Akademia wampirów 4. Przysięga krwi - Richelle Mead - ebook

Akademia wampirów 4. Przysięga krwi ebook

Richelle Mead

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

 

Przysięgi, wyzwania i odległe podróże w czwartym tomie serii AKADEMIA WAMPIRÓW

 

Rose pokochała Dymitra nad życie. Przysięgła mu także śmierć…

 

Atak na Akademię Świętego Władimira wstrząsnął światem morojów i pochłonął wiele istnień. Ale los tych, którzy zostali porwani przez strzygi, jest jeszcze gorszy. Wśród uznanych za zaginionych znajduje się Dymitr Bielikow, ukochany Rose Hathaway.

 

Rose staje przed najtrudniejszą decyzją w swoim osiemnastoletnim życiu. Czy wierna swej misji zostanie w szkole i będzie chronić najlepszą przyjaciółkę Lissę jako jej strażniczka? A może, idąc za głosem serca i spełniając przysięgę złożoną Dymitrowi, opuści mury Akademii i ruszy na poszukiwanie zaginionego mężczyzny?
Oboje kiedyś uznali, że woleliby być martwi, niż zostać strzygami. Jednak jeśli Rose znajdzie Dymitra na końcu świata, to czy będzie dość silna, by go zabić? I czy on będzie chciał, by to zrobiła?

 

Serial na podstawie Akademii wampirów, którego twórczyniami są Julie Plec (odpowiedzialna za sukces m.in. Pamiętników wampirów) i Marguerite Macintyre, można obejrzeć na platformie SkyShowtime.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 491

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Vam­pire Aca­demy. Blood Pro­mise
Co­py­ri­ght © 2009 by Ri­chelle Mead All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two „Na­sza Księ­gar­nia”, War­szawa 2011 Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2025
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Ko­rekta: JO­LANTA KU­CHAR­SKA
Pro­jekt okładki: ILONA GO­STYŃ­SKA-RYM­KIE­WICZ
Fo­to­gra­fia na okładce: AL­LAI / Adobe Stock Pho­tos
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67784-73-3
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­twolin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niaktik­tok.com/@po­rad­nia_k
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pa­mięci mo­jej babci, krew­kiej damy z Po­łu­dniaoraz naj­lep­szej ku­charki, jaką znam.

Pro­log

W dzie­wią­tej kla­sie mia­łam na­pi­sać wy­pra­co­wa­nie na te­mat pew­nego wier­sza. Na­dal pa­mię­tam je­den wers: „Gdy­byś nie miał otwar­tych oczu, nie roz­po­znał­byś róż­nicy mię­dzy jawą a snem”. Nie ro­zu­mia­łam wów­czas, co to zna­czy. Wciąż my­śla­łam o pew­nym chło­paku z klasy i nie mia­łam głowy do ana­liz li­te­rac­kich. Te­raz, trzy lata póź­niej, po­ję­łam sens owych słów.

Są dni, kiedy bu­dzę się z na­dzieją, że to wszystko, co ostat­nio za­szło, tylko mi się śniło. Je­stem Śpiącą Kró­lewną, a kosz­mar, jaki prze­ży­wam, lada mo­ment się roz­wieje i będę mo­gła po­ślu­bić uko­cha­nego księ­cia, a po­tem żyć z nim długo i szczę­śli­wie.

Tym­cza­sem nic w mo­jej naj­bliż­szej przy­szło­ści nie za­po­wiada szczę­śli­wego za­koń­cze­nia. Książę? Cóż, to długa hi­sto­ria. Męż­czy­zna, któ­rego ko­cha­łam, prze­mie­nił się w wam­pira, a do­kład­nie w strzygę.

W moim świe­cie ist­nieją dwa ga­tunki wam­pi­rów, żyją w ta­jem­nicy przed ludźmi. Mo­roje mają do­brą na­turę. Wła­dają ma­gią ży­wio­łów i nie za­bi­jają dla krwi. Strzygi są nie­śmier­tel­nymi wam­pi­rami o cho­rych du­szach. Pi­jąc krew ofiary, niosą śmierć. Mo­roje się ro­dzą, strzygi zo­stają prze­mie­nione – siłą lub z wła­snego wy­boru. Prze­cho­dzą wów­czas na stronę zła.

Dy­mi­tra, mo­jego uko­cha­nego, prze­isto­czono w strzygę wbrew jego woli pod­czas mi­sji ra­tun­ko­wej, w któ­rej i ja bra­łam udział, po tym jak strzygi wdarły się na te­ren na­szej szkoły i upro­wa­dziły grupę mo­ro­jów oraz dam­pi­rów. Dam­piry są pół wam­pi­rami, pół ludźmi, isto­tami ob­da­rzo­nymi siłą i wy­trzy­ma­ło­ścią czło­wieka, jak rów­nież wy­ostrzo­nymi zmy­słami i prze­ni­kli­wo­ścią mo­ro­jów. Na­leżę do ich ro­dzaju. Je­ste­śmy szko­leni na straż­ni­ków, przy­szłych opie­ku­nów mo­ro­jów. Dy­mitr także był jed­nym z nas.

Kiedy stał się strzygą, świat mo­ro­jów uznał go za zmar­łego. W pew­nym sen­sie słusz­nie. Lu­dzie lub wam­piry prze­isto­czeni w strzygi bez­pow­rot­nie że­gnają się z do­tych­cza­so­wym ży­ciem, ula­tuje z nich wszel­kie do­bro. Nie­ważne, czy prze­miana była ich wła­snym wy­bo­rem, czy nie. Stają się źli i okrutni, jak wszyst­kie strzygi. Dużo ła­twiej by­łoby wy­obra­żać so­bie, że ich du­sze tra­fiły do nieba lub na­ro­dziły na nowo, niż wie­dzieć, iż że­rują nocą na nie­win­nych ofia­rach. Ja jed­nak wciąż nie mogę za­po­mnieć Dy­mi­tra ani po­go­dzić się z fak­tem, że on nie żyje. Ko­cha­łam go. Łą­czyła nas szcze­gólna więź, nie­mal sta­no­wi­li­śmy jed­ność. Moje serce na­dal nie chce po­zwo­lić mu odejść. Zmie­nił się w be­stię, a mimo to cią­gle nie daje mi spo­koju świa­do­mość, że on wciąż gdzieś tam jest. Nie za­po­mnia­łam jed­nak na­szej daw­nej roz­mowy, kiedy oboje zgod­nie stwier­dzi­li­śmy, że wo­le­li­by­śmy umrzeć – osta­teczną śmier­cią – niż cho­dzić po świe­cie jako strzygi.

