Arcana - Anna Szumacher - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Arcana ebook i audiobook

Anna Szumacher

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

103 osoby interesują się tą książką

Opis

Trup to ostatnie, czego potrzebowała Arcana, kiedy wysiadła z karocy po kilkuletnim pobycie poza domem. Jeśli to miał być prezent powitalny od brata, to nie był trafiony, szczególnie że zamordować dał się właśnie jej brat – sieur Ajin Trionfi, pan i dziedzic na włościach.

Jakby tego było mało, po zamku kręcą się arystokraci zaproszeni na bal, potworna wieszczka, dramatyzujący mag i piękny mężczyzna o bardzo brzydkiej reputacji. Jedyne, czego tu jeszcze brakuje, to szalony alchemik w piwnicy…

Dorastanie nigdy nie jest proste, ale w zamku Amorte to piekielny maraton spisków, flirtu i śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 2 min

Lektor: Agnieszka Czekańska
Oceny
4,4 (14 ocen)
7
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lafka

Dobrze spędzony czas

Koncepcja jest taka sama jak w książce Siedem śmierci Evelyn Hardcastle. Moim zadaniem autorka poradziła sobie z tym bardzo dobrze. Maksimum przyjemności z lektury będą mieli uważni czytelnicy i tacy, którzy nie oczekują płomiennego okraszonego buławami romansu jakich aktualnie są tysiące na rynku wydawniczym. Zero erotyki, zero amanta o klacie jak szafa trzydrzwiowa gdańska z lustrem i dołeczkiem w policzku. Absulotnie nikt nie warczy gardłowo, nikomu nic nie miękknie, albo co gorsza nie twardnieje przy byle okazji. Jest za to zagadka kryminalna, fantastyczny literacki język, dbałość o szczegóły i urocza główna bohaterka. Cudownie, że Autorka oszczędza człowiekowi sztampowych dylematów z cyklu "kocham go, ale nie mogę z nim być" i płakania przez lwią część książki. Jestem w pełni usatysfakcjonowa z czasu jaki spędziłam na lekturze
80
Naddia

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka
00

Popularność




Prolog

VII, XV, XIII, XVIII, IIRydwan, Diabeł, Śmierć, Księżyc, Papieżyca

Nadchodził przypływ. Woda długimi, zachłannymi jęzorami sięgała coraz dalej na wyłożoną kamieniami drogę. Dwa czarne jak węgle konie, popędzane przez wybitnie nerwowego woźnicę, rozchlapywały kałuże. Koła łoskotały po twardym bruku, karoca kołysała się na nierównym trakcie, a niemrawe światło gwiazd tańczyło po wzburzonych falach.

Pośpiech był zrozumiały – miasto niedługo miało zostać odcięte od świata aż do kolejnego odpływu. Jednak tego wieczora morze niepokojąco przybrało na sile, przyszło za wcześnie, zbyt gwałtownie. Księżyc w nowiu, choć niewidoczny, pożerał teren wokół Amorte, nie zamierzając rozstać się z ani piędzią skrytej pod lodowatą wodą ziemi. I tak aż do pełni, kiedy świat znowu wróci we władanie jasnego nieba, a morze cofnie się i odda zabrane tereny.

Powóz dotarł do bram w ostatniej chwili, gdy drewniane koła były już do połowy zanurzone w wodzie, a konie zmagały się z falą, zbaczając ze znanego szlaku. Potężne miejskie wrota zamknęły się z głuchym trzaskiem. Przez najbliższy czas wyjazd z Amorte będzie mocno utrudniony i ograniczony do małych, chybotliwych łodzi kursujących między wyspą a odległym stałym lądem.

Jednak siedząca w karocy blada dziewczyna o białych włosach nie zamierzała wyjeżdżać. Kiedy pojazd zaczął się toczyć po miejskich uliczkach, przestała kurczowo trzymać się obitej czerwonym aksamitem kanapy i z ciekawością odsunęła równie krwistą w odcieniu kotarę zasłaniającą okienko w drzwiach. Chłonęła widok miasta, wąskich kamieniczek, krętych dróg, podświetlonych kolorowych straganów, tajemniczych i niknących w mroku skalnych schodów. Im wyżej się pięli, tym większe były budynki, bujniejsze ogrody ukryte na tyłach willi. Tym mniej też ludzi widziała na ulicach. Gdy karoca zatrzymała się przed potężną kutą, żelazną bramą, w okolicy nie było żywego ducha. Dziewczyna westchnęła. Dom. Wróciła do domu.

Wciąż siedziała w powozie, a mogła przysiąc, że słyszy, jak chłodna kamienna rezydencja aż huczy od plotek. Viskondessa Arcana Trionfi powróciła! Leide Arcana i sieur Ajin Trionfi spotkają się po trzech latach rozłąki! Rodzeństwo zobaczy się pierwszy raz od śmierci rodziców!

Poczuła, że robi jej się słabo. Zacisnęła palce na klamce, biorąc kilka głębokich wdechów. Tak, to wszystko była prawda. Tak jak to, że brat wysłał czternastoletnią nieszczęśliwą siostrę daleko od domu, kiedy rozpaczała po wypadku, który zabrał jej matkę i ojca. Gdy potrzebowała pocieszenia, bliskości i bezpiecznej przystani, została wrzucona w niegościnne, by nie powiedzieć wrogie środowisko szkoły z internatem dla zamożnych i dobrze urodzonych panien. Ajin uznał, że to świetny moment, by nauczyła się tak niezbędnych w życiu młodej kobiety rzeczy jak śpiew, gra na klawesynie, kaligrafia, recytacja wierszy z pamięci oraz dekorowanie domu na przyjęcia. A także eleganckiej i niefrywolnej mody, prawienia komplementów i prowadzenia niezobowiązujących rozmów na tematy kulturalne. No i moralności.

Przez trzy lata chodziła na zajęcia dotyczące tego, jak być uroczą kobietą, a w przyszłości dobrą żoną i panią domu, dyrygującą liczną i posłuszną służbą. Według dyrektora szkoły tyle czasu edukacji i taka tematyka wystarczały pannom do szczęścia. No bo niby czego więcej miałyby dowiedzieć się o świecie?

