W pożyczonym czasie - Anna Szumacher - ebook

W pożyczonym czasie ebook

Anna Szumacher

4,3

Opis

Maria Dee, twardo stąpająca po ziemi 21-letnia studentka prawa, za namową koleżanek trafia do… prawdziwej jasnowidzki. Z czasem zaczyna korzystać z jej trafnych przepowiedni, by ułatwić sobie podróż przez życie zawodowe i egzaminy, aż do dnia, w którym kolejna wróżba przepowiada jej śmierć. Jednak gdy Marii udaje się uniknąć przeznaczenia, cały świat zdaje się nagle sprzysięgać przeciw niej i, dla zachowania równowagi, uśmiercić. Przerażona dziewczyna z pomocą jasnowidzki zawiera pakt z Kindredem – tajemniczym starszym mężczyzną. W zamian za przedłużenie życia i oszukanie śmierci Maria musi dołączyć do jego grupy i pomóc wykonać pewne tajemnicze zadania. Aby to zrobić, musi nauczyć się nowych, nie zawsze naturalnych, umiejętności. Jednak dziewczyna w obawie, że jej nowy towarzysz coś przed nią ukrywa, nie zamierza tak łatwo pogodzić się z losem i zaczyna planować, jak wyplątać się z diabelskiego kontraktu.

—————

W pożyczonym czasie to pierwszy tom utrzymanego w klasycznych ramach urban fantasy „Cyklu Marii Dee” umiejscowionego we współczesnej Ameryce Północnej, a czerpiącego z miejskich legend, historii oraz podań Stanów Zjednoczonych i Kanady. To szalona przygoda z gatunku tych, o których Andrzej Sapkowski pisał we wstępie do powieści Wojna o dąb Emmy Bull następująco:

 

„Utwory, w których magia wśród kwadrofonicznego łomotu rock and rolla i ryku Harleyów wkracza do betonowo-asfaltowo-neonowej dżungli naszych miast. Wraz z nią wkraczają mieszkańcy magicznych krain. Najczęściej po to, by cholernie narozrabiać”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (50 ocen)
28
12
5
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zelintha

Z braku laku…

Pozostaje nadzieja, że kolejna część będzie lepsza, a główna bohaterka trochęsię wyrobi. ;)
10
Tamtamo

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja. Niebanalny humor, trafne zapożyczenia z kultowych dialogów, świetne pióro. Polecam i czekam na kontynuację.
10
aneta76n

Dobrze spędzony czas

Bardzo miło mi się czytało. czekam na następny tom..
10
Drizzt_83

Nie oderwiesz się od lektury

Super! Nie mogę się doczekać kontynuacji!
10
hydrozagadka

Z braku laku…

Pomysł w miarę ok, ale samo wykonanie mocno rozczarowujące, chaotyczne, dość nudne, a do tego ten "tom" tak naprawdę nie ma żadnego sensownego zakończenia. Jedyny plus, że sam styl pisania autorki jest ok.
00

Popularność




Tytuł: W pożyczonym czasie (Cykl Marii Dee: tom I)

Autor: Anna Szumacher

Copyright © Anna Szumacher, 2022

Copyright © Wydawnictwo IX. 2022

Copyright for the cover art © by Joanna Widomska & Wydawnictwo IX. Kraków 2022

All rights reserved.

Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX

Redakcja: Ewa Białołęcka

Korekta: Anna Grzeszczyk

Skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński

Ilustracja na okładce: Joanna Widomska

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, za wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

Wydawnictwo IX

[email protected]

wydawnictwoix.pl

Kraków 2022

Wydanie I

ISBN 978-83-963610-2-8

Tę książkę dedykuję…

Ewie i Ani, które przybyły z fachową pomocą, gdy otworzyły się przede mną bramy piekła. Bez was ta powieść nigdy by nie wyszła.

A także tym, którzy właśnie się zastanawiają, co to za „fachowa pomoc” i czy piekło to na pewno metafora.

IW pożyczonym czasie

Karta prezentowa do „najlepszej wróżki w mieście” wydawała się świetnym podarunkiem, szczególnie że akurat przepowiednie tej jasnowidzki podobno się sprawdzały. Tak przynajmniej twierdziły dwie przyjaciółki Marii, kiedy z chytrymi uśmiechami wręczały jej kopertę z tajemniczą zawartością. W końcu nie co dzień obchodziło się dwudzieste pierwsze urodziny. Oczko. Szczęśliwa liczba.

Maria doceniła gest, choć była osobą dosyć mocno stąpającą po ziemi. Zamierzała zostać prawniczką, w ciągu najbliższych kilku lat skończyć studia z wyróżnieniem, dostać wymarzoną pracę i znaleźć równie ambitnego i w miarę możliwości wystarczająco majętnego męża. Nie obraziłaby się, gdyby był również przystojny. Jako że sama miała nogi do nieba, burzę blond włosów i sylwetkę bogini, a przy tym mózg na właściwym miejscu, ukryty za twarzą porcelanowej lalki, nie widziała w zrealizowaniu tego planu większych przeszkód.

