Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
ZAKAZANA NAMIĘTNOŚĆ,
ŚMIERTELNE ZAGROŻENIE I NAJTRUDNIEJSZE DECYZJE…
Rose Hathaway niedługo skończy edukację w Akademii Świętego Władimira. Jednak od tragicznego starcia ze strzygami, w którym zginął jej przyjaciel Mason, młodą dampirkę dekoncentrują mroczne myśli i dręczą przerażające wizje. Dziewczyna skrywa też sekret: wciąż jest zakochana w instruktorze Dymitrze.
Rose dobrze wie, że nie wolno jej kochać innego strażnika. Przecież Lissa, jej podopieczna i przyjaciółka, ostatnia księżniczka z rodu Dragomirów, zawsze musi być na pierwszym miejscu!
Zakazana namiętność wybucha ze zdwojoną mocą. Tymczasem strzygi znowu biorą na cel Akademię i przypuszczają na nią najgroźniejszy atak w historii. Dymitr zostaje pojmany, a Rose musi za wszelką cenę ochronić Lissę. Śmiertelne zagrożenie stawia przyszłą strażniczkę przed najtrudniejszym wyborem w jej życiu.
Czy Rose może pozwolić sobie na miłość?
A może jej przeznaczeniem jest zabicie ukochanej osoby?
Serial na podstawie „Akademii wampirów”, którego twórczyniami są Julie Plec (odpowiedzialna za sukces m.in. „Pamiętników wampirów”) i Marguerite Macintyre, można obejrzeć na platformie SkyShowtime.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 432
Dla moich bratanków, Jordana i Austina
Rozdział 1
Delikatnie wodził palcami po moich plecach. Jego dotyk sprawiał, że drżałam. Powoli, bardzo powoli przesuwał dłonie w dół ciała, aż zatrzymały się na biodrach. Poczułam muśnięcie warg tuż za uchem. Całował mnie w szyję, a potem niżej, jeszcze niżej...
Poczułam na ustach jego wargi. Całowaliśmy się i tuliliśmy coraz mocniej. Krew płonęła mi w żyłach, nigdy nie byłam bardziej żywa niż w tej chwili. Kochałam go, kochałam Christiana tak mocno, że...
Christiana?
Christian... Nie.
Zrozumiałam, co się dzieje. Wkurzona nie na żarty, jednocześnie nadal tkwiłam w jego ramionach, jakby to mnie dotykał i całował. Nie mogłam się wyrwać. Zbyt silnie połączona z Lissą, przeżywałam to samo, co ona.
Dosyć. To się nie dzieje naprawdę, nie ma cię tam. Uciekaj. Logika zawiodła: jak miałam się skupić, skoro cała płonęłam i drżałam?
Nie jesteś nią. To ciało nie należy do ciebie. Uciekaj.
Jego usta. Na całym świecie nie istniało nic oprócz nich.
To nie jest on. Uciekaj.
Pocałunki smakowały tak samo, całował mnie tak jak...
Nie, to nie Dymitr. Wiej stąd!
Imię Bielikowa podziałało jak kubeł zimnej wody. Wyrwałam się.
Siedziałam na łóżku w swoim pokoju. Nagle zrobiło mi się duszno. Zaczęłam wierzgać nogami, usiłując zrzucić z siebie kołdrę, lecz w efekcie jeszcze bardziej zaplątałam się w pościel. Serce biło mi jak szalone. Próbowałam uspokoić oddech i powrócić do rzeczywistości.
Wiele się zmieniło. Dawniej atakowały mnie senne koszmary Lissy. Teraz uczestniczyłam w jej życiu seksualnym. Różnica zasadnicza. Na jawie jakoś sobie radziłam i nie dopuszczałam do głosu przeżyć przyjaciółki. Tym razem Lissa i Christian nieumyślnie mnie przechytrzyli. We śnie byłam bezbronna, moje ciało odbierało jej intensywne doznania przez łączącą nas psychiczną więź. Nie miałabym takich problemów, gdyby znajdowali się teraz w swoich łóżkach i spali jak normalni ludzie.
