Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dla Amandine koszmar stał się rzeczywistością. Myślała, że ucieczka była jedyną drogą, by uwolnić się od codziennego piekła.
Dla Evana zdrada ukochanej żony okazała się ciosem prosto w serce. Myślał, że ucieczka na inny kontynent pozwoli mu o tym zapomnieć i wieść spokojne życie.
Czy się pomylili?
Dwie osobowości. Dwie pokaleczone dusze, które los postanawia splątać na pustkowiu w spalonej słońcem Australii. Niepewni, czy demony przeszłości ich dopadną, szukają swego miejsca na Ziemi, pragnąc miłości i zrozumienia.
Amandine to powieść, która skrada serce już od pierwszych stron. Bohaterowie opisani są w bardzo realistyczny sposób, dlatego tę historię czuje się każdą komórką umysłu, serca i duszy. Dzięki świetnie prowadzonej narracji, powieść nas wsysa i nie pozwala skupić się na codzienności, dopóki nie przełoży się ostatniej strony. Po przeczytaniu „Amandine. Pragnienie miłości” miałam kaca książkowego. Świetna pozycja! Gorąco polecam na każdą porę dnia.
K.A.Figaro – Autorka bestsellerowej serii „Rozchwiani”
Amandine i Evan to dwie osoby, które uciekają przed przeszłością – ona, żeby móc poczuć się lepiej; on, żeby zapomnieć. Czasem jednak warto zajrzeć w przyszłość. Co tam na nich czeka? Wszystkiego dowiemy się w kultowej powieści Anett Lievre „Amandine. Pragnienie miłości”. Ja z całego serca polecam.
Paulina Nowaczyk, „1001Romansów”
„Amandine” zabiera nas w niezwykle emocjonującą podróż do dzikiej i malowniczej Australii, która potrafi dać czytelnikowi nadzieję. Dawne krzywdy i nawarstwione przez lata blizny przestają mieć znaczenie. Czasami ucieczka może przynieść zupełnie nieoczekiwane następstwa. Czy jesteście na nie gotowi? Dacie się porwać gorącej miłości, która spada niczym niezapowiedziany deszcz na rozpalonych australijskich stepach?
Agata Wróblewska, @Śnieżnooka
Koniec jej świata okazał się dla niego nowym początkiem.
Kres jego świata stał się dla niej wschodem słońca.
W „Amandine” strach i niepewność przekształcają się w spokój ducha i zaufanie. Natomiast wielka siła miłości sprawia, że mrok duszy ustępuje przed jaśniejącym świtem poranka.
www.recenzje-anki.blogspot.com
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Anett Lievre, 2018Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autoraoraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Angelika Ślusarczyk
Ilustracje: © by MaxiPixel.net
Zdjęcie na okładce: © by edwardderule/123rf.com
Projekt okładki: Marta Lisowska
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-67024-58-7
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
PROLOG
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Epilog
Podziękowania
Mężowi i córce Natalii, która we mniewierzyła,oraz:Katarzynie Grochowskiej, Emilii Majchrzak, Alicji Skirgajłło, Patrycji Giesecke, Karolinie Adam-Guździoł, Małgorzacie Sępek, Wiktorii Piontkowskiej, Wiktorowi Trofimiuk i grupie literackiej „Czarownie zWattpada”.
PROLOG
Amandine
Otaczała mnie ciemność, choć całkiem dobrze widziałam szutrową drogę, którą szłam, czy stopy opuchnięte od długiego marszu. Wszędzie była pustka. Okręciłam się na pięcie dookoła własnej osi. Nie było żadnego domu, żadnych zabudowań, nawet żadnego płotu, który by wskazywał na to, że w pobliżu mieszkają jacyśludzie.
Cykady głośno grały swoją melodię, od której przeraźliwie bolała mnie głowa. Powoli, noga za nogą, człapałam poboczem nierównej drogi w butach, z których wyłamałam obcasy, uderzając o kamień. Nie byłam w stanie dłużej iść na szpilkach. To był także mój wewnętrzny manifest, by pozbyć się starychnakazów.
Pot oblewał całe moje ciało, które marzło od spadającej temperatury. Nie miałam czym okryć nagiej skóry ramion. Na sobie miałam tylko białą, letnią sukienkę bez rękawów, sięgającą ledwie do pół uda, całą poplamioną krwią. W pośpiechu zabrałam ze sobą tylko torebkę. Było w niej całe moje życie. Pusty portfel, dokumenty, kosmetyczka, perfumy i stary telefon, o którego istnieniu on już zapomniał. Nie chciałam myśleć o tym, co się wydarzyło. Nie teraz. Może kiedyś. Najważniejsze, że zrobiłam ten krok. Odeszłam.
Gdzieś w oddali zawył kojot. Bałam się. I to bardzo się bałam. Z przerażenia skuliłam się w sobie. Byłam zdana tylko nasiebie.
A jeśli zaatakują mnie dzikie zwierzęta? Jak sięobronię?
I znów moje myśli ogarnęła panika. Powoli się załamywałam. Drżącą ręką otarłam łzy, gęsto płynące po obolałych policzkach. Zapiekło mnie rozcięcie na skroni, zdobyte przy spotkaniu z kantem szafkikuchennej.
Dlaczego ja? – pytałam się, zwracając oczy ku grafitowogranatowemu niebu, tak groźnemu o tej porze. Nie dostałam odpowiedzi. Nigdy nie byłoodpowiedzi.
Usiadłam na trawie. Nie, to niedopowiedzenie. Osunęłam się na twardą ziemię i zasuszone resztki trawy, które teraz boleśnie wpijały mi się w gładką skóręnóg.
Może tak właśnie miał zakończyć się mój popieprzony żywot? Skończę jako pożywka dla dzikichzwierząt.
Mój telefon zawibrował, czym mnie przestraszył.
Zabrałam go tylko dlatego, że był starym nieużywanym rupieciem bez lokalizatora. Wyciągnęłam urządzenie z brązowej, skórzanej torebki, dzieła jednego z najlepszych projektantów. Miałam takich rzeczy mnóstwo, pełną garderobę wielkości dużego pokoju. Nie pamiętałam już, co było markowe, a co z sieciówki, ale ta torba miała wytłoczony znaczek, choć dla mnie to był tylko kolejny gadżet. Spojrzałam na ekran telefonu, na którym widniał symbol rozładowującej się baterii. Mimowolnie mój wzrok spoczął na godzinie. Dwunasta dwadzieścia. Odblokowałam czarny już ekran i włączyłam folder ze zdjęciami. Były tam fotografie sprzed kilku lat. Uśmiechnięty blondyn, wręcz zarażający swoją miłością, patrzył nie w obiektyw, tylko namnie.
Co się z namistało?
Telefon zapikał znowu, by po chwili całkowicie sięrozładować.
W przypływie paniki, wyrzuciłam urządzenie daleko za siebie. Co mi po nim? Nie miałam żadnych znajomych, którym mogłabym wyjaśnić, co się stało, jak się czuję i gdzie jestem. Czyżyję.
Zapłakałam żałośnie, ukrywając twarz w dłoniach. Tak bardzo chciało mi się pić i byłam tak bardzo wyczerpana zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Chciałam już umrzeć. Dlaczego byłam taka głupia i się nie przygotowałam na taką ewentualność, na ucieczkę? Cóż… Wiedziałam, że on by się domyślił, że coś knuję, i oberwałabym jeszczebardziej.
W tej chwili najgorsze było to, że po tej drodze od kilku godzin nie przejeżdżał żaden samochód, więc było duże prawdopodobieństwo, że nikt mnie nie znajdzie. Że zjedzą mnie dzikie zwierzęta. Nie zostanie po mnieślad.
A czy ktoś by w ogóle zapłakał za mną… po mnie…? Nie było nikogo, kto przyniósłby na mój grób kwiaty. Naweton.
Rozdział 1
Evan
Pokochałem Australię jeszcze przed rozwodem i przeprowadzką na swoje ranczo. Ogłuszająca cisza i spokój, które tu panowały, dawały mi ukojenie po ostatnich przeżyciach. Po zdradzie mojejżony.
