Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niniejszy przekład jest po dwakroć pionierski. To pierwsze obszerniejsze tłumaczenie z Duchowego masnawi Rumiego na język polski dokonane bezpośrednio z oryginału perskiego, bez okrężnej drogi przez wersje anglojęzyczne. Po drugie – z uwagi na ograniczoną w Polsce ilość źródłowych materiałów z zakresu mistyki perskiej, opowieści nie zostały odarte z komentarzy Rumiego, nie przycięto ich do zgrabnej historyjki, która służy rozrywce, a jej mistycznego znaczenia zamierzonego przez autora tylko się domyślać.
Opowieści po persku skierowane są do węższego grona: studentów iranistyki oraz miłośników-amatorów języka perskiego. Krótkie, napisane prostym, a zarazem gładkim językiem z włączonymi fragmentami oryginalnych wersów Rumiego mogą stanowić dla nich przyjemną i nietrudną lekturę, a zarazem zachęcić do samodzielnego zanurzenia się w tym morzu mądrości, jakim jest Duchowe masnawi. W przypisach na końcu każdej opowieści wyjaśnione zostały trudne wyrazy, zwroty oraz wersy (ze wstępu).
Książka zawiera wybrane opowieści Rumiego w tłumaczeniu polskim Ivonny Nowickiej, iranistki, oraz w języku perskim, przystosowane dla współczesnego czytelnika przez Mohammada A. Rokniego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 150
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wybór opowieści z Masnawi-je ma’nawi Rumiego Ivonna Nowicka, Mohammad A. Rokni
Copyright © Ivonna Nowicka
Copyright © Mohammad A. Rokni
Copyright © Wydawnictwo Akademickie Dialog 2009
Redakcja
Joanna Tarasiewicz
Skład i łamanie
Ewa Majewska, Agata Nalborczyk
Projekt okładki i wybór ilustracji Ivonna Nowicka
Kaligrafia perska Mohammad Fajjazi
W książce wykorzystano m.in. ilustracje, będące ornamentami architektonicznymi zdobiącymi budynki w Isfahanie, z publikacji opracowanych przez Qolamrezę Nasra Esfahaniego:
Negāreha-je Esfahān / The designs of Isfahan
Sure-je tamāszā / Inscriptions on the thresholds of the houses in Esfahān Bāq-e negāh / The designs of Taleqhani street of Esfahan wyd.: Esfahan 1385/2006
ISBN ePub: 978-83-8002-305-5
ISBN Mobi: 978-83-8002-309-3
Wydawnictwo Akademickie DIALOG 00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218 tel/faks: (0 22) 620 87 03 e-mail: [email protected]
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Niniejszy przekład jest po dwakroć pionierski. To pierwsze obszerniejsze tłumaczenie z Duchowego masnawi na język polski dokonane bezpośrednio z oryginału perskiego, bez okrężnej drogi przez wersje anglojęzyczne. Po drugie z uwagi na ograniczoną w Polsce ilość źródłowych materiałów z zakresu mistyki perskiej, opowieści nie zostały odarte z komentarzy Rumiego, nie przycięto ich do zgrabnej historyjki, która służy rozrywce, a jej mistycznego znaczenia zamierzonego przez autora tylko się domyślać. W oryginale Rumi przeplata akcję i dialogi swoimi wyjaśnieniami i wyjaśnienia te do pewnego stopnia zachowałam. Bowiem dopiero one, dopiero uwagi tego natchnionego mędrca i upojonego mistyka, który wejrzał za zasłonę tajemnic, nadają całości głębszego wymiaru, pokazują, co miały ilustrować, ukierunkowują nas na intencje autora i pozwalają lepiej poznać jego myśli. W istocie to nie komentarze są wtórne wobec opowieści, lecz odwrotnie – opowieści miały przybliżyć mistyczne i filozoficzne problemy. Czerpiąc je z rozmaitych źródeł, Rumi pod tym kątem je zmieniał i do tego celu dostosowywał, a przy okazji konstruował wartką i ciekawą akcję, tworzył świetne dialogi i powoływał do życia barwne i wiarygodne postaci.
Przekład oparty został na oryginalnym perskim wydaniu Duchowego masnawi Dżalaloddina Rumiego (1207-1273) w opracowaniu angielskiego arabisty i iranisty Reynolda A. Nicholsona uważanym za najbardziej miarodajną wersję (Masnawi-je ma’nawi-je Moulawi, Teheran 1994). Pomocny okazał się również wybór opowieści z tego dzieła przygotowany przez Nadera Wazinpura (Āftāb-e ma’nawi, Teheran 1996). Z wyjątkiem dwóch historii wierszem, tekst polski stanowi tłumaczenie prozą, wierne o tyle, by nie wypaczyć sensu, wolne o tyle, by służyć lepszemu zrozumieniu. Dla wyjaśnienia pojęć pojawiających się kilkakrotnie w tekście na końcu części polskiej zamieszczono słowniczek.
