Akademia wampirów (5). W mocy ducha - Richelle Mead - ebook

Akademia wampirów (5). W mocy ducha ebook

Richelle Mead

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Po straceńczej wyprawie na Syberię Rosę Hathaway wróciła do domu, do Akademii Świętego Władimira. Czekają ją końcowe egzaminy i życie poza bezpiecznymi murami szkoły. Tego od zawsze pragnęła, ale trudno jej się cieszyć ze świadomością, że on gdzieś tam jest. Dymitr, którego niegdyś kochała i którego nie zdołała zabić. 
Dziewczyna nie może też zapomnieć, że istnieje sposób, by pomóc ukochanemu. Jednak wiąże się on z podjęciem straszliwego ryzyka. 
Czy za miłość warto zapłacić każdą cenę? 
[Opis okładkowy] 

 

Cykl: Akademia wampirów, t. 5 

 

/W mocy duchaRichelle Mead, 2011 rokISBN 9788310119506, wydanie I, Nasza Księgarnia/ 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Żoliborz miasta stołecznego Warszawy 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego (2) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Biblioteka Publiczna Gminy Jaraczewo 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (2) 
Gminna Biblioteka Publiczna w Kijewie Królewskim 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole 
Gminna Biblioteka Publiczna w Komorowie Żuławskim (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (4) 
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży (5) 
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim (3) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim 
Biblioteka Publiczna w Stęszewie 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (5) 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 496

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

W MOCY DUCHA

Akademia wampirów

 

W serii

Akademia wampirów:

 

AKADEMIA WAMPIRÓW

W SZPONACH MROZU

POCAŁUNEK CIENIA

PRZYSIĘGA KRWI

W MOCY DUCHA

 

W przygotowaniu:

 

OSTATNIE POŚWIĘCENIE

 

RICHELLE MEAD

 

W MOCY DUCHA

Akademia wampirów

 

Przełożyła

Monika Gajdzińska

 

Tytuł oryginału

Spirit Bound

 

Copyright © 2010 Richelle Mead. All rights reserved

 

© Copyright for the Polish translation

by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2011

 

© Copyright for the Polish edition

by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2011

 

Cover design by Emilian Gregory

Front cover photograph © 2009 Michael Frost

 

Mojemu agentowi, Jimowi McCarthy’emu. Dziękuję za Twoją ciężką pracę.

Te książki nie powstałyby bez Ciebie!

Rozdział pierwszy

 

ISTNIEJE WIELKA RÓŻNICA między listem z pogróżkami a takim z wyznaniem miłosnym, nawet jeśli nadawca twierdzi, że darzy cię uczuciem. Ale cóż, może nie powinnam tego komentować — w końcu sama próbowałam zabić ukochaną osobę.

Spodziewałam się tego listu. Wręcz miałam pewność, że przyjdzie. Przeczytałam go czterokrotnie i chociaż byłam już spóźniona, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wrócić do treści po raz piąty.

 

Najdroższa Rose!

Jedną z niewielu wad przebudzenia jest to, że nie potrzebujesz snu; my, strzygi nie śnimy. Żałuję, bo gdybym miewał sny, z pewnością ty byś się w nich pojawiała. Czułbym Twój zapach i jedwabistą miękkość Twoich czarnych włosów między palcami. Gładkość Twojej skóry i namiętność pocałunków.

Pozostaje mi wyobraźnia, która podsuwa mi niemal rzeczywiste obrazy. Widzę nas po tym, jak zabiorę Cię ze świata żywych. Przykro mi, lecz nie postawiłaś mi innego wyboru. Nie chciałaś połączyć się ze mną na wieczność odrzuciłaś moją miłość. Rozumiesz więc, dlaczego nie pozwolę, by ktoś tak niebezpieczny jak Ty chodził po ziemi. Oczywiście mógłbym przebudzić Cię wbrew Twojej woli, ale masz tylu wrogów pośród strzyg; że ktoś z pewnością zechciałby Cię wyeliminować. Skoro już musisz umrzeć, to zgiń z mojej ręki.

Życzę Ci powodzenia na egzaminach, choć jestem pewien, że doskonale sobie poradzisz. Nie rozumiem, dlaczego każą Ci się wykazywać, jesteś najlepszą uczennicą. Dziś wieczorem dostaniesz znaki obietnicy, co sprawi, że spotkanie z Tobą będzie dla mnie jeszcze większym wyzwaniem — nie mogę się go doczekać.

Bo spotkamy się znowu. Otrzymasz dyplom i wyjedziesz z Akademii. Magia szkoły nie będzie Cię dłużej chronić i wtedy Cię odnajdę. Nie ma takiego miejsca na świecie, w którym mogłabyś się przede mną ukryć. Obserwuję Cię.

 

Z wyrazami

miłości Dymitr

 

Poza życzeniami powodzenia nie znalazłam w tym liście nic pozytywnego. Rzuciłam go na łóżko i wyszłam przepełniona mieszanymi uczuciami. Starałam się nie przejmować groźbami Dymitra, lecz w głębi duszy kiełkował lęk. Nie ma takiego miejsca na świecie, w którym mogłabyś się przede mną ukryć.

Nie wątpię, że to prawda. Dymitr ma wielu szpiegów. Mój dawny nauczyciel i kochanek został przemieniony w strzygę i od tamtej pory wywalczył sobie znaczącą pozycję w świecie nieumarłych wampirów. Przyczyniłam się do tego, zabijając jego zwierzchniczkę. Podejrzewałam, że na usługach strzyg pracuje wielu ludzi, którzy tylko czekają, aż wyściubię nos poza teren Akademii. Wampiry w ciągu dnia nie mają do mnie dostępu.

Niedawno przekonałam się, jak bardzo niektórzy ludzie pragną zostać przemienieni w bestie. Wierzą, że nieśmiertelność jest warta swej okrutnej ceny: utraty duszy i zabijania. Robi mi się niedobrze, kiedy ich sobie przypominam.

Ale to nie myśl o ludziach zaprzątała mnie, kiedy szłam po świeżej zielonej trawie porastającej dziedziniec szkoły. Rozmyślałam o Dymitrze. Niezmiennie. Kochałam go. Pragnęłam ocalić jego duszę. Mój ukochany zmienił się w bestię, którą pewnie będę musiała zabić. Powtarzałam sobie, że powinnam o nim zapomnieć i żyć dalej, przekonałam przyjaciół, że mi się to udało, ale nadal nosiłam go w sercu. Dymitr był obecny w każdej mojej myśli, brałam go pod uwagę, podejmując wszelkie decyzje.

— Wyglądasz, jakbyś ruszała na wojnę.

Ocknęłam się z ponurych rozmyślań o Dymitrze i jego liście. Zapomniałam o całym świecie i nie zauważyłam, jak dołączyła do mnie najlepsza przyjaciółka, Lissa. Uśmiechała się kpiąco. Rzadko udawało jej się mnie zaskoczyć, ponieważ łączy nas szczególna więź, dzięki której zawsze wiem, gdzie ona przebywa i co czuje. Musiałam być nieźle zakręcona, skoro nie zauważyłam Lissy. Taki brak czujności nie wróżył nic dobrego.

Posłałam jej krzepiący uśmiech, a w każdym razie miałam nadzieję, że tak to wyglądało. Lissa wiedziała, co przydarzyło się Dymitrowi i że zamierzał mnie zabić po tym, jak próbowałam go unicestwić. Czułam, że przyjaciółka niepokoi się listami, które Dymitr przysyłał mi regularnie co tydzień, a miała dostatecznie dużo własnych problemów, żeby zamartwiać się moim nieumarłym amantem.

— W pewnym sensie tak jest — stwierdziłam.

Zapadał letni wieczór i słońce jeszcze nie zaszło nad Montaną. Cieszyły mnie złote promienie padające na nasze twarze, ale dla Lissy — żywej wampirzycy — były męczące. Słońce ją osłabiało.

Roześmiała się, odgarniając długie jasne włosy na ramię. Jej blada skóra nabrała w złotym blasku niemal anielskiego wyglądu.

— Rozumiem. Ale nie sądziłam, że aż tak się tym przejmujesz.

Wiedziałam, do czego pije. Nawet Dymitr uważał, że nie muszę stawać do egzaminu. Ostatecznie wybrałam się samotnie aż do Rosji, żeby go odnaleźć, i tam walczyłam z prawdziwymi strzygami. Wiele zabiłam. Nie miałam powodów, by bać się próby, lecz czułam presję oczekiwań. Serce zabiło mi żywiej. Co jeśli nawalę? Jeśli okaże się, że nie jestem tak dobra, jak myślę? Strażnicy, którzy będą mnie atakowali podczas egzaminu, nie są wprawdzie prawdziwymi strzygami, lecz mają doświadczenie i umiejętności większe od moich. Może przyjdzie mi zapłacić za arogancję, a za nic nie chciałam zawieść przyjaciół, którzy we mnie wierzyli.

Poza tym martwiło mnie coś jeszcze.

— Oceny mogą zaważyć na mojej przyszłości — przyznałam szczerze. Czekał mnie końcowy egzamin na strażniczkę. Dyplom ukończenia Akademii Świętego Władimira jest przepustką dla nowicjuszy pragnących objąć służbę w obronie morojów przed strzygami. Wynik testu decyduje o przydziale podopiecznego.

Lissa popatrzyła na mnie ze współczuciem. Odebrałam przez więź, że i ona się tym niepokoi.

— Alberta twierdzi, że mamy szansę. Jest nadzieja, że zostaniesz moją strażniczką.

Skrzywiłam się.

— Alberta powiedziałaby wszystko, żeby zatrzymać mnie w szkole. — Kilka miesięcy temu zrezygnowałam z nauki i wyruszyłam na poszukiwanie Dymitra. Co prawda wróciłam, lecz moja wcześniejsza decyzja z pewnością została odnotowana w papierach. Pozostawał jeszcze jeden niesprzyjający szczegół: królowa Tatiana nienawidziła mnie i nie miałam wątpliwości, że dołoży wszelkich starań, aby odsunąć mnie od Lissy. — Alberta dobrze wie, że pozwoliliby mi chronić ciebie tylko wtedy, gdybym została ostatnią strażniczką na świecie. A i to nie jest pewne.

Okrzyki tłumu zgromadzonego na boisku przybierały na sile. Teren sportowy został tymczasowo przekształcony w arenę do walki, jak za czasów rzymskich gladiatorów. Wokół, jak w amfiteatrze, ustawiono ławki. Część zbito z desek, ale zadbano także o wyściełane poduszkami zacienione siedzenia dla morojów. Wokół boiska łopotały na wietrze jaskrawe flagi. Nie widziałam dobrze z tej odległości, ale wiedziałam, że na zapleczu postawiono baraki, w których czekali zdenerwowani nowicjusze. Niedługo każą nam wyjść na arenę stanowiącą prawdziwy tor przeszkód. Sądząc po wrzasku na trybunach, widownia czekała na igrzyska.

— A ja nie tracę nadziei — oświadczyła Lissa. Znowu poczułam, że mówi szczerze. To było w niej cudowne: niezachwiana wiara i optymizm, które pomagały jej wychodzić z największych opresji. Postawa Lissy kontrastowała z moim świeżo nabytym cynizmem. — I mam coś, co powinno ci dziś pomóc.

Lissa przystanęła i sięgnęła do kieszeni dżinsów. Wyjęła z niej mały srebrny pierścionek wysadzany drobnymi kamieniami przypominającymi oliwiny. Nie musiałam pytać, żeby zrozumieć, co mi ofiarowała.

— Och, Liss... Sama nie wiem. Nie chcę żadnych środków dopingujących.

Moja przyjaciółka przewróciła oczami.

— Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Przysięgam, że nie odczujesz skutków ubocznych.

Pierścionek, który mi podarowała, był zaczarowany. Lissa napełniła go rzadkim rodzajem magii. Moroje rodzą się z darem panowania nad jednym z żywiołów: ziemi, powietrza, wody, ognia lub ducha. Ten ostatni występuje u tak nielicznych wampirów, że mało kto pamięta o jego istnieniu. Dopiero niedawno Lissa oraz kilku morojów odkryło, że nim włada. Moc ducha przejawia się w niezwykłych zdolnościach umysłu. Do tej pory nie zgłębiono wszystkich sposobów jej wykorzystania.

Lissa od niedawna uczyła się używać swego daru, właściwie eksperymentowała w tej dziedzinie. Jej najmocniejszą stroną było leczenie, toteż skupiała się głównie na wytwarzaniu przedmiotów o właściwościach uzdrawiających. Ostatnio podarowała mi taką bransoletkę, którą nosiłam na ramieniu.

— Pierścionek pomoże ci odgonić mrok podczas egzaminu — rzuciła lekkim tonem, lecz obie zdawałyśmy sobie sprawę z wagi tych słów. Dary ducha miały swoją ciemną stronę, którą obie odczuwałyśmy jako niekontrolowane emocje, w tym gniew i zagubienie. Były to tak intensywne uczucia, że mogły prowadzić do obłędu. Zdarzało się, że mrok przenikał we mnie poprzez więź z Lissą. Ktoś podpowiedział mi, że uzdrawiająca moc przyjaciółki może przezwyciężyć negatywne emocje, musiałyśmy się jednak nauczyć, jak to osiągnąć.

Wzruszyła mnie troska Lissy, więc uśmiechnęłam się do niej blado i przyjęłam pierścionek. Nie poparzyłam się, co uznałam za dobry znak. Nic nie poczułam. Tak działały przedmioty uzdrawiające albo... bezużyteczne. Pomyślałam, że w obu przypadkach nic nie tracę. Pierścionek okazał się jednak tak wąski, że ledwo zdołałam go wsunąć na mały palec.

— Dzięki — powiedziałam i natychmiast odczułam, że Lissa jest uszczęśliwiona. Poszłyśmy dalej. Wyciągnęłam przed siebie rękę i podziwiałam blask zielonych kamieni. Nie powinnam nosić biżuterii do walki, ale miałam zamiar włożyć rękawiczki.
— Trudno uwierzyć, że niedługo opuścimy szkołę i zamieszkamy w realnym świecie — myślałam na głos, nie zastanawiając się nad tym, co mówię.

Lissa zesztywniała i natychmiast pożałowałam swoich słów. „Zamieszkanie w realnym świecie” oznaczało, że Lissa i ja podejmiemy wyzwanie, co przed dwoma miesiącami pochopnie mi obiecała.

Na Syberii usłyszałam od kogoś, że istnieje sposób, żeby przywrócić Dymitra do dawnej postaci dampira.

Nie wiedziałam, czy to prawda. Poza tym, biorąc pod uwagę, że Dymitr chciał mnie zabić, nie miałam złudzeń: jeśli dopadnie mnie pierwszy, to będę musiała go pokonać lub zginąć. Jeśli jednak naprawdę istniała szansa, by go ocalić, to musiałam spróbować.

Niestety, jedyną osobą, która mogła nam pomóc, był przestępca. Nie byle jaki przestępca, bo sam Wiktor Daszków. Moroj królewskiego rodu, który kiedyś torturował Lissę i nie cofał się przed żadnym okrucieństwem, żeby zamienić nasze życie w piekło. Sprawiedliwości stało się zadość, Wiktor trafił do więzienia, co teraz komplikowało sprawę. Mając przed sobą dożywocie za kratkami, Wiktor nie widział powodu, by ujawnić nam miejsce pobytu przyrodniego brata — jedynego moroj a, który twierdził, że wskrzesił strzygę. Uznałam — może bezpodstawnie — że Wiktor zdradzi nam tajemnicę w zamian za jedyną rzecz, która teraz się dla niego liczyła: wolność.

Mój plan miał kilka słabych punktów. Po pierwsze, nie byłam pewna, czy Daszków zgodzi się nam pomóc. Po drugie, nie wpadłam jeszcze na to, jak go uwolnić, zwłaszcza że nikt nie potrafił wskazać, gdzie znajduje się jego więzienie. Na domiar złego zamierzałyśmy uwolnić naszego śmiertelnego wroga. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o drżenie. A co dopiero musiała czuć Lissa? Bała się Wiktora, a jednak postanowiła mi towarzyszyć. W ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie proponowałam, że zwolnię ją z danej obietnicy, lecz odmawiała. Cóż, być może nigdy nie uda nam się dowiedzieć, gdzie jest to tajemnicze więzienie.

Spróbowałam przerwać niezręczną ciszę i roztoczyłam przed Lissą wizję świętowania jej urodzin, które przypadały w przyszłym tygodniu. Przerwał nam Stan, instruktor, którego znałam od dawna.

— Hathaway! — warknął, idąc w naszą stronę. — Miło, że do nas dołączyłaś. Pakuj się do środka!

Lissa natychmiast zapomniała o Wiktorze. Uściskała mnie pośpiesznie.

— Powodzenia — szepnęła mi do ucha. — Chociaż nie będzie ci potrzebne.

Wyraz twarzy Stana mówił, że to dziesięciosekundowe pożegnanie było o dziesięć sekund za długie. Uśmiechnęłam się do Lissy z wdzięcznością i odprowadziłam ją wzrokiem na trybunę, gdzie zasiedli już nasi przyjaciele. Potem poszłam posłusznie za Stanem.

— Masz szczęście, że nie startujesz jako pierwsza — warknął. — Stawiano zakłady, czy w ogóle się pojawisz.
— Serio? — zdziwiłam się wesoło. — A jakie są zakłady? Mogłabym postawić na siebie i wygrać trochę forsy. Miałabym kieszonkowe.

Zmrużone oczy Stana posłały mi ostrzeżenie. Weszliśmy na teren, gdzie znajdowały się poczekalnie. W poprzednich latach nieodmiennie zdumiewała mnie staranność przygotowań do egzaminów. Także i teraz byłam pod wrażeniem. Zadaszone baraki dla oczekujących na walkę nowicjuszy zbudowano z drewna. Sprawiały wrażenie solidnych, jakby stanowiły stałą część campusu. A przecież wzniesiono je w rekordowym czasie i wiedziałam, że zostaną rozebrane tuż po igrzyskach. Wejście szerokości trzech osób dawało ograniczony widok na arenę. Zobaczyłam koleżankę z klasy, która nerwowo oczekiwała wywołania jej nazwiska. Na boisku zbudowano tor przeszkód, gdzie nowicjusze musieli wykazać się umiejętnością zachowania równowagi i koordynacją. Jednocześnie w każdej chwili mogli spodziewać się ataku ukrytych strażników. Po przeciwległej stronie areny wzniesiono drewniane ściany tworzące ciemny i zawiły labirynt. Tu i ówdzie rozwieszono sieci albo poustawiano chwiejne podesty — wszystko po to, by poddać próbie nasze umiejętności walki w trudnych warunkach.

Kilku nowicjuszy tłoczyło się przy bramie w nadziei, że ułatwią sobie zadanie, obserwując poczynania poprzedników. Nie miałam zamiaru do nich dołączać. Postanowiłam, że wejdę tam z marszu i będę walczyć z każdą przeszkodą, jaką przede mną postawią. Podglądając, zaczęłabym kombinować albo, co gorsza, wpadłabym w panikę. Potrzebowałam spokoju.

Oparłam się o ścianę jednego z baraków i rozejrzałam dookoła. Wyglądało na to, że rzeczywiście zgłosiłam się jako ostatnia. Ciekawe, czy ktoś stracił pieniądze, uznawszy, że nie przyjdę. Część kolegów szeptała w małych grupkach, inni rozciągali się i rozgrzewali przed walką. Jeszcze inni rozmawiali ze swoimi instruktorami. Nauczyciele byli skupieni, udzielali ostatnich wskazówek podopiecznym. Docierały do mnie pojedyncze słowa: koncentracja i spokój.

Patrzyłam na nich ze ściśniętym sercem. Jeszcze nie tak dawno inaczej wyobrażałam sobie ten dzień: stałabym z Dymitrem, który powtarzałby, że egzamin to poważna sprawa i że nie mogę stracić głowy. Od czasu, kiedy wróciłam z Rosji, trenowałam pod okiem Alberty, której nauki wiele mi dały, ale jako kapitan straży była teraz na arenie, zajęta licznymi obowiązkami. Nie miała czasu trzymać mnie za rękę. Znajomi — Eddie, Meredith i inni — przeżywali teraz swoje lęki. Zostałam sama.

Nie mając u boku Alberty, Dymitra — kogokolwiek — poczułam się rozpaczliwie samotna. To było niesprawiedliwe. Nie tak to miało wyglądać. Dymitr powinien mi towarzyszyć. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że on jest przy mnie, stoi obok i rozmawia ze mną.

— Spokojnie, towarzyszu. Będę walczyć z zamkniętymi oczami. Do diabła, może naprawdę mi się uda. Masz przepaskę? Jeśli będziesz miły, to pozwolę ci zawiązać ją na moich oczach. — Ta fantazja rozgrywała się po naszej wspólnie spędzonej nocy. Miałam nadzieję, że Dymitr pomoże mi również zdjąć przepaskę... Kiedy już będziemy sami.

Zobaczyłam w wyobraźni, jak mój ukochany kręci głową z rezygnacją.

— Rose, słowo daję, każdy dzień spędzony z tobą to dla mnie próba.

Ale wiedziałam, że w końcu się uśmiechnie, a jego wzrok pełen dumy i zachęty będzie mi towarzyszył na arenie.

— Medytujesz?

Otworzyłam oczy, zaskoczona brzmieniem tego głosu.

— Mama? Co ty tu robisz?

Przede mną stała Janinę Hathaway, moja matka. Była kilkanaście centymetrów niższa ode mnie, ale umiejętnościami i gotowością do walki biła na głowę dwukrotnie wyższych od siebie. Niebezpieczny wyraz jej opalonej twarzy onieśmielał każdego, kto spróbowałby się z nią zmierzyć. Uśmiechnęła się sucho i oparła rękę na biodrze.

— Naprawdę myślałaś, że nie przyjdę zobaczyć twojej walki?
— Sama nie wiem — przyznałam, bo nagle ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, że w nią zwątpiłam. Nie miałyśmy kontaktu przez długie lata i dopiero ostatnie wydarzenia — w większości złe — sprawiły, że zaczęłyśmy zbliżać się do siebie. Wciąż czułam się zagubiona. Traktowałam ją na przemian jak tęskniące dziecko albo zbuntowana nastolatka, która została porzucona. Nie byłam pewna, czy przebaczyłam jej „przypadkowy” cios, kiedy walczyłyśmy ze sobą na treningu. — Właściwie sądziłam, że masz ważniejsze sprawy.
— Nie przegapiłabym tego za nic w świecie. — Skinęła głową w kierunku areny, potrząsając brązowymi lokami. — Twój ojciec także nie.
— Co takiego?

Podbiegłam do bramy i wyjrzałam na trybuny. Miałam stąd ograniczony widok, bo przesłaniał mi go tor przeszkód, ale zobaczyłam go od razu. Abe Mazur z czarną brodą i wąsami miał na sobie długą szatę i szmaragdowozielony szal. Dostrzegłam z daleka nawet blask złota, którym się obwieszał. Musiał się smażyć w tym upale, ale wiedziałam, że za nic nie zrezygnowałby z szykownego stroju.