„Boże”. Ziewnęłam, opuszczając nogi na podłogę. „Nie mogli zaczekać do rana?”.
Co gorsza, nadal czułam się nieswojo. Teoretycznie nic się nie stało. Christian nie dotykał mojej skóry, nie mnie całował. A jednak ciało mówiło coś innego. Tęskniłam za jego ciepłem. To idiotyczne, ale rozpaczliwie pragnęłam, żeby ktoś mnie dotknął, choćby przytulił. Z pewnością jednak nie Christian. Powróciło wspomnienie pocałunków. Półśpiąca kojarzyłam je z Dymitrem.
Wstałam z trudem i przeszłam się chwiejnie po pokoju. Ogarnął mnie smutek. Czułam się kompletnie pusta. By jakoś przełamać ponury nastrój, w samym szlafroku i kapciach poszłam do łazienki na korytarzu. Opłukałam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Moje odbicie patrzyło ponuro zaczerwienionymi oczami. Miałam potargane włosy. Powinnam wrócić do łóżka, ale przeszła mi ochota na sen. Wolałam nie ryzykować. Potrzebowałam czegoś, co mnie orzeźwi i zatrze niemiłe wspomnienia.
Po wyjściu z łazienki ruszyłam bezszelestnie, na palcach w stronę schodów. Na parterze dormitorium panowała cisza. Dochodziło południe, czyli środek nocy dla wampirów żyjących w ciemnościach. Wyjrzałam zza drzwi i przeszukałam wzrokiem hol. Nie zauważyłam nikogo, oprócz ziewającego recepcjonisty za biurkiem. Przeglądał od niechcenia jakieś czasopismo. Pomyślałam, że za moment zaśnie i głowa opadnie mu na ladę. Moroj skończył lekturę, ziewnął po raz drugi, zakręcił się na fotelu obrotowym, rzucił gazetę na biurko i sięgnął po inną.
Wykorzystałam chwilę, gdy był odwrócony tyłem, i przebiegłam korytarzem do podwójnych drzwi prowadzących na zewnątrz. Modliłam się w duchu, żeby nie zaskrzypiały. Uchyliłam jedno skrzydło i wymknęłam się z budynku. Udało się. Recepcjonista mógł poczuć zaledwie lekki powiew chłodnego powietrza.
Gdy stanęłam na dworze w świetle dnia, poczułam się jak wojowniczka ninja.
Zimny wiatr uderzył mnie w twarz. Tego właśnie potrzebowałam. Bezlistne gałęzie drzew kołysały się, tłukąc o kamienny mur dormitorium. Promienie słoneczne padały na mnie migotliwie, jak światła w dyskotece. Skrzywiłam się, bo raziły mnie w oczy, napominały, bym wracała. Opatulona szczelnie szlafrokiem, okrążyłam węgieł budynku. Między dormitorium a salą gimnastyczną znalazłam zaciszne miejsce, w którym mogłam posiedzieć chwilę w spokoju. Błoto zalegające chodnik przyklejało się do kapci, ale co z tego?
Typowy ponury zimowy dzień w górach Montany. Rześkie powietrze otrzeźwiło mnie, przepędzając resztki wspomnień o miłosnym uniesieniu, w którym bez własnej woli brałam udział. Znowu byłam sobą. Wolałam trząść się z zimna, niż rozpamiętywać dotyk dłoni Christiana. Przystanęłam wpatrzona bezmyślnie w grupę drzew i nagle ogarnęła mnie złość na tamtych dwoje. Pomyślałam z goryczą, że nie przejmują się nikim ani niczym. Lissa często napomykała, że chciałaby odbierać moje myśli i uczucia. W istocie nie miała pojęcia, czym to grozi. Nie wiedziała, co przeżywam, kiedy atakują mnie jej myśli, kiedy nasza więź wymusza udział we wszystkim, czego doświadcza moja przyjaciółka. Do tego wszystkiego Lissa wiodła szczęśliwe życie miłosne, podczas gdy ja byłam pogrążona w rozpaczy. Nie zdawała sobie sprawy, czym jest niespełnione uczucie, tak silne, że aż boli, bo nie można go zrealizować ani nawet wyrazić. Tłumiłam je, jak czasem robimy to ze złością, która zaczyna zjadać nas od środka, dręczy tak bardzo, że mamy ochotę krzyczeć i kopać.