Duchowe masnawi składa się z sześciu ksiąg, zawierających w opracowaniu Nicholsona wersów: księga I – 4003, księga II – 3810, księga III – 4810, księga IV – 3855, księga V – 4238 i VI – 4916, czyli razem 21 232 wersów. Łatwo się zatem domyślić, że zawarte tu opowieści – a jest ich trzydzieści trzy – to tylko drobny fragment całości. Chciałoby się rzec: Na początek... Wyboru dokonali wspólnie Mohammad Amin Rokni i piszącą te słowa. W części polskiej przy każdej opowieści podano księgę, z której została ona zaczerpnięta oraz numery wersów na podstawie wspomnianego wydania.
Zauważyć jeszcze należy, że wersja polska i perska nie są ze sobą identyczne, a to z dwóch względów. Po pierwsze, obie powstawały bezpośrednio w oparciu perski tekst Duchowego masnawi, nie zaś w oparciu jedna o drugą. Po drugie mają one różne przeznaczenie.
Opowieści po persku skierowane są do węższego grona, studentów iranistyki i miłośników-amatorów języka perskiego. Krótkie, napisane prostym, a zarazem gładkim językiem z włączonymi fragmentami oryginalnych wersów z Rumiego mogą stanowić dla nich przyjemną i nietrudną lekturę, a zarazem zachęcić ich do samodzielnego zanurzenia się w tym morzu mądrości, jakim jest Duchowe masnawi Rumiego. W przypisach na końcu każdej opowieści wyjaśnione zostały trudne wyrazy, zwroty oraz wersy.
Natomiast dłuższy, polski tekst... Jest listkiem z rozgałęzionego drzewa oryginału dla wszystkich tych, którzy sami nie mogą wgryźć się w słodki owoc mowy perskiej, „deszczu kropelką” z podniebnej chmury duchowości.
Dziękuję doktorowi Mohammadowi A. Rokniemu za podchwycenie pomysłu tego projektu i za przyjazną atmosferę współpracy, Mahmudowi Wahedianowi za słowa zachęty i piękne przedstawienie opowieści o starym harfiarzu na spotkaniu w Galerii Azjatyckiej w Warszawie. A także Lejli za to, jak mnie przyjęła w Wierzbowym Gaju. I jak zwykle dziękuję też H.U.
Ivonna Nowicka, grudzień Roku Rumiego
(Księga I, wybór z wersów 36-246)
Dawno temu panował potężny i pobożny padyszach. Pewnego razu podczas łowów ujrzał służkę piękną niczym perlisty blask Miesiąca. Zapłonął do niej miłością tak wielką, że on, pan nad pany, on, szach nad szachy całą swą duszą stał się służki tej – sługą. Kazał kupić ją do swego haremu. Ledwie jednak wykonano jego poleceni i dziewczyna trafiła do komnat królewskich, z mocy Bożego przeznaczenia zapadła na jakąś tajemniczą chorobę. Tak to bywa z jednostronną miłości – sprawy nigdy nie układają się po myśli zakochanego.
„Wieśniak miał osła, lecz brakło mu siodła. Siodło gdy zdobył, wilk osła mu rozdarł.
Pusty miał bukłak, za wodą człek chodził. Wodę gdy znalazł – to bukłak się podarł.”
Padyszach zwołał lekarzy z bliskich i dalekich stron. Kiedy wszyscy zgromadzili się w już sali, powiedział im, że w ich rękach jest życie nie tylko służki, lecz i jego samego, władcy.
- Dusza ma nic nie warta – mówił – ona duszą mej duszy. Zbolały ja, smutkiem zasnuty, jedynym mym lekarstwem jest ona.
- Niestraszne nam to wyzwanie – odparli zgodnie medycy. – Dołożymy starań wszelkich, by uleczyć ją wspólnymi siły i wspólną mądrością. Każdy z nas jest Mesjaszem1 świata i nie masz choroby, na którą byśmy nie znali remedium.
Jednak w swej pysze nawet w myślach nie dodali słów: „Jeśli Bóg zechce”, więc Bóg z całą wyrazistością pokazał im ludzką bezsiłę. Przy każdej kuracji przez nich przepisanej, przy każdym leku przez nich podanym stan dziewczyny się pogarszał. To zadanie ich przerosło. Za sprawą wyższego przeznaczenia słodki napój z octu miast zmniejszać, zwiększał ilość żółci, zaś olejek migdałowy wysuszał organizm, choć powinien był mieć dokładnie odwrotny efekt. Mirobalana wywoływała zatwardzenie, a woda miast koić, niczym nafta podsycała płomień.