Teraz Arcana skończyła siedemnaście lat i wróciła do domu. W czasie gdy jej brat i zarazem dziedzic rodowego majątku będzie zajmował się ważnymi rzeczami, ona nauczy się prowadzenia domu w zastępstwie matki, a później zaręczy się z jednym z dobrze urodzonych magnatów. Tfu, zostanie zaręczona.

Przymknęła oczy, wzięła jeszcze kilka głębokich wdechów i wreszcie, bardzo powoli, rozprostowała palce odruchowo zaciśnięte w pięści. Popatrzyła na siedzącą wraz z nią w powozie chudą kobietę.

– Coppe – zwróciła się do niej.

– Tak, viskondesso?

– Przypilnuj, żeby bagaże znalazły się w mojej sypialni. Rzucę tylko okiem na włości, przywitam się z bratem i tam się z tobą spotkam.

– Oczywiście, leide.

Uznając, że ta sprawa jest załatwiona, poprawiła przekrzywiony podczas jazdy kapelusz i delikatnie zapukała w drzwiczki, dając znać, że jest gotowa, by wysiąść. Stojący przy powozie woźnica otworzył je wyćwiczonym ruchem i podstawił schodki.

– Leide Trionfi – powiedział, pochylając głowę.

Arcana chwyciła bok karocy i ostrożnie, by nie potknąć się o przydługą suknię, zeszła na wysypany drobnymi, jasnymi kamykami podjazd. Kątem oka zauważyła chudego, dużo młodszego od niej posługacza, który – cały czerwoniutki na twarzy – giął się pod ciężarem jej kufra. Nic dziwnego, bagaż powinien być niesiony przez dwóch ludzi. Wreszcie jeden z niżej postawionych w hierarchii lokajów, burcząc pod nosem coś obraźliwego, pomógł chłopaczkowi i obaj zniknęli we wnętrzu rezydencji. Światło padało przez niedomknięte drzwi wąską smugą, wabiąc do środka. Wydawało się kojące i kuszące zarazem.

Jak każda pułapka – westchnęła w duchu Arcana i, witana przez kłaniającego się w pas odźwiernego, wspięła się po szerokich kamiennych schodach. Weszła do olbrzymiego, skąpanego w złocie żyrandoli holu głównego. Ściany pokryte przyszarzałymi tapetami, smukłe kolumny, rzeźbione mahoniowe drzwi i kręcone schody, wyłożone wyleniałą czerwoną wykładziną, dopełniały wyglądu wnętrza.

Odwróciła głowę, gdy usłyszała szelest, ale to tylko dwie służebne z miotłami truchtały przez hol, spłoszone widokiem pani na włościach. Czyli jej samej.

– Leide – pisnęły obie, po czym zniknęły w jednym z wąskich przejść dla służby, sprytnie ukrytym za kolumną.

Arcana starała się nie dać po sobie poznać, że poczuła zawód z powodu nieobecności brata przy wejściu. Miała nadzieję, że ją powita, przecież nie widzieli się tyle czasu. W końcu, do diabła, byli rodziną! Jedyną rodziną… Widocznie jednak tylko ona uważała ten fakt za istotny.

Odwróciła się, wyprostowała plecy i spojrzała tak władczo, jak może spoglądać siedemnastolatka na wciąż pochylonego w niewielkim ukłonie odźwiernego.

– Sieur Trionfi jest w domu? – zapytała.

– Och, oczywiście! – przytaknął gorliwie. – Tylko… nie wiem gdzie.

Arcana nie była w stanie powstrzymać głębokiego westchnienia.

– Sama go znajdę – powiedziała i chwytając dla wygody przód sukni, ruszyła w głąb domu.

Wspięła się po schodach, kierując się odgłosami pracy licznej służby. Coś szykowali, więc może jej brat był na miejscu, pilnując, by wszelkie, nieokreślone na razie działania zostały wykonane sprawnie i bezbłędnie. Jednak gdy ruszyła korytarzem prowadzącym do jednego ze skrzydeł, za wysokim oknem dostrzegła błysk bieli. Zatrzymała się i wyjrzała przez pokrytą smugami szybę. Tak, dobrze jej się wydawało. W świetle padającym z okien zamku widać było jej brata rozpartego wygodnie przy jednej z ogrodowych fontann. Siedział bez ruchu, tyłem do rezydencji, najpewniej pogrążony w myślach. Mógł nawet nie usłyszeć karocy.

Może więc jednak na nią czekał?

Arcana zawróciła w stronę schodów. Chciała pobiec do ogrodu obsadzonego niskimi, przyciętymi geometrycznie krzaczkami, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie, że nie jest już dzieckiem. Powinna zachowywać się jak młoda dama, z pewnością tego oczekiwał od niej Ajin. Spokojnie zeszła z ostatnich stopni, a stukot obcasików niósł się po kamiennym holu. Skinęła dłonią na wychodzącego właśnie ze służbówki kamerdynera.

– Bastoni – powiedziała, przypominając sobie imię wysokiego żylastego mężczyzny z wyraźnymi zakolami, które zdecydowanie powiększyły się przez ostatnie lata.

Ten zatrzymał się zaskoczony, spoglądając na Arcanę.

– Leide Trionfi! Czym mogę służyć?

– Przejdź się ze mną do ogrodu, spostrzegłam mojego brata przez okno.

– Oczywiście! – Zgiął się w pas. – Dobrze widzieć leide w zdrowiu.

– Ciebie też – odpowiedziała. – Potem mi opowiesz, co się działo w domu pod moją nieobecność – dodała. – A teraz chodźmy.

– Oczywiście – powtórzył kamerdyner.

Przeszli obok drzwi do pokoju porannego i pokoju plastycznego i zeszli po wąskich schodach. Choć księżyc nie dawał światła, w ogrodzie było jasno. Arcana dopiero po chwili zdała sobie sprawę, iż starannie przystrzyżone klomby są oświetlone przez setki kandelabrów i żyrandoli zapalonych w zamku. Rezydencja wręcz tonęła w blasku. I jeszcze w czymś. W gwarze rozmów. Dziewczyna uznała, że i tak za chwilę dowie się, co to za ludzie, ale najpierw przywita się z bratem.