Poszły więc do wróżki. Wcześniej zaliczyły trzy kluby i odpowiednio dużą liczbę drinków, by nawet czarodziejkę z przysłowiowym czarnym kotem i szklaną kulą potraktować poważnie.

Kiedy Maria weszła do ciemnego, dusznego wnętrza, postanowiła podjąć wyzwanie i zachowywać się tak, jakby we wszystko wierzyła. Wręczyła siedzącej w półmroku kobiecie kupon i usiadła naprzeciwko.

— Witaj, Mario — szepnęła po chwili wróżka, przysuwając się do stolika i kładąc dłonie o pulchnych palcach na ciemnoczerwonym suknie. — Czego chciałabyś się dowiedzieć o swojej przyszłości?

Dziewczyna niespecjalnie się zdziwiła, że wróżka zna jej imię, w końcu była to umówiona wizyta. Natomiast co do przyszłości…

— Ile pytań mogę zadać? — zapytała praktycznie.

— Jedno. Poza tym, które już padło.

— Okej — zgodziła się Maria. — To ja poproszę o pytania na najbliższy egzamin z dyskryminacji w zatrudnieniu. Prof to prawdziwa kanalia, jeśli chodzi o zaliczenia.

Kobieta w kuriozalnej sukni zdobionej cyrkoniami westchnęła i zamknęła oczy.

Tu cię mam — pomyślała Maria z zadowoleniem. — Konkrety, a nie bzdury w stylu „spotkasz jednego bruneta i jednego blondyna”.

Wróżka przerwała jej rozmyślania krótkim pytaniem:

— Będziesz notować czy zapamiętasz?

Maria odruchowo wyciągnęła czarny, dosyć duży notes w skórzanej oprawie i drogie pióro.

— Będzie pięć pytań… — przepowiedziała kobieta.

W niewielkim pokoiku rozległ się monotonny głos gospodyni. Kilka minut później Maria, wciąż lekko oszołomiona, wstała, pożegnała się grzecznie i wyszła. W korytarzu dwie pomysłodawczynie pójścia do jasnowidzki zaczęły chichotać i zagłuszać się nawzajem pytaniami o to, ile Maria urodzi dzieci, jak będzie miał na imię jej mąż i czy dorobi się domku nad jeziorem.

Maria popatrzyła na nie z politowaniem. Typowe.

— A kogo obchodzą takie rzeczy? — zapytała. — Chodźcie, idziemy dalej pić. Chcę bawić się dzisiaj do upadłego, jakby jutro miało nie nadejść.

Bo jutro, gdy tylko wytrzeźwieje, zamierza wrócić do wypełniania swojego doskonałego planu na życie.

O potencjalnych pytaniach egzaminacyjnych podanych przez wróżkę przypomniała sobie mniej więcej w momencie, gdy szlochała nad książkami i notatkami, modliła się o cud i wiedziała, że nie zdąży nauczyć się wszystkiego, choćby nie wiadomo, jak bardzo się starała. Prawo było pełne tak drobiazgowych i wciąż zmieniających się przepisów, że nawet Einstein by przy nich wymiękł.

Przysiadła na parapecie, zapaliła papierosa i przez chwilę patrzyła w ciemność za oknem. Później nieufnie zerknęła na przysypany stertą papierów masywny kalendarz, w którym notowała najważniejsze rzeczy.

— Szlag by to — westchnęła, zsuwając się z siedziska. — Jeśli i tak mam oblać to szkaradne cholerstwo, to przynajmniej będę mogła powiedzieć, że wykorzystałam wszelkie szanse, a nie będę sobie potem pluć w brodę, bo okazałam się za głupia na wierzenie w zabobony.

Podeszła do stołu i pochyliła się nad papierami, gasząc peta w porcelanowej popielniczce w różyczki, po czym sięgnęła po kalendarz z postanowieniem, by wykuć na blachę tematy, które podała jej pseudo-Sybilla.

Tej nocy nie spała, a rano poszła na egzamin z duszą na ramieniu. To był jeden z najgorszych dni w jej życiu. Tak wtedy myślała.

— W tym roku forma egzaminu będzie trochę zmieniona — zaczął wykładowca, gdy tylko wszedł do sali.

Po pomieszczeniu przebiegł szmer zaniepokojonych i mocno zestresowanych głosów.

