Antek. Syn Cergowej - Katarzyna Pernal-Wyderkiewicz - ebook

Antek. Syn Cergowej ebook

Katarzyna Pernal-Wyderkiewicz

0,0

Opis

Poznajcie Antka - syna Cergowej, chłopca, którego życie rozpięte jest między przeszłością a przyszłością, tęsknotą a nadzieją, marzeniami a burzliwym czasem wojny. To nie tylko opowieść o dziecku, dzieciństwie i górach, ale o nas wszystkich - zagubionych, walczących, szukających miłości. "Antek. Syn Cergowej" - książka bardzo osobista, magiczna i wzruszająca. To historia, którą pokochasz, jeżeli tylko lubisz wieś, góry i przyrodę. To również, a może przede wszystkim otwarte spojrzenie na dzieciństwo i młodość mojego taty, człowieka gór, miłośnika okolic Dukli. Historia bez przekłamania, prawdziwa, brutalna. Dzisiaj już tego świata nie ma, zniknęli ci ludzie, te tradycje, obyczaje, emocje i kultura. Może warto zanurzyć się w opowieści i przypomnieć sobie, jak było. Wierzę, że zechcecie poznać historię Antka. Zapraszam do tego magicznego świata, zapraszam do lektury - pisze na swojej stronie internetowej autorka Katarzyna Pernal-Wyderkiewicz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przygotowanie publikacji:

Ef Ef Usługi Wydawnicze | ef­-ef.pl

Redakcja: Maciej Lidachowski

Korekta: Ewa Krefft­-Bladoszewska

Skład i projekt okładki: Ewa Krefft­-Bladoszewska

Copyright © Katarzyna Pernal­-Wyderkiewicz, 2025

ISBN 978-83-975348-0-3 (druk)

ISBN 978-83-975348-4-1 (PDF)

ISBN 978-83-975348-5-8 (ePub)

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie utworu bądź jego fragmentów bez zgody autora zabronione.

Pamięci taty…

niech litery układają się na kształt łez

Rozdział 1. Chleb powszedni

Lipcowe słońce prażyło niemiłosiernie, gdy Rozalia Pernalowa wyszła przed chałupę. Pot spływał jej po czole, przesłaniając oczy. Spojrzała wstronę majestatycznej Cergowej. Góra, jak zawsze otej porze roku, była spowita poranną mgłą, która powoli ustępowała przed natarczywymi promieniami słońca.

– Płacze Cergowa, bedzie desc – mruknęła pod nosem, wycierając spracowane dłonie wzapaśnicę.

Wiedziała, że to dobry znak. Ziemia była spragniona, amizerne ziemniaki na polu za domem błagały owodę.

Z wnętrza chałupy dobiegł płacz nowo narodzonego Antosia. Dziecko przyszło na świat trzy dni temu, wczasie, gdy księżyc był wpełni, co według starych kobiet we wsi wróżyło szczęście.

– Dej Boze – westchnęła Rozalia, wracając do środka.

Hela iMarysia, jej starsze córki, siedziały już przy drewnianym stole, czekając na śniadanie. Wincenty wyszedł przed świtem do roboty wlesie – trzeba było zarobić choć na odrobinę mąki. WJasionce od miesięcy brakowało wszystkiego, awojny, októrej szeptano po kątach, wszyscy się bali.

– Mamo, cy dzisiok bedzie chleb? – zapytała siedmioletnia Hela, patrząc błagalnie na matkę.

– Cicho bądź, głupio dziewucho – skarciła ją Rozalia, choć serce jej się krajało. Wdzieży został tylko niewielki kawałek czerstwego chleba. Podzieliła go na trzy części, sobie zostawiając najmniejszą.

Przez małe okno widziała, jak na drodze prowadzącej do cerkwi zbierają się ludzie. Dziś był odpust świętej Anny, patronki miejscowej świątyni. Zdaleka dochodził dźwięk dzwonów, mieszając się zszumem wiatru hulającego po zboczach Cergowej.

Stara Katarzyna, znachorka mieszkająca pod lasem, mówiła, że góra skrywa tajemnice. Opowiadała dzieciom historie ozbójnikach, którzy mieli tam swoje kryjówki, oskarbach ukrytych wjaskiniach io światłach, które czasem można zobaczyć nocą na zboczu.

