Arabski syn - Tanya Valko - ebook + książka

Arabski syn ebook

Tanya Valko

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Akcja powieści toczy się na Bliskim Wschodzie − w Syrii, Arabii Saudyjskiej, Katarze, Emiratach Arabskich, Libanie i Jordanii. Świat niesamowitego bogactwa i władzy, ale też nędzy i rozpaczy. Życie na salonach i w obozie dla uchodźców, w nowoczesnych stolicach wielkich mocarstw i w Rakce, stolicy kalifatu. Powracają znani i lubiani bohaterowie: kobiety z rodu Salimich − Dorota oraz jej dwie córki, Marysia i Daria, a także ich mężczyźni − Hamid Binladen i dżihadi John.

Czy Marysia nadal będzie iść ramię w ramię z Hamidem Binladenem, miłością swojego życia? A może zły los ich rozdzieli? Czy Daria ucieknie od dżihadysty? Czy ona i jej bliscy będą bezpieczni? Czy Dorota w końcu znajdzie uczucie, które przyćmi wszystkie dotychczasowe?

Dlaczego zawsze najbardziej pokrzywdzone podczas wojny muszą być kobiety i dzieci? Czy synowie arabskiej ziemi zawsze działają na korzyść swoich krajów? Czy potrafią udawać „niewiernych”, wyrzec się siebie i swoich korzeni?

"Arabski syn" to kolejna część bestsellerowej orientalnej sagi Tanyi Valko – poprzednie tomy to: "Arabska żona", "Arabska córka", "Arabska krew", "Arabska księżniczka", "Okruchy raju", "Miłość na Bali", "Arabska krucjata" i "Arabski mąż".

Tanya Valko to pseudonim absolwentki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Była nauczycielką w Szkole Polskiej w Libii, a następnie przez prawie 20 lat – asystentką ambasadorów RP. Mieszkała w krajach arabskich, w tym w Libii i Arabii Saudyjskiej, a następnie w Indonezji. W 2018 roku – po ponad 25 latach spędzonych na obczyźnie − pozostawia za sobą dyplomatyczne życie i wraca do Polski. Na jak długo, czas pokaże.

Akcja powieści toczy się na Bliskim Wschodzie − w Syrii, Arabii Saudyjskiej, Katarze, Emiratach Arabskich, Libanie i Jordanii. Świat niesamowitego bogactwa i władzy, ale też nędzy i rozpaczy. Życie na salonach i w obozie dla uchodźców, w nowoczesnych stolicach wielkich mocarstw i w Rakce, stolicy kalifatu. Powracają znani i lubiani bohaterowie: kobiety z rodu Salimich − Dorota oraz jej dwie córki, Marysia i Daria, a także ich mężczyźni − Hamid Binladen i dżihadi John.

Czy Marysia nadal będzie iść ramię w ramię z Hamidem Binladenem, miłością swojego życia? A może zły los ich rozdzieli? Czy Daria ucieknie od dżihadysty? Czy ona i jej bliscy będą bezpieczni? Czy Dorota w końcu znajdzie uczucie, które przyćmi wszystkie dotychczasowe?

Dlaczego zawsze najbardziej pokrzywdzone podczas wojny muszą być kobiety i dzieci? Czy synowie arabskiej ziemi zawsze działają na korzyść swoich krajów? Czy potrafią udawać „niewiernych”, wyrzec się siebie i swoich korzeni?

"Arabski syn" to kolejna część bestsellerowej orientalnej sagi Tanyi Valko – poprzednie tomy to: "Arabska żona", "Arabska córka", "Arabska krew", "Arabska księżniczka", "Okruchy raju", "Miłość na Bali", "Arabska krucjata" i "Arabski mąż".

Tanya Valko to pseudonim absolwentki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Była nauczycielką w Szkole Polskiej w Libii, a następnie przez prawie 20 lat – asystentką ambasadorów RP. Mieszkała w krajach arabskich, w tym w Libii i Arabii Saudyjskiej, a następnie w Indonezji. W 2018 roku – po ponad 25 latach spędzonych na obczyźnie − pozostawia za sobą dyplomatyczne życie i wraca do Polski. Na jak długo, czas pokaże.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 642

Oceny
4,6 (221 ocen)
148
52
18
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BeaHim

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się z napieciem
00

Popularność




Copyright © Tanya Valko, 2018

Projekt okładki

Ewa Wójcik

Zdjęcie na okładce

© Laila Jihad

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Maciej Korbasiński

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8123-762-8

Warszawa 2018

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Gintrowskiego 28

www.proszynski.pl

Nie będziecie przelewać krwi! Nie będziecie się wzajemnie wypędzać z waszych domostw! Potem wy potwierdziliście to i zaświadczyliście. Wy jednak zabijaliście się wzajemnie; wypędziliście część z was z własnych domostw, spiskując przeciwko nim w grzechu i wrogości. (…) Otóż wypędzanie ich było wam zakazane. (…) A zapłatą dla tych spośród was, którzy to czynią, będzie hańba w życiu tego świata, a w Dniu Zmartwychwstania będą skierowani ku najstraszniejszej karze1.

1Koran, sura II, wers 84–85, PIW, 1986, tłum. J. Bielawski.

Przedmowa

Drodzy Czytelnicy,

Oddaję w Wasze ręce powieść Arabski syn, która powstała w bólach i cierpieniach i niewiele brakowało, żeby w ogóle jej nie było. Czytelnik zapewne nie zastanawia się, jak kształtują się losy autora, który tworzy dla niego swoje dzieło, a jedynie myśli o bohaterach, z którymi się zżył, zaprzyjaźnił, za którymi tęskni. Jednakże pisarz, który dzięki swej wyobraźni tworzy świat przedstawiony, ma też prywatne życie, radości i troski, które przeważnie odsuwa na dalszy plan. Jednak często odbija się ono na jego twórczości, a swoje uczucia, przeżycia, to, czego doświadcza, zostaje zawarte w jego książkach, w losach bohaterów, ich uczuciach, myślach i poczynaniach.

Jak zatem powstawał Arabski syn? Pierwsza część powieści – jak zawsze spontanicznie i z ogromną łatwością, bowiem losy bohaterów wciąż są w mojej wyobraźni i moim sercu i wszystkie ich czyny i działania były przeze mnie głęboko przemyślane i zaplanowane z dużym wyprzedzeniem. Nie mogłam się wręcz doczekać, aż zasiądę przed komputerem i przeleję tę nową historię na wirtualny papier. Dlatego też nastrój książki na początku jest optymistyczny, a nasza dobrze wszystkim fanom znana bohaterka Darin Salimi vel2 Daria Nowicka vel Darina O’Sullivan ślepo zakochana w dżihadyście miała w sobie nadzieję i wiarę na lepsze jutro, a dotknięta syndromem sztokholmskim i szczęśliwego niewolnika liczyła, że jej życie jeszcze będzie szczęśliwe i ułoży się w wymarzony przez nią sposób z całkiem innym już dżihadim3 Johnem, aktualnie farbowanym Irlandczykiem Seanem O’Sullivanem. Daria próbuje poukładać swoje życie, w którym następuje wiele zmian. Czy każdy może rozpocząć wszystko od nowa? Czy może dostać drugą szansę? Bez konsekwencji za czyny w dawnym życiu, bez kary za popełnione zbrodnie? Czy można dobrze się czuć, będąc wilkiem w skórze potulnej owieczki? Czy dżihadi John, czyli Jasem Alzani, nie tęskni za dawną bezkarnością, za byciem panem życia i śmierci? Czy zbrodniarz może być dobrym mężem i ojcem? Te pytania nurtowały mnie od dawna i spróbowałam na nie znaleźć odpowiedź.

W następnych rozdziałach odeszłam od zmagań Darii i przeniosłam fabułę do miejsca, które jest gehenną dla tysięcy ofiar współczesnej wojny – wojny na Bliskim Wschodzie, z której sprytni oprawcy chcą się bezkarnie wywinąć, a ofiary zawsze pozostaną ofiarami i będą wiodły swój nieszczęsny los. W książce pokażę gehennę obozów dla uchodźców na Bliskim Wschodzie, bowiem temat ten już od dłuższego czasu badałam. Przestudiowałam tony raportów o takich miejscach, obejrzałam setki zdjęć, aż poczułam się tak, jakbym sama się tam znalazła. Nie byłam już w szpitalu, pod kroplówką, przykuta do łóżka i skazana na niewiedzę, opieszałość i eksperymenty indonezyjskich medyków – ale właśnie tam: w Zaatari w Jordanii. Na Bliskim Wschodzie. Nawet śniłam o tym miejscu, znajdując pocieszenie pośród moich bohaterów. Towarzyszyła mi Marysia-Miriam Salimi, która otarła się o to miejsce i popadła w podobne tarapaty jak jej matka za młodu.

Tak bardzo chciałam pokazać moim czytelnikom dalszy ciąg losów Darii, Marysi, Doroty oraz ich mężów, że nie zważając na mocne leki i odmawiające posłuszeństwa serce, kończyłam Arabskiego syna specjalnie dla Was – co poniekąd uratowało mi życie i postawiło na nogi. Przed komputerem, z głową zajętą problemami innych – moich wymyślonych, ale tak realnych postaci – nie myślałam o chorobie, o niemocy, która mnie dotknęła, ale o gorszych nieszczęściach, które zdarzają się innym.

Arabski syn ukazuje niezwykłe losy bohaterów orientalnej sagi, ale też ich duchowe zmagania, pragnienia i nadzieje, słabości i wewnętrzną siłę, która pcha ich do przodu i daje szansę przetrwania.

Podczas lektury czytelnik przekona się, jak straszny jest los niewinnych, słabych kobiet i dzieci podczas konfliktu zbrojnego, ale też po zakończeniu wojny, kiedy nikt się o nich nie troszczy, nikt się nie upomni o sprawiedliwość. Bezbronne ofiary zawsze najbardziej mnie poruszały.

Wojna, obozy dla uchodźców, bezdomność, zagubienie i rozpacz – to główne tematy, z którymi czytelnik zetknie się w mojej najnowszej powieści Arabski syn. Warto do niej sięgnąć, żeby poznać geopolityczną sytuację w świecie, związaną z zarzewiem wojny na Bliskim Wschodzie. Żeby przekonać się, jak tragiczny los przyszło niektórym wieść. W porównaniu z nim nasze problemy okażą się drobnymi kłopotami, które prędzej czy później, łatwiej lub trudniej, ale da się rozwiązać. Czego wszystkim Państwu życzę.

2Vel (łacina) – lub, albo, raczej; często stosowane pomiędzy nazwiskami,co oznacza, że dana osoba znana była pod dwoma nazwiskami lub przezwiskami.

3Dżihadi(arabski) – przymiotnik od słowadżihad– zwolennik dżihadu, dżihadysta.

Prolog

Doktor Amir Ibrahimi denerwuje się przez cały lot z Dubaju do Damaszku, wręcz nie może usiedzieć w fotelu. Gdy tylko samolot ląduje w stolicy Syrii, wstaje i przepycha się do wyjścia. Nie musi się martwić o główny bagaż – ten mógłby wymagać długiego oczekiwania, zanim pojawiłby się na taśmie – bo ma ze sobą tylko walizkę na laptop i małą podręczną torbę samolotową na kółkach, która spokojnie mieści się w luku nad głowami pasażerów.