— Po pierwsze, znudziły mi się już długie testy wielokrotnego wyboru — kontynuował siwiejący na skroniach profesor. — Po drugie, co głównie skłoniło mnie do modyfikacji zasad dosłownie w ostatnim momencie: nie mam pewności, czy ktoś nie włamał się na mój komputer i nie zaznajomił z tegorocznymi zadaniami. Jeśli tak się stało, to ktoś miał szansę, by nauczyć się wszystkiego na piątkę, a ja wierzę w równe prawo każdego do oblania egzaminu. Dlatego na szybko zorganizowałem wam nowy zestaw. Wyciągnijcie kartki i długopisy, schowajcie wszystko inne. Startujemy?

Z każdym kolejnym dyktowanym przez wykładowcę pytaniem jęki oszołomionych studentów siedzących w auli stawały się głośniejsze. Natomiast Maria coraz bardziej kuliła się na swoim krześle, klnąc w myślach na potęgę.

— I piąte pytanie, ostatnie — rzucił głośniej profesor, a ona zaczęła histerycznie chichotać. Ktoś ukradł mu testy z dysku? Ciekawe, jak by zareagował, gdyby zajrzał do kalendarza jednej ze studentek i znalazł tam swoje pięć zadań równo zapisanych pod datą sprzed kilku dni. Z pewnością byłby zachwycony.

Postawiła kropkę, gdy skończył mówić i z przerażającym uśmiechem na twarzy zaczęła szczegółowo odpowiadać na pierwsze pytanie.

Pół godziny później wyczerpała wszystkie tematy i z cichym kliknięciem wsunęła skuwkę na pióro. Wstała, zamierzając oddać pracę. Kilka głów na sali podniosło się znad kartek, a na twarzach kolegów pojawiła się szeroka gama różnych uczuć, od zdumienia po wyraźne współczucie. Maria miała to gdzieś. Skończyła egzamin, zamknęła za sobą drzwi z ledwie słyszalnym trzaskiem i wzięła głęboki oddech. Potem drugi. Zmrużyła oczy, gdy nowa myśl, do tej pory zagłuszana pokrzykiwaniami ego, utwierdzającymi ją w przekonaniu o własnym geniuszu, przebiła się na powierzchnię: Maria odkryła paranormalną żyłę złota. Magiczny klucz do „i żyła długo i szczęśliwie”. Pieprzony Hogwart.

Krótko mówiąc, będzie musiała zacząć chodzić do wróżki.

Następna wizyta u jasnowidzki trochę jej się przesunęła, ale kiedy wykładowca z piekła rodem wywiesił wyniki na tablicy i – chyba sam zaskoczony – na samej górze umieścił nazwisko Marii z maksymalną liczbą punktów, potrzeba udania się do wróżki wróciła ze zdwojoną siłą.

Sybilla ją pamiętała. Machnęła jedynie ręką, kiedy dziewczyna zaczęła wylewnie dziękować, i spytała, w czym może pomóc. Maria najchętniej wykupiłaby od razu karnet miesięczny, ale tylko wyciągnęła portfel i usiadła przed wróżką.

— No więc…

Dwa następne miesiące były rajem na ziemi, tak dosłownie, jak i w przenośni. Zniknęły zimowe mrozy. W pobliskim parku pojawiła się świeża, jaskrawozielona trawa. Jasnowidzka potrafiła przepowiedzieć wszystko, więc Maria dostawała pytania na egzaminy, dowiadywała się, gdzie ma składać papiery, by przyjęli ją na staż, w dodatku im bardziej jaśniała wewnętrznym blaskiem, tym większe powodzenie miała u otaczających ją mężczyzn. Gdy szła po chodniku, niemalże rozwijał się przed nią czerwony dywan a kwiaty rozkwitały pod dotykiem jej stóp.

Aż pewnego dnia wróżka na kolejne pytanie nie odpowiedziała stanowczo i pewnie, tylko zadumała się i jakby zmartwiła.

— Kariera mi się rozwija, studia to betka, pieniądze też chwilowo mam, teraz przydałaby się jakaś sensowna druga połówka. Kiedy wyjdę za mąż? — powtórzyła pytanie Maria.

Kobieta zastanawiała się przez chwilę, zanim odrzekła:

— Nigdy.

— Okej, wolny związek. Jakieś dzieci? — dopytywała niezrażona dziewczyna.

Chwila ciszy.

— Nie.

Z jakiegoś powodu Maria poczuła się na miękkim fotelu wyjątkowo niekomfortowo.

Wróżka nagle pochyliła się i skrzywiła, jakby przejście przez jakąś niewidzialną barierę sprawiło jej sporo trudu. Zaczęła szeptać gorączkowo:

— Zjawi się brunet o diabelskich zamiarach i blondyn o duszy anioła. Żaden nie dla ciebie. Piekielne dziecię skupi na sobie ich myśli. Jednak to jeszcze przed nami, w dalekiej, mrocznej przyszłości. To będzie twoje życie, ale nie to samo, ponieważ wtedy już będziesz martwa dla tego świata.

— Co znowu? — Maria się zdenerwowała. — Co to za gierki?