O czym ja myślę, przecież zdradzała mnie na każdym kroku, w każdej możliwej sytuacji i z każdym, kto wyraził ku temu jakąkolwiek chęć. A ja, jak każdy głupi rogacz, dowiedziałem się ostatni. Koledzy próbowali mi powiedzieć, ale wściekałem się jak na zawołanie, gdy tylko któryś zaczynał temat Olivii. Wtedy myślałem, że są zazdrośni o piękną prezenterkę wiadomości stacjiCNN.
Jaki byłemgłupi.
Teraz mieszkałem sam i było mi z tym dobrze. Uwielbiałem moje ranczo, ciszę, spokój, skąpą przyrodę i dzikie zwierzęta, ale od jakiegoś czasu coś rozsadzało mnie od środka. Czyżby moja żałoba sięskończyła?
Szlag, potrzebujesz kobiety, Evan.
Tak, potrzebowałem przelecieć jakąś chętną panienkę, zupełnie jak za dawnych czasów, gdy byłem jeszcze kawalerem. Jeśli będzie trzeba, nawet zapłacę za dziwkę, abym tylko poczuł miękkie, młode ciało pod sobą. Boże, co robi z człowiekiem trzyletnipost?
Niewiele się namyślając, wskoczyłem pod szybki prysznic, a po ubraniu się i sprawdzeniu, czy wszystko jest zamknięte, wsiadłem do jeepa i odjechałem spod domu. Strusie, które hodowałem, spłoszyły się i uciekły w głąb pastwiska. Zaśmiałem się. Niby już się do mnie przyzwyczaiły, ale samochodu bały się za każdym razem, gdy tylko pojawiał się w ich poluwidzenia.
Czekała mnie długa droga. Jakieś czterdzieści minut do najbliższego miasta, a nie żałowałem sobie dociskania pedału gazu do dechy. Najpierw jednak musiałem wyjechać na asfaltową drogę z tej nieutwardzonej, wręcz polnej, która wiodła do mnie i jednego sąsiada, oddalonego o kilka mil na południe. Wokół były tylko pustka, cisza i ciemność. Isamotność.
Jechałem już dłuższą chwilę, marząc o cieple kobiecego ciała, jej dłoniach na moim fiucie, a może nawet ustach. Myślałem o pozycji, w jakiej będę ją pieprzył, aż właścicielka miękkich krągłości będzie błagać, żebym przestał. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem, żeby jechać do burdelu? Bo byłem cholernym idiotą. Jak zawsze. W głowie miałem tylko Oli i jej seksowne usta, zwinne dłonie, duże piersi, jędrną pupę, długie nogi owinięte wokół moichbioder…
Kątem oka zauważyłem coś jasnego na poboczu, prawdopodobnie biały materiał. Zanim wcisnąłem hamulec, przejechałem jeszcze kilkaset metrów. Wrzuciłem wsteczny, zastanawiając się, co to mogło być. Dwa dni temu, gdy tędy przejeżdżałem, nic takiego nie widziałem. Może wiatr przywiał jakieś stare prześcieradło, a może ktoś wyrzucił śmieci, choć to akurat mało prawdopodobne, bo droga była rzadkoużywana.
Podjeżdżając bliżej, zauważyłem, że to dziewczyna bądźkobieta.
Tego nie widziałem dokładnie, bo ciało było zasypane masą rudoblond włosów. Zanim się zatrzymałem w chmurze kurzu wydobytej spod kół samochodu, modliłem się, aby jeszczeżyła.
Reflektory oświetlały jej bladą skórę i sukienkę pokrytą krwią. Trzymałem kierownicę tak mocno, że aż mi kostki pobielały. Bałem się wysiąść z samochodu. Bałem się podejść do niej. Przeraźliwie bałem się tego, co tamzastanę.
Kilka sekund trwało moje zawieszenie, choć odczuwałem je jako godziny. Zdecydowanym ruchem oderwałem ręce od kierownicy. Chwyciłem maczetę, którą zawsze ze sobą woziłem i powoli wysiadłem z auta. Nie widziałem, czy ciało nie było właśnie rozszarpywane przez jakieś dzikie zwierzę, bo kobieta leżała częściowo w rowie. Wolałem zachować ostrożność i powoli przesuwałem się bliżej niej, nasłuchując odgłosów charakterystycznych dla odrywania kawałkamięsa.
Nigdy nie widziałem żadnego trupa na żywo. Ta myśl spowodowała u mnie chwilowyparaliż.
No i nie zamoczysz – odezwał się głos w mojej podświadomości. Tak, ten wieczór miał się zakończyćinaczej.
Na szczęście nie było w pobliżu żadnego zwierzaka, więc przykucnąłem obok. Odchyliłem miękkie włosy do tyłu i zbadałem puls. Był słabo wyczuwalny i nieregularny. Najważniejsze, że żyła. Nie uśmiechało mi się siedzieć tutaj całą noc, czekając na policję i koronera. Jednak musiałem coś zrobić z dziewczyną. Dotknąłem jej ramienia, a ona zasyczała zbólu.
– Słyszysz mnie? Jak masz na imię? Skąd się tuwzięłaś?
Kiedy nie odpowiedziała, złapałem ją z zamiarem przeniesienia doauta.
– Nie, proszę… – wychrypiała ledwozrozumiale.
– Nie bój się, nic ci nie zrobię. – Próbowałem jąuspokoić.
Chyba słabo mi to wyszło, bo zatrzęsła się jak liść nawietrze.
– Zabiorę cię doszpitala.
Stwierdziłem, że tak będzie szybciej niż czekać kilkadziesiąt minut na karetkę. A dziewczyna zdecydowanie jej potrzebowała. Była cała pokiereszowana, prawdopodobnie zgwałcona. Aż poczułem gulę w gardle na samą myśl, co ten zwierz jej zrobił. Powiesiłbym za jaja tego zboczeńca, żeby mu uschły iodpadły.
– Nie, nie do szpitala. On mnie tamznajdzie…
– Kto?
Nieodpowiedziała.
– Kto cię tam znajdzie? Powiedz, proszę! – krzyknąłem, bo nie wiedziałem już, co mamrobić.
– On… mnie zabije… jak mnieznajdzie…
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie błagalnie, po czym straciła przytomność. Czułem, jak jej ciało przelewa się przez moje ręce. Nie pomagały potrząsanie, oklepywanie opuchniętej twarzy czy krzyki. Podniosłem ją i podszedłem do auta. Była tak lekka, jakby od bardzo dawna nic nie jadła. Może ktoś ją przetrzymywał iuciekła?
Nie wiedziałem, co mamrobić.
Jechać do szpitala czy zabrać ją do domu? Ewidentnie się kogoś bała; kogoś, kto zrobił jej krzywdę. Spojrzałem na szczupłe dłonie dziewczyny, na jej długie, chude palce. Na jednym z nich błyszczały złota obrączka i pierścionek z diamentem sporych rozmiarów. Gdyby ktoś ją przetrzymywał, zabrałby wartościowe rzeczy. Pozostawały dwie możliwości. Gwałt albomąż.
Kurwa, Evan, zdecyduj się wreszcie! – zganiłem się w myślach, zatrzaskując drzwi dosamochodu.
Jej głowa opadła bezwiednie, więc szybko pobiegłem z drugiej strony, by zniżyćoparcie.
Miała ranę na ramieniu, którą ktoś nieumiejętnie zabandażował. Druga znajdowała się na prawej skroni. Trzecia na ustach. Siniaki miała wszędzie. Na twarzy, ramionach, szyi. Wyglądała, jakby ktoś ją podduszał. Musiałem to sprawdzić, musiałem wiedzieć, czy zasinienia były też naudach.
Z wciągniętym powietrzem, drżącą ręką podciągnąłem jej sukienkę do góry. Uda miała białe jak śnieg, zdecydowanie zbyt szczupłe. Ze świstem wypuściłem powietrze i odetchnąłem głęboko kilkarazy.
Odpaliłem silnik, który zamruczał, gdy lekko dodałem gazu. Zawróciłem powoli i coś błyszczącego zwróciło moją uwagę. Nie dość, że zostawiłem na poboczu maczetę, to jeszcze torebkę dziewczyny. Zabrałem obie rzeczy i ruszyłem na ranczo. Starałem się jechać powoli, by samochodem zbytnio nierzucało.
