Anioły ciemności. Piekielna miłość #1 - Rępalska Monika - ebook + audiobook
BESTSELLER

Anioły ciemności. Piekielna miłość #1 ebook i audiobook

Rępalska Monika

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nikt się nie spodziewał, że zwykła wizyta u ojca w więzieniu może przybrać nieoczekiwany bieg.

Gena Ray przeżyła piekło podczas buntu więziennego groźnych motocyklistów. Jeden bestialski czyn pozbawił ją chęci do życia, a wyryty nożem symbol, jaki umieścił na jej ciele oprawca, sprawił, że stała się emocjonalnym wrakiem.

Teraz Gena stara się poradzić sobie z tym, co ją spotkało. Dlatego też kiedy nadarza się okazja opuszczenia Florydy, która przypomina jej o koszmarze, jaki ją spotkał, bez chwili wahania z niej korzysta. Nigdy nie przypuszczała, że na jej drodze stanie Mo – seksowny motocyklista przyprawiający o szybsze bicie serca, zarówno ze strachu, jak i z podniecenia.

On jest wszystkim, przed czym uciekała.

Jest jednym z nich. Przypomina kata, o którym chce zapomnieć.

Czy Gena zaufa Mo i powierzy mu swoje życie, gdy przeszłość da o sobie znać i sekrety wyjdą na jaw?

"Mieszanka ekscytacji, napięcia i sensualności tworzy historię, która zaspokoi Wasze czytelnicze pragnienia i pogłębi apetyt na kolejne książki autorki." - Ewa Pirce, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 48 min

Lektor: Katarzyna Morawska-Tutkaj
Oceny
4,4 (2767 ocen)
1684
612
327
112
32
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justynkka2000

Nie polecam

Bohaterka zmienia tak szybko nastawianie jak zupka chińska
81
mirelka20

Nie polecam

Skusiła mnie wysoka ocena ,ale książkę porzuciłam po ok 80 stronach bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia..szkoda czasu
60
Egoana

Nie polecam

Mnie się nie podobała, szkoda czasu i tyle
73
Nataliasali

Z braku laku…

Fajnie się zaczyna, a później leci na łeb na szyję. Nagle nic nie ma sensu, akcja się toczy dziwnie szybko, po łebkach. Nie warto tracić czasu niestety. Szkoda bo był duży potencjał.
30
Katarzyna19820725

Całkiem niezła

mocno srednia, bohaterowie mdli, akcja do przewidzenia, ale bardzo szybko sie czyta, po 2 czesc raczej nie siegne
10

Popularność




Copyright © by Monika Rępalska, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2020 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autoraoraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta I: Paulina Aleksandra Grubek

Korekta II: Aneta Krajewska

Ilustracje w środku: © by pngtree.com

Projekt okładki: Marta Lisowska

Zdjęcie na okładce: © by 4 PM production/Shutterstock

Skład i łamanie: Adam Buzek/[email protected]

Wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-66754-41-6

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Dla przyjaciół tych prawdziwych, o których teraz trudno.

Rozdział 1

Wizyta

GENA

Jak ja nie lubię tutaj przychodzić. Muszę przestać oglądać te wszystkie seriale kryminalne, bo zaczynam świrować, że coś może się stać. Nie wiem, wybuchnie bunt albo coś innego. Dlatego gdy zbliżam się do ciężkich, żelaznych drzwi stanowego więzienia na Florydzie, od razu przeszywa mnie chłód. FSP to placówka o zaostrzonym rygorze i milionach zabezpieczeń, a wyroki odsiadują tu najniebezpieczniejsiwięźniowie.

– Jinny, no dawaj, nikt nie będzie na ciebieczekał.

– Po pierwsze, czy możesz mnie tak nie nazywać? – warczę na swojego brata. – Po drugie, mówiłam ci już tyle razy, że nie przepadam za tym miejscem i nie chcę tutaj więcejprzychodzić.

– To jego urodziny. Nie mogliśmy tego ominąć – upomina mniebrat.

– A gdzie on był, kiedy ty albo ja mieliśmy urodziny? – pytam z goryczą wgłosie.

– Dobrze wiesz gdzie i z jakiego powodu, więc przestań zachowywać się jak naburmuszone dziecko ichodź.

Oz pamięta ojca lepiej ode mnie. Miał dziesięć lat, ja pięć, kiedy skazali go za morderstwo pierwszego stopnia. Nie rozumiałam wtedy, co się stało, dopóki nie dorosłam i któregoś dnia nie natknęłam się przypadkowo na wycinki z gazet opisujące, co zrobił mój ojciec. To wstrząsnęło moim światem i do dzisiaj mam mu za złe, że mógł dokonać czegoś takokropnego.

Przechodzimy przez kontrolę wykrywającą metal, mimo to zostajemy jeszcze obszukani przez służbęwięzienną.

– Chyba za bardzo wziął pan sobie do serca swoją pracę, moja siostra nie jest maskotką do miętoszenia – syczy Oz na strażnika, który mnieprzeszukuje.

Jeśli mam być szczera, to faktycznie jego obślizgłe łapy wędrowały po moim ciele niestosownie, gdy dyżurny niepatrzył.

– To rutynowa kontrola – chrząka młodziak, wcale nie okazując skruchy czy choćby zawstydzenia, że ktoś goprzyłapał.

Jeszcze złożenie podpisów w rejestrze i po jakichś dwudziestu minutach zostajemy zaprowadzeni do sali widzeń. Widzę go z daleka. Więzienie powinno dodać mu kilku lat, pozbawić kilku kilogramów, ale nic takiego, zdaje się, nie miało miejsca. Jeremy Ray nie wygląda na cień człowieka, on tryska życiem, co tylko bardziej doprowadza mnie do szału. Strzelał do niewinnych ludzi znajdujących się w parku jak do kaczek, bo pragnął przynależeć do jakiegoś klubu motocyklowego! Przecież to absurd, to zwykły gang, a on chciał nas dla nich zostawić i to w taki bestialskisposób.

Nigdy mu tego nie wybaczę, bez względu na to, jak długo Oz będzie mnie ciągał na wizyty doniego.

– Oz, zaczekaj. – Chwytam brata za ramię. – Odnoszę jakieś dziwne wrażenie, zazwyczaj nie ma tutaj tak wielu ludzi, mam złeprzeczucia.

Rozglądając się po sali, gdzie już kilka osób wita się ze swoimi bliskimi, a reszta czeka na przyprowadzenie więźnia, przechodzą mnie ciarki. Nie wiem, dlaczego tak bardzo nie chcę usiąść dzisiaj przy metalowym stoliku z ojcem, ale moja niechęć do niego tym razem nie ma tu nic dorzeczy.

– Jezu, co ci dziś odbija? – Oz wstaje z miejsca i wlepia we mnie swe groźne zielone oczy, są takie same jak moje. Tylko teraz zamiast żywej zieleni widzę tęczówki przydymione przez gniew, który się w nichkłębi.

– Nie wiem. Czytałam, że w południe ma się odbyć jakaś egzekucja, no i jeszcze ten tłum. Możemy przyjść jutro? – proszęgo.

Wydaje się, że po tych słowach jego twarzłagodnieje.

– Zawsze znajdzie się ktoś, kto jest ciekawy, jak przebiega egzekucja – tłumaczy. – Do tego zbliżają się święta, a przez to pojawia się więcej ludzi niż zwykle. Nic się nie wydarzy. No chodź, posiedzimy trochę i będziesz miała toodbębnione.

Wzdychając, daję sobie spokój z moją paranoją, która dopada mnie w tym miejscu, i jak potulny szczeniak podążam zabratem.

– Oswald, Virginia – wita nas ojciec. Nie może wstać, bo zarówno ręce, jak i nogi ma przypięte kajdankami do siedzenia. – Cieszę się, że jesteście, myślałem, że jednak zmieniciezdanie.

– Hej, tato – odpowiada mój brat. – Potrzebowaliśmy chwili narozmowę.

– Kochanie – zwraca się, patrząc na mnie. – Dobrze cię znowuwidzieć.