Opła­ki­wa­łam stratę Dy­mi­tra, lecz po­sta­no­wi­łam speł­nić jego ży­cze­nie. Mu­szę go od­na­leźć, na­wet je­śli te­raz stał się zu­peł­nie obcą istotą. Mu­szę go za­bić, by uwol­nić jego du­szę od ciem­no­ści. Je­stem pewna, że tego wła­śnie by pra­gnął Dy­mitr, któ­rego ko­cha­łam.

Nie­ła­two uśmier­cić strzygę. To be­stie ob­da­rzone nie­spo­ty­kaną siłą i zręcz­no­ścią. Nie znają li­to­ści. Udało mi się za­bić kilka – to praw­dziwy wy­czyn dla osiem­na­sto­latki. Zda­wa­łam so­bie jed­nak sprawę, że po­ko­na­nie Dy­mi­tra to o wiele więk­sze wy­zwa­nie, pod wzglę­dem za­równo fi­zycz­nym, jak i uczu­cio­wym.

Od chwili, kiedy zde­cy­do­wa­łam się je pod­jąć, z tru­dem ra­dzi­łam so­bie z emo­cjami. Wie­dzia­łam, że po­ścig za Dy­mi­trem wy­wróci moje ży­cie do góry no­gami (nie wspo­mi­na­jąc o tym, że w walce z nim mo­głam prze­grać). Wciąż by­łam uczen­nicą Aka­de­mii, od jej ukoń­cze­nia dzie­liło mnie kilka mie­sięcy i nie zo­sta­łam jesz­cze peł­no­prawną straż­niczką. Każdy dzień spę­dzony przeze mnie w szkole – znaj­du­ją­cej się w od­le­głym od sie­dzib ludz­kich i do­brze chro­nio­nym miej­scu – ozna­czał dla Dy­mi­tra błą­ka­nie się po świe­cie w znie­na­wi­dzo­nej, od­ra­ża­ją­cej po­staci. Ko­cha­łam go zbyt mocno, by na to po­zwo­lić. Mu­sia­łam prze­rwać na­ukę i wkro­czyć do świata lu­dzi. Po­rzu­cić miej­sce, w któ­rym spę­dzi­łam pra­wie całe ży­cie.

Ta de­cy­zja wią­zała się rów­nież z roz­sta­niem z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką Lissą, czyli Wa­sy­lissą Dra­go­mir. Lissa jest mo­rojką, ostat­nią dzie­dziczką jed­nego z kró­lew­skich ro­dów. Po skoń­cze­niu szkoły mia­łam ofi­cjal­nie zo­stać jej straż­niczką, a po­ścig za Dy­mi­trem ni­we­czył na­szą wspólną przy­szłość. Nie­stety, nie mia­łam wy­boru.

Z Lissą łą­czy mnie przy­jaźń... a także coś wię­cej. Mo­roje spe­cja­li­zują się we wła­da­niu ży­wio­łami. Za sprawą swo­ich ma­gicz­nych mocy po­tra­fią za­pa­no­wać nad zie­mią, po­wie­trzem, wodą lub ogniem. Jesz­cze nie­dawno są­dzi­li­śmy, że ist­nieją tylko cztery ży­wioły. Po­tem oka­zało się, że jest i piąty: ży­wioł du­cha.

Lissa zo­stała nim ob­da­rzona jako jedna z nie­licz­nych mo­ro­jów. Nie wie­dzie­li­śmy pra­wie nic o tej dzie­dzi­nie. Wy­da­wało się, że wiąże się ona z po­sia­da­niem pa­rap­sy­chicz­nej mocy. Lissa po­tra­fił wy­wie­rać wpływ na in­nych, może na­giąć każ­dego do swo­jej woli. Ma też dar uzdra­wia­nia, który od­mie­nił moje losy. Umar­łam w wy­padku sa­mo­cho­do­wym, w któ­rym zgi­nęli także ro­dzice Lissy. Nie zda­jąc so­bie sprawy z tego, co robi, przy­ja­ciółka przy­wo­łała mnie z po­wro­tem do ży­cia, a tym sa­mym utwo­rzyła mię­dzy nami psy­chiczną więź. Od tam­tej pory po­tra­fię czy­tać w jej my­ślach. Wiem, co czuje i co się z nią dzieje, kiedy ma kło­poty. Nie­dawno od­kry­ły­śmy rów­nież, że wi­dzę du­chy, które nie opu­ściły jesz­cze tego świata. Ta zdol­ność jest kło­po­tliwa i sta­ram się nad nią za­pa­no­wać za wszelką cenę. Ów dar na­zwano po­ca­łun­kiem cie­nia.

