Arsène Lupin. Inspektor Victor - Maurice Leblanc - ebook + audiobook

Arsène Lupin. Inspektor Victor ebook i audiobook

Leblanc Maurice

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Głównym bohaterem jest urzędnik policyjny, inspektor Victor Hautin z brygady obyczajowej. Dość niezwykle staje się on świadkiem napadu i rozpoczyna poszukiwania skradzionych obligacji obronnych z banku w Strasburgu. Niebawem okazuje się, że złodziej okrada złodzieja i obligacje ciągle uciekają dzielnemu inspektorowi. Przypuszczalnie ich kradzież ma związek z nowymi działaniami Arsène’a Lupina. Pojedynek inspektora Victora ze słynnym włamywaczem staje się w końcu nieunikniony. Kto wygra tę walkę?

Maurice Marie Émile Leblanc (ur. 11 grudnia 1864 w Rouen, zm. 6 listopada 1941) – francuski pisarz i nowelista, autor cyklu powieści kryminalnych, których bohaterem jest Arsène Lupin – dżentelmen-włamywacz. W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 33 min

Lektor: Kamil Pruban
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maurice Leblanc

Arsène Lupin

Inspektor Victor

LIND & CO

LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Arsène Lupin. Inspektor Victor

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2024

Tłumaczenie: Wiktor Zieliński

Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz

Grafika na okładce: robert_em © Unsplash

Copyright © dla tej edycji:

Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2024

ISBN 978-83-67978-48-4

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Nim dzięki kradzieży obligacji obrony narodowej, podwójnemu zabójstwu księdza Lescota i Élise Masson oraz niestrudzonej walce z Arsène'em Lupinem okrył się sławą, inspektor Victor z brygady obyczajowej był policyjnym wygą, zręcznym, przebiegłym, gburowatym i nieznośnym, który wykonywał swoją pracę w charakterze amatora, kiedy „miał na to ochotę”: jego osobliwe procedury i nad wyraz wymyślne maniery prasa miała okazję wytknąć. Do prefekta dotarły pewne skargi, oto poufna notatka, którą przekazał mu pan Gautier, dyrektor organów ścigania, który nigdy nie omieszkał udzielić wsparcia swojemu protegowanemu:

„Inspektor Victor, którego prawdziwe nazwisko brzmi Victor Hautin, jest synem prokuratora zmarłego w Tuluzie czterdzieści lat temu. Victor Hautin spędził część swojego życia w koloniach. Znakomity urzędnik państwowy, odpowiedzialny za najdelikatniejsze i najniebezpieczniejsze misje, często był odwoływany na skutek skarg składanych na niego przez mężów, których żony uwodził, lub ojców, których córki porywał. Skandale te uniemożliwiły mu ubieganie się o wysokie stanowiska w administracji.

Z biegiem lat stawał się coraz spokojniejszy, odziedziczył niezłą fortunę, ale jako że pragnął wypełnić sobie czas wolny, polecił mi go mój mieszkający na Madagaskarze kuzyn, darzący Victora Hautina wielkim szacunkiem. Istotnie, pomimo wieku, nadmiernej niezależności i drażliwego charakteru, pozostaje cennym pomocnikiem, dyskretnym, pozbawionym ambicji i nie zaprzątającym sobie głowy roszczeniami: jego usługi bardzo sobie cenię".

Szczerze mówiąc, kiedy powstawała ta notatka, reputacja Victora nie wykraczała poza wąskie grono jego szefów i współpracowników. Do jej wyeksponowania trzeba było niezwykłej, groźnej postaci Arsène'a Lupina, która wyrosła nagle na jego drodze, mając nadać mrocznej sprawie obligacji obrony narodowej szczególne znaczenie i wzbudzić wokół niej zainteresowanie. Zdawałoby się, że cechy starego inspektora, niezwykłe same w sobie, zostały w pełni wykorzystane przez niesamowitego przeciwnika, którego zgotowały mu okoliczności.

To właśnie przebiegła ognista, nieprzejednana, nienawistna walka, którą prowadził, najpierw w cieniu, potem w świetle dnia, i nieoczekiwany zwrot, do którego doprowadziła ta sprawa, podniósł prestiż Lupina i rozsławił imię Victora z brygady obyczajowej na cały świat.