Po szybkiej odprawie paszportowej żwawo maszeruje w stronę rozsuwanych drzwi. Uważnie się rozgląda, jednak jego rozbiegany wzrok nie znajduje w oczekującym tłumie znajomych twarzy. Jak to możliwe?, zastanawia się. Przecież ci ludzie zjeździli pół Europy, Bliski Wschód i Azję, żeby znaleźć i odzyskać Darię, a teraz, kiedy daję im na tacy terrorystę, który ją porwał, i zniewoloną krewniaczkę, oni się nie pojawiają?! To niemożliwe! To nie jest zachowanie w stylu Hamida Binladena! Amir jeszcze bardziej się dziwi, kiedy wspomina słowa antagonisty dżihadiego Johna: „Do zobaczenia zatem w Damaszku”. Tak powiedział, a potem jeszcze dzwonił, żeby zapytać o numer lotu i dokładny czas przybycia doktora. Musiało im się coś stać!, w jego głowie pojawia się jedyne logiczne wytłumaczenie. Coś stanęło im na drodze, bo Miriam Salimi, siostra Darii, ani Hamid Binladen, wojujący ze światowym terroryzmem, nie zrezygnowaliby dobrowolnie z możliwości złapania poszukiwanego mordercy i ciemiężyciela oraz odbicia jego ofiary.Może nie żyją?!

Mężczyzna szybko rusza do taksówki, lecz uporczywa myśl wciąż wraca: Kto teraz pomoże mi wyciągnąć moją ukochaną córeczkę Sarę z kalifatu?Kto mi pomoże, jeśli nie Binladen?

SYJAMSKI BRAT

Nowa tożsamość

Terrorysta aktywnie działający na rzecz kalifatu, znany zarówno pod imieniem dżihadi John, jak i Jasem Alzani, postanawia zaryzykować dwukrotnie. Raz samotnie przemierza nad wyraz niebezpieczną trasę z Rakki, stolicy pseudo-Państwa Islamskiego, do stolicy Syrii – Damaszku, by odzyskać bardzo ważne i wartościowe rzeczy, które tam zostawił, okraść tak zwane Państwo Islamskie na grube setki tysięcy dolarów i odmienić swój los przez zmianę zewnętrznego wyglądu. Drugi raz igra ze śmiercią jeszcze bardziej ryzykownie – drogę pokonuje ze swą brzemienną żoną, Darin, po którą wraca do Rakki, nie bacząc na ogromne zagrożenie. To niesamowite, ale dwa razy udaje mu się uniknąć nalotów i wojsk, walczących ze sobą już niemal na każdym skrawku ogarniętej bratobójczą wojną Syrii. Nie natyka się też na dżihadystów – swoich kolesi, którzy od razu oskarżyliby go o dezercję i zamordowali bez mrugnięcia powieką – ani na rebeliantów, którzy za sprawą zewnętrznego dofinansowania i uzbrojenia zrujnowali ten kraj na równi z islamskimi terrorystami, przez ponad sześć lat prowadząc wyniszczającą walkę. Jasema i Darii nikt nie zatrzymuje, nikt nie staje im na drodze do szerokiego świata, w którym zamierzają się ukryć, stając się zwykłymi obywatelami.

– Co ty wymyśliłeś? Jestem zmęczona i już nie czuję krzyża. Dokąd jedziemy? Co się dzieje? – zniecierpliwiona Daria zarzuca męża pytaniami.

Jasem cieszy się, że kobieta przespała prawie całą drogę, bo zapewne umarłaby ze strachu, widząc złowróżbne pustkowia, które mijali.

– Zatrzymamy się tu na chwilkę. Potem jeszcze tylko ze dwie godzinki i będziemy w Damaszku – oświadcza mężczyzna, zerkając na bladą i spoconą żonę. – Chcesz się napić?

– Chcę się dowiedzieć, co jest grane. Chcę poznać plan! – denerwuje się Daria. – Czy znów zamierzasz gdzieś mnie wywieźć i zostawić, żeby komuś w końcu się udało mnie zabić? Skoro już jesteśmy razem – ja zaczekałam na ciebie, a ty po mnie wróciłeś – to musimy wspólnie decydować o naszej przyszłości.

– Okej, kochanie. – Czułość w głosie męża wywołuje u kobiety niedowierzanie, ale i drżenie serca. – Doceniam, że pozostałaś mi wierna i nie odeszłaś. Powiem ci, że nawet nie sądziłem…

– Przez ciebie, przez to, że mnie zostawiłeś, musiałam zabić rzezimieszków, którzy chcieli mnie wykorzystać. – Daria nie pozwala mu dokończyć. Wracają wspomnienia zakrwawionych trucheł mężczyzn, którzy napadli ją w domu w Rakce, i robi się jej niedobrze.

– Jesteś dzielna, moja droga. Jesteś stuprocentową arabską żoną. – Mąż poklepuje ją po ręce.

Arabska żona to według ciebie bezwzględna chadra4?, zastanawia się Daria, ale milczy, pomna gwałtownego, niezrównoważonego i wrednego charakteru męża. Nie zapomniała, że Jasem – w kalifacie i poza nim – bez zastanowienia i z wielką przyjemnością zabijał niewinnych ludzi. Awansowałam, nie ma co!, ironizuje, choć w zasadzie cieszą ją pochwała męża, jego ciepły głos i czułe gesty.

Powoli zjeżdżają z głównego traktu i kierują się w stronę widocznej na horyzoncie palmy i małego zagajnika. To tam Jasem przeszedł ostatnio transformację – z dżihadysty stał się zwykłym, biednym arabskim rolnikiem. Takie metamorfozy przychodzą bardzo łatwo, co w przeszłości już wielokrotnie udowodnił.

– Zorganizowałem pewnego przekupnego doktorka, który ogłaszał się na naszych kalifackich portalach – opowiada, gdy już pomaga Darii zmienić fundamentalistyczną czarną abaję5 i nikab6 w tym samym kolorze na kolorową tunikę i barwny hidżab7. – Ładnie ci w niebieskim – stwierdza jakby nigdy nic, a to przecież on zmuszał ją do czarnego stroju, skrzętnie zakrywającego każdy skrawek jej skóry.

– Co to za doktor? – pyta kobieta. – Od czego? Odbierze poród?

– Nie, nie! – Jasem szczerze się śmieje. – Do tego czasu będziemy już daleko stąd. Urodzisz naszego syna w klinice na światowym poziomie. Obiecuję.

– No więc do czego go potrzebujemy?

– Ten szarlatan zmieni tylko trochę nasze buźki, by mój kolega mógł nam wyrobić nowe paszporty na całkiem świeże, niewinne nazwisko. Spadamy stąd, kochana. – W końcu mąż ujawnia swój chytry plan.

Więc tak to wygląda? W ten sposób znikają z powierzchni ziemi zbrodniarze? Przenosząc się gdzie indziej z całkiem nową tożsamością? Mój Boże! Czy ja naprawdę chcę w tym uczestniczyć? Ale czy mam inne wyjście?, nadal uczciwa kobieta wciąż się zadręcza, choć i ona dopuściła się w swoim młodym życiu niejednego ciężkiego przestępstwa. Jej czyny jednak w czasach wojny mogłyby zostać usprawiedliwione i wytłumaczone jako obrona własna. To fałsz, zakłamanie i kryminał! Gdzie kara za grzechy dla takich bandytów jak mój ślubny?

– I co ty na to? – Jasem przerywa jej rozmyślania.

– Świetnie, po prostu znakomicie. – Daria uśmiecha się, choć twarz ma spiętą i białą jak papier.

Nie uciekłam z okupowanej przez dżihadystów Rakki, bo się nie dało, nie odeszłam od niego, kiedy dostałam taką propozycję i był po temu idealny czas, bo nie chciałam, więc teraz nie będę sobie zawracała głowy wyrzutami sumienia, stwierdza ostatecznie. Od razu czuje się tak, jakby kamień spadł jej z serca. Razem z nim siedzę w tym gównie po same uszy, kpi z siebie. Skoro nikt nie był w stanie mnie wyciągnąć, sama tym bardziej się nie wygrzebię. Ale nie mam zamiaru utonąć. Dlatego będę się trzymać z moim kochanym bandziorem i niech się dzieje wola boska. Sza Allah8! Jak typowa muzułmanka poddaje się swemu losowi bez dalszych dywagacji. Postanawia zapomnieć o tym, co było, i z ufnością wkroczyć w nowe życie. A nuż się uda? A nuż będzie ono lepsze, takie, o jakim zawsze marzyła? Kto wie?

– To nasza dzielnica! – Daria aż wytrzeszcza oczy. Gwałtownie łapie oddech, bo serce chce rozsadzić jej młodą pierś. – Nasze mieszkanie jest niedaleko stąd! – wykrzykuje łamiącym się głosem.

– Tak, dzięki znakomitej lokalizacji apartamentu w ekskluzywnej dzielnicy znalazłem ten gabinet już wieki temu. – Jasem jest szczęśliwy, że żona darzy takim sentymentem ich pierwsze wspólne lokum, bo dotąd sądził, że go nienawidziła. – To tu zrobiłem sobie drobny zabieg plastyczny. Miałem taką charakterystyczną myszkę na powiece, pamiętasz? No i śladu po niej nie ma. Dobry ten doktorek.

Daria, pół Polka, pół Libijka, choćby chciała, nie potrafi tak łatwo zapomnieć krzywd. Po ojcu ma arabską – mściwą krew, a po pobycie w Rakce jej wrodzone orientalne cechy jeszcze bardziej się wyostrzyły i zdominowały charakter. Wszystko doskonale pamięta: to, jak ją zniewolono w przepięknym damasceńskim apartamencie, jak mąż, którego na początku znajomości uważała za Brytyjczyka, notorycznie ją gwałcił i bił. Nie może zapomnieć psychicznych tortur, którym ją poddawał. Czemu od niego nie uciekłam? Tam, w Rakce?, znów pyta samą siebie, bo na widok miejsca psychicznych i fizycznych tortur gorzkie wspomnienia zalewają jej serce i ranią duszę. Kobieta widzi jak żywą twarz ukochanej teściowej, pięknej byłej śpiewaczki Muniry, i miły uśmiech jej męża, Ibrahima. Oboje już nie żyją – zginęli z rąk Jasema. Pozbawił ich życia w okrutny, tragiczny sposób: Munira została ukamienowana w Rakce, a Ibrahim – otruty arszenikiem jeszcze tu, w Damaszku. A ileż było innych ofiar na wspólnej drodze Darii i Jasema? Ilu ludzi zabił podczas ich związku? Tego na pewno nie będzie w stanie zliczyć. Może by tak jednakod niego uciec?!, wykrzykuje w duchu, po raz ostatni rzucając okiem na zamknięte na głucho okna swojego dawnego mieszkania. Muszę to zrobić! Jak nie tu, to w normalnym świecie, tam, dokąd jedziemy. Koniec z syndromem sztokholmskim9! Wyleczyłam się… Mam nadzieję.

– Witam serdecznie. As-salamu alejkum10. – Wchodzą do małej luksusowej kliniki i wewnętrzne zmagania kobiety przerywa miły głos. Mężczyzna, oczywiście, mówi do nich po arabsku: – Cieszę się, że dotarliście bezpiecznie.

– Wa alejkum as-salam11 – automatycznie odpowiada Jasem. Na jego twarzy widać ogromne napięcie, podkreślone przez pulsującą żyłę na skroni. – Mam nadzieję, że szybko załatwimy, co trzeba – od razu ponagla doktora. Chciałby już mieć to wszystko za sobą, zdaje sobie bowiem sprawę, że przez jakiś czas będzie ubezwłasnowolniony i zależny od tego mało wiarygodnego człowieka. Ma świadomość, że jeśli sprzedaje on swoje usługi dżihadystom, równie dobrze komuś innemu może sprzedać skórę swych nowych klientów. Jasem nie ma pojęcia, jak blisko jest prawdy, ale jedynie ogromne szczęście ratuje go przed pojmaniem przez Hamida Binladena.

