Akademia wampirów. Tom 3: Pocałunek cienia - Richelle Mead - ebook

Akademia wampirów. Tom 3: Pocałunek cienia ebook

Richelle Mead

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

 

ZAKAZANA NAMIĘTNOŚĆ,
ŚMIERTELNE ZAGROŻENIE I NAJTRUDNIEJSZE DECYZJE…

 

Rose Hathaway niedługo skończy edukację w Akademii Świętego Władimira. Jednak od tragicznego starcia ze strzygami, w którym zginął jej przyjaciel Mason, młodą dampirkę dekoncentrują mroczne myśli i dręczą przerażające wizje. Dziewczyna skrywa też sekret: wciąż jest zakochana w instruktorze Dymitrze.

 

Rose dobrze wie, że nie wolno jej kochać innego strażnika. Przecież Lissa, jej podopieczna i przyjaciółka, ostatnia księżniczka z rodu Dragomirów, zawsze musi być na pierwszym miejscu!

 

Zakazana namiętność wybucha ze zdwojoną mocą. Tymczasem strzygi znowu biorą na cel Akademię i przypuszczają na nią najgroźniejszy atak w historii. Dymitr zostaje pojmany, a Rose musi za wszelką cenę ochronić Lissę. Śmiertelne zagrożenie stawia przyszłą strażniczkę przed najtrudniejszym wyborem w jej życiu.

 

 

 

Czy Rose może pozwolić sobie na miłość?
A może jej przeznaczeniem jest zabicie ukochanej osoby?

 

 

 

Serial na podstawie „Akademii wampirów”, którego twórczyniami są Julie Plec (odpowiedzialna za sukces m.in. „Pamiętników wampirów”) i Marguerite Macintyre, można obejrzeć na platformie SkyShowtime.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 432

Oceny
4,7 (122 oceny)
90
23
9
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MaryTar

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca książka 📖
00
Meleffe

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna część, ale gdzie jest reszta?! Będzie?
00
JagodaGr

Nie oderwiesz się od lektury

Całą serię czytałam pierwszy raz będąc nastolatką. Zrobiła na mnie wtedy ogromne wrażenie, często wracałam myślami do bohaterów. Po ponad dekadzie postanowiłam przeczytać jeszcze raz, głównie z sentymentu, chociaż obawiałam się, że teraz, po latach, historia wyda mi się infantylna i dziecinna. Nic z tych rzeczy. W mojej opinii to naprawdę dobrze napisana opowieść, świetnie zarysowana fabuła, trzymająca w napięciu i pełna zwrotów akcji. Bohaterowie budzą sympatię i łatwo się z nimi utożsamiać. Ok, to nadal powieść o wampirach, ale kurczę! Jak przyjemnie się to czyta. Bierzcie, czytajcie i korzystajcie póki jest na Legimi. Kolejne części z serii są teraz ciężko dostępne, ale polecam szukać w lokalnych bibliotekach, warto. Jeśli chcecie przeżyć to “coś”, co na koniec zostawia pustkę w serduszku i smuteczek, że się skończyło to gorąco polecam tę serię. A jak już skończycie to na otarcie łez sięgnijcie po sequel Kroniki Krwi.
00
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
GabiFlorek

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia!
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Vam­pire Aca­demy. Sha­dow Kiss
Co­py­ri­ght © 2008 by Ri­chelle Mead All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two „Na­sza Księ­gar­nia”, War­szawa 2010 Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Re­dak­cja: ELŻ­BIETA MO­ŁO­DYŃ­SKA
Ko­rekta: AGNIESZKA ADA­MIAK
Pro­jekt okładki: ILONA GO­STYŃ­SKA-RYM­KIE­WICZ
Fo­to­gra­fia na okładce: Ana­tol Mi­sni­kou / Adobe Stock Pho­tos
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67784-17-7
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­twolin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niaktik­tok.com/@po­rad­nia_k
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­ich bra­tan­ków, Jor­dana i Au­stina

Roz­dział 1

De­li­kat­nie wo­dził pal­cami po mo­ich ple­cach. Jego do­tyk spra­wiał, że drża­łam. Po­woli, bar­dzo po­woli prze­su­wał dło­nie w dół ciała, aż za­trzy­mały się na bio­drach. Po­czu­łam mu­śnię­cie warg tuż za uchem. Ca­ło­wał mnie w szyję, a po­tem ni­żej, jesz­cze ni­żej...

Po­czu­łam na ustach jego wargi. Ca­ło­wa­li­śmy się i tu­li­li­śmy co­raz moc­niej. Krew pło­nęła mi w ży­łach, ni­gdy nie by­łam bar­dziej żywa niż w tej chwili. Ko­cha­łam go, ko­cha­łam Chri­stiana tak mocno, że...

Chri­stiana?

Chri­stian... Nie.

