Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
MAGIA, NAMIĘTNOŚCI I INTRYGI W SZKOLE DLA WAMPIRÓW
W ukrytej przed światem Akademii Świętego Władimira wampiry czystej krwi – moroje – uczą się posługiwać swoimi nadprzyrodzonymi mocami, a mieszańce – dampiry – szkolą się na ich strażników. Najgroźniejszymi ich wrogami są strzygi, nieśmiertelne wampiry, które potrafią przeniknąć nawet do szkolnych klas i dormitoriów w poszukiwaniu kolejnych ofiar, władzy i krwi.
Lissa Dragomir jest morojską księżniczką, ostatnią przedstawicielką swojego królewskiego rodu. Musi być cały czas chroniona przed strzygami, które zagrażają śmiertelnym wampirom takim jak ona.
Rose Hathaway to dampirka, w której żyłach płynie ludzka i wampirza krew. Jest nie tylko najlepszą przyjaciółką Lissy, ale też jej najbardziej oddaną opiekunką. Łączy je niezwykła telepatyczna więź.
Po dwóch latach życia na wolności Lissa i Rose wracają do Akademii. Przyjaciółki nie powinny ani na chwilę stracić czujności, tymczasem Lissa wpada w depresję, a Rose zostaje wystawiona na próbę nie tylko morderczych treningów, ale i zakazanej miłości. Staje przed wyborem między przyjaciółką, dla której żyje, a mężczyzną, bez którego nie może żyć...
Serial na podstawie powieści, którego twórczyniami są Julie Plec (odpowiedzialna za
sukces m.in. Pamiętników wampirów) i Marguerite Macintyre, można obejrzeć na
platformie SkyShowtime.
O autorce:
RICHELLE MEAD napisała kilkadziesiąt książek dla dorosłych i młodych czytelników, w różnych gatunkach i seriach. Światowy sukces odniosły jej powieści z serii Akademia wampirów oraz powiązane z nią Kroniki krwi.Najnowszy cykl jej autorstwa nosi tytuł The Glittering Court. Richelle pochodzi z Michigan, w dzieciństwie fascynowała się mitologią grecką, później studiowała folklor i religioznawstwo. Kiedy nie czyta i nie pisze, oddaje się piciu dużych ilości kawy, oglądaniu telewizji i kupowaniu sukienek.
Książki autorki przetłumaczono na ponad dwadzieścia języków, adaptowano na powieści graficzne oraz ekranizowano. Na podstawie Akademii wampirów powstał w 2014 roku film fabularny, a w 2022 miał premierę pierwszy sezon inspirowanego powieścią serialu telewizyjnego.
Recenzje:
„Nie sposób jej się oprzeć!”. ENTERTEINMENT WEEKLY
„Pełna humoru i akcji, czadowa”. THE GUARDIAN
„Ekscytująca, inspirująca i nieodkładalna”. MTV’S HOLLYWOOD CRUSH
„Bohaterka Akademii wampirów Rose Hathaway jest połączeniem Buffy i Lary Croft”. THE SEATTLE TIMES
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Rozdział 1
Poczułam jej strach, zanim usłyszałam, że krzyczy.
Koszmar, który ją dręczył, wtargnął do mojego snu. Leżałam na plaży i jakiś zabójczo przystojny mężczyzna smarował mi plecy olejkiem do opalania, kiedy nagle zaatakowały mnie obrazy kłębiące się w jej głowie: ogień, krew, swąd dymu i wrak samochodu. Zaczęłam się dusić. Na szczęście racjonalna cząstka umysłu podpowiedziała mi, że to nie jest mój sen.
Obudziłam się mokra od potu, z kosmykami ciemnych włosów przyklejonymi do czoła.
Lissa rzucała się w pościeli na sąsiednim łóżku. Zerwałam się i podbiegłam do niej.
– Liss! – Potrząsnęłam nią. – Obudź się.
Krzyk przerodził się w ciche pojękiwanie.
– Andre – szepnęła. – O Boże.
Pomogłam jej usiąść.
– To tylko sen, Liss. Zbudź się.
Zamrugała. Wracała do przytomności. Oddychała znacznie spokojniej. Przysunęła się i oparła głowę na moim ramieniu. Przytuliłam ją i pogłaskałam po włosach.
– Już dobrze – powiedziałam łagodnie. – Wszystko jest w porządku.
– Miałam ten sen.
– Wiem.