Szcze­gólna więź z Lissą czy­niła mnie ide­alną kan­dy­datką na jej straż­niczkę. Przy­się­ga­łam, że będę bro­nić ostat­niej Dra­go­mi­równy do końca ży­cia, ale wtedy po­ja­wił się po­stawny, wspa­niały, wa­leczny Dy­mitr i wszystko zmie­nił. Sta­nę­łam przed trud­nym wy­bo­rem: chro­nić Lissę czy uwol­nić du­szę uko­cha­nego. Ko­niecz­ność pod­ję­cia de­cy­zji ła­mała mi serce, cier­pia­łam i nie umia­łam po­wstrzy­mać łez. Roz­sta­nie z Lissą prze­bie­gło dra­ma­tycz­nie. Przy­jaź­nimy się od cza­sów przed­szkola i to odej­ście było szo­kiem dla nas obu. Lissa ni­czego nie po­dej­rze­wała. Ukry­wa­łam przed nią ro­mans z Dy­mi­trem. Był moim na­uczy­cie­lem, sie­dem lat star­szym. Jego rów­nież wy­zna­czono na straż­nika Lissy. Oboje sta­ra­li­śmy się wy­przeć uczu­cia, wie­dząc, że na­szym za­da­niem jest za­pew­nić Lis­sie bez­pie­czeń­stwo, i ma­jąc świa­do­mość, że zwią­zek bę­dzie prze­szkodą w tre­nin­gach.

Fakt, że sta­ra­łam się uni­kać Dy­mi­tra – choć była to moja wła­sna de­cy­zja – od­da­lił mnie jed­nak od Lissy. Czu­łam do niej żal. Po­win­nam była z nią po­roz­ma­wiać, wy­znać, że nie chcę, by moje ży­cie zo­stało za­pla­no­wane z góry. Uwa­ża­łam za nie­spra­wie­dli­wość losu to, że Lissa może po­stę­po­wać we­dług swo­jego uzna­nia i ko­chać, kogo ze­chce, pod­czas gdy ja mu­szę po­świę­cić swoje szczę­ście dla jej bez­pie­czeń­stwa. Ale jest moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką i za nic nie chcia­łam jej zra­nić. Dar wła­da­nia ży­wio­łem du­cha czyni ją szcze­gól­nie wraż­liwą. Może po­paść w obłęd. Ukry­wa­łam więc swoje uczu­cia tak długo, aż w końcu wzięły nade mną górę i zde­cy­do­wa­łam się opu­ścić Aka­de­mię oraz przy­ja­ciółkę na za­wsze.

Po­śród du­chów, które wi­dy­wa­łam, był Ma­son, przy­ja­ciel za­mor­do­wany przez strzygę. To on po­wie­dział mi, że Dy­mitr wró­cił do swo­jej oj­czy­zny, na Sy­be­rię. Wkrótce po­tem du­sza Ma­sona od­na­la­zła spo­kój i opu­ściła ten świat, a ja nie zdą­ży­łam go za­py­tać, w ja­kim miej­scu na Sy­be­rii mam szu­kać Dy­mi­tra. Wy­ru­szy­łam więc w drogę po omacku, nie zna­jąc lu­dzi ani ję­zyka, któ­rym mó­wili. Po­je­cha­łam speł­nić obiet­nicę, jaką so­bie zło­ży­li­śmy.

Po dłu­giej sa­mot­nej po­dróży do­tar­łam do Sankt Pe­ters­burga. Przez cały czas mia­łam się na bacz­no­ści. Po­sta­no­wi­łam od­na­leźć Dy­mi­tra mimo lęku, że je­śli zdo­łam zre­ali­zo­wać swój sza­lony plan, męż­czy­zna, któ­rego ko­cha­łam, odej­dzie na za­wsze z tego świata. A ja prze­cież nie wy­obra­ża­łam so­bie ży­cia bez niego.

Cała sy­tu­acja wy­da­wała się nie­re­alna. „Kto wie – my­śla­łam. – Może to nie dzieje się na­prawdę, może przy­da­rza się ko­muś in­nemu. Za­raz się obu­dzę i prze­ko­nam, że Lissa i Dy­mitr mają się świet­nie, je­ste­śmy ra­zem, a Dy­mitr uśmiech­nie się, przy­tuli mnie i po­wie, że wszystko bę­dzie do­brze”. Chcia­łam, by ostat­nie wy­da­rze­nia oka­zały się tylko złym snem.

Ale wie­dzia­łam, że to nie­moż­liwe.

Roz­dział 1

Ktoś mnie śle­dził. Co za iro­nia, to prze­cież ja tro­pi­łam ko­goś od kilku ty­go­dni. Po­cie­sza­łam się my­ślą, że to nie strzyga za mną po­dąża. Wy­czu­ła­bym to od razu. Jedną z za­let po­ca­łunku cie­nia jest zdol­ność wy­czu­wa­nia nie­umar­łych. Ob­ja­wia się sil­nymi mdło­ściami, ale je­stem wdzięczna ciału za ten wcze­sny sys­tem ostrze­ga­nia. Po­czu­łam ulgę, że ten, kto mnie śle­dził, nie jest śmier­tel­nie szyb­kim, bez­li­to­snym wam­pi­rem. Ostat­nio mia­łam z nimi wiele do czy­nie­nia.

Po­dej­rze­wa­łam, że śle­dzi mnie ja­kiś dam­pir, za­pewne ktoś zna­jomy. Po­ru­szał się za­dzi­wia­jąco nie­zgrab­nie. Sły­sza­łam wy­raź­nie jego kroki na bruku ulic po­grą­żo­nych w ciem­no­ści i raz do­strze­głam cień.

Wszystko za­częło się wcze­śniej w Sło­wiku. „Sło­wik” to wła­ści­wie tłu­ma­cze­nie na­zwy klubu. Ory­gi­nal­nej nie po­tra­fię wy­mó­wić – nie znam ro­syj­skiego. W Sta­nach Sło­wik jest do­brze znany wśród bo­ga­tych mo­ro­jów po­dró­żu­ją­cych za gra­nicę. Te­raz zro­zu­mia­łam dla­czego. Nie­za­leż­nie od pory dnia czy nocy go­ście przy­cho­dzili tu ubrani jak na car­ski bal. Zresztą samo miej­sce wy­glą­dało jak prze­nie­sione z car­skich cza­sów. Ściany z ko­ści sło­nio­wej były po­kryte zło­tymi zdo­bie­niami. Przy­po­mi­nało to Pa­łac Zi­mowy, re­zy­den­cję po­cho­dzącą z okresu świet­no­ści ca­rów. Od­wie­dzi­łam ją, kiedy przy­je­cha­łam do Sankt Pe­ters­burga.