Zatrzymałem jeepa pod samym domem. Było ciemno, ale doskonale znałem drogę. Wyjąłem nieprzytomną dziewczynę z auta i nogą zatrzasnąłem drzwi. Udało mi się wejść do środka bez większych szkód. Zaniosłem ją do sypialni i ułożyłem na łóżku. Dopiero wtedy zapaliłem światło. Minuty mijały, a ja stałem jak kołek i wpatrywałem się w piękną twarz nieznajomej. Wyglądała tak bezbronnie. Jak ktoś mógł jej zrobić taką krzywdę? Coś ścisnęło mnie za gardło. Miałem ochotę się rozpłakać. Tak, ja, facet grubo potrzydziestce.
W końcu wziąłem się w garść. Poszedłem do kuchni po miskę z wodą i do łazienki po ręczniki oraz apteczkę. Musiałem ją umyć, odkazić rany iprzebrać.
Amandine
Obudził mnie ruch. Nie otwierałam oczu, udawałam, że nadal śpię. Ktoś położył mi rękę na czole, sprawdzając, czy nie mam gorączki. Chciałam wyć. Panika ściskała mnie od środka i dusiła gardło. Nie mogłam złapać oddechu, tak potrzebnego dożycia.
Spokój… Uspokój się, Amandine.
Obcy wyszedł. Skąd wiedziałam, że to nie on? Bo ten mężczyzna miał szorstką skórę dłoni, a jednak tak delikatną jak muśnięcie piórkiem. Zupełne przeciwieństwojego.
Oddychaj.
Złapałam pierwszy od dwóch minut oddech. Moim ciałem wstrząsnął kaszel, ale stłumiłam go w poduszkę. Gdy już wiedziałam, że mężczyzna się nie wróci, zaczęłam nabierać powietrze pełnąpiersią.
Otworzyłam oczy. Pierwsze, co zobaczyłam, to drewniany sufit, pokryty gdzieniegdzie pajęczynami, oraz moskitierę, którą nieznajomy zapomniał zaciągnąć. Mój wzrok powoli przyzwyczaił się do otaczającej mnie jasności, do promieni słonecznych wpadających przez duże, zakurzone okno. Pokój sam w sobie był niewielki. Stały w nim tylko kilka mebli i szafa, a najwięcej przestrzeni zajmowało podwójnełóżko.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Cienki koc, którym byłam przykryta, zsunął mi się z ramion. Nie miałam na sobie sukienki, tylko zbyt duży męski podkoszulek. Zadrżałam na samą myśl o tym, że ten ktoś mnie przebrał, że dotykał mojego ciała, widział mnie nagą. Łzy same ciurkiem pociekły mi po policzkach. Płakałam bezgłośnie, doskonale nauczyłam się tej sztuki. Nigdy z moich ust nie wyszedł szloch, choć w środku się gotowałam. Tylko na początku sobie na to pozwalałam, później już wiedziałam, że lepiej pozostać cicho. Tylko cisza ratowała mnieprzed…
Nie, nie chcę o tym myśleć. Nie teraz. Muszę uciec, zanim mężczyznawróci.
Przesuwając się na brzeg łóżka, zauważyłam wgłębienie na drugiejpoduszce.
Obcy spał ze mną w jednym łóżku. Mógł mnie dotykać, mógł mnie zgwałcić. Musiałam uciec. Jak najszybciej. Zanim będzie zapóźno.
Postawiłam nogi na podłodze i stanęłam do pionu. Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to, napędzana panicznym strachem. Koło łóżka były moje buty, sandałki z wyrwanymi obcasami. Włożyłam je szybko, skanując wzrokiem pomieszczenie, w poszukiwaniu torebki. Ale jej niebyło.
W pokoju obok usłyszałam szuranie odsuwanego krzesła i kroki. Niewiele się namyślając, dopadłam do okna. Starałam się otworzyć je cicho, ale ręce drżały mi tak bardzo, że dzwoniły obrączką i pierścionkiem o uchwyt. Niby nic, ale w pokoju pełnym absolutnej ciszy to było jak walenie wbębny.
Gdy mężczyzna złapał za klamkę, ja byłam już naparapecie.
Nogi mi zwisały i musiałam skoczyć. Nie pozostało mi nic innego jak tylko puścić drewno i opaść na ziemię. Upadłam na pupę. Poczułam wtedy, jak bardzo musiałam załatwić potrzeby fizjologiczne, jednak szybko się pozbierałam i pędem ruszyłam przed siebie. Bałam się odwrócić i sprawdzić, czy ten człowiek był tuż zamną.
Z prawej strony usłyszałam dziwne skrzeki. Odwróciłam głowę i zobaczyłam stado strusi, pędzących wprost na mnie. Moje serce stanęło. Wahałam się o sekundę zadługo.
– Amandine! Padnij!
Skąd znał moje imię? Podałam je? A może dobrał się do moich rzeczy? Zamiast posłuchać głosu, odwróciłam się w jego stronę. Był tuż za mną. Wyglądał jak bóg wojny, gniewne spojrzenie na lekko zarośniętej twarzy, szerokie bary i długie nogi. Porwał mnie w ramiona i powalił na ziemię. Upadek był bolesny, tym bardziej że mężczyzna wylądował na mnie. Strusie przebiegły po nim. Syczał za każdym razem, gdy noga zwierzęcia lądowała na jego ciele, ale nie zmienił pozycji, nie poruszyłsię.
– Amandine…
Usłyszałam jego głos pełenbólu.
– Co ty chciałaś zrobić? Uciec przez zagrodę strusi? Stratowałybycię.
– Przebiegły po tobie – wyszeptałam.
Gdzieś na dnie umysłu wiedziałam, że ten niebieskooki brunet nie zrobi mi krzywdy, ale odpychałam to uczucie. To był facet jak każdy inny. Miał to samo w spodniach, takie same ręce i mózg. Był zagrożeniem. A ja musiałamuciec.
Częściowo wyswobodziłam się z jego żelaznego uścisku. Jęczał z bólu. Nie miał siły się ruszyć, to była moja szansa. Teraz albo nigdy. Walczyłam z jego bezwiednym ciałem i w końcu mi się udało. Mogłam teraz biec jak najdalej, ale… nie byłam w stanie. Mężczyzna uratował mnie być może przed śmiercią, a ja miałabym go takzostawić?
Może tylko udawał? Pojawiła się nieproszonamyśl.
Nie. Nie udawał. Wiedziałam to i postanowiłam mupomóc.
– Jak… jak masz na imię? – spytałam, klękając obok mężczyzny. Miał zbyt długie, lekko pofalowane włosy, które od dawna nie widziałyfryzjera.
– Evan – wydusił ledwosłyszalnie.
– Evan, musisz mi pomóc. Sama nie dam rady cię dźwignąć. Proszę, podnieś się i wesprzesz się na mnie. Odprowadzę cię dodomu.
– Dlaczego nie uciekasz? Przed chwilą pędziłaś na złamanie karku, a teraz… – syknął z bólu, gdy powoli zaczął się podnosić z czerwonejziemi.
– Teraz chcę cię doprowadzić do łóżka. Potem wyjdę frontowymi drzwiami i nigdy więcej nie wrócę – odpowiedziałam mu hardo, choć w środku umierałam zestrachu.
Dokładnie tak zamierzałam zrobić. Tylko dlaczego było mi go żal? Przecież to facet taki sam jakinni.
Z trudnością wstał i opadł na mnie. Ledwie miałam siłę utrzymać się w pionie. Jego ramię zawiesiło się na moim ciele, a ja ze świstem wciągnęłampowietrze.
Znów się panicznie bałam, ale miałam nadzieję, że ten wielkolud nie zrobi mikrzywdy.
Spoglądał na mnie z góry, tymi swoimi niebieskimi ślepiami, a mnie grunt uciekał spod nóg. Co się ze mnądziało?
Ledwie doprowadziłam go do bramy, gdy ptaki wróciły. Świergotały radośnie i dumnie kroczyły w naszą stronę. Chciałam uciekać, ale Evan stanął wmiejscu.
– Nie, nie ruszaj się – szepnął, widząc mój odruch. – Nic ci nie zrobią, jeśli stoisz. Przyszły się tylko przywitać. Myślą, że dostaną coś dojedzenia.
Zadrżałam.
Miał taki typowy męski głos z seksownąchrypką.
Mój Boże, o czym jamyślę?