Rozdział pierwszy

BIEGNIJ, FRETKA, BIEGNIJ…[1]

I

W to niedzielne popołudnie Victor z brygady obyczajowej wszedł do Ciné-Balthazar całkowitym przypadkiem. Fałszywy trop zatrzymał go około czwartej na popularnym bulwarze Clichy. Aby uniknąć jarmarcznego tłoku, usiadł na tarasie kawiarni i, sięgnąwszy po wieczorną gazetę, przeczytał następujący wpis:

W ostatnich dniach stwierdzono, że słynny włamywacz Arsène Lupin, który po kilku latach milczenia powrócił na języki, był widziany w ubiegłą środę w jednym z miast na wschodzie. Z Paryża posłano inspektorów. Podobno po raz kolejny udało mu się wyrwać z policyjnego uścisku.

– Drań! – mruknął Victor, jak surowy policjant, który traktuje przestępców jak osobistych wrogów i zwraca się do nich w słowach pozbawionych uprzejmości.

To właśnie wtedy, w dość złym humorze, schronił się w kinie, gdzie na drugi spektakl wyświetlano bardzo popularny film detektywistyczno-przygodowy. Miejsce miał na bocznym balkonie. Przerwa dobiegała końca. Victor jęknął, nagle rozwścieczony swoją decyzją. Co on tu robił? Miał wychodzić, wstawał już, gdy zobaczył oddaloną o kilka metrów, siedzącą samotnie w boksie, niezwykle piękną kobietę o bladej twarzy i płowych włosach przyozdobionych czerwoną przepaską. Była jedną z tych godnych podziwu istot, ku którym zwracają się wszystkie pary oczu, chociaż nie starała się przyciągać uwagi ani postawą, ani żadnym paradnym gestem.

Victor został. Zanim w pokoju zapanowała ciemność, zdążył spostrzec płowy odblask przepaski i metaliczny błysk jasnych oczu, i nie przejmując się tym, że ekstrawaganckie przygody filmowe miały go wynudzić, czekał do końca.

Nie dlatego, że był jeszcze w wieku, w którym uważa się, że można się podobać. Nie. Dobrze znał swoją skrzywioną twarz, cierpki oddech, szorstką skórę i siwiejące skronie, krótko mówiąc, cały surowy zestaw byłego chorążego kawalerii, który przekroczył pięćdziesiątkę i próbował nadać elegancji ubraniu zbyt obcisłemu w talii i trącącemu konfekcją. Kobiece piękno było jednak widokiem, którym nie mógł się nasycić, który ożywiał w nim najlepsze emocje jego życia. Poza tym kochał swoją pracę, a niektóre obrazy sprawiały, że chciał odkryć, co tajemniczego, co tragicznego, a czasem wręcz nieskończenie prostego kryły.

Kiedy zapalono lampy i kobieta stanęła w pełnym świetle, spostrzegł, że była wysoka, dystyngowana i dobrze ubrana, co tylko go zachęciło. Chciał przyjrzeć się jej i dowiedzieć się więcej. Poszedł więc za nią, tak z ciekawości, jak i powodowany przyczynami zawodowymi. Jednak gdy zbliżał się już, pod balkonem, wśród tłumu widzów, którzy wylegli na zewnątrz, wybuchła nagła wrzawa. Podniosły się okrzyki. Męski głos zaryczał:

– Złodziejka! Zatrzymać ją! Okradła mnie!

Elegancka dama pochyliła się nad orkiestrą. Victor również. W centralnym przejściu niski, gruby młodzieniec gestykulował żywo, jego twarz wykrzywiła się w grymasie i usilnie starał się przebić przez stłoczone wokół niego szeregi. Osoba, do której próbował dotrzeć, wskazywana wyciągniętym palcem, musiała być dość daleko, bo ani Victor, ani nikt z widzów nie zauważył, by ktoś salwował się ucieczką. Jegomość krzyczał jednak, dyszał, stawał na palcach, parł do przodu łokciami i ramionami:

– Tam! Tam! Wychodzi przez drzwi… Czarne włosy… Czarne ubranie… Kapelusz…

Dusił się, nie mogąc podać żadnych informacji, które pozwoliłyby zidentyfikować kobietę. W końcu tak gwałtownie porozpychał tłum, że udało mu się wywalczyć sobie drogę i przeskoczyć do holu, do dużych otwartych drzwi.

Tam dołączył do niego Victor, który nie zwlekał już z zejściem z balkonu i usłyszał, jak ten wołał jeszcze:

– Złodziejka! Zatrzymać ją!