Daria zna tego człowieka, o czym jej mąż oczywiście nie wie. Kobieta czuje się tak, jakby zobaczyła zjawę – kogoś, kogo znała w poprzednim wcieleniu, w poprzednim życiu. To było tak bardzo dawno temu… Widzi siebie jako nastolatkę, a obok matkę – Dorotę – od zawsze zwaną Blondi, poczciwego ojczyma, Łukasza, krnąbrną Marysię z mężem Hamidem Binladenem, w którym sama platonicznie się podkochiwała, oraz najbliższych przyjaciół rodziny: doktora Amira, Palestyńczyka z polskim obywatelstwem, często bardziej polskiego niż niejeden rodak znad Wisły, jego drobniutką żonę Kingę, kobietę o wyjątkowo ciętym języku i niesamowitym poczuciu humoru, oraz Sarę, ich śliczną córkę, zawsze bujającą w obłokach.

Doktor Amir Ibrahimi i Daria Nowicka patrzą sobie głęboko w oczy. Jak to możliwe, że upadł tak nisko?, zastanawia się pacjentka. Człowiek, który w życiu nie chodził do meczetu, a jego ulubione danie to golonka i kieliszek wyborowej, został dżihadystą?Może to przez niego Sara tak się skonwertowała na fundamentalistyczny islam? Może dlatego przyjechała do kalifatu, który ją upaja i jest dla jej chorej duszy rajem na ziemi?

– Jak szybciutko, to szybciutko. Wszystko zrobimy ekspresem. – Rozmyślania Darii przerywa miły głos lekarza, w którym jednak słyszy fałszywą nutę. – Powinno mi to zająć nie więcej niż godzinkę, maksymalnie dwie.

– Jeślibym się nie wybudził z narkozy, dostał krwotoku albo, nie daj Bóg, odwiedziłby nas tu jakiś nieoczekiwany gość, wiedz, że lada moment przybędzie moja obstawa. – Jasem niespokojnie spogląda na zegarek; denerwuje się, że w obecnych czasach nawet starzy kumple mogą zawieść. Potem szeptem zwraca się do żony: – Jeśli nikt nie dotrze przed zakończeniem zabiegu, wybierz numer jeden. – Wręcza jej swój telefon komórkowy. – Mój kompan, który obiecał, że zagwarantuje nam transport i dach nad głową, tylko czeka na sygnał.

– Gdzie pan się wybiera? – Lekarz jednak go słyszy i marszczy surowo brwi. – To poważna operacja przeprowadzana w pełnej narkozie.

– To już nie pana sprawa – burczy Jasem.

– Żartuje pan, człowieku! Pacjent musi być hospitalizowany przez minimum dobę. Dopiero dzień po zabiegu wyciąga się dreny.

– Gadanie! Nie pierwsze rurki w moim ciele i nie ostatnie. Sam potrafię sobie takie coś wyrwać.

– Albo zostaje pan w klinice, albo nie podejmuję się operacji. – Obrażony Amir nadyma wydatne wargi.

– Zrobię to, co muszę zrobić, i nikt nie będzie mną dyrygował. A ty, doktorku, przekażesz mojej żonie, która jest pielęgniarką, antybiotyk, płyny fizjologiczne i jakieś sole mineralne, paracetamol i środki przeciwbólowe w kroplówce, bandaże i inne dezynfekujące chujstwa, by mogła mnie opatrywać. Tyle w temacie! – Jasem wyciąga zza pasa małego zgrabnego glocka, chwilę macha nim przed brzuchem Amira, a następnie oddaje go Darii. Kobieta trzyma broń z dużą wprawą.

– Pani nie wykonujemy nic poważnego, tak? – Skonfundowany lekarz ledwo oddycha z przerażenia. Postanawia dłużej nie dyskutować z groźnym rzezimieszkiem, ale chce się upewnić, czego się od niego wymaga.

– Chyba sam wiesz najlepiej, czy kobiecie w ciąży można aplikować środki usypiające. – Dżihadysta z pogardą lustruje chytrego Araba. Jest bardziej pewny siebie, gdy widzi, że Daria stoi za nim murem i niczego mu nie odmawia. Będzie dobrze, pociesza się. Wiedziałem, że to jest kobieta mojego życia. – Do zobaczenia za chwilkę, kochanie. Żebyś tylko mnie poznała – żartuje, po czym oddala się do sąsiadującej z gabinetem sali operacyjnej.

– Co ty tu jeszcze robisz? – Amir wraca po ponad trzech godzinach.

Daria siedzi na wygodnej sofie, z nogami wyciągniętymi na sąsiednim fotelu. Ma lekko opuchniętą twarz, gdzieniegdzie spod skóry przebijają sińce, ale jej ogólny wygląd bardzo się zmienił, i to na korzyść. Jak się okazuje, medycyna estetyczna i dobra wizażystka mogą zdziałać cuda. Permanentny makijaż skorygował kształt jej oczu z migdałowego na okrągły, a botoks wstrzyknięty w usta sprawił, że stały się one większe i bardziej namiętne. Odrobina kwasu hialuronowego zaokrągliła jej policzki, czyniąc twarz bardziej pucołowatą. Włosy modnie ostrzyżono, a potem położono na nie farbę w odcieniu blond. Pod wpływem tych kilku nieinwazyjnych zabiegów Daria wygląda teraz jak typowa Europejka lub Amerykanka.

– Co ty tu robisz? – powtarza lekarz teatralnym szeptem, tym razem po polsku, patrząc spod oka na siedzącego w pobliżu opryszka z kałasznikowem na kolanach.

– A niby gdzie mam być, co? – Daria rozkłada ręce.

– Zanim przyszedł ten ochroniarz, mogłaś spokojnie stąd wyjść. To ekskluzywna dzielnica, a na dodatek blisko centrum. Złapałabyś taksówkę i pojechała prosto na komisariat.

– Zgłupiałeś, wujku? – dogryza mężczyźnie, którego kiedyś rzeczywiście tak nazywała. – A gdzie mój mahram12? Sama po zmroku mam się plątać po mieście? Tutaj mentalność ludzi została już całkiem spaczona. Nie wiadomo, kogo należy się bać bardziej: ortodoksów czy fundamentalistów, ale jedni i drudzy niezbyt dobrze traktują kobiety. To nie jest ta sama Syria, co kiedyś. To siedlisko fanatyków, zdrajców i morderców.

– Bzdurzysz. – Doktor pochyla się nad nią, udając, że sprawdza efekty zabiegów. – Trzeba było iść na milicję – upiera się przy swoim.

– Żeby mnie aresztowali? Za brak opiekuna, brak dokumentów, brak pieniędzy, brak kontaktów, brak… wszystkiego – podsumowuje wściekła Daria, ściągając na nich uwagę poplecznika dżihadiego Johna. – W tutejszym więzieniu, jako kobieta brzemienna, mogłabym liczyć jedynie na czyjąś łaskawość, ewentualnie na troszkę lepsze traktowanie, i czekać na przybycie rodziny, z którą dziwnym trafem przez ostatnie parę lat nie miałam żadnego kontaktu.

– Miriam tu była… I Hamid…

– Co? Gdzie? – Daria nagle pręży się jak struna.

– W Syrii, w Rakce.

– To akurat żadna nowość. Siedziałam na dupie i czekałam na nich jak głupia, tracąc jedną możliwość ucieczki za drugą. – Kłamie jak z nut, bo przecież odrzucała każdą pomocną dłoń, ale nie ma zamiaru się do tego przyznawać. – Tak że niech wujek da już spokój, okej?

– Wiedziałaś o tym? I nie zrobiłaś nic, żeby się z nimi spotkać?

– Doktorku, Rakka to nie przelewki. Myślisz, że mogłam sobie po prostu pójść na kawę lub spotkać się, z kim chcę i gdzie chcę? Tam kobieta nie może samotnie nawet wyjść po zakupy czy udać się do lekarza, bo w najlepszym razie grożą jej baty. Nie mów mi więc, czego nie zrobiłam i co zawaliłam.

– Mieli przyjechać do Damaszku, ale coś im stanęło na przeszkodzie… – Słowa więzną Amirowi w gardle.

– Co ty gadasz? – Darię aż przechodzi dreszcz. – Są w okolicy? Zjawią się niedługo? – Przed jej oczami pojawiają się mroczki. Ciężko opada na oparcie i patrzy przed siebie niewidzącym wzrokiem.

– Nie… Nie dotarli, ale… Wiesz… Bywa, że… – Lekarz zaczyna kręcić. – Odnajdą cię bez względu na trudności. Na pewno na siebie traficie. – Próbuje uspokoić młodą kobietę, niebezpiecznie pobladłą, która drżącymi dłońmi swoim zwyczajem co chwilę zakłada włosy za ucho.

Daria w tym momencie zastanawia się gorączkowo nad tym, kto pierwszy padnie trupem – Jasem czy Hamid – gdy staną ze sobą twarzą w twarz. Która z sióstr zostanie wdową?

– A czy moja Sara nadal jest w kalifacie? – Amir w końcu pyta o to, co cały czas go nurtuje. – Widziałaś ją? Jak się ma?

– Ma się świetnie – odpowiada głucho kobieta, której życie zrujnował przeklęty dżihadysta i która już zawsze będzie nieszczęśliwa, w którą stronę by poszła i cokolwiek zrobiła. Co gorsza, będzie stanowiła zagrożenie dla otoczenia i swej rodziny, gdyż ma stałą asystę – mahrama, jednego z największych zbrodniarzy współczesnych czasów. – Sara ma się świetnie – powtarza jak automat. – Jest żoną największego szaleńca w kalifacie. Dobrali się jak w korcu maku. Oboje uwielbiają mordować i tępić niewinnych ludzi. Nie mają skrupułów nawet wobec dzieci! – Wybucha histerycznym śmiechem i podnosi głos: – Dobrze ją wychowałeś, wujaszku!

Nagle zrywa się i strzela Amira w twarz.

– Chalas13! – Ochroniarz już nie wytrzymuje. Ucina nerwowe pogaduszki kobiety i mężczyzny. – Jekfi14! Idziemy do samochodu! – rozkazuje, machając karabinem maszynowym w stronę ciężarnej.

– A Jasem? Zostawiamy go tutaj? Wbrew rozkazom? – Daria już niczego się nie boi, a na pewno nie tego zawszonego szmaciarza, więc kpi z niego w żywe oczy.

– To niech się zbiera. Nikt nie będzie tu dupił godzinami. – Po opryskliwej wypowiedzi i lekceważącym sposobie bycia mężczyzny widać, że czasy chwały tak zwanego Państwa Islamskiego, państwa terroru i zbrodni, chylą się ku upadkowi. Jeszcze nie tak dawno byłoby nie do pomyślenia, że szeregowy dżihadysta nie ma za grosz szacunku dla takiej ikony kalifatu jak dżihadi John vel Jasem Alzani. Żeby zostawiał go na pastwę losu! Obecnie, sam czując zagrożenie, zupełnie nie przejmuje się swoim byłym przywódcą.

Jasem postanowił, że zaraz po zabiegu przeniesie się do swojego starego przyjaciela, fałszerza dokumentów, który ma mieszkanie, a zarazem pracownię, niedaleko cytadeli w biednej arabskiej dzielnicy Damaszku. Tam planuje zaczekać, aż zagoją się pooperacyjne rany i będzie mógł wykonać zdjęcie do nowego irlandzkiego paszportu. Nie zorientował się jednak wcześniej, jakie mogą być następstwa narkozy i komplikacje po inwazyjnym zabiegu chirurgicznym. Transformacja rysów twarzy Jasema obejmowała piłowanie kości policzkowych, przemodelowanie kształtu brody i podbródka, zmniejszenie uszu i przesunięcie przegrody nosowej wraz z usunięciem charakterystycznego garbka. Doktor zajął się również linią brzegową włosów i zlikwidował pogłębiające się zakola, więc obszar działań skalpela, pilnika i igieł był bardzo szeroki. W normalnych warunkach – i przy zwykłym pacjencie – każdy lekarz rekomendowałby przynajmniej tygodniowy pobyt w szpitalu.