Powinnam uciekać jak najdalej stąd, a nie zastanawiać się nadprzystojniakiem.
Powoli się odwróciliśmy i wyszliśmy przez bramę. Ptaki zostały w zagrodzie, ale serce nadal biło mi szybko i mocno. Adrenalina wciąż przepływała przez mojeżyły.
– Amandine, powinienem już dać sobie radę. – Wymownie pokazał na drewnianąporęcz.
– Skąd znasz moje imię? – spytałam, nie wiedząc, czy chcę znaćodpowiedź.
– Z twoichdokumentów.
– Och – wydobyło się z moichust.
– Znalazłem cię przy drodze. Błagałaś, żebym cię nie odwoził do szpitala, bo on tam cię znajdzie, a potem straciłaś przytomność. – Stęknął z wysiłku, gdy wszedł na pierwszystopień.
Widziałam, że poruszał się z trudnością, ale ledwie mogłam oddychać i tylko stałam z boku. Przypomniał mi o moim mężu i o tym, co mi zrobił. Zatonęłam w myślach, gdy tymczasem Evan doszedł dodrzwi.
– Mam tylko jedną prośbę do ciebie. Pomożesz mi nasmarować siniakimaścią?
– Tak – odparłam po chwiliwahania.
Ruszyłam za nim do domu z drewnianych bali, zamkniętego srebrną blachą na dachu, która odbijała promienie słoneczne i raziła w oczy. Budynek był niewielki i raczej nie posiadał poddasza. Na ganku stały dwa wiklinowe fotele i okrągły drewniany stolik. Wszystko sprawiało wrażenie surowości i minimalizmu. W środku był straszny bałagan i brud. Podłoga lepiła się od ziemi, ściany były zakurzone i dawno nieodświeżane. W przedsionku leżało kilka par rozrzuconych butów i wisiały ubraniarobocze.
Weszliśmy do kuchni, schludniejszej niż reszta domu, ale i tak daleko było do czystości. Od razu wiedziałam, że facet mieszkałsam.
– W lodówce na drzwiach jest brązowa maść w słoiku. Weź ją – powiedział, przechodząc do innego pomieszczenia, którym okazała sięsypialnia.
Z ledwością zdjął podkoszulek i jeansowe spodnie. Został w samych bokserkach, a ja patrzyłam zafascynowana na grę mięśni na masywnych plecach nieznajomego oraz podziwiałam długie nogi i zgrabnytyłek.
Amandine, uspokój się! To facet, faceci są gorszym gatunkiem. Pamiętaj, że miałaś uciec – upominałam się wmyślach.
Jednak potulnie wyjęłam zimny słoik i poszłam za nim. Mężczyzna z jękiem osunął się na łóżko. Podeszłam do niego zlękniona i wtedy to zauważyłam. Czerwone miejsca, które powoli zmieniały kolor na fioletowy. Gdzieniegdzie miał też podrapanąskórę.
– To wszystko przeze mnie – szepnęłam, nieświadomie dotykając jego pleców. Zadrżał, ale nie powiedział ani słowa, więc nabrałam odrobinę zimnej mazi na dłonie i zaczęłam delikatnie rozprowadzać ją posiniakach.
– Amandine. Skąd się wzięło twojeimię?
– Moja mama była Francuzką i zakochana była w tym imieniu oddziecka.
Nie miałam pojęcia, dlaczego mu to powiedziałam. Nikt nigdy mnie o to nie pytał, a Evan przywołał wspomnienia Emanueli, której widok zatarł się w mojej pamięci. Tak bardzo za niątęskniłam.
– Piękne imię, pięknawłaścicielka.
Głośno wciągnęłam powietrze, drżąc na całymciele.
Gula rosła mi w gardle i pod powiekami poczułam słone łzy. Od dawna nie słyszałam żadnych komplementów, a jemu wyszło to tak naturalnie, choć zdawałam sobie sprawę, że kłamał. Przecież daleko mi było doideału.
Byłam gruba, brzydka, miałam okropne włosy, które żyły swoim życiem i sterczały każdy w innąstronę.
Gdy się opalałam, na moim ciele widoczne były tysiące piegów, więc w ogóle nie wychodziłam na słońce. I jeszcze piersi, które przypominały dwa pryszcze. Zdecydowanie misspiękności.
Rozdział 2
Evan
Dłonie dziewczyny działały cuda. Miałem ochotę pociągnąć ją na łóżko i wbić się w nią głęboko. Byłem podniecony do granic możliwości, a jednak tak obolały, że nie byłbym w stanie nic zrobić. W końcu przebiegły po mnie ptaki ważące nawet po sto pięćdziesiąt kilogramów. Ból, który odczuwałem w tym momencie, był niczym w porównaniu do bólu, jaki czekał mnie następnegodnia.
Jednak gdybym nie zareagował, Amandine mogłaby już nieżyć.
Wciąż miałem przed oczami jej postać uciekającą w panice przez wybieg dla ptaków. Słyszałem je i wiedziałem dokładnie, co może się stać. Nie miała szans wyjść z tego cało. Automatycznie ruszyłem w pogoń za dziewczyną i rzuciłem się na nią jak zwierzę wataku.
Ledwie wytrzymałem ból. Nie straciłem przytomności tylko dlatego, że wdychałem słodki zapach jej włosów i czułem szybko bijące serce. Mój rytm uderzeń dostosował się do jej, ale zaczęła się wiercić i wyswobadzać z moich ramion. Nie chciałem pozwolić, by wyczołgała się spod mojego ciała, chciałem ją czuć już zawsze. Nie umiałem sobie wytłumaczyć, co się ze mną działo, ale ta kobieta działała na mnie jak żadnainna.
Odwróciłem głowę w jej stronę, bo przestała mnie dotykać. W panice siłowała się z obrączką i pierścionkiem na serdecznym palcu. Próbowała je zdjąć, ale nie mogła. Była takabezbronna.
– Spokojnie, weź trochę maści i natłuść palec. Jak nie zejdzie, to jutro ci jąprzepiłuję.
– Jutro mnie tu niebędzie.
– A dokądpójdziesz?
Syknęła, uwalniając się ze złotych ozdób, które tak jejciążyły.
– Nie twojasprawa.
– Amandine…
– Masz moją torebkę? Grzebałeś w niej? Komu o mnie powiedziałeś? – wyrzucała pytania z prędkością karabinumaszynowego.
– Spokojnie. Jesteś tu bezpieczna. Nikogo nie informowałem. I tak, grzebałem w twojej torebce. Widziałem twoje dokumenty, AmandineWilson.
Odskoczyła ode mnie tak bardzo, że aż spadła z łóżka napupę.
– Szlag! Nie chciałem cię przestraszyć! Przepraszam. Chociaż nie wiem, cozrobiłem.
– Muszę iść – szepnęła, podnosząc się z podłogi. – Gdzie są mojerzeczy?
– Torebka w kuchni, sukienkę przeprałem i wisi na sznurku koło domu. Plamy z krwi nie zeszły. – Westchnąłem żałośnie. Musiałem ją jakoś zatrzymać. – Jesteśmy dwadzieścia mil od głównej drogi. W tym upale nie dasz rady. Na południe jest dom mojego jedynego sąsiada, jakieś dwie godziny marszu, ale nie polecam. To starydziwak.
– Zaryzykuję – odpowiedziała, stojąc w wejściu dokuchni.
– Nie przekonam cię, prawda? – Nie czekałem na odpowiedź, znałem ją. Bała się mnie, byłem dla niej zagrożeniem. – Umiesz się posługiwaćbronią?
– Tak.
– W szafie jest karabin na naboje usypiające i pistolet, weź go ze sobą. – Podniosłem się na łokciach. – Jest mały, poradzisz sobie. Obok leżą naboje. Za kilka dni zgłoszę jego kradzież, jak już będę mógł się ruszyć. Gdyby coś cię zaatakowało, nie wahaj się, wyceluj i pociągnij za spust. Weź też zapas wody i jedzenia. Możesz założyć którąś z moich koszul. Nie zapomnij też o czapce z daszkiem na głowę, wiszą przy wyjściu, wybierz jedną. Butów ci nie pożyczę, nie tenrozmiar.
Chwilę skanowałem jej opuchniętątwarz.
