Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdzie szukać schronienia przed wielkim kryzysem? Lepiej zaufać nieznanej małej społeczności czy zdać się na dane, liczby i tabelki? Kiedy nagi młody mężczyzna zostaje wyrzucony na piaski St Piran w Kornwalii, mieszkańcy wioski szybko go ratują. Nie wiedzą jeszcze, że Joe Haak uciekł z Londynu w obawie przed tym, że mógł spowodować globalny krach finansowy. Okazuje się jednak, że prawdziwe zagrożenie może przyjść z zupełnie innej strony. Nikt w wiosce nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, że nad światem gromadzą się czarne chmury. Joe Haak wie jednak nieco więcej i desperacko próbuje przygotować swoich nowych przyjaciół na nadchodzącą apokalipsę. Oni zaś mają swoje życie, swoje zmartwienia i z pewnym rozbawieniem patrzą na niezrozumiałe dla nich działania Joe. To klimatyczna i miejscami zabawna powieść, która stawia przed nami odwieczne pytanie o to, jak w kryzysie zachowują się jednostki, całe społeczności i ci, którzy zdają się o wszystkim decydować. „Łagodna i podnosząca na duchu opowieść o odparciu apokalipsy w odległym zakątku Kornwalii”. „Financial Times” „Coś, co powinno być niemożliwe: rozgrzewająca serce dystopia. Zapomnij o wszystkim, co wiesz o apokalipsach. Ta powieść, której akcja rozgrywa się w Kornwalii, przywróci ci wiarę w ludzkość”. „Elle” John Ironmonger urodził się i dorastał w Afryce Wschodniej, chociaż jego matka była dziewczyną z Kornwalii, a jako starszy nastolatek spędził kilka lat w rybackiej wiosce Mevagissey. Jest autorem dwóch powieści: „The Coincidence Authority” i „The Notable Brain of Maximilian Ponder”, nominowanej w 2012 r. do Costa First Novel Award oraz Not the Booker Prize „Guardiana”. Mieszka na wsi w Shropshire ze swoją żoną Sue, ma dwoje dorosłych dzieci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 523
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bobowi Murphy’emu i Dougowi Hagenowi.
Zawsze byliście dla nas jak ojcowie.
(Kochamy was, ale tego chyba nie powinniście czytać!)
Julie Murphy, Sierra Simeone
A Merry Little Meet Cute. Prawie jak w świątecznym filmie
Przekład: Anna Standowicz-Chojnacka
Original title: A Merry Little Meet Cute
Copyright © 2022 by Julie Murphy and Sierra Simone
Published by arrangement with HarperCollins Publishers.
All rights reserved
Copyright for the Polish edition © 2023 by Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.
Redakcja: Kamila Wrzesińska
Korekta: Ewelina Sobol
Skład: Aneta Zdziech
Adaptacja okładki: Sylwia Budzyńska
Ilustracje: Freepik
ISBN 978-83-67817-83-7
Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.
ul. Marszałkowska 4 lok. 5
00-590 Warszawa
www.relacja.net
– Kieł? – powtórzył, tak tylko, żeby się upewnić, że się nie przesłyszał.
– D r e w n i a n y kieł – doprecyzował głos. Teddy słyszał w tle przemykające samochody i dźwięk zamykanych drzwi auta. Dlaczego menedżerowie i agenci zawsze dzwonili, kiedy akurat gdzieś jechali? Czyżby wszystkie zaplanowane rozmowy telefoniczne odkładali na czas podróży?
– Na ich czwórkę przypadły trzy złamane ręce, dwie złamane nogi i pięć wstrząśnień mózgu – dokończyła Steph D’Arezzo przy akompaniamencie pomruku przyspieszającego samochodu.
Teddy spojrzał na swoje biurko, mebel z akrylu, który jeszcze przed rozwodem jego żona kupiła mu w Ikei. Na blacie leżał wyjątkowo stresujący harmonogram produkcji. Odwrócił od niego wzrok i starał się skupić na zdjęciu przedstawiającym dwójkę szczerzących się w uśmiechu dzieciaków w jego ramionach, które kurczowo ściskały drobnymi łapkami niewielkie dynie zakupione przez niego tamtego dnia na farmie dyń. Kiedyś byli tacy mali. I generowali takie niskie koszty.
– Okej, czyli mówisz mi, że wszyscy moi ludzie od kostiumów i od włosów poszli na pustynię i stanęli pod jakimś drewnianym kłem, który runął im na głowy. I teraz nie mogą pracować przy filmie, który zaczynamy kręcić j u t r o .
– Ludzie od kostiumów, ludzie od włosów o r a z mistrz oświetlenia. I naprawdę nie musisz wypowiadać się tak krytycznym tonem na temat drewnianego kła, Teddy. Ostatecznie był częścią gigantycznej drewnianej rzeźby morsa. Nie masz żadnego pojęcia o festiwalach? Nie byłeś nigdy na Burning Manie?
Teddy zmrużył oczy, wpatrzył się w przeciwległą ścianę swojego niewielkiego gabinetu i spróbował sobie wyobrazić, jak wygadana, ubierająca się wyłącznie w garsonki, uzależniona od telefonu Steph D’Arezzo ćpa na pustyni.
– A t y byłaś kiedyś na Burning Manie?
– Wszyscy mieliśmy kiedyś dwadzieścia lat. Nie, tylko nie Piątą, wystarczy zerknąć na nawigację.
Teddy założył, że kobieta mówiła do kierowcy Ubera, i zignorował jej ostatnią uwagę.
– Czyli poszli na Burning Mana?
– Nie, to było coś lepszego niż Burning Man – odparła. – To był NieFestiwal w Terlingui.
– NieFestiwal? Nigdy o nim nie słyszałem.
– Ależ oczywiście, że nie słyszałeś – powiedziała Steph lekceważącym tonem. – To ekskluzywne wydarzenie.