Nie, Lissa nie miała pojęcia, co czuję. Nie zamierzałam jej tym obarczać. Niech sobie dalej przeżywa romantyczne chwile, nie wiedząc, jaki ból mi sprawia.
Zaczęłam sapać z wściekłości na Lissę i Christiana za ich słabość do nocnych igraszek. Zazdrościłam im miłości, której sama zostałam pozbawiona. Usiłowałam zdusić w sobie gniew, zdławić zawiść wobec najlepszej przyjaciółki.
– Jesteś lunatyczką? – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się gwałtownie. Dymitr patrzył z zaciekawioną i lekko rozbawioną miną. Ciekawe, właśnie w chwili gdy roztrząsałam swoje problemy miłosne, ich źródło niezauważenie samo mnie odnalazło. Nie słyszałam, kiedy się zbliżył, i teraz niechętnie rozstałam się z moim wyobrażeniem o sobie jako wojowniczce ninja. Od razu skarciłam się w duchu za zaniedbanie. Co by mi szkodziło uczesać się przed wyjściem? Pospiesznie przygładziłam ręką zmierzwione włosy, chociaż czułam, że jest już za późno na ten gest. Moje długie loki musiały wyglądać jak wielkie ptasie gniazdo.
– Sprawdzam system bezpieczeństwa w dormitorium – rzuciłam. – Nawala.
Strażnik uśmiechnął się lekko. Trzęsłam się z zimna i nie mogłam nie zauważyć długiego, ciepłego skórzanego płaszcza, w który był ubrany. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby mnie nim okrył.
– Na pewno bardzo zmarzłaś. – Zupełnie jakby czytał w moich myślach. – Włożysz mój płaszcz?
Potrząsnęłam głową, nie wspominając też o tym, że stopy mi zgrabiały na kość.
– Nie jest mi zimno. Co tu robisz? Też sprawdzasz zabezpieczenia?
– Przeciwnie. Mam wartę.
Strażnicy na zmianę patrolowali teren szkoły, kiedy wszyscy spali. Strzygi, czyli martwe wampiry, czyhające na życie morojów, takich jak Lissa, nie polowały w świetle dnia. Problemy sprawiali jednak sami uczniowie, którzy często wyślizgiwali się poza teren Akademii.
– Gratuluję – odparłam. – Cieszę się, że dzięki mnie utwierdziłeś się we wzorowej czujności. Lepiej już pójdę.
– Rose. – Dymitr chwycił mnie za ramię. Mimo mrozu ogarnęła mnie fala gorąca. Natychmiast mnie puścił, jakby i on poczuł to samo. – Powiedz, co tu robiłaś.
Znałam ten jego ton, nie przyjąłby do wiadomości wykrętów, więc powiedziałam prawdę.
– Miałam zły sen. Wyszłam zaczerpnąć powietrza.
– Tak po prostu wyszłaś. I nie przeszło ci przez myśl, że łamiesz reguły? Zapomniałaś również o ubraniu.
– Tak – mruknęłam. – To jest chyba pełny obraz sytuacji.
– Och, Rose. – W głosie Dymitra wyczułam rezygnację. – Nigdy się nie zmienisz. Najpierw działasz, potem myślisz.
– Wiesz, że to nieprawda – zaprotestowałam. – Zmieniłam się. Nawet bardzo.
Oczy strażnika pociemniały, znikło rozbawienie, wydawał się zmartwiony. Przyglądał mi się dłuższą chwilę. Czasami miałam wrażenie, że jego wzrok przenika moją duszę.
– Masz rację. Zmieniłaś się.