Na zewnątrz bębniły wszystkie orkiestry jarmarku, a cień zapadającego wieczoru jarzył się jasnością aż wibrującą od kurzu. Ogarnięty paniką, straciwszy zapewne z oczu uciekinierkę, młody człowiek na dwie lub trzy sekundy zamarł na chodniku, szukając jej wzrokiem, to po prawej, to po lewej, to przed sobą. Musiał ją dostrzec i ruszył nagle w stronę placu Clichy, wślizgując się między samochody i tramwaje.

Już nie krzyczał, biegł bardzo szybko, podskakując co nie raz, jakby miał nadzieję, że złapię tę, która go okradła, wśród setek spacerowiczów. Miał jednak wrażenie, że oprócz niego z kina biegnie ktoś jeszcze, prawie u jego boku, i to musiało go zachęcić, bo zwiększył prędkość.

Jakiś głos zapytał:

– Widzi ją pan jeszcze? Jak, do diabła, jeszcze ją pan widzi?

Nie mogąc złapać tchu, wydusił:

– Nie… Już jej nie widzę. Ale musiała skręcić tutaj…

Ruszył znacznie spokojniejszą uliczką, na której nie sposób było dostrzec kobiety poruszającej się szybciej od reszty spacerowiczów.

Na skrzyżowaniu nakazał:

– Proszę skręcić w prawo… Ja w tę. Spotkamy się na końcu… Drobna brunetka, ubrana na czarno…

Nie zdążył jednak zrobić nawet dwudziestu kroków wybraną drogą, gdy, zdyszany, chwiejnie oparł się o ścianę i dopiero wtedy uświadomił sobie, że jego towarzysz nie usłuchał go, a serdecznie wspierał w porażce.

– Jak to! Jak to! – rzucił ze złością. – Nadal pan tu jest? Poleciłem panu…

– Tak – odpowiedział drugi. – Ale od placu Clichy wydaje mi się, że porusza się pan przypadkowo. Jestem przyzwyczajony do takich historii. Czasem idzie się szybciej, nie ruszając się z miejsca.

Młody człowiek przyjrzał się tej uczynnej postaci, która, o dziwo, mimo podeszłego wieku, nie wydawała się zdyszana po biegu.

– Ach! – powiedział ponuro – Jest pan przyzwyczajony?

– Tak, jestem z policji… Inspektor Victor…

– Jest pan z policji? – powtórzył młody człowiek z roztargnieniem, wlepiając w niego wzrok. – Nie widziałem nigdy nikogo z policji.

To był dla niego przyjemny, czy nieprzyjemny widok? Wyciągnął rękę do Victora i podziękował mu.

– Do widzenia… Był pan bardzo uprzejmy…

Odchodził już, ale Victor go powstrzymał.

– A ta kobieta? Ta złodziejka?

– To nie ma znaczenia… Znajdę ją…

– Mogę się panu przydać. Proszę o jakieś wskazówki.

– Wskazówki? Jakie? Musiałem się pomylić.

Zaczął iść szybciej. Inspektor podążył za nim równie żywym tempem, a ponieważ jegomość wydawał się bardziej skory do przerwania rozmowy, przylgnął do niego tym ściślej. Już nie rozmawiali. Młody człowiek zdawał się spieszyć, by osiągnąć cel, którym nie było jednak schwytanie złodzieja, bo poruszał się w sposób niewątpliwie przypadkowy.

– Wejdźmy tutaj – oznajmił inspektor, prowadząc go za ramię do wejścia na parterze, oznaczonego czerwoną latarnią i napisem: POLICJA.

– Tutaj? Ale po co?

– Musimy porozmawiać, a nie jest to wygodne na środku ulicy.

– Oszalał pan! Proszę mnie zostawić w spokoju! – zaprotestował nieznajomy.

– Nie oszalałem i nie zamierzam zostawić pana w spokoju – odparł Victor, tym bardziej rozeźlony, że zaniechał działań związanych z pięknością z kina.

Nieznajomy stawiał opór, zadał cios, otrzymał dwa, a w końcu pokonany, poskromiony, został wepchnięty do pomieszczenia, w którym zebrało się około dwudziestu umundurowanych funkcjonariuszy.

– Victor z brygady obyczajowej – oznajmił inspektor, wchodząc do środka. – Muszę zamienić z tym panem kilka słów. Nie przeszkadza to panu, brygadierze?