– Nie masz prawa tak mnie nazywać. Jestem Gena, na nic innego nie będę reagowała. Oz chciał, żebym przyszła, zresztą jak zawsze, więc jestem. To, że masz dzisiaj urodziny, wcale nie zmienia mojego nastawienia wobec ciebie – syczę przez zaciśnięte zęby. Jego widok wzbudza we mnie głęboko skrytąagresję.

– Dobrze. – Kiwa głową. – Tak będę cię nazywał. Gena. Ale powtórzę to jeszcze raz: bardzo się cieszę, że jesteś. Nie jestem głupi, zdaję sobie sprawę, że jest to dla ciebietrudne.

Jego słowa na mnie nie działają, kilka lat temu zostawił nie tylko nas, ale i swoją żonę. Matka sobie z tym nie radziła i zaczęła pić, więc łatwo można się domyślić, jak wyglądało nasze dzieciństwo. On swoim głupim występkiem zniszczył swoje życie i wszystko wokół siebie, a najbardziej swojąrodzinę.

– Może na pięć minut zawiesimy broń, co? – Jak zwykle rozjemcą staje sięOz.

Nie odzywam się ani słowem, lecz faktycznie zamierzam zaprzestać swoich fochów. Robię to dla brata, nie wiem, czemu tak przejmuje się ojcem, ale jedynie on mi został, więc dla niego chcę nad sobązapanować.

– No to co u was słychać? – pytaojciec.

Patrzę na swoje paznokcie, wczoraj pomalowałam je na krwistą czerwień, uznałam, że będzie idealnie pasować na dzisiejsząokazję.

– Kumpel planuje otworzyć nowy warsztat w Ohio, podobno ma tam znajomego, który dał mu cynk, że potrzebują czegoś takiego, więc… – Oz milczy chwilę. Pewnie zastanawia się, jak ojciec przyjmie drugą część jego wypowiedzi. – Chyba razem z Jinny się tam niedługoprzeniesiemy.

Unoszę wzrok i skupiam się na ojcu. On się uśmiecha, nie spodziewałam się po nim takiejreakcji.

Nie wytrzymując, pytam:

– Czemu jesteś zadowolony, nie powinno cię to martwić? Jak wyjedziemy, nie będziemy cię jużodwiedzać.

– Jinny, to nie tak – wtrąca Oz i odwraca się, mówiąc do ojca. – Nie odcinamy się od ciebie, na pewno będziemy wpadać, tylko nie tak często jakdotychczas.

– Nie musisz się tłumaczyć, synu, rozumiem. Cieszę się, że będziecie w końcu żyć swoim życiem. Matka nie dała wam niczego, więc każde wasze osiągnięcie mnie cieszy. – Te ostatnie słowa kieruje w mojąstronę.

Zanim mam szansę mu odpowiedzieć, że matka popadła w alkoholizm przez niego, i ponownie wywlec, że to jego wina, przy samych drzwiach zaczyna się robić jakieśzamieszanie.

– Co, u licha, się tam dzieje? – Słyszę, jak ktoś obok nas zadaje topytanie.

– Dzieciaki, stańcie za mnąnatychmiast.

Momentalnie prostuję się na brzmienie srogiego i rozkazującego tonu ojca. Rozglądam się zdezorientowana po pomieszczeniu, kiedy to dostrzegam. Strażnicy za szklaną ścianą padają od kul, nie wiem, skąd one pochodzą, ale jestem tak spanikowana, że nie mogę sięruszyć.

– Virginia, córeczko, schowaj się zamną.

Słyszę głos ojca, ale brzmi, jakby był pod wodą. Nagle brakuje mi tchu i robi mi się ciemno przedoczami.

***

– Jinny, oddychaj, nic ci niebędzie.

Nie wiem, jak znalazłam się na podłodze, w dodatku w ramionachbrata.

– Mówiłam ci, że coś się stanie. Czułam to. – Mój głos drży odemocji.

Próbuję wstać, co nie jest najlepszym rozwiązaniem, bo wtedy ukazuje mi się okropnyobraz.

Na podłodze widzę z tuzin ciał i rozchlapaną krew, przez co ponownie robi mi się niedobrze. Wszyscy odwiedzający albo chowają się po kątach, albo skrywają za swoimi bliskimi, tak jak my. Nie dociekam, jakim sposobem mój ojciec został pozbawiony kajdanek, teraz stoi przed nami i osłania nas własnymciałem.

– Co się dzieje? – szepczę dobrata.

– Pamiętasz, jak wspominałaś, że dzisiaj zostanie stracony człowiek? – Czeka, aż przytaknę, po czym kontynuuje: – To jakiś boss klubu motocyklowego, jego ludzie postanowili goodbić.

– O mójBoże.

– Taa. Strzelali do każdego, kto im przeszkodził, również do tych, którzy tak jak my przyszli na widzenie. Ojciec zna kilku kolesi, więc nas nie tkną, przynajmniej dopóki nie będziemy sprawiaćproblemów.

– Jak niby mamy sprawiać kłopoty? Ze strachu pewnie nie zdołam nawet sama stać. To jakiś koszmar. – Kręcęgłową.

Kiedy przyjedzie jakaś pomoc, ktoś nas uratuje, nie chcę tubyć.

– Ty! – zwraca się do mnie jakiś napakowany facet. – Milcz.

Spoglądamy na siebie z Ozem i momentalnie cichniemy. Oz składa się z samych mięśni, zawdzięcza to siłowni i pracy fizycznej. Jest bratem, który zawsze stanie po mojej stronie, jest gotowy złoić tyłek każdemu i nie boi się niczego. Tym razem jednak jestem mu bardzo wdzięczna, że siedzi spokojnie i nie wyrywa się, aby odgrywać bohatera, nie chciałabym, aby coś mu sięstało.

– Ripper, przyprowadź do mnie tu tęmałą.

Czuję, jak ramiona Oza zaciskają się wokół mojego ciała, natomiast cała sylwetka ojca sięspina.

– Scythe, to moja córka, przypilnuję, by siedziała cicho. – W głosie ojca wyczuwam strach, jeśli on obawia się tego całego Scythe’a, to coś jest narzeczy.

– Jak nie chcesz skończyć jak te pizdy w mundurach, to mnie słuchaj, Ray. Z tego, co wiem, nie udało ci się dołączyć do klubu, więc nie jesteś jednym z nas. Tylko bracia mają coś do gadania, a teraz się odsuń i pokaż tę sukę, którą chowasz za plecami, dawno nie miałem świeżegomięska.

Jak słyszę te słowa, od razu czuję łzy podpowiekami.

Boję się tego, co może mi zrobić, a najgorsze jest to, że nikt nie przyjdzie mi zpomocą.

Koleś, zwany Ripper, podchodzi do mnie i ciągnie mnie brutalnie za ramię, wyrywając z objęćbrata.

– Nie! – krzyczy Oz i wstaje w mgnieniuoka.

Nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się inny facet i celuje w skroń Oza. W szoku wyrywam się typkowi, który mnie trzymał, i zasłaniam swoim ciałembrata.

– Nie możesz go zabić. – Mój strach wyparował, jestem w stanie walczyć z każdym. Nikt nie będzie groził jedynej rodzinie, jaka mipozostała.

– No proszę, podoba mi się ta suczka. Sting, zostaw chłopaka, myślę, że ma trochę oleju w głowie i jeżeli chce żyć, nie będzie nam przeszkadzał – rozkazuje mu Scythe. – Zanim wpadną po nas nasi, zdążę sięzabawić.

Adrenalina dodaje mi odwagi, po czym wszystko znika i zaczynam mieć nogi jak z waty. Tak jak przed chwilą byłam gotowa zmierzyć się z nimi, ratując brata, tak teraz mam ochotę rzygać, słysząc słowa szefa tychzwyrodnialców.

Widząc Oza, który nie zważa na to, że może dostać kulkę, i ponownie próbuje ruszyć mi na pomoc, mówię:

– Oz, będzie dobrze. Proszę, nie rób nic głupiego. – Nawet nie wiedziałam, że płaczę, dopóki nie smakuję swoich własnychłez.