„To dusze pokutujące”, mawiała, kreśląc znak krzyża.

Antoś zakwilił znowu, wyrywając Rozalię zzamyślenia. Podeszła do kołyski zrobionej zwydrążonego pnia lipowego – tej samej, wktórej kołysały się Hela iMarysia.

– Śpij, synecku, śpij – zanuciła kołysankę, którą sama słyszała od swojej matki. – Tam na górze świeci miesiącek, aw dolinie szumi las…

Przez otwarte drzwi wpadło nagle stado kur, uciekających przed zbliżającą się burzą. Pierwsze krople deszczu zastukały odach. Rozalia przeżegnała się iszepnęła modlitwę do świętej Anny oopiekę nad rodziną. Woddali przetoczył się grzmot, aCergowa skryła się za ciemną zasłoną chmur.

W powietrzu unosił się zapach mokrej ziemi iziół rosnących wprzydomowym ogródku – macierzanki, ruty iświęconych palm zatkniętych pod strzechą. Gdzieś woddali zapiał kogut, aecho poniosło jego głos po dolinie. Rozalia wiedziała, że nadchodzą ciężkie czasy, ale tutaj, ustóp Cergowej, życie toczyło się swoim odwiecznym rytmem.

Chałupa Pernalów, jak większość domów wJasionce, była zwrócona szczytem ku drodze. Strzecha pleciona zżytniej słomy sczerniała już ze starości, aw załamaniach dachu zagnieździły się jaskółki. Pod okapem wisiały pęki ziół: dziurawiec na krzyże bolące, rumianek na brzuch imacierzanka na kaszel. Ściany zbierwion uszczelnione mchem igliną bieliły się wsłońcu, amałe okienka zszybkami oprawionymi wołowiane ramki patrzyły na świat jak przymrużone oczy.

Przez niskie drzwi, nad którymi wisiał krzyżyk zpalm wielkanocnych, wchodziło się najpierw do sieni. Po prawej stronie była kuchnia – serce domu. Królował tu pękaty piec chlebowy zprzypieckiem, na którym sypiały dzieci wzimowe wieczory. Był świeżo pobielony wapnem, ajego ciepłe boki zawsze przyciągały zmarzniętych domowników. Nad paleniskiem wisiał żelazny kociołek na łańcuchu, osmolony od dymu.

Pod ścianą stała ława zszufladą na łyżki iprzykuchennym sprzętem. Obok przycupnęła drewniana dzieża do rozczyniania ciasta na chleb, przykryta czystym płótnem. Wkącie, na małej półce, ustawione były gliniane garnki idwojaki do noszenia jedzenia wpole. Pod oknem stał prosty stół zjasnego drewna, wyszorowany do białości piaskiem. Wokół niego cisnęły się trzy zydle – proste stołeczki wykonane przez Wincentego.

Na ścianie, między dwoma niewielkimi oknami, wisiała „święta strona”. Bogato zdobiona papierowymi kwiatami kapliczka zMatką Boską Dukielską sąsiadowała zobrazem świętej Anny oraz Świętym Janem zDukli. Niżej przyczepione były święte obrazki igromnica zapalana wczasie burzy. Wrogu pod powałą widniał „pająk” – tradycyjna ozdoba ze słomy ikolorowej bibuły, wykonana jeszcze przez matkę Rozalii.

Z kuchni przechodziło się do izby, gdzie rodzina spała iprzechowywała świąteczne ubrania. Tu stało małżeńskie łoże Pernalów, wysoko posłane poduszkami wbiałych poszwach, haftowanych przez Rozalię jeszcze za panieńskich czasów. Obok bujała się lipowa kołyska małego Antosia. Pod ścianą stała malowana skrzynia zwianem Rozalii – były tam jej haftowane zapaski, spódnice ichusty na głowę, atakże świąteczna sukmana Wincentego.

W rogu izby dumnie prezentowała się komoda ztrzema szufladami, gdzie trzymano rodzinne skarby: książeczkę do nabożeństwa po prababce, dokumenty itrochę gotówki na czarną godzinę. Na komodzie stał gliniany wazonik zbukietem polnych kwiatów, które codziennie zrywała Marysia.