Sybilla siedziała bez ruchu, ze szklistym spojrzeniem. W ogóle nie reagowała.

— Hej!

Nic.

Maria zerwała się wściekła i chwyciła kurtkę. Nie zamierzała tu dłużej zostawać. Gdy była już przy drzwiach, wróżka nagle się ocknęła i dokończyła resztę okropnej przepowiedni:

— Za pięć dni od teraz zostaniesz zasztyletowana pod numerycznym, krwawym znakiem. Strzeż się! Strzeż!

Kolejne trzy dni Maria chodziła jak struta, wmawiając sobie nie tylko, że przepowiadanie przyszłości to jakieś totalne banialuki, ale również, że żadne wróżki nie istnieją. I w ogóle trzeba zacząć od tego, że nigdy ich nie było. Światem rządzi nauka, technika i ciągła, całkowicie naturalna ewolucja.

Czwartego dnia było lepiej, zaczęła nawet uważać na zajęciach i robić notatki. No może poza tymi momentami, kiedy zrywała się niby zupełnie bez powodu i biegła wypłakać do najbliższej damskiej toalety. Mogła udawać, że Sybilla i magia nie istniały, ale przecież właśnie dzięki przepowiadaniu przyszłości przez ostatnie miesiące bez problemu zdawała kolejne egzaminy. Dlaczego teraz, po kilkunastu trafnych wróżbach, nagle ta jedna miałaby okazać się nieprawdziwa? A może Sybilla, znudzona stałymi wizytami Marii, postanowiła ją przestraszyć, by się jej pozbyć? A może to wszystko jej się przyśniło?

Jedno było pewne: Maria nie chciała umierać. Zasztyletowanie kompletnie do niej nie przemawiało, bo nie mieściło się w jej idealnym planie. Nie i już.

Wieczorem przeklętego piątego dnia, kiedy Maria już prawie uspokoiła skołatane nerwy, zaskoczył ją telefon od mężczyzny, który wydawał jej się idealną partią, a do tej pory niespecjalnie zwracał na nią uwagę. Był całkiem bogaty, wybitnie przystojny, wystarczająco inteligentny i wolny, a na dodatek najwyraźniej nie był gejem, co powinno skłonić Marię do zapakowania go w karton i wysłania do najbliższego muzeum historii naturalnej z podpisem: „Ewenement na skalę światową! Gatunek zagrożony wyginięciem. Uwaga, szkło!”.

Cała się rozpływała ze słuchawką przy uchu, kiedy opowiadał, że długo się zbierał, by ją zaczepić, lecz w końcu zdobył numer i chciałby się spotkać. Dzisiaj. Najlepiej natychmiast. Niech założy na siebie cokolwiek, przecież i tak we wszystkim wygląda bosko, i przyjdzie za godzinę pod klub „69”.

Radosne, choć opanowane: „Tak, w sumie czemu nie”, zdławiła nieprzyjemna gula w gardle, podszyta strachem i nagłą pewnością, że to się skończy bardzo paskudnie.

— Sześćdziesiąt dziewięć? — zapytała zamiast tego cicho.

— Tak, wiesz, to ten nowy klub w Neighborhood Nine z wielkim, czerwonym neonem nad wejściem. Nie da się go przeoczyć. To co, widzimy się za godzinkę, mała?

Maria oklapła.

— Dziś nie mogę… — szepnęła.

— Och, no trudno — usłyszała z wyczuwalną, choć niedopowiedzianą sugestią, że dzwoniący ma na podorędziu jeszcze kilka telefonów do równie gorących i z pewnością bardziej chętnych panienek. Potem się rozłączył.

Maria rzuciła telefonem o ścianę i wrzasnęła z wściekłością; na faceta, na siebie i ogólnie na cały świat. Straciła taką szansę przez jakąś głupią babę…

Zacisnęła zęby i postanowiła schować się pod kołdrą, gdzie – zgodnie z pierwszą regułą horrorów – jeśli nie będzie wystawał nawet mały palec u nogi, nic złego się nie przytrafi.

Zegar tykał, za ścianą było słychać kłócących się sąsiadów, a Maria odliczała minuty do północy. Kiedy zielonkawy, fluorescencyjny wyświetlacz przeskoczył na godzinę 22:22 poczuła ukłucie w okolicy serca, nagły ból, który pozbawił ją tchu, a potem gwałtowne szarpnięcie w górę, ponad mebel i kołdrę… która nadal leżała na jej skulonym ciele.

Maria, lewitując dobre pół metra nad łóżkiem, powoli zaczęła opadać, aż stanęła obok szafki nocnej.