Przyznał to ze smutkiem. Pewnie myślał o wydarzeniach sprzed trzech tygodni, kiedy razem z grupką przyjaciół wpadłam w sidła strzyg. Cudem uszliśmy z życiem. Niestety nie wszyscy. Mason, mój dobry kumpel, zakochany we mnie do szaleństwa, został zabity. Pomściłam jego śmierć, ale nigdy sobie nie wybaczę, że zginął.
Tamte wydarzenia położyły się cieniem na moim życiu. Wszyscy uczniowie i personel Akademii popadli w przygnębienie. Ja śmierć Masona przeżyłam jako osobisty dramat.
Przyjaciele zaczęli to zauważać. Nie chciałam, żeby Dymitr się o mnie martwił, więc udałam, że jego uwagę biorę za żart.
– Spokojna głowa. Niedługo mam urodziny. Kiedy skończę osiemnaście lat, będę już oficjalnie dorosła, prawda? Na pewno obudzę się tego ranka jako dojrzała kobieta.
Jak oczekiwałam, nieznacznie się uśmiechnął.
– Tak, nie wątpię w to. Twoje urodziny wpadają, zdaje się, za miesiąc?
– Dokładnie za trzydzieści jeden dni – sprostowałam.
– Z pewnością nie odliczasz godzin ani minut.
Wzruszyłam ramionami, a on się roześmiał.
– Rozumiem, że spisałaś listę prezentów. Na dziesięć stron bez odstępów? Według hierarchii ważności.
Dymitr nie przestawał się uśmiechać. Odprężył się i był szczerze rozbawiony, co zdarzało mu się bardzo rzadko.
Chciałam rozśmieszyć go jeszcze bardziej, ale w tej samej chwili stanęli mi przed oczami Christian i Lissa. Powróciło uczucie smutku i pustki. Moje marzenia o nowych ciuchach, iPodzie i innych prezentach wydały mi się trywialne. Jak to się stało, że gadżety przestały się dla mnie liczyć? Marzyłam tylko o jednym. Boże, jakże ja się zmieniłam.
– Nie – odparłam cicho. – Nie mam żadnej listy.
Przechylił głowę, a długie włosy opadły mu na twarz. Miał brązowe włosy, tak jak ja, lecz moje były ciemniejsze. Chwilami wydawały się zupełnie czarne. Dymitr odgarnął niesforne kosmyki, ale natychmiast z powrotem zakryły mu policzek.
– Nie mogę uwierzyć, że nie czekasz na prezenty. Będziesz miała nudne urodziny.
„Wolność”, pomyślałam. To był jedyny prezent, na jaki czekałam. Wolność dokonywania wyborów. Wolność kochania wybranego mężczyzny.
– To bez znaczenia – powiedziałam tylko.
– Jak to... – zaczął Dymitr i urwał. Zrozumiał. Zawsze mnie rozumiał. Dzięki temu tak dobrze się dogadywaliśmy mimo różnicy wieku. Był ode mnie starszy o siedem lat. Zakochaliśmy się w sobie zeszłej jesieni, kiedy strażnik został moim instruktorem sztuk walki. Jednak sprawy posunęły się za daleko i wkrótce przekonaliśmy się, że różnica wieku nie jest jedyną przeszkodą dla naszego związku. Oboje mieliśmy zostać opiekunami Lissy, kiedy moja przyjaciółka skończy szkołę. Nie mogliśmy pozwolić na to, by wzajemne uczucia kolidowały ze służbą.
Dziś łatwo mi to pisać, ale wówczas nie miałam złudzeń, że tak po prostu zapomnimy o tym, co nas łączy. Obojgu nam zdarzały się chwile słabości, skradzione pocałunki i słowa, które nigdy nie powinny paść. Kiedy cudem uszłam z życiem w starciu ze strzygami, Dymitr wyznał mi miłość. Powiedział wtedy, że nie mógłby być z inną kobietą. Jednocześnie oboje rozumieliśmy, że nasz związek jest niemożliwy. Udawaliśmy, że nic się nie dzieje i że łączą nas wyłącznie oficjalne stosunki.