Podłoga wobu izbach była zubitej gliny, starannie zamiatana miotłą zbrzozy. Pod powałą biegły belki – „stragarze” – na których suszyły się zioła ilen. Wjesieni wieszano tam także pęki czosnku icebuli na zimę.

Z izby można było wyjść na ganek od podwórza, gdzie na ławeczce Wincenty lubił odpoczywać po pracy, paląc swoją fajkę ipatrząc na Cergową. Tu też Rozalia stawiała dzień wdzień bańki zmlekiem do skiszenia na śmietanę irozkładała len do bielenia na słońcu.

W całej chałupie unosił się swojski zapach – mieszanina woni świeżo pieczonego chleba, ziół suszących się pod powałą, dymu zpieca iwosku zgromnic. Zapach biedy, ale igodności, zjaką Pernalowie znosili swój los.

Za chałupą rozciągało się podwórze, starannie wymiecione miotłą zbrzozowych gałązek. Studnia zżurawiem stała wcentralnym miejscu – jej cembrowana głębia kryła źródlaną wodę, tak zimną, że aż zęby cierpły przy piciu. Obok studni rosła stara lipa – drzewo sadzone jeszcze przez dziadka Rozalii, gdy się tu pierwszy raz budował.

Stodoła, największa zzabudowań gospodarczych, była już pochylona ze starości. Jej wrota skrzypiały przy każdym otwarciu, adranice dachu miejscami przepuszczały deszcz. Wczasie żniw zapełniała się zbożem, które układano wstarannie ułożone sąsieki. Na klepisku stała drewniana młockarnia – duma Wincentego, kupiona dwa lata temu za pieniądze zarobione przy wyrębie lasu.

Pod ścianą stodoły stał wóz drabiniasty – do zwożenia siana, zimą zamieniano go na sanie. Obok leżały różne gospodarskie sprzęty: brony zdrewnianą ramą iżelaznymi zębami, pług zodkładnicą, motyki, widły igrabie.

Mniejsza przybudówka służyła za oborę. Stały wniej dwie krowy – Łysa iKrasula oraz jałówka na przychówek. Wprzegrodzie chrząkała maciora zprosiętami, apod ścianą wkojcu gnieździły się kury zkogutem. Na drążku pod powałą obory siadały na noc.

W ogródku przed chałupą Rozalia hodowała zioła lecznicze. Każde miało swoje przeznaczenie, awiedza oich użyciu przechodziła zmatki na córkę: dziurawiec – na bóle krzyża iwątrobę, rumianek – na brzuch ido przemywania oczu, macierzanka – na kaszel iprzeziębienie, mięta – na żołądek ina uspokojenie, bylica – na kobiece dolegliwości, krwawnik – na zatamowanie krwi, lipa – kwiat na poty przy gorączce, czarny bez – na przeziębienie, piołun – na robaki udzieci ibydła, ababka lancetowata – na rany istłuczenia.

W sieni zaraz przy wejściu stała beczka zkapustą, która żywiła rodzinę przez całą zimę. Obok niej przycupnęła mniejsza, zogórkami kiszonymi. Na ścianie wisiały kosze plecione zwikliny iłyka – każdy do innego użytku: jeden na ziemniaki, drugi na jajka, trzeci na grzyby.

W kuchni każdy sprzęt miał swoje miejsce iprzeznaczenie: maślnica do ubijania masła – drewniana, zklepek, zkółkiem do obracania, cedzaki do mleka – płócienne ilniane, przetaki do przesiewania mąki – zróżnej gęstości siatką, kopystki do rozrabiania ciasta – wystrugane zjednego kawałka drewna, rynki gliniane do gotowania – różnej wielkości, brytfanna żeliwna do pieczenia mięsa – używana tylko na święta, drewniane łyżki – każdy domownik miał swoją, kubki glinianie iblaszane – do picia wody imleka, adzbanek do święconej wody – stał zawsze wkącie przy drzwiach.

Ściany izby zdobiły święte obrazy wdrewnianych ramach malowanych na niebiesko. Między nimi wisiały palmy wielkanocne. Pod powałą biegł szlak malowany wkwiaty – róże itulipany, które wykonał wędrowny malarz za nocleg imiskę strawy.