Zielone tęczówki wpatrywały się w podłogę, malinowe usta, spuchnięte od uderzenia, drżały od wstrzymywanych emocji. Wysokie czoło zniekształcone było od krwiaka i rozcięcia na skroni. Nie byłem lekarzem, tylko maklerem giełdowym, ale zdawałem sobie sprawę, że kilka milimetrów niżej i w ogóle bym jej nie spotkał. Spojrzała na mnie i oczyma wyobraźni widziałem, jak pracują trybiki w jejgłowie.
Opadłem z wysiłku na pościel. Zamknąłem oczy. Nasłuchiwałem jednak, czy dziewczyna robiła to, co jejkazałem.
Stała dłuższy czas, chyba nawet nie oddychając, po czym zrobiła krok w stronę kuchni. Przestraszyła się skrzypnięcia podłogi, bo aż syknęła i odskoczyła kilka kroków. Nie mogłem ścierpieć myśli, że jakiś skurwiel ją tak urządził. Zabiłbym go gołymi rękami, gdybym tylko go dopadł. Wyznawałem zasadę, że kobiety powinno się szanować, nawet jeśli to one wyrządzają nam krzywdę. Tak jak Olivia. Czy miałem ochotę ją uderzyć? Owszem, ale nie miałem też problemu z powstrzymaniem nerwów. Pomimo że to ona mnie zdradzała, zgodziłem się na wszystkie warunki, jakie proponował jej adwokat. Chciałem się jej pozbyć jak najszybciej, raz na zawsze. Oddałem więc willę w San Francisco i dom letniskowy w Santa Barbara. Sprzedałem wszystkie auta, przeniosłem konto do Australii i zamknąłem sprawy związane z pracą. Ranczo kupiłem przez Internet, zależało mi, żeby było daleko odcywilizacji.
– Evan? – Szept rozniósł się echem po pustym wnętrzu albo tylko mnie się wydawało, że jej głos odbijał się w mojejgłowie.
– Tak?
– Gdzie jesttoaleta?
Spojrzałem na nią. Była cała czerwona i zagryzała z nerwów wargę, sprawiając wrażenie przestraszonej nastolatki, choć miała już dwadzieścia siedemlat.
– Drzwi po prawej, zaraz zakuchnią.
– Dzięki.
Usłyszałem westchnienie ulgi. Znów zamknąłem oczy i starałem się nie poddawać bólowi. Pod moimi powiekami po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pojawiła się Amandine, a nie moja była żona. Wróciłem myślami do wczorajszej nocy, gdy opatrywałem rany dziewczyny. Ewidentnie ktoś grzebał jej w ramieniu ostrym narzędziem. Nacięcia były dość głębokie i długie na około centymetr. Mdliło mnie, gdy zakładałem kilka szwów na oczyszczoną skórę. Coś ściskało moją pierś, kiedy myłem jej obolałe ciało mokrym ręcznikiem. Niektóre siniaki wyglądały nastarsze.
Miała też dużo blizn na rękach iplecach.
Najważniejsze, że znałem adres tego skurczybyka, który jej to zrobił. Zamierzałem złożyć mu wizytę, jak tylkowydobrzeję.
– Amandine, mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Już ostatnią – powiedziałem, gdy wyszła złazienki.
Widziałem wahanie w jej oczach. Bawiła się też nerwowo palcami, wyginając je iściskając.
– Co to zaprośba?
– Możesz nakarmić ptaki? W szopie jest pasza. Nasyp im dwa wiadra do paśnika. Klucz od kłódki wisi kołowyjścia.
– Nie masz kogoś, kto może tozrobić?
– Czasem przychodzi do pracy młody Aborygen, ale tylko wtedy, gdy sam chce. Nie pojawi się tu wcześniej niż we wtorek, możeśrodę.
– Dobrze… Hmm… Evan, a co to jest paśnik? – zapytała zwahaniem.
Zaśmiałem się w duchu, od razu było widać, że całe życie spędziła w mieście i nie miała nic wspólnego z pracą na roli. Zupełnie jak ja trzy lata wcześniej, gdy postanowiłem całkowicie zmienić swojeżycie.
– To jest to niebieskie ustrojstwo. Paszę sypie się od góry. Dasz sobie radę, wierzę w ciebie – powiedziałem przymilnie, aby tylko spełniła mojąprośbę.
Całe ciało bolało mnie tak bardzo, że nie byłem już w stanie poruszyć głową czy ręką, a co dopierowstać.
Amandine wyszła z domu, słyszałem, jak zbiegła ze schodów. A ja… czułem, jak z bólu powoli traciłemprzytomność.
Amandine
Jak głupia poszłam po paszę, nie zabierając ze sobąwiadra.
Nie dość, że nie mogłam otworzyć kłódki, przydałoby się ją naoliwić, to jeszcze musiałam się wrócić do domu. Szłam, wyzywając się od idiotek. W przedsionku usłyszałam głośny, ale miarowy oddech, dochodzący z sypialni. Evan zasnął. Albo stracił przytomność, co było bardziejprawdopodobne.
Zajrzałam do niego, zastanawiając się, dlaczego nie uciekłam, skoro miałam okazję. Czy byłby w stanie mnie skrzywdzić? Był dużo wyższy od mojego męża i lepiej zbudowany. Mięśnie na jego plecach drgały lekko, gdy zaczął niespokojnie oddychać. Ewidentnie coś mu się śniło. Dlaczego nie czułam zagrożenia z jego strony? Może dlatego, że oddał mi swoją broń, ubrania, jedzenie iwodę?
Cholera, Amandine, nie możesz go tak zostawić! A może jednak? Wbrew pozorom, wcale nie byłam daleko od domu, jedynie kilkadziesiąt mil na południe. Musiałam zatrzeć ślady po swoim zniknięciu i zostawić fałszywy trop w postaci chipu, który miałam wszczepiony w ramię. Dużo zdrowia kosztowało mnie jego usunięcie nożykiem do obierania warzyw, złapanym naprędce z kuchni. Wtedy nie myślałam o tym, co robię. Liczyła się tylko ucieczka i wsadzenie urządzenia do autobusu, który odjeżdżał do Sydney, w przeciwnym kierunku niż się udałam. Miałam więc trochę czasu na zastanowienie się, co zrobić. Wybrałam pieszą wędrówkę, choć udało mi się przejechać kilkanaście mil z farmerem na jego przyczepie. Gdy zapytał o to, co mi się stało, powiedziałam prawdę, że tak urządził mnie mąż i uciekłam od niego. Jednak gdy starszy mężczyzna zaproponował, że zabierze mnie do domu, skłamałam, że jestem umówiona z przyjaciółką, której mąż nie zna. Poprosiłam też o to, żeby nikomu nie mówił, że mnie widział, bo człowiek, z którym spędziłam dziesięć lat, będzie mnie szukał. Obiecał milczeć, więc wysiadłam na krzyżówce dróg i dalej szłampieszo.
Tylko wybrałam nie tę drogę co trzeba i szybko okazało się, że zamiast trafić na jakieś niewielkie miasteczko, znalazłam się na pustkowiu, z którego zabrał mnieEvan.
A może to lepiej? Może tu wydobrzeję i na spokojnie zastanowię się, dokąd się udać, by on mnie nie znalazł? To może być niegłupi pomysł, może właściciel domu, w którym się znajdowałam, mipomoże?
Znalazłam wiadro i wróciłam do szopy po paszę. W środku stał worek, z którego miałam nabrać strusiego jedzenia, ale nie było mi to dane. Ze środka wyskoczyły myszy. Darłam się tak bardzo, że usłyszał mnie chyba sąsiad, o którym wspominał Evan. Wybiegłam z szopy, wpadając wprost w nagie ramiona mężczyzny. W ręce trzymał wyciągnięty przed siebiepistolet.
– Co się stało? Coś cię zaatakowało? Mów, co siędzieje!
– Myszy wyskoczyły z worka zpaszą!
Wiedziałam, że zrobiłam z siebie idiotkę, ale było mi wszystko jedno. Przytulałam się do idealnie płaskiego brzucha, z niewielkim kaloryferem i do szerokiej, muskularnej klatki piersiowej. Było mi bosko. Wrażenie potęgował jeszcze zapach mężczyzny. Czułam, że jest spocony, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, a nawet przeciwnie, zaciągnęłam się jeszcze mocniej jegozapachem.