– Kurwa – przeklina i sfrustrowany przeczesuje włosy, ale pozostaje namiejscu.

– Ja pierdolę – rechocze Scythe. – Kto by przypuszczał, że będę miał taki niezły ubaw. Szkoda, bracia, że zastrzeliliście tamtą sukę. – Wymachuje pistoletem w stronę kobiety z dziurą wczole.

Przełykam żółć, która podchodzi mi dogardła.

– Chyba że któryś z was ma ochotę na tę starą kurwę – dodaje.

Z kobiet w tym pomieszczeniu zostałyśmy tylko ja i jakaś pani w podeszłym wieku, a wnioskując po tym, za kim się chowa, stwierdzam, że musi być matką albo babką młodego chłopaka, który wygląda jak jakiśnarkoman.

– Raczej nie, prez, poczekamy na swoją kolej. – Jest ich tak wielu, że nie wiem, który wypowiedział tesłowa.

– Ta suka jest moja i nikt jej nie tyka. Zawołajcie mnie, jak przyjedzie Krezus, teraz idę sięzabawić.

Scythe ciągnie mnie do innego pomieszczenia, ale zanim wychodzimy, odwracam się jeszcze do brata i szepczę „kocham cię”, bo nie wiem, czy z „zabawy” Scythe’a wyjdęcało.

Rozdział 2

Niemy krzyk

GENA

Mijamy kilka pomieszczeń, aż w końcu przystajemy przy drzwiach, na których widnieje napis „Naczelnik”. Zostaję wepchnięta do środka i moim oczom po raz kolejny ukazuje się bestialski obraz. Mężczyzna siedzi przywiązany do krzesła, jego brzuch jest całkowicie rozpruty, aż wypływają z niegownętrzności.

Wydaję z siebie przeraźliwy krzyk, przez co dostaję w twarz, abymumilkła.

– Jeśli piśniesz chociażby jeszcze jeden raz, skończysz tak jak on. – Bierze moją obolałą twarz w ręce i zmusza mnie do patrzenia na człowieka, który zginął w tragicznysposób.

Oczywiście, że wcale nie chcę doświadczyć tego, przez co przechodził ten facet, ale muszę zaryzykować i walczyć o siebie. Lekceważąc wcześniejsze słowa Scythe’a, decyduję sięodezwać.

– Proszę, nie rób mi krzywdy – błagam. – Sam powiedziałeś, że niebawem ktoś po was przyjdzie, zabawisz się na zewnątrz. Błagam cię, będę cicho, nie zamierzam ciprzeszkadzać.

Dostaję kolejny cios w twarz, tym razem siła uderzania jest tak mocna, że upadam nakolana.

– Chyba mówiłem, że masz trzymać mordę w kubeł. A teraz oprzyj się o tamto biurko. – Wskazuje mebel, stojący w rogu pokoju. – Suki w moim klubie ustawiały się w kolejce i całe ociekały, żeby dostać mojego kutasa, ty masz go całego dlasiebie.

Kiedy się nie ruszam, Scythe znowu traci cierpliwość i chwyciwszy mnie za włosy, ciągnie w kąt. Zduszam w sobie szloch, chociaż łzy i tak spływają mi po twarzy, ograniczając widoczność. Ten ohydny zbir zgina moją kruchą sylwetkę wpół i gwałtownym ruchem zdziera ze mnie legginsy. Zimno przeszywa moją skórę, a to jeszcze bardziej mną wstrząsa, bo wiem, co się za chwilęstanie.

– Jak miło. Powiedz, miał cię już ktoś, suczko? – To pytanie retoryczne. Gdybym nawet miała mu odpowiedzieć, nie byłabym w stanie. – Tak naprawdę mnie to nie interesuje, bo jak w ciebie wejdę, to nikt inny nie będzie się jużliczył.

W tym momencie zaczynam się modlić. Nie liczę już na ratunek, mam tylko nadzieję przetrwać ten koszmar. Słyszę, jak Scythe pluje, później czuję wyłącznie okropny ból, kiedy jednym brutalnym ruchem wchodzi we mnie do samego końca. Mój krzyk jest tak straszny, że jestem przekonana, iż niesie się po całymbudynku.

– Nic nie może się równać takiej ciasnej cipce. – Wydaje z siebie ochrypłe dźwięki, kiedy raz za razem się we mniewbija.

Facet nie jest jakoś imponująco wyposażony, mogę to poczuć, ale rozmiar jego ciała powoduje, że siła wbijania się we mnie prawie rozrywa mnie na pół. Biurko się przesuwa, a ja tracę głos od wrzasku, ponieważ całe gardło mam zdarte. Te minuty bezczeszczenia mojego ciała zamieniają się dla mnie w godziny. Tracę przytomność, jestem jak szmaciana lalka przewracana na wszystkie strony. Na chwilę wychodzi ze mnie, by po coś sięgnąć. Ponownie ustawia się za mną i oznajmia, co mi zrobi, a ja wydaję z siebie desperacki krzyk, który raczej brzmi jak wycie zranionego zwierzęcia. Trzyma moje nogi w pułapce swoich, dłonią zaś przyciska mnie bardziej do blatu, by mnieunieruchomić.

– Teraz zrobię coś, żebyś zapamiętała mnie już na zawsze. – Ten psychol rechocze i nim się orientuję, przyciska ostrze noża do moich pleców. – Każdy, kto będzie cię po mnie pieprzył, będzie wiedział, do kogo należałaś. Uznaj to zazaszczyt.

Czuję straszny ból. Nie wiem, czy jego napaść na moje ciało była zła, czy to jest jeszcze gorsze. Litery jego imienia zostają wyryte na moich lędźwiach. Potem ponownie się we mnie wbija, aby zadać mi znacznie więcej bólu, naciskając na moje zranioneplecy.

Kiedy Scythe dochodzi, rycząc jak zwierzę, przypominam sobie rozmowę z bratem z czasu, kiedy byliśmy dzieciakami i nawet nie przypuszczaliśmy, że kiedykolwiek spotka nas cośtakiego.

– Oz, ale on zaraz zje te wiewiórki. – Prawie płaczę, oglądając z bratem film o zwierzątkach. – Już nieżyją.

– Nie, głupolu, to ich tajna broń. I to nie są wiewiórki, tylko oposy – tłumaczy mi brat, kręcąc głową. Jak zawsze, gdy powiem albo zrobię cośgłupiego.

– To co one robią? – Wciągam gile, które mam od płaczu, i spoglądam na niegozdezorientowana.

– Udają, że nie żyją, by w ten sposób się ratować. Fajnie to wymyśliły, co? Podlatuje do niego ten ptak i patrzy, że on zdechł, więc go nie rusza. Właśnie w ten sposób przeżywają – mówi Oz. – Pamiętaj: jak coś ci będzie grozić, udawaj martwą, wtedy twój oprawca da sobie z tobą spokój i poszuka innejofiary.

Wracam do rzeczywistości w momencie, gdy Scythe potrzebuje chwili na dojście do siebie. Naprawdę nie mam siły i wcale nie muszę udawać, że ulatuje ze mnie życie. Próbuję się poruszyć, ale wszystko strasznie mnie boli. Czuję, jak coś spływa mi pomiędzy nogami, nie wiem, czy to krew, czy jegosperma.

– Prez! – Słyszę nagle wołanie przezdrzwi.

– Czego? – warczyScythe.

– Bracia już przyjechali, czas nanas.

Chciałabym głęboko odetchnąć z ulgą, ale w obecnej sytuacji nie mogę tego zrobić. Staram się rozluźnić mięśnie i bardzo powoli oddychać, by Scythe, jeśli do mnie podejdzie, stwierdził, że pozbawił mnieżycia.

– Jak wygląda sytuacja? – dopytuje sięScythe.

Czuję, jak podchodzi i przejeżdża ręką po moim kręgosłupie, zatrzymując się na złączeniu ud. Mam ochotę się wzdrygnąć, ale z całych sił powstrzymuję tenodruch.

– Patrz, jaką twój prez ma parę, suka nie poradziła sobie z moimkutasem.