– Aha – odparł. – Tylko dla zaproszonych.
– Nie, Teddy, tylko dla n i e zaproszonych.
– Okej. NieFestiwal tylko dla niezaproszonych. I tam na moją ekipę spadł drewniany mors.
– Tylko kieł – doprecyzowała. – Przestanie na mnie pipczeć, jak zapnę pas? O, dobrze. A mors był częścią dekoracji w stylu Alicji w Krainie Czarów, Teddy. To nie był jakiś tam randomowy drewniany mors gdzieś na pustyni – zadrwiła, jakby t e n pomysł wydał jej się kompletnie niedorzeczny.
– A skąd masz tę informację przede mną? – spytał.
– Ach, no cóż, skoro już o tym mowa… – powiedziała Steph tym dziarskim tonem, którym – jak się wydawało – posługiwali się wszyscy menedżerowie, kiedy chcieli przekazać złe wiadomości. Odbyt Teddy’ego zacisnął się ze strachu. – Zdobyłam ją w pakiecie z inną wiadomością. Dzwoniła do mnie agentka Winnie, do ciebie też później zadzwoni, jak tylko dowie się więcej, ale chciała wtajemniczyć mnie i odtwórcę głównej roli męskiej, na wypadek gdyby do tego czasu informacja zdążyła wypłynąć w social mediach. Winnie trafiła do szpitala.
Cholera. Winnie była niegdyś grzeczną dziecięcą gwiazdą, która z biegiem czasu dorosła i została grzeczną aktorką filmów telewizyjnych, a teraz miała zagrać jedną z głównych ról w jego pierwszej świątecznej produkcji. Co ważniejsze, była gwiazdą, którą jego reżyserka specjalnie w y b r a ł a do swojego reżyserskiego debiutu, a Teddy musiał dbać o to, by jego reżyserka była szczęśliwa, bo dzięki niej cała stacja Hope Channel była szczęśliwa.
Jedynie dystrybucja Królewskich świąt na kanale Hope – i na Hopefliksie, ich nowej platformie streamingowej – mogłaby zmienić desperacki i bardzo ryzykowny plan nakręcenia bożonarodzeniowego filmu w prawdziwe pieniądze. Bóg jeden wiedział, że jego etatowa praca przy produkcji tanich pornosów nie wystarczała na opłacenie czesnego syna na akademii sztuk pięknych czy rozkręcenie start-upu córki zajmującego się wytwarzaniem neutralnych pod względem emisji dwutlenku węgla zabawek erotycznych.
Przecież nakręcenie świątecznego filmu to nic trudnego, prawda? To p r a w i e jak pornos. Scenariusze były równie marne, a czas produkcji krótszy niż ferie zimowe w college’u.
A teraz ten drewniany kieł. I brak Winnie Baker. Ale Teddy nie był skończonym gnojem, więc pierwszym pytaniem, które zadał, było:
– Czy to coś poważnego?
– Niiic jej nie będzie – odparła Steph tonem, który wyraźnie oddawał, w jakim stopniu przejmowała się tematem. – Mówi się, że coś poszło nie tak podczas ceremonii z wykorzystaniem ayahuaski, także na NieFestiwalu. Wiesz, jak łatwo o odwodnienie na pustyni? Nawet jak nie dostaniesz sraczki? No, w każdym razie wylądowała w szpitalu i podłączyli ją pod różne kroplówki. Jej agentka uważa, że jeszcze kilka dni i wypiszą ją do domu z zaleceniem bezwzględnego odpoczynku.
– Czyli żadnego grania w filmie – powiedział Teddy odrętwiałym tonem.
– Żadnego grania w filmie. A tak przy okazji, to gdyby ktoś pytał, Winnie jest leczona z powodu wyczerpania. N i e z powodu zarzygania namiotu pełnego wegan i didżejów.
Jasne. Nikt by nie chciał, by reputacja słodkiej Winnie Baker została zszargana, a Teddy tym bardziej nie chciał, by przy okazji została zszargana również reputacja jego filmu. Nie, jego nowe przedsiębiorstwo produkcji filmowej musiało mieć stuprocentowo, a nawet pięciusetprocentowo, nieposzlakowaną opinię, żeby nikt nie kopał zbyt głęboko i nie dokopał się do informacji, że Teddy Ray Fletcher to ten sam człowiek, który jest właścicielem Wytwórni Wujaszka Ray-Raya, studia filmowego specjalizującego się w… no cóż, mniejszej ilości rzeczy niż kiedyś, bo córka Teddy’ego jakiś czas temu skończyła dwadzieścia lat i podczas każdego jedzonego w rodzinnym gronie posiłku wygłaszała kazania na temat stworzenia etycznej misji przedsiębiorstwa. W ostatnie Święto Dziękczynienia razem z bratem kazali mu określić kluczowe wartości Wytwórni Wujaszka Ray-Raya. Kluczowe. Wartości.
– Na twoim miejscu – ciągnęła Steph – pogadałabym z tą twoją reżyserką i na asapie zmieniła obsadę. Słodki J e z u , widziałeś to? I to na monocyklu! Takie rzeczy to tylko w Silver Lake, co nie?
Założywszy, że Steph znów rozmawia z kierowcą Ubera, Teddy rozsądnie postanowił nie odpowiadać i zaczął już upychać do aktówki – kolejnego prezentu od byłej żony – wszystkie rzeczy związane z Królewskimi świętami, które leżały na jego biurku. Zamierzał wszystko naprawić. Zamierzał tak balansować między Fletcher Productions a Wytwórnią Wujaszka Ray-Raya, żeby nikt zaangażowany w produkcję bożonarodzeniowego filmu nigdy, przenigdy nie dowiedział się o jego karierze w branży porno. Nie na darmo ustalił, jak stworzyć dwa oddzielne konta na IMDb ( o r a z jak pokątnie wykorzystać adres ciotecznej babki Phyllis do założenia nowej spółki z ograniczoną odpowiedzialnością).
