewczyną porzuconą.
Zrozumiałam to z całą ostrością już podczas pierwszego, samotnego weekendu. Derrick wyjechał zaledwie trzy dni wcześniej, obiecując, że zadzwoni, kiedy tylko się urządzi. Żegnając się, ustaliliśmy, że odtąd jesteśmy tylko przyjaciółmi. Muszę przyznać, że był pierwszym przyjacielem, któremu życzyłam niepowodzenia. W moich marzeniach Derrick z podkulonym ogonem wracał niemal natychmiast do Nowego Jorku i błagał, żebym zechciała z nim być.
Jade zaprosiła mnie na piątkowy babski wieczór do klubu, do którego wybierała się ze swoimi koleżankami z magazynu „Fastryga”, gdzie pracowała jako stylistka. Ja jednak wołałam spędzić ten czas u Alyssy – unikając w ten sposób konfrontacji ze zrobionymi na supermodelki panienkami wirującymi na parkiecie oraz związanego z tym widokiem poczucia, że jestem tłusta i niemodnie ubrana.
– Em! Masz prawo być wściekła. Nie wstydź się! – Alyssa podała mi kieliszek martini.
Już po dwóch łykach zaczęłam się nad sobą rozczulać i byłabym robiła to dłużej, gdyby nie terapia Alyssy oparta na koncepcji: „Ja jestem OK i ty jesteś OK”. Ciężko wzdychając, obserwowałam swoją przyjaciółkę, jak fachowym ruchem wrzuca grzyby do rondla – przygotowywała jakieś wytworne danie dla swojego chłopaka Richarda, który lada chwila miał wrócić do domu z firmy, gdzie był wpływowym i wysoko opłacanym prawnikiem. Alyssa też skończyła prawo, ale zajmowała się sprawami środowiska naturalnego – ochroną drzew, walką z miejskimi wodociągami o pitną wodę w kranach i temu podobnymi. Nie dość, że była w tym niezła, to jeszcze wyglądała jak laska i umiała gotować. Niestety ostatnio pitrasiła głównie zdrowe dania o nazwach, które raczej poszerzały myślowe horyzonty słuchacza, niż apelowały do jego kubków smakowych.
Dzisiaj jednak przymioty Alyssy, które podziwiałam od zawsze, wpływały na mnie depresyjnie. Patrzyłam, jak krząta się w kuchni, i pytałam siebie, czy to jest sposób na uniknięcie statusu dziewczyny porzuconej. Może i mnie by się udało, gdybym wkładała więcej serca w podobne zajęcia i wysiliła się na coś więcej niż rozpuszczalną kawę ze sztuczną śmietanką w te niedzielne poranki, które spędzałam razem z Derrickiem?
– To, że Derrick miał dobry powód, żeby wyjechać, wcale nie znaczy, że ty nie masz równie dobrego powodu, żeby być wściekła – ciągnęła Alyssa przejętym tonem.
Chociaż Alyssa zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny, to wczuwanie się w mój stan jej nie wychodzi. I trudno się dziwić, skoro od wejścia w okres dojrzewania nie może opędzić się od męskich propozycji. Kiedyś zapytałam, jakim cudem zawsze z kimś jest. Odpowiedziała ze śmiechem, że zwykle umawia się z facetem tak długo, że w pewnej chwili oboje mają siebie serdecznie dosyć, potem zrywa z nim bez bólu – dokładnie wtedy, kiedy Ten Nowy pojawia się na horyzoncie.
Gdyby chodziło o kogoś innego, mogłabym przyjąć, że Lys cierpi na chroniczny syndrom posiadania mężczyzny. Choroba ta doprowadza większość kobiet nie tylko do stałego umawiania się z facetami, ale sprawia, że wiążą się na całe życie z kimś, kto im nie odpowiada, a wszystko po to, żeby uniknąć opcji odwrotnej, czyli całkowitego braku faceta. Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że nie dotyczy to mojej przyjaciółki. Powiem więcej – Alyssa jest tak cudowna, że niemal wszyscy mężczyźni, którzy ją poznali, marzą o tym, żeby mieć kogoś takiego dla siebie.
Richard, jej aktualny ukochany, jest tego najlepszym dowodem. To pierwszy facet, z którym Alyssa odważyła się zamieszkać na stałe i – według mnie – najbardziej wartościowy ze wszystkich jej dobiegaczy. Otóż Richard dzielił mieszkanie z Danem, poprzednim jej chłopakiem. Wszyscy troje studiowali prawo. Lys, uciekając przed swoją ówczesną, dość koszmarną współlokatorką, często przemieszkiwała u Dana, a Richard korzystał z każdej okazji, żeby przebywać w jej towarzystwie. Nie trzeba chyba dodawać, że bardzo prędko beznadziejnie zakochał się w Lys. Mogę sobie wyobrazić jego radość, kiedy Dan spakował manatki i wrócił do Ohio, żeby podjąć pracę w kancelarii prawniczej ojca.