Po wybudzeniu z całkowitego znieczulenia Jasem dostaje gwałtownych torsji. Wcześniej bowiem nie przejmował się tym, że przez sześć godzin przed zabiegiem nie wolno pić, jeść ani palić papierosów – nie poinformował też o tym lekarza, gdy ten przeprowadzał wywiad. Dlatego teraz oddaje zawartość swych trzewi w strasznych boleściach. Wydaje mu się, że za chwilę jego czaszka eksploduje i rozsypie się na tysiące kawałeczków. Wyje przy tym z bólu jak zarzynany zwierz. Spanikowany lekarz, widząc wściekły wzrok opryszków z prywatnej ochrony pacjenta, szybko wstrzykuje Jasemowi mocny środek przeciwbólowy. Po chwili ten się uspokaja, a jego ciało wiotczeje. Za pomocą noszy lekarzowi, pielęgniarce i umięśnionym chłopakom udaje się wrzucić chorego na pakę pikapa, wyłożoną cienkimi materacami i śmierdzącymi, brudnymi kocami.

– Przy takiej opiece zdechnie lada dzień – szepcze Amir do Darii. – Uciekaj, dziewczyno. Dokądkolwiek… Uciekaj.

Samochód przecina ciemną noc. Podskakuje na wybojach i dziurach w drodze, której nie remontowano przez długie sześć lat wojny. Na ulicy, która kiedyś biegła przez cudowne stare miasto, marne światło daje tylko jedna latarnia. Auto krąży pomiędzy starożytnymi bramami Bab as-Salam i Bab Tuma, zagłębiając się w ciasne uliczki, gdzie maleńkie domki stykają się z antycznymi rzymskimi murami; zabudowane balkony zwisają z nich jak gniazda jaskółek. Kiedy byłam tu z rodzicami jako nastolatka, tak mnie ciekawiło, jak tam się żyje, Daria spoziera na zaniedbane budynki pokryte grzybem i pleśnią, naznaczone śladami po kulach i odłamkach. Stara medina15wydawała mi się magicznym miejscem, jakby czas się cofnął do epoki kalifatów. Tak bardzo chciałam wejść do dawnego haremu i z ażurowej alkowy obserwować świat niczym księżniczka czy nałożnica emira, kalifa lub sułtana. Wciąż z niedowierzaniem obserwuje teren, choć wie, że zapewne spełnią się jej naiwne marzenia. Auto w końcu się zatrzymuje, wynajęci do ochrony mężczyźni krzyczą jeden przez drugiego:

– Dawaj go! Pomóż, do cholery!

Niecierpliwią się, bo wiedzą, że gdyby pojawiła się tu milicja lub gwardia, wszyscy dostaliby kulkę w łeb. W Damaszku przynależność do Państwa Islamskiego czy kalifatu osądza się bardzo surowo i za taką działalność wymierza się najwyższy wymiar kary – bez sądu i bez czyjegokolwiek sprzeciwu. Nawet obrońcy praw człowieka nabierają w tej kwestii wody w usta.

– Kobieto! Pomóż! Otwieraj te drzwi! – Taszczą nieprzytomnego pacjenta na kocu, który trzymają za rogi.

Na schodach Daria widzi Syryjczyka. Mężczyzna ewidentnie jest wściekły, bo raz za razem zaciska szczęki. Czyżby to był ten dobry kompan Jasema? Nasz gospodarz?, zastanawia się. Nie wygląda na zbyt oddanego człowieka.

– Saida16, na górę! – Mężczyzna pogania ją gestem.

W uchylonych drzwiach na pierwszym piętrze czeka już kobieta w arabskiej, długiej do ziemi domowej sukni i hidżabie na głowie.

– Ahlan wa sahlan17 – wita się Daria.

Gospodyni nie odpowiada, tylko spuszcza głowę i prowadzi ją do maleńkiego pokoju z balkonem, który tak fascynował młodą pół-Polkę.

– Szukran dżazilan18 – próbuje jeszcze raz się zaprzyjaźnić i wyciąga rękę, ale postać znika w głębi mieszkania jak cień.

Pomieszczenie jest urządzone mniej niż skromnie i zrujnowane do granic możliwości. Ściany, brudne, z licznymi zaciekami i wykwitającym spod nich grzybem, zaszpachlowano gliną; drewno na stropach ze starości zrobiło się prawie czarne. Przestrzeń między legarami wypełniono gipsem, który po latach nieodnawiania sypie się lokatorom na głowę. Z dziur przeświecają słoma i pakuły – kiedyś służące za impregnat, dziś stały się jedynie domem dla pająków, roztoczy i groźnych pleśni. Oby jak najszybciej się stąd wynieść, zaklina w duchu Daria. Oby udało się przeżyć tę zarazę. Mój ty Boże! Oczy kobiety wypełniają się łzami. Znowu jest gorzej niż uprzednio. Może jednak trzeba było zostać w luksusowych warunkach w Rakce i czekać na wyzwolenie? Może Jasem jakoś by się z tego wywinął? Zagryza wargi, bo sama widzi brak logiki w tych dywagacjach. Wie przecież, że jej męża nikt by nie oszczędził, tak jak on nie oszczędzał bezbronnych ludzi, których mordował – skrycie i publicznie, nagrywając to nawet i rozpowszechniając później przez YouTube. Może uda mi się stąd wyrwać? Powiem, że idę na zakupy… Może dołączę do jakiejś zagranicznej wycieczki idącej do cytadeli i znajdę pomoc?, fantazjuje spanikowana kobieta. Ale przecież trwa wojna, żadni turyści nie przyjadą teraz zwiedzać Damaszku. Kto pchałby się w miejsce narażone na zamachy terrorystyczne, do miasta z tysiącami bezdomnych błąkających się po ulicach, którzy mogą być zarówno poszkodowanymi syryjskimi obywatelami, jak i zbrodniarzami w typie Jasema.Znowu jestem w matni.

Daria siada na poduchach we wgłębieniu balkonu, zabudowanego gliniano-drewnianym ażurem. Muszę się uzbroić w cierpliwość. Tyle już wytrzymałam, że zdzierżę jeszcze chwilkę. Patrzy smętnie przez niewielki lufcik w zabezpieczeniu, które bynajmniej nie miało chronić prywatności kobiet, ale odizolować je od zewnętrznego świata – uczynić więźniarkami, jak teraz Darin, ukochaną arabską żonę znanego dżihadysty.

Niedaleko domu, w którym od paru dni rezyduje para zbiegów, znajduje się cytadela Salah ad-Dina, zbudowana przez turkmeńskiego dowódcę Atsiza bin Uvaka po zdobyciu Damaszku w 1076 roku. Fortyfikacja przez jakiś czas pełniła funkcję rezydencji Saladyna, przywódcy Saracenów, a potem zajmowały ją koszary wojskowe. To prawdziwy kolos – dwieście metrów długości i sto pięćdziesiąt szerokości – jednak nie widać jej z daleka, bo jest zasłonięta przez zabudowania bazarów.

Daria marzy już tylko o ucieczce. Stało się to dla niej obsesją. Jest coraz mniej stabilna psychicznie i sama już nie wie, czego chce. Pozostać ze swoim mężem czy uciec od niego gdzie pieprz rośnie. Aktualnie z uporem i zaciętością rozpatruje wszelkie sposoby rejterady. Mogłaby się dostać na teren popularnych zabytków i zmieszać z tłumem lub w desperacji skontaktować z wojskowymi. Cytadela nadal stanowi najlepszy punkt fortyfikacyjny miasta i dlatego zawsze stacjonują tam jakieś brygady mundurowych.

Stan Jasema się nie poprawia – mężczyzna cierpi straszliwie, a jego twarz przypomina przerażającą maskę z mrożącego krew w żyłach horroru. Daria ma niewielkie doświadczenie w opatrywaniu ran czy zapobieganiu zakażeniom. Przywykła wprawdzie do widoku okaleczeń i obrażeń, lecz to, co się stało z obliczem jej męża, przekracza wszelkie wyobrażenie.

– Wyciągnij mi te pieprzone dreny… – Jasem błaga ją słabo. – Ten łapiduch mówił, że już na drugi dzień trzeba je usunąć, a one wrastają w moje pokiereszowane ciało od trzech dób. Chcesz mnie zabić, kobieto? Znajdź jakiś przyjemniejszy sposób.

– Mogę ci je wyszarpać w każdej chwili, tyle że całą gębę masz zapuchniętą. Pod skórą, we wszystkich dołkach i nierównościach, zbiera się płyn owodniowy. – Daria tłumaczy mu jak dziecku, a on nawet nie może na nią groźnie spojrzeć, bo oczy ma zupełnie zatopione w obrzękach.

Jasemowi serce bije jak młotem i czuje się fatalnie. Operacja go osłabiła, lecz to nie cierpienie fizyczne doskwiera mu najbardziej, bo jest młodym, silnym mężczyzną, ale psychiczne. Nie może znieść tego, że jest niesprawny i całkowicie ubezwłasnowolniony, zdany na łaskę i niełaskę dawnego kolegi oraz swej żony. Ufa jednak Darin – skoro tyle razem przeszli i go nie porzuciła, to znaczy, że i teraz go nie zdradzi.

– Musisz sprowadzić doktorka – sugeruje w końcu. – Nie ma wyjścia. Już nawet nie chodzi o ten pieprzony ból, który rozsadza mi łeb, ale o to, że mnie zainfekował. Ja gniję! Czujesz ten smród? – Daria kiwa głową, a gdy orientuje się, że mąż nie jest w stanie tego zauważyć, delikatnie gładzi go po zimnej, spoconej dłoni. – Powiedz mi, co tak czadzi? – dopytuje Jasem. – Lubię wiedzieć, na czym stoję. Przecież zdobyłaś szlify felczerskie w takich osławionych miejscach jak kalifackie kobiece więzienie czy harem, więc z gniciem i śmiercią jesteś za pan brat – ironizuje, wracając do niechlubnej przeszłości, którą sam zgotował ukochanej żonie.

– Wdało się zakażenie i wraz z płynem przez dreny zaczyna wyciekać ropa z krwią – chłodno informuje domorosła medyczka. – Antybiotyk nie pomaga, choć jest dożylny i mocny. Tak naprawdę powinien być stosowany tylko w stacjonarnej hospitalizacji. Odkażać ran od zewnątrz nie ma sensu; wszystkie szwy dobrze się goją, są suche, a nici, którymi zaszył cię lekarz, rozpuszczą się same. Cały stan zapalny jest w środku. Może ten ból idzie od kości?

– Optymistyczne prognozy… – Jasem usiłuje się uśmiechnąć, ale tylko wykrzywia nienaturalnie twarz. Wygląda przy tym jak wynaturzona poczwara. – Idź do Maulida, naszego gospodarza, i zmuś go, żeby bezpiecznie przywiózł tu lekarza.

– Co znaczy „bezpiecznie”?

– Tak, by łapiduch nie narobił hałasu i nie poznał miejsca naszego pobytu, bo obawiam się, że mógłby na nas donieść.

– Chcesz go zabić po wizycie?

– Niekoniecznie. Może się nam jeszcze przydać. – Na jaw wychodzi cała logika mordercy. Nie zastanawia się nad tym, że pozbawienie kogoś życia jest grzechem śmiertelnym nie tylko dla chrześcijan, ale też dla muzułmanów. Decyduje o czyimś istnieniu, używając pokrętnych kryteriów i wysuwając na pierwszy plan przydatność delikwenta dla własnych interesów.

– Może pojechałabym z nimi, by dopilnować transportu? – nieśmiało proponuje Daria.