Wy­tworne kan­de­la­bry z wo­sko­wymi świe­cami rzu­cały blask na de­ko­ra­cje ze złota. W prze­stron­nej ja­dalni umiesz­czono stoły przy­kryte ak­sa­mi­tem i prze­pie­rze­nia dla go­ści uszyte z tej sa­mej tka­niny. Z holu można było wejść do baru, w któ­rym mo­gli swo­bod­nie ga­wę­dzić. Tego wie­czoru, kiedy zaj­rza­łam tam po raz pierw­szy, za­pla­no­wano wy­stęp ze­społu, który miał przy­gry­wać do tańca.

Kiedy przy­je­cha­łam do mia­sta przed kil­koma ty­go­dniami, nie za­przą­ta­łam so­bie głowy wi­zytą w osła­wio­nym klu­bie. Są­dzi­łam aro­gancko, że od razu od­najdę mo­ro­jów, któ­rzy po­da­dzą mi ad­res domu ro­dzin­nego Dy­mi­tra na Sy­be­rii. Skoro nie mia­łam po­ję­cia, gdzie go szu­kać, naj­roz­sąd­niej­sze wy­da­wało się od­wie­dze­nie miej­sco­wo­ści, w któ­rej mój uko­chany do­ra­stał. Szko­puł w tym, że nie wie­dzia­łam, gdzie to jest. Po­trze­bo­wa­łam po­mocy mo­ro­jów. W Ro­sji znaj­do­wało się wiele osie­dli i wspól­not dam­pi­rów, ale nie sły­sza­łam o żad­nym ulo­ko­wa­nym na Sy­be­rii. Li­czy­łam na to, że tu­tejsi będą wie­dzieli, gdzie uro­dził się Dy­mitr. Nie­stety, mo­roje miesz­ka­jący wśród lu­dzi do­sko­nale się ukry­wali. Spraw­dzi­łam kilka miejsc, które wy­glą­dały mi na ich sie­dziby, ale bez re­zul­ta­tów. A bez po­mocy nie mia­łam szans za­koń­czyć swo­jej mi­sji.

Osta­tecz­nie po­sta­no­wi­łam ro­zej­rzeć się w Sło­wiku, co nie było ła­twym za­da­niem. Osiem­na­sto­latka miała marne szanse, żeby wmie­szać się w tłum od­wie­dza­jący naj­bar­dziej eli­tarny klub w mie­ście. Na szczę­ście szybko od­kry­łam, że kosz­towne ciu­chy i wy­so­kie na­piwki za­ła­twią sprawę. Po ja­kimś cza­sie per­so­nel klubu za­czął mnie roz­po­zna­wać i na­wet je­śli moja obec­ność wy­da­wała im się dziwna, nie ko­men­to­wali jej i za­wsze chęt­nie wska­zy­wali mi ulu­biony sto­lik w ką­cie sali. Pew­nie są­dzili, że je­stem córką ja­kie­goś po­ten­tata albo po­li­tyka. Mia­łam pie­nią­dze i to im wy­star­czało.

Od­wie­dzi­łam klub kilka nocy z rzędu. Sło­wik mógł być miej­scem spo­tkań tu­tej­szych mo­ro­jów, lecz by­wali w nim także lu­dzie. Z po­czątku my­śla­łam na­wet, że wy­łącz­nie oni. Wie­czory pły­nęły, a tłum gęst­niał. Roz­glą­da­łam się wśród osób stło­czo­nych przy sto­li­kach i ba­rze, lecz wciąż nie do­strze­ga­łam mo­ro­jów. W pew­nej chwili zwró­ci­łam uwagę na ko­bietę z dłu­gimi wło­sami w ko­lo­rze pla­tyny, która po­ja­wiła się w holu z grupą zna­jo­mych. Na mo­ment sta­nęło mi serce. Ko­bieta była od­wró­cona do mnie ple­cami i z da­leka wy­glą­dała zu­peł­nie jak Lissa. W pierw­szej chwili po­my­śla­łam, że mnie od­na­la­zła. Nie wie­dzia­łam, czy mam się cie­szyć, czy bać. Tę­sk­ni­łam za przy­ja­ciółką bar­dziej, niż można so­bie wy­obra­zić, jed­no­cze­śnie jed­nak nie chcia­łam, by an­ga­żo­wała się w moją ry­zy­kowną wy­prawę. Na­gle tamta ko­bieta ob­ró­ciła się twa­rzą do mnie. Nie była Lissą. Ani na­wet mo­rojką. Po­woli mój od­dech się uspo­ka­jał.

W końcu, mniej wię­cej przed ty­go­dniem, zo­ba­czy­łam ich. Grupa ko­biet mo­ro­jek przy­szła do klubu na późny lunch w to­wa­rzy­stwie dwojga straż­ni­ków, ko­biety i męż­czy­zny, któ­rzy sie­dzieli obok nich czuj­nie i ci­cho, pod­czas gdy ich pod­opieczne plot­ko­wały i za­śmie­wały się przy po­po­łu­dnio­wym szam­pa­nie. Nie mo­głam po­zwo­lić, by wam­piry mnie roz­po­znały. Dla tych, któ­rzy wie­dzą, kogo szu­kają, mo­roje są ła­twi do roz­po­zna­nia: wy­żsi niż więk­szość lu­dzi, bla­dzi i nie­na­tu­ral­nie smu­kli. Uśmie­chają się w spe­cy­ficzny spo­sób – za­ci­ska­jąc usta, żeby ukryć kły. Dam­piry, w któ­rych ży­łach pły­nie ludzka krew, wy­glą­dają... Cóż, jak lu­dzie.