W połowie ścieżki prowadzącej do fontanny dogoniła ich zziajana pokojówka.

– Panie… panie Bastoni… – zaczęła, ale przerwała, ujrzawszy, kto mu towarzyszy. – Och, leide Trionfi, dobry wieczór, jak miło leide widzieć…

– O co chodzi? – zapytał Bastoni. Popatrzył groźnie na wciąż zaróżowioną na policzkach dziewczynę. Czy nikt w tym domu nie mógł po prostu w ciszy wypełniać swoich obowiązków? Co to za latanie z rozwianym włosem?

– Wędrowny mag gdzieś się zagubił – bąknęła pokojówka, odruchowo podążając za nimi ścieżką.

Arcana tylko na chwilę zwolniła, ale nie zamierzała się zatrzymywać. Jej brwi powędrowały do góry w zdumieniu, gdy przysłuchiwała się rozmowie służby. Mag? Jaki mag? Wreszcie stanęła dwa kroki od odwróconego do nich plecami Ajina. Opierał się o murek okalający fontannę i wpatrywał gdzieś w dal, owinięty grubym płaszczem. Cóż, noc nie należała do najcieplejszych.

– Viskondzie – odezwał się Bastoni, przystając. – Leide Trionfi wróciła – oznajmił.

Mężczyzna siedzący na jasnym marmurze nie poruszył się. Czyżby nie dosłyszał? Woda nie szumiała aż tak głośno.

– Bracie – powiedziała Arcana, robiąc niepewny krok w jego stronę.

Bastoni, a zaraz za nim wiedziona ciekawością pokojóweczka obeszli fontannę i stanęli przed viskondem Trionfim. Arcana od razu zrozumiała, że coś jest nie tak. Bastoni tylko zamarł i pobladł, i to dawało do myślenia, ale to towarzysząca im dziewka zaczęła wrzeszczeć, a potem zemdlona padła na wilgotną trawę. Trudno teraz o dobrą służbę…

Arcana westchnęła i podeszła do brata. Ajin siedział bez ruchu, ze zdumieniem malującym się na twarzy i szeroko otwartymi oczami. Oraz rodowym, bardzo kosztownym, wysadzanym kamieniami szlachetnymi sztyletem wbitym w pierś po samą rękojeść. Biała koszula przesiąkła ciemną posoką. Krew rozlała się po kamiennym postumencie, na trawie można było dostrzec zaschnięte krople.

Viskondessa odruchowo podniosła dłoń do policzka, przybierając zamyśloną pozę. Cóż, to tłumaczyło, czemu Ajin się nie poruszał. I raczej w najbliższej przyszłości nigdzie się nie wybierał. Miał całkiem rozsądne wytłumaczenie, dlaczego nie pojawił się na dziedzińcu, by ją powitać. Nadal było to niegrzeczne, jednakże zrozumiałe.

Stała bez ruchu, mając wrażenie, że powinna coś czuć. Cokolwiek. Smutek. Strach. Zaskoczenie. Wściekłość. Trwogę. Cokolwiek. Jednak w środku miała jedną wielką pustkę. Nic. Zero. Jakby ktoś wyciął z niej wszystkie emocje.

Wreszcie się poruszyła.

– Cóż za kłopotliwy, nieelegancki bałagan. – Z jej ust wypłynęły słowa, nad którymi kompletnie nie panowała. Wciąż patrzyła na całą tę krew. Ach, no i na zwłoki. Zamrugała zaskoczona, nadal nie rozumiejąc, czemu nie wpadła w kompletną histerię. Czemu nie biadoliła, że straciła najbliższego sobie członka rodziny…? Tyle że wcale tak nie było. Ajin wydawał się jej kompletnie obcym człowiekiem, z którym zupełnie nic jej nie łączyło. To musiał być głęboki szok, w końcu na pewno się rozpłacze. Prawda? Musiała w którymś momencie zacząć czuć jakieś prawdziwe, normalne emocje, bo w tej chwili wypełniał ją jedynie niesamowity… spokój. I ulga.

Do tej pory myślała, że to jej brat jest potworem, ale może się myliła? Może to ona nim jest?

Bastoni, który nie wiedział, czy robić coś w sprawie martwego viskonda, czy raczej cucić pokojówkę, czy może zajmować się viskondessą, zatrzymał się w pół ruchu i popatrzył na nią z pewną dozą zdziwienia.

Tymczasem Arcana nadal dumała.

Na medyka było już zdecydowanie za późno, więc przynajmniej to odpadało.

– Zabierz najpierw tę, jak jej tam – machnęła wreszcie ręką i zaczęła wydawać polecenia – do rezydencji i zamknij ją w jakimś odległym pomieszczeniu, z którego sama nie wyjdzie i gdzie nikt jej nie usłyszy. Ostatnie, czego nam potrzeba, to rozhisteryzowany babsztyl wrzeszczący o martwych ludziach. Uspokoi się, to wtedy z nią porozmawiam. Następnie trzeba niezauważalnie usunąć viskonda z ogrodu. Na pewno jest w zamku pokój, do którego nikt nie wchodzi. Sama nigdy nie byłam w połowie pomieszczeń. Czy jesteś w stanie samodzielnie go tam przetransportować? Wolałabym nie wciągać w tę nieprzyjemność kolejnych postronnych osób.

Bastoni już brał pokojówkę na ręce. Cóż, przynajmniej nie dyskutował, co za cenna cecha u pracownika.

– A goście? – zapytał zamiast tego. – Viskondem zajmę się sam.