Teraz strażnik próbował zmienić temat.
– Możesz zaprzeczać, ale widzę, że dygoczesz z zimna. Wejdźmy do środka. Wprowadzę cię tylnymi drzwiami.
A to heca! Dymitr nigdy nie unikał trudnych tematów. To on zwykle zmuszał mnie do otwartej dyskusji o sprawach, którymi nie miałam najmniejszej ochoty się zajmować. Tymczasem rozmowa o naszym trudnym, zwichrowanym związku okazała się dla niego zbyt wielkim wyzwaniem. Tak. Nie tylko ja się zmieniłam.
– Myślę, że to tobie jest zimno. – Drażniłam się z nim, idąc do budynku, w którym mieściły się sypialnie nowicjuszy. – Czyżby pobyt na Syberii nie uodpornił cię na siarczyste mrozy?
– Nie masz pojęcia o życiu na Syberii.
– Wyobrażam sobie ziemię skutą lodem, jak w Arktyce – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– W takim razie bardzo się mylisz.
– Tęsknisz za ojczyzną? – spytałam, zerkając na niego z ukosa. Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Sądziłam, że każdy marzy o życiu w Ameryce. W każdym razie nie sądziłam, że ktokolwiek chciałby żyć na Syberii.
– Bezustannie – odparł miękkim głosem. – Czasami marzę...
– Bielikow!
Wiatr przywiał ostry krzyk dobiegający zza naszych pleców. Dymitr mruknął coś pod nosem i wepchnął mnie za węgieł, który właśnie mijałam.
– Schowaj się!
Przykucnęłam za kępą krzewów otaczających budynek. Nie miały jagód, tylko gęste kiście kłujących, zakończonych spiczasto liści. Drapały mnie w skórę. Nie zważałam na te drobne nieprzyjemności, znacznie dotkliwiej odczuwałam chłód i strach, że moja nocna eskapada zostanie zauważona i ukarana.
– Nie masz dzisiaj służby – odezwał się Dymitr parę sekund później.
– Nie, ale chciałam z tobą porozmawiać – rozpoznałam ten głos. Należał do Alberty, szefowej straży Akademii. – Nie zajmę ci dużo czasu. Musimy przestawić pory kilku dyżurów na czas, kiedy wyjedziesz na proces.
– Jasne – odparł. Wychwyciłam skrępowanie w jego głosie. – Nie mogłaś znaleźć lepszej pory na zmiany. Nikt nie będzie z tego zadowolony.
– Cóż, królowa rządzi się własnymi prawami. – Alberta była wyraźnie sfrustrowana. Usiłowałam zrozumieć, o co chodzi. – Celeste będzie cię zastępowała na warcie i oboje z Emilem poprowadzą na zmianę twoje treningi.
Treningi? Więc Dymitr nie poprowadzi zajęć w przyszłym tygodniu. Dlaczego? Nagle zrozumiałam. Chodziło o ćwiczenia polowe. Jutro rozpoczyna się sześciotygodniowy okres próbny dla nowicjuszy. Nie będziemy mieli normalnych zajęć. Przydzielą nam pod opiekę morojów, których mamy strzec dniem i nocą. Ale co to za proces, o którym wspomniała Alberta? Może chodziło o ostateczny test na zaliczenie roku szkolnego?
– Mówią, że nie mają nic przeciwko dodatkowym dyżurom – ciągnęła strażniczka. – Zastanawiałam się, czy nie mógłbyś przejąć części ich obowiązków przed wyjazdem?
– Oczywiście – odparł Dymitr bez wahania.
– Dzięki. Bardzo nam pomożesz. – Kobieta westchnęła. – Chciałabym wiedzieć, jak długo potrwa proces. Nie mam ochoty wyjeżdżać. Twierdziłeś, że Daszkowa spotka zasłużona kara, tymczasem królowa podobno zaczyna wątpić w prawo sądu do uwięzienia członka rodziny królewskiej.