Zauważyłam, że Alyssa porzuciła swoje grzyby i patrzy na mnie wyczekująco. Musiałam zareagować na jej pseudopsychologiczną paplaninę.
– Nie jestem wściekła, Lys. Po prostu za nim tęsknię.
– Musisz się wściec, Em. Dopiero wtedy z tym skończysz.
Na myśl o tym, że miałabym skończyć z Derrickiem, ogarnęło mnie przerażenie. Przecież był mężczyzną mojego życia. Bratnią duszą.
– Uhm – mruknęłam wymijająco, nie przyznając się, że uważam sugestię Lys za zbyt śmiałą.
Potem nieopatrznie przyjęłam zaproszenie na kolację. Dopiero później uświadomiłam sobie swój błąd. Patrząc, jak Lys i Richard rzucają strzępki zdań o mijającym dniu i wymieniają znaczące spojrzenia, zrozumiałam z całą jasnością, że muszę zacząć nowe życie. Zycie, w którym nie będzie miejsca na spotkania ze szczęśliwymi parami.
Wyznanie: Żyłam w błędnym przekonaniu, że raz na zawsze porzuciłam świat, w którym kobiety polują na mężczyzn.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam w sobotę, był telefon do Jade. Błagałam ją, żeby zjadła ze mną śniadanie. I pomimo lekkiego kaca Jade, najlepsza z przyjaciółek, obiecała wyjść z domu przed zapadnięciem zmroku.
Umówiłyśmy się we French Roast wyłącznie dlatego, że mieli tam ogródek, w którym Jade mogła spokojnie palić. Stawiłam się tam za pięć pierwsza (jestem chronicznie punktualna, który to zwyczaj rozwinęłam w sobie, żeby mieć jakiegoś haka na chronicznie niepunktualnego, ale doskonałego w innych dziedzinach Derricka) i czekałam niecierpliwie na pokrzepiającą rozmowę z dziewczyną samotną. Jade należała do nielicznej grupy dziewczyn, którym niestraszne były zmagania na nowojorskiej męsko-damskiej giełdzie. Wydaje się, że nie przegrała dotąd żadnej potyczki. Kiedy dawała facetowi numer telefonu, on zawsze dzwonił. Często nie podnosiła nawet słuchawki, co najlepiej dowodzi jej pewności siebie.
Jade pojawiła się kwadrans po pierwszej, bezceremonialnie wspaniała. Miała na sobie luźne spodnie i głęboko wyciętą górę, która odsłaniała jej opalone ramiona. Ta dziewczyna chyba urodziła się po to, żeby prezentować ciuchy. Idealny rozmiar S: bez bioder, ale z biustem, o który można zahaczyć oko. Długie, miedzianorude włosy układały się bez pomocy fryzjera. Dodam jeszcze, że miała zielone oczy, wystające kości policzkowe i cudowną cerę. Inne kobiety zazwyczaj nienawidzą tego typu. Przyczyna jest prosta – Jade przyciągała uwagę wszystkich mężczyzn obecnych w pobliżu. Nieraz zastanawiałam się, jakim cudem możemy się przyjaźnić, skoro ona jest zawsze swobodna i pewna siebie, a ja marudna i często nie w humorze.
A jednak przyjaźniłyśmy się niezmiennie od podstawówki. Łączyły nas wspomnienia – pierwsze staniki, pierwsze randki, opowieści o pierwszych zmysłowych odkryciach. Jakiś fotografik zaproponował dwudziestoletniej Jade, aby złożyła portfolio w agencji modelek. Zbyła go wzruszeniem ramion, jakby taka propozycja mogła trafić się każdemu. W końcu zaczęła pracować jako stylistka w „Fastrydze” i tak wylądowała po drugiej stronie obiektywu.
– Przepraszam za spóźnienie. – Jade uścisnęła mnie z całych sił, a potem cofnęła się, żeby spojrzeć mi w oczy. Chyba chciała sprawdzić, w jakim jestem nastroju.
Zamówiłyśmy coś do jedzenia. Ona – sałatkę nicejską; po prostu lubiła zdrowe i lekkostrawne dania. Ja – zapiekankę z wędzonego łososia z jajkiem na twardo. Była to bardziej elegancka wersja tłustych, naładowanych węglowodanami potraw, którymi się napychałam w chwilach litości nad sobą.
– Dobra! Zrzuć to z siebie – oświadczyła Jade. – Jesteś w dołku? To widać. Tylko mi nie mów, że z jego powodu. Nie jest tego wart.
No więc zaczęłam. Opowiedziałam jej, że straciłam cel w życiu po tym, jak z osoby żyjącej w szczęśliwym związku zamieniłam się w dojmująco samotną kobietę, a wszystko to przed długim weekendem z okazji Dnia Pamięci.
– Alyssa twierdzi, że nie umiem wściec się na Derricka, bo go usprawiedliwiam. To prawda, że nie mogę się na niego gniewać. Przecież zawsze marzył o Los Angeles. To znaczy o tym, żeby żyć z pisania scenariuszy.