Uda mi się to naprawić – przekonywał samego siebie, zamykając siłą aktówkę i rzucając się do drzwi. – To się jeszcze może udać. No bo w końcu: czy to taka trudna sprawa oddzielić od siebie te dwa światy?
Trzy godziny później Teddy siedział naprzeciwko swojej reżyserki w lotniskowej restauracji Chili’s Too, w której od wszystkich stolików bił blask łańcuchów świetlnych z żarówkami w kształcie papryczek chili i miniaturowych choinek. Usiłował jednocześnie wyciągnąć kilka teczek ze swojej aktówki i przełknąć gorącego smażonego paluszka z mozzarelli.
– Wszystko w porządku? – spytała kobieta. – Poczerwieniałeś na twarzy.
Teddy zaczął grzebać w leżących na stoliku teczkach, po czym otarł czoło serwetką, z nadzieją, że nie poci się zanadto. Na jego bladej cerze widać było najlżejszy rumieniec i najmniejszą kropelkę potu. Czuł się przez to skrępowany.
– Sytuacja jest stresująca, ale to nic, z czym byśmy sobie nie poradzili – powiedział, siląc się na spokojny i opanowany ton. W czasach swojej młodości zaradził niejednej pornograficznej katastrofie, ale niestety teraz gra toczyła się o wyższą stawkę niż wtedy, kiedy trzeba było znaleźć zastępstwo dla aktorki, której wyskoczyły hemoroidy. – Oczywiście sytuacja jest daleka od idealnej, bo musimy podjąć decyzję na lotnisku, tuż przed twoim wylotem do Vermontu, ale ayahuasca to nieprzewidywalna substancja.
– Święte słowa. – Reżyserka westchnęła. Żeby nie tracić czasu, przeciągnęła już teczki Teddy’ego na swoją stronę stołu. Nawet siedząc w boksie składającym się z winylowych elementów i starych okruchów, nie była w stanie ukryć tej nieuchwytnej aury sławy, którą emanowała. Gretchen Young miała wysokie kości policzkowe, błyszczące oczy i ciepłą karnację w kolorze średniego brązu, a to wszystko wykończone długimi do pasa senegalskimi twistami, kolczykiem w nosie i casualowymi ogrodniczkami, które prawdopodobnie kosztowały nie mniej niż zegarek Teddy’ego.
– Myślisz, że uda się na czas sprowadzić do Vermontu kogoś innego? – spytała, rozkładając na blacie zdjęcia portretowe. – Podczas castingu spodobało mi się kilka kobiet, ale skoro kręcimy w święta i dajemy znać na ostatnią chwilę…
– Uda się – powiedział Teddy z przekonaniem, którego wcale nie odczuwał. Po pierwsze harmonogramy bożonarodzeniowych filmów były naprawdę n a p i ę t e . Dwa, góra trzy tygodnie. A jako że zdjęcia zaczynały się za dwa dni, Teddy musiał wysłać nową aktorkę do Vermontu jutro, najpóźniej pojutrze. I chociaż scenariusz do Królewskich świąt nie został napisany pentametrem jambicznym, producent zakładał, że zastępczyni Winnie będzie potrzebowała przynajmniej jednego dnia na jego przeczytanie od początku do końca i zapoznanie się z fabułą.
Po drugie, c o g o r s z e , niewielkie miasteczko w stanie Vermont, w którym Gretchen chciała nakręcić film – Christmas Notch – miało tylko jeden wolny termin w swoim napiętym grafiku: w święta Bożego Narodzenia, w dosłownym znaczeniu tego sformułowania. I chociaż na dwudziesty piąty grudnia zaplanowano przerwę w zdjęciach, to ekipa miała się zabrać z powrotem do pracy już dwudziestego szóstego, co oznaczało, że ktokolwiek przejmie rolę Winnie, musi nie mieć nic przeciwko spędzeniu świąt poza domem.
Jezu. Potrzebował jeszcze jednego paluszka serowego. Wepchnął panierowaną lawę do ust i spróbował sobie przypomnieć, co jego syn mówił mu o świadomym oddechu.
– K u r w a – szepnęła nagle Gretchen. – A to kto? Nie pamiętam jej z castingu.
– Yyy – powiedział Teddy z ustami pełnymi jedzenia, łamiąc sobie głowę.
– Wydaje mi się, że jeszcze nigdy nie widziałam zdjęcia portretowego, na którym byłoby widać sutki – dodała reżyserka w zamyśleniu.
Przerażenie prześlizgnęło się po nim w zwolnionym tempie, równie gorące i lepkie jak parząca mozzarella, która utknęła mu w przełyku. Opuścił wzrok na stół i ujrzał to, na co patrzyła Gretchen – na zdjęcie, które zdecydowanie n i e pochodziło z żadnej z teczek z materiałami do Królewskich świąt. Przewinął wspomnienia o trzy godziny wstecz, kiedy upychał w aktówce każdy przedmiot, który choć trochę przypominał teczkę. Był podenerwowany i spieszył się jak cholera, byle tylko zdążyć złapać Gretchen przed wylotem.
A teraz był na lotnisku i wpatrywał się w fotos z planu zdjęciowego ostatniego pornosa Wytwórni Wujaszka Ray-Raya, a nie w portret jednej z aktorek ubiegających się o rolę w Królewskich świętach.
Gretchen prześledziła długim palcem kontury twarzy kobiety.
– Na pewno nie było jej na castingu. Pamiętałabym ją. Kto to jest?
Teddy próbował położyć dłoń na teczce – gdyby Gretchen przejrzała resztę zdjęć, zobaczyłaby coś więcej niż tylko sutki – a jednocześnie brzmieć zupełnie nonszalancko. Jakby nic strasznego się nie stało. Jakby Gretchen nie trzymała palca na zdjęciu jednej z najgorętszych gwiazd alternatywnej pornografii ich czasów.