I ja taka się wy­da­wa­łam nie­świa­do­memu ludz­kiemu oku. Mie­rzę około stu sie­dem­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów i w po­rów­na­niu z wy­chu­dzo­nymi jak mo­delki mo­roj­kami je­stem nie­mal atle­tycz­nej bu­dowy i mam biust. Geny nie­zna­nego ojca Turka oraz czas spę­dzony na słońcu nadały mo­jej skó­rze brą­zo­wawy od­cień, pa­su­jący do dłu­gich, pra­wie czar­nych wło­sów oraz ciem­nych oczu. Jed­nakże ci, któ­rzy wy­cho­wali się w świe­cie mo­ro­jów, po­tra­fili po uważ­nych oglę­dzi­nach roz­po­znać we mnie dam­pira. Nie wiem, na ja­kiej pod­sta­wie – może in­stynk­tow­nie wy­czu­wali po­kre­wień­stwo.

Mu­sia­łam stać się nie­wi­doczna dla swo­jego bez­pie­czeń­stwa. Straż­nicy nie po­winni mnie roz­po­znać. Sie­dzia­łam więc w ką­cie, je­dząc ka­wior i uda­jąc, że czy­tam książkę. Tak mię­dzy nami, ka­wior zu­peł­nie mi nie sma­kuje, ale Ro­sja­nie po­dają go wszę­dzie, szcze­gól­nie w luk­su­so­wych lo­ka­lach. Drugą rów­nie po­pu­larną po­trawą jest tu­taj barszcz, czyli zupa z bu­ra­ków. Rzadko ku­si­łam się na da­nia ser­wo­wane w Sło­wiku, naj­czę­ściej koń­czy­łam po­si­łek w McDo­nal­dzie. Wpraw­dzie ro­syj­skie bary róż­nią się od ame­ry­kań­skich, ale trzeba coś jeść. Mu­sia­łam pro­wa­dzić ob­ser­wa­cję mo­ro­jów ostroż­nie, żeby nie wzbu­dzić po­dej­rzeń ich straż­ni­ków, i to była praw­dziwa próba. Dam­piry nie miały po­wo­dów do obaw – strzygi nie po­ka­zują się za dnia – ale, jak przy­stało na do­brych opie­ku­nów, przez cały czas czuj­nie kon­tro­lo­wały salę. Prze­szłam ta­kie samo szko­le­nie, zna­łam ich me­tody i dzięki temu uda­wało mi się nie zwra­cać na sie­bie uwagi.

Za­uwa­ży­łam, że do klubu czę­sto za­glą­dały mo­rojki. Przy­cho­dziły za­zwy­czaj póź­nym po­po­łu­dniem. Aka­de­mia Świę­tego Wła­di­mira bu­dziła się nocą, ale mo­roje i dam­piry ży­jące wśród lu­dzi przy­sto­so­wy­wały się do dzien­nego trybu ży­cia albo wy­bie­rały pory mię­dzy nocą a dniem. Przez krótki czas za­sta­na­wia­łam się, czy nie po­dejść do tej grupy, chcia­łam na­wet po­roz­ma­wiać ze straż­ni­kami, lecz in­tu­icja mnie po­wstrzy­my­wała. Je­śli ktoś wie­dział, gdzie znaj­duje się mia­sto dam­pi­rów, mu­sieli to być mo­roje męż­czyźni. Wielu ich od­wie­dzało po­dobne miej­sca w na­dziei na ła­twy ro­mans z dam­pi­rzy­cami. Po­sta­no­wi­łam za­cze­kać jesz­cze ty­dzień. Je­śli do tej pory nie po­znam męż­czyzn, spró­buję do­wie­dzieć się cze­goś od ko­biet.

Na­resz­cie parę dni temu po­ja­wiło się dwóch mo­ro­jów. Przy­szli do klubu póź­nym wie­czo­rem, kiedy im­preza roz­krę­ciła się na do­bre. Obaj byli mniej wię­cej dzie­sięć lat starsi ode mnie, nie­ziem­sko przy­stojni i ubrani w szy­kowne gar­ni­tury oraz je­dwabne kra­waty. Są­dząc po ich wy­nio­słym za­cho­wa­niu, mo­głam się za­ło­żyć o okrą­głą sumkę, że na­le­żeli do ro­dów kró­lew­skich. Poza tym każdy miał swo­jego straż­nika. Po tym pierw­szym spo­tka­niu wi­dy­wa­łam ich czę­ściej. Za­wsze to­wa­rzy­szyli im ci sami straż­nicy – mło­dzi męż­czyźni w ele­ganc­kich gar­ni­tu­rach, czujni i uważni.

Mo­roje szu­kali to­wa­rzy­stwa ko­biet. Ad­o­ro­wali wszyst­kie, na­wet śmier­tel­niczki. Za­uwa­ży­łam jed­nak, że ni­gdy nie opusz­czali klubu z ludz­kimi ko­bie­tami. W świe­cie mo­ro­jów obo­wią­zują ry­go­ry­styczne za­sady. Od se­tek lat trzy­mają się z dala od lu­dzi, oba­wia­jąc się zde­ma­sko­wa­nia przez rasę, która prze­wyż­sza ich li­czeb­no­ścią i po­zy­cją.

Oczy­wi­ście to, że nie wy­cho­dzili z klubu ze śmier­tel­nicz­kami, nie zna­czy, że byli ska­zani na sa­mot­ność. Każ­dego wie­czoru mo­gli li­czyć na to­wa­rzy­stwo dam­pi­rzyc. Co noc po­ja­wiały się nowe. Ubrane w dłu­gie suk­nie, zbyt mocno uma­lo­wane, upi­jały się i za­śmie­wały gło­śno ze wszyst­kiego, co tamci mó­wili, a co za­pewne nie za­wsze było za­bawne. Miały za­zwy­czaj roz­pusz­czone włosy, lecz cza­sem prze­chy­lały głowy tak, że po­ka­zy­wały szyje no­szące ślady uką­szeń. Ta­kie ko­biety to dziwki, które po­zwa­lają mo­ro­jom pić swoją krew w cza­sie seksu. Po­dobne prak­tyki są za­ka­zane, to­też nikt nie mówi o nich gło­śno.