Z zazdrością patrzyłam, jak Jade zapala papierosa. Jaka szkoda, że rzuciłam palenie!
– Zadam ci jedno pytanie – zaczęła Jade. – Skoro nie możesz bez niego żyć, dlaczego nie rzucisz wszystkiego i nie pojedziesz za nim do LA?
Uderzyła mnie w najczulszy punkt. Ja nie odważyłam się zadać sobie tego pytania.
– A moja praca? – Złapałam się na tym, że powtarzam słowa Derricka, dla którego był to wystarczająco racjonalny powód, żeby nie zaproponować mi wspólnego wyjazdu.
– Mówisz o „Twoim Ślubie”? – Jade wybałuszyła oczy.
– Przecież wiesz, że jestem następna w kolejce do awansu – broniłam się, jak umiałam, chociaż w głębi duszy zdawałam siebie sprawę, jak głupio to brzmi.
Nagle wychwalam pracę w „Twoim Ślubie”! W piśmie, z którego kpię niemiłosiernie podczas wszystkich naszych piątkowych wizyt w barze. A w dodatku wciskam to Jade, która doskonale wie, że po pierwsze: od zawsze chciałam być pisarką, oraz po drugie: moja twórcza praca podczas minionych dwóch lat, które spędziłam z Derrickiem, ograniczała się do wymyślania tytułów dla magazynu.
W naszym związku z Derrickiem nie było miejsca dla dwojga pisarzy. Rolę twórcy przyjął on. To chyba jasne, jeśli wziąć pod uwagę jego scenariusz oraz kilka opowiadań, które ukazały się w pismach literackich. A ja przez ostatnie półtora roku nie napisałam ani słowa. Nikt tego nie wiedział, poza Derrickiem, oczywiście. Takich rzeczy nie da się ukryć, spędzając trzy czwarte życia wspólnie na kilkunastu metrach kwadratowych.
– Poza tym mam tu mieszkanie – dodałam słabym głosem i z ulgą pochyliłam się nad talerzem, który postawiła przede mną kelnerka.
W ten sposób mogłam uniknąć badawczego spojrzenia Jade. Rzecz w tym, że Jade zna mnie nawet lepiej niż Alyssa.
Czasami myślę, że zna mnie lepiej, niż ja sama siebie, i dlatego nie mogłam ukrywać przed nią prawdy, którą ukrywałam przed sobą.
– Emmo...
– Rzecz w tym, Jade, że on nie chce, żebym była z nim, kiedy stanie się sławny i bogaty.
W jej oczach zauważyłam współczucie. Już wołałabym, żeby była na mnie zła.
– Wiem, czego ci teraz potrzeba – kilku miłych i niezobowiązujących randek. Wiem nawet z kim. – Przestała grzebać w swojej sałatce i spojrzała na mnie zdecydowanym wzrokiem. – Parę dni temu robiłam sesję zdjęciową, w której on brał udział.
– Nie umawiam się z modelami. – Czytaj: oni nie umawiają się ze mną. – Nawet ty przestałaś się z nimi umawiać.
Po całych tygodniach starań Jade zrozumiała w końcu, że modele są tak bardzo skupieni na sobie, że nie sposób ich uwieść naprawdę – nie nadają się nawet na jeden wieczór ekstazy. Taką miałam nadzieję.
– Daj spokój, Emmo. Przecież wiesz, że to najlepsze lekarstwo na twój stan. Poza tym, facet może okazać się miły.
– To dlaczego sama się z nim nie umówiłaś? – Czekałam na jej reakcję. Nie podobał mi się pomysł randki z kimś, kogo nie chciała Jade. Zbyt ufałam jej ocenom męskich przymiotów, żeby uwierzyć, że w facecie, którego usiłuje mi sprzedać, nie dostrzegła poważnej wady, którą teraz przede mną ukrywa.
– Nie jest w moim typie. – To znaczy, że miałam rację.
– Dajmy sobie spokój, dobrze?
– Umówię cię z nim na następny weekend.
– Następny weekend?! – Byłam zaszokowana. Jak mogła zaproponować, żebym ja – z co najmniej dwukilogramowymi śladami poprzedniego związku na udach i trzęsącymi się przy każdym ruchu emocjami – usiadła naprzeciw jakiegoś olśniewająco przystojnego faceta i każdym nic nieznaczącym słowem utwierdzała go w przekonaniu o jego wspaniałości? – Dziękuję, ale nie.
– Więc co zamierzasz?
– Nie wiem jeszcze. Muszę przeżyć jakoś najbliższy weekend. Nie myślę o następnym. A propos, co dzisiaj robisz? Może poszłybyśmy do kina? – Kto wie, może Jade nie ma żadnych planów?
– Nie mogę. Mam randkę.
– Naprawdę? Ze Sterydowym Królem?