Siedziałyśmy w milczeniu przez kilka minut. Kiedy Liss nieco się uspokoiła, sięgnęłam do stolika i zapaliłam lampkę nocną. Nie dawała wiele światła, ale nie było nam potrzebne. Przyćmiony blask zwabił kota naszej współlokatorki, Oskara, który wskoczył miękko na parapet otwartego okna.
Kocisko ominęło mnie szerokim łukiem. Jak większość zwierząt, nie lubił dampirów. Przeskoczył na łóżko i ocierał się o Lissę z cichym mruczeniem. Zwierzaki nie stronią od morojów, a Lissę darzą szczególnym zaufaniem. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się i podrapała kota pod brodą. Czułam, że to ją odpręża.
– Kiedy było ostatnie karmienie? – spytałam, bo dopiero teraz zauważyłam, że pobladła, a jej oczy otaczały szare cienie. Wyglądała krucho i bezbronnie.
W szkole było ostatnio mnóstwo roboty. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy dawałam jej krew.
– Dwa dni temu? Trzy? Dlaczego nic nie mówiłaś?
Wzruszyła ramionami, unikając mojego wzroku.
– Byłaś zajęta. Nie chciałam...
– Daj spokój! – Usadowiłam się wygodniej. Nic dziwnego, że czuła się osłabiona. Widząc, że się przysuwam, Oskar zeskoczył z łóżka i wrócił na parapet, skąd mógł nas bezpiecznie obserwować. – Zróbmy to teraz. No, weź.
– Rose...
– Proszę cię. Poczujesz się lepiej.
Przechyliłam głowę i odgarnęłam włosy, odsłaniając szyję. Zawahała się, ale wiedziałam, że ta oferta stanowi dla niej nieodpartą pokusę. Lissa była głodna. Rozchyliła nieco wargi, ukazując kły, które starannie ukrywała, żyjąc między ludźmi. Długie zęby nie pasowały do jej twarzy. Była śliczną, delikatną blondynką. Bardziej przypominała anioła niż wampirzycę.
Kiedy się nachyliła, serce zabiło mi mocniej z lęku i podniecenia. Nie akceptowałam tych uczuć, ale nie umiałam nad nimi zapanować. Uważałam je za oznakę słabości charakteru.
Krzyknęłam z bólu, kiedy Lissa zatopiła kły w mojej szyi. Po chwili jednak ogarnęło mnie cudowne uczucie błogości, lepsze niż dają alkohol czy narkotyki. Lepsze niż seks – w każdym razie takie miałam wrażenie, bo pierwszy raz jeszcze był przede mną. Odprężyłam się. Wszelkie obawy i wątpliwości zniknęły bez śladu. Nie wiem, jak długo Lissa piła moją krew. Substancje w jej ślinie uruchomiły wydzielanie endorfin w moim organizmie. Straciłam poczucie rzeczywistości.
Nagle zorientowałam się z żalem, że już po wszystkim. Minęła zaledwie minuta.
Lissa otarła usta ręką. Patrzyła na mnie.
– Dobrze się czujesz?
– Ja... Tak. – Położyłam się, czując zawroty głowy wywołane utratą krwi. – Muszę się zdrzemnąć. Wszystko w porządku.
Przyglądała mi się uważnie zielonymi oczami w odcieniu jadeitu. Potem wstała.
– Przyniosę ci coś do jedzenia.
Usiłowałam zaprotestować, ale wyszła, zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć. Zawroty głowy ustąpiły, kiedy zerwała naszą bliskość, ale nadal silnie odczuwałam to, co zrobiła przed chwilą. Uśmiechnęłam się błogo i spojrzałam na Oskara, który wciąż siedział na parapecie.
– Nie wiesz, co tracisz – poinformowałam go.
Kot nie zwracał na mnie uwagi, czujnie obserwował ulicę za oknem. Najeżył futro i poruszał nerwowo ogonem.
Zaniepokojona postanowiłam sprawdzić, co tam się dzieje. Spróbowałam się podnieść, ale znów zakręciło mi się w głowie. Musiałam nieco odczekać. Kiedy wreszcie zdołałam wstać, dosłownie słaniałam się na nogach. Doczłapałam do okna. Oskar zerknął z niechęcią i powrócił do obserwacji.