Za­mie­rza­łam od­cią­gnąć jed­nego z mo­ro­jów z dala od czuj­nych oczu jego straż­nika i za­dać mu kilka py­tań. Nie­stety, oka­zało się to nie­moż­liwe. Opie­ku­no­wie nie spusz­czali wzroku z pod­opiecz­nych. Pró­bo­wa­łam ich śle­dzić, ale przed wej­ściem do klubu za­wsze cze­kała na nich ele­gancka li­mu­zyna. Zni­kali w niej, uda­rem­nia­jąc mi po­ścig. To było fru­stru­jące.

Osta­tecz­nie po­sta­no­wi­łam po­dejść do ca­łej grupy, ry­zy­ku­jąc, że zo­stanę roz­po­znana przez straż­ni­ków. Nie wie­dzia­łam, czy je­stem po­szu­ki­wana ani czy mo­roje za­in­te­re­sują się, kim je­stem. Może prze­sa­dza­łam z ostroż­no­ścią i nikt nie prze­jął się, że opu­ści­łam Aka­de­mię. Ale je­śli było ina­czej, mój ry­so­pis z pew­no­ścią tra­fił do straż­ni­ków na ca­łym świe­cie. Mimo że skoń­czy­łam już osiem­na­ście lat, z pew­no­ścią zna­leź­liby się tacy, któ­rzy od­sta­wi­liby mnie z po­wro­tem do Sta­nów, czy tego bym chciała, czy nie. A ja nie mogę wró­cić, za­nim nie od­najdę Dy­mi­tra.

Mia­łam wła­śnie po­dejść do grupki mo­ro­jów, kiedy jedna z dam­pi­rzyc ode­szła od sto­lika i sta­nęła przy ba­rze. Straż­nicy ob­ser­wo­wali ją, rzecz ja­sna, bez szcze­gól­nego za­in­te­re­so­wa­nia. Kon­cen­tro­wali się głów­nie na mo­ro­jach. Do tej pory uwa­ża­łam, że naj­lep­szym źró­dłem in­for­ma­cji o miej­scu po­bytu dam­pi­rów są mo­roje, te­raz po­my­śla­łam, że nikt nie bę­dzie wie­dział wię­cej na ten te­mat niż dam­pi­rzyca, dziwka krwi.

Wsta­łam i ru­szy­łam nie­dba­łym kro­kiem do baru, jak­bym chciała za­mó­wić drinka. Sta­nę­łam w po­bliżu tam­tej ko­biety. Miała ja­sne włosy, była ubrana w sre­brzy­stą po­ły­sku­jącą suk­nię. Gdy na nią pa­trzy­łam, opa­dły mnie wąt­pli­wo­ści, czy moja pro­sta czarna su­kienka z sa­tyny pre­zen­tuje się rów­nie ele­gancko. Przy dam­pi­rzycy mu­sia­łam wy­glą­dać ra­czej prze­cięt­nie. Każdy jej ruch – na­wet spo­sób, w jaki stała – był wy­stu­dio­wany jak u tan­cerki. Bar­man na­le­wał drinki in­nym go­ściom. Uzna­łam, że mu­szę ją za­gad­nąć. Te­raz albo ni­gdy. Na­chy­li­łam się do niej.

– Mó­wisz po an­giel­sku?

Pod­sko­czyła ze zdzi­wie­nia. Była star­sza, niż się spo­dzie­wa­łam, choć do­sko­nale ma­sko­wała wiek ma­ki­ja­żem. Bły­ska­wicz­nie oce­niła mnie prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem nie­bie­skich oczu. Wie­działa, kim je­stem.

– Tak – od­parła ostroż­nie z sil­nym ro­syj­skim ak­cen­tem.

– Szu­kam pew­nego mia­sta... Miej­sca, gdzie żyją dam­piry, gdzieś na Sy­be­rii. Wiesz, o czym mó­wię? Mu­szę tam do­trzeć.

Przy­glą­dała mi się uważ­nie z nie­od­gad­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy. Po­my­śla­łam, że rów­nie do­brze może być straż­niczką. Moż­liwe, że prze­szła szko­le­nie.

– Od­puść – rzu­ciła krótko. – Nie warto.

Od­wró­ciła się do bar­mana, który wła­śnie ser­wo­wał ko­muś nie­bie­ski kok­tajl z wi­sienką.

Do­tknę­łam jej ra­mie­nia.

– Mu­szę zna­leźć to mia­sto. Pe­wien męż­czy­zna... – za­jąk­nę­łam się. A obie­cy­wa­łam so­bie, że będę chłodna i rze­czowa. Sama myśl o Dy­mi­trze spra­wiła, że serce pod­sko­czyło mi do gar­dła. Jak mam jej wszystko wy­ja­śnić? Po­wie­dzieć, że wy­ru­szy­łam w długą drogę w nie­znane, po­szu­ku­jąc męż­czy­zny, który był dla mnie ca­łym świa­tem, ale prze­mie­nił się w strzygę i te­raz mu­szę go za­bić? Na­wet w tej chwili mia­łam przed oczami jego cie­płe brą­zowe oczy, czu­łam jego dło­nie na swoim ciele. Prze­by­łam ocean, a wciąż nie wie­dzia­łam, czy zdo­łam wy­peł­nić tę stra­ceń­czą mi­sję.

Skup się, Rose.

Dam­pi­rzyca znów pa­trzyła na mnie.