– Mówisz o Carlu? Nie, to już przeszłość. Wspominałam ci, że on – no wiesz – nie daje sobie rady. Nie warto rozwiązywać problemów impotencji u mężczyzny, którego nie kochasz. Pamiętasz, co przeszłam, będąc z Michaelem?
Nie będę daleka od prawdy, mówiąc, że Michael o mały włos zostałby miłością życia Jade. A jeśli nie został, to tylko dlatego, że porzucił ją brutalnie dla jakiejś głupawej blondynki ze swojego biura. Jade przez ponad rok znosiła jego próżność, niedojrzałość i – co najgorsze ze wszystkiego – impotencję, której Michael oczywiście nie nazywał impotengą. Po prostu twierdził, że uprawianie seksu z Jade go nie interesuje. Od ich zerwania minęły już dwa lata, a Jade do dziś robi, co może, żeby się z tego otrząsnąć. Szuka wrażeń, których nigdy nie zaznała z Michaelem. W sensie erotycznym, oczywiście. Ironia losu polega na tym, że piękna, inteligentna i niezależna finansowo Jade nie spotkała dotąd w Nowym Jorku żadnego mężczyzny, z którym mogłaby prowadzić satysfakcjonujące życie seksualne. Rozumiem ją doskonale, bo i ja sporo przeszłam po przyjeździe tutaj. Obie żartujemy nawet, że powinnyśmy napisać scenariusz serialu zatytułowanego Bez seksu w wielkim mieście. Carl to ostatni epizod w życiu erotycznym Jade: napakowany sterydami osiłek, który tak zapamiętale pracuje nad utwardzaniem mięśni, że wymięka w innych szczegółach anatomicznych.
– Nie, ten jest prawdziwy, chociaż też poznałam go na siłowni. Cudownie giętki. Wygląda, jakby całymi dniami surfował.
– Jest modelem, prawda?
– Taaak, ale mocno stoi na ziemi – broniła się Jade znad nieruszonej sałatki.
Mimo że Jade nie chce tego słuchać, ja uważam, że wszystkie jej kłopoty związane z mężczyznami biorą się z błędnych kryteriów wyboru. Jade lubi pięknych ludzi. Prawdopodobnie dlatego uchodzi za najbardziej wymagającą stylistkę w całej branży. Ale jakimś cudem nie zauważyła jeszcze, że wszyscy piękni mężczyźni mają jedną wspólną cechę – nikogo nie kochają bardziej niż siebie.
– Wiem, co myślisz, Em – powiedziała. – Ale teraz to co innego. On jest rzeczywiście piękny, ale mam głębokie poczucie, że nie zdaje sobie z tego sprawy.
– Jasne. I całkiem nieświadomie wybrał zawód modela.
– Proszę cię, Em. Facet jeszcze niedawno mieszkał wśród pszenicznych pól Środkowego Zachodu. Tam go wypatrzyli łowcy talentów.
– Nieraz słyszałam podobne historie... – Ciekawe, dlaczego wszyscy modele twierdzą, że dostali swoją wysokopłatną i efektowną pracę zupełnie przypadkiem?
– Wydaje się taki... niewinny – ciągnęła Jade. – Zaczerwienił się, kiedy dałam mu swój telefon.
– Żartujesz!
Zaśmiała się w odpowiedzi i zapaliła papierosa.
– No to co zamierzasz robić dziś wieczorem? Pójdziesz gdzieś z Alyssą?
Mimo całkiem różnych charakterów, Jade i Alyssa zaprzyjaźniły się od razu, kiedy je ze sobą poznałam.
– Ona na pewno wybiera się gdzieś z Richardem, a ja nie zniosę wieczoru z żadną Szczęśliwą Parą o Krok przed Małżeństwem.
– Nie powinnaś siedzieć sama w domu. Masz ochotę na drinka ze mną i z Tedem?
– Ma na imię Ted?
– Sama widzisz. Imię też brzmi niewinnie.
– Jak imię kolegi z sąsiedniego podwórka.
– Więc jak? Co powiesz na spotkanie w barze ze mną i Wspaniałym Tedem?
– Nie, raczej nie. Wolę zostać w domu. Wezmę się w garść. Może przemebluję mieszkanie. Od dawna myślę o tym, żeby przesunąć półki. Powieszę kilka obrazków.
– Jesteś pewna, że wolisz zostać w domu?
– Jasne. Chyba nie sądzisz, że to pierwsza sobota, którą spędzam samotnie?
Wyznanie: Od dwóch lat nie spędziłam samotnie żadnego sobotniego wieczoru.
To nie do końca prawda, bo zdarzały się soboty, które Derrick spędzał w swoim domu – pisząc, a ja w swoim – też pisząc. Tak przynajmniej utrzymywałam. Kiedy Derrick zaczynał przebąkiwać o zaległościach w pracy, odpowiadałam z zimną krwią: „Jasne. Sama myślałam o tym, żeby napisać opowiadanie”.