– Jest bardzo utalentowana – powiedział Teddy, z trudem krzesząc z siebie nonszalancję, po czym kaszlnął, żeby przełknąć uparty kawałek mozzarelli. – Ale zazwyczaj angażuje się w bardziej awangardowe projekty. No wiesz – gwałtownie szukał w głowie odpowiedniego słowa spoza branży – prowokatorskie. Ryzyko artystyczne i takie tam. Raczej poza sferą zainteresowań Hopeflixa.
– Dokładnie kogoś takiego szukam – oznajmiła Gretchen, nie spuszczając oka ze zdjęcia. – Będzie idealna do roli Felicity.
– Yyy…
– Chcę ją – powtórzyła Gretchen, podnosząc wzrok na Teddy’ego. – Jak się nazywa?
Producent prawie wymówił pseudonim sceniczny aktorki, ale zreflektował się w ostatniej chwili.
– Bee Hobbes. Ale jeszcze nie widziałaś, jak gra – zaprotestował słabo.
– Myślisz, że wrzuciła na swoją stronę internetową jakieś próbki? – spytała reżyserka. – Wygugluję ją.
Teddy miał nagłą, przyprawiającą o mdłości wizję, jak Gretchen wpisuje w Google nazwisko Bee Hobbes i jakimś cudem trafia na Biancę von Honey. I Wytwórnię Wujaszka Ray-Raya.
– Nie ma takiej potrzeby – powiedział szybko. – Pracowałem już z nią i jest genialna. Ale może powinniśmy wybrać jakieś opcje zapasowe, na wypadek gdyby nie mogła…
– Nie, to musi być ona – sprzeciwiła się Gretchen, kręcąc głową, po czym znów wbiła wzrok w zdjęcie. – Chcę pewnej dozy awangardy. Chcę, żeby było coś niebezpiecznego w sposobie, w jaki aktorzy odgrywają scenariusz Pearl.
Pearl Purkiss, scenarzystka Królewskich świąt – i dziewczyna Gretchen Young – była już w Christmas Notch i przygotowywała się do kręcenia filmu, któremu zabrakło odtwórczyni głównej roli kobiecej.
– Możemy znaleźć jakąś inną awangardową aktorkę – spróbował Teddy mężnie. – Wystarczy, że zerkniemy do drugiej teczki…
– Mam nadzieję – powiedziała Gretchen chłodno – że nie wzdragasz się przed jej zatrudnieniem dlatego, że jest osobą plus size?
– Co? Nie! – Teddy cały czas pracował z Bee! Była olśniewająca i wyuzdana, a dzięki niej interes świetnie się kręcił! Ale nie mogła wystąpić w tym piekielnie cnotliwym świątecznym filmie. Który w dodatku kręcili dla cholernego H o p e C h a n n e l . Co jeśli ktoś by ją rozpoznał? Co jeśli wyszłoby na jaw, że Teddy Ray Fletcher dystrybuuje pornografię? Wtedy ciach, ucięłaby się jego świeżo upieczona współpraca z Hopeflixem, a jego syn artysta musiałby zacząć karierę baristy o całe dwa lata wcześniej. – Po prostu uważam, że powinniśmy wybrać ewentualną zastępczynię, na wypadek gdyby… była zajęta – wydusił w końcu Teddy.
– Jeśli nie uda nam się jej zdobyć, to ja już nie wiem – odparła Gretchen i zamknęła oczy w sposób, który sprawił, że w głowie producenta rozszalały się dzwony alarmowe, wrzeszczące: Spraw, by Gretchen była szczęśliwa, żeby utrzymać zainteresowanie Hopeflixa. – Straciłam już Winnie. Kolejne rozczarowanie w tak krótkim czasie…
Dzwony alarmowe rozbrzmiały głośniej.
Czy to naprawdę byłoby takie złe? – spytał Teddy samego siebie z desperacją. Bo czy zatrudnienie Bee do filmu było naprawdę aż tak niebezpieczne?
Błagała go o jakąś rolę od czasu, jak wykombinował ten plan z filmem świątecznym, i miałaby równie dużo do stracenia jak on, gdyby jej kariera w branży porno wyszła na światło dzienne. A poza tym w jakim stopniu widownia Hopeflixa mogła się pokrywać z gronem odbiorców feministycznej pornografii? Czy to możliwe, by wytatuowane miłośniczki kawy fair trade ze swoimi hipoalergicznymi zabawkami z silikonu oglądały także bezpłciowe bożonarodzeniowe romansidła?
To mogło się udać, naprawdę mogło. A jeśliby się udało, jeśliby r z e c z y w i ś c i e wypaliło, to może właśnie natknął się przypadkiem na łatwe rozwiązanie przyszłych problemów z obsadzaniem ról. W głowie już zaczęły pojawiać mu się pomysły, jak zapełnić dziury w ekipie filmowej wybite przez ten łajdacki drewniany kieł.
– Skontaktuję się z nią dziś wieczorem – obiecał Teddy. – Może, yyy, zatrzymasz tę teczkę – ostrożnie popchnął opuszkami palców folder z prawdziwymi materiałami dotyczącymi Królewskich świąt w jej stronę – na wypadek, gdyby jednak nie mogła.
– Mam nadzieję, że będzie mogła – odparła reżyserka. – Z tego zdjęcia bije naprawdę dobra energia. Ta dziewczyna wydaje się taka otwarta, wiesz?
Teddy powstrzymał się od wygłoszenia oczywistego żartu na temat tego, jak o t w a r t a potrafi być Bee, ze stresu pochłonął jeszcze jeden paluszek serowy, po czym gestem poprosił kelnera o rachunek.