– Świetny pomysł! – Jasem odruchowo chce pokiwać głową, lecz sparaliżowany bólem, bezwiednie opada na poduszki. – Weź broń, dobrze? I wracaj szybko, kochanie. – Wyciąga do żony drżącą rękę, a ona ściska ją pocieszająco.

Daria zastanawia się, co zrobić. Jasem jest przykuty do łóżka – nikt jej nie pilnuje i w każdej chwili może wyjść z mieszkania. Teraz na dokładkę zgodził się, by pojechała po lekarza. Mogłaby z nim uciec! Może by jej pomógł? Dałby kontakt do kogoś? Amir nie jest jednak dla Darii wiarygodny, a w Damaszku nie ma polskiej ambasady, do której mogłaby się udać po ratunek. Daria nikogo tu nie zna. Marysia i Hamid nie dotarli… Kiedy sama jest wreszcie gotowa, by zrejterować, oni hulają sobie po świecie. W ogóle się o nich nie martwi – przeciwnie: czuje rozgoryczenie i żal. Nie bierze pod uwagę tego, że coś im się stało. Myśli, że nic złego nie może spotkać Binladena, który jest kuty na cztery kopyta, a poza tym ma kasy jak lodu. Niesprawiedliwie osądza, że bliskim widać nie zależy na niej tak bardzo, skoro nie dali z siebie wszystkiego, by przyjść jej z odsieczą. Dlatego postanawia się trzymać pierwotnego planu i zostać ze swoim mężem – przynajmniej do czasu, aż dotrą do jakiegoś bezpiecznego miejsca, skąd ucieczka będzie realna i nie zakończy się fiaskiem. Kobieta, która wcześniej nie była w stanie porzucić swego prześladowcy, bo uzależniła się od niego jak ofiara od kata, teraz przegląda na oczy – obecnie jasno widzi, że Jasem zmienił się tylko pozornie, i powoli jej serce przestaje drżeć na dźwięk jego czułych słówek. Gdyby mąż się zorientował, że chce go zostawić, tym razem na pewno by jej nie darował. Zabiłby ją, mimo że nosi w sobie jego dziecko. Przecież to psychopatyczny sadysta i morderca. Teraz bardzo ją kocha, ale za chwilę może równie mocno znienawidzić.

– Sama to załatwię – zwraca się do męskiej asysty, gdy są już w drodze. Ochroniarze chowają broń, by jakiś mijający ich przechodzień bądź inny kierowca jej nie zobaczył. – Zrobię to bez zbędnego szumu, po cichu. Może da mi jakieś rady albo mocniejsze lekarstwa i nie trzeba będzie zabierać go ze sobą. Prawdopodobnie to typowe objawy i nie należy panikować, a jedynie poczekać – stara się przekonać oprawców, którzy od jej męża dostali inne dyrektywy.

– Kobieto, sam chciałbym już to mieć z głowy – wyznaje Maulid. – Ja, żona i dzieci też musimy stąd zwiewać. Jedyne, co nas trzyma na miejscu, to obietnica, którą złożyłem Jasemowi. Blokujecie nas! – Fałszerz wybucha gniewem, grunt pod nogami pali się mu bowiem prawie tak samo jak Jasemowi.

Daria jest pełna pogardy do mężczyzny – wie już, że nie jest on poczciwym Arabem, który wyciągnie pomocną dłoń do swego druha w potrzebie, tak jak kiedyś bywało wśród przedstawicieli ich nacji, ale przekupnym sprzedawczykiem, który po spreparowaniu lewych paszportów dostanie do ręki pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Na dobry start w Europie mu wystarczy i dzięki temu nie będzie musiał gnieździć się jak bydło w obozach dla uchodźców na Bliskim Wschodzie. Nikt tu nikomu grzeczności nie robi – to oczywiste.

– Idź, ale jeżeli koleś zacznie ściemniać lub cię zwodzić, nie obejdzie się bez interwencji – decyduje Syryjczyk.

Daria z duszą na ramieniu wysiada z auta i kieruje się do kliniki. Jak tu spokojnie, jak przyjemnie, zachwyca się. W tej bogatej dzielnicy w ogóle nie czuć atmosfery wojny, która rujnuje ten biedny kraj od wielu lat. Chyba ostatnim dżihadystą, który tu działa, jest doktor Amir; Daria nie ma wątpliwości, że dołączył on do fundamentalistów. Któż inny wychowałby córkę na szaloną zbrodniarkę, z oddaniem realizującą chore idee w kalifacie? Któż inny osobiście pomagałby przywódcom po upadku Państwa Islamskiego? Tylko aktywny działacz!

– Czy jest doktor Amir? – pyta Daria w recepcji, a gdy dziewczyna siedząca za ladą spoziera na nią wilkiem spod ściągniętych brwi, dodaje: – Muszę się z nim pilnie zobaczyć. Nie zajmę mu wiele czasu. – Uśmiecha się i ma nadzieję, że znów nie poleje się krew. Jej serce jednak krzyczy.

– Doktor jest zajęty. – Młoda Syryjka zna tych pacjentów i nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Z pogardą i lekceważeniem nadyma usta.

– Albo ja się z nim zobaczę, albo ktoś inny, dużo mniej przyjemny… – Daria kładzie torebkę na ladzie i zasłaniając ją swoim ciałem, wysuwa z niej lufę glocka. – Przyprowadź go tu na-tych-miast – cedzi słowa teatralnym szeptem.

Recepcjonistka szarzeje na twarzy i wytrzeszcza oczy; prawdopodobnie pierwszy raz w życiu widzi wymierzoną w siebie broń.

– Jest w sali zabiegowej…

– To go stamtąd wywołaj. I to już!

– Tak, pani… – Młoda dusi się, gdyż ze strachu zapomniała oddychać, i czuje, że za chwilę się posika. – Ja… – Musi się złapać lady, bo kolana jej miękną.

– Ty pójdziesz po Amira, a ja zaczekam w jego gabinecie. – Daria widzi, że musi wziąć sprawy w swoje ręce, bo Syryjka nie jest w stanie logicznie rozumować. – No, zmykaj! Powiedz mu, że znajoma z Saudi czeka. – Chowa broń do torebki i popycha dziewczynę.

Nie mijają dwie minuty, a drzwi gwałtownie się otwierają i do gabinetu wpada podenerwowany lekarz.

– Czego mi straszysz personel?! Co za maniery! Tyś się do nich nadała, a nie moja biedna zniewolona córka Sara.

– Pewnie, pewnie! Gadaj zdrów! – Daria z dezaprobatą lustruje Palestyńczyka i po arabsku pogardliwie cyka językiem o podniebienie. Amir nie potrafi ukryć strachu, trzęsie się jak osika, a jego twarz zrasza pot. – Coś zrobił Jasemowi? – Dziewczyna od razu przechodzi do ataku. – Zamiast zmienić wygląd, facet zaraz się przeprowadzi na tamten świat! Zakaziłeś go, ty draniu!

– Nie rozumiem…

– Czego nie rozumiesz?! On gnije! Śmierdzi trupem! Za chwilę z twarzy zaczną mu wyłazić larwy.

– Widocznie zainfekowaliście rany.

– Gówno prawda! Szwy się zagoiły, całe zakażenie jest w środku.

– Mówiłem, że musi zostać u mnie przynajmniej dobę. Po tym zabiegu nie powinno się przyjmować pionowej pozycji.

– Co ty gadasz, facet?! – krzyczy Daria. Chyba zaraz go odstrzelę! Taki kit mi będzie wciskał!

– Jeśli tak się znasz na medycynie i przebiegu rekonwalescencji, dam ci sterydy, którymi będziesz mu ostrzykiwała twarz, najpierw dwa, a potem raz dziennie. – Amir zauważa w oczach niegdyś potulnej dziewczyny złość i bezwzględność i stwierdza, że nie ma co igrać z ogniem, bo niechybnie straci życie. Na Binladenów pewnie już się nie doczeka, więc ten drań dżihadi John znów się wymknie. Lecz jeśli zabiją i jego, to kto wyciągnie Sarę z kalifatu? W końcu Hamid nie jest jedyny, a za forsę zawsze się kogoś znajdzie. Oczywiście pod warunkiem, że będzie to ogromna forsa. – Dam ci też maseczki nasączone antybiotykiem i specjalnym balsamem przeciwbólowym i antyseptycznym. Najpierw je schłodź w lodówce, a potem nakładaj mu na twarz. Mają ściśle przylegać do skóry. Do trzech dni wszystko minie – kończy instruktaż, fałszywie się uśmiechając.

– Dobrze, dziękuję. – Daria zbiera się do wyjścia z marsową miną. – A powiesz mi, czemu nie dałeś tego wszystkiego zaraz po zabiegu?

– Skąd mogłem wiedzieć, że będą komplikacje?

– A co z drenami? – indaguje felczerka, stojąc już w progu.

– Jeśli są wysięki, potrzymaj je jeszcze ze dwa dni. Kto mu założy nowe w razie czego? Ty? – Lekarz kpiarsko celuje w nią palcem.

Ty, pseudodoktorku!, Daria jest wściekła, bo wie, że zabieg kosztował Jasema grube tysiące dolarów, a został wykonany wyjątkowo nieprofesjonalnie. Trzeba cię było jednak zabrać na przejażdżkę. Taką w jedną stronę…

Młoda kobieta zna wartości i zasady, jakimi powinien się kierować uczciwy człowiek, lecz jej natura została spaczona podczas wspólnego życia z potworem. Od początku tragicznej miłosnej przygody Jasem systematycznie manipulował i niszczył kobietę. Wtedy, gdy jeszcze była niczego nieświadoma i cieszyła się uczuciem, jak i później – gdy usiłowała się przeciwstawić arabskiemu mężowi. Zhardziała dopiero w więzieniu i haremie, które zaprawiły ją w walce o przetrwanie. Wspólne życie z Jasemem w kalifacie też spaczyło jej osobowość, bo z jednej strony czuła się jak więzień, a z drugiej chciała być ze swoim katem. Nie mogła się od niego uwolnić – ani psychicznie, ani fizycznie, bo mężczyzna raz ją krzywdził i był śmiertelnie niebezpieczny, a raz dawał miłość i spełnienie, szczęście i pełną akceptację. Zabójstwa, których się dopuściła, za każdym razem ratując własne życie, też wyryły głęboki ślad w jej psychice. Kiedy już ma się na rękach krew – nieważne, ludzi winnych czy niewinnych – postrzeganie świata staje się zupełnie inne, a dusza, choćby kiedyś najczystsza, zostaje nieodwracalnie zbrukana.

Jasem pod wpływem nowej terapii zdrowieje w okamgnieniu, dosłownie jakby zadziałały jakieś czary.

– Mam wrażenie, że to była wina lekarza – stwierdza po trzech kolejnych dniach, obserwując w lustrze swą nową twarz. Nadal jest trochę zapuchnięta, ale wygląda już normalnie. – Ten konował chciał nas opóźnić i przehandlować naszą skórę. Jak myślisz? – zwraca się do żony, a ona tylko kiwa głową. Wcale nie jest jej żal medyka, którego los jest teraz w rękach dżihadystów.

– To cholerny hochsztapler i oszust – potwierdza. – A do tego wredny facet.

– Ale sprytny. Już się rozmył we mgle.

– Jak to?

– Maulid złożył mu wizytę, ale oprócz recepcjonistki, posikanej ze strachu, nikogo nie zastał w klinice. Musiałaś ją nieźle nastraszyć, bo ponoć powtarzała jak katarynka, że madam Darin dostała wszystko, czego zażądała. – Mężczyzna śmieje się, ale zaraz wykrzywia się z bólu, wszelkie mimiczne grymasy jeszcze mu bowiem nie służą.