Miałam słaby kontakt z matką, ale moja relacja z ojcem po prostu nie istniała. Poznałam go w maju tego roku, nie wiedząc, kim jest. Odkryłam prawdę dopiero po powrocie do Akademii. Dampiry rodzą się ze związków morojów z dampirami. Mój ojciec był morojem. Nie zdecydowałam jeszcze, co do niego czuję. Jego historia nadal pozostaje dla mnie tajemnicą, lecz zdążyłam już nasłuchać się plotek o ciemnych interesach, jakie rzekomo prowadził. Słyszałam, że specjalizuje się w uszkadzaniu rzepek kolanowych, i chociaż nie widziałam tego na własne oczy, to łatwo mogłam uwierzyć. W Rosji nazywano go Żmijem.

Wpatrywałam się w ojca w osłupieniu, kiedy matka stanęła przy mnie.

— Będzie szczęśliwy, kiedy wyjdziesz na arenę — powiedziała. — Zdaje się, że sporo na ciebie postawił. Może ta wiadomość poprawi ci nastrój.

Jęknęłam.

— No jasne. Powinnam się domyślić. Któż inny mógłby być tajemniczym bukmacherem... — Nagle opadła mi szczęka. — Czy on rozmawia z Adrianem?

Nie myliłam się. Obok Abe’a zasiadał Adrian Iwaszkow, mój tak zwany chłopak. Adrian należał do królewskiego rodu morojów, a w dodatku władał mocą ducha, podobnie jak Lissa. Miał bzika na moim punkcie (w ogóle był lekko stuknięty), ale dla mnie długo liczył się tylko Dymitr. Obiecałam jednak Adrianowi, że dam mu szansę, jeśli wrócę z Rosji. Ku memu zdziwieniu układało nam się całkiem dobrze. Nawet świetnie. Napisał do mnie list, w którym wyjaśnił w punktach, dlaczego powinnam się z nim związać. Znalazły się tam argumenty w rodzaju: „Rzucę palenie, chyba że naprawdę będę musiał sięgnąć po papierosa” albo „Będę cię zaskakiwał romantycznymi propozycjami każdego tygodnia, takimi jak pikniki, bukiety róż albo wypady do Paryża. Oczywiście nie spodziewaj się żadnej z wymienionych propozycji, bo te już cię nie zaskoczą”.

Adrian był zupełnie inny niż Dymitr, lecz uznałam, że każda relacja wygląda nieco inaczej. Nadal codziennie budziłam się z uczuciem tęsknoty za Dymitrem i naszą miłością. Zadręczałam się, że nie udało mi się zabić ukochanego na Syberii i uwolnić jego duszy.

Rozpacz nie pozbawiła mnie jednak zdolności do romantycznych uczuć, choć trochę trwało, zanim się do tego przyznałam. Niełatwo było mi się pozbierać, ale Adrian umiał mnie uszczęśliwić. Ostatecznie postanowiłam cieszyć się dniem dzisiejszym i nie martwić przyszłością.

Co nie znaczyło, że chciałam, by Adrian bratał się z moim ojcem piratem.

— To nie jest dla niego odpowiednie towarzystwo! — oburzyłam się.

Moja matka prychnęła.

— Wątpię, czy Adrian może wpłynąć na Abe’a w jakikolwiek sposób.
— Nie mówię o Adrianie! On stara się zachowywać przyzwoicie. Abe wszystko zepsuje. — Poza paleniem Adrian obiecał również zrezygnować z alkoholu oraz innych używek. Przyglądałam się im obu z daleka, zachodząc w głowę, o czym rozmawiają z takim ożywieniem. — Co ich tak zainteresowało?
— Myślę, że teraz to jest najmniejszy z twoich problemów — zauważyła jak zawsze praktyczna Janinę Hathaway. — Masz przed sobą egzamin.
— Myślisz, że rozmawiają o mnie?
— Rose! — Matka szturchnęła mnie w ramię i oprzytomniałam. — Bądź poważna. Nie wolno ci się teraz rozpraszać.

To samo powiedziałby Dymitr. Słuchając jej, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jednak nie byłam sama.

— Co cię tak rozbawiło? — spytała podejrzliwie.
— Nic. — Uściskałam ją. W pierwszej chwili zesztywniała, ale odwzajemniła mój gest. — Cieszę się, że przyszłaś.

Janinę Hathaway nie była typem uczuciowym i teraz wytrąciłam ją z równowagi.

— Cóż — zaczęła z zakłopotaniem. — Mówiłam, że nie mogłabym tego przegapić.

Zerknęłam na arenę.

— Ale nie jestem pewna, czy cieszę się z widoku Abe’a — dodałam.

Zaraz... A może? Coś mi przyszło do głowy. Abe obracał się w szemranym towarzystwie, ale miał koneksje. Udało mu się przesłać wiadomość do więzienia Daszkowa. Chciał mi pomóc i zaproponował Wiktorowi coś w zamian za informacje o jego przyrodnim bracie. Kiedy Daszków odrzucił ofertę mojego ojca, zapomniałam o sprawie i zaczęłam rozważać odbicie więźnia na własną rękę. Może jednak obecność ojca była mi na rękę?

— Rosemarie Hathaway!

To był głos Alberty, dźwięczny i silny. Zabrzmiał jak trąbka wzywająca do walki. W jednej chwili odsunęłam od siebie myśli o Abie, Adrianie i, tak, nawet o Dymitrze. Zdaje się, że matka życzyła mi powodzenia, ale nie zrozumiałam jej słów. Ruszyłam na arenę, gdzie czekała Alberta. Poczułam napływ adrenaliny. Skupiłam się wyłącznie na tym, co mnie czekało: na egzaminie, po którym zostanę strażniczką.

Rozdział drugi

 

NIE PAMIĘTAM SZCZEGÓŁÓW.

Można by pomyśleć, że będę umiała odtworzyć każdą minutę egzaminów, które stanowiły najważniejszy moment całej mojej edukacji w Akademii Świętego Władimira. Ale w czym mogły okazać się trudniejsze od tego, co już przeżyłam? Jak porównać pozorowaną walkę z prawdziwą napaścią strzyg na szkołę? Wtedy biłam się jak oszalała, nie wiedząc, czy moi bliscy jeszcze żyją. Czyż mogłam odczuwać lęk przed potyczką z instruktorem, skoro walczyłam z Dymitrem? Był niebezpiecznym przeciwnikiem już jako dampir, a po przemianie w strzygę nie miał sobie równych.

Nie chcę przez to powiedzieć, że potraktowałam egzamin lekko. Nie było łatwo. Wielu nowicjuszy ponosiło porażkę, a ja nie chciałam znaleźć się w tym gronie. Musiałam zmierzyć się w walce ze strażnikami, którzy walczyli w obronie morojów, zanim się urodziłam. Arena nie była płaskim terenem, co utrudniało sprawę. Porozstawiano na niej liczne przeszkody, rozłożono żerdzie i zbudowano schody, na których miałam dowieść swojej umiejętności zachowywania równowagi. Zobaczyłam nawet mostek, który boleśnie przypomniał mi ostatnią noc, kiedy widziałam Dymitra. Zepchnęłam go wówczas do rzeki ze srebrnym sztyletem wbitym w serce. Ten sztylet musiał się wysunąć, gdy Dymitr spadał w otchłań.

Most zbudowany na arenie był inny niż tamten solidny, drewniany most syberyjski. Przy każdym kroku luźne klepki podskakiwały na sznurowej konstrukcji. Idąc, widziałam dziury w deskach — miejsca, gdzie moi poprzednicy (szczęśliwie lub nie) odkryli wady budowli. Przejście po sznurowym mostku okazało się najtrudniejszym zadaniem. Moim celem było odciągnięcie „moroja” poza zasięg bandy „strzyg”, które wybrały się na łowy. Moroja odgrywał Daniel, nowy strażnik przybyły do Akademii po tym, jak wielu zginęło podczas napaści. Nie znaliśmy się dobrze, a podczas egzaminu udawał uległego i bezbronnego, nawet lekko wystraszonego, jak przystało na podopiecznego moroja.

Daniel opierał się lekko przed wejściem na most i musiałam przemawiać do niego nadzwyczaj spokojnie i stanowczo, żeby skłonić go do przejścia na drugą stronę. Poza umiejętnością walki musiałam wykazać, że potrafię również współpracować z podopiecznymi. Tymczasem „strzygi” deptały nam po piętach.

Daniel ruszył naprzód niepewnie, a ja podążałam za nim jak cień. Przez cały czas mówiłam do niego, zachowując jednocześnie nadzwyczajną czujność. W pewnej chwili most zakołysał się gwałtownie — znak, że nasi prześladowcy są tuż, tuż. Byłam pod wrażeniem — poruszali się niemal równie zwinnie i szybko jak prawdziwe strzygi. Wiedziałam, że nas dopadną, jeśli nie skłonię Daniela do pośpiechu.

— Świetnie sobie radzisz — zapewniłam, starając się, by zabrzmiało to przekonująco. Krzykiem tylko bym go bardziej przeraziła, a zbytnia łagodność kazałaby mu myśleć, że sytuacja nie jest poważna. — Wiem, że możesz iść szybciej. Musimy trzymać dystans, bo strzygi są coraz bliżej. Na pewno dasz sobie radę. Idziemy.

Moja zdolność perswazji okazała się skuteczna, bo Daniel przyspieszył kroku. Poruszaliśmy się wprawdzie wolniej niż pościg, ale wzięłam to za dobrą monetę. Nagle most znowu się zakołysał. Daniel wrzasnął przekonująco i zamarł, rozpaczliwie chwytając się liny. Przed nim, po drugiej stronie, stała strzyga, w którą wcielał się nowy instruktor o imieniu Randall. Tkwiłam w pułapce między nim a bandą podkradającą się z tyłu. Randall nawet nie drgnął. Stał na pierwszej desce i kołysał mostem, żeby utrudnić nam przeprawę.

— Idziemy dalej — poleciłam Danielowi, gorączkowo szukając wyjścia z sytuacji. — Dasz radę.
— Ale tam jest strzyga! Jesteśmy w pułapce! — wykrzykiwał „moroj”.
— Spokojna głowa. Załatwię go bez trudu. Nie zatrzymuj się.

Tym razem użyłam bardziej perswazyjnego tonu i Daniel posłuchał polecenia. Następne minuty wymagały ode mnie bezbłędnego wyczucia. Musiałam obserwować strzygi z przodu i z tyłu i pilnować, żeby Daniel się nie zatrzymał. Jednocześnie rejestrowałam każdy nasz krok na moście. Przebyliśmy mniej więcej trzy czwarte drogi, kiedy syknęłam mu do ucha:

— Na czworaka! Już!

Wykonał polecenie. Przyklękłam przy nim i znów odezwałam się szeptem:

— Zaraz na ciebie krzyknę. Nie przejmuj się tym. — Po chwili zawołałam tak, żeby strzygi nas usłyszały: — Co robisz? Nie możemy się zatrzymywać!

Daniel wytrzymał, a ja znów zapewniłam go cicho:

— Świetnie. Widzisz, gdzie liny łączą podest z poręczą? Chwyć się ich. Trzymaj się z całych sił i nie puszczaj, choćby nie wiem co się działo. Możesz sobie owinąć sznur wokół dłoni. Teraz!

Zrobił, co mu kazałam. Czas płynął, więc nie traciłam ani chwili. Obróciłam się na klęczkach. Dzięki Bogu, ostrze było jak żyletka. Strażnicy odpowiedzialni za egzaminy solidnie przygotowali pole walki. Przecięłam liny tak szybko, że „strzygi”, które nas ścigały, nie zdążyły się zabezpieczyć.