Kiedy wreszcie wyszedł na parking przy lotnisku, wsiadł do swojego minivana i postawił aktówkę na siedzeniu pasażera, pooddychał świadomie, co nic a nic nie pomogło, i wybrał numer Bee, przyglądając się, jak bezpański kot liże sobie łapki na dachu tesli.
– Słucham? – odezwała się Bee.
– Mam nadzieję, że siedzisz – powiedział Teddy. Bo ja leżę – pomyślał ponuro.
– Myślę, że sześć buteleczek smakowego lubrykantu to przesada – powiedziałam Sunny. Pokiwała głową, wysupłała dwie z przyciskanego do piersi naręcza i rzuciła je na moje łóżko.
– Masz rację, sześć to przesada. Cztery będą w sam raz. Wykreślam z listy winogronowy i ten o smaku tostów francuskich. Serio, co ja sobie w ogóle myślałam, biorąc winogronowy? Nikt nie wybiera winogronowego lubrykantu, kiedy ma inne możliwości. To pepsi wśród smakowych lubrykantów. A tost francuski nie każdemu przypadnie do gustu.
– Sunny, nie sądzę, żebym na planie Królewskich świąt potrzebowała jakichkolwiek smakowych lubrykantów. Mówimy o produkcji Hopeflixa. Gdyby należący do mojej babci stos romansów z czasów pierwszych osadników i energia megakościoła miały ze sobą dziecko, to ono i tak nie byłoby tak nieskazitelnie czyste jak Hope Channel.
Sunny klapnęła ciężko na podłogę, w morzu sztucznych penisów, korków analnych, jedwabnych sznurów, uprzęży, kulek gejszy, miniwibratorów, kulek analnych, pacek, knebli kulkowych i wibrujących pierścieni erekcyjnych. Wkrótce po tym, jak dowiedziałam się, że mam lecieć do Vermontu, by zagrać w swoim pierwszym filmie niepornograficznym – kręconym w ramach śmiałej wyprawy Teddy’ego do świata grzecznych filmów bożonarodzeniowych – powyciągałam walizki, które, tak się złożyło, wiodły drugie życie jako magazyn do przechowywania mojej kolekcji zabawek, i zaczęłam się pakować. I jasne, może się wydawać, że dwie walizki wypełnione po brzegi gadżetami erotycznymi to sporo, ale w moim fachu to nie tylko niezbędne narzędzia pracy, to także koszty uzyskania przychodu.
– Bee, a co, jeśli zdarzy się jakaś sytuacja awaryjna? – spytała Sunny. – A ty akurat nie będziesz miała pod ręką lubrykantu?
Miała trochę racji.
– Daj jeden – odparłam. – Ten o smaku kruchych ciasteczek.
Przewróciła oczami i dorzuciła buteleczkę do reszty przyborów toaletowych.
– Wzięłaś już z mojej szafy ten puchaty różowy sweter?
To była jedna z zalet przyjaźnienia się z kimś, z kim po raz pierwszy w życiu mogłam wymieniać się ubraniami. Przejrzałam stertę legginsów, dżinsów i koszulek, które odłożyłam na bok.
– Jeszcze nie. Oj, która godzina?
Sprawdziła godzinę na telefonie, po czym wstała i ściągnęła ręcznik z głowy. Wilgotne czarne włosy spłynęły kaskadą na oliwkowe ramiona. Spod atramentowych loków wyzierały kolorowe tatuaże. Wskoczyła z powrotem na łóżko.
– Za czterdzieści pięć minut musimy wyjechać na lotnisko. Obiecałam tacie, że dotrę na czas, żeby zapalić menorę, więc bierz się za pakowanie, skarbie!
Sunny była moją najlepszą przyjaciółką, współlokatorką i samozwańczą przewodniczką po licznych spelunkach Los Angeles oraz położonych w okolicy tanich meksykańskich knajpach, a jej babcia – moją dilerką deseru na bazie chałki z kawałkami czekolady. Spotkałyśmy się na planie mojego pierwszego filmu. Co prawda grywała w pornosach, ale zajmowała się także charakteryzacją i wtedy była częścią ekipy zdjęciowej. Czułam się podekscytowana, ale także przerażona. Aż do tamtego dnia byłam tylko ja i moja kamerka na ClosedDoors. Tamten pierwszy dzień na planie był także pierwszym razem, kiedy pozwoliłam sobie na utratę pewnej dozy kontroli. Sunny natychmiast mnie uspokoiła, mówiąc:
– Cały ten film został stworzony dla ciebie, Bee. Jesteś gwiazdą tego show. Pokaż, na co cię stać.
I nie myliła się aż tak bardzo. Po tym, jak rozkręciłam karierę na ClosedDoors, apce z płatną subskrypcją, która zasadniczo była hybrydą Facebooka i Instagrama, tyle że ze znacznie większą dawką… golizny, skontaktował się ze mną Teddy Ray Fletcher i zaproponował podpisanie kontraktu ze swoją wytwórnią filmów pornograficznych. Miałam fart. Teddy był jednym z tych lepszych. Kontrakt nie był na wyłączność. Mogłam współpracować z innymi wytwórniami i nie musiałam zamykać konta na ClosedDoors.
Pierwszą scenę zagrałam dla Teddy’ego w filmiku, który tamtego roku osiągnął najlepsze wyniki oglądalności i dzięki któremu dostałam nominację do AVN Award w kategorii debiutantka roku. (Oczywiście koniec końców nie zdobyłam nagrody. To by już była przesada, gdyby pozwolono wygrać takiej grubasce. Sunny opublikowała na Instagramie zjadliwy post na temat dysproporcji rozmiarowych w filmach dla dorosłych. Na poziomie równie dobrym jak TED Talks).
Kiedy Teddy’emu udało się podpisać kontrakt z Hope Channel, miesiącami błagałam go, żeby pozwolił mi spróbować wziąć udział w jednym z jego świątecznych filmów. Mogłam zagrać zaniedbaną siostrę głównej bohaterki albo właścicielkę butiku. Tam do licha, nawet kolędniczka numer trzy to już byłoby coś.