Widząc, jak bezradni są sprowadzeni na dwór medycy, szach pobiegł do meczetu, rzecz dziwna – na bosaka, bo z przejęcia zapomniał nawet założyć buty. W świątyni pospieszył prosto przed mihrab. Pogrążył się w modlitwie, a łzy ciekły mu po policzkach strugą smutku, że aż przesiąkł od nich dywanik modlitewny. W końcu po zatopieniu w otchłani unicestwienia, fana, władca przyszedł do siebie i zaczął sławić Boga i chwałę Jego głosić. „Ty, przy którym zawsze szukamy schronienia w potrzebie, wybacz, że znów zmyliłem drogę2.” Z głębi jego duszy wyrywały się błagalne jęki, aż wezbrało Morze miłosierdzia. Wyczerpany szlochaniem, pan nad pany zasnął, a wówczas we śnie objawił mu się pewien nieznajomy starzec.
„Szachu”, rzekł ów mąż sędziwy, „bacz pilnie na me słowa, bo dobre ci wieści przynoszę! Twa modlitwa została wysłuchana. Gdy jutro zawita na twój dwór nieznajomy, wiedz, że posłan on będzie przeze mnie. Metoda, jaką się on posłuży do wyleczenia służki, to będą czyste czary, a jego istota będzie odzwierciedleniem Bożej potęgi.”
Następnego dnia szach spostrzegł z pałacu postać szacowną, czcigodną, niczym blask słoneczny pośród plamy cienia, niczym nów Księżyca na zmroczonym niebie. Był to starzec smukły i promienny, nie istniał on, lecz zarazem istniał, jak wytwór ludzkiej wyobraźni. Właśnie za sprawą imaginacyj kręci się ten świat. One to napędzają pokój i wojnę, nimi karmi się duma i wstyd. W przeciwieństwie do tych złud i urojeń, wizje, dzięki którym święci dają się na ziemi spowić uczuciu miłości, są odbiciem czarujących piękności z Bożego ogrodu.
Wizja, którą szach ujrzał był we śnie, objawiła mu się teraz w jako nowoprzybyły. Nie posłał szambelanów na jego powitanie. O nie, sam pospieszył na spotkanie gościa z Niewidzialnego Świata. „To ty byłeś mym prawdziwym umiłowanym”, wyszeptał, „nie dziewczyna. Jednak na tym padole z czynu czyn się rodzi. Dla mnie ty jesteś niczym Mahomet, ja przy tobie Umarem. Jestem do twoich usług.”
Upraszajmy Boga, by pomógł nam postępować zacnie i podług zasad przyzwoitości, bowiem bez tych przymiotów człowiek zamyka przed sobą bramy Jego łaski. Kto nie panuje nad swymi pobudkami, szkodzi nie tylko sobie samemu, ale pali ogniem cały świat aż po sam horyzont. Tak na przykład za czasów proroka Mojżesza zesłany został z nieba stół obficie nakryty, bez żadnego wysiłku ze strony ludzi, bez targów, rozliczeń. Tymczasem kilku cwaniaczków z ludu Mojżesza, dobrych manier niepomnych, zawołało: „No ale gdzie czosnek, gdzie soczewica?” Wtedy chleb i inne potrawy przestały płynąć z nieba. Od tej pory ludzie zdani byli na własny trud, musieli w pocie czoła orać, siać i żąć.
Rzecz podobna zdarzyła się i za życia Jezusa. Wstawiał się on do Boga za ludzi, a ów zesłał jedzenie i hojne dary. Jacyś pyskacze podobnie zapomnieli o dobrych manierach i rzucili się na kosze jak chmara obdartusów. Jezus zaklinał ich, mówiąc: „Toż to trwały dowód szczodrości Pańskiej, nie ubędzie go z powierzchni ziemi”.
Podejrzliwość i chciwość u stołu Majestatu to wyraz małej wiary. Przez tych zaślepionych żądzą posiadania chciwców o twarzach szpetnych jak facjaty żebraczków zatrzasnęły się przed nimi podwoje miłosierdzia. Tak też wszelkie ponure zdarzenia i smutki, jakie cię spotykają, to wynik braku szacunku i przekroczenia granic przyzwoitego zachowania.
Król rozpostarł ramiona i uściskał gościa, przyjął go do duszy i serca tak gościnnie, jak się przyjmuje uczucie miłości. Całował go po dłoniach, w czoło, dowiadywał się o dom, o trudy drogi. Zarzucając go tak pytaniami, powiódł go na honorowe miejsce i rzekł: „Nareszcie dzięki cnocie cierpliwości udało mi się znaleźć skarb. W twej twarzy odpowiedzi na każde pytanie, w dłoni twej każdego problemu bez słów rozwiązanie. Tyś wykładaczem wszystkich tajni naszych serc, ty pomocną podasz dłoń każdemu, kto utknie w błocie.”