– Nie żyje? – dopytuje się jeden z tychdrani.

– Myślałem, że odleciała za którymś razem, jak ją pieprzyłem, chyba miała dość i nie wytrzymała. Jednak była z niej dobra suka. Trudno. Idziemy.

Modlę się, aby już wyszli, ale zanim to następuje, któryś z nich mnie kopie, chyba sprawdzając, czy rzeczywiście wydałam ostatnietchnienie.

Usłyszawszy zamykanie drzwi, jeszcze przez jakiś czas dla pewności zwisam zbiurka.

Moja nagość kompletnie mi nie przeszkadza. Nie mam w ogóle siły i czując otaczający mnie spokój, zamykamoczy.

Trzy tygodnie później

– Gena, chcę ci pomóc, ale nie mogę nic zrobić, jeżeli się do mnie nieodezwiesz.

Nawet nie fatyguję się, by spojrzeć na terapeutkę, do której zostałam skierowana prosto po wyjściu zeszpitala.

Po tym, jak opadłam z sił na tamtym biurku, ocknęłam się dopiero na łóżku szpitalnym. Byłam podłączona do przeróżnych aparatur; jak nie rurki, to jakieś inne przewody oplatały moje ciało. Leżałam na boku, za co byłam wdzięczna, ponieważ pieczenie na plecach bardzo midoskwierało.

Pierwsze, co pamiętam po otwarciu oczu, to załamaną twarz mojego brata. W jego oczach widziałam, jak mocno wpłynęło na niego to wydarzenie. Blask, który tam był, został zastąpiony ciemnością. Wiem, że potrzeba wiele czasu, by odzyskać to beztroskie. Ze mną jest podobnie – nic, co było wcześniej, już nigdy nie będzie takiesamo.

– Złość się, krzycz, rozwal, cokolwiek, Gena, ale nie duś tego w sobie. Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać, wygadaj się przyjaciółce, wiem, że takie zdarzenia wpływają na człowieka. To zniszczy cię od środka – argumentuje.

Po jej wywodzie patrzę na nią ze znużeniem, jakie zawsze miałam na tych spotkaniach, mówiąc:

– Skończyłyśmy. Mogę jużiść?

– Tak. – Wzdycha.

Jednak muszę jej przyznać, że ma mnóstwo cierpliwości. Ja, będąc na jej miejscu, już dawno straciłabym siłę do takiegopacjenta.

To mój ostatni raz tutaj. Mogłam się postarać i coś jej powiedzieć, ale uprzejmość – tak jak cała ja – została utracona. Wyszczekana, pewna siebie i wesoła dziewczyna umarła tamtego dnia w więzieniu. Teraz egzystuję, a nieżyję.

Wychodząc z gabinetu, daję znać bratu, że czekam na niego w holu. Boję się wychodzić sama, Oz jest moim cieniem, ale sądzę, że on też nie chce zostawiać mnie bezopieki.

Zaszyłam się w domu, a moim jedynym sposobem na zobaczenie słońca były momenty, kiedy musiałam pójść na terapię. Cały swój wolny czas spędzam narozmyślaniu.

Głównie o tym, co by było, gdybym postawiła na swoim i nie odwiedziła ojca. Albo czy jakbym się tak nie wlokła i nie wszczynała niepotrzebnych awantur z bratem, to czy odbębnilibyśmy tę wizytę wcześniej i wszystko by nas ominęło. Bez przerwy się nad tym zastanawiam. Dzisiaj jest jeszcze gorzej, bo kiedy zerkam na zegarek, wskazówki pokazują, że mijają dokładnie 504 godziny, 45 minut i 31 sekund – mówiąc dokładnie – odkąd ten ohydny motocyklista położył na mnie łapy i zniszczył, naznaczając w najgorszy sposób. Tak więc zadowolona z życia pani psycholog nic nie wie, nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, przez co przeszłam i jaki ma to na mnie wpływ. Nienawidzę mężczyzn, nawet przez pewien czas wzdrygałam się na bliskość brata, choć wiedziałam, że z jego strony nic mi nie grozi. Jednak moim wrogiem numer jeden są ci zwyrodnialcy z gangów motocyklowych, mam ochotę ich pozabijać. To niestety nigdy nie nastąpi, za bardzo lękam się przebywania blisko nich, każdy kojarzy mi się ze Scythe’em.

Nie mogę o nim myśleć, nie teraz, nie w tym miejscu. Zerkam na godzinę w telefonie i modlę się, aby Oz już się pojawił, muszę się znaleźć w swoimpokoju.

– Jinny. – Słyszę głosbrata.

Unoszę wzrok i widzę, że ma na sobie ciuchyrobocze.

Za kilka dni wyjeżdżamy, w warsztacie trzeba wszystko przygotować do przeprowadzki, więc Oz poświęca temu każdą minutę swojego wolnegoczasu.

Uśmiecham się sztucznie, mam nadzieję, że to kupuje, i podnoszę się zkrzesła.

– Hej, jak tam dzisiaj? Widzę, że oderwałam cię odpracy.

Idę obok niego, kierując się do samochodu, zachowując przy tym taką odległość, by przypadkiem mnie nie dotknął. To ja muszę zainicjować dotyk, nie lubię niespodziewanego otarcia sięciał.

– Już kończymy z Mattem. Dla mnie to głupota przewozić te sprzęty w nowe miejsce, ale to on jest szefem, więc niech mu będzie – mówi Oz, kiedy pokonujemy pięciominutową drogę od budynku mojej terapeutki do warsztatuOza.

Za każdym razem śmieję się z siebie w duchu, jaka jestem głupia i słaba, przecież to niewielka odległość. Tyle że pokonanie tych kilku metrów to dla mnie koszmar. Jestemżałosna.

– Poczekamy chwilę? – pytambrata.

Na zewnątrz stoi zaparkowana wielka ciężarówka przeznaczona do przeprowadzek, a wokół kręci się czterech młodych facetów. Oz jest tylko jeden, gdyby się coś stało, nie miałby żadnych szans w starciu znimi.

Brat nie pyta mnie czemu, kiedy kieruje wzrok na mężczyzn, którym sięprzyglądam.

– Jasne. Albo w sumie zadzwonię do Matta i powiem mu, że jadę z tobą do domu. Powinni dać sobie radę. – Wyciąga komórkę i po kilku słowach się rozłącza. – Załatwione.

Ostatni raz zerkam na warsztat i pracujących tam mężczyzn, po czym oddycham z ulgą, że zostawiam ich zasobą.

Rozdział 3

W drogę

GENA

W końcu nastaje ten dzień i opuszczamy Florydę. Siedząc z tyłu wozu Matta – przyjaciela Oza, z którym będzie rozkręcał w Ohio nowy biznes – patrzę na mijany przez naskrajobraz.

Mamy do pokonania prawie dwa tysiące kilometrów, jak pomyślę, ile czasu będę musiała spędzić w tej blaszanej puszce, którą jest pick-up Matta, już dostaję świra. Do tego dochodzi zachowanie Oza. Jeszcze nie minęliśmy granic Florydy, nawet nie jedziemy zbyt długo, a on się ciągle odwraca i pyta, czy wszystko jest okej. Wcale nie jest dobrze, ale wytrzymam to. Jedyną radością, jaką czuję po opuszczeniu domu, jest to, że będę znajdowała się tysiące kilometrów od mojego oprawcy. Chociaż dowiedziałam się, że uciekł i ślad po nim zaginął, jakoś ciągle odnosiłam wrażenie, że byłblisko.

Kątem oka widzę, jak Oz ponownie się odwraca i chce cośpowiedzieć.

– Jeśli jeszcze raz mnie spytasz, Oz, czy ze mną w porządku, to cię chyba wyrzucę z tego pędzącego samochodu – cedzę przez zęby, nie odrywając wzroku odokna.

– Stary, daj jej spokój. Nie dojechaliśmy nawet do Jacksonville, a ja już mam cię dość – śmieje się Matt. – Czeka nas długa droga i jak masz zamiar męczyć co chwilę swoją siostrę, to będę zmuszony zatrzymać się gdzieś i wykurzyć cię z samochodu, każąc jechać napace.