– Jacy znowu goście? – Arcana popatrzyła na niego, starając się ukryć narastającą irytację. Jeszcze nawet nie zdążyła się przebrać, nie mówiąc o wypiciu herbaty, a już została jedyną dziedziczką całego tego bałaganu. I teraz na dodatek ma zajmować się gośćmi?! Gdyby Ajin żył, prawdopodobnie miałaby ochotę go za to zabić. Tylko ochotę, bo jednak potwornie się go bała, ale teraz cały był zimny i martwy, jak kiedyś wyłącznie jego serce. Nie mógł jej już skrzywdzić. Chyba że ci wszyscy obcy ludzie błąkający się po zamku Amorte byli jego zemstą zza grobu…

– Zostali zaproszeni na przyjazd leide. W ramach niespodzianki – wytłumaczył tymczasem Bastoni, obserwując ze spokojem, jak viskondessa oswaja się z sytuacją. – Sieur Ajin naspraszał muzyków, maga do robienia sztuczek, wróżkę do zabawiania gości wizjami przyszłości… Zabrakło chyba tylko wycieczek balonami.

– Zaopiekuję się gośćmi – powiedziała, oddychając głęboko i myśląc przy tym, że każdy z nich mógł zabić Ajina. Cudownie, wprost wspaniale. – A ty pozbądź się śladów tej… niefortunnej sytuacji. Ach, jak skończysz, przyjdź do mojego pokoju. Chyba musimy omówić kilka spraw…

Chwyciła przód sukni i ruszyła w kierunku rezydencji. Będzie musiała się trochę ogarnąć, zanim wyjdzie do tych wszystkich ludzi. A już na pewno zmienić buty, kompletnie przesiąknięte nocną rosą. I możliwe, że również krwią.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

***

Coppe, jej osobista pokojowa, garderobiana i najbliższy odpowiednik przyjaciółki, już na nią czekała z gotowym strojem i dobraną stosownie do okazji biżuterią. Arcana z trudem się powstrzymała przed wyrzuceniem z siebie długiej opowieści o tym, co się stało w ogrodzie. Ostatecznie uznała jednak, że nie pora na to. Najpierw musiała sama oswoić się z wydarzeniami i przemyśleć kolejne kroki.

– Pomóż mi z tym. – Zamknęła drzwi za sobą i szarpnęła suknię podróżną ze sztywnym gorsetem. – Muszę się przebrać, tam jest pełno gości, a zaraz przyjdzie tu kamerdyner…

Coppe nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zagoniła viskondessę za drewniany parawan i zaczęła ją uwalniać z warstw sukni jak cebulę z łusek. Kilka, może kilkanaście minut później rozległo się pukanie. Coppe poszła otworzyć i po chwili w sypialni pojawił się Bastoni.

Arcana wyjrzała zza przesłony.

– O, dobrze, że jesteś. Musisz mi szybko powiedzieć, jacy goście są w Amorte.

– Cóż, jest na przykład kapitan gwardii Forza Teth. To dowódca miejskiej konstabularii – zaczął Bastoni ostrożnie, nie wiedząc, czy Coppe jest zaznajomiona z tematem. Uznawszy, że garderobiana nic nie wie o stanie viskonda, dodał: – Zawsze się przydaje dobry kontakt z lokalnymi władzami wykonawczymi.

– Oczywiście, oczywiście. – Zza parawanu dobiegło go lekkie posapywanie. – Za mocno, chcesz mnie udusić?! Nie, to nie do pana, Bastoni… Na kogo innego powinnam jeszcze zwrócić uwagę? Co to w ogóle za ludzie?

– Przeróżni – przyznał kamerdyner, nagle podejrzanie poirytowanym tonem. – Jest ta upiorna wieszczka, Gimel, która podobno każdemu przepowie jego przyszłość.

– Ajin… viskond Trionfi może korzystał z jej usług? Żebym wiedziała, czy mam jej unikać, jak legendarnej Kasandry – mruknęła Arcana, odruchowo podnosząc ręce, gdy garderobiana wiązała na niej gorset.

– Z tego, co wiem, nie – odpowiedział Bastoni. – Dopiero co przyjechała.

– Może szkoda, bo uniknęlibyśmy… – Arcana przerwała w pół słowa, zerkając na Coppe. – Nieważne zresztą. Kto jeszcze?

– Jest też wędrowny mag o imieniu Beth, niezwykle uczony w sztukach tajemnych, ale też niechętnie dzieli się wiedzą i raczej nie jest typem, który pokazuje swe sztuczki ku uciesze gawiedzi – powiedział Bastoni. – Właściwie to nie wiem, czemu przyjął zaproszenie, bo zwykle unika takich miejsc jak… rezydencje arystokratów. Ale to wszystko słyszałem ze służebnych plotek, więc nie wiem, ile w tym prawdy. Poza tym podobno to wariat ze skłonnościami do przesadnego dramatyzmu.

Przez cały ten czas Coppe milczała jak ryba, sprawnie pomagając przy sukni. W końcu Arcana wyszła zza parawanu i usiadła przy zdobnej toaletce z lustrem. Już prawie skończyły, zostało jeszcze upięcie półdługich włosów, które nigdy, ale to nigdy nie chciały się układać.

– Cudownie. Upiorna wieszczka, mag wariat… Jakiego klucza używał Ajin, kiedy dobierał gości? – zapytała, patrząc jednocześnie na swoje odbicie i na stojącego przy drzwiach kamerdynera. – Od kiedy to zaprasza się na przyjęcia takich… czemu nie jakieś szlachcianki w moim wieku, kawalerów do ożenku?

– Och, tacy też są – uspokoił ją Bastoni. – Ja mówię o tych… niecodziennych. W związku z, hm, niespodzianką w ogrodzie.

Lubiła go. Naprawdę go lubiła. Tymczasem Bastoni kontynuował:

– Z tych bardziej oczekiwanych są leide Tiferet, sieur Chesed i sieur Yesod, rodzeństwo Keterów…

Znudzona przerwała mu machnięciem ręki.

– Tak, już domyślam się reszty. Wszyscy okoliczni arystokraci.

– Jest też baronetti He – dodał Bastoni z przekąsem. – Praktycznie domownik, więc nie wiem, czy zaliczać go do gości.

– Baronetti He? – powtórzyła Arcana, odwracając lekko głowę. Ozdobna spinka wysunęła się z niepokornych włosów i z cichym brzękiem upadła na posadzkę.

– Przepraszam, co za niezdara ze mnie! – rzuciła szybko garderobiana, schylając się po srebrzysty przedmiot.