Zmełła w ustach przekleństwo, kiedy pomyślała, że znalazła się w najdurniejszej i obrzydliwie filmowej sytuacji. To było tak szmirowato hollywoodzkie, że nie potrafiła się nawet przejąć – chwilowo czuła się bardziej zirytowana niż przestraszona. Nie zaryzykowała wyjścia do klubu, a i tak umarła? Do jasnej cholery, gdyby wiedziała, wystroiłaby się, poszłaby potańczyć i zdążyłaby się urżnąć przed jakże osobistym końcem świata. A teraz, jak jakaś ostatnia frajerka, będzie się może błąkać po zaświatach i zamykać niedokończone sprawy, gdy inni zrealizują jej plan na wspaniałe życie? Takiego wała!

Chciała kopnąć nogę łóżka, ale stopa przeleciała przez drewno i Maria jak długa runęła na podłogę. Wstała powoli, przeklinając na czym świat stoi i popatrzyła na łóżko. Jej ciało nadal tam było i wyglądało na żywe. Tylko jak do niego wrócić? Może gdyby udało się jej jakoś wpasować…

Przez chwilę kręciła się wokół mebla i patrzyła na ułożenie ciała. Śpiąca Maria, mamrocząc coś przez sen, przewróciła się na plecy i rozrzuciła ręce na boki.

Hej, to mogła być jej szansa! Duch Marii obliczył odległość, stanął tak, żeby upadając wpaść we własne ciało i mamrocząc: „Test zaufania”, fiknął do tyłu.

Maria poczuła śmieszne łaskotanie, kiedy zetknęła się ze swoim ciałem, a potem… przeleciała na wylot i uderzyła ciężko o coś twardego.

Przez sekundę patrzyła w ciemność, mniej więcej tam, gdzie powinien być sufit. Powinien, lecz zasłaniały go deseczki stanowiące konstrukcję łóżka i przezierający przez nie spód materaca. Jęknęła i podźwignęła się na łokciach. No dobra, czyli przelatywała przez meble, ale nie przez stropy. Może uznałaby to za ciekawe i warte głębszego przeanalizowania, gdyby nie buzowała w niej dzika, nieokiełznana wściekłość.

W końcu się pozbierała i stanęła pośrodku materaca, gdzieś w okolicy podwiniętych kolan leżącej postaci. Jej… no, drugie nogi częściowo znajdowały się nad pościelą, jednak łydki tkwiły we wnętrzu łóżka. Kiedy zaczęła podnosić raz jedną, raz drugą stopę, stwierdzając, że rzeczywiście przenika przez materialne przedmioty, zauważyła jeszcze jedną – dość kluczową – rzecz. Kołdra nadal miarowo się unosiła i nie miało to związku z duchową gimnastyką, którą dziewczyna właśnie uprawiała. Co znaczyło, że…

Maria na łóżku poruszyła się, odgarnęła kołdrę i usiadła rozespana, przecierając oczy.

Maria stojąca w łóżku popatrzyła na własną twarz. Jej cielesna powłoka jakby trochę oprzytomniała i zdumiona uniosła starannie wyprofilowane brwi, widząc niewyraźne odbicie swojej osoby. Wyciągnęła rękę i pomachała przez zjawę. Dłoń swobodnie przeniknęła przez ducha, a Maria – ta stojąca – poczuła delikatne łaskotki i szczypanie. Jeszcze raz spojrzały na siebie nawzajem.

I dopiero w tym momencie, jakby jednocześnie dotarło do nich, co się właśnie wydarzyło, obie zaczęły wrzeszczeć jak opętane.

— M-m-mówiłaś, że umrę, a nie, że dusza ze-ze-ze mnie wyskoczy i z-z-z-zacznie łazić mi po mieszkaniu — jąkała się przez telefon cielesna Maria, na zmianę szlochając i wpadając w wariacki chichot. Po drugiej stronie zaspana wróżka momentalnie otrzeźwiała. Spojrzała na zegarek. Dochodziła północ.

— Nie ruszaj się z miejsca! — zawołała, po czym przytomnie dopytała: — A gdzie jesteś?

— U-u-u siebie w-w domu, a gdzie miałaby-bym być? — Dziewczyna siedziała z kolanami podciągniętymi pod brodę i gapiła się w przestrzeń. — Przecież nie będę się pchała po-pod jakiś cholerny nu-nu-numeryczny znak w-w-w poszukiwaniu własnego zabójcy! A taka randka mi prze-przepadła!

Po drugiej stronie słuchawki Sybilla znowu szybko zerknęła na zegarek. Dwie minuty do północy.

— Mów do mnie przez cały czas — zażądała, zarzucając szlafrok na plecy i biegnąc przez ciemny korytarz. Dopadła biblioteczki, zrzuciła kilka książek na podłogę, strasząc śpiącego w doniczce kota, i w końcu wyciągnęła to, czego szukała. Domagała się przy tym, by Maria prowadziła z nią rozmowę.

— Czy nadal się widzisz? — zapytała, opierając się o ścianę i wertując pognieciony, a miejscami zalany jakimiś podejrzanymi miksturami notes.