Przedstawił mu historię niedomagania służącej, po czym zaprowadził go do jej wezgłowia. Medyk przyjrzał się cerze dziewczyny, zbadał jej puls, obejrzał mocz, wysłuchał, jakie są symptomy i domniemane przyczyny choroby. „Żadna z mikstur, które jej podali, nie miała dobroczynnego efektu”, stwierdził w końcu. „Ba, te lekarczyki rujnowały jej zdrowie. A to dlatego, że nie miały bladego pojęcia o tym, co się dzieje w jej duszy. Chroń mnie Boże przed ich wymysłami.”
Widząc jej cierpienie, wnet się zorientował, co tak naprawdę jej dolega. Po jej płaczliwych westchnieniach zrozumiał, że to płacze serce, że ciało zdrowe, tylko dusza boleje. Uznał wszelako, że lepiej rzecz całą okryć milczeniem, toteż szachowi nie wyjawił ani słowa.
Stan zakochania znać po lamencie serca. Żadna choroby nie jest podobna do choroby serca, zaś męki, jakie znosi zakochany, są różne od wszystkich innych cierpień. Miłość to astrolabium, które pozwala odkryć sekrety Boga. Niezależnie od tego, czy rodzi się z tej [doczesnej], czy z tamtej [niebiańskiej] strony, koniec końców wiedzie nas właśnie tam.
Jakich słów bym nie dobrał dla wyjaśnienia zjawiska miłości, gdy docieram do jej sedna, wstydzę się własnej niezręczności. Komentarz wtłoczony w szatę słów spraw wiele wprawdzie rozjaśnia, jednakże miłość jaśniejsza bez pośrednictwa mowy. Kiedym pisał, pióro mykało zgrabnie po papierze, lecz gdy dotarłem do kwestii miłości, rozpękło się na dwoje. Próbując wyjaśnić istotę tego uczucia, rozum utknął bezradnie jak osioł w błocie – jedna tylko miłość może wytłumaczyć, czym jest miłość i czym zakochanie. Dowodem na istnienie Słońca jest samo Słońce, nie odwracaj się więc tyłem do niego, jeśli koniecznie domagasz się jakiegoś dowodu.
„Szachu,” przykazał medyk, „niech wszyscy słudzy, dworzanie i członkowie królewskiego rodu opuszczą pałac. Niech nikt nie słucha po korytarzach, bym spokojnie mógł rozpytać służkę o parę rzeczy.”
Pałac opustoszał, nie pozostał w nim nikt prócz medyka i chorej. „Z jakiego pochodzisz miasta, dziewczyno?” spytał łagodnie starzec. „Widzisz, inaczej leczy się mieszkańców różnych miast. Jakich tam masz bliskich? Z kim jesteś spokrewniona, z kim skoligacona?” Mówiąc to, położył dłoń na jej pulsie i zagadywał o jej dole i niedole.
Kiedy człowiekowi wejdzie drzazga w piętę, kładzie nogę na nogę. Dłubie i dłubie czubkiem igły, a jeśli mimo wszystko nie udaje mu się jej znaleźć, zwilża skórę śliną. Skoro tak trudno znaleźć drzazgę w stopie, to o ileż trudniej wytropić ją w sercu! Czyż smutki i zmartwienia przygniatałyby człowieka swym ciężarem, gdyby byle prostaczek umiał dostrzec zadrę w sercu?
Starzec wyciągał ze służki opowieści o jej znajomych. Mówiła mu otwarcie o domu, o swych byłych panach i o ziomkach z miasta. On zaś bacznie słuchał jej słów, a zarazem ściskał jej nadgarstek i pilnie śledził tętno, by wychwycić moment, gdy zabije ono mocniej – mężczyzna, przy którego imieniu to nastąpi, będzie upragnieniem jej duszy na tym świecie.
„W jakich bawiłaś stronach”, badał ostrożnie, „gdy już opuściłaś rodzinne miasto?”
Wymieniała kolejno grody i dwory, lecz ani tętno nie skoczyło, ani liczko nie straciło barwy. Puls był stabilny, aż do chwili, kiedy zagadnął ją o słodką Samarkandę. Ledwie wspomniała samarkandzkiego złotnika, jej tętno przyspieszyło, pobladła, by zaraz potem zapłonąć rumieńcem. Medyk poznał jej sekret i pojął przyczynę dręczącego ją bólu. „W której on mieszka dzielnicy?”, uściślał, „Przy jakiej uliczce?” Powiedziała, że w dzielnicy Przymostowej, na uliczce Qatefar.