– Czy to nie jego siostra była jakoś związana z moim bratem? – dopytywała tymczasem Arcana.

– Tak, przez moment byli zaręczeni, a potem ta straszna tragedia – przyznał cicho kamerdyner. – Baronetti przebywa tu od jej śmierci.

– Jest też bardzo blisko związany z viskondem – wyrwało się Coppe. – Tak przynajmniej słyszałam.

– Skąd niby? – zainteresowała się Arcana. – Dopiero co przyjechałyśmy.

– A, wymieniałam listy z kucharką, jak panienka była w szkole…

– Cicho, głupia! – przerwał jej kamerdyner. – Wam, kobietom, tylko niedorzeczne plotki w głowie! I to jeszcze takie! – Zerknął na Arcanę. – Złe! Nieprawdziwe!

– Przepraszam – bąknęła Coppe ponownie. – Wszystko gotowe – dodała, odsuwając się od toaletki. – Wygląda leide olśniewająco.

– No! – Bastoni pogroził jej palcem. – I to jest prawda, leide swoim wyglądem zachwyci każdego.

Arcana śmiała w to wątpić, ale i tak wstała, skinęła głową i wyszła z alkowy.

Chwilę później zajrzała do głównej jadalni. Stoły ze środka zniknęły, zastąpione przez stojące wzdłuż ścian liczne stoliki zastawione przekąskami i alkoholem. Na scenie przygrywała niewielka, trzyosobowa orkiestra złożona z instrumentalistów smyczkowych. A na środku sali, rozmawiając lub nieśmiało tańcząc, znajdowało się kilkanaście osób. Większość z nich Arcana widziała pierwszy raz w życiu.

Odruchowo poprawiła wisior po matce. Młoda dziedziczka zamku Amorte (wraz z rozległymi przyległościami) nie posiadała sukien typowo balowych. Nie były jej do tej pory potrzebne, więc włożyła dosyć prostą suknię w kolorze kości słoniowej, podkreślającym biel włosów i kontrastująco ciemne oczy. Wisior, wielki ciemnoczerwony rubin, miał odwracać uwagę od prostoty i taniości kreacji.

Wreszcie Arcana zebrała się na odwagę i weszła do środka. Krok za nią podążał Bastoni, lekko zdyszany i w świeżo zmienionych rękawiczkach. Widocznie zdążył tymczasowo pozbyć się problemu. Zdecydowanie należała mu się podwyżka. I może jakiś dzień wolny, jak trochę się tu uspokoi.

– Viskondessa Arcana Trionfi! – oznajmił tubalnym głosem.

Arcana poczekała, aż liczne rozmowy ucichną, i skinęła lekko głową, uśmiechając się samymi kącikami ust.

– Witajcie – powiedziała. – Wasze tak liczne przybycie niezmiernie nas raduje i mamy nadzieję, że spędzicie tu miło czas. Jednocześnie przepraszam w imieniu mojego brata, viskonda Trionfiego, ale nie będzie mógł nam towarzyszyć podczas przyjęcia. Zatrzymała go sprawa niecierpiąca zwłoki – mówiąc to, patrzyła po twarzach obecnych – i musiał się udać do swoich obowiązków.

Bastoni pochylił się nieco, by móc przekazać jej informacje. Usłyszała jego szept:

– Kapitan miejskiej gwardii, Forza Teth, to ten wysoki i postawny, o twarzy seryjnego mordercy.

Otworzyła wachlarz i zza koronki zerknęła na wskazanego mężczyznę. Rzeczywiście, miał posturę cyrkowego atlety i wzrost, który mógł onieśmielać. A jego twarzy na pewno nie dało się zaliczyć do miłych i życzliwych w wyrazie. Kryły się w nim jakaś buta, nieustępliwość i… okrucieństwo? Ogólnie nie był to mężczyzna, któremu Arcana chciałaby się spowiadać na konstabularii ze swoich występków. Nie żeby jakieś miała…

Odwróciła głowę i dostrzegłszy utkwione w sobie spojrzenie, opuściła nieco wachlarz, by posłać nieśmiały uśmiech jednemu z dobrze urodzonych młodzieńców z rodu Keterów, po czym skierowała się w stronę najbliższego stołu. Jej uwagę przykuła wystawna zastawa, małe filiżanki i dzbanek ze złotym brzeżkiem.

Herbata! Arcana marzyła o herbacie. Musiała napić się czegoś gorącego po nużącej podróży, bo na zjedzenie w spokoju posiłku nie miała co liczyć. Nie mogła ot tak rozsiąść się i zajadać, kiedy wokół kręcili się ci wszyscy ludzie. Później, po przyjęciu, wyśle jedną z pokojówek do kuchni i zje coś w sypialni. Teraz musiała wypełniać obowiązki gospodyni.

I pani na zamku, o czym goście nie wiedzieli, jednakże Arcana nie była w stanie zapomnieć o pustym i martwym spojrzeniu brata w mroku ogrodu. Plamach krwi na jasnej koszuli i sztylecie, który zakończył jego życie, zostawiając Arcanę zupełnie samą, bez najmniejszego pojęcia, co właściwie powinna teraz z tym zrobić.

Powiedzenie o morderstwie kapitanowi Tethowi wydawało się posunięciem rozsądnym i logicznym, ale nie mogła go, ot tak, wyciągnąć spośród gości. Poczeka na bardziej sprzyjającą okazję, by poinformować go o tym, co zaszło.

A tymczasem…

Spojrzała na kłaniającego się przed nią w pas młodego człowieka z burzą kasztanowych loków.

– Viskondesso Trionfi, czy zaszczyci mnie leide tańcem? – zapytał, nadal ze wzrokiem wbitym w ziemię.

– Oczywiście, sieur – odpowiedziała, podając mu dłoń. – Cóż za przyjemność…

***

Pół godziny później u jej boku pojawiła się wieszczka. Arcana nie miała wątpliwości, że to ona. Właśnie przysiadła na jednym z eleganckich i skrajnie niewygodnych foteli, by zjeść upatrzoną przekąskę, gdy naprzeciwko niej pojawiło się straszydło w świecącej sukni i takiej ilości biżuterii na szyi, nadgarstkach i grubych paluchach, że Arcanie zrobiło się słabo na samą myśl o tym, ile to musi ważyć.