Skrzynia posagowa Rozalii była bogato zdobiona. Na wieku wymalowane były leluje iptaki, ana frontowej ścianie data ślubu Pernalów iich inicjały, oplecione wicią roślinną. Wskrzyni spoczywały skarby: płachty lniane, tkane wkwiaty ipaski, zapaski świąteczne zczerwonej wełny, haftowane wróże, chusty tybetowe – jedna czarna na co dzień, druga kremowa na większe święta, garnitury do chrztu wszystkich dzieci, kożuch Wincentego, różaniec zprawdziwych pereł – pamiątka po babce.

Na ścianach wisiały też kilimki tkane wgeometryczne wzory – robota jeszcze matki Rozalii, która słynęła wokolicy ztkackich umiejętności. Pod obrazami rozpięte były ręczniki zkoronką szydełkową, wykonaną przez Rozalię podczas długich zimowych wieczorów.

Nawet najprostsze sprzęty nosiły ślady artystycznego zmysłu ich twórców – krzesła miały wyrzynane oparcia, łyżnik był zdobiony nacięciami wkształcie serc igwiazdek, abelki pułapu pokrywał delikatny szlak geometryczny, wycinany nożem przez Wincentego wrytmie trzaskającego ognia iświstu wiatru za oknem.

Lipcowy zmierzch zapadał powoli nad Jasionką. Słońce już zaszło za Cergową, zostawiając na niebie czerwoną łunę, która powoli przechodziła wgranat. Wizbie Pernalów paliła się lampa naftowa, rzucając migotliwe cienie na pobielone ściany. Mały Antoś spał wlipowej kołysce, aHela zMarysią siedziały na przypiecku, łuskając groch do jutrzejszego obiadu.

Jagustynka, która od tygodnia doglądała położnicy, siedziała przy stole naprzeciwko Rozalii. Jej pomarszczona twarz wświetle lampy wydawała się jeszcze starsza. Poprawiła chustę na głowie idolała do kubka ziółek zdzbanka.

– Trza wom powiedzieć, moje dziołchy – zaczęła, patrząc na dziewczynki – ze tyn wasz braciszek mo scęście. Nie ino ze się przy pełni urodził, ale jesce Cergowo tego dnia świeciła jak złoto. Ato znacy, ze bedzie mo dar widzenio tego, co inne nie widzom.

Hela iMarysia przysunęły się bliżej, zapominając ogrochu. Rozalia odruchowo spojrzała wstronę okna, za którym czernił się masyw góry.

– Za dawnych casów… – ciągnęła Jagustynka, ściszając głos – na Cergowy zbójnicy mieli swoje kryjówki. Aich herszt, Wasyl się nazywoł, trzymoł wjaskini złoto. Moc złota! Wstudni głębokiej jak piekelno otchłań. Ipokąd był zbójnikiem uczciwym – bo itacy bywali – co biednemu doł, zbogatego wzion, to mu się darzyło. Ale jak się ze złym związoł…

Tu Jagustynka urwała, bo za oknem zaskrzypiała gałąź starej gruszy. Marysia pisnęła cicho iprzytuliła się do siostry.

– Z jakim złym? – szepnęła Hela. Jej oczy robiły się coraz większe.

– A ztakim, co na Łysej Górze swojom siedzibę mo. – Jagustynka przeżegnała się. – Obiecoł mu tyn zły jesce więcej bogactwa, ino ze Wasyl musioł mu dusę zapisać. Iod tego casu zbójnicy zaceni mordować kupców, nie darując nawet dzieciom.

W kołysce zakwilił Antoś. Rozalia wstała, żeby go pokołysać, ale Jagustynka machnęła ręką.

– Niech ino płace, to dobrze. Łzy dziecka odganiajom złe. Aźle się skońcyło zWasylem. Zakochiuł się wdziewcynie stąd, zJasionki. Piękno była jak zorza poranna, włosy miała jak len jasne, aocy jak ta woda ze źródełka pod Cergowom. Wasyl przysiągł jej miłość ize zbójowania poniecho, ale słowa nie strzymoł.

Wiatr za oknem wzmógł się, szarpiąc gałęziami. Cień na ścianie zatańczył złowrogo.

– I co się stało? – zapytała Hela, zapominając ostrachu.