Chłopaki przedrzeźniają się teraz, a ja jestem zszokowana, gdy miga mi w szybie moja twarz i goszczący na niej delikatnyuśmiech.

***

Musiałam zasnąć, bo kiedy rozchylam powieki, wita mnie już zmierzch. Przeciągam się na siedzeniu i we wstecznym lusterku natrafiam na wzrok Matta, który mi się przygląda. Znam go już od jakiegoś czasu. Kiedy byłam jeszcze normalna, podrywał mnie, ale to była raczej taka gra, niewinnie flirtowaliśmy, żeby grać Ozowi na nerwach. Po tym, co mi się przytrafiło, zaczął inaczej na mnie patrzeć, już nie w figlarny sposób, tylko tak samo opiekuńczo jak mójbrat.

– Dobrze, że się obudziłaś, Oz właśnie poszedł załatwiać dla naspokoje.

Dopiero jak się odezwał, zauważyłam, że Oza nie ma z nami i żestoimy.

– Ile nam jeszczezostało?

– Więcej niż połowa, musimy odpocząć z Ozem, stąd taprzerwa.

Nie mam do nich o to pretensji, ja mogłam sobie pospać w czasie drogi, a chłopaki zamieniali się co jakiśczas.

Gadamy jeszcze z pięć minut – nie stałam się kompletnie antyspołeczna – aż Oz wciska głowę przez uchyloną szybę i każe nam zbieraćtyłki.

– To jest twój klucz. Jakby co, to jesteśmy obok. – Wskazuje na drzwi pokoju tuż kołomojego.

– Jasne, ale wszystko będzie dobrze, to nie tak, że każdy na mnie czyha za rogiem – mówię to, bo chcę, by chociaż na moment przestał się martwić. – Śpijcie dobrze, jutro czeka was długa podróż. Dobranoc, chłopaki.

Po zamknięciu drzwi pierwsze, co robię, to włączam wszędzie światło i rozglądam się po pokoju. Obudziłam się zaledwie kilka chwil wcześniej, więc kompletnie nie jestem śpiąca. Rzucając torbę z ubraniami na łóżko, decyduję się na wzięcieprysznica.

W domu kazałam Ozowi wywalić lustro w mojej łazience, nie mogłam znieść patrzenia na siebie. Zawsze się cieszyłam, że jestem ładna, że mam świetną figurę, teraz nie uważam tego za swoje atuty, raczej za przekleństwo. Choć nie wiem, czy gdybym wyglądała inaczej, to by coś zmieniło tamtego dnia. Rozbieram się szybko, by nie kusiło mnie przejrzenie się w lustrze wiszącym nad umywalką. Kabina prysznicowa jest szklana i zupełnie przezroczysta, więc sięgając po butelkę szamponu, widzę swoje plecy w tym przeklętym lustrze. Czas staje w miejscu. Mimo że rana prawie się zagoiła, jestem w stanie zobaczyć, do kogonależę.

Uwielbiam brać kąpiel w letniej wodzie, ale widok tego napisu ponownie roztrzaskuje mnie na kawałeczki. Przekręcam kurek na gorącą wodę i szoruję ciało, bo nagle czuję się strasznie brudna. Lecący z dyszy prysznicowej prawie wrzątek strasznie mnie parzy, ale nic z tym nie robię, muszę być czysta. Najwięcej czasu poświęcam plecom, naciskam tak mocno, że aż syczę z bólu, kiedy rana zaczyna krwawić. Padam na płytki, mój szloch zostaje stłumiony przez szum strumienia, łzy zaś, tak samo jak krew, mieszają się z wodą i spływają doodpływu.

Nie wiem, ile czasu spędziłam na podłodze w pozycji embrionalnej, ale woda zaczyna robić się zimna, chyba zużyłam cały zapas ciepłej. Ociężale podnoszę się i z sykiem uciekającym z moich ust, wycieram tylną część ciała. Owinięta wyłącznie ręcznikiem, wychodzę z łazienki i podchodzę do torby, którą rzuciłam wcześniej na łóżko. Grzebię w niej, aż w końcu znajduję żel antybakteryjny i opatrunek. Po doprowadzeniu się do ładu, wyczerpana, padam na materac. Wystarczy, że przykładam głowę do poduszki, a od razuzasypiam.

***

– Jak tam, wyspałaś się? – pyta mnie Oz, kiedy zabieramy się dośniadania.

Mimo przygnębienia i natychmiastowego zaśnięcia nie było mi daneodpocząć.

– Nie było źle, a wy jak? – Czekając na odpowiedź, wgryzam się wkanapkę.

Uwielbiam przydrożne bary, pamiętam, jak mama zabierała nas do nich raz na tydzień, zazwyczaj w niedzielę. Te podpiekane bułki, ser, jajko i plastry boczku ociekające tłuszczem, który spływał po brodzie, kiedy wbijało się w niezęby.

– Szczerze, padliśmy jak dzieci, nie wiem, który pierwszy – mówi Matt. – Jedynie rano były niewielkie problemy z wodą. Powiem tak: nasz dzisiejszy prysznic był bardzoorzeźwiający.

Patrzę na nich szeroko otwartymi oczami i przypomina mi się, że to moja wina. Nagle smak kanapki, którą się chwilę temu rozkoszowałam, przypomina mitekturę.

Przełykam ostatni kęs i odkładam ją na talerz, szybko biorę łyk kawy i ze słowami przeprosin uciekam dotoalety.

Zamykam się w jednej z kabin i opadam na deskę sedesową. Potrzebuję trochę czasu, by opanować drżenie całego ciała. Opłukawszy jeszcze twarz przed wyjściem, nakładam maskę, aby chłopaki nie zorientowali się, że coś sięzdarzyło.

W momencie, gdy mam usiąść i skończyć śniadanie, dzwonek nad drzwiami sygnalizuje pojawienie się nowych gości, a ja prawie upadam, kiedy widzę trzech facetów mających na sobie skóry. Ich ciała ozdobione są tatuażami i wcale nie pomaga, że są to wizerunki mężczyzn na motocyklu z trupią czaszką zamiastgłowy.

– Jinny, Jezu, jesteś biała, jakbyś zobaczyła ducha. Co jest grane? – pytaOz.

Razem z Mattem siedzą tyłem do wejścia, więc nie mogą zobaczyć tego, coja.

– Oozzz… – Trzęsę się tak, że moje zęby szczękają, gdy wypowiadam imiębrata.

– Cholera – mówi Matt. – Bierz ją do samochodu, ja zapłacę i sięzmywamy.

Opieram się całym ciałem o brata. Mój napad paniki wzbudził tylko zainteresowanie ludzi, co wcale niepomaga.

– Pomóc ci, stary?

– Nie! Proszę! – krzyczę, widząc, jak jeden z nich wyciąga rękę, by mniedotknąć.

– Ciii, już, Jinny, nic ci niegrozi.

Oz niesie mnie jak dziecko. Ci ludzie pomyślą, że jestem nienormalna. Płaczę jeszcze bardziej, gdy uświadamiam sobie, że każde spotkanie mężczyzn, którzy przypominają wyglądem Scythe’a i jego ludzi, robi ze mniepsycholkę.

Gdy jestem już bezpieczna w samochodzie, ruszamy w drogę. Kolejne godziny spędzamy w kompletniej ciszy. Nikt nie ma ochoty na rozmowę, jedynym dźwiękiem jest piosenka w radiu – „Something in the way” śpiewana przez KurtaCobaina.

Rozdział 4

U celu

GENA

Zrobiliśmy jeszcze jeden postój, zanim moim oczom po osiemnastu godzinach podróży ukazuje się znak sygnalizujący, że dojechaliśmy do Warren. Im bliżej znajdowaliśmy się nowego domu, tym bardziej zmieniał się krajobraz, już dawno zostawiliśmy za sobą słonecznąFlorydę.

Pierwszym, co nas tu spotyka, jest deszcz. Na pierwszy rzut oka kompletnie mi się tutaj nie podoba. Jakoś pusto i ponuro w tymmieście.