Sznury puściły w momencie, kiedy ponownie kazałam Danielowi się trzymać. Oba fragmenty mostu zawisły na drewnianych rusztowaniach — z każdej strony obciążone strzygami i dwojgiem uciekinierów. Oboje z Danielem byliśmy przygotowani, za to strzygi dały się zaskoczyć. Dwie spadły, a jedna się osunęła, ale zdołała się utrzymać. Od ziemi dzieliły nas dwa metry, lecz kazano mi udawać, że jest ich sto sześćdziesiąt — upadek z tej wysokości oznaczał pewną śmierć dla mnie i Daniela.

Mój moroj dzielnie trzymał się liny. Odczekałam, aż prowizoryczny most zawiśnie wzdłuż rusztowania, i zaczęłam się po nim wspinać jak po drabinie. Miałam trudności z wyminięciem Daniela, ale dopięłam swego. Znów przypomniałam mu, żeby się trzymał. Randall, który czekał na nas po drugiej stronie, nie dawał za wygraną. W chwili, kiedy przecięłam liny, stał na moście i stracił równowagę, ale szybko odzyskał ją i teraz próbował wspiąć się na twardą powierzchnię. Miał nade mną przewagę, jednak złapałam go za nogę. Szarpnęłam. Utrzymał się. Walczyliśmy w niewygodnej pozycji. Wiedziałam już, że nie uda mi się go zrzucić, więc starałam się wspiąć jak najbliżej. W pewnym momencie wypuściłam nóż z ręki i wyciągnęłam zza pasa srebrny sztylet — to była prawdziwa ekwilibrystyka. Randall zawisł tak nieszczęśliwie, że miałam dostęp do jego klatki piersiowej. Wbiłam mu ostrze prosto w serce.

Na czas egzaminów dano nam specjalne sztylety o tępych końcówkach. Nie można było nimi zranić, ale przy dostatecznej sile ciosu przekonać przeciwnika, że wiemy, co robimy. Zadałam idealny cios i Randall uznał, że otrzymał śmiertelną ranę. Runął w dół mostu.

Pozostało mi trudne zadanie pokierowania Daniela tak, by wspiął się na rusztowanie. Długo to trwało, bo strażnik zachowywał się jak na przerażonego moroja przystało. Byłam mu jednak wdzięczna, że nie postanowił rozluźnić uścisku i spaść.

Po tej próbie następowały kolejne. Walczyłam jak maszyna, utrzymując tempo i odsuwając od siebie myśli o zmęczeniu. Przerzuciłam się na tryb bojowy i skoncentrowałam na podstawowych zasadach: walcz, unikaj ciosów, zabijaj.

Jednocześnie musiałam błyskawicznie reagować na niespodziewane sytuacje. Nie było mowy o rutynowym działaniu, inaczej przegrałabym już tam na moście. Nie wybiegałam więc myślą poza konkretne zadania. Starałam się też zapomnieć, że walczę z dawnymi instruktorami. Traktowałam ich jak strzygi. Nie hamowałam się.

Nie wiem, kiedy to się skończyło. Po prostu nagle odkryłam, że stoję na środku areny i nikt mnie nie atakuje. Byłam sama. Powoli zaczynałam dostrzegać fragmenty otoczenia. Tłumy wiwatujące na trybunach. Kilku instruktorów kiwających do siebie głowami i przyłączających się do aplauzu. Słyszałam bicie własnego serca.

Dopiero kiedy Alberta pociągnęła mnie za ramię z uśmiechem, dotarło do mnie, że jest już po wszystkim. Egzamin, na który czekałam całe życie, skończył się w mgnieniu oka.

— Chodź. — Strażniczka objęła mnie ramieniem i poprowadziła w stronę wyjścia. — Powinnaś usiąść i napić się wody.

Byłam oszołomiona i pozwoliłam jej wyprowadzić się z areny, wokół której widzowie wciąż wykrzykiwali moje imię do wtóru braw. Usłyszałam za plecami, że trzeba zrobić przerwę w celu naprawy mostu. Weszłyśmy do poczekalni i tam Alberta delikatnie popchnęła mnie na ławkę. Ktoś usiadł obok i podał mi butelkę wody. Obejrzałam się i zobaczyłam matkę. Miała taką minę, jakiej nigdy u niej nie widziałam. Promieniała dumą.

— I to wszystko? — spytałam.

Znowu mnie zaskoczyła, parskając szczerym śmiechem.

— To wszystko? — powtórzyła. — Rose, byłaś tam prawie przez godzinę. Przeszłaś test śpiewająco. To był najlepszy egzamin, jaki oglądała ta szkoła.
— Naprawdę? Zdawało mi się to... — Łatwe nie było odpowiednim słowem. — Jestem oszołomiona.

Mama ścisnęła mnie za rękę.

— Byłaś zachwycająca. Jestem z ciebie taka dumna.

Dotarło do mnie, co powiedziała, i usta rozciągnęły

mi się w szerokim uśmiechu.

— I co dalej? — spytałam.
— Zostaniesz strażniczką.

 

Miałam już wiele tatuaży, ale żadna z poprzednich ceremonii nie mogła się równać nadaniu znaku obietnicy. Znaki molnija dostałam po tym, jak nieoczekiwanie wzięłam udział w pamiętnej walce ze strzygami w Spokane i ponownie po napaści na szkołę. Po tamtych wydarzeniach wszyscy przeżywaliśmy żałobę. Zginęło tyle osób, niemal nie sposób było je policzyć. Specjaliści od tatuaży, którzy zwykle odznaczali na naszych karkach każdą pokonaną strzygę, zdecydowali się pokazać na mojej szyi gwiazdę — symbol wielu stoczonych walk.

Wykonanie tatuażu zajmuje sporo czasu, nawet jeśli ma on być niewielki. Tego dnia cała moja klasa czekała na swój moment. Ceremonia odbywała się w jadalni przystrojonej z tej okazji tak wspaniale i dostojnie, że przypominała salę na dworze królewskim. Publiczność — przyjaciele, rodzina, strażnicy — szczelnie wypełniła pomieszczenie. Alberta odczytywała kolejno nasze nazwiska wraz z liczbą uzyskanych punktów, a my podchodziliśmy do tatuażysty. Te wyniki miały znaczenie. Później miały zostać podane do wiadomości publicznej i razem z naszymi ocenami z pozostałych przedmiotów brane pod uwagę w przydziale służby. Moroje także mogli prosić o przydział konkretnych opiekunów. Lissa zgłosiła już wniosek, bym została jej strażniczką, ale nawet najlepsze stopnie nie mogły wymazać czarnych kart w historii mojej edukacji.

W ceremonii nie brali udziału moroje poza garstką zaproszonych gości. Pozostali byli dampirami: dyplomowanymi strażnikami lub nowicjuszami takimi jak ja. Goście usiedli z tyłu, a starsi strażnicy zajęli miejsca w pierwszych rzędach. Moim kolegom z klasy kazano stać, jakby to miała być ostatnia próba wytrzymałości.

Nie buntowałam się. Zdążyłam już zrzucić podarte i brudne ubranie i przebrać się w proste spodnie i bluzkę. Wypadło w miarę elegancko i oficjalnie zarazem. W powietrzu wyczuwało się napięcie, na twarzach obecnych widziałam radość z sukcesu i niepokój związany z nową rolą, która wiązała się ze śmiertelnym ryzykiem. Przyglądałam się roziskrzonym wzrokiem twarzom moich przyjaciół. Byłam zaskoczona i poruszona ich umiejętnościami.

Eddie Castile, mój bliski przyjaciel, dostał szczególnie wysoką ocenę za obronę moroja w kategorii jeden na jednego. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, widząc jak Eddie odbiera swój tatuaż.

— Ciekawe, jak udało mu się przeprowadzić moroja po moście — mruknęłam pod nosem. Eddie był pomysłowy.

Stojąca obok Meredith obrzuciła mnie zaciekawionym spojrzeniem.

— Co masz na myśli? — spytała szeptem.
— Tę część egzaminu, kiedy ścigano nas i morojów po moście. Przydzielono mi opiekę nad Danielem. — Meredith wciąż nic nie rozumiała i musiałam jej wyjaśniać. — Strzygi czyhały na nas po obu stronach mostu.

— Przebiegłam most — syknęła — ale sama. Nie dano mi moroja. Miałam go przeprowadzić przez labirynt.

Umilkłyśmy, zgromione wzrokiem przez kolegę z klasy. Nie pytałam dłużej.

Kiedy wywołano moje imię, usłyszałam westchnienia na wieść, ile zdobyłam punktów. Zebrałam najwyższe noty w klasie. Ucieszyłam się, że Alberta nie odczytała moich ocen, bo pozbawiłyby mnie chwały. Zawsze dobrze sobie radziłam podczas treningów, za to matematyka i historia... Cóż, miałam pewne braki w tej dziedzinie, zwłaszcza że często opuszczałam szkołę.

Związano mi starannie włosy i upięto każdy luźny kosmyk, żeby nic nie przeszkadzało w pracy mistrzowi tatuażu. Pochyliłam głowę i usłyszałam, że mruknął z podziwem. Moją szyję pokrywały znaki i mężczyzna musiał znaleźć odpowiednie miejsce na nowy. Nowicjusze nie mieli zazwyczaj żadnych tatuaży. Mistrz znał się jednak na rzeczy i umieścił znak obietnicy pośrodku, u nasady mojego karku. Znak miał kształt rozciągniętej litery S o zawiniętych końcówkach. Teraz lśnił pomiędzy tatuażami molnija, obejmując je ramionami. Bolało, ale nie dałam tego poznać i nawet się nie skrzywiłam. Zobaczyłam później rezultat w lusterku, zanim zabandażowano mi szyję, żeby rany dobrze się goiły.

Dołączyłam do kolegów i obejrzałam wszystkie tatuaże. Zabrało mi to około dwóch godzin, lecz nie miałam nic przeciwko temu. Nadal byłam oszołomiona wydarzeniami tego dnia. Zostałam strażniczką. Prawdziwą opiekunką ślubującą wierność dobrej sprawie. Razem z tą myślą pojawiły się pytania. Co się teraz stanie? Czy wysoka punktacja pozwoli władzom zapomnieć o moim złym zachowaniu? Czy zostanę strażniczką Lissy? I co będzie z Wiktorem? Co z Dymitrem?

Przestąpiłam z nogi na nogę, uświadamiając sobie znaczenie ceremonii nadania znaków obietnicy. Tu nie chodziło tylko o Dymitra i Wiktora. Dzisiejszy dzień miał odmienić moje życie. Skończyłam szkołę. Nie będę już mogła liczyć na nauczycieli, którzy do tej pory poprawiali każdy mój błąd. Z chwilą, kiedy obejmę opiekę nad drugą osobą, będę musiała podejmować samodzielne decyzje. Stanę się autorytetem dla morojów i młodszych dampirów. Już nie będę mogła odpoczywać w swoim pokoju po skończonej lekcji. Wszystko się zmieni. Służba strażnika nie kończy się nigdy.

Myśl o tym trochę mnie zmieszała. Do tej pory kojarzyłam ukończenie szkoły z początkiem wolności. Teraz nie byłam już tego taka pewna. Jaki kształt przybierze moje życie? Kto o tym zdecyduje? I jak odnajdę Wiktora, jeśli przydzielą mnie do opieki nad kimś innym niż Lissa?

Poszukałam jej wzrokiem wśród publiczności zgromadzonej na sali. W jej oczach dostrzegłam dumę, tak jak wcześniej w oczach matki. Uśmiechnęła się do mnie.

„Co to za mina? — kpiła ze mnie poprzez więź. — Nie masz powodu do niepokoju, nie dzisiaj. To twój wielki dzień”.