Wychyliłam się, czując powiew ciepłego wiatru we włosach. Jesień tego roku okazała się nietypowo łagodna dla Portland. Na ulicy panowała ciemność i względna cisza. Była trzecia nad ranem, jedyna pora, gdy miasteczko studenckie milkło, przynajmniej do pewnego stopnia. Dom, w którym od ośmiu miesięcy wynajmowałyśmy pokój, stał w otoczeniu starych budynków, zupełnie do siebie niepasujących. Latarnia po drugiej stronie ulicy migotała, jakby miała zgasnąć lada chwila, a w jej słabym świetle ledwie dostrzegałam niewyraźne kształty samochodów i sąsiednich kamienic. Nasze podwórko wypełniała czarna gęstwina drzew i krzaków.
Zauważyłam tam jakiegoś mężczyznę. Patrzył na mnie.
Cofnęłam się w głąb pokoju. Ciemna postać skrywała się pod drzewem w odległości mniej więcej dziesięciu metrów od naszego okna. Ten człowiek mógł z łatwością obserwować, co działo się w mieszkaniu. Stał tak blisko, że trafiłabym w niego czymkolwiek, gdybym chciała. Bez wątpienia widział, co robiłam z Lissą.
Intruz chował się w cieniu, więc nie widziałam jego twarzy, mimo że mam sokoli wzrok. Zauważyłam tylko, że jest bardzo wysoki. Po chwili się cofnął i zniknął w mroku po drugiej stronie podwórza. Tam ktoś jeszcze dołączył do niego w ciemnościach. Wkrótce straciłam ich z oczu.
Kimkolwiek byli nocni goście, nie spodobali się Oskarowi. Kot nie tolerował mojej obecności, ale zwykle pozytywnie reagował na ludzi. Denerwował się tylko w obliczu bezpośredniego zagrożenia. Mężczyzna za oknem nie zrobił nic, co mogło rozdrażnić zwierzę, a mimo to kocur okazywał wyraźny niepokój.
Podobnie reagował na mnie.
Nagle przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Niezrozumiały lęk niemal zatarł błogie uczucie po ukąszeniu Lissy. Schyliłam się po dżinsy leżące na podłodze i zaczęłam się pośpiesznie ubierać. O mało nie straciłam równowagi. Chwyciłam nasze płaszcze i portfele Wsunęłam stopy w pierwszą parę butów, jakie wpadły mi w oko, i wybiegłam z pokoju.
W zagraconej kuchni siedział przy stole Jeremy, jeden z naszych współlokatorów. Podpierał czoło dłońmi, wpatrując się z rezygnacją w podręcznik do matematyki. Lissa szperała w lodówce, szukając czegoś do jedzenia. Spojrzała na mnie zdziwiona. Wyraźnie zaskoczyło ją moje wejście.
– Nie powinnaś wstawać.
– Musimy stąd wyjść, i to natychmiast.
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Po krótkiej chwili pojawił się w nich przebłysk zrozumienia.
– Czy... Naprawdę? Jesteś pewna?
Skinęłam głową. Nie umiałabym wyjaśnić, skąd to wiem. Nie miałam jednak najmniejszych wątpliwości.
Jeremy przyglądał się nam z zainteresowaniem.
– Co się stało?
W tej chwili pomysł był gotowy.
– Weź od niego kluczyki, Liss.
Chłopak patrzył na nas, nie rozumiejąc, o czym mówimy.
– Co wy...
Lissa ruszyła w jego stronę stanowczym krokiem. Wiedziałam, że się boi, strach przenikał do mnie łączącą nas psychiczną pępowiną. Poczułam coś jeszcze. Lissa wierzyła, że potrafię zapewnić nam bezpieczeństwo. W tamtej chwili, tak jak wiele razy przedtem, mogłam tylko mieć nadzieję, że jej nie zawiodę.
Uśmiechając się do Jeremy’ego, spojrzała mu głęboko w oczy. Chłopak, z początku zaskoczony, już po chwili poddał się urokowi. Wpatrywał się w Liss z niekłamanym uwielbieniem.
– Potrzebujemy twojego samochodu – powiedziała łagodnie. – Gdzie masz kluczyki?
Jeremy się uśmiechnął, a ja zadrżałam. Sama odporna na uroki, silnie odczuwałam ich działanie na innych. Poza tym przez całe życie uczono mnie, że nie wolno wpływać na ludzi w taki sposób. Tymczasem chłopak już sięgał do kieszeni. Podał Liss pęk kluczy na grubym czerwonym łańcuchu.