Zro­zu­mia­łam, co się dzieje. Wku­rzona nie na żarty, jed­no­cze­śnie na­dal tkwi­łam w jego ra­mio­nach, jakby to mnie do­ty­kał i ca­ło­wał. Nie mo­głam się wy­rwać. Zbyt sil­nie po­łą­czona z Lissą, prze­ży­wa­łam to samo, co ona.

Do­syć. To się nie dzieje na­prawdę, nie ma cię tam. Ucie­kaj. Lo­gika za­wio­dła: jak mia­łam się sku­pić, skoro cała pło­nę­łam i drża­łam?

Nie je­steś nią. To ciało nie na­leży do cie­bie. Ucie­kaj.

Jego usta. Na ca­łym świe­cie nie ist­niało nic oprócz nich.

To nie jest on. Ucie­kaj.

Po­ca­łunki sma­ko­wały tak samo, ca­ło­wał mnie tak jak...

Nie, to nie Dy­mitr. Wiej stąd!

Imię Bie­li­kowa po­dzia­łało jak ku­beł zim­nej wody. Wy­rwa­łam się.

Sie­dzia­łam na łóżku w swoim po­koju. Na­gle zro­biło mi się duszno. Za­czę­łam wierz­gać no­gami, usi­łu­jąc zrzu­cić z sie­bie koł­drę, lecz w efek­cie jesz­cze bar­dziej za­plą­ta­łam się w po­ściel. Serce biło mi jak sza­lone. Pró­bo­wa­łam uspo­koić od­dech i po­wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści.

Wiele się zmie­niło. Daw­niej ata­ko­wały mnie senne kosz­mary Lissy. Te­raz uczest­ni­czy­łam w jej ży­ciu sek­su­al­nym. Róż­nica za­sad­ni­cza. Na ja­wie ja­koś so­bie ra­dzi­łam i nie do­pusz­cza­łam do głosu prze­żyć przy­ja­ciółki. Tym ra­zem Lissa i Chri­stian nie­umyśl­nie mnie prze­chy­trzyli. We śnie by­łam bez­bronna, moje ciało od­bie­rało jej in­ten­sywne do­zna­nia przez łą­czącą nas psy­chiczną więź. Nie mia­ła­bym ta­kich pro­ble­mów, gdyby znaj­do­wali się te­raz w swo­ich łóż­kach i spali jak nor­malni lu­dzie.

„Boże”. Ziew­nę­łam, opusz­cza­jąc nogi na pod­łogę. „Nie mo­gli za­cze­kać do rana?”.

Co gor­sza, na­dal czu­łam się nie­swojo. Teo­re­tycz­nie nic się nie stało. Chri­stian nie do­ty­kał mo­jej skóry, nie mnie ca­ło­wał. A jed­nak ciało mó­wiło coś in­nego. Tę­sk­ni­łam za jego cie­płem. To idio­tyczne, ale roz­pacz­li­wie pra­gnę­łam, żeby ktoś mnie do­tknął, choćby przy­tu­lił. Z pew­no­ścią jed­nak nie Chri­stian. Po­wró­ciło wspo­mnie­nie po­ca­łun­ków. Pół­ś­piąca ko­ja­rzy­łam je z Dy­mi­trem.

Wsta­łam z tru­dem i prze­szłam się chwiej­nie po po­koju. Ogar­nął mnie smu­tek. Czu­łam się kom­plet­nie pu­sta. By ja­koś prze­ła­mać po­nury na­strój, w sa­mym szla­froku i kap­ciach po­szłam do ła­zienki na ko­ry­ta­rzu. Opłu­ka­łam twarz zimną wodą i spoj­rza­łam w lu­stro. Moje od­bi­cie pa­trzyło po­nuro za­czer­wie­nio­nymi oczami. Mia­łam po­tar­gane włosy. Po­win­nam wró­cić do łóżka, ale prze­szła mi ochota na sen. Wo­la­łam nie ry­zy­ko­wać. Po­trze­bo­wa­łam cze­goś, co mnie orzeźwi i za­trze nie­miłe wspo­mnie­nia.

Po wyj­ściu z ła­zienki ru­szy­łam bez­sze­lest­nie, na pal­cach w stronę scho­dów. Na par­te­rze do­rmi­to­rium pa­no­wała ci­sza. Do­cho­dziło po­łu­dnie, czyli śro­dek nocy dla wam­pi­rów ży­ją­cych w ciem­no­ściach. Wyj­rza­łam zza drzwi i prze­szu­ka­łam wzro­kiem hol. Nie za­uwa­ży­łam ni­kogo, oprócz zie­wa­ją­cego re­cep­cjo­ni­sty za biur­kiem. Prze­glą­dał od nie­chce­nia ja­kieś cza­so­pi­smo. Po­my­śla­łam, że za mo­ment za­śnie i głowa opad­nie mu na ladę. Mo­roj skoń­czył lek­turę, ziew­nął po raz drugi, za­krę­cił się na fo­telu ob­ro­to­wym, rzu­cił ga­zetę na biurko i się­gnął po inną.