Potem się rozstawaliśmy, a ja włączałam komputer i zaczynałam przepierkę albo porządki w szufladzie. W chwilach wyjątkowej desperacji brałam starą szczoteczkę do zębów i zabierałam się do czyszczenia czarnego osadu między kafelkami w łazience. Jeśli podczas moich ucieczkowych działań przypadkiem telefonował Derrick, pytając, co robię, nieodmiennie odpowiadałam, że pracuję. I nie było to kłamstwo.
Dzisiaj nie odważyłam się włączyć komputera. Nie zrobiłam też prania w obawie, że rozsypię się pod wpływem wspomnień. Zwinęłam się na łóżku i zastanawiałam, jak przetrwam ten wieczór.
Telefonowałam wcześniej do Alyssy. Oboje z Richardem byli zaproszeni na kolację do jego siostry. Tym samym upewniłam się, że dzisiaj nie mam u kogo szukać pociechy. Była wprawdzie Rebeka, moja koleżanka z pracy, ale jak dotąd żadna z nas nie naruszyła jeszcze weekendowej przestrzeni tej drugiej. Był Sebastian – mój fryzjer i czasami (to znaczy w chwilach, kiedy nie wdawał się w ogniste romanse z jakimiś superprzystojnymi mężczyznami) przyjaciel. Nie mogłam jednak zadzwonić do niego teraz, ponieważ nie robiłam tego od bardzo dawna. Nie wypadało mi oczekiwać wsparcia od kogoś, z kim sama zerwałam kontakt.
– Zrób coś dla siebie – poradziła Alyssa. – Weź gorącą kąpiel, nałóż sobie maseczkę i poczytaj coś ciekawego.
Właśnie tak powinnam się zachować. Każdy kobiecy magazyn i książkowy poradnik radził zrobić to samo. Wprawdzie sama ich nie czytuję, ale moja mama pochłania taką literaturę za siebie i za mnie. Zamiast tego pożarłam ponad pół litra czekoladowych lodów z chrupkami i zaczęłam przeglądać zeszłoroczne zdjęcia z East Hampton, gdzie wynajęliśmy z Derrickiem i jego znajomymi dom na całe wakacje. Wpatrywałam się w twarz, którą tak kochałam. Studiowałam fotografie, na których staliśmy objęci, opaleni i widziałam szczęście w jego oczach. Byliśmy jak najbardziej zakochani. Albo tak mi się wydawało.
Dlaczego wszystko tak źle się skończyło?
Kiedy się nad tym zastanawiałam, ponurą ciszę panującą w pokoju zakłócił dzwonek telefonu. Podniosłam słuchawkę, zanim pomyślałam, że w tę pierwszą samotną sobotę powinnam zachować ostrożność.
– Emma! Jesteś w domu? Właściwie nie miałam nadziei, że cię złapię.
– Cześć, mamo. – Tego mi brakowało! Własna matka odkrywa, że w sobotę wieczorem siedzę w domu. – Muszę dokończyć kilka rzeczy i postanowiłam, że zrobię to dzisiaj. Jak się czujesz?
– Świetnie. Clark właśnie wyszedł po zakupy, a ja pomyślałam, że sprawdzę, czy jesteś.
Clark to obecny mężczyzna mojej mamy. Pomimo że są już ze sobą od trzech lat, ja nie mogę uwierzyć, że ich związek przetrwa. Nie żebym miała coś do Clarka – to naprawdę najodpowiedniejszy facet dla mojej mamy. Chodzi o nią. Ma strasznego pecha do mężczyzn. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jest dziedziczne.
– Co u ciebie i Derricka? – zapytała.
To było rutynowe pytanie, które powtarzała co najmniej raz podczas każdej naszej rozmowy, ale ja wiedziałam, że pod spodem kryje się niewypowiedziane: „Czy zamierzacie w końcu ogłosić zaręczyny?” albo: „Czy doczekam się kiedyś wnuków?” Oczywiście mama byłaby oburzona, słysząc moje podejrzenia, i zaprzeczyłaby im z całą mocą.
– Wszystko w porządku – powiedziałam radośnie, ignorując wszelkie możliwe podteksty.
Zrobiłam to, mimo że w obecnej sytuacji oczekiwania mojej mamy prawdopodobnie nigdy się nie spełnią – człowiek, który był ostatnią szansą jej trzydziestojednoletniej córki, spakował walizki i wyjechał do Los Angeles. Zważywszy na to, że odstęp czasowy pomiędzy kolejnymi związkami tejże córki wynosi średnio dwa lata, oraz biorąc pod uwagę fakt, że tylko jeden na trzech jej partnerów nadaje się na partnera, człowiek ten przekreślił całkowicie jakąkolwiek możliwość macierzyństwa.
Nie mam pojęcia, dlaczego skłamałam. Chyba nie chciałam o tym rozmawiać. Nie chciałam usłyszeć, jak mówię, że mi się nie udało. Nie teraz, kiedy poczucie straty było tak bolesne. Kiedyś i tak jej o tym powiem.
Ale okazało się, że mama zamierzała rozmawiać o czymś innym.