Zamarłam. Dreszcz, który przebiegł mi po plecach, nie miał nic wspólnego z chłodem panującym na zewnątrz. Daszkow?
– Sędziowie z pewnością podejmą właściwą decyzję – odparł krótko Dymitr. Zrozumiałam, dlaczego jest tak oszczędny w słowach. Nie chciał, bym za dużo wiedziała na ten temat.
– Mam nadzieję. Oby to rzeczywiście potrwało tylko kilka dni, jak zapowiadają. Strasznie tu zimno. Wejdziemy do biura? Pokażę ci grafik.
– Jasne – rzucił lekko strażnik. – Muszę tylko jeszcze coś załatwić.
– Dobrze, poczekam.
Zapadła cisza, więc uznałam, że Alberta odeszła. Opuściłam kryjówkę w gęstych gałązkach wiciokrzewu, kiedy Dymitr pojawił się obok. Jego spojrzenie świadczyło o tym, że doskonale wie, co go czeka.
– Rose... – zaczął niepewnie.
– Daszkow? – wychrypiałam półgłosem, by Alberta mnie nie usłyszała. – Wiktor Daszkow?
Bielikow nie zamierzał zaprzeczać.
– Tak. Książę Wiktor Daszkow.
– Rozmawialiście o... Chodzi o... – Byłam jak ogłuszona. Nie mogłam pozbierać myśli. Jak to, więc mnie nawet nie powiadomili? – Sądziłam, że gnije w więzieniu. Chcesz powiedzieć, że dopiero teraz wytoczyli mu proces?
To naprawdę niesamowita wiadomość. Wiktor Daszkow, który uprowadził Lissę i torturował ją bezlitośnie, chcąc przejąć kontrolę nad jej niezwykłą mocą, miałby chodzić na wolności! Moroje mają zdolności magiczne. Zwykle specjalizują się w jednym z czterech żywiołów – wykorzystują wodę, ogień, powietrze lub ziemię. Lissa stanowiła wyjątek. Pracowała z piątym żywiołem – ducha, o którego istnieniu mało kto słyszał. Moja przyjaciółka posiadała dar uzdrawiania, a nawet wskrzeszania zmarłych. To dzięki niemu nawiązała się między nami szczególna psychiczna więź. Zostałam z nią połączona, nosiłam „pocałunek cienia”, jak to nazywali niektórzy. Lissa przywróciła mnie do życia po wypadku samochodowym, w którym zginęli jej rodzice i brat. Od tamtej pory towarzyszyłam jej nieustannie, znałam jej myśli i uczucia. Wiktor jako pierwszy dowiedział się o niezwykłej mocy mojej przyjaciółki. Uprowadził ją, by służyła mu jako osobiste źródło życia i młodości. Nie zawahał się usunąć z drogi wszystkich, którzy przeszkadzali mu w realizacji podstępnego planu. Dymitra i mnie unieszkodliwił wówczas w bardzo wyrafinowany sposób. W wieku siedemnastu lat dorobiłam się wielu wrogów, ale najbardziej na świecie nienawidziłam Wiktora Daszkowa.
Strażnik wyraźnie spodziewał się ciosu z mojej strony, o czym świadczył dobrze mi znany wyraz jego twarzy.
– Cały czas siedzi w więzieniu, ale dopiero teraz wytoczono mu proces. Biurokracja.
– I wreszcie go osądzą? A ty weźmiesz w tym udział? – cedziłam przez zaciśnięte zęby, starając się zachować spokój. Zdaje się, że nadal miałam groźny wyraz twarzy.
– Tak, w przyszłym tygodniu. Wezwano kilkoro strażników. Będziemy zeznawać w sprawie uprowadzenia Lissy. – Spochmurniał na wspomnienie wydarzeń sprzed czterech miesięcy. Stał przede mną groźny strażnik, gotów bez wahania rzucić się do walki w obronie bliskich mu osób.
– Może pytam bez sensu, ale czy obie z Lissą będziemy ci towarzyszyły?
Znałam odpowiedź i wcale mi się ona nie podobała, ale nie mogłam się pohamować.