– Viskondesso! – zachrypiała kobieta.

– Ach, leide Gimel – odpowiedziała wywołana, jakoś nie mogąc wykrzesać z siebie entuzjazmu. – Mam nadzieję, że przyjęcie, choć skromne, zyskało…

– Gimel, wystarczy samo Gimel – przerwała jej tamta. – Karty, karty mnie przywiodły do leide, słyszę, jak szepczą!

– A cóż takiego szepczą? – zapytała nieostrożnie Arcana, chcąc jak najszybciej pozbyć się niechcianego towarzystwa.

Kiedy w odpowiedzi wieszczka wyciągnęła wytartą i zatłuszczoną miejscami talię, Arcana już wiedziała, że łatwo się od tej potwornej kobiety nie uwolni.

Rozdział IKamień i Dusza

XI, IX, XMoc, Eremita, Koło Fortuny

Wieszczka przez dłuższą chwilę z namaszczeniem tasowała starą talię, nie odrywając wzroku od swoich grubych paluchów. Trwało to tak długo, że Arcana zdążyła zjeść dwie kanapeczki, napić się wina i zacząć rozglądać za możliwością ucieczki.

– Karty prawdę powiedzą, przyszłość zdradzą, ostrzegą lub doradzą – wymamrotała nagle Gimel, sięgając po pierwszą kartę z wierzchu talii. Położyła ją na stole, a potem odwróciła, cmokając, nie wiadomo czy z aprobatą, czy raczej z naganą.

– Eremita – powiedziała, wskazując na starannie wyrysowanego starca, opierającego się na ladze. W trzymanej przez niego latarni błyszczała uwięziona gwiazda, oświetlająca otaczające go pustkowie. – Karta odwrócona. Lęk przed starością, ingerowanie w cudze życie, chłód emocjonalny. Mistyk żyjący w odosobnieniu – dodała Gimel.

– Uhu – mruknęła Arcana. – Tak, bardzo dziękuję.

Wstała, zanim wieszczka zdążyła wyciągnąć kolejną kartę z układu.

– Ale…

– Naprawdę muszę już iść. Przepraszam, obowiązki wzywają – powiedziała Arcana z roztargnieniem, starając się zwrócić uwagę stojącego pod ścianą kamerdynera. Musieli w końcu zrobić coś ze sprawą martwego viskonda. Skorzystać z tego, że stróż prawa jest na miejscu. Co innego im pozostawało?

Bastoni wreszcie złowił jej wzrok i bezszelestnie podszedł do zmierzającej ku niemu między tancerzami viskondessy.

– Leide?

– Zaproś kapitana do gabinetu mojego brata – poprosiła. – A ja znajdę Coppe, niestosownym by było, gdybym pojawiła się sama w pomieszczeniu, w którym będzie dwóch mężczyzn. I tak prędzej czy później wszyscy się dowiedzą, więc miejmy nadzieję, że moja dama do towarzystwa nie zemdleje na wieść o naszym małym znalezisku. To by było więcej niż kłopotliwe.

– Oczywiście. Zaraz przyjdziemy.

Arcana skinęła głową.

– Bardzo dobrze. – Po czym oddaliła się na poszukiwanie swojej garderobianej.

Kiedy pojawiły się w gabinecie viskonda, mężczyźni już byli w środku. Bastoni stał przy drzwiach z miną godną zawodowego szulera, natomiast Forza Teth, piastujący od kilku lat stanowisko kapitana miejskiej gwardii, przeglądał z nieskrywaną ciekawością opasłe tomiszcza stojące w bibliotece. Akurat zatrzymał się przy dziełach traktujących o alchemii, gdy drzwi się otworzyły i do środka weszła Arcana ze służką podążającą za nią jak cień.

– Kapitanie – przywitała się Arcana. – Jakże miło pana wreszcie poznać. Chyba nie mieliśmy wcześniej przyjemności… – powiedziała, wyciągając dłoń w rękawiczce przed siebie.

Mężczyzna w ciemnozielonym mundurze skłonił się dwornie i pocałował ją w palce.

– Viskondesso, słyszałem o urodzie leide, ale mógłbym przysiąc, że anielskie światło wypełniło tę mierną komnatę, gdy leide się w niej zjawiła.

Arcana posłała mu skromny uśmiech i zabrała rękę. Słowa, słowa, nic nieznaczące słowa. Skierowała się w stronę biurka, po czym usiadła na olbrzymim krześle zajmowanym zwykle przez jej brata. Wściekłby się, że pozwala sobie na takie zachowanie, ale cóż. Martwi głosu nie mają.

– Proszę, niech pan usiądzie – powiedziała, wskazując na krzesło stojące po drugiej stronie wielkiego rzeźbionego biurka. – Niestety będę zmuszona zepsuć ten jakże czarujący wieczór.

– Czy coś się stało? – zapytał, siadając. – Jakaś kradzież? – Zerknął podejrzliwie na dwójkę służących.

Bastoni bez słowa zamknął drzwi, po czym stanął blisko Coppe, jakby się spodziewał, że będzie musiał ją albo uciszać, albo łapać, gdyby postanowiła mdleć. Co do viskondessy Trionfi, nie wyglądała na taką, która zamierzała wpaść w histerię lub stracić przytomność, choć była nieco blada. No, ale zważywszy na okoliczności…

– Obawiam się, że sprawa jest poważniejsza. – Arcana oparła brodę na dłoniach. – Widzi pan, kapitanie Teth, z moim przyjazdem i tym jakże uroczym przyjęciem zbiegła się jedna zdecydowanie mniej przyjemna sprawa. Chodzi o viskonda Trionfiego.

– Czyżby zaniemógł? Ale w czym w takim razie mogę pomóc?

– W znalezieniu winnego, kapitanie. Sieur Ajin zaniemógł dosyć poważnie, ponieważ śmiertelnie. Ktoś go zamordował.