Po kilku minutach paplania o sytuacji w Bilbo – przedsiębiorstwie farmaceutycznym, w którym pracowała, od kiedy byłam dzieckiem, podała prawdziwy powód swojego telefonu.
– Wołałabym powiedzieć ci to osobiście, ale ponieważ nie wiem, kiedy cię zobaczę... – I oto wyszedł na jaw kolejny punkt sporny. Według mamy moje comiesięczne wyprawy na Long Island w celu złożenia jej hołdu były niewystarczające.
– O co chodzi? – przerwałam.
– Wiesz, Clark i ja... postanowiliśmy się pobrać.
W pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi na jej oświadczenie. W końcu Clark miał zostać mężem numer 3 (niemal numer 4) – jeśli nie wspominać długiej listy mężczyzn, w których mama była zakochana na tyle, że rozważała możliwość ich poślubienia. Trzeba przyznać, że myśląc o małżeństwie, miała zawsze szczere intencje. Niestety, wybierała zazwyczaj nieodpowiednich facetów.
Pierwszy był mój ojciec – nałogowy alkoholik, co zauważyła dopiero po dwudziestu latach małżeństwa. „Był taki zabawny na przyjęciach” – oświadczyła kiedyś, mówiąc o dawnych, szczęśliwszych dniach.
Potem przyszła kolej na Donalda, który o mały włos zostałby mężem numer 2. Jego błyskawiczne zaloty zakończyły się podróżą do Las Vegas, gdzie miał odbyć się ślub. Niestety, już na lotnisku Donald został przyuważony przez władze. Wręczono mu nakaz aresztowania za trzykrotne defraudacje.
Następny był Warren, którego uznałabym za największą miłość mamy, gdyby ich małżeństwo potrwało dłużej. Wzięli ślub po ośmiu latach znajomości (tym razem mama nie zamierzała ryzykować), a ja byłam ich druhną. Niestety, kilka tygodni później Warren umarł na atak serca.
Teraz był Clark. Uroczy i cudowny. Profesor języka angielskiego, który niesymetrycznie się uśmiechał i miał skłonność do cytowania siedemnastowiecznych poetów metafizycznych, czym kompletnie zawojował mamę.
Oświadczenie mamy należało jednak traktować poważnie. Przekonałam się o tym, kiedy zasypała mnie szczegółami dotyczącymi samej ceremonii.
– ...niewielki statek wycieczkowy. I tylko rodzina: ja i Clark, babcia Zizi. Ty i Derrick. Shaun i Tiffany. – Shaun to mój młodszy brat. Młodszy, ale żonaty, powinnam dodać. – Syn i córka Clarka z dziećmi – ciągnęła mama. – Popłyniemy w krótki rejs po Morzu Karaibskim. Na Wyspie Świętego Tomasza odbędzie się ślub, a w tle szum fal rozbijających się o brzeg. Rodzinne wakacje i wesele równocześnie. Świetny pomysł, nie sądzisz?
Tak. Naprawdę świetny.
ROZDZIAŁ DRUGI
„Nie przyciskaj do muru człowieka, który czemuś zaprzecza, dopóki nie byłeś w jego skórze”– Imię, nazwisko i wiek znane redakcji
Wyznanie: Na skutek zerwania stałam się patologiczną kłamczuchą.
W poniedziałek rano wślizgnęłam się do boksu Rebeki. W dawnych czasach często wyprawiałyśmy się razem do baru w godzinach serwowania drinków po promocyjnych cenach. Świętowałyśmy dobre recenzje albo narzekałyśmy na co bardziej upierdliwe koleżanki. Wyprawy te stawały się jednak coraz rzadsze, gdyż ja, traktując śmiertelnie poważnie domowe sesje wideo z Derrickiem oraz chwile wspólnego wyboru dań na wynos w najbliższej chińskiej knajpce, zaczęłam unikać wszystkich przyjaciół z wyjątkiem Jade i Alyssy.
Rebeka była z Nashem niemal tak długo jak ja z Derrickiem, ale jakimś cudem zawsze znajdowała czas dla przyjaciół. Nigdy też nie odmawiała niespodziewanym zaproszeniom – nawet jeśli stary dobry Nash zarezerwował na ten sam czas stolik w restauracji. Wydaje mi się, że Rebeka była wręcz dumna z tego, że umie równocześnie przyjaźnić się ze wszystkimi i być lojalną dziewczyną jednego. Z tego powodu zaczęłam traktować ją trochę podejrzliwie, żeby nie powiedzieć – z zazdrością.
– Moja mama znowu wychodzi za mąż – oznajmiłam rozdrażnionym tonem.
– Cudownie! – Rebeka podniosła oczy znad makiety, którą właśnie sprawdzała, i uśmiechnęła się szeroko.