„Wnet pojąłem powód twoich cierpień”, rzekł jej. „Po to, by cię uleczyć, zastosuję tajemną metodę. Odtąd ja będę się o ciebie martwił, sama więc nie zadręczaj się już dłużej. Żywię do ciebie większą życzliwości niż żywiłaby setka rodzonych ojców. Lecz bacz, byś nie wyjawiła nikomu swego sekretu, nawet gdyby sam szach próbował coś z ciebie wyciągnąć.”
Prorok nasz powiedział, że kto umie ukryć najskrytsze swe myśli, szybko osiąga istotę swych pragnień. Kiedy schować w ziemi nasiona roślin, z ukrytego w nich sekretu zazielenia się bujnie cały ogrodu.
Obietnice i kojące słowa medyka sprawiły, że chora zbyła strachu.
Z ust łaskawego gotówką obietnica
z ust niegodziwca – cierpieniem nas przesyca.
Starzec wstał, poszedł do szacha i opowiedział mu część historii. „Najlepiej sprowadzić tu tego złotnika, wtedy będziemy mogli ją wyleczyć”, poradził. „Każ ściągnąć go z tego odległego miasta, połechcz jego dumę złotem i honorowymi szaty.”
Szach posłał tedy po rzemieślnika dwu umyślnych, mężów bystrych, prawych i mądrych. Dotarli oni do Samarkandy, odszukali złotnika i rzekli: „Zręczny mistrzu o wiedzy doskonałej, o ty, o którego przymiotach głośno po miastach bliskich i dalekich. Oto pewien padyszach pomny twego kunsztu złotniczego wybrał cię na swój dwór, boś zaiste mistrzem swego fachu. Racz przywdziać ten oto chałat, którym cię obdarza w dowód swego uznania, przyjmij też łaskawie to złoto i srebro. Gdy już przybędziesz na dwór, będziesz ulubieńcem władcy i jego zaufanym druhem.”
Złotnikowi oczy się zaświeciły na widok tych kosztowności i honorowych szat. Skuszony obietnicami pożegnał rodzinne strony i dziatki, wskoczył na arabskiego rumaka i uszczęśliwiony ruszył w drogę.
Ujrzawszy go, szach okazał mu najwyższy szacunek i otworzył przed nim swój skarbiec wypełniony złotem. Następnie lekarz rzekł do władcy: „Potężny szachu, teraz ofiaruj temu chodży bolejącą służkę. Niechaj dziewczę uraduje się zjednoczeniem z nim, niech woda połączenia ugasi trawiący ją ogień.”
[Choć podobny czyn się w głowie nie mieścił], szach usłuchał swojego tajemnego doradcy i podarował złotnikowi księżycolicą piękność, połączył więzami ślubnymi tę parę, tak spragnioną swych czułych szeptów. Przez sześć miesięcy oboje folgowali swym pragnieniom, aż dziewczyna całkiem wydobrzała.
Wtedy medyk przyrządził dla złotnika specjalny syrop. Samarkandczyk napił się – i na oczach dziewczyny zaczął więdnąć. Kiedy wskutek choroby nie pozostał już ślad jego urody, jej dusza wyzwoliła się od tej przewiny i tego zauroczenia. Że ukochany brzydł, bladł i usychał, żar jej uczucia powoli przygasał. Miłość zrodzona ze względu na kolory3 w ostatecznym rozrachunku nie jest miłością, lecz hańbę przynosi.
Szkoda, że to uczucie nie było całkiem hańbiące, wówczas sprawy nie przybrałyby tak przykrego obrotu. Złotnik lał krwawe łzy boleści, jego urodziwe oblicze stało się wrogiem jego życia. Wrogiem pawia jest jego upierzenie, przez nie ludzie trzymają go w ogrodzie. Niejednego też króla zgubiła jego wielkość. „Jestem ten piżmak”, rozpaczał złotnik, „przez którego wonny gruczoł łowca przelał jego czystą krew. Jestem ten lis stepowy, na którego zaczaili się myśliwi i dla jego futra łeb mu ścięli. Jestem jak ten słoń, którego dla jego kłów uśmiercił poganiacz. Ten, kto mnie zabił ze względu na coś zewnętrznego wobec mej prawdziwej istoty, czyż nie wie on, że krew moja nie będzie spoczywać w pokoju, że nie pozostanie niepomszczona. Dziś ten los spotyka mnie, jutro spotka jego. Jak można marnować krew kogoś takiego jak ja! Świat doczesny jest jak górą, zaś nasze postępowanie głosem, który wraca do nas odbity od niej echem.“ To rzekłszy, wyzionął ducha.
Służka była oczyszczona z cierpienia i z miłości. Bowiem miłość do zmarłych nietrwała jest i ulotna, jako że kto raz umarł, już nie powróci. Za to uczucie do kogoś żywego cały czas wydaje się duszy i oku świeższe niżeli pączek róży. Wybierz więc miłość do tego Żywego, który jest wiecznotrwały, który raczy cię życiodajnym winem. Wybierz miłość do tego, do którego uczucie wszystkim prorokom zapewniło moc i chwałę. I nie mów, że nie dopuszczą cię do tego Szacha. Z miłosiernymi i trudne sprawy można łatwo załatwić.