– Nie.
– Nie?
– Nie.
Oparłam dłonie na biodrach.
– Będziecie rozmawiali o nas. Nie sądzisz, że powinnyśmy przy tym być?
Dymitr przybrał oficjalną minę.
– Królowa i członkowie rady uznali, że należy wam tego oszczędzić. Mamy wystarczająco dużo dowodów, by go skazać. Daszkow jest przestępcą, jednak należy do królewskiego rodu. Jest wpływową osobistością. Proces zostanie utajniony.
– Myślisz, że zaczęłybyśmy o nim rozpowiadać na prawo i lewo?! – wykrzyknęłam zdumiona. – Dajcie spokój, towarzyszu. Naprawdę tak źle o nas myślisz? Naszym jedynym pragnieniem jest skazanie i dożywotnie uwięzienie Wiktora Daszkowa. Jeśli istnieje ryzyko, że zostanie uniewinniony, powinieneś pozwolić nam zeznawać.
Wiktor został ujęty i osadzony w areszcie. Do tej pory sądziłam, że to się nie zmieni. Myślałam, że zgnije w więzieniu. Nie przyszło mi do głowy – niesłusznie, jak się okazało – że wytoczą mu proces. Jego wina była oczywista. Jednakże rząd morojów, chociaż funkcjonował w utajnieniu i niezależnie od rządów ludzi, pod wieloma względami działał podobnie. Każdy zasługiwał na uczciwy proces i tak dalej...
– Nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie – stwierdził Dymitr.
– Liczą się z tobą. Mógłbyś się za nami wstawić, szczególnie że... – Nie czułam już złości, ogarnął mnie strach. – Istnieje ryzyko, że Daszkow wyjdzie na wolność, prawda? Powiedz, czy królowa mogłaby go wypuścić?
– Nie mam pojęcia. Arystokraci rządzą się innymi prawami – odparł znużony. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej pęk kluczy. – Wiem, że ta wiadomość cię zdenerwowała, ale nie możemy dłużej rozmawiać. Idę do Alberty, a ty powinnaś wrócić do pokoju. Ten kwadratowy klucz otwiera boczne drzwi dormitorium. Wiesz, które.
Wiedziałam.
– Tak, dzięki.
Skarciłam się w duchu za niechęć okazaną Dymitrowi. Ostatecznie pomógł mi wybrnąć z kłopotów. Wciąż jednak nie mogłam zapanować nad wzburzeniem. Wiktor Daszkow był przestępcą, może nawet zbrodniarzem. Opanowała go żądza władzy, zamierzał dopiąć celu, usuwając z drogi wszystkich, którzy mogą mu w tym przeszkodzić. Jeśli wyjdzie na wolność... Lissa i inni moroje nie będą bezpieczni. Nie umiałam pogodzić się z myślą, że nikt nie chce mnie wysłuchać.
Zrobiłam kilka kroków, kiedy usłyszałam za plecami wołanie Dymitra.
– Rose! – Odwróciłam się przez ramię. – Przykro mi – powiedział z żalem, lecz zaraz odzyskał oficjalny ton: – Nie zapomnij odnieść jutro kluczy.
Odeszłam. Pewnie byłam niesprawiedliwa, ale nadal wierzyłam naiwnie, że Dymitr może zaradzić wszelkim problemom. Myślałam, że gdyby naprawdę chciał wprowadzić Lissę i mnie na salę sądową, dokonałby tego.
Stałam już przy drzwiach, kiedy kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. Natychmiast zapomniałam o Daszkowie. Pech. Dostałam klucz, żeby przemknąć się niezauważona, a już mnie przydybano. Odwróciłam się, pewna, że to któryś z nauczycieli.
Pomyłka.
– Nie – szepnęłam, sądząc, że ktoś robi mi kawał. – Nie!
Chyba śnię. Leżę w łóżku i tylko to sobie wyobrażam. Nie było innego wyjaśnienia. Na trawniku w cieniu wielkiego starego dębu stał... Mason.