– Dobra, ludziska, teraz wytężcie wzrok, bo szukamy naszej ulicy i nowej chaty. – UsłyszałamMatta.

Przysuwam nos do okna i wypatruję miejsca, które stanie się moimdomem.

– Jest po prawej, ten sam budynek co na zdjęciu – mówiOz.

– O kurde. – Tylko tyle jestem w staniewydusić.

Widok ogromnego dwupiętrowego budynku wprawia mnie w osłupienie. Obok znajduje się kolejny wielki budynek, to musi być zapewne garaż, przeznaczony na warsztatchłopaków.

– Robi wrażenie, co nie? – Słyszę śmiech w głosieMatta.

Zachowując się jak dziecko, wypalam:

– Zaklepuję sobiepokój.

Chłopaki patrzą na siebie, a potem rechoczą. Mam wrażenie, że atmosfera po tych słowach się oczyszcza. Ja sama czuję się lżejsza, a przed kilkoma minutami nie sądziłam, że może mi się tutaj cokolwiekspodobać.

***

Stawiając ostatnie pudło w nowym pokoju, który wygrałam w rozgrywce papier, kamień, nożyce, nagle słyszę jakieś nieznajome głosy. Powoli i trochę z wahaniem schodzę nadół.

Podążając za rozmowami, kieruję się na werandę, gdzie znajdują się dwie młodedziewczyny.

– O, cześć. – Uśmiechają się, kiedy mnie zauważają. – Pewnie jesteś siostrą Oza. Ja jestem Rae, a to – wskazuje na drobniutką Azjatkę – jestMissy.

Brat puszcza mi oczko, patrząc na moją zmieszaną minę, i zostawia nas same, mówiąc, że musi pomóc Mattowi. Śledzę wzrokiem jego odchodzącą sylwetkę, po czym odwracam się do dziewczyn z wymuszonymuśmiechem.

– Gena – przedstawiam się wkońcu.

Dziewczyny ciągle się do mnie uśmiechają, nie wiem, co mam zrobić. Oz specjalnie mnie z nimi zostawił, todrań.

– Może chcecie wejść, co prawda mamy straszny bałagan, wszędzie walają się pudła, ale znajdzie się jakieś miejsce dosiedzenia.

Jakby to był jakiś magiczny sygnał, dziewczyny jeszcze bardziej się ożywiają i wchodzą dośrodka.

– Zastanawiałyśmy się właśnie, kto kupił ten dom, już same auta przeprowadzkowe wzbudziły na tej ulicy wielkie zainteresowanie – mówiAzjatka.

Teraz mogę się jej lepiej przyjrzeć. Ma porcelanową twarz jak laleczka, długie kruczoczarne włosy, choć jak stoi w świetle, tak jak w tym momencie, mienią się w niektórych miejscach granatem. Szczupła, powiedziałabym nawet, że atletyczna budowa, ale to, co najsilniej przykuwa moją uwagę, to oczy. Są czarne jak węgiel, patrząc w nie, mogę zobaczyć swoje odbicie. Jej kompletnym przeciwieństwem jest druga dziewczyna, wyższa ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów. Z moim metrem sześćdziesiąt sięgam jej gdzieś do brody, jej sylwetka jest podobna do mojej, gdybyśmy były przyjaciółkami, na pewno pożyczałybyśmy sobie sporo ciuchów. Długie nogi, krągłe biodra i dość spory biust, chyba wiem, komu może wpaść w oko. Blond włosy ma obcięte na boba, co podkreśla jej śliczną twarz i piękne, niebieskie oczy. Te dziewczyny wyglądają, jakby wyszły prosto z sesji zdjęciowej do jakiegoś magazynumodowego.

Chyba za bardzo skupiłam się na przyglądaniu im, bo jedna z nich potrząsa mnie za ramię. Od razu się wyrywam i robię krok w tył, by nie miała możliwości dotknąć mnieponownie.

– Co mówiłaś? – Uśmiecham się, próbując ukryć swojezachowanie.

Rae i Missy, jeśli dobrze zapamiętałam ich imiona, spoglądają na siebie i porozumiewają się milcząco, co da sięzauważyć.

– Żebyś opowiedziała coś o sobie i o tychprzystojniakach.

– Rae, przestań, jeden z nich to jej brat – upomina jąkoleżanka.

Nie jest mi na rękę mówienie o sobie, ale na górze, jak wnosiłam swoje rzeczy do pokoju, postanowiłam, że dam szansę temu miejscu i postaram się zmienić. Chcę przestać być tą ciągle zamkniętą w sobie i bojącą się własnego cienia. Nie mogę odcinać się od ludzi, te dziewczyny wydają się przyjacielskie, może dzięki przebywaniu w ich towarzystwie stanę się starą Geną, szaloną, pyskatą ibeztroską.

– Przepraszam, nie lubię być dotykana – tłumaczę swoje wcześniejszezachowanie.

– Nie, spoko, a więcpogaduszki?

Nie mogę się nie uśmiechnąć z powodu ich entuzjazmu, więc siadamy na kilku pudłach zamiast na krzesłach irozmawiamy.

***

– Niemożliwe!

Rae opowiada o kawałach, jakie robiły jej starszej siostrze razem z Missy, i tak się śmiejemy, że wpadam w karton, na którymsiedzę.

– A co to za impreza? Widzę, humory dopisują – odzywa sięOz.

Zerkam w kierunku właściciela głosu. Oz z Mattem stoją w drzwiach, cali umorusani jakimiś smarami i uśmiechają się od ucha doucha.

– Czujemy się oburzeni, że o nas zapomniałyście – mówiMatt.

– Nie da się o was zapomnieć – mówi figlarnie Missy, wodząc wzrokiem po kumplu mojegobrata.

– No ja myślę. – Ten puszcza jej oczko wodpowiedzi.

– To co, siostra, dasz radę sama wyjść czy potrzebujeszpomocy?

Próbuję wydostać tyłek z pudła, ale nie potrafię. Cała czwórka patrzy na moje wysiłki i kiedy przeklinam i proszę o pomoc, zaczynająchichotać.

Oz czeka, abym to ja podała mu rękę, a kiedy to robię, bez wahania wyciąga mnie z kartonowejpułapki.

– Może dacie nam chwilę na doprowadzenie się do porządku i wyjdziemy coś zjeść. Dziewczyny, zechcecie być naszymi przewodnikami? To wasze miasto, będzie nam miło, jak nas trochęoprowadzicie.

Dobrze myślałam, że Rae od razu wpadnie w oko Ozowi. Gdy brat zadaje to pytanie, aż świecą mu się oczy, a gdyby był psem, to właśnie zacząłby merdać ogonem, bo moje nowe koleżanki przystają na jego propozycję. Moje nowe koleżanki, kurczę, chyba rzeczywiście zaczynam takuważać.

***

Po jakichś dwudziestu minutach, słuchając wskazówek Rae, parkujemy pod barem dla zmotoryzowanych. A skoro o tym mowa, to stoi tutaj zaparkowanych chyba z piętnaście motocykli. Staram się nie panikować, więc biorę głęboki oddech. Wcale nie pomaga mi, że maszyny przypominają te z serialu „Synowie Anarchii”, a mając świadomość, kto na tym czymś jeździ, wiem, co zastanę w środkubudynku.

– Wiecie co, my chyba spasujemy – odzywa sięOz.

– Ale sądziłam, że chcecie coś zjeść, to najlepsze miejsce i znam tamkażdego.

– Tak, tylkoże…

– Mam złe wspomnienia, jeśli chodzi o motocyklistów – tłumaczę, wchodząc w słowobratu.

– Tutaj nic ci nie grozi, to bar mojego ojczyma, który jest jednym z nich, ale to dobrzy ludzie. Zapewniamcię.

Żarliwość tej wypowiedzi dodaje miodwagi.

– Mam nadzieję, że tego nie pożałuję – mruczę cicho pod nosem, wysiadając zsamochodu.