– Cóż, byłam trochę zdesperowana i zdenerwowana. – Daria bierze męża za rękę, pomaga mu się położyć na starej, śmierdzącej sofie i nakłada schłodzoną maseczkę na jego twarz. – Już niedługo będziemy mogli stąd wyjechać, prawda? – indaguje.

– Tak, koniecznie. Zwłaszcza że Maulid się na nas wypiął. Skończony tchórz! Żaden z niego przyjaciel! – denerwuje się Jasem. – Jak było dobrze, kiedy miałem władzę i pieniądze, to trzymał się mnie jak rzep psiej dupy, a gdy człowiekowi trochę się powinęła noga, to wycyckał z grubej kasy i zwiał. Jutro o piątej po południu my też ruszamy.

– Samolotem? – delikatnie sonduje Daria, bo pamięta gwałtowne reakcje męża, kiedy naciskała, by czegoś się dowiedzieć.

Jednakże w ciągu ostatnich tygodni, pod wpływem fizycznej słabości i cierpienia, mężczyzna tak bardzo się zmienił, że pół-Polka powoli zapomina o złym, zabójczo niebezpiecznym Jasemie z kalifatu i zaczyna się delektować życiem u boku człowieka, którego wieki temu pokochała i dla którego poświęciła niewinność, spokój i rodzinę. Teraz ma przy sobie już nie opętanego fundamentalistę, ale całkiem miłego, zwykłego faceta, za jakiego miała swojego Johna jeszcze w Rijadzie.

– Kochanie, trasa nie będzie łatwa, ale mam nadzieję, że jeszcze wykrzeszesz z siebie siły, aby ją znieść. – Troskliwy partner wtajemnicza żonę w plan, delikatnie gładząc jej zaokrąglony brzuszek. – Z Damaszku do Bejrutu pojedziemy samochodem, ale to ledwie sto piętnaście kilometrów, które w większości można pokonać całkiem niezłą autostradą. Zajmie nam to dwie godziny, może z małym haczykiem.

– Będziemy się przeprawiać przez lądową granicę? – Daria jest przerażona. – Z tymi tysiącami uchodźców?

– Nie żartuj sobie! My komfortowo, a oni z buta. – Mąż obcesowo nakreśla różnicę między uczciwymi biedakami a prominentnymi byłymi dżihadystami. – Nie chcę ryzykować lotu z Damaszku państwowymi liniami Syrian Air, gdzie wszyscy pasażerowie są dokładnie sprawdzani i prześwietlani do podszewki. Tam mogłoby być naprawdę gorąco. – Wymownie spogląda Darii w oczy. – Chociaż upłynął już miesiąc od zabiegu, sińce i opuchliznę nadal widać, a zdjęcie w paszporcie jest mocno podretuszowane.

– Masz rację. Na lotniskach przeważnie są lepsi specjaliści niż na innych przejściach granicznych. Ale skąd my weźmiemy samochód, kiedy twój kolega nas zostawił? Co za świnia! – Daria, jak urodzona Arabka, wyrzuca ręce w górę i chwyta się za głowę. – Niech mu Allah wypłaci za taką niegodziwość!

– Nic się nie bój. Chodź, połóż się tu przy mnie. – Jasem poklepuje brudną tapicerkę kanapy i w powietrze unosi się kurz. – Nadal mam dużo znajomych na całym świecie. Nie zginiemy, kochanie.

Ciężarna kładzie się przy swoim mężczyźnie. Sama już nie wie, czy ma z nim być na dobre i na złe, czy samotnie uciekać w nieznane, zdana na poniewierkę. Nie chce być też ciągle jak rozdarta sosna, ciągle między młotem a kowadłem. Wie, że musi w końcu podjąć jedną, słuszną decyzję i przestać się zadręczać. Chwilowo uspokojona, po raz pierwszy od dłuższego czasu wsłuchuje się w swoje ciało. Czuje przelewające się w brzuchu bąbelki i pierwsze ruchy dziecka. Zadowolona, bierze dłoń Jasema i przykłada do brzucha. Wszystko się ułoży. Wreszcie będziemy żyć jak dobra, zwyczajna, nudna rodzina, ostatecznie sobie obiecuje.

Jasem podczas pierwszej wyprawy z Rakki do Damaszku zamówił u fałszerza Maulida dwa irlandzkie paszporty – dla żony i dla siebie, czyli państwa O’Sullivan. Od teraz Daria miała nosić imię Aoife19. W języku celtyckim oznacza ono niewiastę piękną, promienną i radosną, mitologia irlandzka zaś wymienia ją jako największą wojowniczkę na świecie. Dla siebie pół-Syryjczyk wybrał imię Sean – odpowiednik imienia John, o wymownym znaczeniu „Bóg jest łaskawy”. Daria jednak zbuntowała się wobec imienia, którego nikt, kto zobaczy je na papierze, nie będzie w stanie poprawnie wymówić. Jeśli John ma nosić imię będące irlandzkim odpowiednikiem dotychczasowego, ona postanowiła być irlandzką Darią. Stwierdziła, że Darina brzmi pięknie i jest bardzo bliskie arabskiej wersji, którą szczerze pokochała.

Daria i Jasem – z nowymi paszportami i w nowej skórze, w której nikt nie rozpoznałby dawnego arabskiego męża i arabskiej żony z kalifatu – luksusowym fordem escalator, prowadzonym przez szofera, ciemną nocą przejeżdżają przez syryjską granicę i bez najmniejszych komplikacji wjeżdżają do Libanu. Nikt ich nie zatrzymuje, nikt nie indaguje, zwłaszcza gdy celnicy widzą, że to małżeństwo, a kobieta jest w ciąży. Uciekinierzy muszą tylko się pilnować, żeby nie pisnąć ani słówka po arabsku. Przywykli już do tego języka, a teraz znów będą musieli się przestawić na angielskie miauczenie. Już od jakiegoś czasu słuchali audycji radiowych i oglądali programy telewizyjne, żeby zniwelować swój brytyjski akcent i nauczyć się irlandzkiego. Opanowali też parę słów w gaelickim, żeby być jeszcze bardziej przekonywający.

– Ależ to wspaniałe miasto! – Darii z zachwytu aż zapiera dech. – Nie sądziłam, że to taka nowoczesna metropolia. Myślałam, że jest całkiem zrujnowane przez wojnę, która toczyła się tu chyba z piętnaście lat.

– Kochana, kiedyś Bejrut nazywano perłą Bliskiego Wschodu! – uświadamia ją mąż. – Potem, tak jak mówisz, popadł w ruinę, ale teraz znów jest na dobrej drodze, by stać się światowym centrum, nieustępującym Dubajowi czy Abu Zabi, które są znane z tego, że ociekają bogactwem.

– I te wspaniałe wieżowce, tyle neonów i reklam. Och! – Kobieta przykleja policzek do szyby, chcąc zobaczyć szczyty wysokich na kilkadziesiąt kondygnacji budynków.

– Eklektyzm i dynamika: to dwa hasła, którymi najkrócej można opisać to miasto. – Jasem dawno nie widział żony tak szczęśliwej i sprawia mu to ogromną przyjemność. – Nowoczesność przenika się tu ze śladami historii, bogactwo z biedą, klasycystyczne wille z arabskimi bazarami, a skąpe bluzki, odsłaniające kobiece brzuchy, z czarnymi nikabami, zza których widać jedynie piękne oczy Libanek.

– Boże, gołe kobiece brzuchy! – Pół-Polka pokazuje palcem na młode kobiety, uczennice liceum czy studentki, wychodzące właśnie z nowoczesnego pubu w towarzystwie mężczyzn. – Gołe brzuchy! – Wybucha histerycznym śmiechem. A za kosmyk włosów wychodzący spod kwefu20w Rakce można było stracić życie, przebiega jej przez myśl. Wspomnienie to jednak rozpływa się zaraz pod wpływem emocji i natłoku wrażeń.

– I ty mi pokazujesz takie rozpustnice? – Jasem, który ma teraz pociągłą twarz, krótki prosty nos i małe uszy, kręconą grzywkę nad grubymi ryżymi brwiami i seksowny dołeczek w brodzie, śmieje się serdecznie. A przecież tkwiący w tej nowej skórze grubo ciosany dżihadysta jeszcze niedawno uważał podobne dziewczyny za bezbożnice i niewierne; sam skazywał je na śmierć, niejednokrotnie osobiście wykonując wyrok. – Dobra z ciebie żona. – Przytula do siebie Darię. – Sama widzisz, że meczety sąsiadują tu z klubami nocnymi i sklepami z wyszukaną bielizną. Muzułmanie mieszają się na ulicy z arabskimi chrześcijanami, maronitami. To jest miasto, które przyjmuje pod swoje skrzydła każdego, rozbrzmiewając wieloma językami i wprost się nurzając w wielokulturowości. I wciąż pędzi do przodu.

– Idealne miejsce dla uchodźców – stwierdza nagle Daria, zmieniając i temat, i atmosferę. – Każdy może się tu dobrze czuć.

– Na całym szerokim świecie zawsze najlepiej się czują bogaci, a uciekinierzy przeważnie do takich nie należą – podsumowuje Jasem przez zaciśnięte zęby. Na jego skroni zaczyna pulsować żyła – znak, że jest podenerwowany. – Czy naprawdę musimy cały czas rozmawiać o tych zawszonych banitach? Każda rozmowa się do tego sprowadza.

– Masz rację. Nie wiem, czemu tak mi to chodzi po głowie – usprawiedliwia się Daria, choć złe humory męża ani nie doprowadzają jej już do szewskiej pasji, ani nie powodują panicznego strachu. Zmiana wyglądu, ubioru i miejsca pobytu wpływa zbawiennie na psychikę człowieka i jego zachowanie. – Bogactwo w tej części miasta odczuwa się na każdym kroku. Czy to rolls-royce? – Skupia uwagę na wielkim samochodzie, który ma na wyciągnięcie ręki.

– Tak, tak… – Jasem się uspokoił, jednak wyraz jego oczu stał się nieobecny. Nawet mówi głosem monotonnym i wypranym z emocji. – Eleganckie limuzyny płyną szerokimi ulicami, wystrojone kobiety odwiedzają markowe sklepy, a mężczyźni w garniturach z salonów sławnych projektantów nie odrywają od ucha najnowszych modeli smartfonów. Rozentuzjazmowani studenci Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie oblegają bary z szybkimi przekąskami, jednego dnia wybierając ofertę McDonalda, drugiego – tradycyjny falafel21. Ulice kipią od ruchu i od życia. – Zamyka oczy z tajemniczym, kpiarskim wyrazem twarzy. Daria nie wie, co ma o tym myśleć. – Tak to brzmiało w jakiejś tam reklamie. – Mężczyzna wybucha śmiechem, pokazując nowe, bieluteńkie i równe zęby.

– Wybierzemy się kiedyś do McDolca? – pyta Daria z udawanym błaganiem w głosie. – Już chyba nie pamiętam tego smaku. Za to pamiętam doskonale, że uwielbiałam cheeseburgery.

– Oczywiście. Spędzimy w Bejrucie parę dni, może nawet z tydzień – obiecuje mąż, lecz żona wie, że nie może bezgranicznie mu wierzyć, bo ich los nadal spoczywa tylko w jego rękach i on sam podejmuje decyzje, o których Daria nie ma zielonego pojęcia. Kobieta jednak obiecuje sobie, że to się skończy. Kiedy gdzieś osiądą, gdy urodzi dziecko i stanie się bardziej samodzielna, w końcu będzie miała coś do powiedzenia.