Nazwisko Victora, znanego w kręgach policyjnych, wywołało ciekawskie poruszenie. Brygadier natychmiast oddał się do jego dyspozycji, a Victor pokrótce wyjaśnił mu sprawę. Młody człowiek zwalił się na ławkę.

– Duszno, co? – wykrzyknął Victor. – Dlaczego więc biegał pan jak szalony? Od razu stracił pan z oczu swoją złodziejkę. Co zatem, uciekał pan?

Drugi zjeżył się:

– A czy to pańska sprawa? Mam chyba prawo gonić, za kim chcę, do diabła.

– Nie ma pan prawa robić skandalu w miejscu publicznym, tak samo jak na kolei nie ma pan prawa wszczynać alarmu bez poważnego powodu…

– Nikomu nic złego nie zrobiłem.

– Owszem, mi. Byłem na bardzo ciekawym tropie. A zresztą, cholera… Pańskie dokumenty.

– Nie mam.

Nie trwało to długo. Victor dość obcesowo przeszukał kurtkę jeńca, chwycił jego portfel, przejrzał go i wymamrotał:

– To pańskie nazwisko, Alphonse Audigrand? Alphonse Audigrand… Zna go pan, brygadierze?

Ten ostatni poradził:

– Można przedzwonić…

Victor podniósł słuchawkę, zapytał o prefekturę, poczekał, a potem powiedział:

– Halo… Z wydziałem dochodzeń kryminalnych, proszę… Halo, czy to pan, Lefébure? Tu Victor, z obyczajowej. Proszę mi powiedzieć, Lefébure, mam tu pana Audigranda, nie sprawia nazbyt katolickiego wrażenia. Kojarzy pan to nazwisko? No? Co? Tak, Alphonse Audigrand… Halo… Telegram ze Strasburga? Proszę mi go przeczytać… Doskonale… Doskonale… Tak, mały grubasek z wąsami… No i proszę… Kto dyżuruje w biurach? Hédouin? Główny inspektor? Proszę mu przekazać, żeby przyszedł po naszego człowieka na stację przy rue des Ursins. Dziękuję.

Rozłączywszy się, zwrócił się do Audigranda:

– Paskudny interes! Jesteś pracownikiem Wschodniego Banku Centralnego i zaginąłeś w zeszły czwartek, w dniu, w którym skradziono dziewięć obligacji obrony narodowej. Niezła sumka, dziewięćset tysięcy franków! To oczywiście ten łup zwinęli ci wcześniej w kinie. Kto to był? Co to za złodziejka?

Audigrand wybuchnął płaczem, nie mając siły się bronić, i wyznał głupio:

– Poznałem ją przedwczoraj w metrze… Wczoraj zjedliśmy razem obiad i kolację. Dwa razy widziała, jak chowam do kieszeni żółtą kopertę. Dzisiaj, w kinie, ciągle się nade mną pochylała, całowała mnie…

– W kopercie znajdowały się obligacje?

– Tak.

– Jak nazywa się ta kobieta?

– Ernestine.

– Ernestine, i co dalej?

– Nie wiem.

– Ma rodzinę?

– Nie wiem.

– Pracuje?

– Jest maszynotypistką.

– Gdzie?

– W składzie chemicznym.

– Położonym w?

– Nie wiem. Spotykaliśmy się w okolicach Madeleine.

Szlochał tak bardzo, że nie sposób było go zrozumieć. Victor, który nie musiał wiedzieć już nic więcej, wstał, uzgodnił z brygadierem, że nie należy zaniedbać żadnych środków ostrożności, i poszedł na kolację.

Pan Audigrand już się dla niego nie liczył. Żałował nawet, że zajął się nim i stracił przez to kontakt z damą z kina. Piękna istota, i jakże tajemnicza! Dlaczego, u licha, ten głupiec Audigrand wtrącił się między nią a Victora, który tak lubił piękne, nieznane kobiety i pasjonował się rozszyfrowywaniem tajemnic ich egzystencji?

II

Victor mieszkał w dzielnicy Ternes w małej, wygodnej kwaterze, gdzie usługiwała mu stara służąca. Jako posiadacz pokaźnej sumy pieniędzy o niezwykle niezależnym charakterze oraz zapalony podróżnik, bardzo dobrze czuł się w prefekturze: cieszył się dużym szacunkiem, choć uważano go też za oryginała i raczej okazjonalnego współpracownika niż zatrudnionego podlegającego zwykłym zasadom. Jeśli jakaś sprawa go nużyła, nic na świecie, ani rozkaz, ani groźba, nie zmusiłyby go do zajęcia się nią. Jeśli jakaś go interesowała, podejmował się jej, doprowadzał do granic możliwości, a rozwiązanie przedstawiał dyrektorowi policji sądowej, swojemu przełożonego. I nigdy więcej o nim nie słyszano.