Ale powtarzał mi raz po raz, że w przypadku sprośnych pornosów i grzecznych bożonarodzeniowych treści nie ma mowy o łączeniu branż. Właśnie dlatego zupełnie się nie spodziewałam, że zadzwoni do mnie dwa i pół tygodnia przed świętami i powie, że za dwanaście godzin muszę stawić się w Vermoncie i zagrać rolę Felicity w Królewskich świętach, a tym samym zastąpić t ę Winnie Baker. W zasadzie o mało nie odrzuciłam połączenia.
Teddy nie umiał wysyłać esemesów. A przynajmniej tak twierdził. Sunny mówiła, że raz widziała, jak odpisał na esemesa od byłej żony, wysyłając jej emotkę płomienia, ale to była tylko kolejna legenda w nieprawdopodobnej historii Teddy’ego Raya Fletchera. I właśnie dlatego, kiedy zobaczyłam, jak na ekranie mojego telefonu pojawia się jego twarz (zdjęcie eddy’ego śpiącego na krześle reżyserskim na planie, podczas gdy ludzie dosłownie pieprzą się na jego oczach), prawie odrzuciłam połączenie, żeby nagrał się na pocztę głosową.
Zazwyczaj dzwonił z takimi sprawami, które bez problemu można było załatwić przez esemesy. Bo był wypadek na I-10 i chciał, żebym pojechała jakimś pogmatwanym objazdem przez wzgórza, a nie wierzył, że nawigacja w moim telefonie poprowadzi mnie trasą, dzięki której ominę korek. Albo dlatego, że potrzebował pomysłu na prezent urodzinowy dla Astrid czy Angela. Albo dlatego, że poszedł po kawę i nie mógł sobie przypomnieć, czy piję „mleko od krowy czy to wegańskie gówno z orzechów”. Dzwonił też dlatego, że moje mamy napastowały go, by wysłał im na DVD kopię mojego ostatniego filmu – nie żeby miały ochotę go oglądać, po prostu chciały go umieścić w swojej Galerii Sławy Małej Bee.
Ale jeszcze nigdy nie zadzwonił dlatego, że omyłkowo obsadził mnie w swoim świątecznym filmie, który miał być próbą urozmaicenia jego portfolio/ robienia legalnych interesów. (Nawiasem mówiąc, branża porno jest bardzo legalna. Spójrzcie tylko na konto emerytalne, które założyłam na żądanie moich matek, kiedy miałam zaledwie dwadzieścia lat).
Kiedy mi powiedział, że mam lecieć do Vermontu, i zaczął nakręcać spiralę stresu na swoim końcu linii, musiałam odłożyć telefon.
– Teddy – powiedziałam, kiedy w końcu podniosłam z powrotem aparat – daj mi dziesięć minut. Muszę pomyśleć.
– Pięć – zażądał, a poczucie porażki w jego głosie było niemal namacalne.
Zmarnowałam całą minutę, usiłując dodzwonić się do Sunny, która wczesnym rankiem pojechała na plan zdjęciowy i miała… zbyt zajęte ręce, żeby odebrać telefon.
Kiedy dorastałam, uwielbiałam przebywać na scenie. W sumie dość dużo czasu spędziłam na zastanawianiu się, kim mogłabym dzisiaj być, gdyby nie to, że w dwunastej klasie zdobyłam na przedmieściach natychmiastową sławę, wstawiając na Instagram zdjęcie swoich cycków, zanim ubiegł mnie w tym ten dupek Tanner Dunn. Ale teraz, kiedy dostałam szansę nie tyle na jakąś małą rólkę, co na główną rolę w Królewskich świętach, paraliżował mnie brak zdecydowania. Co jeśli mi się nie uda? Co jeśli odtwórca głównej roli męskiej, Nolan Shaw, wymaszeruje z planu zdjęciowego natychmiast po tym, jak się dowie, że to ja zastępuję Winnie? Byłam aktorką filmów dla dorosłych – gwiazdeczką pornosów! Teddy musiał stracić rozum, skoro naprawdę obsadził mnie w swoim bożonarodzeniowym filmie. Nawet jeśli wcześniej go o to prosiłam, a właściwie błagałam.
No i właśnie. N a p r a w d ę go błagałam. Coś mi mówiło, że to dobry pomysł. A jeśli czegoś się nauczyłam od czasu, jak sześć lat temu wstawiłam zdjęcie swoich cycuszków na Instagram, to tego, że należy ufać przeczuciom.
Dokładnie cztery minuty później oddzwoniłam do Teddy’ego.
– Wchodzę w to.
– Okej – powiedział i zaczął tak głośno mlaskać, żując gumę nikotynową, że prawie czułam zapach mięty wydobywający się z głośnika telefonu. – Będą cię obowiązywać pewne zasady. I to nie takie, jakie razem z Sunny łamiesz dla beki i heheszków. Mówię o prawdziwych zasadach, Bee. Takich, których złamanie mogłoby doprowadzić mnie i to idiotyczne przedsięwzięcie do ruiny.
– Okej – odparłam, czując, jak moja wewnętrzna nastolatka podnosi zatroskaną głowę.
– Mówię poważnie.
– Powiedziałam, że okej.
– Ja cię pierdolę – mruknął. – Nie dosłownie.
Powstrzymałam się od znaczącego uśmiechu. W mojej branży to było naprawdę ważne rozróżnienie.
Chociaż prawdziwa miłość wystarczy, żeby dowieźć kogoś na lotnisko LAX, a Sunny niejednokrotnie udowodniła, że darzy mnie prawdziwą miłością, to korki tego dnia były naprawdę potworne.
– Cholera – szepnęłam, przekopując się przez zawartość plecaka. – Zapomniałam ładowarki.