– Dziewcyna go przeklena. Ajak się zbójnicy dowiedzieli, ze ich zdradziła, zamknęli jom wtej złotej studni. Ipodobno do dziś tam siedzi, ajak noc jest cicho, aksiężyc wpełni, słychać jej śpiew. Ino ze kto go usłysy, musi iść za nim wgłąb góry…

– A złoto? – szepnęła Marysia.

– Jest tam nadal. – Jagustynka nachyliła się nad stołem. – Pilnujom go dusze zbójników. Akażdej nocy świętojańskiej palą się nad nim światełka, co je widać zdołu. Ludzie godajom, ze to dusze pokutujące. Ale jo wiem swoje… – Tu znów się przeżegnała. – To Wasyl zkompanami liczom złoto, co im spokoju nie daje.

Nagle poryw wiatru otworzył okiennice. Lampa zamigotała izgasła. Dziewczynki krzyknęły, aRozalia szybko zapaliła gromnicę.

– O, widzita? – Jagustynka pokiwała głową. – Jak ino onich godomy, zaroz się przypominajom. Ajo wom powiem jesce jedno. – Tu ściszyła głos do szeptu. – Wasy bracisek sie wtedy urodził, jak te światełka na Cergowy tańcowały. Imoże… może jemu się ta tajemnica kiedyś objawi.

W tej chwili zgóry dobiegło głuche dudnienie, jakby ktoś wjej wnętrzu uderzał wwielki bęben. Rozalia szybko zamknęła okiennice izapaliła lampę. Jagustynka sypnęła szczyptę święconej soli na przypiecek.

– Ale wy się tam nie bójta – dodała łagodniej, widząc przestraszone twarze dziewczynek. – Złoto złotem, ale cłowiek ucciwy ibez niego się obyć potrafi. ACergowa… ona chroni dobrych ludzi. Wy się módlta do świętej Anny, co tu wcerkwi nasej jest, ona was ustrzeże. Abo do Świętego Jana zDukli – on chroni nasych.

Antoś wkołysce spał już spokojnie, aza oknem wiatr ucichł. Tylko gdzieś daleko, wciemności, pohukiwała sowa. Amoże to nie była sowa? Hela iMarysia tej nocy długo nie mogły zasnąć. Nasłuchiwały odgłosów dobiegających zgóry iwypatrywały wciemnościach tajemniczych światełek.

Wincenty wrócił do chałupy późnym wieczorem. Jeszcze na podwórku zrzucił zramienia ciężką torbę znarzędziami, abuty starannie wytarł owiązkę słomy przy drzwiach. Długi dzień wlesie przy wyrębie znaczył jego twarz zmęczeniem, ale woczach miał niepokój, który Rozalia zauważyła od razu.

– Byliście wDukli? – zapytała, stawiając przed nim garnek zziemniakami okraszonymi skwarkami.

– Był żem – odpowiedział cicho, ajego wzrok skierował się ku dzieciom. Hela iMarysia siedziały wkącie izby, układając jakieś szmatki dla lalek. – Pódźcie spać, dziołchy.

Gdy dziewczynki niechętnie wyszły do alkierza, aAntoś spał spokojnie wkołysce, Wincenty przysunął się bliżej żony.

– Niedobrze się dzieje – zaczął izamieszał łyżką wmisce. – Na rynku wDukli wojsko stoi. Przyjechały wozy zKrosna, podobno więcej ich jedzie. Pod kościołem spotkałem Jędrka od Mrozów, tego co na poczcie robi. Godał, że listy przyszły zwojewództwa, mobilizacja będzie.

Rozalia przyłożyła dłoń do ust.

– O Jezu… OJezu mój kochany. Co my zrobimy?

– To nie wszystko. – Wincenty ściszył głos. – Wżydowskim sklepie uBergera słyszołem, jak kupcy ze Słowacji godali między sobą. Unich już Niemcy rządzą, ateraz na nas patrzą. Pod Duklą podobno jakichś szpiegów złapali wzeszłym tygodniu.

– A nasza Jasionka? Co znami będzie? – Rozalia machinalnie pogłaskała kołyskę zAntosiem.