Nazajutrz, w poniedziałek, przeczytał w gazecie relację z aresztowania, złożoną przez inspektora Hédouina. Bogactwo szczegółów przeraziło go, ponieważ uważał, że dobre działania policyjne winno się wykonywać dyskretnie, i z pewnością przeszedłby do innych zajęć, gdyby ta sama gazeta, wspominając o przejeździe Arsène'a Lupina przez jakieś miasto na wschodzie, nie uświadomiła mu, że miastem tym był sam Strasburg. A przecież obligacje skradziono w Strasburgu! To oczywiście zwykły zbieg okoliczności, bo przecież nie mogło być żadnego związku między tym idiotą Audigrandem a Arsène'em Lupinem. Lecz mimo to…

Natychmiast przejrzał książki telefoniczne, po południu zbadał zakłady chemiczne i przeszukał dzielnicę Madeleine. Dopiero o piątej odkrył niejaką Ernestine, maszynotypistkę z Comptoir Central de Chimie, przy rue du Mont-Thabor.

Zatelefonował do dyrektora, a odpowiedzi, jakie otrzymał, skłoniły go do natychmiastowego odwiedzenia zakładu. Udał się tam w pośpiechu.

Biuro mieściło się w niewielkich, ciasnych pomieszczeniach, oddzielonych od siebie cienkimi ściankami działowymi. Tuż po wejściu do gabinetu dyrektora spotkał się z żywym protestem.

– Ernestine Peillet, złodziejką! To miałaby być ta awanturniczka, o której ucieczce czytałem w porannych gazetach? Niemożliwe, inspektorze. Rodzice Ernestine są bardzo szanowani. Mieszka z nimi…

– Czy mógłbym zadać jej kilka pytań?

– Jeśli jakieś pan ma…

Przywołał urzędnika.

– Sprowadź pannę Ernestine.

Zgłosiła się mała osoba o dyskretnym wyglądzie, dość przyjazna. Jej twarz napięła się jak u człowieka, który w oczekiwaniu na najgorsze przybrał nieugiętą postawę.

Ta marna fasada momentalnie legła w gruzach, gdy Victor zapytał ponurym tonem, co zrobiła z żółtą kopertą skradzioną poprzedniego dnia towarzyszowi z kina. Nie stawiając oporu większego niż pan Audigrand, zemdlała, osunęła się na krzesło, szlochając i jąkając:

– To kłamstwo… Zobaczyłam na ziemi żółtą kopertę… Podniosłam ją i dopiero dziś rano, z gazety, dowiedziałam się, że mnie oskarża…

Victor wyciągnął dłoń.

– A koperta? Ma ją pani przy sobie?

– Nie. Nie wiedziałam, gdzie znaleźć tego jegomościa. Jest na moim biurku, obok maszyny do pisania.

– Chodźmy – zarządził Victor.

Wyprzedziła go. Zajmowała kąt otoczony siatką i parawanem. Ze skraju stołu podniosła plik listów i przybrała zaskoczony wyraz twarzy. Rozłożyła papiery w gorączkowym geście.

– Nie ma – powiedziała oszołomiona. – Już jej nie ma.

– Niech nikt się nie rusza – rozkazał Victor kilkunastu pracownikom, kręcącym się wokół nich. – Panie dyrektorze, czy kiedy do pana dzwoniłem, był pan sam w swoim biurze?

– Myślę, że… A może nie… Przypominam sobie, że była ze mną księgowa, pani Chassain.

– W takim razie mogła coś pojąć z wypowiedzianych słów – uznał Victor. – Dwukrotnie podczas naszej rozmowy zwracał się pan do mnie per inspektorze i wymówił imię panny Ernestine. Pani Chassain wiedziała z gazet, jak wszyscy inni, że podejrzewa się pannę Ernestine. Czy jest tu pani Chassain?

Jeden z pracowników odpowiedział:

– Pani Chassain zawsze wychodzi za dwadzieścia, żeby zdążyć na pociąg o szóstej. Mieszka w Saint-Cloud.