Miała rację. Na pewno sobie poradzę. Powinnam odłożyć swoje liczne troski przynajmniej na tę chwilę, zwłaszcza że nastrój panujący na sali obiecywał dobrą zabawę. Mój wpływowy ojciec zdążył już zorganizować małą salę bankietową, w której urządził przyjęcie na moją cześć. To nic, że takie imprezy bardziej pasowały do debiutantki królewskiego rodu niż nisko urodzonej zbuntowanej dampirzycy.

Musiałam ponownie zmienić ubranie i włożyć coś ładniejszego od oficjalnego stroju. Wybrałam szmaragdową obcisłą sukienkę z krótkimi rękawami. Zawiesiłam na szyi nazar, chociaż nie pasował do tego stroju. Był to mały wisiorek w kształcie oka o kilku odcieniach niebieskiego. W Turcji, skąd pochodził Abe, wierzono, że amulet ma ochronną moc. Abe ofiarował go mojej matce przed laty, a ona przekazała go potem mnie.

W pełnym makijażu, z rozpuszczonymi włosami, które teraz układały się w miękkie fale (bandaż na szyi zupełnie nie pasował do eleganckiej kiecki), nie przypominałam wojowniczki walczącej ze strzygami. Po chwili skorygowałam tę myśl. Patrząc w lustro, ujrzałam ze zdziwieniem udręczony wyraz brązowych oczu. Wyzierał z nich ból, cierpienie z powodu straty, którego nie zdołałabym ukryć pod najbardziej wyrafinowanym makijażem.

Postanowiłam o tym nie myśleć i dobrze się bawić. Wychodząc z pokoju, wpadłam na Adriana. Chwycił mnie w ramiona bez słowa i pocałował. Zupełnie mnie tym zaskoczył. Kto by pomyślał? Nie dałam się podejść nieumarłym, a oto wyluzowany moroj królewskiego rodu tego dokonał.

Bo nie był to przyjacielski pocałunek. Niemal przyprawił mnie o poczucie winy. Kiedy zaczęłam spotykać się z Adrianem, byłam pełna obaw, które z czasem się rozproszyły. Widząc, jak bezwstydnie flirtuje z wieloma dziewczynami i żadnej nie traktuje poważnie, nie oczekiwałam jego zaangażowania. Nie spodziewałam się również, że sama coś do niego poczuję. Wciąż kochałam Dymitra i obmyślałam szalony plan ocalenia jego duszy.

Roześmiałam się, kiedy Adrian postawił mnie z powrotem na ziemi. Kilkoro młodszych morojów zatrzymało się i obserwowało nas. Takie mieszane pary nie były rzadkim zjawiskiem wśród naszych rówieśników, ale ciesząca się złą sławą dampirzyca i siostrzeniec królowej? Stanowiliśmy nie lada sensację, zwłaszcza że królowa Tatiana nie ukrywała swojej nienawiści do mnie. Kiedy widziałam ją ostatnio, krzyczała, że nie mam prawa spotykać się z Adrianem, i choć tę scenę oglądało niewielu świadków, to jednak plotki rozniosły się po całej szkole.

— Zadowoleni z widowiska? — zwróciłam się do grupki gapiów. Dzieciaki natychmiast ruszyły w swoją stronę. Uśmiechnęłam się do Adriana. — Co to było? Takich pocałunków nie demonstruje się publicznie.
— To... — zaczął, przesadnie akcentując słowa — była twoja nagroda za waleczność i hart ducha podczas egzaminów. Poza tym wyglądasz niezwykle apetycznie w tej sukience.

Spojrzałam na niego surowo.

— Nagroda? Chłopak Meredith podarował jej kolczyki z brylantami.

Adrian wzruszył ramionami i pociągnął mnie za rękę.

— Pragniesz brylantów? Dam ci je. Obsypię cię brylantami. Do diabła, każę ci uszyć brylantową suknię. Obawiam się tylko, że okaże się niewygodna.
— Chyba zadowolę się pocałunkiem. — Wyobraziłam sobie, że Adrian ubiera mnie w strój kąpielowy jak modelkę. Albo tancerkę na rurze. Poza tym nasza rozmowa o klejnotach przypomniała mi coś, o czym chciałam zapomnieć. Kiedy Dymitr więził mnie na Syberii, usypiając moją czujność ukąszeniami strzygi, często przynosił mi klejnoty.
— Wiedziałem, że jesteś twarda — ciągnął Adrian. Ciepły letni wiatr rozwiał mu włosy, które z takim poświęceniem układał każdego dnia. Wolną ręką próbował je teraz przygładzić. — Nie wiedziałem jednak że aż tak, dopóki nie zobaczyłem, jak rozwalasz kolejnych strażników.
— Czy dzięki temu będziesz dla mnie milszy? — zakpiłam.
— Już jestem miły — odparł lekko. — Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo chciałbym teraz zapalić? Ale nie zrobię tego. Cierpię jak mężczyzna z powodu głodu tytoniowego, a wszystko dla ciebie. Sądzę jednak, że powinienem być ostrożniejszy w twojej obecności. Podobnie w obecności twojego szalonego tatusia.

Jęknęłam na wspomnienie widoku Adriana siedzącego u boku Abe’a.

— Boże. Naprawdę musisz się z nim prowadzać?
— Jest fantastyczny. Lekko niezrównoważony, ale fantastyczny. Świetnie się dogadujemy. — Adrian otworzył przede mną drzwi. — Na swój sposób on także jest twardy. Kto inny nosi takie szaliki? Wyśmiano by każdego, ale nie Abe’a. On dołożyłby prześmiewcom równie skutecznie jak ty. Właściwie... — nieoczekiwanie wyczułam zdenerwowanie w głosie Adriana. Przyjrzałam mu się ze zdziwieniem.
— Co?
— No... Abe twierdzi, że mnie polubił, lecz nie pozostawił mi złudzeń. Wyjaśnił, co mi zrobi, jeśli cię skrzywdzę. — Skrzywił się. — Przedstawił mi to opisowo ze wszystkimi szczegółami. Zaraz potem zmienił temat i zaczął żartować. Lubię go, ale jest dość przerażający.
— Tego już za wiele! — Zatrzymałam się przed wejściem do sali bankietowej. Słyszałam stamtąd rozbawione głosy i zrozumiałam, że mieliśmy się pojawić jako ostatnia para. Czekało mnie wielkie wejście, jak przystało gościom honorowym. — On nie ma prawa grozić moim chłopakom. Mam osiemnaście lat. Jestem dorosła. Nie potrzebuję jego opieki. Sama potrafię się bronić.

Adrian był rozbawiony moim wybuchem. Posłał mi uspokajający uśmiech.

— Zgadzam się z tobą. Ale zamierzam potraktować poważnie jego „rady”. Moja twarz jest zbyt ładna, nie będę ryzykował.

Jego twarz była naprawdę ładna, ale pokręciłam głową w desperacji. Ujęłam klamkę, lecz Adrian mnie odciągnął.

— Zaczekaj — poprosił i znów wziął mnie w ramiona. Pocałowaliśmy się namiętnie. Przylgnęłam do niego całym ciałem i naraz poczułam się zmieszana swoją reakcją. Byłam blisko momentu, w którym zapragnę więcej niż pocałunku.
— Dobrze — powiedział Adrian, odsuwając się nieco. — Teraz możemy wejść.

Mówił lekkim tonem, ale dostrzegłam w ciemnozielonych oczach iskrę pożądania. Więc nie tylko ja myślałam o czymś więcej. Do tej pory nie rozmawialiśmy o seksie. Doceniałam to, że Adrian nie nalegał. Pewnie wiedział, że nie jestem na to gotowa po Dymitrze, lecz w chwilach takich jak ta czułam, jak trudno jest mu się powstrzymać.

Wzruszyło mnie to, stanęłam na palcach i pocałowałam go jeszcze raz.

— Co to było? — spytał.

Uśmiechnęłam się.

— Twoja nagroda.

Powitano mnie okrzykami radości i uśmiechami pełnymi dumy. Dawniej uwielbiałam znajdować się w centrum uwagi. Dziś to pragnienie nieco we mnie przybladło, ale przybrałam pewną siebie minę i przyjmowałam komplementy z niekłamaną radością. Uniosłam triumfująco ramiona, czym wywołałam tym większe brawa.

Przyjęcie oszołomiło mnie niemal tak samo jak walka na arenie. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielu osobom na nas zależy, dopóki wszyscy nie zjawią się wtedy, kiedy ich potrzebujemy. Ogarnęła mnie wdzięczność, prawie miałam łzy w oczach. Ale ukryłam wzruszenie. Nie mogłam się rozpłakać na przyjęciu wydanym na cześć mojego zwycięstwa.

Wszyscy chcieli rozmawiać, a ja witałam każdego z równym zachwytem. Nieczęsto zdarzało mi się mieć u boku wszystkich, których kochałam. Uświadomiłam sobie, że taka okazja może mi się więcej nie powtórzyć.

— Nareszcie zdobyłaś licencję na zabijanie. Najwyższy czas.

Odwróciłam się i napotkałam rozbawiony wzrok Christiana Ozery, dawnego wroga, który stał się moim dobrym przyjacielem. Tak dobrym, że w porywie entuzjazmu objęłam go serdecznie. Nie spodziewał się tak wylewnego powitania. Tego dnia zaskakiwałam wszystkich.

— Spokojnie! — Christian cofnął się, oblewając się rumieńcem. — Kto by pomyślał? Jesteś jedyną dziewczyną, która wzrusza się na myśl o zabijaniu. Nie chcę nawet myśleć, co robicie z Iwaszkowem, kiedy jesteście sami.
— I kto to mówi? Widziałam cię w akcji.

Ozera nie przekomarzał się dłużej, tylko wzruszył ramionami. W naszym świecie obowiązywała podstawowa zasada: strażnicy chronią morojów, a moroje nie angażują się w walkę. Ale po licznych napaściach, jakich od niedawna dopuszczały się strzygi, wielu morojów — chociaż trudno mówić o większości — zaczęło nawoływać, że pora wesprzeć strażników w walce. Szczególnie cennymi pomocnikami okazały się wampiry władające żywiołem ognia (Christian należał do tej grupy). Strzygę można zabić na trzy sposoby: spalić, pozbawić głowy lub przebić jej serce srebrnym ostrzem. Rządzący sprzeciwili się wprawdzie żądaniu wprowadzenia treningów sztuk walki dla morojów, lecz nie powstrzymało to zwolenników tego pomysłu od potajemnych ćwiczeń. Christian także brał w nich udział. Nagle zobaczyłam kogoś za jego plecami i zamrugałam ze zdziwienia.

Jill Mastrano podążała za młodym Ozerą jak cień. Była uczennicą pierwszej klasy — właściwie niedługo miała przejść do drugiej — i zgłosiła się do Christiana, chcąc nauczyć się walczyć.

— Cześć, Jill. — Uśmiechnęłam się do niej ciepło. — Dziękuję, że przyszłaś.

Dziewczynka się zarumieniła. Wykazywała niezwykłą determinację podczas treningów samoobrony, ale inni wciąż ją onieśmielali, szczególnie „gwiazdy” takie jak ja. Reagowała nerwowo, co zwykle przejawiało się w paplaninie.

— Musiałam przyjść. — Odgarnęła z twarzy długie jasnobrązowe włosy, które tworzyły niesforną burzę loków na jej głowie. — Podziwiałam cię. Mam na myśli twój egzamin. Wszyscy uważają, że byłaś fantastyczna. Słyszałam, jak jeden ze strażników mówił, że jeszcze nigdy nie mieli tu takiej uczennicy. Strasznie się ucieszyłam, kiedy Christian spytał, czy chcę przyjść na twoje przyjęcie. Och! — Jill wytrzeszczyła jasnozielone oczy. — Nawet ci nie pogratulowałam. Przepraszam. Gratulacje.