– Dziękuję. – Lissa skinęła głową. – Gdzie zaparkowałeś?
– Na rogu ulicy – tłumaczył, patrząc na nią z rozmarzeniem. – Niedaleko Browna. Cztery domy dalej.
– Dziękuję – powtórzyła, cofając się. – Wracaj do nauki i zapomnij o tej rozmowie.
Jeremy posłusznie przytaknął. Pomyślałam, że skoczyłby w przepaść, gdyby go o to poprosiła. Wszyscy ludzie są podatni na uroki, ale on wydawał się wyjątkowo mało odporny. Tej nocy bardzo nam to pomogło.
– Prędzej – ponaglałam. – Musimy już iść.
Wyszłyśmy przed dom i podążyłyśmy we wskazanym przez chłopaka kierunku. Wciąż kręciło mi się w głowie po ukąszeniu. Potykałam się, nie byłam w stanie iść szybciej. Kilka razy o mało nie upadłam i Lissa musiała mnie podtrzymywać. Nadal czułam jej strach. Usiłowałam go odpędzić, ale mną również targał niepokój.
– Rose... Co się stanie, jeśli nas złapią? – wyszeptała.
– Wykluczone – odparłam stanowczo. – Nie dopuszczę do tego.
– Mogą nas śledzić...
– Już raz tak było, a przecież nie udało im się nas schwytać. Pojedziemy samochodem na stację i złapiemy pociąg do Los Angeles. Zgubią ślad.
Starałam się, żeby zabrzmiało to przekonująco. Zwykle potrafiłam ją uspokoić, miałam w tym wprawę. Ciągła ucieczka przed istotami, wśród których dorastałyśmy, stawiała nie lada wyzwania. Od dwóch lat bezustannie się przemieszczałyśmy, przenosiłyśmy do kolejnych szkół w nadziei, że wreszcie uda nam się którąś ukończyć. Właśnie rozpoczęłyśmy ostatni rok college’u i wydawało się, że w tym miejscu jesteśmy bezpieczne, a wolność jest na wyciągnięcie ręki.
Lissa nie powiedziała nic więcej, więc chyba mi uwierzyła. To ja podejmowałam decyzje i zmuszałam ją do działania. Często prowokowałam brawurowe akcje. Lissa była rozsądniejsza, zwykle długo nad czymś myślała, badała sytuację, zanim cokolwiek robiła. Obie metody miały wady i zalety, ale tamtej nocy potrzebowałyśmy mojej brawury. Czas naglił.
Zaprzyjaźniłyśmy się w dzieciństwie, gdy chodziłyśmy razem do przedszkola. Wychowawczyni posadziła nas koło siebie i poleciła poprawnie napisać nasze imiona i nazwiska – Wasylisa Dragomir i Rosemarie Hathaway. Uznałam, że stanowczo zbyt wiele od nas wymaga. Zareagowałam gwałtownie. Cisnęłam zeszytem w nauczycielkę i nazwałam ją faszystowską świnią. Nie wiedziałam, co znaczą te słowa, ale wydały mi się niezwykle trafne. W każdym razie osiągnęłam zamierzony cel.
Od tamtej pory stałyśmy się nierozłączne.
– Słyszysz? – spytała nagle.
Miała wyostrzone zmysły, wychwyciła ten dźwięk kilka sekund wcześniej niż ja. Ktoś nas gonił. Skrzywiłam się. Od samochodu dzieliło nas jeszcze około pięćdziesięciu metrów.
– Biegiem! – rzuciłam, chwytając ją za ramię.
– Przecież nie możesz...
– Prędzej!
Zebrałam resztki sił. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Straciłam sporo krwi, a w dodatku wciąż jeszcze nie ustał wpływ substancji z jej śliny. Zmuszałam mięśnie do biegu. Bębniłam piętami o betonowy chodnik, trzymając się kurczowo ramienia Lissy. W normalnych okolicznościach prześcignęłabym ją bez trudu, bo na dodatek biegła boso, ale byłam tak osłabiona, że musiałam się na niej oprzeć.
Kroki zbliżały się i stawały coraz głośniejsze. Przed oczami tańczyły mi czarne plamy. Widziałam już zieloną hondę Jeremy’ego. Boże, oby się nam udało...