– Myszy? – zapytałrozdrażniony.
– Tak, myszy. Przestraszyłamsię.
– Przestraszyłaś się myszy? – Niedowierzał. – Malutkiego zwierzątka, które mieści się na dłoni? Naprawdę?
– Dobra, wiem. Jestem idiotką, ale już mnie puść. Zaniosę paszę ptaszorom iznikam.
Zamiast mnie wypuścić z objęć, miałam wrażenie, że jego uścisk się zacieśnił, a nie zelżał. Oparł się całym ciałem na mnie, aż ugięły się nogi podemną.
– Dobrze. Pomóż mi dojść do domu, bo adrenalina opadła i ledwostoję.
Bez słowa spełniłam jego prośbę. Opadł ciałem na barierkę przy schodach i dalej poruszał się sam. Nie mogłam uwierzyć, że w takim stanie wybiegł mnie ratować. Wiedziałam, że jest dobrym człowiekiem, właśnie topokazał.
Wróciłam do szopy, napełniłam wiadro paszą i zaniosłam strusiom, które zebrały się wokół paśnika, czekając na jedzenie. Jeden zniecierpliwiony ptak dziobnął mnie w rękę, na co pisnęłamgłośno.
– Amandine, nie możesz się ich bać. Pokaż im, ktorządzi.
– Dzięki, Evan, naprawdę mi pomogłeś – rzuciłam zgryźliwie w stronę sypialnianego okna. – Mam ci przypomnieć, dlaczego się ichboję?
– Mam ci przypomnieć twoją ucieczkę przez okno? – odgryzłsię.
– Skąd miałam wiedzieć, gdzie się znajduję? I czy ty nie jesteś jakimś gwałcicielem czyzwyrodnialcem?
– Gdybym chciał ci coś zrobić, to czy martwiłbym się twoimi ranami? Czy zszywałbym ciramię?
Mimowolnie dotknęłam świeżego bandażu, którego wcześniej niewidziałam.
– Kto ci to zrobił? Twójmąż?
Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Słyszałam w jego głosie współczucie, żal i czułość. I cholernąlitość.
– Nie twójinteres!
– Wiesz, że go znajdę i dostanie to, na cozasłużył?
– Skąd ty… cholera! Oddaj mi moje dokumenty! Nigdzie nie pojedziesz! Słyszysz? O ile nie zabiją cię jego ochroniarze, to on sam się z tobą zabawi. Nie zawaha się przed niczym. Będzie cię torturował tak długo, aż wyjawisz mu każdą odpowiedź na zadane pytanie – wyrzuciłam z siebie jednymtchem.
– Amandine…
– Nie, Evan! Nie pozwolę ci! Słyszysz?
– A jak mnie powstrzymasz, skoro zamierzaszodejść?
– Kurwa! – Krzyknęłam jeszcze kilka innych epitetów, ale usłyszałam tylko jego stłumiony w poduszkę śmiech. – Zrobiłeś tospecjalnie?
– Mówiłem poważnie. Zamierzam złożyć muwizytę.
– Więc muszę uciekać! Im szybciej, tymlepiej.
– Wtedy pójdę poniego.
– Dlaczego? – spytałam słabnącym głosem. Czułam się tak, jakby ktoś mnie dusił, a dobrze znałam touczucie.
– Bo nikt nie powinien robić takich rzeczykobiecie.
– Powiedziałeś dwa wiadra paszy i że mogę iść – mówiłam, połykając łzy. On nie mógł prowadzić za mnie wojny, nie mogłam mu na to pozwolić. – Więc zostało jeszczejedno.
Wróciłam do szopy, nabrałam paszy i wsypałam do podajnika. Robiłam to mechanicznie, myśląc tylko o bezpieczeństwie swoim i Evana. Przecież nie mogłam pozwolić, by ten bydlak gozabił.
Weszłam do domu i usiadłam w kuchni przy stole. Musiałam pomyśleć, jak rozwiązać tę sytuację, a najowocniej biłam się z myślami, sprzątając.
Evan leżał, cichutko pochrapując. Jedna ręka zwisała luźno za łóżko, a na drugiej ułożył głowę. Fioletowe sińce zdobiły całe jego plecy i nogi. Znów dopadły mnie wyrzuty sumienia. Przecież gdyby nie ja, nic podobnego by go niespotkało.
Rozwinęłam moskitierę, by nie zżarły go komary i wzięłam się do szorowania kuchni. Przecież musiała być idealna. Nie mogły zostać ani jeden pyłek, ani jedna smuga, ani jednaplamka.
Sprzątałam cały ranek i popołudnie. Kuchnia i skromna łazienka błyszczały czystością. W międzyczasie ugotowałam zupę z resztek warzyw i przyrządziłam makaron z serem na słodko, bo nic innego nie znalazłam w lodówce. Miałam zabrać się do sprzątania przedpokoju, kiedy Evan zaczął się wybudzać zesnu.
Rozdział 3
Evan
Przez dłuższą chwilę nie zdawałem sobie sprawy, gdzie jestem, bo do moich nozdrzy trafiały zapachy pysznego jedzenia, zupełnie jak za dawnych lat u mamy. Tylko ona potrafiła tak pichcić, by już na sam zapach ślinka ciekła po brodzie. Olivia nigdy nie gotowała domowych obiadków. Jeśli postanowiła coś przygotować, to były to fit sałatki lub kurczak z patelni grillowej. Jadaliśmy więc na mieście, ja najczęściej wysmażonego steka z ziemniakami, a ona tę swoją zieleninę. Pilnowała się na każdym kroku. Wiecznie słyszałem, że jak przytyje, to od razu będzie widać wtelewizji.
Bezwiednie przetarłem twarz i faktycznie poczułem wilgoć. Zamrugałem oczami, przyzwyczajając się do światła. W głowie mi pulsowało, a całe ciało miałem zesztywniałe. Bolało jak cholera. Na szczęście byłem u siebie, ale coś mi nie pasowało, a świadomość dopiero powoli do mniedocierała.
– Amandine! – krzyknąłem, ale z mojego gardła wydobył się jakiś charkot. Odchrząknąłem i spróbowałem jeszczeraz.
Odpowiedziało mi poruszenie wkuchni.
– Evan, jak sięczujesz?
Jej pokiereszowana twarz pojawiła się w drzwiach. Posłała sarnie spojrzenie, a mnie zrobiło się lżej na sercu, że nadal tu jest, że nie odeszła, jakzapowiadała.
Nie rozumiałem tego uczucia, przecież nie mogłem się zakochać w dziewczynie, którą znałem raptem od kilku godzin i z którą tak naprawdę niewiele rozmawiałem. To mógł być tylko żal. Nic innego. No może jeszcze pociąg fizyczny odgrywał tu dużą rolę. Była seksowna, mimo siniaków, ale zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Roztaczała wokół siebie taką aurę tajemniczości, aż miałem ochotę poznać każdą myśl, która przebiegnie przez jej ślicznągłówkę.
– Jesteś, nieodeszłaś.
– Nie.
Między nami zapadło milczenie. Wyglądała na zakłopotaną, wręcz namacalne było to, że cośzbroiła.
– Amandine…
– Evan…
– Chcesz mi o czymśpowiedzieć?
– Ja, hmm. Bo ja sprzątałam i gotowałam… i… używałamwodę.
– Woda sięskończyła?
– Tak. Przepraszam. Nie wiedziałam, że tak się stanie. Nie bądź zły, proszę.
– Dlaczego mam być zły? Dziewczyno, to normalne. Trzeba napompować wodęręcznie.
Łzy stanęły jej w oczach, które patrzyły teraz z ulgą. Na usta cisnęły mi się same najgorsze przekleństwa. Ten bydlak zrobił z niej zaszczutezwierzę.
– Bałam się, że coś zepsułam. Ugotowałam obiad. Podać citutaj?
– Nie, jużwstaję.
Zacząłem się podnosić, stękając jak rodząca kobieta, ale mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Amandine weszła, by mi pomóc. Gdyby nie pilna potrzeba odcedzenia kartofelków, pozwoliłbym, żeby się mnązajęła.
– Wybacz mi strój, ale nie jestem w stanie się ubrać, chyba że mipomożesz.