Christian usiłował zachować powagę podczas tej przemowy. Mnie się to nie udało. Roześmiałam się szczerze i uściskałam małą. Ten wieczór mógł poważnie zagrozić mojej reputacji twardej strażniczki. Zrobiłam się serdeczna i miękka.

— Dziękuję. I co, jesteście gotowi zmierzyć się z armią strzyg?
— Już niedługo — zapewnił Christian. — Ale będziemy potrzebowali twojego wsparcia.

Wiedział równie dobrze jak ja, że nie mogą się równać ze strzygami. Bardzo mi pomógł, używając w walce magii ognia, ale w pojedynkę był bez szans. Tymczasem oboje z Jill ćwiczyli się w ataku, a ja wpadałam czasem na ich treningi, żeby pokazać im nowe techniki.

Jill nagle posmutniała.

— Nie będę miała nauczyciela, kiedy Christian wyjedzie.

Spojrzałam na Ozerę. Oczywiście wszyscy mieliśmy wkrótce opuścić szkołę.

— Co zamierzasz? — spytałam.

Wzruszył ramionami.

— Pojadę na dwór razem z wami. Ciocia Tasza zapowiedziała poważną rozmowę na temat mojej przyszłości. — Skrzywił się. Nie wiedziałam, jakie ma plany, lecz odniosłam wrażenie, że odbiegają od wyobrażeń Taszy. Większość morojów z rodzin królewskich studiowała w college’ach. Nie byłam pewna, co chce robić Christian.

Nowo mianowani strażnicy udawali się na dwór królewski po instrukcje i przydział podopiecznych. Wszyscy mieliśmy tam pojechać za kilka dni. Podążając za wzrokiem Christiana, trafiłam na jego ciotkę, która rozmawiała... Tak, z Abe’em.

Tasza Ozera dobiegała trzydziestki. Miała takie same lśniące czarne włosy i jasnoniebieskie oczy jak Christian. Piękna twarz morojki została jednak brutalnie oszpecona. Blizna przecinająca jej policzek była śladem walki z rodzicami młodego Ozery. Dymitr przemienił się w strzygę wbrew woli, ale rodzice Christiana zdecydowali się na to w zamian za obietnicę nieśmiertelności. Ironia losu. Oboje zginęli z rąk strażników, którzy wyruszyli za nimi w pościg. Od tamtej pory, kiedy Christian nie przebywał w szkole, zajmowała się nim Tasza. Była liderką morojów pragnących walczyć ze strzygami.

Z blizną czy bez, uważałam ją za piękną, podziwiałam. Jak można było sądzić po zachowaniu ojca, podzielał moją opinię. Nalał jej kieliszek szampana i powiedział coś, co ją rozśmieszyło. Tasza nachyliła się, jakby powierzała mu jakąś tajemnicę, i teraz to on się roześmiał. Nie mogłam w to uwierzyć. Nawet z tej odległości było oczywiste, że flirtują.

— Dobry Boże! — Wzdrygnęłam się i pośpiesznie odwróciłam do Christiana i Jill.

Christian był lekko rozbawiony moją reakcją, ale zauważyłam, że i on poczuł się nieswojo na widok kobiety, którą traktował jak matkę, w towarzystwie tajemniczego mafiosa. Po chwili złagodniał i podjął przerwaną rozmowę z Jill.

— Nie będę ci już potrzebny — powiedział. — Z pewnością znajdziesz tu wielu chętnych do ćwiczeń. Zanim się obejrzysz, założą twój fanklub.

Uśmiechnęłam się bezwiednie, lecz w tej samej chwili poczułam ukłucie zazdrości. To nie było moje uczucie. Odebrałam je od Lissy. Poszukałam jej wzrokiem na sali i dostrzegłam, że wbija mordercze spojrzenie w Christiana.

Powinnam napisać, że Christian i moja przyjaciółka byli wcześniej parą. Bardzo się kochali i wiedziałam, że ciągle coś do siebie czują. Niestety, ostatnie wydarzenia źle wpłynęły na ich związek i Christian zerwał z Lissą, bo przestał jej ufać. Lissa straciła nad sobą kontrolę i zaczęła zachowywać się nieodpowiedzialnie, kiedy Avery Lazar, morojka obdarzona mocą ducha, manipulowała jej wolą. Udało nam się unieszkodliwić Avery. Trafiła do szpitala psychiatrycznego. Christian zdążył poznać przyczyny nieznośnego zachowania Lissy, lecz nie umiał zapomnieć o tym, co robiła. Przyjęła jego decyzję z przygnębieniem, jednak najwyraźniej była teraz wściekła.

Twierdziła, że nie chce mieć nic wspólnego z Christianem, ale mnie nie mogła oszukać. Była zazdrosna o każdą dziewczynę, z którą rozmawiał, a szczególnie o Jill, z którą spędzał ostatnio najwięcej czasu. Wiedziałam na pewno, że tych dwoje nic nie łączy. Jill idealizowała Ozerę jako mądrego nauczyciela i tyle. Jeśli w kimś się durzyła, to raczej w Adrianie, który jednak niezmiennie traktował ją jak młodszą siostrę. Podobnie jak my wszyscy.

Christian powędrował za moim wzrokiem i rysy jego twarzy stwardniały. Lissa zorientowała się, że ją zauważył, więc natychmiast odwróciła głowę i zagadnęła pierwszego chłopaka, który jej się napatoczył — przystojnego dampira z mojej klasy. Użyła przy tym swojego nieodpartego uroku, pochodzącego z mocy ducha, i już po chwili oboje świergotali niczym Abe i Tasza. Przyjęcie zamieniło się w randkę w ciemno.

Christian spojrzał na mnie wymownie.

— Wygląda na bardzo zajętą.

Przewróciłam oczami. Nie tylko Lissa miała problem z zazdrością. Ona złościła się, widząc go w towarzystwie innych dziewczyn, Christian rzucał kąśliwe uwagi, kiedy Lissa rozmawiała z innymi chłopakami. Oboje mnie wkurzali. Zamiast przyznać, że wciąż coś do siebie czują, i wyjaśnić nieporozumienia, ci idioci zachowywali się wobec siebie coraz bardziej wrogo.

— Czy możesz przestać i porozmawiać z nią jak normalny człowiek? — jęknęłam.
— Jasne — odparł z goryczą. — Kiedy tylko ona zacznie normalnie się zachowywać.
— Boże. Przez was wyrwę sobie wszystkie włosy z głowy.
— Szkoda byłoby takich ładnych włosów — skwitował Christian. — A Lissa pokazuje wyraźnie, na czym jej zależy.

Chciałam zaprotestować i powiedzieć mu, że jest głupcem, ale on jak zwykle nie zamierzał wysłuchiwać moich kazań.

— Chodź, Jill — powiedział. — Rose powinna zająć się pozostałymi gośćmi.

Odszedł tak szybko, że przez chwilę miałam ochotę go dogonić i wbić mu do głowy odrobinę rozumu, ale usłyszałam czyjś głos.

— Kiedy zamierzasz to naprawić? — Obok mnie przystanęła Tasza i pokręciła głową, patrząc za Christianem. — Tych dwoje musi się pogodzić.
— Ja to wiem i ty to wiesz. Tylko do nich nic nie dociera.
— Lepiej się pośpiesz — poradziła. — Kiedy Christian wyjedzie do college’u, będzie za późno.

Informacja o wyjeździe Christiana zabrzmiała niespodziewanie gorzko w jej ustach.

Lissa zamierzała studiować w Lehigh, na uniwersytecie mieszczącym się w pobliżu dworu królowej. Wszystko zostało uzgodnione. Lissa mogła podjąć naukę na większej uczelni niż te, gdzie zazwyczaj studiowali moroje. W zamian za to zobowiązała się częściej przebywać na dworze i poznawać panujące tam reguły.

— Wiem — przyznałam z rezygnacją. — Ale dlaczego to ja mam ich godzić?

Tasza skrzywiła się w uśmiechu.

— Tylko ty masz dość siły, żeby przemówić im do rozumu.

Postanowiłam puścić tę uwagę mimo uszu.

Rozmawiając ze mną, Tasza nie mogła jednocześnie flirtować z Abe’em. Rozejrzałam się za nim i nagle zamarłam. Stał obok mojej matki. Starałam się podsłuchać strzępki ich rozmowy.

— Janinę... — Uśmiechnął się triumfalnie. — Nie postarzałaś się nawet o dzień. Wyglądasz jak siostra Rose. Czy pamiętasz tę noc w Kapadocji?

Moja matka zachichotała. Nigdy nie byłam świadkiem takiego jej zachowania i doszłam do wniosku, że nie chcę powtórki.

— Oczywiście. Pamiętam również, jak ochoczo rzuciłeś się na pomoc, kiedy urwało mi się ramiączko sukienki.
— Dobry Boże — mruknęłam. — Ten facet jest niezrównany.

Tasza spojrzała na mnie ze zdumieniem, ale szybko zorientowała się, o kim mówię.

— Abe? Uważam, że jest czarujący.
— Przepraszam — jęknęłam i ruszyłam w stronę rodziców.

Zaakceptowałam to, że mieli kiedyś romans, który zaowocował moim poczęciem, ale to nie oznaczało, że zamierzałam pozwolić, by historia się powtórzyła. Właśnie rozważali spacer po plaży, kiedy do nich podeszłam i odciągnęłam Abe’a za ramię. Stał stanowczo za blisko matki.

— Możemy pogadać? — spytałam.

Zaskoczyłam go, lecz wzruszył ramionami.

— Oczywiście. — Posłał matce znaczący uśmiech. — Porozmawiamy później.
— Czy żadna kobieta nie jest tu bezpieczna? — zaczęłam, kiedy odeszliśmy kilka kroków.
— O czym ty mówisz?

Przystanęliśmy przy wazie z ponczem.

— Flirtujesz z każdą!

Nie zmieszał się.

— Jest tu tak wiele pięknych kobiet... O tym chciałaś pogadać’?
— Nie! O tym, że groziłeś mojemu chłopakowi. Nie masz prawa.

Abe uniósł ciemne brwi.

— Więc o to chodzi. To nic nie znaczyło. Zwyczajny wyraz ojcowskiej troski.
— Większość ojców nie grozi, że wypatroszy chłopaka córki.
— Mylisz się. Poza tym nic takiego nie powiedziałem. Zagroziłem mu czymś znacznie gorszym.

Westchnęłam. Abe świetnie się bawił.

— Potraktuj to jako prezent z okazji ukończenia szkoły. Jestem z ciebie dumny. Mówiono mi, że jesteś dobra, ale nikt nie spodziewał się, że aż tak. — Mrugnął do mnie. — A już na pewno nie spodziewano się, że zniszczysz własność publiczną.
— Jaką własność?
— Most.

Zmarszczyłam brwi.

— Musiałam. Uznałam, że to najskuteczniejszy sposób. Boże, to było diabelne wyzwanie. A co zrobili inni? Chyba nie walczyli na tej kładce?

Abe pokręcił głową, smakując każdą sekundę swojej przewagi.

— Nikt poza tobą nie został postawiony w takiej sytuacji.
— Oczywiście, że tak. Przechodziliśmy jednakowe próby.
— Nie ty. Planując przebieg egzaminu, strażnicy uznali, że potrzebujesz czegoś... ekstra. Potraktowano cię w specjalny sposób. Przecież zasmakowałaś już walki w prawdziwym świecie.
— Co takiego?! — wykrzyknęłam i kilka osób popatrzyło na nas. Przypomniałam sobie, co mówiła Meredith. Obniżyłam głos. — To niesprawiedliwe!