Dobiegałyśmy do auta, gdy jakiś mężczyzna zagrodził nam drogę. Zatrzymałyśmy się gwałtownie. Odciągnęłam Lissę, szarpiąc ją za ramię. To on, człowiek, którego widziałam przez okno. Sporo od nas starszy, wyglądał na dwadzieścia parę lat. Nie pomyliłam się co do jego wzrostu, mógł mierzyć jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów. W innych okolicznościach – gdyby nie zamknął nam drogi ucieczki – pomyślałabym, że jest seksowny. Ciemne włosy związane z tyłu i brązowe oczy, a do tego długi płaszcz, coś w rodzaju prochowca.
Jednak w tamtej chwili jego uroda nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Był tylko przeszkodą, nie pozwalał nam wsiąść do samochodu i uciekać. Odgłosy kroków za nami przycichły. Mają nas. Czułam, że zbliżają się ze wszystkich stron, osaczają. Boże. Wysłali po nas co najmniej dwunastu strażników. Nawet królowa nie ma takiej świty.
Wpadłam w panikę. Nie myślałam logicznie i zareagowałam instynktownie. Przysunęłam się do Lissy i zasłoniłam ją przed mężczyzną, który dowodził całą bandą.
– Zostawcie ją – warknęłam. – Nie ważcie się jej tknąć.
Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, ale wyciągnął do mnie ręce w uspokajającym geście. Poczułam się jak zwierzę przed uśpieniem.
– Nie zrobię wam niczego złego – powiedział i postąpił krok naprzód.
Niedobrze.
Zaatakowałam. Skoczyłam na niego. Przerwałam treningi dwa lata temu, po naszej ucieczce. Nie przemyślałam tego ruchu, zadecydował impuls. Ale nie miałam szans. Był doświadczonym strażnikiem, nie wysłali po nas nowicjuszy. A ja wciąż słaniałam się na nogach, bliska omdlenia.
Był szybki. Zapomniałam już, jak sprawni są strażnicy, poruszają się zwinnie jak kobry. Zwalił mnie z nóg jednym błyskawicznym gestem, jakim odpędza się muchę. Straciłam równowagę. Nie sądzę, żeby chciał uderzyć tak mocno. Pewnie zamierzał tylko odsunąć mnie z drogi, ale nie wiedział, w jakim jestem stanie. Ziemia usunęła mi się spod nóg. Za chwilę walnę biodrem o twardy beton chodnika. Będzie bolało. Bardzo.
Nie upadłam.
Strażnik złapał mnie w ostatniej chwili. Kiedy odzyskałam chwiejną równowagę, zauważyłam, że bacznie mi się przygląda. Wpatrywał się w moją szyję. Oszołomienie przytępiło mi zmysły i nie od razu zorientowałam się, na co patrzy. Powoli uniosłam rękę i dotknęłam rany po ugryzieniu Lissy. Obejrzałam palce i zobaczyłam na nich plamę ciemnej, gęstej krwi. Zawstydzona potrząsnęłam głową i zasłoniłam się włosami.
Ciemne oczy mężczyzny spoczywały jeszcze przez chwilę na mojej szyi. Potem spojrzał mi w same źrenice. Wytrzymałam jego wzrok i wyszarpnęłam się z uścisku. Pozwolił na to, chociaż wiedziałam, że ma dość siły, żeby trzymać mnie tu przez całą noc. Walcząc z zawrotami głowy, przyprawiającymi o mdłości, znów przysunęłam się do Lissy, zbierając się do kolejnego ataku. Chwyciła mnie za rękę.
– Rose – powiedziała cicho. – Nie rób tego.
Jej słowa nie wywarły na mnie wrażenia, ale nakazała mi spokój w myślach. Przesłała mi polecenie przez łączącą nas mentalną pępowinę, a ja nie umiałam się jej oprzeć. Nie używała czaru wpływu, nie mogłaby rzucić go na mnie. A jednak musiałam jej usłuchać. Byłyśmy osaczone i bezbronne. Wiedziałam, że opór nie ma sensu. Czułam, jak opuszcza mnie napięcie. Zostałam pokonana.
Strażnik zauważył, że skapitulowałam. Podszedł teraz do Lissy. Miał spokojną twarz. Złożył jej zgrabny ukłon. Zaskoczyło mnie to, bo był naprawdę wysoki.
– Nazywam się Dymitr Bielikow – powiedział. Wychwyciłam w jego głosie słaby rosyjski akcent. – Przybyłem, by odwieźć panią z powrotem do Akademii Świętego Władimira, księżniczko.