– Sprawdź w bocznej kieszonce – poleciła spokojnym tonem. – Zresztą ta do laptopa powinna naładować też Roda.
– Rod! Nie mogę uwierzyć, że prawie o nim zapomniałam.
Pokiwała głową.
– Nie wolno zostawiać wibratora.
Rozwiązawszy problem ładowarek, postawiłam plecak między nogami, oparłam głowę o zagłówek, zamknęłam oczy i złapałam chwilę wytchnienia. Niestety, jak tylko mój mózg zaczął się uspokajać, ogarnęły mnie wątpliwości. To był koszmarny pomysł. W głębi duszy o tym wiedziałam. Moja intuicja była za dobra. Zawsze instynktownie wyczuwałam prawdę, nawet jeśli była to prawda, z którą nie chciałam się zmierzyć. A to był właśnie jeden z takich przypadków.
Uwielbiałam swoją pracę w branży rozrywkowej dla dorosłych. To był jeden wielki środkowy palec pokazywany każdemu, kto kiedykolwiek powiedział mi, że jestem ładna z twarzy albo że nikt nie skusi się na takie ciało jak moje. Ale chodziło o coś więcej. Dzięki tej pracy się spełniałam. Czułam się silna. Czułam, że mam kontrolę nad własnym życiem. Dzięki niej znalazłam wspólnotę. A nawet rodzinę. Ale nowe przedsięwzięcie Teddy’ego do spółki z Hopeflixem rozbudziło marzenia, które położyłam spać, jeszcze zanim nauczyłam się je werbalizować. Chciałam zostać aktorką od pierwszej klasy, kiedy dostałam pierwszą rolę mówioną w szkolnej adaptacji Pajęczyny Charlotty. („Spójrzcie na tę świnię!”)
Jednak dopiero po kilku latach musiałam stawić czoła rzeczywistości: byłam grubaską z aspiracjami do grania głównych ról kobiecych. W końcu moje marzenia się rozwiały. Jeśli chodziło o aktorstwo, to łatwiej mi przyszło zostawić je całkowicie, niż przyglądać mu się zza linii bocznej. Jedno porządne złamanie serca zamiast mnóstwa maleńkich pęknięć.
Ale teraz, jako starsza i bardziej pewna siebie wersja mnie, chciałam odzyskać sny, które mi skradziono tylko dlatego, że jakiś prowadzący kółko teatralne nauczyciel z liceum nie potrafił sobie wyobrazić, jak rozkochuję w sobie faceta albo ratuję sytuację. A w branży porno każdy – zwłaszcza kobiety – miał datę przydatności. Nie mogłam powstrzymać się od myślenia, że to mógłby być dobry fundament pod przyszłą Bee. A mimo to z trudem przychodziło mi wyobrażanie sobie, jak w ogóle miałoby mi się to udać.
– To zły pomysł – wypaliłam w końcu, kiedy zobaczyłyśmy pierwszy znak kierujący nas na LAX. – Powinnam zadzwonić do Teddy’ego i powiedzieć mu, że musi poszukać kogoś innego. No i jeszcze Nolan Shaw! Nie zdążyłam jeszcze ogarnąć faktu, że mam grać u boku Nolana Shawa.
Sunny zapiszczała z podniecenia.
– Myślisz, że najlepiej będzie, jak przyznasz się do tego, że w dzieciństwie miałaś nad łóżkiem ołtarzyk INK, przed zakończeniem zdjęć czy po?
– Sunny! To nie jest temat do żartów!
– Kiedyś masturbowałaś się, patrząc na plakat byłego już członka boysbandu, z którym masz zagrać w bożonarodzeniowym filmie o podróżach w czasie. A, no i jesteś gwiazdą filmów porno. To idealny materiał do żartów.
Załkałam cicho i chwyciłam za konsolę centralną. Musiałam wrócić do domu. Musiałam zawrócić ten samochód.
– Okej, okej – powiedziała, zjeżdżając z autostrady w losowym miejscu. Wjechała na stację benzynową, na której znajdował się wielki szyld z napisem: „KARAOKE NA PARKINGU W KAŻDY SOBOTNI WIECZÓR”. Przestawiła dźwignię zmiany biegów w tryb parkowania i odpięła pas, żeby móc spojrzeć mi prosto w oczy i poświęcić mi całą swoją uwagę. – Kiedyś nakręciłaś scenę erotyczną na skuterze wodnym. W kamizelce ratunkowej. Dasz radę i z tym, Bee. No i widziałam te wszystkie filmiki i zdjęcia, które pokazywały nam twoje mamy, kiedy któregoś roku zabrałaś mnie do domu na Święto Dziękczynienia. Mała Bee miała kompletnego bzika na punkcie teatru. Mała Bee wciąż ż y j e dla tej chwili.
– Dorosła Bee też żyje dla tej chwili – powiedziałam cichutko. – Ale się boję. Boję się porażki. Boję się, że kiedy poznam Nolana, okaże się, że to skończony dupek, albo że kiedy on pozna mnie, zachowa się jak jeden z tych okropnych gnojków, którzy twierdzą, że grube laski nie powinny się zgłaszać…
– Okej, po pierwsze: jebać potencjalne wersje Nolana Shawa. Jesteś boginią i masz w skrzynce odbiorczej maile od prawdziwych istot ludzkich, które byłyby gotowe zapłacić za możliwość posprzątania ci domu.
– Wiem, wiem, wiem. Ale chodzi o to, że… Boże, uwielbiałam go za starych dobrych czasów. Nadal mam piosenki INK na mojej playliście. Ale Sunny… on się spodziewa Winnie Baker. Nie nikomu nieznanej Bee Hobbes.