Abe nie wyglądał na oburzonego.

— Jesteś lepsza od swoich kolegów. To sprawiedliwe, że musiałaś wykonać trudniejsze zadanie.

Spotykałam się już w życiu z absurdalnymi sytuacjami, ale ta przekroczyła moje wyobrażenia.

— Więc to na mój użytek wybudowano ten idiotyczny most? To dlaczego tak się dziwili, że go pocięłam? Co niby miałam zrobić? Jak przeżyć?
— Hmm... — Abe pogłaskał się po brodzie. — Szczerze mówiąc, myślę, że nie mają na to odpowiedzi.
— Na litość boską! To niewiarygodne.
— Dlaczego tak się wściekasz? Przecież zdałaś.
— Bo postawili mnie w sytuacji z założenia bez wyjścia. — Zerknęłam podejrzliwie na ojca. — A skąd ty o tym wiesz? To tajemnice strażników.

Nie spodobał mi się wyraz jego twarzy.

— Cóż, byłem wczoraj u twojej matki i...
— W porządku. Wystarczy — przerwałam. — Nie chcę słyszeć, co robiliście. To będzie gorsze niż opowieść o moście.

Abe się uśmiechnął.

— To już przeszłość, w obu przypadkach. Nie musisz się martwić. Ciesz się sukcesem.
— Spróbuję. I daruj sobie przysługi w rodzaju pogaduszek z Adrianem. Cieszę się, że mi pomogłeś, ale zrobiłeś już więcej niż trzeba.

Jego chytry wzrok przypomniał mi, że pod maską fanfaronady Abe jest przebiegłą i niebezpieczną osobą.

— Byłaś uszczęśliwiona, kiedy wyświadczyłem ci przysługę po twoim powrocie z Rosji.

Skrzywiłam się. Trafił w sedno. Udało mu się przesłać wiadomość do pilnie strzeżonego więzienia. Zaimponował mi, nawet jeśli nic w ten sposób nie wskórał.

— W porządku — przyznałam. — Zrobiłeś na mnie wrażenie. I jestem ci wdzięczna. Nadal nie wiem, jak tego dokonałeś. — Nieoczekiwanie, niczym sen, który przypominamy sobie w ciągu dnia, powróciła do mnie myśl, którą rozważałam tuż przed egzaminem. Zniżyłam głos. — Chyba nie dostarczyłeś listu osobiście?

Abe żachnął się.

— Oczywiście, że nie. Nie postawiłbym nogi w tym miejscu. Uruchomiłem swoje kontakty.
— Gdzie jest to więzienie? — spytałam w nadziei, że zabrzmiało to obojętnie.

Nie dał się zwieść.

— Dlaczego chcesz wiedzieć?
— Z ciekawości! Skazańcy zwykle znikają bez śladu. Zostałam strażniczką, a nie mam pojęcia, jak funkcjonuje system więziennictwa. Mamy jedno więzienie? Czy może więcej?

Abe nie odpowiedział od razu. Przyglądał mi się uważnie. Jego profesja nauczyła go podejrzliwości. Co do mnie, miał pewnie podwójne wątpliwości. Ostatecznie musiałam odziedziczyć jakieś jego cechy.

Chyba jednak nie docenił poziomu mojej determinacji.

— Mamy kilka więzień — powiedział w końcu. — Wiktor przebywa w jednym z najgorszych, w Tarasowie.
— Gdzie się mieści?
— Obecnie? — Zamyślił się. — Gdzieś na Alasce.
— Jak to „obecnie”?
— Więzienie w ciągu roku jest przenoszone z miejsca na miejsce. Teraz jest na Alasce, a następnie znajdzie się w Argentynie. — Zerknął na mnie chytrze, ciekawy, czy skojarzę fakty. — Zgadniesz dlaczego?
— Nie... Zaraz. Światło słoneczne! — Nagle mnie olśniło — O tej porze roku na Alasce panuje wieczny dzień, a zimą jest prawie zupełnie ciemno.

Zdaje się, że bardziej wprawiłam go w dumę odgadnięciem tej zagadki niż zdanym egzaminem.

— Więźniowie planujący ucieczkę mieliby poważne kłopoty. Podróżujący w pełnym słońcu moroj nie uszedłby daleko. Dodatkowo powstrzymuje ich nowoczesny system zabezpieczeń.

Próbowałam zignorować groźbę zawartą w tej informacji.

— W takim razie musieli zainstalować więzienie daleko na północy Alaski — podsunęłam z nadzieją, że Abe poda mi więcej szczegółów. — Tam jest najwięcej światła.

Zachichotał.

— Nawet ja tego nie wiem. Strażnicy strzegą tej informacji w sztabie jak oka w głowie.

Zamarłam. Sztab...

Zazwyczaj czujny Abe nie zauważył, jak zareagowałam, bo dostrzegł kolejną osobę na sali.

— Czy to Renee Szelski? No, no... wyrosła na piękną kobietę.

Machnęłam ręką z niechęcią, bo myślałam już o czym innym. Poza tym nie przepadałam za Renee i zainteresowanie ojca jej osobą mnie nie obeszło.

— Nie będę cię dłużej zatrzymywać. Możesz schwytać następną ofiarę w swoje sieci.

Abe nie potrzebował zachęty. Zostałam sama, więc pozwoliłam sobie na małą burzę mózgu. Zastanawiałam się, czy mój plan miał szanse powodzenia. Ostatecznie nie był bardziej szalony niż inne przedsięwzięcia, jakich się podejmowałam. Zerkając w stronę sali, napotkałam jadeitowe oczy Lissy. Christian gdzieś przepadł i jej nastrój od razu się poprawił. Dobrze się bawiła, podekscytowana świeżo uzyskaną wolnością, która oferowała mnóstwo przygód. Myślałam o tym wcześniej tego dnia i czułam lekki niepokój. Wiedziałam, że wkrótce będziemy musiały się zmierzyć z wymogami nowej rzeczywistości. Czas płynął, a Dymitr czekał na dogodną okazję do ataku. Nie miałam pojęcia, czy po wyjeździe ze szkoły wciąż będę dostawała listy od niego.

Uśmiechnęłam się do Lissy. Miałam poczucie winy, że zepsuję jej dobry humor. Musiała jednak wiedzieć, że zyskałyśmy realną szansę odnalezienia Wiktora Daszkowa.

Rozdział trzeci

 

KOLEJNE DNI wprowadziły sporo zamieszania. Nam, nowicjuszom, urządzono krótkie zakończenie roku, ale nie tylko my odbieraliśmy dyplomy w Akademii Świętego Władimira. Moroje wzięli udział w osobnej ceremonii i do szkoły zawitało mnóstwo gości. Rodzice ulotnili się jednak niemal równie szybko, jak przyjechali. Zabrali ze sobą córki i synów. Członkowie rodzin królewskich spędzali wakacje w luksusowych rezydencjach — wielu wybrało się na półkulę południową, gdzie dni były krótsze o tej porze roku. „Przeciętni” moroje udawali się pod opieką rodziców do swoich skromniejszych domów. Część zamierzała podjąć letnią pracę.

Szkoła opustoszała, jak zawsze podczas wakacji. Uczniowie, którzy nie mieli rodzin, najczęściej dampiry, pozostawali w Akademii przez cały rok, ale było ich niewielu. Z każdym dniem robiło się bardziej pusto, a my wciąż czekaliśmy, kiedy zabiorą nas na dwór. Pożegnaliśmy się już z kolegami, morojami i młodszymi dampirami, którzy wkrótce mieli do nas dołączyć.

Ze smutkiem pożegnałam się z Jill. Spotkałam ją dzień przed wyjazdem, kiedy szłam do dormitorium Lissy. Jill była w towarzystwie jakiejś kobiety, pewnie matki. Niosły pudła. Mała rozpromieniła się na mój widok.

— Hej, Rose! Pożegnałam się już ze wszystkimi, ale ciebie nie mogłam znaleźć — zaczęła z ożywieniem.

Uśmiechnęłam się.

— Cieszę się, że się spotkałyśmy.

Nie mogłam jej powiedzieć, że i ja rozstawałam się z tym miejscem. Ostatni dzień w Akademii przeznaczyłam na spacer po campusie. W pierwszej kolejności zajrzałam do części przeznaczonej dla najmłodszych adeptów. To tam, w przedszkolu, poznałyśmy się z Lissą. Przechadzałam się korytarzami, zaglądałam do dawnych dormitoriów, klas szkolnych i nawet do kaplicy. Sporo czasu spędziłam w miejscach wywołujących we mnie słodko-gorzkie wspomnienia — na sali treningowej, gdzie poznałam Dymitra, bieżni, którą kazał mi pokonywać każdego dnia. Na koniec zajrzałam do małego domku, w którym się kochaliśmy. To była najbardziej zachwycająca noc w moim życiu. Myśl o niej nieodmiennie budziła we mnie radość i ból.

Nie chciałam obciążać tym Jill. Postanowiłam przywitać się z jej matką, ale zorientowałam się, że nie może podać mi ręki. Dźwigała spore pudło.

— Jestem Rose Hathaway. Chętnie pani pomogę.

Odebrałam jej bagaż, zanim zdążyła zaprotestować.

— Dziękuję. — Była miło zaskoczona. Ruszyłyśmy razem w dalszą drogę. — Nazywam się Emily Mastrano. Jill wiele mi o tobie mówiła.
— Naprawdę? — Uśmiechnęłam się do Jill.
— Nie aż tak dużo. Tylko to, że czasem się widujemy.

Wyczytałam w zielonych oczach ostrzeżenie i domyśliłam się, że Emily nie ma pojęcia o wyczynach córki, która potajemnie ćwiczyła stosowanie magii w walce ze strzygami.

— Wszyscy tu lubimy Jill — odparłam, postanawiając jej nie zdradzić. — Kiedyś nauczymy ją również, jak się czesać.

Emily się roześmiała.

— Próbuję tego dokonać od piętnastu lat. Powodzenia.

Matka Jill była olśniewająco piękną kobietą. Jill jej nie przypominała, przynajmniej fizycznie. Lśniące włosy Emily były proste i czarne, rzęsy długie, oczy miały głęboki niebieski odcień. Kobieta poruszała się z gracją i lekko w przeciwieństwie do nieco sztywnej Jill. Dostrzegłam jednak kilka cech wspólnych — twarze w kształcie serca i wykrój ust. Jill była bardzo młoda, na pewno z wiekiem wypięknieje i złamie wiele męskich serc, czego z pewnością nie była teraz świadoma. Życzyłam jej większej pewności siebie.

— Gdzie mieszkacie? — zagadnęłam.
— W Detroit. — Jill się skrzywiła.
— Nie jest tak źle. — Jej matka się roześmiała.
— Tam nie ma gór, są tylko autostrady.
— Jestem tancerką baletową — opowiadała Emily. — Mieszkamy w różnych miejscach, w zależności od finansów.

Bardziej niż fakt, że Emily jest baletnicą, zaskoczyła mnie wiadomość, że mieszkańcy Detroit oglądają spektakle baletowe. Przyjrzałam się jej. To miało sens. Smukli i wysocy moroje wyglądali jak idealni tancerze w świecie ludzi.

— To duże miasto — zwróciłam się do Jill. — Z pewnością oferuje wiele atrakcji w porównaniu z nudnym życiem na tym pustkowiu. — Trening sztuk walki i napaści strzyg nie miały nic wspólnego z nudą, ale próbowałam pocieszyć dziewczynę. — Poza tym wakacje nie trwają długo.

Letnia przerwa w świecie morojów trwała zaledwie dwa miesiące. Rodzice chętnie podsyłali dzieci do Akademii, gdzie były bezpieczne.

— Może masz rację — Jill nie wydawała się przekonana.