— Na początku widziałam w obie strony — powiedziała już spokojniej Maria, skupiając myśli na technicznej części problemu. — Teraz nie widzę siebie… ale jednocześnie obserwuję, jak rozmawiam przez telefon, tak jakbym spoglądała na samą siebie z fotela stojącego w drugim kącie pokoju. Fotel jest pusty. No, a przynajmniej to, co na nim siedzi jest niewidzialne. Czy to znaczy, że jestem jednocześnie widzialna i niewidzialna? Czuję się jak jakaś zmutowana wersja kota Schrödingera. To bardzo dziwne wrażenie… — W słuchawce zapadła nagła niepokojąca cisza.

— Maria? Maria! — zawołała Sybilla, upuszczając notes. Gruchnął na podłogę i ponownie wystraszył kota, który uciekł do kuchni, sycząc wściekle.

Data przekręciła się, gdy wróżka usłyszała grobowy głos dziewczyny:

— Wiem, że w tym momencie to pewnie najmniejszy z moich problemów, ale z tej perspektywy, jak na siebie patrzę, mam strasznie niezgrabny tyłek…

Chudy, wyglądający na przemęczonego mężczyzna odebrał telefon po czwartym dzwonku. Przetarł podkrążone oczy i odgarnął z czoła cienkie kosmyki mysiego koloru.

— James Crown — powiedział. — Słucham?

— Z tej strony Syb. Jest szef?

Wyprostował się w fotelu, słysząc znajomy głos wróżki.

— Zanim go obudzę, muszę zapytać. W skali od jeden do dziesięciu, jak ważne lub interesujące jest to, z czym dzwonisz?

— Jako że siedzicie bez żadnej sensownej roboty i użalacie się nad sobą, wszystko powinno was zaciekawić — stwierdziła Sybilla z nieukrywanym sarkazmem. — Z całym szacunkiem dla szefa. Ale niech wam będzie. Stawiam na mocną jedenastkę.

— Poczekaj moment.

Mężczyzna podniósł się ciężko i ruszył przez opustoszałą willę. Wiekowe podłogi skrzypiały przy każdym kroku, choć grube dywany wygłuszały nieco pieśń starych desek. Wreszcie dotarł do masywnych drzwi. Wiedział, że „szef” nigdy nie sypia o tej porze. Prawdopodobnie nigdy nie sypiał. Zapukał i wszedł do wyłożonego wiśniową boazerią gabinetu.

— Dzwoni Syb — powiedział do siedzącej w głębokim fotelu postaci. — Ma…

Szef przerwał mu w pół zdania, podnosząc dłoń w jasnej skórzanej rękawiczce.

— Nareszcie… — Przyłożył podaną mu słuchawkę do ucha. — Tu Kindred.

Wróżka wzięła głęboki oddech. Miała sporo do powiedzenia.

— Mam tu w mieście dziewczynę, która ucieka przed śmiercią. Przepraszam, uciekła przed śmiercią. Nastąpiła częściowa reakcja na złamanie przepowiedni i rozszczepiła się jej dusza. Wyobrażasz sobie? Świadoma bilokacja, a ona martwi się o to, że z perspektywy bi ma nierówne pośladki…

Kindred zachichotał, wprawiając w zdumienie wciąż stojącego obok towarzysza.

— W każdym razie to kwestia czasu, nim Pani Śmierć się o nią upomni, a ty masz talent do gmatwania ludzkich losów — dodała jasnowidzka. — Nie tylko ludzkich, z tego, co wiem. Myślę, że Maria to gra warta świeczki…

— Pozwolisz, że sam to ocenię. — Kindred przerwał jej tonem ostrzejszym niż zamierzał. — Mieszkasz tam, gdzie ostatnio?

— Tak.

— Ta cała Maria jest w twoim zasięgu?

— Można tak uznać… — przyznała niepewnie Sybilla, czując nadchodzące kłopoty.

— Utrzymaj ją przy życiu — zażądał Kindred. — Już tam jedziemy, ale trochę nam to zajmie.

— Jak niby mam to zrobić? — Głos wróżki wyrażał skrajną rezygnację. — Barykady mam ustawić? Przeciwko ostatecznej bogini? Gdzie niby? U siebie w kuchni? To nie jest coś, co da się załatwić przy pomocy solnego kręgu i oczyszczania szałwią.

Mężczyzna wzruszył ramionami, natychmiast zdając sobie sprawę, że rozmówczyni, nawet wróżka, mogła tego nie zauważyć.

— Wszystko mi jedno, byle skutecznie — powiedział. — W końcu parasz się niejednym rodzajem magii. Będziemy za dwa dni. Musimy dojechać z pieprzonej Kanady.

— Byłoby szybciej, gdybyś wsiadł w samolot! — burknęła wróżka.

— Dobrze wiesz, że nie mogę latać — przypomniał jej gorzko Kindred.