To, że mądry lekarz zabił złotnika, nie wynikało ani z nadziei, ani z obawy. Nie zatruł go w imię ukontentowania padyszacha, nie sprowadził na niego śmierci, póki nie przyszły rozkaz i przesłanie od Boga. Cokolwiek rozkaże człowiek, na którego spływają objawienia i odpowiedzi Boga Prawdziwego, jest ze wszech miar sprawiedliwe. Rzecz to dopuszczalna, by zabijał ten, kto sam darzy [duchowym] życiem. Jest on namiestnikiem Bożym, a jego ręka – ręką Bożą. Gdyby ten czyn nie nastąpił z mocy Bożego przesłania, władca ten psem drapieżnym by był, nie padyszachem. Lecz on nie miał w sobie śladu żądzy, chciwości ani namiętności. Jego czyn był dobry, choć wydawał się podłym postępkiem. Szachem był i to nader mądrym szachem. Wybrańcem był i to wybrańcem Bożym.
Tego, kto ginie z woli takiego władcy, wiedzie on ku chwale i szczęśliwości. Dziecko drży ze strachu przed skalpelem cyrulika, który ma mu puścić krew, lecz matka cieszy się, że jej pociecha wnet wydobrzeje.
Zabiera połowę życia, w zamian ofiarowując setkę żyć. Daje coś, czego nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Jeżeli potępiasz jego czyn, osądzasz go podług własnej miary. A skoro tak, to oddaliłeś się daleko od prawdy. Lepiej więc i wnikliwiej rzecz całą przemyśl.
(Księga I, wybór z wersów 247-323)
Pewien sklepikarz trzymał w sklepie zieloną papugę. Miała przyjemny głos, a do tego ku radości właściciela i uciesze jego klientów – umiała mówić. Pilnowała rzeczy, a przy okazji zagadywała kupujących i bawiła ich celnym słowem. Ludzie nazywali ją papużką krasomówką, a inne papugi opiewały ją jako wielką oratorkę.
Pewnego dnia jej pan musiał wrócić po coś do domu i jak zwykle zostawił ją samą w sklepie, by miała oko na towary. Aż tu nagle pod jego nieobecność do środka wskoczył za myszą kocur. Przerażona papuga rzuciła się w panice na górną półkę, wywracając przy tym flakoniki z olejami roślinnymi.
Po jakimś czasie właściciel wrócił i usiadł na swoim stałym miejscu. Niby wszystko w porządku, tylko jakoś mu dziwnie mokro, jakoś dziwnie ślisko. Wstaje, a tu olej na siedzeniu, patrzy, a tu olej na podłodze. A wtedy zaślepiony gniewem trzepnął ptaka w łebek.
Papuga z żałości wyłysiała i co gorsza – przestała mówić. Sklepikarz wzdychał i gorzko żałował, że dał się ponieść emocjom. Rwał sobie włosy z brody i jęczał: „Biada mi, biada! Czemuż to Słońce nie przyszło mi z pomocą, skrywając się za chmurą. Czemu ręki nie złamałem, gdy ją na ptaszynę swoją podniosłem. Jak mogłem uderzyć swoją złotoustą gadułeczkę!”
Oferował wszystkim derwiszom sowite dary, byle tylko przywrócili jej mowę. Ale nikt nie był w stanie mu pomóc. W końcu zbył nadziei, że papużka kiedykolwiek znów przemówi i trzy dni, i trzy noce przesiedział przybity w sklepie. Pokazywał jej wszystko, co mogło ją zaciekawić i sam oczarowany tymi cudami przykładał do ust palec zdziwienia. Opowiadał jej o tym i o owym w nadziei, że znów rozwiąże jej się język.
Aż pewnego razu przed sklepem przechodził półgłówek łysy jak spód miednicy. Na jego widok papuga odezwała się wreszcie i zawołała: „Hej, ty tam! Dlaczego nie masz włosów, co, ty też powywracałeś flakoniki z olejami?”
Wszystkich rozbawiło to rozumowanie papugi, która postrzegała przechodnia w zwierciadle własnych doświadczeń.
Staraj się nie oceniać czynów czystych ludzi przez analogie z samym sobą. Wyrazy „szir” – „lew” i „szir” – „mleko” na piśmie wyglądają tak samo. Właśnie wskutek tego rodzaju pozornych podobieństw świat pogubił się i pobłądził. Mało kto zna i rozumie sprawy wybrańców Bożych. Ludzie nieszczęśni byli jak ślepcy, dobro i zło wydawało im się takie samo. Sądzili, że są równi prorokom; roili sobie, że tak jak oni są bliscy Bogu, że są święci. „My jesteśmy ludźmi i oni są ludźmi”, rozumowali. „My śpimy i jemy, i oni tak samo.” W swym zaślepieniu nie zauważyli nawet, jak ogromna dzieli ich przepaść.