Wy­ko­rzy­sta­łam chwilę, gdy był od­wró­cony ty­łem, i prze­bie­głam ko­ry­ta­rzem do po­dwój­nych drzwi pro­wa­dzą­cych na ze­wnątrz. Mo­dli­łam się w du­chu, żeby nie za­skrzy­piały. Uchy­li­łam jedno skrzy­dło i wy­mknę­łam się z bu­dynku. Udało się. Re­cep­cjo­ni­sta mógł po­czuć za­le­d­wie lekki po­wiew chłod­nego po­wie­trza.

Gdy sta­nę­łam na dwo­rze w świe­tle dnia, po­czu­łam się jak wo­jow­niczka ninja.

Zimny wiatr ude­rzył mnie w twarz. Tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łam. Bez­listne ga­łę­zie drzew ko­ły­sały się, tłu­kąc o ka­mienny mur do­rmi­to­rium. Pro­mie­nie sło­neczne pa­dały na mnie mi­go­tli­wie, jak świa­tła w dys­ko­tece. Skrzy­wi­łam się, bo ra­ziły mnie w oczy, na­po­mi­nały, bym wra­cała. Opa­tu­lona szczel­nie szla­fro­kiem, okrą­ży­łam wę­gieł bu­dynku. Mię­dzy do­rmi­to­rium a salą gim­na­styczną zna­la­złam za­ciszne miej­sce, w któ­rym mo­głam po­sie­dzieć chwilę w spo­koju. Błoto za­le­ga­jące chod­nik przy­kle­jało się do kapci, ale co z tego?

Ty­powy po­nury zi­mowy dzień w gó­rach Mon­tany. Rześ­kie po­wie­trze otrzeź­wiło mnie, prze­pę­dza­jąc resztki wspo­mnień o mi­ło­snym unie­sie­niu, w któ­rym bez wła­snej woli bra­łam udział. Znowu by­łam sobą. Wo­la­łam trząść się z zimna, niż roz­pa­mię­ty­wać do­tyk dłoni Chri­stiana. Przy­sta­nę­łam wpa­trzona bez­myśl­nie w grupę drzew i na­gle ogar­nęła mnie złość na tam­tych dwoje. Po­my­śla­łam z go­ry­czą, że nie przej­mują się ni­kim ani ni­czym. Lissa czę­sto na­po­my­kała, że chcia­łaby od­bie­rać moje my­śli i uczu­cia. W isto­cie nie miała po­ję­cia, czym to grozi. Nie wie­działa, co prze­ży­wam, kiedy ata­kują mnie jej my­śli, kiedy na­sza więź wy­mu­sza udział we wszyst­kim, czego do­świad­cza moja przy­ja­ciółka. Do tego wszyst­kiego Lissa wio­dła szczę­śliwe ży­cie mi­ło­sne, pod­czas gdy ja by­łam po­grą­żona w roz­pa­czy. Nie zda­wała so­bie sprawy, czym jest nie­speł­nione uczu­cie, tak silne, że aż boli, bo nie można go zre­ali­zo­wać ani na­wet wy­ra­zić. Tłu­mi­łam je, jak cza­sem ro­bimy to ze zło­ścią, która za­czyna zja­dać nas od środka, drę­czy tak bar­dzo, że mamy ochotę krzy­czeć i ko­pać.

Nie, Lissa nie miała po­ję­cia, co czuję. Nie za­mie­rza­łam jej tym obar­czać. Niech so­bie da­lej prze­żywa ro­man­tyczne chwile, nie wie­dząc, jaki ból mi spra­wia.

Za­czę­łam sa­pać z wście­kło­ści na Lissę i Chri­stiana za ich sła­bość do noc­nych igra­szek. Za­zdro­ści­łam im mi­ło­ści, któ­rej sama zo­sta­łam po­zba­wiona. Usi­ło­wa­łam zdu­sić w so­bie gniew, zdła­wić za­wiść wo­bec naj­lep­szej przy­ja­ciółki.

– Je­steś lu­na­tyczką? – usły­sza­łam za ple­cami.

Od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie. Dy­mitr pa­trzył z za­cie­ka­wioną i lekko roz­ba­wioną miną. Cie­kawe, wła­śnie w chwili gdy roz­trzą­sa­łam swoje pro­blemy mi­ło­sne, ich źró­dło nie­zau­wa­że­nie samo mnie od­na­la­zło. Nie sły­sza­łam, kiedy się zbli­żył, i te­raz nie­chęt­nie roz­sta­łam się z moim wy­obra­że­niem o so­bie jako wo­jow­niczce ninja. Od razu skar­ci­łam się w du­chu za za­nie­dba­nie. Co by mi szko­dziło ucze­sać się przed wyj­ściem? Po­spiesz­nie przy­gła­dzi­łam ręką zmierz­wione włosy, cho­ciaż czu­łam, że jest już za późno na ten gest. Moje dłu­gie loki mu­siały wy­glą­dać jak wiel­kie pta­sie gniazdo.