– Ksiądz proboszcz na plebanii zebranie zrobił. Był tam wójt ici ważniejsi zgminy. Godali, że jak wojna przyjdzie, to przez przełęcz dukielską Niemcy pódą. Tu unas, pod Cergową, pewnie będą chcieli przejść, bo droga dobra do Węgier. Ale Jasionka iLubatowa ma być bezpieczna – godali.

Za oknem zaświeciły pierwsze gwiazdy. ZCergowej dochodziło pohukiwanie sowy. Wincenty wstał iwyjrzał wciemność.

– W Dukli już kopią schrony pod kościołem. Żydzi podobno wyjeżdżają – dziś widziałem, jak pakowali tobołki na furmanki. Stary Berger płakał, jak mi resztę wydawał za gwoździe. „Przyjdą tu, panie Wincenty!”, godał. „Przyjdą iwszystko zmienią!”

– A nasza władza? Wojsko? Przecie nos obronią? – Rozalia nerwowo skubała fartuch.

– Były ćwiczenia obrony przeciwlotniczej wKrośnie. WDukli rozdają maski gazowe, ale mało ich jest. Strażacy uczą ludzi, jak gasić bomby zapalające. – Wincenty westchnął ciężko. – Adzisiaj widziałem, jak przez Duklę jechały wozy zŁemkami. Uciekają za przełęcz, na Słowację. Godają, że tam bezpieczniej.

Rozalia wstała idołożyła drewna do pieca. Ogień trzasnął, rzucając czerwony blask na zatroskane twarze.

– A pamiętasz, Wicku, jak twój ojciec opowiadał oMoskalu wczternastym roku? Też tak przez przełęcz szli…

– To było co innego. – Wincenty pokręcił głową. – Teraz godają, że Niemiec ma takie maszyny do wojowania, jakich świat nie widział. Samoloty, czołgi. Au nos co? Konie istare karabiny.

Z alkierza dobiegł szept dziewczynek – pewnie nie spały, podsłuchując rozmowę rodziców. Antoś poruszył się wkołysce, ale spał dalej.

– Jutro jadę do Krosna – powiedział Wincenty po chwili milczenia. – Kupię soli, nafty, zapałek. Imąki, jeśli jeszcze będzie. Może jakieś bandaże waptece. Aty schowaj dokumenty iten złoty krzyżyk po twojej matce. Iświece trza kupić… No igorzałkę na zapas.

– Myślisz, że to już? Że wojna będzie? – Rozalia przytuliła się do męża, czując jak drżą jej ręce.

– Ludzie godają, że Hitler już na nas patrzy. Że mu się nasza ziemia spodobała… – Wincenty objął żonę. – Ale ty się nie bój. Przeżyliśmy głód, przeżyjemy ito. Wojsko już okopy kopie pod Barwinkiem aż do Iwli samej, anawet do Miejsca Piastowego. Anasi chłopi nie dadzą się tak łatwo. Jak trza będzie – to iz kosami pójdziemy, jak za dawnych czasów.

Siedzieli tak wciszy, wsłuchując się wodgłosy nocy. Gdzieś daleko od strony Dukli dobiegło warczenie samochodu – rzadki dźwięk wtych stronach. Amoże to już wojskowe ciężarówki jechały wstronę granicy? Cergowa czerniła się za oknem jak wielki strażnik, pamiętający wszystkie wojny, które przewalały się przez te ziemie. Teraz też będzie patrzeć, jak historia zatacza kolejne koło.

Rozalia wyszła przed chałupę, gdy pierwsze brzaski rozjaśniały niebo. Rosa perliła się na źdźbłach trawy, apowietrze było rześkie iczyste jak źródlana woda. Przeżegnała się, jak co dzień, patrząc wstronę Cergowej, ale góry nie było widać. Spowita gęstą mgłą wyglądała jak uśpiony olbrzym pod białą pierzyną.

– Cergowa mo capkę! – szepnęła do siebie, przypominając słowa matki. Wiedziała, że to znak na deszcz, ale dziś mgła była jakaś inna. Gęstsza, bardziej mleczna, jakby ktoś rozciągnął między niebem aziemią wielkie płótno, takie jak się kładło na łące do bielenia.

Z mgły wyłaniały się powoli najwyższe buki rosnące na zboczu. Ich korony zdawały się płynąć wbiałym morzu jak widmowe okręty. Rozalia dostrzegła, jak mgła porusza się, pełznie, faluje – niby dym zwielkiego kadzidła. Czasem rozwiewała się na moment, odsłaniając fragment lesistego zbocza, by zaraz przykryć je jeszcze szczelniej.