(Księga I, wybór z wersów 900-955, 971-1201, 1263-)
Grupkę zwierząt łownych nękał żarłoczny lew. Choć dolina, w której żyły, obfitowała we wszelkiego rodzaju przysmaki, nie mogły spokojnie się paść, bo zaczajał się na nie i co raz któreś z nich porywał i rozszarpywał. Postanowiły więc jakoś temu zaradzić. Udały się do drapieżnika i rzekły do niego:
- Będziemy posyłać do ciebie regularnie po jednym zwierzęciu i pilnować, byś nie zaznał głodu. Ty ze swej strony nie poluj na nas już więcej, by te trawy i ziela nie miały dla nas tak gorzkiego posmaku.
- Dobrze, jeśli przekonam się, że sumiennie wypełniacie swoją obietnicę i nie próbujecie wywieść mnie w pole, niejedną bowiem sztuczkę doświadczyłem ze strony ludzi. Ich szczwane knowania i podstępy o mało nie doprowadziły mnie do zguby, niejedno zniosłem ukąszenie tych węży i skorpionów. Lecz gorszy jeszcze od wszystkich ludzi jest czyhający we mnie samym nafs i jego knowania i podstępy. Usłyszałem kiedyś słowa Proroka: „Wierny nie da się ukąsić po raz drugi” i wziąłem je sobie do serca.
- O mędrcze przeogromnej mądrości – zawołały – „przezorność bezradna wobec Bożego wyroku”. Pokładaj lepiej ufność w Bogu, słuszniejsza to droga. Nie próbuj brać się za barki z przeznaczeniem, ty groźny i nieposkromiony panie, żeby ono nie zaczęło szukać z tobą zaczepki. By nie doznać ciosu, w obliczu wyroków Boga Prawdziwego trzeba być bezwolnym niczym zwłoki.
- Taaak. Lecz jeśli ufność w Bogu ma być przewodnikiem w życiu, to samodzielne dokładanie starań jest nakazem Proroka. Powiedział on wyraźnie: „Pokładaj ufność w Bogu, lecz zwiąż wielbłądowi kolana.” Wypada wziąć sobie do serca słowa: „Pracujący jest umiłowanym Boga.” Nie powinniśmy więc zaniechiwać starań i wysiłków, nawet gdy zdajemy się na opatrzność Bożą.
- Nie masz lepszej pracy nad ufność w Bogu, cóż może być Mu droższe aniżeli poddanie się Jego woli? Ileż to razy, chcąc uniknąć jednego nieszczęścia, doświadczamy drugiego, ileż to razy uciekamy przed wężem, a wpadamy na smoka?
Ponieważ my widzimy bardzo ułomnie, zatrać własne oczy w oczach Przyjaciela. Dostać Jego wzrok za swój własny – cóż za dobro w zamian za tak nikłą stratę! W Jego oczach znajdziesz wszystko swe pragnienie. Kto zsyła nam z nieba deszcze, w swym miłosierdziu może dać nam i chleb.
- Istotnie, lecz Pan postawił nam przed stopami drabinę i szczebel za szczeblem trzeba wspinać się po niej na dach. Zdawanie się tu na przeznaczenie to niedojrzałe mrzonki. Skoro masz nogi, po co robić z siebie kulawca? – prawił lew. – Skoro masz łapy, po co chować pazury? Kiedy pan wręczył słudze łopatę, jego wola stała się jasna i zrozumiała bez słów. Podobnie jak łopata dla sługi, tak dłoń jest dla nas znakiem od Niego. Także przezorność to Jego wymowne wskazanie. Jeżeli weźmiesz sobie do serca Jego znaki i poświęcisz się w życiu wiernemu ich wypełnianiu, ześle ci On mnogie wskazówki co do tajemnic. Poniesiesz ten ciężar, a sprawi, że zostaniesz wyniesiony. Przyjmiesz to przykazanie, a sprawi, że zostaniesz przyjęty. Jeżeli Jego przykazanie zapadnie ci w sercu, staniesz się Jego rzecznikiem. Jeżeli pragniesz zjednoczenia z Nim, z czasem go dostąpisz.
Wolna wola to próba dziękczynienia za dobra przezeń zsyłane, zaś twoja ślepa wiara w przeznaczenie jest jak zanegowanie tych łask. Przypomina zaśnięcie na drodze. Nie śpij! Póki twym oczom nie ukażą się brama i próg, nie śpij! Strzeż się, nie pogrążaj się we śnie, ty istoto nierozważnie zdana na ślepy traf, chyba że zaśniesz pod drzewem pełnym owoców, tak by każdej chwili powiew wiatru strząsał na ciebie śpiącego słodycze z gałęzi i prowiant na drogę.