Jej entuzjazm natychmiast wzmógł moją czujność. Od zawsze łączyło nas jedno – zdrowa pogarda wobec ograniczonego światka ślubnych ceremonii, poza który „Twój Ślub” nigdy nie wychodził. Dzięki kpinom mogłyśmy odizolować się od reszty biura. Od ludzi, którzy gotowi byli wymyślać poetyckie peany na każdy temat – od wyboru odpowiedniego miejsca na ślub po gramaturę papieru na zaproszenia. Gdybym nie znała Rebeki tak dobrze, mogłabym pomyśleć, że i ona zaraziła się ślubnym entuzjazmem lansowanym przez pismo. Bo dla „Twojego Ślubu” tam, gdzie zaczynał się ślub – każdy jeden, nawet trzeci ślub twojej matki – kończyły się żarty.
– Trudno mi wykrzesać z siebie entuzjazm. Dotychczasowe losy mojej mamy są przykładem tego, że wieczna miłość nie istnieje.
Rebeka przez chwilę patrzyła na mnie tak, jakbym mówiła obcym językiem.
– Powinnaś się cieszyć jej szczęściem. Mało kobiet potrafi się zakochać po tylu porażkach. Jest odważna.
– Nie wiem, czy to odwaga, czy odpowiednia dawka proza- ku.
Od śmierci Warrena mama była gorącą wyznawczynią szczęścia dostarczanego w łatwych do przełknięcia kapsułkach.
– Co cię dzisiaj ugryzło? Zwykle nie jesteś aż tak cyniczna. Musiałaś chyba pokłócić się z Derrickiem.
Wpadłam w lekki popłoch. Czyżby stan, w którym się znalazłam, aż tak rzucał się w oczy? Przez chwilę przypatrywałam się Rebece – jej zadbanej fryzurze, idealnie wyskubanym brwiom, ołówkom, które równo poukładała na biurku, i robiłam się coraz bardziej nieufna. Nawet zdjęcie Nasha rzucało podejrzane błyski w moim kierunku. Nie. Nie ma szansy, żebym powiedziała prawdę.
– Nie pokłóciłam się z Derrickiem. Między nami wszystko w porządku.
– To dobrze. – Rebeka wróciła do makiety. – Przynajmniej będziesz mogła w spokoju pomóc mamie. O, rany! – parsknęła śmiechem. – Tak naprawdę mogłabyś jej wszystko zorganizować, gdyby było trzeba.
O ile wcześniej nie umrę z powodu złamanego serca.
Wyznanie: Małżeństwo wydało mi się nagle czymś w rodzaju choroby społecznej.
Czekało mnie największe wyzwanie od czasu zerwania. Musiałam wykrzesać z siebie dosyć entuzjazmu, żeby napisać krótki tekścik przeznaczony dla przyszłych panien młodych, roboczo i w całkowitym sekrecie zatytułowany przeze mnie „Jak przeżyć dzień ślubu i nie załamać się kompletnie”. Męczyłam się właśnie nad początkiem, kiedy poczułam, że ogarnia mnie wściekłość – zgodnie z zaleceniami Alyssy. A co z dziewczynami, które nie będą pannami młodymi?
Tymczasem nawet moja własna matka zagoniła mnie do roboty przy swoim weselu. W mojej bazie danych miałam sprawdzić warunki prawne zawierania ślubów za granicą i rejsy wycieczkowe po Karaibach. Co gorsza, mama oznajmiła radośnie, że w przyszłym tygodniu bierze dzień urlopu i przyjeżdża do Nowego Jorku, żeby omówić moje propozycje.
Dlaczego uprawiam zawód, który pozwala innym mnie wykorzystywać? Dlaczego tylu ludzi zawraca mi głowę, pytając o wszystko: począwszy od tego, jak zorganizować romantyczną podróż poślubną (bez konieczności opalania się, bo od tego starzeje się skóra), a skończywszy na przepisie na eleganckie przystawki (których przygotowanie nie wymaga oczywiście żadnego wysiłku)? Przebywając w małym światku skupionym wyłącznie na planowaniu ślubnych uroczystości, dowiedziałam się jednego: jeśli nie wychodzisz za mąż, nie dostajesz nic. Kiedyś na kolegium redakcyjnym zaproponowałam nawet, żeby każdej kobiecie po trzydziestce organizować panieńskie przyjęcie. Z prezentami. Bez względu na to, czy po przyjęciu nastąpi ślub. Wszyscy popatrzyli na mnie jak na wariatkę.
Zadzwonił telefon, ratując mnie od konieczności ślęczenia nad cholernym artykułem.
– Cześć, Em – usłyszałam głos Jade.
– To ty! Chwała Bogu.
– A kogo się spodziewałaś?
– Miałam nadzieję, że to nie będzie ktoś, kto wybiera się za mąż.
– Możesz się nie bać. Co słychać?
– Nic. Czyli to, co zawsze. Terminy naglą, motywacja do pracy – zerowa. Jak twoja randka z Tedem?
– Było wspaniale. Poszliśmy do baru, a potem na bilard. Czy już ci wspominałam, że Ted ma najpiękniejsze ramiona, jakie widziałam u mężczyzny? Gładkie i silne, tak jak lubię. Ma nawet kilka tatuaży. Sama wiesz, jak działają na mnie faceci z tatuażem.