– Spraw­dzam sys­tem bez­pie­czeń­stwa w do­rmi­to­rium – rzu­ci­łam. – Na­wala.

Straż­nik uśmiech­nął się lekko. Trzę­słam się z zimna i nie mo­głam nie za­uwa­żyć dłu­giego, cie­płego skó­rza­nego płasz­cza, w który był ubrany. Nie mia­ła­bym nic prze­ciwko temu, żeby mnie nim okrył.

– Na pewno bar­dzo zmar­z­łaś. – Zu­peł­nie jakby czy­tał w mo­ich my­ślach. – Wło­żysz mój płaszcz?

Po­trzą­snę­łam głową, nie wspo­mi­na­jąc też o tym, że stopy mi zgra­biały na kość.

– Nie jest mi zimno. Co tu ro­bisz? Też spraw­dzasz za­bez­pie­cze­nia?

– Prze­ciw­nie. Mam wartę.

Straż­nicy na zmianę pa­tro­lo­wali te­ren szkoły, kiedy wszy­scy spali. Strzygi, czyli mar­twe wam­piry, czy­ha­jące na ży­cie mo­ro­jów, ta­kich jak Lissa, nie po­lo­wały w świe­tle dnia. Pro­blemy spra­wiali jed­nak sami ucznio­wie, któ­rzy czę­sto wy­śli­zgi­wali się poza te­ren Aka­de­mii.

– Gra­tu­luję – od­par­łam. – Cie­szę się, że dzięki mnie utwier­dzi­łeś się we wzo­ro­wej czuj­no­ści. Le­piej już pójdę.

– Rose. – Dy­mitr chwy­cił mnie za ra­mię. Mimo mrozu ogar­nęła mnie fala go­rąca. Na­tych­miast mnie pu­ścił, jakby i on po­czuł to samo. – Po­wiedz, co tu ro­bi­łaś.

Zna­łam ten jego ton, nie przy­jąłby do wia­do­mo­ści wy­krę­tów, więc po­wie­dzia­łam prawdę.

– Mia­łam zły sen. Wy­szłam za­czerp­nąć po­wie­trza.

– Tak po pro­stu wy­szłaś. I nie prze­szło ci przez myśl, że ła­miesz re­guły? Za­po­mnia­łaś rów­nież o ubra­niu.

– Tak – mruk­nę­łam. – To jest chyba pełny ob­raz sy­tu­acji.

– Och, Rose. – W gło­sie Dy­mi­tra wy­czu­łam re­zy­gna­cję. – Ni­gdy się nie zmie­nisz. Naj­pierw dzia­łasz, po­tem my­ślisz.

– Wiesz, że to nie­prawda – za­pro­te­sto­wa­łam. – Zmie­ni­łam się. Na­wet bar­dzo.

Oczy straż­nika po­ciem­niały, zni­kło roz­ba­wie­nie, wy­da­wał się zmar­twiony. Przy­glą­dał mi się dłuż­szą chwilę. Cza­sami mia­łam wra­że­nie, że jego wzrok prze­nika moją du­szę.

– Masz ra­cję. Zmie­ni­łaś się.

Przy­znał to ze smut­kiem. Pew­nie my­ślał o wy­da­rze­niach sprzed trzech ty­go­dni, kiedy ra­zem z grupką przy­ja­ciół wpa­dłam w si­dła strzyg. Cu­dem uszli­śmy z ży­ciem. Nie­stety nie wszy­scy. Ma­son, mój do­bry kum­pel, za­ko­chany we mnie do sza­leń­stwa, zo­stał za­bity. Po­mści­łam jego śmierć, ale ni­gdy so­bie nie wy­ba­czę, że zgi­nął.

Tamte wy­da­rze­nia po­ło­żyły się cie­niem na moim ży­ciu. Wszy­scy ucznio­wie i per­so­nel Aka­de­mii po­pa­dli w przy­gnę­bie­nie. Ja śmierć Ma­sona prze­ży­łam jako oso­bi­sty dra­mat.

Przy­ja­ciele za­częli to za­uwa­żać. Nie chcia­łam, żeby Dy­mitr się o mnie mar­twił, więc uda­łam, że jego uwagę biorę za żart.

– Spo­kojna głowa. Nie­długo mam uro­dziny. Kiedy skoń­czę osiem­na­ście lat, będę już ofi­cjal­nie do­ro­sła, prawda? Na pewno obu­dzę się tego ranka jako doj­rzała ko­bieta.

Jak ocze­ki­wa­łam, nie­znacz­nie się uśmiech­nął.

– Tak, nie wąt­pię w to. Twoje uro­dziny wpa­dają, zdaje się, za mie­siąc?

– Do­kład­nie za trzy­dzie­ści je­den dni – spro­sto­wa­łam.

– Z pew­no­ścią nie od­li­czasz go­dzin ani mi­nut.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami, a on się ro­ze­śmiał.

– Ro­zu­miem, że spi­sa­łaś li­stę pre­zen­tów. Na dzie­sięć stron bez od­stę­pów? We­dług hie­rar­chii waż­no­ści.