Rae i Missy idą pierwsze żwawym krokiem, a cała nasza trójka podąża za nimi. Po raz kolejny staję się rozdygotanym kawałkiem, gdy przekraczam próg baru. Pomimo tego, że wnętrze jest wypełnione po brzegi facetami i kobietami, ubranymi w skóry i dżinsy, nie wygląda to tak źle, jak się spodziewałam. Mahoniowe meble, dym papierosowy, kilka stołów bilardowych na środku – to wszystko do siebie pasuje. Przeszkadza mi tylko to, że oczy przebywających tutaj ludzi są zwrócone w naszą stronę. Staram się jeszcze bardziej wtopić w chłopaków, którzy od samego wejścia tworzą mur ze swoich ciał, chroniącmnie.

– Cześć, Joe.

Obserwuję, jak Rae nachyla się nad barem i całuje w policzek wielkiego, wytatuowanegofaceta.

– Jak się masz, słodziutka, kogo do mnie przyprowadziłaś? – pyta, patrząc nanas.

– To moi nowi znajomi. Kojarzysz ten dom naprzeciwko mojego, dzisiaj się wprowadzili. Poszłyśmy z Missy się z nimi poznać i przywiozłyśmy ich do najlepszego baru wmieście.

– Czego się gapicie, wracać do tego, corobiliście!

Podskakuję, słysząc jego krzyk, gdy rozkazuje innym wbarze.

– Siadajcie tam w rogu, zaraz wam coś przyniosę – zwraca się donas.

Nie tylko ja jestem zszokowana, chłopaki też sprawiają wrażenie lekko oszołomionych. Missy macha na nas ręką, więc idziemy za nią i siadamy w samym rogu baru, skąd możemy wszystko obserwować. Rae zniknęła gdzieś ze swoim ojczymem, ja siedzę pomiędzy Mattem a Ozem, rozglądając się zzaciekawieniem.

– I jak wam siępodoba?

– Spoko, chociaż jako nowy sam bym tutaj nie wszedł – mówi Matt, na co Missy sięuśmiecha.

– Teraz, po tym jak widzieli was z nami, a zwłaszcza z Rae, jesteścienietykalni.

Zastanawiają mnie jej słowa, dlategopytam:

– Co masz namyśli?

– Joe jest bratem prezesa klubu motocyklowego, jeśli ktoś się z nami zadaje, to znaczy, że z automatu dostaje ochronę. Co prawda jesteśmy na samym końcu tego układu pokarmowego, ale zawsze to coś. Pierwszy jest prezes, później wice, bracia, ich stare, dzieci, potem prospekci, przyjaciele, no i suki. Skoro Rae jest tutaj księżniczką, a wy się z nami kumplujecie, to zostajecie wcieleni do klubu. Proste.

Słucham tego i robi mi się niedobrze. Uciekałam przed tym, nienawidzę wszystkiego, co kojarzy mi się z gangiem parszywych skurwysynów, którzy zrobili mi krzywdę, a teraz mam być ich członkiem. Niedoczekanie.

– Nigdy nie będę należała do tego gangu zwyrodnialców! – Krzycząc, ponownie zwracam uwagęzebranych.

– Jinny, spokojnie… – zaczynaOz.

– Nie uciszaj mnie. Sam dobrze wiesz, co mi zrobili, nie zostanę tu, wychodzę. – Wstaję gniewnie z krzesła, przepycham się przez innych, nie zważając na to, co robi ze mną ichdotyk.

Ludzie są chyba zdezorientowani moim zachowaniem, bo nikt niereaguje.

Biegnę w kierunku drzwi, muszę się stąd wydostać. A nie mówiłam? Jestem szalona i sama siebie oszukuję. Miałam zaszyć się w swoim pokoju, potem pojawiły się dziewczyny i poczułam, że żyję. Przyszłam do tego baru pełnego motocyklistów, głupio myśląc, że nawet mi się tutaj podoba, a teraz znowu odwala mi szajba. Łzy spływają ciurkiem po moich policzkach, co uniemożliwia widzenie, aż w końcu przywalam w cośtwardego.

– Spokojnie, kochanie, nikt cię nie ugryzie, no chyba że sama będziesz tegochciała.

Podnoszę oczy na właściciela tego głosu izamieram.

Jest wielki, zbudowany z samych mięśni, zważywszy, że to właśnie w niego przywaliłam. Ma karmelowe oczy, niczym roztopiona czekolada, mogłabym się w nich zatracić, gdyby nie to, że trzyma mnie bardzo bliskosiebie.

Wyrywam mu się, macham rękoma, pragnąc zmusić go do tego, aby mnie puścił. Gdzieś w oddali słyszę głos brata, ale jestem już w transie. Czując poddanie, zaczynam błagać tego mężczyznę, żeby mnie puścił i nie robił mi nic złego. Powtarzam to jak modlitwę, dopóki nie jestem w stanie wyczuć zapachu perfum brata, jego ramion owijających się wokół mnie. Oz przytula mnie do swojego ciepłego ciała – mojego schronienia, z którego nigdy nie chcę sięruszać.

Rozdział 5

Spotkanie

GENA

Mija parę dobrych minut, zanim odsuwam się od brata, przecierając zapłakaną twarzdłońmi.

I tak się już ośmieszyłam, ale muszę się otrząsnąć, by stanąć przed tymi ludzi z podniesionągłową.

– Już dobrze? – dopytuje się Oz ztroską.

– Teraz już tak – potakuję. – Muszę tylko przeprosić dziewczyny i możemyiść.

Zerkam przelotnie na faceta, na którego wpadłam, chcąc uciec, i gdybym się go tak nie bała, wpatrywałabym się w niego jak wobrazek.

Jednak nie poświęcając mu więcej uwagi, odwracam się do niego plecami i w zebranym wokół mnie tłumie szukam wzrokiemdziewczyn.

Oz ani na chwilę nie opuszcza mojego boku, czuję ciepło jego ciała. Mimo że jestem w miejscu wypełnionym przeraźliwie niebezpiecznymi bandytami, gdy robię kilka kroków, by podejść do dziewczyn, osoby, które stoją najbliżej mnie, odsuwają się, abym mogłaprzejść.

– Rae, Missy. – Mój głos jeszcze jest ochrypły przez płacz. – Bardzo was za to przepraszam, byłyście dla mnie takie dobre, a ja… przepraszam jeszcze raz, ale nie mogę tubyć.

– Co się stało? – dopytuje sięRae.

– Nic, po prostu nie mogę tu być. – Odwracam się do brata, który czeka, aż pierwsza wykonam jakikolwiekruch.

Gdy wyciągam do niego rękę, chwyta ją, a potem nie patrząc na innych, kierujemy się w stronę wyjścia. Mam spuszczoną głowę i modlę się, abyśmy czym prędzej znaleźli się w samochodzie, a najlepiej już w domu. Jeśli myślałam, że uda nam się wyjść szybko i bez problemów, to sięmyliłam.

– To wy jesteście cinowi.

Widzę tylko buty tej osoby, ale przypuszczam, że głos należy do mężczyzny, na którego wpadłam. Wyobrażam sobie, że tak właśnie może brzmieć. Głęboki baryton z charakterystyczną chrypką, specyficzną dla kogoś, kto dużo pije albopali.

– To my. Nie mamy zamiaru sprawiać problemów. Ta akcja sprzed kilku minut to nieporozumienie, nikt nie chciał was obrażać. Już się zmywamy, nie będziemy wam zawadzać – mówiMatt.

– Jesteś od Sama, masz otworzyć warsztat – oznajmiazwyczajnie.

– Taaa, dopiero co się przeprowadziliśmy, to mój kumpel Oz i jego… – kontynuujeMatt.

– Dziewczyna – stwierdza mylniefacet.

– Proszę, pozwól nam już iść – szepczę.

Unoszę wzrok, od razu widząc tego przystojnego mężczyznę. Nie powinnam tak o nim myśleć, ale nie mogę zaprzeczyć temu, co mam przed sobą. Wysoki blondyn, z szerokimi barami, mógłby wypełnić całe drzwi swoją sylwetką. Jest potężniejszy od Oza i Matta, a uważałam ich za napakowanych facetów. Ciężkie żołnierskie buty, poszarpane dżinsy i biały podkoszulek, opinający jego mięśnie brzucha, a także ramion, które całe pokryte są tatuażami. Swoje obserwacje kończę na twarzy i szokuje mnie wnikliwe spojrzenie karmelowych oczu, wpatrujące się we mnie, aż przechodzi mnie dreszcz. Ma surowe rysy, jego nos jest trochę krzywy, co, jak przypuszczam, jest wynikiembójek.