– On nie jest tego wart – po­wie­działa, błęd­nie in­ter­pre­tu­jąc moje słowa. Na pewno uznała, że je­stem nie­szczę­śli­wie za­ko­chana i ści­gam daw­nego chło­paka. Wła­ści­wie nie­wiele się my­liła. – Je­steś bar­dzo młoda... Jesz­cze nie jest za późno. Ra­dzę uni­kać kło­po­tów. – Spo­glą­dała na mnie obo­jęt­nie, ale wy­czu­łam smu­tek w jej gło­sie. – Zrób coś ze swoim ży­ciem. Trzy­maj się z da­leka od tego miej­sca.

– Wiesz, gdzie się znaj­duje to mia­sto! – wy­krzyk­nę­łam. By­łam zbyt spięta i zmę­czona, żeby tłu­ma­czyć tej ko­bie­cie, iż nie za­mie­rzam zo­stać dziwką sprze­da­jącą krew. – Mu­sisz mi po­wie­dzieć. Pro­szę! Mu­szę tam po­je­chać.

– Ja­kiś pro­blem?

Oby­dwie od­wró­ci­ły­śmy głowy. Spoj­rza­łam pro­sto w su­rowe oczy straż­nika. Szlag. Dam­pi­rzyca nie była ich pod­opieczną, lecz za­uwa­żyli, że ktoś ją za­cze­pił. Straż­nik wy­glą­dał na nie­wiele star­szego niż ja. Po­sła­łam mu słodki uśmiech. Może nie pre­zen­to­wa­łam się rów­nie olśnie­wa­jąco jak ta ko­bieta, ale wie­dzia­łam, że moje nogi ro­bią wra­że­nie na męż­czy­znach. Li­czy­łam na to, że dam­pir nieco zmięk­nie. Cóż, po­my­li­łam się. Jego nie­ustę­pliwe spoj­rze­nie mó­wiło, że moje wdzięki nie po­wa­liły go na ko­lana. Nie da­wa­łam za wy­graną w na­dziei, że może się cze­goś do­wiem.

– Szu­kam mia­sta na Sy­be­rii, gdzie miesz­kają dam­piry. Wiesz, gdzie to jest?

Na­wet nie mru­gnął.

– Nie.

Wspa­niale, nie ma co. Oboje zgry­wali nie­przy­stęp­nych.

– Może twój szef wie? – cią­gnę­łam nie­win­nie, ufa­jąc, że wy­dam mu się kan­dy­datką na dziwkę. Skoro dam­piry nie chciały nic po­wie­dzieć, może mo­roje się zła­mią? – Po­my­śla­łam, że ma ochotę na to­wa­rzy­stwo i za­mieni ze mną parę słów.

– Już ma to­wa­rzy­stwo – od­parł straż­nik sta­now­czo. – Wię­cej mu nie trzeba.

Nie prze­sta­łam się uśmie­chać.

– Je­steś pe­wien? – na­le­ga­łam. – Może po­win­ni­śmy spy­tać jego?

– Nie. – Dam­pir był nie­ugięty.

W tym jed­nym sło­wie usły­sza­łam wy­zwa­nie i roz­kaz „Odejdź”. Bez wa­ha­nia za­ata­ko­wałby każ­dego, kto za­gro­ziłby jego panu, na­wet nie­po­zor­nej dam­pi­rzycy. Nie chcia­łam się tak szybko pod­dać, ale po­słu­cha­łam ostrze­że­nia.

– Jego strata – mruk­nę­łam, wzru­sza­jąc ra­mio­nami.

Ode­szłam, uda­jąc, że nie prze­ję­łam się od­prawą. Wstrzy­my­wa­łam przy tym od­dech z obawy, że straż­nik wy­cią­gnie mnie z klubu za włosy. Nic ta­kiego się nie stało. Jed­nak kiedy wy­cho­dzi­łam i zo­sta­wia­łam na sto­liku na­pi­wek, za­uwa­ży­łam ukrad­kiem, że męż­czy­zna ob­ser­wuje mnie chłod­nym, czuj­nym wzro­kiem.

Opu­ści­łam lo­kal non­sza­lanc­kim kro­kiem i wy­szłam na ru­chliwą ulicę. Był so­botni wie­czór, a w po­bliżu znaj­do­wało się wiele klu­bów i re­stau­ra­cji. Mi­jali mnie ama­to­rzy noc­nych im­prez, ubrani nie­kiedy rów­nie wy­staw­nie jak go­ście Sło­wika, cza­sem zaś zwy­czaj­nie, jak moi ró­wie­śnicy w Sta­nach. Z klu­bów do­cho­dziła gło­śna mu­zyka ta­neczna. Oszklone okna re­stau­ra­cji uka­zy­wały ele­ganc­kie wnę­trza i suto za­sta­wione sto­liki. Szłam przed sie­bie, ze­wsząd sły­sząc gwar roz­mów pro­wa­dzo­nych po ro­syj­sku. Usi­ło­wa­łam zwal­czyć po­kusę, żeby się od­wró­cić. Nie chcia­łam bu­dzić po­dej­rzeń na wy­pa­dek, gdyby straż­nik mnie na­dal ob­ser­wo­wał.

Kiedy skrę­ci­łam w ci­chą uliczkę bie­gnącą na skróty do mo­jego ho­telu, usły­sza­łam ci­che kroki za ple­cami. Jed­nak wzbu­dzi­łam w nim nie­po­kój i po­sta­no­wił mnie śle­dzić. Po­sta­no­wi­łam, że nie po­zwolę mu się po­ko­nać. Może i je­stem drob­niej­sza, w do­datku su­kienka i buty na ob­ca­sach to nie naj­lep­szy strój do po­tyczki, ale wal­czy­łam już z wie­loma męż­czy­znami, na­wet strzy­gami. Po­ra­dzę so­bie z tym go­ściem, zwłasz­cza je­śli uda mi się go za­sko­czyć. Tyle razy cho­dzi­łam tymi uli­cami, że zdą­ży­łam po­znać wszyst­kie za­ka­marki. Przy­spie­szy­łam kroku i mi­nę­łam kilka za­krę­tów, żeby ukryć się w mrocz­nej, pu­stej alejce. Był to ry­zy­kowny ma­newr, lecz za­pew­niał mi prze­wagę już na po­czątku. Przy­ci­snę­łam się do ja­kichś drzwi i ci­cho zdję­łam ele­ganc­kie czarne pan­to­felki. Nie nada­wały się do walki, chyba że za­mie­rza­ła­bym dźgnąć ko­goś w oko ob­ca­sem. Wła­ści­wie nie był to zły po­mysł, ale po­sta­no­wi­łam zo­sta­wić go na inną oka­zję. Po­czu­łam zimny bruk pod sto­pami. Wcze­śniej tego wie­czoru pa­dał deszcz.