Kogut zapiał gdzieś we wsi, aecho jego głosu, stłumione przez mgłę, zabrzmiało głucho inieswojo. Rozalii przypomniała się opowieść Jagustynki ozbójnikach iich skarbach. Wtakiej mgle łatwo było wyobrazić sobie ich duchy, snujące się między bukami. Może to one wypuszczają te białe opary ze swojej złotej studni?

Gdzieś woddali zadzwonił dzwon na Anioł Pański. Rozalia zaczęła szeptać modlitwę, ale urwała wpół słowa. Zdało jej się, że wmlecznej bieli dostrzega jakieś cienie. Przetarła oczy. „Pewnie to sarny schodzą na pole”, pomyślała, choć wsercu czuła, że to coś innego. Może wilki…

Mgła gęstniała irzedła, jakby oddychała. Wjej kłębach Rozalia widziała to, co przez lata nauczyła się dostrzegać – znajome kształty Cergowej: tu garb środkowego wierzchołka, tam strome zbocze, gdzie na wiosnę zbierało się zawilce, adalej wyrwa po osuwisku, które pamiętała jeszcze zdzieciństwa. Góra była jak żywa istota – oddychała tą mgłą, przeciągała się wporannym słońcu, budziła powoli do nowego dnia.

Z chałupy dobiegł płacz Antosia. Ale zanim Rozalia weszła do środka, przez moment wydało jej się, że słyszy jeszcze coś innego – jakby odległą melodię, graną na fujarce. Stare kobiety we wsi mówiły, że to Złota Pani zCergowej śpiewa swojemu dziecku. Ichoć Rozalia była kobietą rozsądną, tego poranka łatwo było uwierzyć wte opowieści.

Mgła powoli unosiła się ku górze jak dym zofiarnego ogniska. Pierwsze promienie słońca przecięły białą zasłonę złotymi mieczami. Gdzieś wysoko, ponad mlecznym morzem, przeleciał ptak, rzucając na ziemię przelotny cień. Rozalia westchnęła. Nowy dzień budził się na dobre, awraz znim budziły się wszystkie sprawy, którymi przyjdzie się martwić. Ale ten moment między nocą adniem, gdy Cergowa spowita była mgłą, pozostał wjej pamięci jak sen – trochę straszny, trochę piękny, pełen tajemnicy.

Wracając do izby, jeszcze raz spojrzała na górę. Mgła już się przerzedzała, odsłaniając znajome zbocza. Ale przez moment wydało jej się, że wbiałych oparach dostrzega sylwetki – może to były duchy zbójników, amoże tylko cienie buków, kołyszących się na porannym wietrze. Przeżegnała się po raz drugi iweszła do chałupy, gdzie czekało na nią płaczące dziecko iwszystkie codzienne obowiązki.

***

Rozalia obudziła się kolejnego dnia niespokojna, gdy było jeszcze szaro. Pierwsze koguty właśnie zaczynały piać, nawołując się przez mgłę. Antoś spał spokojnie, więc przykryła go delikatnie własnoręcznie tkaną pierzynką iwyszła przed chałupę. Zimny, wilgotny powiew owionął jej bosą stopę, gdy przekroczyła próg.

Zatrzymała się na chwilę, jak co rano, żeby przeżegnać się wstronę Cergowej, ale góry nie było widać. Biała ściana mgły stała między chałupami, gęsta jak mleko wglinianej donicy. Babka Rozalii mawiała, że takie mleczne mgły to znak, że pod górą Złota Pani pierze swoje szaty. Rozalia mimowolnie przypomniała sobie jej słowa: – Jak mgła tako gęsto, co by jom można kroić jak chleb, to znacy, że coś się wświecie przewraco.

Z obejścia dobiegło porykiwanie krowy – Łysa dopominała się dojenia. Ale Rozalia stała jeszcze chwilę, wpatrując się wbiałą zasłonę. Powietrze pachniało wilgotną ziemią iziołami – macierzanką idziurawcem, które rosły przy płocie. Gdzieś woddali słychać było dzwoneczek – pewnie owce Hrycia Woźniaka schodziły już na pastwisko pod lasem.