– Nie trzymam cię, możesz iść, chciałem się tylko przedstawić. – Stara się brzmieć najłagodniej, jakpotrafi.

– Jedziemy z wami, tatku, zapakuj nam jedzenie. – Słyszę głosRae.

– Jasne, słoneczko.

– Dobra, chodźmy. Mo, przepuść nas. – Rae podchodzi do mnie z lewej strony. – Mogę?

Patrzę, jak wyciąga do mnierękę.

Mo, czyli facet, któremu się tak przyglądałam, patrzy na mnie jeszcze przez chwilę, zanim przesuwa się i pozwala namprzejść.

***

Sądziłam, że atmosfera w samochodzie będzie nie do zniesienia po tej sytuacji w barze, ale po raz kolejny się pomyliłam. Dziewczyny zachowują się tak, jakby nic się niestało.

– Jak tam? Jutro zaczynamy zwiedzanie naszego wspaniałego miasta? – Rae puszcza mioczko.

– Tak, to będzie dopiero dobra zabawa – dodajeMissy.

– To miłe z waszej strony, ale muszę odmówić. Nie chcę wam robić wstydu, nie po tym, co sięwydarzyło.

– Nie przejmuj się tym, oni nie wzięli tego do siebie. Ogólnie nie przyjmujemy odmowy, więc propozycja jest nie do odrzucenia. Chłopaki, awy?

– Odpadamy, od jutra działamy w warsztacie – odpowiadaMatt.

Patrzę na profil Oza, pragnąc, by się do mnie odwrócił i pomógł wykombinować jakąś wymówkę, jednak on ani myśli na mniespojrzeć.

– Dobrze, niech wam będzie. – Wzdycham pokonana, a raczej złapana wpułapkę.

– Taaak!

– Jezu, laski, ciszej, bębenki mi pękną – mówi Oz, trzymając rękę przyuszach.

I po raz kolejny, dzięki tym dziewczynom, ten dzień zostajeuratowany.

***

Rae i Missy wyszły od nas późnym wieczorem. Coś czuję, że z nimi nigdy nie będzie nudno. Są osobami, które nie dają za wygraną. Choć obraziłam ich przyjaciół, nie miały do mnie pretensji, nie zostawiły mnie i chłopaków w spokoju, a nawet nalegały na kolejnespotkanie.

Leżę już w łóżku, gdy słyszę pukanie dodrzwi.

– Jinny, mogę wejść? – Słyszę głosbrata.

– Jasne, wejdź.

Poprawiam się na łóżku. Siadając, zabieram poduszkę, leżącą po mojej lewej stronie, i przyciskam ją do piersi. Oz przysiada na rogu, w moim nogach, patrzy przez chwilę, zanim w końcu decyduje sięodezwać.

– Możemy pogadać o tym, co sięwydarzyło?

– Staram się, Oz, naprawdę – zaczynam. – Te dziewczyny są świetnymi towarzyszkami, ale ten bar… To znowu się stało. Nie umiem sobie z tymporadzić.

Chyba po raz pierwszy wyznaję bratu, jak się czuję. Zawsze przy nim grałam, zdawałam sobie sprawę, że w większości przypadków mnie rozpracował i to on udawał, że nic nie widział, ale tak nie było. Pokonuję dzielący nas dystans i przytulam się do niego, szlochając.

– To, co on mi zrobił, było straszne, Oz. Tak cholernie siębałam.

– Jinny…

– Nie, daj mi skończyć. Wiesz, co byłonajgorsze?

Kręcigłową.

– To, że bałam się, że tobie coś się stanie. Nie chciałam, żebyś zgrywał bohatera, bo jakby mi ciebie odebrali, zostałabym sama, a wtedy nie dałabym sobierady.

– Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko – oznajmia.

– Wiem i dlatego muszę się poskładać do kupy. Nie chcę jedynie funkcjonować, chcę znowu żyć. To będzie trudne, bo są tu motocykliści, ale obiecuję ci, że dam radę. – Patrzę mu w oczy i zauważam w nich powstrzymywanełzy.

– Powiem ci coś. – Musi odchrząknąć, zanim ponownie się odzywa. – Dobrze nałożona maska potrafi ukryć wiele, ale tylko dla nieznajomych. Kochająca osoba umie dostrzecprawdę.

– Piękne. Kto topowiedział?

– Ja.

– Zawsze twierdziłam, że jesteś bystrzakiem. – Szturcham go łokciem w brzuch. – A to idealnie do mniepasuje.

– Pamiętaj, dla ciebie wszystko, głupolu. – Ociera łzy, które spływają mi popoliczkach.

– Ej, nie nazywaj mnie tak, już nie jesteśmy dziećmi, a ja nie zadaję ci stu pytań jak kiedyś. – Śmiejęsię.

– Ale stare nawyki zostały. – Daje mi pstryczka w nos i kieruje się dodrzwi.

Zanim wychodzi, mówię:

– Dziękuję.

– Zawsze, Jinny.

Biorąc głęboki oddech, czuję, że po raz pierwszy się nie duszę. Zdaję sobie sprawę, iż sądziłam tak już nie raz, ale teraz jest inaczej. Ci motocykliści dodają mi odwagi. Odwagi do tego, by nienawiść do nich zamienić w siłę, która została odebrana mi przez takiego drania jak ten, na którego dzisiaj wpadłam. Choć mężczyzna mnie przerażał, nie mogę zapomnieć, jak na mnie patrzył. I mimo że nie chcę o nim myśleć, jego oczy są ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, zanimzasypiam.

Rozdział 6

Przybysze

MO

Co to, kurwa, było? – zaczynam sięzastanawiać.

Ledwo dotknąłem tej gorącej laski, a zachowywała się, jakbym nie wiem co zamierzał jej zrobić. Była cholernie przerażona, ale nie dało się nie zauważyć jej piękna nawet mimołez.

Szkoda czasu na taką obłąkaną dupę, dopiero co wróciłem do domu, potrzebuję alkoholu i dobrego pieprzenia, a nie myślenia o przerażonejsuce.

– Sądziłem, stary, że laski jęczą, pragnąc dobrać się do twojego fiuta, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem – śmieje się do mnieTrain.

– Jeszcze mam siłę przyłożyć ci w mordę, jak tak bardzo chcesz. – Odwracam się do niego z miną „nie mam czasu nagłupoty”.

– Chyba spasuję, wolę mieć twarz pomiędzy nogami którejś z klubowych dziwek. – Puszcza mi oczko, zanim rozgląda się w poszukiwaniu swojejzdobyczy.

Macham na niego ręką, niech sobie idzie. Niespiesznym krokiem kieruję się do baru wziąć piwo i przy okazji przywitać się zJoem.

– Jak się masz, staruszku? – Kiwam głową doJoego.

Ten facet to brat mojego ojca, również powiązany jest z Aniołami Ciemności, jednak nie kręci go to aż tak jak resztę naszej rodziny. Woli prowadzić ten swój bar, nie mieszając się w klubowe sprawy, chyba po części dzieje się tak ze względu na Rae, jego pasierbicę, którą traktuje jak własną córkę. Nie może jej zabronić przebywać z nami, ale nie chce, by stała się czyjąś starą, próbuje ją ustrzec przed możliwymi niebezpieczeństwami. Niestety w tym środowisku jest jak na wojnie: nigdy nie wiesz, co się stanie, twoje życie może być bardzo krótkie, a syfu, którego się naoglądasz, nie da sięzapomnieć.

– Było dobrze – odpowiada – ale muszę później dowiedzieć się, co z tą dziewczyną. Biedaczka zachowywała się tak, jakbyśmy byli diabłamiwcielonymi.

– Rae zbiera przybłędy? – podpytuję.