Dy­mitr nie prze­sta­wał się uśmie­chać. Od­prę­żył się i był szcze­rze roz­ba­wiony, co zda­rzało mu się bar­dzo rzadko.

Chcia­łam roz­śmie­szyć go jesz­cze bar­dziej, ale w tej sa­mej chwili sta­nęli mi przed oczami Chri­stian i Lissa. Po­wró­ciło uczu­cie smutku i pustki. Moje ma­rze­nia o no­wych ciu­chach, iPo­dzie i in­nych pre­zen­tach wy­dały mi się try­wialne. Jak to się stało, że ga­dżety prze­stały się dla mnie li­czyć? Ma­rzy­łam tylko o jed­nym. Boże, jakże ja się zmie­ni­łam.

– Nie – od­par­łam ci­cho. – Nie mam żad­nej li­sty.

Prze­chy­lił głowę, a dłu­gie włosy opa­dły mu na twarz. Miał brą­zowe włosy, tak jak ja, lecz moje były ciem­niej­sze. Chwi­lami wy­da­wały się zu­peł­nie czarne. Dy­mitr od­gar­nął nie­sforne ko­smyki, ale na­tych­miast z po­wro­tem za­kryły mu po­li­czek.

– Nie mogę uwie­rzyć, że nie cze­kasz na pre­zenty. Bę­dziesz miała nudne uro­dziny.

„Wol­ność”, po­my­śla­łam. To był je­dyny pre­zent, na jaki cze­ka­łam. Wol­ność do­ko­ny­wa­nia wy­bo­rów. Wol­ność ko­cha­nia wy­bra­nego męż­czy­zny.

– To bez zna­cze­nia – po­wie­dzia­łam tylko.

– Jak to... – za­czął Dy­mitr i urwał. Zro­zu­miał. Za­wsze mnie ro­zu­miał. Dzięki temu tak do­brze się do­ga­dy­wa­li­śmy mimo róż­nicy wieku. Był ode mnie star­szy o sie­dem lat. Za­ko­cha­li­śmy się w so­bie ze­szłej je­sieni, kiedy straż­nik zo­stał moim in­struk­to­rem sztuk walki. Jed­nak sprawy po­su­nęły się za da­leko i wkrótce prze­ko­na­li­śmy się, że róż­nica wieku nie jest je­dyną prze­szkodą dla na­szego związku. Oboje mie­li­śmy zo­stać opie­ku­nami Lissy, kiedy moja przy­ja­ciółka skoń­czy szkołę. Nie mo­gli­śmy po­zwo­lić na to, by wza­jemne uczu­cia ko­li­do­wały ze służbą.

Dziś ła­two mi to pi­sać, ale wów­czas nie mia­łam złu­dzeń, że tak po pro­stu za­po­mnimy o tym, co nas łą­czy. Obojgu nam zda­rzały się chwile sła­bo­ści, skra­dzione po­ca­łunki i słowa, które ni­gdy nie po­winny paść. Kiedy cu­dem uszłam z ży­ciem w star­ciu ze strzy­gami, Dy­mitr wy­znał mi mi­łość. Po­wie­dział wtedy, że nie mógłby być z inną ko­bietą. Jed­no­cze­śnie oboje ro­zu­mie­li­śmy, że nasz zwią­zek jest nie­moż­liwy. Uda­wa­li­śmy, że nic się nie dzieje i że łą­czą nas wy­łącz­nie ofi­cjalne sto­sunki.

Te­raz straż­nik pró­bo­wał zmie­nić te­mat.

– Mo­żesz za­prze­czać, ale wi­dzę, że dy­go­czesz z zimna. Wejdźmy do środka. Wpro­wa­dzę cię tyl­nymi drzwiami.

A to heca! Dy­mitr ni­gdy nie uni­kał trud­nych te­ma­tów. To on zwy­kle zmu­szał mnie do otwar­tej dys­ku­sji o spra­wach, któ­rymi nie mia­łam naj­mniej­szej ochoty się zaj­mo­wać. Tym­cza­sem roz­mowa o na­szym trud­nym, zwi­chro­wa­nym związku oka­zała się dla niego zbyt wiel­kim wy­zwa­niem. Tak. Nie tylko ja się zmie­ni­łam.

– My­ślę, że to to­bie jest zimno. – Draż­ni­łam się z nim, idąc do bu­dynku, w któ­rym mie­ściły się sy­pial­nie no­wi­cju­szy. – Czyżby po­byt na Sy­be­rii nie uod­por­nił cię na siar­czy­ste mrozy?

– Nie masz po­ję­cia o ży­ciu na Sy­be­rii.

– Wy­obra­żam so­bie zie­mię skutą lo­dem, jak w Ark­tyce – od­po­wie­dzia­łam zgod­nie z prawdą.

– W ta­kim ra­zie bar­dzo się my­lisz.