Zdać się na przeznaczenie, to jakby spać wśród bandy zbójców. Jak ptak, który przyleciał nie w porę, może znaleźć sobie bezpieczne gniazdko? Owa drobina rozumu, jaką posiadasz, nie na wiele się zda. Głowa, z której wyskoczy rozum, przypomina ogon. Jeżeli chcecie koniecznie pokładać ufność w Bogu, pokładajcie ją, lecz pracujcie przy tym. Zasiejcie, a dopiero potem zdajcie się na Wszechmogącego.
Zwierzęta rozkrzyczały się jedno przez drugie:
- Czemu tym wszystkim chciwcom, co siali nasiona swych starań, tym miriadom mężczyzn i kobiet nie dane było przeżyć życia w szczęściu i pomyślności? Tysiące pokoleń od zarania dziejów rozdziawiały gardziele jak smoki, lecz cóż, na nic zdały się ich plany i wysiłki – liczą się tylko dzieła i wyroki boskie. O ty godnie nazwany, nie sądź, że praca to coś więcej niż puste słowo! O ty sprytem obdarzony, nie traktuj wysiłków i starań jako czegoś więcej niż płonna ułuda!
Lew zastanowił się chwilę i stwierdził:
- Taaak, lecz weźcie też pod uwagę wysiłek proroków i wierzących. Bóg Najwyższy sukcesem uwieńczył ich starania, te ich cierpienia znoszone wskutek ucisku, skwaru i mrozu. Wszystkie ich sztuczki i podstępy okazały się wspaniałe, bo też wszystko, co robią dobrzy ludzie, jest dobre. Przy pomocy swych sieci schwytali oni niebiańskiego ptaka, a ich wady zaowocowały dostatkiem – zakończył dobitnie.
Nie szczędź starań, by kierować się w swym postępowaniu czynami świętych i proroków! Dokładanie starań wcale nie jest mocowaniem się z losem, bo właśnie los nałożył na nasze barki konieczność ciągłego wysiłku. Lecz spiski i potajemne plany, służące zdobywaniu rzeczy tego świata, są jałowe. Bogiem natchnione są tylko te dążenia, które prowadzą do zarzucenia świata. O rozsądnym spisku można mówić wtedy, gdy więzień kopie sobie tunel z lochu. Jeżeli miast tego zatyka tę dziurę – kiepski plan sobie umyślił. Ten świat jest więzieniem, a my w nim więźniami, wydrąż z niego tunel i wyjdź na wolność! Co jednak oznacza tu słowo „świat”? To beztroska wobec Boga. Nie o towary ni srebro, nie o odważniki czy niewiasty tu chodzi. Wszak o dobrach doczesnych, które posiadłeś w duchu wiary, Prorok rzekł: „Słuszna jest własność sprawiedliwego.”
Gdy woda na łodzi – wnet zgubę jej przynosi
Gdy woda pod łodzią – do celu ją donosi
Lew przytoczył wiele podobnych argumentów, aż zwierzęta wyznające tezę o wyższości przeznaczenia, znużyły się i nie miały nic więcej do dodania w jej obronie. Lis, jeleń, zając i szakal odsunęli od siebie doktrynę o predestynacji i zaniechali długich mów. Zawarli z drapieżnikiem umowę, która w pełni zabezpieczała jego zapotrzebowanie na strawę. Dzienna racja miała trafiać do niego bez wysiłku ani bez potrzeby upominania się o nią.
Od tej pory każdego dnia to zwierzę, na którego padł akurat los, biegło do lwa pędem geparda. Kiedy jednak czara zguby przypadła zającowi, rozdarł się on na całe gardło:
- Jak długo jeszcze znosić mamy tę tyranię!?
- Ileż to razy – upomniała go gromada zwierząt – poświęcaliśmy się wierni i posłuszni danemu raz słowu. Ty niepokorna duszo, nie próbuj kalać naszego dobrego imienia! Hejże, idź do lwa, zanim się rozsierdzi, szybko, szybko!
- Przyjaciele, dajcie mi chwilę na zebranie myśli, byście dzięki memu sprytnemu planowi wyzwoleni zostali od tego nieszczęścia. Byście żyli odtąd w spokoju i mogli przekazać go w spadku swym dzieciom.
- Ty ośle, pamiętaj, że jesteś tylko zającem! Cóż to za przechwałki! Lepszym od ciebie podobna myśl nawet przez głowę nie przeszła.
- Przyjaciele! Bóg Prawdziwy natchnął mnie słabiutkiego pomysłem – odparł niezbity z tropu zając.