Jej rozbiegany wzrok zatrzymał się na moim przyrodzeniu, które, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, drgnęło. Cholera, nie teraz! – beształem mojego fiuta. Bokserki powoli zaczynały mnieuwierać.
– W porządku, jest gorąco, nie przeszkadza mito.
Jednak wychwyciłem w jej głosie drżenie, które usilnie maskowała. Podprowadziła mnie do łazienki, a ja jej nie poznałem. Płytki, które kiedyś były białe, odzyskały swój kolor. Zszarzałe fugi biły po oczach czystością. Mała wanna lśniła, tak samo muszla klozetowa. Na wyszorowanej, drewnianej podłodze leżał wyprany dywanik, który nagle okazał się zielony. A w lustrze dostrzegłem swoją podobiznę, której od dawna nie widziałem. Nigdy nie byłem czyściochem, ale ona uświadomiła mi, jak wielkim byłembrudasem.
– Zaraz pokażę ci, jak napompować wodę. Będziesz mogła się wykąpać. Dziękuję, że tuposprzątałaś.
– Och, ja…
Boże, czy nikt nigdy jej nie podziękował, że cośzrobiła?
– Naleję namzupę.
Zostawiła mnie samego z czarnymi myślami, które atakowały ze wszystkich stron. Załatwiłem potrzebę i skierowałem się do kuchni. Siedziała za stołem, na którym położyła świeżą ceratę w drobne bukieciki kwiatków. Poprzednia była już strasznie zniszczona, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Moją fobią były za to czyste ręczniki i świeża, pachnąca pościel. Tylko o to dbałem jak wariat. Skąd mi się to wzięło? Nie miałempojęcia.
– Smacznego – powiedziałem, z ledwością siadając naprzeciwko, gdzie mogłem podziwiać jejtwarz.
– Mam nadzieję, że będzie cismakować.
Oderwałem wzrok od jej zielonych oczu i skupiłem się na parującej zawartościmiski.
– Mmm – zamruczałem. – To jest pyszne, po prostugenialne.
Jadłem łyżka za łyżką, jakbym od co najmniej tygodnia nie miał nic wustach.
– Dolewkę? – spytała, patrząc zdziwiona, jak pochłaniamobiad.
– Poproszę. – Podałem miskę, a ona wstała i mogłem podziwiać zgrabnenogi.
Zarumieniła się, jakby doskonale wiedziała, co chodzi mi pogłowie.
Zjedliśmy w ciszy. Delektowałem się makaronem, który uwielbiałem wdzieciństwie.
– Dziękuję. Nie pamiętam już, kiedy jadłem domowyobiad.
– Proszę. Tylko w lodówce już nic niezostało.
– Więc na kolację zjemy gotowąpizzę.
– Ale zamrażalnik też maszpusty.
– Ten w lodówce tak, ale w pomieszczeniu gospodarczym mam wolnostojącą zamrażarkę. Chodź, pokażę ciwszystko.
Podała mi rękę i pomogła wstać. W graciarni stały stare meble, generator prądotwórczy, zbiornik na paliwo, wspomniana wcześniej zamrażarka i stara pompa dowody.
– Zobacz, staruszka pompa ledwo działa i często się zapowietrza. Musisz kilka razy ruszyć wajchą w dół, żeby zaciągnęła wodę. O tak. – Zademonstrowałem, choć przez chwilę straciłem dech, gdy zaczęły pracować mięśnie. Natychmiast pojawiły się stróżki potu, cieknące po plecach i klatcepiersiowej.
– Evan, ja tozrobię.
Próbowała strącić moje ręce z urządzenia, ale skończyło się na tym, że dotykaliśmy swoich dłoni, mocując się zpompą.
– Zostaniesz, prawda?
– Tak.
– Dziękuję.
– Za co? – Podniosła na mnie zdziwionespojrzenie.
– Za to, że się mnie nieboisz.
Zagryzła wargę, kiwając głową na zgodę. Ależ miałem ochotę ją pocałować, ale sprawiłbym jej tylkoból.
Będzie jeszcze dużo takich okazji, nie zamierzałem jej stąd nigdypuścić.
Cholera, co ja wygaduję? Przecież jej nieznam.
– Zagrajmy w grę. Codziennie wieczorem zadamy sobie po jednym pytaniu, na które musimy szczerze odpowiedzieć. Co ty nato?
– Nie wiem, ja nie chcę mówić o tym, co mniespotkało.
– Więc nie będę o to pytał. Jakie kwiaty lubisz, a jakienie?
– Na to mogę odpowiedzieć. Lubię wszystkie kwiaty cięte i doniczkowe, ale najbardziej storczyki. Miałam ich mnóstwo w oranżerii… teraz pewnie wszystkieuschną.
Odwróciła się do mnie, a po jej policzkach spływały łzy. Delikatnie starłem słone kroplepalcami.
– Teraz twojakolej.
– Jak masz na nazwisko? Nie przedstawiłeś się do tejpory.
– Evan James, do usług. I tak, to jest nazwisko, nie drugieimię.
– Nic niemówiłam.
Twarz dziewczyny pokrył przyjemny rumieniec i pięknyuśmiech.
– Pomyślałaś, przyznaj się! – Zacząłem ją delikatnie łaskotać, uważając, by nie dotknąćramienia.
– Evan, puśćmnie!
– Pod jednym warunkiem, że będziesz codziennie ze mną grała wgrę.
– Dobrze, obiecuję!
Tak przyjemnie było słyszeć jej śmiech. Dźwięczał mi w głowie, gdy położyłem się do łóżka, a jej zwinne palce smarowały mi siniaki maścią. Była przy tym jakaśniespokojna.
– Amandine, o co tym razem chodzi? Jesteś jak tykająca bomba zzapalnikiem.
– Chciałabym się wykąpać, ale nie mam bielizny, poza tą, którą mam nasobie.
– Nie widzę problemu, weź sobie moje bokserki z szuflady. I świeżypodkoszulek.
Wiedziałem, że to nie wszystko, bo wykręcała palcedłoni.
– Bo… ja nie wiem, gdzie mogę się położyć spać. Masz tu jakiś pokójgościnny?
– Skarbie, ja nie miewam gości. Łóżko jest na tyle duże, że pomieści nas oboje, nawet cię nie dotknę. Poza tym już spaliśmyrazem.
Zesztywniała, ale wiedziałem, że się poddała. Była przyzwyczajona do wygód i rezygnacja z łóżka na rzecz kuchennego krzesła, nie wchodziła w grę. Ucieszyłem się, że będę mógł patrzeć, jakśpi.
Gdy wróciła z łazienki i położyła się obok, omotał mnie jej zapach. Użyła zwykłego mydła, co dla mnie pachniało tysiące razy lepiej niż wszystkie perfumy świata. Zwinęła się w pozycji embrionalnej pod samą ścianą i przykryła kocem po same uszy, choć nadal byłociepło.
– Dobranoc – rzuciłem cicho, mając nadzieję, że się jednakodwróci.
– Dobranoc – odszepnęła.
Amandine
Nic nie widziałam, gdy otworzyłam oczy. Zamrugałam powiekami. Powoli wzrok przyzwyczajał się do ciemności, panującej w małym pokoiku. Zauważyłam zarys stołu, na którym leżała otwarta książka, odznaczająca się bielą kartek w mroku, oraz szafę, stojącą naprzeciw łóżka, obok której byłydrzwi.
Przez dłuższą chwilę starałam się uświadomić sobie, gdzie jestem. Zdawałam sobie sprawę, że nie jest to moja luksusowa sypialnia, ale na jej wspomnienie dostałam gęsiej skórki. Czy zawsze już tak będzie, że na myśl o tamtych wydarzeniach, strach podświadomie zacznie się wgryzać w mojąskórę?
Zimny dreszcz przebiegł mi wzdłużkręgosłupa.
Przed oczami miałam samochód zatrzymujący się przy idealnie skoszonym trawniku. Duże czarne BMW z przyciemnianymi szybami, którego modelu nie starałam się zapamiętać, on zbyt często zmieniał auta, bym chciała dłużej się nad tym zastanawiać. Wysiadając ze swojej nowej zabawki, zatoczył się. Moja ręka, znajdująca się na szkle, zostawiła ślad, który musiałam szybko usunąć. Nie lubił, gdy coś byłoniesprzątnięte.