– Tę­sk­nisz za oj­czy­zną? – spy­ta­łam, zer­ka­jąc na niego z ukosa. Ni­gdy wcze­śniej nie przy­szło mi to do głowy. Są­dzi­łam, że każdy ma­rzy o ży­ciu w Ame­ryce. W każ­dym ra­zie nie są­dzi­łam, że kto­kol­wiek chciałby żyć na Sy­be­rii.

– Bez­u­stan­nie – od­parł mięk­kim gło­sem. – Cza­sami ma­rzę...

– Bie­li­kow!

Wiatr przy­wiał ostry krzyk do­bie­ga­jący zza na­szych ple­ców. Dy­mitr mruk­nął coś pod no­sem i we­pchnął mnie za wę­gieł, który wła­śnie mi­ja­łam.

– Scho­waj się!

Przy­kuc­nę­łam za kępą krze­wów ota­cza­ją­cych bu­dy­nek. Nie miały ja­gód, tylko gę­ste ki­ście kłu­ją­cych, za­koń­czo­nych spi­cza­sto li­ści. Dra­pały mnie w skórę. Nie zwa­ża­łam na te drobne nie­przy­jem­no­ści, znacz­nie do­tkli­wiej od­czu­wa­łam chłód i strach, że moja nocna eska­pada zo­sta­nie za­uwa­żona i uka­rana.

– Nie masz dzi­siaj służby – ode­zwał się Dy­mitr parę se­kund póź­niej.

– Nie, ale chcia­łam z tobą po­roz­ma­wiać – roz­po­zna­łam ten głos. Na­le­żał do Al­berty, sze­fo­wej straży Aka­de­mii. – Nie zajmę ci dużo czasu. Mu­simy prze­sta­wić pory kilku dy­żu­rów na czas, kiedy wy­je­dziesz na pro­ces.

– Ja­sne – od­parł. Wy­chwy­ci­łam skrę­po­wa­nie w jego gło­sie. – Nie mo­głaś zna­leźć lep­szej pory na zmiany. Nikt nie bę­dzie z tego za­do­wo­lony.

– Cóż, kró­lowa rzą­dzi się wła­snymi pra­wami. – Al­berta była wy­raź­nie sfru­stro­wana. Usi­ło­wa­łam zro­zu­mieć, o co cho­dzi. – Ce­le­ste bę­dzie cię za­stę­po­wała na war­cie i oboje z Emi­lem po­pro­wa­dzą na zmianę twoje tre­ningi.

Tre­ningi? Więc Dy­mitr nie po­pro­wa­dzi za­jęć w przy­szłym ty­go­dniu. Dla­czego? Na­gle zro­zu­mia­łam. Cho­dziło o ćwi­cze­nia po­lowe. Ju­tro roz­po­czyna się sze­ścio­ty­go­dniowy okres próbny dla no­wi­cju­szy. Nie bę­dziemy mieli nor­mal­nych za­jęć. Przy­dzielą nam pod opiekę mo­ro­jów, któ­rych mamy strzec dniem i nocą. Ale co to za pro­ces, o któ­rym wspo­mniała Al­berta? Może cho­dziło o osta­teczny test na za­li­cze­nie roku szkol­nego?

– Mó­wią, że nie mają nic prze­ciwko do­dat­ko­wym dy­żu­rom – cią­gnęła straż­niczka. – Za­sta­na­wia­łam się, czy nie mógł­byś prze­jąć czę­ści ich obo­wiąz­ków przed wy­jaz­dem?

– Oczy­wi­ście – od­parł Dy­mitr bez wa­ha­nia.

– Dzięki. Bar­dzo nam po­mo­żesz. – Ko­bieta wes­tchnęła. – Chcia­ła­bym wie­dzieć, jak długo po­trwa pro­ces. Nie mam ochoty wy­jeż­dżać. Twier­dzi­łeś, że Dasz­kowa spo­tka za­słu­żona kara, tym­cza­sem kró­lowa po­dobno za­czyna wąt­pić w prawo sądu do uwię­zie­nia członka ro­dziny kró­lew­skiej.

Za­mar­łam. Dreszcz, który prze­biegł mi po ple­cach, nie miał nic wspól­nego z chło­dem pa­nu­ją­cym na ze­wnątrz. Dasz­kow?

– Sę­dzio­wie z pew­no­ścią po­dejmą wła­ściwą de­cy­zję – od­parł krótko Dy­mitr. Zro­zu­mia­łam, dla­czego jest tak oszczędny w sło­wach. Nie chciał, bym za dużo wie­działa na ten te­mat.

– Mam na­dzieję. Oby to rze­czy­wi­ście po­trwało tylko kilka dni, jak za­po­wia­dają. Strasz­nie tu zimno. Wej­dziemy do biura? Po­każę ci gra­fik.

– Ja­sne – rzu­cił lekko straż­nik. – Mu­szę tylko jesz­cze coś za­ła­twić.

– Do­brze, po­cze­kam.