Stolica Libanu pnie się do nieba – z każdym miesiącem o kolejne piętra. Pas wzdłuż morza to ciąg podświetlanych nocą drapaczy chmur, pełnych szkła i stali, ze szpalerem palm i egzotycznych roślin na dachach oraz balkonach. Pomiędzy nimi majaczą sylwetki budynków, które dopiero powstają. Pozostało już niewiele kolonialnych starych kamienic, jak i tych o specyficznym arabskim charakterze – z płaskim dachem, na którym rozwiesza się pranie czy przesiaduje w upalne noce; teraz stanowią one perełki wśród bezdusznych olbrzymów.

Państwo O’Sullivan zatrzymują się w pięknym dwu­poziomowym apartamencie z widokiem na Morze Śródziemne. Wynajmują go za pośrednictwem Airbnb – firmy turystycznej działającej on-line, przez którą każdy, bez niepotrzebnej inwigilacji, może wynająć mieszkanie, pokój, apartament czy dom na całym świecie. Wystarczy mieć aktywną kartę kredytową w jednym z sieciowych komercyjnych banków. Mieszkanie jest ogromne i bardzo komfortowe, w typie loftu, znajduje się bowiem na dwóch ostatnich kondygnacjach wieżowca. Ma nawet wspaniały ogród na dachu.

– Och, co za miejsce! – Daria jest podekscytowana i pomimo późnej godziny biega po pomieszczeniach jak skowronek. – A jaki widok z okna sypialni! Niesamowite! Coś cudownego!

– Chodź za mną. – Jasem, znów pogodny i zadowolony, bierze żonę za rękę i prowadzi stromymi, metalowymi, krętymi schodami na górny poziom. – Oto twój zagajnik – oznajmia z chytrą minką.

– Wallahi22! – wyrywa się zarabizowanej pół-Polce, ale zaraz zakrywa usta dłonią, bo przecież teraz ma udawać Irlandkę. – Jaka obłędna panorama!

– To międzynarodowy port, gdzie zawijają liczne statki i kontenerowce. – Jasem wskazuje na zatokę widoczną z tej wysokości jak na dłoni. – Tamten wysoki budynek w oddali to Uniwersytet Amerykański, a na nabrzeżu kilometrami ciągnie się bulwar, na którym wieczorami tętni życie miasta. Po zmierzchu wylewa się na niego rzeka ludzi, niektórzy przynoszą rozkładane krzesełka i nargile, a inni siadają gdzie popadnie.

– Pójdziemy tam?

– Pójdziemy.

– A czy nie moglibyśmy się tu osiedlić? – otwarcie pyta kobieta, która zakochała się w tym mieście od pierwszego wejrzenia. – Proszę…

– Ja też bym chciał, zwłaszcza że dość dobrze znam to miejsce, ale ktoś mnie tu może rozpoznać, zresztą ciebie również. Zbyt wielu uchodźców, kochanie. Dlatego tak denerwuje mnie dyskusja na ten temat, a jeszcze bardziej użalanie się nad nimi. Są jak wezbrana rzeka, wszystko na swej drodze niszczą, wdeptują w ziemię, a jak odchodzą, pozostawiają tylko śmieci i gnój. Obecnie stanowią oni dwie trzecie mieszkańców tego małego kraju. Zobaczysz: prędzej czy później rozpęta się tu prawdziwa zawierucha.

– Tak myślisz? – Daria smutno spoziera na cudowną krainę, która choć emanuje rozmachem, tchnie też spokojem, i nie potrafi uwierzyć, że to miejsce mogłoby przypominać Syrię – zrujnowaną i potępioną, przeklętą przez samego Boga.

– My mamy gdzieś spokojnie osiąść. Możemy wieść żywot normalnych zjadaczy chleba, nie narażając się na rozpoznanie. Nasza śmierć nikomu nic nie da, nic nie przyniesie, a dla nas będzie niechlubnym zakończeniem wspaniałego, acz krótkiego życia.

– Wspaniałego… – powtarza szeptem Daria, bo w tym momencie jej myśli krążą wokół zupełnie innych wspomnień.

Widzi pojedyncze sceny z młodości, ale jest tak, jakby nikogo z jej bliskich przy niej nie było. Później przed jej oczami przewija się podróż u boku wybranka przez Europę i Egipt aż do Damaszku, Palmiry i Rakki. Znowu widzi zabytki, luksusowe hotele, ekskluzywne sklepy, błękitne lub rozgwieżdżone niebo i pustynię, meczety, tłum skandujący: Allahu akbar23. Awszystkie te obrazy przywołują wspomnienie męża, który jest niewyobrażalnie silny i bezkarny, który pragnie mieć władzę nad ludzkim życiem i śmiercią, który bawi się w Pana Boga.

Pierwsze dwa dni małżonkowie spędzają, regenerując siły. Praktycznie nie opuszczają apartamentu i nie spotykają się z nikim – Jasem za to godzinami debatuje przez telefon z działaczami pseudo-Państwa Islamskiego, którzy jeszcze pozostali przy życiu i są na wolności. Często oboje przesiadują na wielkim tarasie, rozkoszując się morską bryzą, która przynosi ukojenie ich skołatanym nerwom. Mężczyzna jednak nie jest w stanie uspokoić myśli. Zastanawia się, czy dobrze postąpił, uciekając z Rakki, i czy nie jest zwykłym tchórzem i dezerterem. Jego ścisły umysł podpowiada mu jednak, że był na przegranej pozycji i nie mógł już czekać na cud, a poza tym ratował nie tylko własną skórę, ale też życie swej ukochanej żony i syna.

Zmiana pod wpływem tragicznych doświadczeń, fizycznej słabości i bólu jest jednak tylko pozorna, bo na dnie serca dżihadysty niczym drzazga wciąż tkwi chora idea, która coraz mocniej się tli pod wpływem układania planu na przyszłość. Inteligentny mężczyzna zdaje sobie sprawę, że obecna batalia została przegrana, lecz jutro należy do idealistów, a on uważa się za jednego z nich. Następnym razem inaczej to rozegrają, inaczej zaplanują, zrobią to z głową i w białych rękawiczkach, a nie brutalnie jak zbrodniarze. Teraz ciężko jest kogokolwiek przekonać do czegoś siłą. Czasy średniowiecza, w których działał prorok Muhammad, minęły bezpowrotnie i stosowane wówczas metody, jak widać, nie są już skuteczne. Dlatego koncepcja idealnego muzułmańskiego państwa musi ewoluować, dopasować się do współczesności. Jasem ma zamiar tego dokonać. Znajdą się mądrzy muzułmanie, którzy podążą za mną nie z mieczem, ale z gałązką oliwną w dłoni. A wtedy weźmiemy wszystkie te krnąbrne baranki za gardło.

W cudownym i spokojnym miejscu, jakim dla Darii jest Bejrut, brzemienna Daria powoli acz skutecznie odcina się od tragicznych wspomnień, wymazuje je z pamięci, tak jakby piekło, przez które przeszła, w ogóle nie istniało. Gehenna powraca do niej jedynie w snach, ale też coraz rzadziej. Nowy paszport, nowa twarz i nowy dom sprawiają, że czuje się tak, jakby rozpoczęła nowe życie i jakby tamtego makabrycznego w ogóle nie było. Małżeńska egzystencja jawi się jej tylko w różowych barwach. Myślami sięga do wspaniałej przedślubnej podróży oraz samej uroczystości zaślubin w Hurghadzie, pobyt w Damaszku i zniewolenie przez męża sadystę wymazuje z pamięci. Odcina się od Palmiry, nie chce pamiętać, dlaczego poroniła swoje pierwsze dziecko, nie wspomina więzienia i pobytu w haremie. Wybiórczo widzi obrazy, które są dobre, a złe świadomie koloryzuje. Zapomina też o swojej rodzinie – matce Dorocie, kochanym ojczymie Łukaszu, Marysi, uwielbianej siostrze, jej dzieciach, które tak hołubiła, oraz mężu, przystojnym i dobrym Hamidzie Binladenie. Nie ma już dla nich miejsca ani w jej pamięci, ani w sercu. Ponownie uzależnia się od swojego ukochanego, który z każdą chwilą przywiązuje ją do siebie coraz bardziej.

– Masz ochotę wyjść na miasto? – pyta Jasem pewnego popołudnia, kiedy piją na tarasie zieloną herbatę z miętą. – Nadal masz apetyt na zwiedzanie?

– Oczywiście! – Daria aż się rwie na zewnątrz, bo po paru dniach lenistwa czuje się w apartamencie jak ptak w złotej klatce. – Tyle tu wspaniałości! Pragnę zobaczyć choć część z nich.

– W takim razie zbierajmy się. Ale musisz się przebrać, bo trochę dziwnie będzie wyglądała blond Irlandka w tradycyjnej arabskiej sukni. – Mężczyzna śmieje się i mruga figlarnie, a Daria przez ułamek sekundy widzi siebie jako kobietę szczelnie okrytą czarną materią. Ale że nie ma już Darin i nie ma jej w kalifackiej stolicy, to i tamta uciemiężona Arabka rozmywa się w jej pamięci. – Musimy się porządnie obkupić, bo naprawdę nie mamy co na grzbiet włożyć – decyduje Jasem.

– Z miłą chęcią. Chociaż ja nie będę teraz szaleć z zakupami, bo za chwilę wszystko i tak będzie za małe, a później znów za duże.

– Może nie poprzestaniemy na jednym potomku, to ciążowe łaszki ci się przydadzą. – Mężczyzna przyciąga swoją wybrankę i czule szepcze jej do ucha: – Poza tym przyszłe mamy też powinny chodzić w markowych ciuchach, zwłaszcza europejskie mamy, żony facetów z grubymi portfelami pracujących w korporacji.

– Chyba że tak. – Daria chichocze uszczęśliwiona i rozbawiona tą perspektywą.

– Czy wiesz, że niemal od początku istnienia Bejrut był handlową i kulturalną perłą? – Już w taksówce Jasem wprowadza żonę w historię stolicy Libanu. – Dlatego każdy, kto ma ochotę na szalone zakupy, znajdzie tu coś dla siebie. Najważniejsza pod tym względem jest dzielnica Hamra – tam znajdziemy mnóstwo sklepów, zarówno markowych butików, jak i dużych galerii. Jest tam też nowoczesna wersja tradycyjnych suków24, przykrytych dachami i chłodzonych lodowatym powietrzem płynącym z licznych klimatyzatorów, ze wszystkim, czego dusza zapragnie.

– Uwielbiam suki! Nawet bardziej niż modne centra handlowe – mówi Daria, oszołomiona widokami za oknem.

– Ale nie myśl, że Hamra to tylko zakupy – kontynuuje bywalec metropolii. – Dzielnica przyciąga studentów, artystów i pisarzy. Spotykają się w knajpkach, rozsianych po kameralnych uliczkach, i dyskutują nad filiżanką espresso. Są tam też staruszkowie, jak wycięci ze starej arabskiej ryciny, którzy przez większość dnia cierpliwie niżą modlitewne paciorki tasbih25. Później sprzedają je za niewielkie pieniądze wiernym, zmierzającym kilka razy dziennie do meczetu. Całkiem sympatycznie, nie uważasz? Niesamowity wręcz pluralizm to cecha charakterystyczna nie tylko Bejrutu, ale całego tego kraju.

– Uwielbiam zróżnicowanie i wielokulturowość – wzdycha Daria. – Nienawidzę za to nijakości i narzucania konwencji, rutyny i wzoru, który muszą naśladować, czy chcą tego czy nie – wypowiada swoje zdanie, świadczące o tym, jak straszliwie była ona ujarzmiona przez ostatnie lata.

– Niech pan jedzie przez centrum. – Jasem zwraca się do kierowcy, który wyczynia cuda na zatłoczonej ulicy, i kontynuuje opowieść niczym wprawiony przewodnik: – Za śródmieście stolicy uchodzi Stare Miasto, nieduży kwartał wypełniony kremowobeżowymi budynkami. Stare jest w zasadzie tylko z nazwy, bo po zniszczeniach wojny domowej niewiele z niego pozostało. Dzielnicę odbudowano w latach dziewięćdziesiątych zeszłego stulecia, nawiązując w nowym projekcie do planów z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Musisz wiedzieć, że to wtedy Bejrut przeżywał swój największy rozkwit, nazywano go nawet Paryżem Bliskiego Wschodu.