Z żołądkiem podchodzącym do gardła zerwałam się do biegu po ściereczkę, potrącając bazylię stojącą na parapecie. W ostatniej chwili, prawie przy samej podłodze, złapałam roślinę w trzęsące się ze strachudłonie.
Znów spojrzałam przez okno. Był tak pijany, że jego goryl musiał go prowadzić. Zanim weszli przez ogromne, dwuskrzydłowe drzwi, miałam opanowaną sytuację. Kawa stała już na małym stoliku przy jego ulubionym fotelu, naprzeciwko telewizora zajmującego półściany.
Zataczając się, posłał mi gniewne spojrzenie, jednocześnie odkładając klucze i telefon na szafce, stojącej zaraz obok wejścia. Machnięciem ręki odprawił ochroniarza, który, z wyraźnie zdziwioną miną, zabrał swój plecak z podłogi iwyszedł.
Zostałam z nim sama. Bałam się podnieść wzrok na mojego męża, więc wpatrywałam się w idealnie pomalowane paznokcie u nóg i srebrne sandałki na wysokiej szpilce, zapinane wokół kostki cieniutkimpaseczkiem.
Poczułam szarpnięcie. Ból rozszedł się po moim przedramieniu. Syknęłam głośno, za co dostałam w twarz. Zdenerwowałam go. Znowu.
Chciałam zapłakać, ale wiedziałam, że to go rozwścieczy jeszcze bardziej, więc starałam się, by nie zauważył, jak łzy same pociekły mi po policzkach. Otarłam je wierzchem dłoni, udając, że dotykam bolącego miejsca. Wyprostowałam się i niewiele myśląc, spojrzałam w jego pochmurne oczy. Nienawistnym wzrokiem, z którym się nie krył, omiótł moją sylwetkę, by na koniec zatrzymać się natwarzy.
Nie powiedział nic. Nie musiał. Wiedziałam, że tym razem nie daruje miłez.
– Amandine, obudźsię!
Ktoś szarpał mnie za ramię. Moją reakcją było skulenie się, aby ochronićbrzuch.
– Proszę, nie!
– Amandine, ciii, nic ci nie zrobię. To ja, Evan. Skarbie, spokojnie.
Wtuliłam się w niego, gdyż poczułam siębezpiecznie.
Jego ramiona obejmowały mnie ciasno i po chwili zrobiło mi się odrobinę niewygodnie, ale bałam się poruszyć. Moja twarz znajdowała się w zagłębieniu jego szyi. Pachniał tak cudownie, tak męsko, aż delikatne dreszczyki emocji skumulowały się wpodbrzuszu.
Od dawna nie czułam podniecenia. Chciałam, żeby mnie dotykał i całował, by dał mi rozkosz, której już niepamiętałam.
Przestraszyłam się swoichmyśli.
– Śniło ci się coś złego, jakiś koszmar. Ze mną jesteś bezpieczna, nie pozwolę cięskrzywdzić.
Tak bardzo pragnęłam, żeby to była prawda, jednak wiedziałam, że dopóki mój mąż żyje, nigdy nie przestanie mnie szukać, żeby się zemścić za zniewagę, której się dopuściłam. Uciekając, zrobiłam z niego głupca. On wiedział, że nie miałam paszportu ani pieniędzy, żebym mogła opuścić Australię. Będzie przetrząsał kilometr za kilometrem, miasto za miastem, aby mnie dopaść. Chwilowo byłam bezpieczna, ale jakdługo?
Obudziłam się rano, gdy tylko słońce zajrzało przez brudną, zakurzoną szybę. Zamierzałam i w tym pomieszczeniu posprzątać, ale najpierw musiałam się wydostać z ramion bruneta, nie budząc go. W końcu się udało i po cichutku zeszłam z łóżka, czując pustkę, której nie rozumiałam. Najpierw udałam się do łazienki, a kilka minut później zajęłam się przygotowaniem śniadania. Pomyślałam o jajecznicy, bo jedyne, co znalazłam w lodówce, to było strusie jajo. Próbowałam je rozbić, ale nie dałam rady. W nerwach rzuciłam je na podłogę, licząc na to, że pęknie, ale pękał jedynie Evan. Ześmiechu.
– Skarbie, strusiego jaja tak nie otworzysz. Potrzebujesz do tego przecinaka i młotka. A jeszcze lepiejwiertarkę.
– Przestań nazywać mnie „skarbie”.
– Z mojej instrukcji zapamiętałaś jedynie „skarbie”? – dowcipkował.
Miałam ochotę walnąć go w głowę tym jajem, jednak posłałam mu tylko karcące spojrzenie i z premedytacją puściłam jajo na podłogę. O dziwo chrupnęło inaczej niż za pierwszym razem. Podniosłam je z zamiarem rzucenia jeszcze raz i wyładowania nerwów, ale brunet zabrał mi je zrąk.
– Spokojnie, ja zrobię jajecznicę, a ty zaparzkawę.
Wyszedł na chwilę, więc zajęłam się przyrządzaniem napoju, bez którego nie umiałam funkcjonować. Tylko kawa trzymała mnie w pionie przez cały dzień, bo bez dawki kofeiny zawsze byłam drażliwa inerwowa.
Evan wrócił z otwartym jajem i zaczął pichcić przy kuchence, ja zabrałam kubki i usiadłam przy stole. Był w samych bokserkach, więc miałam copodziwiać.
Poza okropnymi sińcami, znaczącymi całe ciało, ładnie się prezentował. Szczupłe, długie nogi, zakończone okrągłym tyłkiem, rzadko pokrywały ciemnewłoski.
Spalone słońcem plecy miały wyrzeźbione muskuły, które drgały przy każdym ruchu. Szyja zakryta była buszem lekko skręconych, przydługich włosów. Miałam ochotę dotknąć każdegomięśnia.
– Już prawie gotowe – rzucił przez ramię. – Podoba ci sięwidok?
– Co? Ja… Bo…
– Ty mi się podobasz w moich bokserkach ipodkoszulku.
Sapnęłam tylko, nawet nie próbując tego skomentować. Oczywiście, że mu się podobałam, przecież nie miałam rozcięcia na skroni ani śliwy na pół twarzy. Moje usta nie były opuchnięte i nie szpeciła ich rana. Na szyi też nie miałam siniaków, tak samo jak ran napsychice.
– Popatrz na mnie. Jesteś piękna i pewnego dnia ci to udowodnię – powiedział, zbliżając twarz niebezpiecznie blisko, tak, że czułam jego oddech na wargach. Dłonią przytrzymał mi brodę i kciukiem starł samotną łzę, która spłynęła po zdrowympoliczku.
– Evan, chyba coś sięprzypala.
– Jasna cholera! Tosty! To ostatnie dwa kawałkichleba.
– Nie szkodzi i tak nie jempieczywa.
– A powinnaś, jesteś zaszczupła.
– Nieprawda, jestem za gruba – szepnęłamcicho.
Tyle razy słyszałam to określenie, że nawykłam do niego. Od kilku lat wiecznie się odchudzałam, żeby przestał w końcu mnie wyzywać, ale nic to nie dawało. Ciągle słyszałam ten sam zestaw: „Jesteś ohydnym grubasem, inne kobiety jakoś potrafią zadowolić swoich mężczyzn, ale jak patrzę na te twoje grube uda, rzygać mi sięchce”.
– Skarbie, widziałaś się ostatnio w lustrze? Chodź.
Podał mi dłoń, którą niechętnie przyjęłam, i pociągnął do sypialni, gdzie otworzył drzwi od szafy, na których wisiało lustro. Zobaczyłam swoją przerażoną twarz. Wielkie oczy patrzyły smutno i z wyrzutem, usta drgały od powstrzymywanego płaczu, a ręce błądziły nerwowo, wycierając pot wpodkoszulek.
– Amandine, proszę popatrz na siebie. Cowidzisz?
– Jestem gruba i brzydka, zostaw mnie! – zaszlochałam, nie mogąc powstrzymaćemocji.
– Nie, nieprawda! Jesteś piękną kobietą, niezwykle silną, która wyzwoliła się spod władzyoprawcy…
– Żeby trafić na następnego! – wykrzyczałam, trzęsąc się jakgalaretka.
– Tak o