Za­pa­dła ci­sza, więc uzna­łam, że Al­berta ode­szła. Opu­ści­łam kry­jówkę w gę­stych ga­łąz­kach wi­cio­krzewu, kiedy Dy­mitr po­ja­wił się obok. Jego spoj­rze­nie świad­czyło o tym, że do­sko­nale wie, co go czeka.

– Rose... – za­czął nie­pew­nie.

– Dasz­kow? – wy­chry­pia­łam pół­gło­sem, by Al­berta mnie nie usły­szała. – Wik­tor Dasz­kow?

Bie­li­kow nie za­mie­rzał za­prze­czać.

– Tak. Książę Wik­tor Dasz­kow.

– Roz­ma­wia­li­ście o... Cho­dzi o... – By­łam jak ogłu­szona. Nie mo­głam po­zbie­rać my­śli. Jak to, więc mnie na­wet nie po­wia­do­mili? – Są­dzi­łam, że gnije w wię­zie­niu. Chcesz po­wie­dzieć, że do­piero te­raz wy­to­czyli mu pro­ces?

To na­prawdę nie­sa­mo­wita wia­do­mość. Wik­tor Dasz­kow, który upro­wa­dził Lissę i tor­tu­ro­wał ją bez­li­to­śnie, chcąc prze­jąć kon­trolę nad jej nie­zwy­kłą mocą, miałby cho­dzić na wol­no­ści! Mo­roje mają zdol­no­ści ma­giczne. Zwy­kle spe­cja­li­zują się w jed­nym z czte­rech ży­wio­łów – wy­ko­rzy­stują wodę, ogień, po­wie­trze lub zie­mię. Lissa sta­no­wiła wy­ją­tek. Pra­co­wała z pią­tym ży­wio­łem – du­cha, o któ­rego ist­nie­niu mało kto sły­szał. Moja przy­ja­ciółka po­sia­dała dar uzdra­wia­nia, a na­wet wskrze­sza­nia zmar­łych. To dzięki niemu na­wią­zała się mię­dzy nami szcze­gólna psy­chiczna więź. Zo­sta­łam z nią po­łą­czona, no­si­łam „po­ca­łu­nek cie­nia”, jak to na­zy­wali nie­któ­rzy. Lissa przy­wró­ciła mnie do ży­cia po wy­padku sa­mo­cho­do­wym, w któ­rym zgi­nęli jej ro­dzice i brat. Od tam­tej pory to­wa­rzy­szy­łam jej nie­ustan­nie, zna­łam jej my­śli i uczu­cia. Wik­tor jako pierw­szy do­wie­dział się o nie­zwy­kłej mocy mo­jej przy­ja­ciółki. Upro­wa­dził ją, by słu­żyła mu jako oso­bi­ste źró­dło ży­cia i mło­do­ści. Nie za­wa­hał się usu­nąć z drogi wszyst­kich, któ­rzy prze­szka­dzali mu w re­ali­za­cji pod­stęp­nego planu. Dy­mi­tra i mnie uniesz­ko­dli­wił wów­czas w bar­dzo wy­ra­fi­no­wany spo­sób. W wieku sie­dem­na­stu lat do­ro­bi­łam się wielu wro­gów, ale naj­bar­dziej na świe­cie nie­na­wi­dzi­łam Wik­tora Dasz­kowa.

Straż­nik wy­raź­nie spo­dzie­wał się ciosu z mo­jej strony, o czym świad­czył do­brze mi znany wy­raz jego twa­rzy.

– Cały czas sie­dzi w wię­zie­niu, ale do­piero te­raz wy­to­czono mu pro­ces. Biu­ro­kra­cja.

– I wresz­cie go osą­dzą? A ty weź­miesz w tym udział? – ce­dzi­łam przez za­ci­śnięte zęby, sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kój. Zdaje się, że na­dal mia­łam groźny wy­raz twa­rzy.

– Tak, w przy­szłym ty­go­dniu. We­zwano kil­koro straż­ni­ków. Bę­dziemy ze­zna­wać w spra­wie upro­wa­dze­nia Lissy. – Spo­chmur­niał na wspo­mnie­nie wy­da­rzeń sprzed czte­rech mie­sięcy. Stał przede mną groźny straż­nik, go­tów bez wa­ha­nia rzu­cić się do walki w obro­nie bli­skich mu osób.

– Może py­tam bez sensu, ale czy obie z Lissą bę­dziemy ci to­wa­rzy­szyły?

Zna­łam od­po­wiedź i wcale mi się ona nie po­do­bała, ale nie mo­głam się po­ha­mo­wać.

– Nie.

– Nie?

– Nie.

Opar­łam dło­nie na bio­drach.

– Bę­dzie­cie roz­ma­wiali o nas. Nie są­dzisz, że po­win­ny­śmy przy tym być?

Dy­mitr przy­brał ofi­cjalną minę.