Stalowoszare oczy mężczyzny rozszerzyły się w szczerym zdumieniu. I tak samo gwałtownie zwęziły się w gniewie.

Cóż, dobrze, że pracuje w służbach, bo na przestępcę się nie nadaje, nie z tak czytelną gamą emocji – pomyślała odruchowo Arcana.

Coppe pisnęła cicho, zasłaniając usta dłońmi, jednak poza tym nie ruszyła się z miejsca nawet o milimetr.

– Słucham?! – warknął tymczasem Teth. – Przepraszam, viskondesso, ale…

– Jestem nie mniej zaskoczona tą sytuacją niż pan, kapitanie – przerwała mu Arcana. – Musiało to nastąpić tej nocy, więc obawiam się, że podejrzany jest każdy, kto znalazł się dzisiaj w zamku Amorte. Cała służba i wszyscy goście. Nie wiem, czy ja również, ale mam nadzieję, iż wykluczy mnie pan w toku… śledztwa? Bo rozumiem, że coś trzeba zrobić w tej sprawie.

– A viskond jest teraz… – zaczął, już spokojniej, Teth.

Arcana zerknęła na kamerdynera.

– W powozowni – przyznał Bastoni. – Nie wymyśliłem lepszego lokum, by…

– Znaleźliśmy mojego brata w ogrodzie, kapitanie – powiedziała Arcana. – W miejscu dosyć uczęszczanym i widocznym z okien. Poprosiłam służącego, by zabrał viskonda tam, gdzie nikt go nie znajdzie. Chciałam uniknąć wybuchu paniki wśród spacerujących gości. Poza tym plotki… – Powachlowała się drobną dłonią. – Przed świtem wiedziałby o tym zdarzeniu cały zamek i połowa miasta poniżej. Jeśli postąpiliśmy niewłaściwie, wezmę na siebie całą odpowiedzialność. Bastoni i… ta służka…

– Chalice – podpowiedział usłużnie kamerdyner, gładząc po ramieniu drżącą, choć nadal cichą jak myszka garderobianą.

– Tak. Bastoni i Chalice mi wtedy towarzyszyli. Gdy… szłam się z nim przywitać i…

– A skąd leide wiedziała, że viskond jest w ogrodzie? – zainteresował się kapitan.

– Zobaczyłam jego sylwetkę przez okno na pierwszym piętrze – odpowiedziała. – Jego włosy nawet w ciemnościach są… były łatwe do zauważenia i rozpoznania, a świece z domu dawały sporo światła.

Forza Teth przez dłuższą chwilę siedział z zamyśloną miną. Pionowe zmarszczki znaczyły linię między ciemnymi brwiami.

– Dobrze… – odezwał się w końcu. – Ta służka, Chalice, gdzie jest?

– Zamknięta w garderobie – odpowiedziała Arcana. – Nie zniosła tego najlepiej, a ja, jak mówiłam, wolałam uniknąć zamieszania.

Kapitan Teth wstał.

– Może i dobrze się stało. Będzie łatwiej znaleźć tego, kto zachowuje się niecodziennie. Przejdźmy się do powozowni – zażądał. – Chciałbym zobaczyć viskonda Trionfiego.

– Oczywiście. – Arcana także podniosła się zza biurka. – Czy ma pan jeszcze jakieś życzenia, kapitanie?

– Proszę się nie oddalać – mruknął, po czym zerknął na Bastoniego. – Czy goście wyjeżdżają rano, czy też zostają na dłużej?

– Zdecydowana większość pozostaje w zamku aż do odpływu, a i reszta nie opuści miasta przed pełnią. Jesteśmy tu praktycznie odizolowani od świata przez najbliższe kilkanaście dni – odpowiedział kamerdyner. – Chyba że ktoś postanowi wybrać się na wycieczkę łodzią, ale, jeśli mogę być szczery, żaden z gości raczej się nie wybiera, tylko zamierzają się tu stołować za darmo pewnie nie tylko do odpływu, lecz i kilka dni dłużej. Dopóki nie zostaną grzecznie, acz stanowczo wyproszeni, jeśli mogę to tak ująć.

– Jeszcze lepiej. – Na twarzy kapitana błąkał się uśmieszek. – Przynajmniej jest szansa, że ten, kto za to odpowiada, nie ucieknie. A jeśli postanowi uciec, będziemy od razu wiedzieli, kto jest winny. Podnieść rękę na viskonda. – Zgrzytnął zębami. – Niewybaczalne! – Z rozmachem otworzył drzwi i zniknął na korytarzu.

– Idź za nim – powiedziała Arcana, zerkając na Bastoniego. – Zaraz do was dołączymy. Coppe, moja droga, czy życzysz sobie kropli uspokajających?

– Zaleciłbym raczej mocny alkohol – mruknął Bastoni, wychodząc za kapitanem.

Coppe powoli opuściła dłonie, z trudem łapiąc oddech.

– P… pan Bastoni słusznie radzi – jęknęła cicho. – Krople mogą być za słabe…

– To się świetnie składa. – Arcana klasnęła. – Ajin miał między książkami schowany barek – powiedziała, podchodząc do biblioteczki. Odsunęła jedną część, ukazując niewielkie wgłębienie wypełnione butelkami. – Jest tu przynajmniej od czasów świętej pamięci papy – dodała. – Myślę, że whisky się nada.

Coppe pokiwała gwałtownie głową.

– Nie wiedziałam o tej skrytce, leide – przyznała niepewnie, biorąc szklankę z rąk Arcany i ostrożnie wąchając trunek. Wreszcie z determinacją na twarzy wypiła wszystko jednym dużym haustem i rozkaszlała się głośno. Otarła łzy z oczu, poklepała się po zaczerwienionych policzkach.

– W porządku? – zapytała Arcana.

– Mogę iść do powozowni – powiedziała Coppe stanowczo, po czym z nowym przerażeniem popatrzyła na swoją pracodawczynię. – Och… tak strasznie przepraszam… przez ten szok zupełnie… jak leide…

Arcana machnęła dłonią.