– Chyba jemu – bąknęła pod nosem, a potem powiedziała tym swoim głosem, jakby mówiła, że nic się nie dzieje, wszystko pod kontrolą, te zaciski na sutki wcale się nie zacięły, one tylko bywają uparte. – Wiesz co, słyszałam, że Winnie nie była jedyną osobą, którą skosiło po NieFestiwalu. Było z nią kilka osób z ekipy filmowej, więc nie jesteś jedyną osobą na zastępstwo, którą Teddy musiał wytrzasnąć na poczekaniu. Zobaczysz kilka przyjaznych twarzy. To z pewnością pomoże. No i masz mnie. Będę pisać esemesy tak często, że najdzie cię ochota, by zakopać telefon w zaspie śnieżnej.
– To niemożliwe – odparłam. – No dobra, może i możliwe. Ale o jakich innych ludzi z branży porno chodzi? O kogoś, kogo znam?
Uznawszy, że kryzys zażegnany, wzruszyła ramionami, zapięła z powrotem pas i przesunęła dźwignię zmiany biegów na „drive”.
– Nie jestem do końca pewna. Słyszałam, że kontaktował się z różnymi ludźmi, ale nadchodzą święta, więc ma mocno ograniczony wybór. Wygląda na to, że będzie tam mieszanka ludzi ze starej i z nowej szkoły.
– Okej, okej. Dzięki temu poczułam się… lepiej.
Wjechała z powrotem na autostradę i skręciła w zjazd wiodący na LAX.
– O nie, czekaj. A co ty będziesz robić w święta? – spytałam. – Kurwa. Co ja powiem moim mamom?
– Bee, zamknij się. Wiesz, że jesteś moją ulubioną gojką i że zanim cię poznałam, nigdy nie obchodziłam świąt.
– Nieprawda.
– Okej. Obchodziłam półtora Bożego Narodzenia z Cooperem, zanim się rozstaliśmy, ale to się nie liczy. Jego rodzice otwierają prezenty w Wigilię. Kto tak robi? Czy dla was pierwszy dzień świąt nie jest najważniejszy? A co do twoich mam, to poradzą sobie. Cholera, to może ja pojadę na święta do ciebie do domu i poużywam życia jako jedynaczka?
– Moje nadopiekuńcze matki z pewnością byłyby zachwycone. Zapewniam cię.
Ogromniasta biała tablica ze znakiem LAX rzuciła cień na drogę, kiedy wjechałyśmy na lotnisko i pokierowałyśmy się znakami na Terminal 4. Mój mózg zaczął znów przeglądać listę pozostałych powodów, dla których nie powinnam lecieć.
– A co, jeśli ktoś odkryje, że pracuję w branży porno?
– Okej. Mamy dwie możliwości. Pierwszy i najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że nikt tego nie odkryje. Ludzie, którzy oglądają te gówniane waniliowe namiastki filmów, to zdecydowanie nie ci sami, którzy wpisują w wyszukiwarkę takie wyrażenia jak: „Używana bielizna Bianki von Honey na sprzedaż”.
– Nie sprzedaję swojej bielizny – doprecyzowałam.
– Semantyka – stwierdziła. – Ale nie udawaj, że jesteś ponad to.
– Racja. Okej, a jaki jest ten drugi, straszniejszy i o wiele bardziej okropny scenariusz? – spytałam.
– Drugi scenariusz jest taki, że ludzie od Hopeflixa odkryją, jaką pracą otwarcie zajmujesz się w internecie.
Powiedziała to tak po prostu, chociaż sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Musiałam brać pod uwagę Teddy’ego. A nawet Nolana. Cały Hope Channel i to, co mogliby zrobić, gdyby się dowiedzieli. To była jedna z tych firm, która w umowach zawierała klauzulę moralności, więc nie sądziłam, by jej przedstawicielom spodobało się, z jaką kreatywnością wykorzystywałam w przeszłości liny i ogórki w prezerwatywach.
– Widzę Teddy’ego – oznajmiła Sunny, wskazując palcem mężczyznę, który czekał przed wejściem do terminalu w spodenkach cargo i hawajskiej koszuli. Ściskał mocno stopami stojącą na ziemi aktówkę, jakby bał się, że ktoś ukradnie mu wszystkie arcyważne dokumenty zawierające te same informacje, które bez trudu mógłby znaleźć na swoim telefonie, gdyby tylko wiedział, jak go używać.
Ruszył w naszą stronę dokładnie w tej samej chwili, w której dostrzegł należącą do Sunny dziewięcioletnią jasnoniebieską toyotę prius, ze zderzakiem pokrytym naklejkami, których nie sposób było pomylić z niczym innym. Napisy na nich głosiły między innymi: „MOJA DRUGA BRYKA TO DILDO” i „NIE CHCIAŁBYŚ, ŻEBY TWOJA DZIEWCZYNA BYŁA POGANKĄ JAK JA?”.
Sunny ustawiła dźwignię zmiany biegów w tryb parkingowy, pomimo ogromnej kolejki samochodów ciągnącej się za nami, i pomogła mi wyciągnąć walizki, które ledwie się mieściły w bagażniku mniej więcej tej samej wielkości co tylna kieszeń moich spodni.
– Będziesz świetna, Bee – wyszeptała w akompaniamencie trąbiących klaksonów. – Jesteś gwiazdą. Nie zapominaj o tym. Weźmiesz Nolana Shawa z zaskoczenia.
– Kocham cię, kocham cię, kocham cię – odszepnęłam. – Ale musisz mnie puścić, zanim ktoś nas rozjedzie swoją teslą.
– Jebać tę twoją teslę! – krzyknęła Sunny ponad moim ramieniem do wszystkich i nikogo w szczególności, po czym, już do mnie, dodała: – Spakowałam ci do plecaka dodatkowy lubrykant w małym opakowaniu podróżnym. Tak na wszelki wypadek.
1 Cytat za: To właśnie miłość (2003), reż. Richard Curtis, dialogi pol.: Katarzyna Wojsz (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).