Doszłyśmy już do ich samochodu i włożyłam pudło do bagażnika.

— Będę do ciebie pisała maile — obiecałam. — Założę się, że Christian również. Może nawet namówię Adriana.

Jill pojaśniała, a ja ucieszyłam się, widząc, że odzyskała humor.

— Naprawdę? Byłoby cudnie. Chcę wiedzieć o wszystkim, co się dzieje na dworze królewskim. Na pewno będziecie się świetnie bawić z Lissą i Adrianem. Założę się, że Christian dokona wielu niezwykłych odkryć...

Emily się nie zorientowała, o czym mówi jej córka, i obdarzyła mnie uśmiechem.

— Dziękuję za pomoc, Rose. Miło było cię poznać.
— Ciebie też... Uch!

Jill rzuciła mi się w ramiona.

— Powodzenia we wszystkim — powiedziała. — Jesteś taka szczęśliwa... Czeka cię fantastyczne życie!

Uściskałam ją. Nie mogłam powiedzieć Jill, jak bardzo jej zazdroszczę. Nie miała ochoty spędzać lata w Detroit, ale będzie tam krótko i powróci do znajomego, łatwego życia u Świętego Władimira. Nie wyruszy w nieznany, niebezpieczny świat.

Dopiero kiedy Jill i jej matka odjechały, mogłam odpowiedzieć.

— Mam nadzieję — mruknęłam, myśląc o tym, co miało się zdarzyć. — Mam nadzieję.

 

Moi koledzy z klasy i wybrani moroje wylecieli rankiem następnego dnia, zostawiając za sobą skaliste góry Montany.

My zaś przenieśliśmy się na łagodne zbocza pagórków Pensylwanii. Dwór królewski wyglądał podobnie jak podczas mojej ostatniej wizyty. Miejsce przepełniała podniosła atmosfera, którą Akademia Świętego Władimira naśladowała wysokimi budynkami i rytymi w kamieniu ozdobami. W szkole postawiono jednak na warunki sprzyjające nauce, podczas gdy na dworze królowej panował przepych. Tak jakby nawet wyglądem budynków chciano nas utwierdzić w przekonaniu, iż znaleźliśmy się w siedzibie władzy królewskiej świata morojów. Dwór miał nas zachwycić i może nawet trochę onieśmielić.

Zrobił na mnie wrażenie, mimo że widziałam go nie po raz pierwszy. Drzwi i okna kamiennych budowli zdobiły wymyślne złote ornamenty. Nie dorównywały nawet w przybliżeniu bogactwu architektury, jakie podziwiałam w Rosji, ale teraz uświadomiłam sobie, że projektanci wzorowali się właśnie na budowlach starej Europy - fortecach i pałacach Sankt Petersburga. W Akademii Świętego Władimira były dziedzińce i podwórza, wokół których przebiegały schludne ścieżki i stały ławki ale campus nie równał się nawet ze dworem. Na trawnikach stały eleganckie posągi dawnych władców, wyrafinowane dzieła z marmuru, które podczas mojej pierwszej wizyty okrywał śnieg. Dopiero teraz, w pełni lata, mogłam podziwiać ich piękno. I wszystko, dosłownie wszystko tonęło w kwiatach - drzewa, krzewy, ścieżki - to był oszałamiający widok.

Wizyta nowo mianowanych strażników w siedzibie władzy była wprawdzie czymś naturalnym, ale przyszło mi do głowy, że istnieje inny powód, dla którego zaprosili nas latem. Zamierzali nas olśnić, pokazać nam dwór w pełnym majestacie. Chcieli, byśmy tym gorliwiej walczył, w ich obronie. Rozejrzałam się po twarzach kolegów i stwierdziłam, że moroje dopięli swego. Większość nowicjuszy była tu po raz pierwszy.

Lissa i Adrian przylecieli z nami. Razem wysiedliśmy z samolotu. Było równie ciepło jak w Montanie, choć tutejsze powietrze przesycała wilgoć. Zaczęłam się pocić już po kilku krokach.

— Mam nadzieję, że tym razem zabrałaś sukienkę? - spytał Adrian.
— Oczywiście — odparłam. — Na pewno zaproszą nas na fajne imprezy poza oficjalną fetą. Choć mnie może każą występować w czarno-białym uniformie.

Adrian pokręcił głową. Zauważyłam, że sięgnął ręką o kieszeni, ale zawahał się i zrezygnował. Nieźle sobie radził bez papierosów, lecz wiedziałam, że nawykowo szuka ich, kiedy musi tu przebywać.

— Miałem na myśli twój strój na dzisiejszą kolację.

Spojrzałam pytająco na Lissę. Kiedy zapraszano ją na dwór, miała bardziej urozmaicony harmonogram spotkań niż zwykli śmiertelnicy. Nie byłam pewna, czy pozwolą mi jej towarzyszyć. Wyczułam jednak, że Lissa nie wie, o czym mowa. Najwyraźniej nie poinformowano jej o specjalnej kolacji.

— Co to za impreza?
— Zorganizowana przez moją rodzinę.
— Przez kogo? — Stanęłam jak wryta. Nie podobał mi się jego uśmieszek. — Adrian!

Kilkoro nowicjuszy przyjrzało nam się z zaciekawieniem.

— Daj spokój, spotykamy się od paru miesięcy. Powinnaś poznać moich rodziców, taka jest konwencja. Poznałem już twoją mamę i groźnego tatusia. Teraz twoja kolej. Gwarantuję, że nikt nie udzieli ci rad, jakimi uraczył mnie twój ojciec.

Właściwie poznałam już ojca Adriana. W każdym razie spotkałam go na przyjęciu. Nie sądziłam jednak, by wiedział, kim jestem, mimo mojej złej sławy. Nie miałam jednak pojęcia, jaka jest matka Adriana. Rzadko wspominał o swojej rodzinie. W każdym razie o większości jej członków.

— Będą tylko twoi rodzice? — spytałam ostrożnie. — Czy zaprosiłeś innych gości?
— Cóż... — Adrian znów nieznacznie poruszył ręką. Pewnie miał ochotę zniknąć za zasłoną dymu papierosowego.

Zauważyłam, że Lissa świetnie się bawi, przysłuchując się naszej rozmowie.

— Może wpadnie też moja cioteczna babka — dodał.
— Tatiana?! — wykrzyknęłam. Po raz setny nie mogłam się nadziwić, że spotykam się z siostrzeńcem władczyni morojów. — Ona mnie nie cierpi! Wiesz przecież, co mi powiedziała podczas ostatniej rozmowy.

Jej Wysokość napadła na mnie. Wrzeszczała, że jestem nikim i nie mam prawa zadawać się z jej siostrzeńcem, którego miejsce jest u boku Lissy.

— Myślę, że już jej przeszło.
— Akurat.
— Naprawdę — przekonywał. — Rozmawiałem o tym z mamą i... Sam nie wiem. Ciocia Tatiana chyba przestała cię nienawidzić.

Zastanowiło mnie to.

— Może doceniła twoje oddanie służbie — podsunęła Lissa.
— Możliwe — mruknęłam, chociaż wcale w to nie wierzyłam. Moja waleczność powinna jeszcze bardziej zniechęcić królową.

Miałam żal do Adriana, że zaaranżował kolację bez mojej wiedzy, ale było za późno, żeby się wycofać. Pocieszałam się, że może tylko się wygłupiał z tą wizytą królowej. Obiecałam, że przyjdę i wprawiłam go tym w tak dobry nastrój, że nie sprzeciwiał się, kiedy oświadczyłyśmy z Lissą, iż mamy „swoje sprawy”. Reszta nowo mianowanych strażników odbywała właśnie obowiązkową rundkę po dworze w ramach dalszej indoktrynacji, ale wykręciłam się, tłumacząc, że już tu byłam. Zostawiłyśmy bagaże w pokojach i poszłyśmy do położonych na uboczu budynków.

— Powiesz mi wreszcie, na czym polega druga część twojego planu? — zaczęła Lissa.

Od czasu kiedy Abe wyjaśnił mi, gdzie jest więziony Wiktor, układałam w głowie listę przeszkód, które musiałyśmy pokonać. Właściwie widziałam głównie dwie, czyli o jedną mniej, niż sądziłam na początku. Co nie znaczy, że sprawa prezentowała się łatwiej. Po pierwsze, nie wiedziałyśmy, w której części Alaski zainstalowano więzienie. Po drugie, nie znałyśmy systemu zabezpieczeń ani planu budynku. Nie miałyśmy pojęcia, na co natrafimy.

Jednak coś mi mówiło, że znajdziemy wszystkie odpowiedzi u jednego źródła, co sprowadzało się do głównego problemu: jak tam dotrzeć. Na szczęście znałam kogoś, kto mógł nam pomóc.

— Idziemy pogadać z Mią — wyjaśniłam Lissie.

Mia Rinaldi była morojką, naszą dawną koleżanką ze szkoły i wrogiem. Mogłaby posłużyć za wzór niezwykłej przemiany osobowości. Kiedyś wredna suka, gotowa pójść do łóżka z każdym, kto zapewniłby jej popularność, stała się konkretną, rzeczową dziewczyną pragnącą umieć bronić siebie i innych przed strzygami. Mieszkała na dworze królewskim razem z ojcem.

— Spodziewasz się, że powie nam, jak włamać się do więzienia?
— Mia jest niezła, ale nie aż tak. Może jednak nam pomóc w pracy wywiadowczej.

Lissa jęknęła.

— Nie wierzę, że użyłaś tego słowa. To nie jest film szpiegowski.

Mówiła lekkim tonem, lecz wyczułam w niej niepokój. Próbowała ukryć strach i niechęć przed uwolnieniem Wiktora.

Moroje nienależący do rodzin królewskich, którzy pracowali na dworze, mieli kwatery oddalone od apartamentów królowej. Zdobyłam wcześniej adres Mii i teraz prowadziłam Lissę przez wypielęgnowany ogród, narzekając pod nosem na upał. Mia była u siebie, ubrana w dżinsy i podkoszulek. Jadła sorbet. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia na nasz widok.

— Niech mnie diabli! — zawołała.

Rozśmieszyła mnie. Zareagowałabym tak samo.

— Ciebie też miło widzieć. Możemy wejść?
— Jasne. — Mia odsunęła się na bok. — Chcecie loda?

Pytanie. Wybrałam sorbet o smaku winogronowym i usiadłyśmy w małym salonie. Mieszkanko było czyste, przytulne i bez wątpienia Mia i jej ojciec o nie dbali.

— Wiedziałam o przyjeździe nowicjuszy. — Mia odgarnęła z twarzy jasne loki. — Ale nie byłam pewna, czy do nich dołączysz. Udało ci się skończyć szkołę?
— Tak — odparłam. — Dostałam znak obietnicy i resztę. — Uniosłam włosy i zademonstrowałam zabandażowaną szyję.
— Jestem zaskoczona, że pozwolili ci wrócić po tym, jak uciekłaś na morderczą wyprawę. A może zostałaś za to nagrodzona?

Zorientowałam się, że Mia także słyszała mocno przesadzone plotki na mój temat. Nie przeszkadzało mi to i nie miałam ochoty opowiadać, jak było naprawdę. Nie umiałabym zwierzać się jej ze spotkania z Dymitrem.

— Myślisz, że ktoś mógłby odwieść Rose od zrobienia rzeczy, których zapragnie? — Lissa się uśmiechnęła. Nie chciała, żeby Mia zaczęła mnie wypytywać, gdzie byłam. Spojrzałam z wdzięcznością na przyjaciółkę.

Mia parsknęła śmiechem i ugryzła spory kawałek limonkowego loda. Cud, że mózg jej od tego nie zamarzł.