Odłożył słuchawkę i popatrzył na chudego towarzysza.

— Pakuj się. Wyruszamy jeszcze dziś.

James zerknął na zegarek. W środku nocy? Westchnął i bez słowa ruszył po walizki. W końcu pan każe, sługa musi…

Zaraz po rozmowie z Kanadą Sybilla ponownie zadzwoniła do Marii.

— Mam dobrą i złą wiadomość — zaczęła, po czym przerwała, słysząc jakiś łomot. — Co się tam dzieje?

— Krzesło się pode mną złamało — burknęła Maria, rozcierając bolące plecy. — Takie porządne, drewniane, nie jakieś plastikowe gówno. Pojęcia nie mam, jak to się stało.

— Ach, czyli już się zaczęło — westchnęła wróżka z troską. — Obawiam się, że to jest ta zła wiadomość.

— Jak bardzo zła? — chciała wiedzieć Maria.

— Powiedz mi najpierw, kochanieńka, czy twoja dusza dotarła z powrotem do ciała?

— Chyba… tak — przyznała Maria z ostrożnym optymizmem. — Nie widzę w dwóch płaszczyznach, więc być może to akurat wróciło do normy. To o co chodzi z tą złą wiadomością? I czy ta dobra jest wystarczająco dobra?

Sybilla zastanowiła się. Jak miała delikatnie przekazać, że świat będzie próbował zabić Marię, by wyrównać rachunki, a ta dobra wiadomość brzmi: jeśli Maria przeżyje najbliższe kilka dni, to pojawi się potwór z piekła rodem, który co prawda ją uratuje, ale będzie chciał coś w zamian? Westchnęła głęboko. Nie, może jednak nie wspomni o Kindredzie. Jeszcze nie.

— Jak by ci to powiedzieć… — zaczęła zbolałym głosem wróżka, a Maria słuchała, patrząc jednocześnie na podejrzanie migającą lampę. To jej wyglądało na zwarcie. Niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze.

Od rozmowy z Sybillą minęły dwa dni, podczas których świat postanowił dobitnie i jednoznacznie przekazać Marii, że powinna zginąć. Nieco kłóciło się to z usłyszaną przez telefon radą wróżki, by dziewczyna nie umierała, bo problem niedługo zostanie rozwiązany.

Na pytanie Marii, jak ma nie umierać, Sybilla nie potrafiła odpowiedzieć.

— No… postaraj się — bąknęła i się rozłączyła.

Jak problem będzie rozwiązany? Tego Maria też się nie dowiedziała.

Dotarcie do wróżki było jednym z najbardziej traumatycznych i karkołomnych wyczynów w życiu Marii. Wpadające w niekontrolowany poślizg samochody, tracący panowanie nad rowerami rozszalali cykliści, potykający się rolkarze czy spadające z parapetów doniczki z kwiatami (poprzedzane przez cichnące „ups!” z wysokości któregoś piętra) to tylko kilka z rzeczy, jakie ją spotkały. To, że nigdzie z balkonu nie wypadł wielki, czarny fortepian, Maria uznała wręcz za obelgę, jakby nie zasłużyła na naprawdę widowiskowy koniec, o którym pisaliby w gazetach.

Kiedy więc w jednym kawałku (licząc tak ciało, jak i duszę) dotarła do domostwa jasnowidzki i zaryglowała za sobą drzwi, była roztrzęsionym, mocno poirytowanym kłębkiem nerwów. I dopiero gdy wróżka spytała ją, czy wszystko w porządku, Maria osłabiona osunęła się po ścianie i wybuchnęła niekontrolowanym płaczem.

— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, ściągając mnie tutaj — łkała. — Nawet sobie nie wyobrażasz, co mnie przez ostatnie dni spotkało, chociaż wcale nie ruszałam się z domu!

— To dlatego — odpowiedziała ostrożnie wróżka — że los mógł się ciutkę zirytować przez moje ostrzeżenie.

— Ciutkę? Ciutkę?! — krzyknęła Maria. — Płonące w ścianie kable, lampa spadająca do wanny, ulatniający się gaz, wypadające z zawiasów okno i coś, co wyglądało jak trutka na szczury w czekoladzie! — wyliczała dziewczyna, u której silna potrzeba przeżycia przesunęła na dalszy plan kwestie studiów czy robienia kariery. — Mam wymieniać dalej? Normalnie ledwo uniknęłam napadu i to tylko dlatego, że kilka miesięcy temu zaczęłam ćwiczyć biegi i nosić buty na płaskim obcasie…

— Wystarczy. — Męski głos przerwał litanię Marii w pół słowa. Ta odwróciła się wystraszona, po czym, gdy stwierdziła, że elegancki mężczyzna w korytarzu nie jest zamaskowany i uzbrojony, spytała nieufnie:

— A ty co za jeden?