– Ooo! Tracisz głowę.
– Nie wiem, co zrobię, jeśli się z nim nie prześpię.
– Chyba będziesz musiała za niego wyjść.
– Co w ciebie wstąpiło?
– To wszystko wina mojej mamy. Znowu wychodzi za mąż.
Musiałam odsunąć słuchawkę od ucha, bo Jade wydała ryk radości.
– Naprawdę? Cudownie! Oni tak do siebie pasują. Zaraz wyślę jej kartkę z gratulacjami. Kupię coś, kiedy wyjdę na lunch... – Powinnam przewidzieć, że Jade będzie w drużynie mamy.
– Jade, chyba jestem jedyną osobą na świecie, której to nie cieszy.
– A powinno – napomniała mnie surowo. – Przecież to twoja matka. Chyba chcesz, żeby była szczęśliwa.
– Pewnie, że chcę. Tylko nie jestem pewna, czy małżeństwo jest właściwą drogą do szczęścia. To będzie jej trzeci mąż. Niemal czwarty.
– Przestań. Dlaczego chcesz, żeby żyła jak inni? Ona spędza życie na poszukiwaniach. I bardzo dobrze, zwłaszcza że w końcu znalazła to, czego chce.
– Miejmy nadzieję, że masz rację – westchnęłam. – Może nie cieszę się tylko dlatego, że mama wymyśliła rejs po Karaibach dla całej rodziny. Tam odbędzie się Wielka Ceremonia. I zgadnij, kto zajmie jedyną pojedynczą kabinę na całym statku?
– O czym ty mówisz?
– Nie byłam w stanie powiedzieć jej o Derricku. Sama nie wiem dlaczego.
– Jeszcze zdążysz. Kiedy ślub?
– Mama ma nadzieję, że uda się jej zorganizować wszystko na koniec września.
Zapadła chwila ciszy. Jade najwyraźniej myślała.
– Czasu nie jest za dużo – odezwała się w końcu – ale kto wie, co może jeszcze się zdarzyć? Do września możesz się zakochać. A jak nie, na statku znajdziesz sobie przystojnego kelnera i zaprosisz go do swojej pojedynczej kajuty.
– Nie bardzo w to wierzę. Może wymyślę, kogo wziąć ze sobą...
– Chłopak z ławki rezerwowych? Niegłupia myśl.
W naszym języku chłopak z ławki rezerwowych oznaczał kumpla płci męskiej, który nadawał się do zabrania na oficjalne imprezy w rodzaju ślubów lub biurowych pikników. Był to ktoś, z kim z takich czy innych względów nie miałyśmy ochoty randkować naprawdę. Moim chłopakiem z ławki rezerwowych był Cal. Podczas studiów dorabialiśmy jako kelnerzy w tej samej restauracji. Nadawał się doskonale – dobrze tańczył i był na tyle wysoki, że idąc z nim, mogłam wkładać buty na bardzo wysokich obcasach. I jeszcze jedno, najważniejsze – Cal nie był atrakcyjny, co w moim przypadku wykluczało ewentualne poufałości po spożyciu większej dawki alkoholu i nie doprowadzało do kłopotliwych sytuacji dzień później. Pech polegał na tym, że w czasach Derricka Cal usamodzielnił się. Co więcej – ożenił! Mężczyźni to straszne świnie.
– Właśnie mi się przypomniało, że nie mam już rezerwowego. Cal ożenił się rok temu.
– Rzeczywiście. – Usłyszałam, jak Jade zaciąga się papierosem. – Zostaje Sebastian.
Oczywiście, mogłam wziąć Sebastiana. Ale bynajmniej nie wyglądał tak, jak powinien wyglądać chłopak z ławki rezerwowych. Wybór takiego partnera na ślub matki mógł przysporzyć mi kłopotów.
– Nie chcę wystąpić w roli grubej, starszej siostry z miną wiedźmy.
– Nie jesteś gruba.
– Skąd wiesz, jaka będę we wrześniu? W sobotę pożarłam pół litra czekoladowych lodów z chrupkami. Pełnotłustych. Nawet nie spojrzałam na dietetyczną wersję jogurtową. Każda porcja ma dwadzieścia cztery gramy tłuszczu, a w pół litrze są cztery porcje, więc sama sobie policz.
– Nieźle. Ale nie martw się. Kogoś znajdziemy. Pamiętaj, że jest jeszcze ten model, o którym ci mówiłam.
– Wiesz, co myślę o facetach pracujących jako modele.
– Przecież nie musisz wychodzić za niego za mąż! Na zdjęciach ze ślubu mamy oboje wyglądalibyście świetnie.
– Pomyślę o tym – odpowiedziałam z niechęcią.
– No! Nareszcie poznaję starą Emmę. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Wyznanie: Mogłabym złapać męża, gdybym miała własne mieszkanie.