– Nie pozwólmy kapitanowi za długo na nas czekać – odpowiedziała, wychodząc z gabinetu.

Coppe truchtała za nią. 

– Dam upust emocjom, gdy sytuacja zostanie wyjaśniona. Teraz nie mam na to czasu.

– Leide…

– Później, Coppe.

Gdy dotarły na miejsce, Forza Teth pochylał się z pochodnią nad ułożonym na plecach viskondem. Wysadzana kamieniami szlachetnymi rękojeść sztyletu nadal sterczała z piersi Ajina.

Coppe zachwiała się i zamknęła oczy. Zaszlochała cicho, zasłaniając twarz dłońmi. Arcana stłumiła westchnienie.

– Kapitanie? – zapytała, podchodząc.

Wywołany wyprostował się i popatrzył na stojącą koło niego dziedziczkę. Wyglądała jak posąg, bardziej martwy i nieczuły niż leżące tuż obok zwłoki.

– Jest leide śmiertelnie wręcz spokojna, viskondesso – zauważył. – Biorąc pod uwagę…

– Będę rozpaczać w samotności, w swoich pokojach – odpowiedziała, patrząc na trupa. – Nie mogę sobie teraz na to pozwolić. Viskond z pewnością potępiłby histerię i szlochy, gdy powinnam zająć się domem, a przede wszystkim jego losem. – Zacisnęła pięści. – Rozumiem, że wykluczył pan możliwość, iż zrobił to sobie sam?

– Mało prawdopodobne – mruknął kapitan Teth. – Nie z tą siłą, nie pod tym kątem. Musiałby się chyba rzucić na sztylet.

– Siedział, więc raczej możemy odrzucić tę możliwość.

– Siedział?

– Przy fontannie – doprecyzowała Arcana. – Bastoni pokaże panu gdzie.

– Za dnia będzie więcej widać – odezwał się z półcienia kamerdyner.

– Tak, oczywiście. – Kapitan nadal przyglądał się zwłokom. – Na razie wezwę ludzi. Zacznę przesłuchania – myślał na głos. – Czy znajdzie się miejsce, w którym mógłbym porozmawiać z gośćmi bez zwracania na siebie uwagi?

– Naturalnie – odpowiedziała Arcana. – Cały zamek jest do pańskiej dyspozycji, kapitanie.

– Dziękuję, leide. A tymczasem proszę zamknąć powozownię i upewnić się, że nikt, ale to nikt nie będzie tu wchodził bez mojej zgody i nadzoru.

Bastoni wyciągnął wielki pęk kluczy, którymi zadzwonił nieco złowieszczo.

– Nikt nie wejdzie – zapowiedział, po czym zerknął na viskonda, jakby podejrzewał, że ten może wstać z martwych i udać się na tańce. – Ani nie wyjdzie – dokończył.

Chwilę później zaryglował drzwi i całą czwórką ruszyli w kierunku rezydencji.

Forza Teth wyciągał długie nogi, żwawo zmierzając do zamku, jakby od tego zależało jego życie. Za nim szedł wyprostowany jak struna Bastoni i dreptały Arcana ze swoją osobistą służką. Coppe trzęsła się jak osika na wietrze.

– Czy… jak… – Nieświadomie złapała Arcanę za rękaw sukni. – Leide…

– Chcesz się upewnić, czy to, co widziałaś, to prawda? – zapytała Arcana uprzejmym tonem. – Tak, Coppe. – Przyśpieszyła. – Przepraszam, kapitanie, czy mam wezwać z miasta medyka, by ustalił… no, wiemy, jaki jest powód śmierci, ale może mniej więcej czas, gdy do tego doszło?

Forza Teth zatrzymał się w miejscu i popatrzył przez ramię.

– Cóż, jak na kobietę całkiem rozsądnie leide myśli. – Na chwilę zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. – Mam nawet lepsze wyjście z sytuacji. Jeden z moich ludzi jest fachowcem w tej dziedzinie. Jednak gdyby leide mogła sporządzić listę całej służby i wszystkich gości, którzy znajdują się dzisiaj w zamku, byłoby to nad wyraz pomocne. A ja z panem Bastonim przeniesiemy viskonda w bardziej ustronne i znacznie chłodniejsze miejsce.

– To znaczy dokąd? – zapytała Arcana.

Kapitan zawahał się.

– Nie sądzę, by ta wiedza…

– Nie sądzi to pan chyba, że nie dowiem się tego od mojego kamerdynera? Proszę nie zapominać, czyj to obecnie zamek, kapitanie Teth. Będzie pan musiał pogodzić się z faktem, że teraz rządzi tu kobieta – przypomniała mu chłodno. – Więc dokąd pan przenosi mojego brata?

– Do piwnicy. Jest tam sporo… nieużywanych pomieszczeń, no i kuchnia gromadzi tam lód, więc będę mógł zabezpieczyć viskonda do rozwiązania sprawy.

– Bardzo dobrze – zgodziła się Arcana. – Będziemy na panów czekały w gabinecie mojego brata, dopóki nie omówimy, jak i kiedy poinformować wszystkich o śmierci viskonda Trionfiego. A jeśli chodzi o listę, to obawiam się, że obie dopiero co wróciłyśmy do zamku po kilku latach nieobecności, więc trudno będzie nam ustalić, kto tu obecnie przebywa…

– Myślę, że w tej kwestii ja będę mógł pomóc – westchnął Bastoni. – Jak tylko uporamy się z… hm, z przenosinami, przyjdziemy do gabinetu. Przy okazji poproszę, by ktoś przyniósł tam herbatę, leide z pewnością chciałaby się napić.

– Dziękuję, Bastoni. Bez ciebie ten dom ległby w gruzach. Panowie… – Arcana skłoniła się dwornie – …do rychłego zobaczenia. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wejścia do zamku, ciągnąc za sobą Coppe.

Redakcja: Marta Sobiecka

Korekta: Krystian Gaik, Adrianna Hess, Patrycja Fruba

 

Projekt okładki i stron tytułowych, ilustracje wykorzystane na okładce: Urszula Gireń

 

Skład i łamanie: Cyprian Zadrożny

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-68005-62-2