— To Kindred — przedstawiła gościa wróżka. — Jeśli ktoś ma ci pomóc, to właśnie on. A w ogóle gdzie się podział ten drugi? — spytała.

— Spiera ze spodni ziemię cmentarną — odpowiedział Kindred. — Maria, tak? Może przejdziemy do jakiegoś sensowniejszego pomieszczenia i porozmawiamy? Mam dla ciebie propozycję, którą… no, nierozsądnie będzie odrzucić.

Maria westchnęła i odruchowo przesunęła się po ścianie w bok, kiedy ciężki metalowy wieszak przewrócił się z hukiem na podłogę. Minął ją o włos, tłukąc hakami w miejsce, gdzie przed chwilą siedziała. Nieznajomy z uznaniem pokiwał głową.

— Zamieniam się w słuch — oświadczyła Maria, wstając i podążając za postawnym mężczyzną w sile wieku.

Już po chwili znaleźli się w pachnącym kadzidełkami saloniku.

— Ta fiolka uratuje ci życie — powiedział Kindred i położył na drewnianym stoliku podłużny, szklany przedmiot z ciemnobrunatną zawartością. — Ale…

Blondynka, nie wyciągając dłoni po upragniony przedmiot, rzuciła:

— Zamierzałam być prawniczką. Tfu, nadal zamierzam! — poprawiła się szybko. — Wiedziałam, że będzie jakieś „ale”. O co chodzi?

— Widzę, że trafiłem na człowieka interesu. — Mężczyzna uśmiechnął się jedną stroną ust. Za jego plecami, w niedużej łazience, słychać było szum wody i ciche przekleństwa. — Podaruję ci dalsze życie, ale to będzie też nowe życie. Dołączysz do mnie i będziesz realizować powierzane ci zadania. Możesz mnie nienawidzić, ważne, żebyś mnie słuchała.

— Co to za zadania? — spytała. — Jeśli prowadzisz jakiś dom publiczny, zapomnij, chyba jednak wolę umrzeć.

— Polujemy na demony i wysyłamy je z powrotem do piekła.

Maria parsknęła śmiechem.

— Okej, jasne, to rozluźniło atmosferę. A tak na-prawdę?

— Polujemy na demony. I wysyłamy je do piekła — powtórzył Kindred. — Właściwie to do Dominium, ale dla jasności używam ludzkiej nazwy.

— Chyba naoglądałeś się za dużo filmów, panie Constantine… — Maria splotła ramiona na piersi.

— Kindred — poprawił tamten, nie wyłapując nawiązania. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Dziewczyna czujnie obserwowała powiększające się pęknięcie na suficie, które – a jakże – sunęło w jej stronę. I ciężkiego z wyglądu żyrandola.

— Syb, lampa! — zawołał Kindred, sięgając po poduszkę i zabierając fiolkę ze stolika. Potem wstał. — Widzę, że nie mamy o czym rozmawiać.

Rzucił ozdobny wałek z frędzlami na stolik w momencie, gdy żyrandol zachybotał się niebezpiecznie i na podłogę posypał się tynk. Wróżka wpadła do pokoju i z rozmachem dorzuciła jeszcze dwie makatki oraz koc. Wyglądało na to, że wiele potrzeba, by ją porządnie zdziwić lub wyprowadzić z równowagi.

— Zaraz, ty tak serio? — zaniepokoiła się Maria. — Wolę demony niż burdel. Ale ja się na tym w ogóle nie znam, chyba że mam im wytoczyć proces. Jak długo ta umowa miałaby obowiązywać?

Kindred uważniej przyjrzał się zgrabnej blondynce. Interesujące. Ale co ma jej niby powiedzieć? Że to dożywocie, przy czym trwa ono zwykle o wiele krócej, niż wskazywałaby nazwa?

— Do mojej lub twojej śmierci — odpowiedział.

Żyrandol oderwał się od sufitu i – ciągnąc za sobą zwój trzaskających kabli i sypiąc starym gipsem – upadł na przygotowaną wcześniej stertę materiału. Sybilla zakaszlała, ręką próbując rozwiać białoszarą chmurę.

— Zgoda. — Przez kurz i unoszący się w pomieszczeniu pył Kindred nawet nie zauważył, kiedy Maria chwyciła go za dłoń w rękawiczce i potrząsnęła nią gwałtownie. — Jak do śmierci, to i tak mam fory. W sumie teoretycznie jestem już martwa. Wiesz, błąd w systemie. Od kilku dni egzystuję w pożyczonym czasie.

Do pokoju wpadł zaskoczony mężczyzna z mokrymi plamami na wysokości kolan.

— Co tu się stało?! — zawołał.

Kindred uśmiechnął się, tym razem szeroko. Choć nie wyglądał przez to sympatyczniej. Raczej jak dobrze odżywiony doberman, który właśnie dostrzegł przed sobą puchaty i wciąż żywy deser.

— Zgoda.