Mgła poruszała się jak żywa istota. To gęstniała, to rzedła, jakby oddychała. Wjej kłębach pojawiały się iznikały kształty – może to były gałęzie buków, amoże… Rozalia przypomniała sobie opowieść Jagustynki ozbójnikach, którzy wtakie mgliste poranki wychodzą ze swojej złotej studni liczyć skarby. Przeżegnała się szybko.

Z zamyślenia wyrwał ją znajomy dźwięk – górą, ponad mgłą, przeleciała para jastrzębi. Ich krzyk był przytłumiony, jakby dochodził zinnego świata.

– Boze, Boze! – szepnęła Rozalia, bo według starego przysłowia jastrzębie latające we mgle zwiastowały nieszczęście. Ata mgła już trzeci dzień wisiała nad Cergową.

Ruszyła do obory, ajej bose stopy zostawiały ślady wrosie. Trawa była zimna iśliska. Przy studni przystanęła, by nabrać wody. Żuraw zaskrzypiał głośno wporannej ciszy. Zmgły wynurzyła się sylwetka starej gruszy – drzewo wyglądało jak zgarbiona staruszka wbiałej chuście.

W oborze było ciepło od zwierzęcego oddechu. Łysa powitała ją znajomym mruczeniem. Rozalia przysiadła na niskim stołeczku ioparła czoło ociepły bok krowy. Dźwięk strzykającego do szkopka mleka mieszał się zodległym szczekaniem psów we wsi.

– A cichojcie, psy przeklęte – mruknęła pod nosem.

Wiedziała, że psy szczekają na coś we mgle. Może na sarny schodzące zCergowej na pola, amoże… Znów przypomniała sobie słowa babki: „Jak psy szczekają we mgle, to znacy, że złe chodzi po świecie”.

Mleko wszkopku pieniło się ciepłe itłuste. „Będzie dobra śmietana”, pomyślała Rozalia. „Może starczy masła na sprzedaż wDukli, jeśli ceny nie spadną jeszcze bardziej. Wincenty mówił, że wojna wisi wpowietrzu jak ta dzisiejsza mgła”.

Gdy wyszła zobory, pierwsze promienie słońca zaczęły przebijać się przez białą zasłonę. Mgła powoli unosiła się ku górze, odsłaniając kolejne fragmenty znajomego krajobrazu. Najpierw pokazały się płoty idrzewa przy drodze, potem dolna część lasu. Wreszcie, jak zjawa, wyłonił się majestatyczny masyw Cergowej. Gęsty las porośnięty na całym szczycie.

Z domów zaczął unosić się dym – gospodynie rozpalały wpiecach. Zapach palonego drewna mieszał się zwonią wilgotnej ziemi iziół. Na miedzy zakwitły czerwone maki – babka mówiła, że to krew zbójników zamieniona wkwiaty. Pod płotem żółciły się kwiaty dziewanny – ziele święte, odpędzające złe moce.

Antoś zapłakał wchałupie – czas było go karmić. Ale zanim Rozalia weszła do środka, zdążyła zauważyć coś dziwnego. Tam, gdzie mgła była najgęstsza, pod samym lasem, jakby przemknął jakiś cień. Zbyt duży na sarnę, zbyt mały na człowieka… Znów się przeżegnała. Teraz była już pewna, że wilki są głodne itrzeba uważać.

W izbie było już jasno. Przez małe okna wpadały pierwsze promienie słońca, rozświetlając snopy kurzu wpowietrzu. Antoś leżał wkołysce, wymachując pulchnymi rączkami. Rozalia wzięła go na ręce iusiadła na ławie przy piecu. Za oknem mgła już prawie całkiem opadła, odsłaniając znajomy świat – ten codzienny, zwyczajny, bez tajemnic iduchów.

Ale wspomnienie porannej mgły itego, co się wniej kryło, pozostało. Bo może babka miała rację? Może naprawdę coś się wświecie przewraca, jak ta mgła na Cergowej? Rozalia przytuliła mocniej dziecko izaczęła szeptać pacierz. Na wszelki wypadek.

Spis treści

Rozdział 1. Chleb powszedni

Punkty orientacyjne

Cover