Nie mu­sia­łam długo cze­kać. Po chwili usły­sza­łam kroki i do­strze­głam w świe­tle ulicz­nej la­tarni wy­dłu­żony cień mo­jego prze­śla­dowcy. Za­trzy­mał się, na pewno szu­kał mnie wzro­kiem. Za­cho­wy­wał się bar­dzo nie­ostroż­nie, ża­den straż­nik nie po­zwo­liłby so­bie na taki błąd. Po­wi­nien był po­ru­szać się ci­szej i po­zo­stać nie­zau­wa­żony. Moż­liwe, że tre­ningi w Ro­sji były mniej wy­ma­ga­jące niż tam, gdzie się wy­cho­wa­łam. Nie, to nie­moż­liwe. Wi­dzia­łam prze­cież, jak Dy­mitr kładł jed­nego prze­ciw­nika za dru­gim. W Aka­de­mii na­zy­wano go bo­giem.

Ten, kto mnie śle­dził, po­stą­pił parę kro­ków do przodu i wtedy wy­sko­czy­łam z ukry­cia, za­ci­ska­jąc pię­ści do walki.

– Do­bra! – wy­krzyk­nę­łam. – Chcia­łam za­dać tylko kilka py­tań, więc od­puść albo...

Sta­nę­łam jak wryta. To nie był straż­nik z klubu.

Mia­łam przed sobą czło­wieka.

Dziew­czynę w moim wieku, mniej wię­cej tego sa­mego wzro­stu, z krót­kimi ciem­no­blond wło­sami. Miała na so­bie gra­na­towy trencz, który wy­glą­dał na drogi. Pod nim no­siła ele­ganc­kie spodnium. Ca­ło­ści do­peł­niały skó­rzane buty, za­pewne rów­nie kosz­towne. Naj­bar­dziej za­sko­czył mnie fakt, że ją roz­po­zna­łam. Wi­dzia­łam ją dwa razy w Sło­wiku, jak roz­ma­wiała z mo­ro­jami. Ale cóż mo­gła mnie ob­cho­dzić ludzka dziew­czyna?

Jej twarz czę­ściowo skry­wał cień, ale na­wet w sła­bym świe­tle do­strze­głam, że jest wku­rzona. Nie spo­dzie­wa­łam się ta­kiej re­ak­cji.

– To ty, prawda? – syk­nęła. Ko­lejny szok. Mó­wiła po an­giel­sku rów­nie do­brze jak ja. – Ty zo­sta­wiasz w mie­ście ciała strzyg. Wi­dzia­łam cię dziś wie­czo­rem w klu­bie. Wiem, że to twoja sprawka.

– Ja... – Nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Wy­trą­ciła mnie z rów­no­wagi. Jaki czło­wiek wspo­mina tak po pro­stu o strzy­gach? To było nie do po­my­śle­nia. Mniej zdzi­wi­ła­bym się, gdy­bym wpa­dła na strzygę. Tym­cza­sem dziew­czyna nie przej­mo­wała się moim osłu­pie­niem.

– My­ślisz, że mo­żesz so­bie po­zwa­lać na wszystko? Wiesz, ile mam przez cie­bie ro­boty? Mam dość wła­snych pro­ble­mów. Po­li­cja zna­la­zła ciało w parku. Nie wy­obra­żasz so­bie na­wet, jak się mu­sia­łam na­po­cić, żeby za­tu­szo­wać całą sprawę.

– Ale... kim ty je­steś? – wy­ją­ka­łam w końcu.

Nie my­liła się. To ja zo­sta­wi­łam ciało w parku. A co niby mia­łam z nim zro­bić? Za­cią­gnąć je do ho­telu i po­wie­dzieć odźwier­nemu, że mój przy­ja­ciel za dużo wy­pił?

– Syd­ney – po­wie­działa dziew­czyna. – Mam na imię Syd­ney. Zo­sta­łam tu od­de­le­go­wana jako al­che­miczka.

– Kto?

Wes­tchnęła gło­śno. By­łam pewna, że prze­wró­ciła oczami.

– Oczy­wi­ście. To wszystko tłu­ma­czy.

– Nie­zu­peł­nie. – Od­zy­ska­łam re­zon. – Na mój gust to ty po­win­naś się wy­tłu­ma­czyć.

– I do tego aro­gancka. Ka­zali ci mnie spraw­dzić? No nie. Mam tego do­syć.

Te­raz ja za­czy­na­łam od­czu­wać złość. Nie lu­bię, kiedy ktoś ze mnie drwi. A już na pewno nie czło­wiek, który twier­dzi, że za­bi­ja­nie strzyg jest na­ganne.

– Słu­chaj. Nie wiem, kim je­steś ani skąd to wszystko wiesz, ale nie będę tu stała i...

Na­gle po­czu­łam mdło­ści. Ze­sztyw­nia­łam i bły­ska­wicz­nie wy­ma­ca­łam w kie­szeni srebrny szty­let. Syd­ney wciąż miała wku­rzoną minę, ale za­nie­po­ko­iła ją zmiana w moim za­cho­wa­niu. Mu­sia­łam przy­znać, że jest czujna.

– Co się stało? – spy­tała.

– Bę­dziesz mu­siała sprząt­nąć ko­lejne ciało – od­par­łam, kiedy za­ata­ko­wała strzyga.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.