– W życiu bym się nie domyśliła, że to najstarsza część miasta – mówi Daria z dezaprobatą.

– Kochanie, pod tymi chodnikami i asfaltem kryją się ślady zabudowań sprzed czterech tysięcy lat!

– Niesamowite… Można to jakoś zwiedzić?

– W twoim stanie raczej nie nadajesz się do lochów – podśmiewa się Jasem. – Nie dziwię ci się, że jesteś rozczarowana, bo te schludne budynki, stojące przy rozbiegających się promieniście od placu L’Etoile uliczkach, sprawiają trochę sztuczne wrażenie. W ciągu dnia, oprócz turystów, nie ma tu niemal nikogo. Ale za to wieczorem wszystko ożywa. Prominenci stolicy i bogaci turyści przychodzą wypić kawę w renomowanych kafeteriach czy zjeść byle jakie francuskie żarcie w szpanerskich restauracjach.

– To może od razu pojedźmy na tę Hamrę? – sugeruje Daria.

– Oczywiście tak zrobimy. Ale chciałem, żebyś najpierw rzuciła na to okiem z taksówki. Będziesz mogła zaszpanować, że tu byłaś. To takie tutejsze Pola Elizejskie. Będąc w Bejrucie, nie można tego nie zobaczyć.

Po wariackiej jeździe przez zatłoczone centrum małżonkowie docierają do nadmorskiej dzielnicy. Gdy przejeżdżają obok hotelu widmo, Daria wykręca aż głowę, chcąc zobaczyć zniszczony gmach.

– Cóż to takiego? Pożar strawił budynek? Czemu go nie odremontowali, skoro budują tu na potęgę?

– To taki symbol, pamiątka dawnych czasów.

– Dawnych czasów? Nie rozumiem.

– Najbardziej spektakularny przykład straszliwej przeszłości to właśnie ten wypalony do cna kilkunastopiętrowy dawny hotel Holiday Inn, przez miejscowych nazywany teraz Holiday Out. Jak widzisz, otaczają go nieco niższe, ale równie ponure domy o fasadach pooranych kulami i pociskami.

– Oczywiście wiem, że była tu kiedyś wojna, bo uczyłam się o tym w szkole, ale o co poszło tak naprawdę?

– Wojna domowa nękała ten kraj przez piętnaście lat, a do tego doszły konflikty z sąsiadami. Cholerny Izrael nękał Liban bombardowaniami i żeby nikt o tym nie zapomniał, zachowuje się takie milczące, smutne pomniki tego żydowskiego ludobójstwa.

Kierowca, który oczywiście podsłuchuje ich rozmowę, bo całkiem nieźle zna angielski, zerka we wstecznym lusterku na swojego europejskiego pasażera, zdziwiony głęboką nienawiścią w jego głosie, bo takie uczucia do Żydów żywią raczej Arabowie, a nie nadziani biali turyści.

– Cóż, teraz rozumiem, czemu jest tu tyle wojska i ochrony. Na początku mnie to zaniepokoiło.

– Moja spostrzegawcza, mądra dziewczynka. – Jasem obejmuje żonę i przyciąga do siebie, by ją pocałować, a Darię przechodzi dreszcz rozkoszy, zarówno ze względu na to zachowanie, jak i na pochlebstwo w ustach męża. – Uzbrojeni mundurowi na ulicach to wspomnienie trudnych czasów, ale i zwykła codzienność Bejrutu. Miasto żyje pod ich czujną obserwacją i perfekcyjną ochroną dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Dlatego nie ma co panikować, gdy się zobaczy opancerzony pojazd lub umocnione workami z piachem stanowisko wartownicze na skrzyżowaniu. Tutaj tak jest od kilkudziesięciu lat i chyba nigdy się nie zmieni. Musisz sobie zdawać z tego sprawę, moja droga, że patrol może nas wylegitymować, a nawet poprosić o okazanie zawartości torby czy plecaka. – Patrzy na nią porozumiewawczo, kiwając przy tym głową.

– Masz nasze paszporty?! – Daria nagle prostuje się jak struna, nie chciałaby bowiem wylądować w arabskim więzieniu, nawet w Libanie. Przez chwilę żałuje, że dała się namówić na wyjście z luksusowego apartamentu. Może i była tam vipowskim więźniem, ale czuła się bardzo bezpiecznie. Teraz z przerażenia ledwo łapie oddech, a serce łomocze jej jak młotem.

– Spokojnie, bez nerwów – mówi Jasem. – Oczywiście, że mam. Ja o niczym nie zapominam. A poza tym taka kontrola to nic strasznego, jedynie standardowa procedura, która u nikogo tu nie wzbudza protestów. Libańczycy nauczyli się być ostrożni, a i my jesteśmy przewidujący. – Kładzie nacisk na ostatnie słowa, pokrzepiająco poklepując żonę po kolanie. – Nie można się bać własnego cienia, bo tak się nie da żyć. Należy po prostu być rozważnym.

– Tak, tak, ma pan rację. – Kierowca już nie wytrzymuje i musi dorzucić swoje trzy grosze. – My, Libańczycy, musimy być ostrożni. Szczególnie teraz, gdy te kalifackie psy zalewają nasz kraj.

– Przepraszam? – Jasem aż się nachyla, bo jest w szoku, słysząc takie słowa z ust zwykłego szofera.

– Tak, tak, mój zachodni przyjacielu. Zalewają nas syryjska hołota, biedota i wszelki prymityw, a na dokładkę przeciskają się między nimi dżihadyści mordercy i najgorsze islamskie świnie. Zaczyna się robić jeszcze gorzej niż w czasach wojny i izraelskich ataków. Wtedy przynajmniej wiedzieliśmy, kto jest wrogiem, a teraz otaczają nas albo idioci żebracy, albo chytre farbowane lisy. Kto rozpozna tych ostatnich, kto wyśledzi i zdemaskuje? Nikt! – Podnosi głos i w typowo arabski sposób chwyta się za głowę, puszczając przy tym kierownicę.

Jasem nic nie mówi, bo właśnie dojeżdżają do Hamry.Wyskakują z taksówki libańskiego patrioty jak z ukropu.

– Cóż, moja piękna, chyba nieźli z nas blagierzy! Gnojek nawet nie pomyślał, że wrzuca jak świni do koryta komuś, kto jeszcze dwa miesiące temu za takie słowa posiekałby go maczetą w miejscu publicznym przy wiwatach tysięcznego tłumu. Ha! Świat należy do nas! Nikt nigdy nas nie zdemaskuje. – Jasem jest bardzo szczęśliwy, uważa bowiem, że Daria jest jego najzagorzalszą, stuprocentową popleczniczką. Przy niej może być w stu procentach sobą. Nie zdaje sobie sprawy, że kobieta, na własne życzenie, zapadła na specyficzny rodzaj amnezji i że absolutnie nie powinien jej przypominać tego, o czym ona nie chce pamiętać. Bo kiedy sobie przypomni…

Mężczyzna czule, lecz zdecydowanie obejmuje żonę i wprowadza ją w tradycyjne, a jednocześnie nowoczesne klimaty Hamry. Idą szeroką ulicą, po obu stronach usianą sklepami i galeriami. Sieciówki wszystkich znanych marek mieszają się z butikami lokalnych sław. Co rusz natykają się na banki, bankomaty i kantory, by żadnemu klientowi nie zabrakło gotówki na zakupy. Są tu wystawy sztuki użytkowej i artystycznej, w tym znana galeria Zamaan, gdzie można kupić obrazy, historyczne fotografie i antyki. Hamra nikomu nie pozwala się nudzić – można odwiedzić liczne kina, muzea, salony SPA z masażami i refleksologią, a przede wszystkim setki knajpek, małych, średnich i wielkich restauracji, umiejscowionych pod arkadami, w kamienicach lub na chodniku; kafeterii oraz cukierni też jest bez liku. Jasem jak po sznurku prowadzi żonę przez tłum. W pewnej chwili skręca w boczną uliczkę i oczom Darii ukazuje się cudowny zaułek. Ratanowe stoliki, krzesła i sofy ustawiono na środku wąskiego deptaku wyłożonego kostką brukową, gdzie w restauracji Marusz biesiadują głównie Arabowie, bo niewtajemniczonemu turyście ciężko byłoby tu trafić.

– Jesteś głodna? – Oczy mężczyzny błyszczą z radości. – Kuchnia libańska to najlepsza z wszystkich kuchni arabskich. Zobaczysz, jak zaczniesz jeść, nie będziesz chciała skończyć. Bogactwo przekąsek mezze może przyprawić człowieka o zawrót głowy. Poza tym robią tu genialny humus, solidnie podlany oliwą, kibbe, czyli nadziewane jagnięciną kulki bądź paszteciki z ziaren pszenicy, smażone w tłuszczu. Mają też najlepsze na świecie granaty wprost ociekające sokiem, nieskończony wybór owoców morza i ryb, no i muhummarę, czyli pesto z orzechów włoskich, oliwy i papryczek chili. A do tego aromatyczne oliwki, kiszone cytryny, sery… Ech, lista przysmaków nie ma końca, a przecież czekają na nas jeszcze dania główne, takie jak jagnięcina, koźlina, zupy i lepkie od miodu desery.

– Uwielbiam bahlawę26! – Daria przerywa mężowi, gdy zajmują najbliższy wolny stolik, a usłużny kelner przeciera blat niezbyt czystą ścierką. – Mogę ją jeść bez końca! – Śmieje się, trochę zagubiona, ale niezwykle szczęśliwa, bo takiego wyluzowanego Jasema już dawno nie widziała. – Muszę tylko mieć hektolitry wody do przepijania tego ulepku.

– A może chcesz się napić czerwonego wina zrodzonego na libańskiej ziemi? Też jest wyborne.

– Wolałabym nie ryzykować…

– Oczywiście. Nic nie szkodzi, nadrobisz czymś innym. – Mąż delikatnie gładzi kobietę po włosach, publicznie okazując jej czułość, co nigdy dotąd mu się nie zdarzało. – Iuważaj: manakisz27 potrafi uzależnić. Placki uginające się pod palcami, pachnące drożdżami i sypniętymi hojną ręką dodatkami, takimi jak sezam, szpinak, siekana cielęcina, pomidory, ser czy oliwki, są dostępne niemal na każdym rogu, przez cały dzień i większość wieczoru. Zobacz, nie trzeba nawet zamawiać, a jedzenie ląduje na stole! – Mężczyzna cieszy się jak dziecko, gdy dwaj kelnerzy bez pytania stawiają przed nimi mezze i parujące nadziewane chlebki. – Szukran dżazilan,ja achi28 – niby-Irlandczyk mówi do kelnera, choć przecież ustalili, że nie będą używać arabskiego, a Libańczyk patrzy na Jasema powłóczystym spojrzeniem pełnym uwielbienia.

– Pedał? – szepcze Daria do ucha męża i chichra się, rozbawiona, po czym bierze gorącą przystawkę, parząc przy tym palce. – Zajebiście pyszne! – oświadcza z pełnymi ustami. – O ja nie mogę! Niebo w gębie!

– Ogromnie się cieszę, że smakuje. – Garson aż się zgina wpół. – Obficie, świeżo, różnorodnie – oto główne przykazania kulinarne Libanu, których strzeże się tu z równą zaciętością jak granic państwa.

– To świetnie! – Kobieta grzecznościowo potakuje, ale chciałaby, żeby młody przystojniak zmienił już obiekt zainteresowania.