– Kró­lowa i człon­ko­wie rady uznali, że na­leży wam tego oszczę­dzić. Mamy wy­star­cza­jąco dużo do­wo­dów, by go ska­zać. Dasz­kow jest prze­stępcą, jed­nak na­leży do kró­lew­skiego rodu. Jest wpły­wową oso­bi­sto­ścią. Pro­ces zo­sta­nie utaj­niony.

– My­ślisz, że za­czę­ły­by­śmy o nim roz­po­wia­dać na prawo i lewo?! – wy­krzyk­nę­łam zdu­miona. – Daj­cie spo­kój, to­wa­rzy­szu. Na­prawdę tak źle o nas my­ślisz? Na­szym je­dy­nym pra­gnie­niem jest ska­za­nie i do­ży­wot­nie uwię­zie­nie Wik­tora Dasz­kowa. Je­śli ist­nieje ry­zyko, że zo­sta­nie unie­win­niony, po­wi­nie­neś po­zwo­lić nam ze­zna­wać.

Wik­tor zo­stał ujęty i osa­dzony w aresz­cie. Do tej pory są­dzi­łam, że to się nie zmieni. My­śla­łam, że zgnije w wię­zie­niu. Nie przy­szło mi do głowy – nie­słusz­nie, jak się oka­zało – że wy­to­czą mu pro­ces. Jego wina była oczy­wi­sta. Jed­nakże rząd mo­ro­jów, cho­ciaż funk­cjo­no­wał w utaj­nie­niu i nie­za­leż­nie od rzą­dów lu­dzi, pod wie­loma wzglę­dami dzia­łał po­dob­nie. Każdy za­słu­gi­wał na uczciwy pro­ces i tak da­lej...

– Nie mam nic wię­cej do po­wie­dze­nia w tej spra­wie – stwier­dził Dy­mitr.

– Li­czą się z tobą. Mógł­byś się za nami wsta­wić, szcze­gól­nie że... – Nie czu­łam już zło­ści, ogar­nął mnie strach. – Ist­nieje ry­zyko, że Dasz­kow wyj­dzie na wol­ność, prawda? Po­wiedz, czy kró­lowa mo­głaby go wy­pu­ścić?

– Nie mam po­ję­cia. Ary­sto­kraci rzą­dzą się in­nymi pra­wami – od­parł znu­żony. Się­gnął do kie­szeni i wy­jął z niej pęk klu­czy. – Wiem, że ta wia­do­mość cię zde­ner­wo­wała, ale nie mo­żemy dłu­żej roz­ma­wiać. Idę do Al­berty, a ty po­win­naś wró­cić do po­koju. Ten kwa­dra­towy klucz otwiera boczne drzwi do­rmi­to­rium. Wiesz, które.

Wie­dzia­łam.

– Tak, dzięki.

Skar­ci­łam się w du­chu za nie­chęć oka­zaną Dy­mi­trowi. Osta­tecz­nie po­mógł mi wy­brnąć z kło­po­tów. Wciąż jed­nak nie mo­głam za­pa­no­wać nad wzbu­rze­niem. Wik­tor Dasz­kow był prze­stępcą, może na­wet zbrod­nia­rzem. Opa­no­wała go żą­dza wła­dzy, za­mie­rzał do­piąć celu, usu­wa­jąc z drogi wszyst­kich, któ­rzy mogą mu w tym prze­szko­dzić. Je­śli wyj­dzie na wol­ność... Lissa i inni mo­roje nie będą bez­pieczni. Nie umia­łam po­go­dzić się z my­ślą, że nikt nie chce mnie wy­słu­chać.

Zro­bi­łam kilka kro­ków, kiedy usły­sza­łam za ple­cami wo­ła­nie Dy­mi­tra.

– Rose! – Od­wró­ci­łam się przez ra­mię. – Przy­kro mi – po­wie­dział z ża­lem, lecz za­raz od­zy­skał ofi­cjalny ton: – Nie za­po­mnij od­nieść ju­tro klu­czy.

Ode­szłam. Pew­nie by­łam nie­spra­wie­dliwa, ale na­dal wie­rzy­łam na­iw­nie, że Dy­mitr może za­ra­dzić wszel­kim pro­ble­mom. My­śla­łam, że gdyby na­prawdę chciał wpro­wa­dzić Lissę i mnie na salę są­dową, do­ko­nałby tego.

Sta­łam już przy drzwiach, kiedy ką­tem oka do­strze­głam ja­kiś ruch. Na­tych­miast za­po­mnia­łam o Dasz­ko­wie. Pech. Do­sta­łam klucz, żeby prze­mknąć się nie­zau­wa­żona, a już mnie przy­dy­bano. Od­wró­ci­łam się, pewna, że to któ­ryś z na­uczy­cieli.

Po­myłka.

– Nie – szep­nę­łam, są­dząc, że ktoś robi mi ka­wał. – Nie!

Chyba śnię. Leżę w łóżku i tylko to so­bie wy­obra­żam. Nie było in­nego wy­ja­śnie­nia. Na traw­niku w cie­niu wiel­kiego sta­rego dębu stał... Ma­son.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.