– Czy wyszła, kiedy dziesięć minut temu wezwałam maszynotypistkę do biura?

– Jeszcze nie.

– Widziała pani, jak wychodziła? – Victor zwrócił się do maszynotypistki.

– Tak – odpowiedziała panna Ernestine – Zakładała kapelusz. Gawędziłyśmy, ona i ja.

– I właśnie w tym momencie, wezwana do dyrekcji, wrzuciła pani żółtą kopertę pod te papiery?

– Tak. Do tego momentu trzymałam ją w gorsecie.

– Pani Chassain widziała ten ruch?

– Chyba tak.

Victor, spojrzawszy na zegarek, zebrał kilka szczegółów o pani Chassain, korpulentnej, rudowłosej czterdziestolatce w jabłkowozielonym swetrze, po czym wyszedł ze składu.

Na dole schodów natknął się na nadinspektora Hédouina, który dzień wcześniej przyjął Alphonse'a Audigranda. Ten wykrzyknął zdezorientowany:

– Jak to możliwe, że już tu pan jest, Victorze? Widział pan kochankę Audigranda? Pannę Ernestine?

– Tak, wszystko w porządku.

Nie przedłużając, wsiadł do taksówki i dotarł na czas przed pociągiem odjeżdżającym o szóstej. Na pierwszy rzut oka stwierdził, że w długim wagonie, w którym usiadł, żadna z pań nie nosiła jabłkowo-zielonego swetra.

Pociąg ruszył.

Wszyscy podróżni czytali wieczorne gazety. Niedaleko od niego dwoje z nich rozmawiało o żółtej kopercie i sprawie obligacji, a on ponownie zdał sobie sprawę z tego, jak wiele szczegółów już poznano.

Po piętnastu minutach dotarli do Saint-Cloud. Victor natychmiast skontaktował się z zawiadowcą stacji: wyjście pasażerów nadzorowano.

W pociągu było ich wielu. Kiedy rudowłosa pani, której jabłkowo-zielony sweterek wystawał spomiędzy klap szarego płaszcza, chciała przejść z książeczką abonencką w ręku, Victor powiedział do niej cicho:

– Proszę za mną, proszę pani… Policja kryminalna…

Kobieta podskoczyła, wymamrotała kilka słów i poszła za inspektorem i zawiadowcą stacji, który zaprowadził ich do swojego biura.

– Jest pani zatrudniona w Comptoir Commercial de Chimie – powiedział do niej Victor. – I przez nieuwagę wzięła pani żółtą kopertę, którą maszynotypistka Ernestine zostawiła obok swojej maszyny do pisania…

– Ja? – zapytała całkiem spokojnie. – To pomyłka, proszę pana.

– Będziemy zmuszeni do…

– Przeszukania mnie? Dlaczego nie? Jestem do pańskiej dyspozycji.

Była tak pewna siebie, że się zawahał. Lecz z drugiej strony, niewinna, czyż nie broniłaby się?

Poproszono ją, aby przeszła do pobliskiego pokoju z pracowniczką stacji.

Nie znaleziono przy niej żółtej koperty ani żadnych obligacji obrony.

Victor nie poddał się.

– Proszę podać mi swój adres – powiedział stanowczo.

Z Paryża nadjeżdżał kolejny pociąg. Nadinspektor Hédouin szybko wysiadł i od razu wpadł na Victora, który oznajmił cicho:

– Pani Chassain miała dość czasu, by umieścić kopertę w bezpiecznym miejscu. Gdyby wczoraj w prefekturze nie rozmawiano przy dziennikarzach, opinia publiczna nie dowiedziałaby się o istnieniu tej żółtej koperty wypełnionej fortuną, pani Chassain nie wpadłaby na pomysł jej kradzieży, a ja wyłowiłbym ją z gorsetu Ernestine. Oto powinność policjanta na publicznym stanowisku.

Hédouin zaprotestował. Victor kontynuował jednak:

– Proszę pozwolić, że podsumuję. Audigrand, Ernestine, Chassain… oto troje czających się na łup amatorów, wyeliminowanych w ciągu dwudziestu czterech godzin. Czas na czwartego.

Pociąg do Paryża odjeżdżał. Zajął swoje miejsce, pozostawiając na peronie inspektora Hédouina, oszołomionego przełożonego.

III

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Jest to refren związany z tradycyjną grą w fretkę. W rzeczywistości wyrażenie „Il court, il court, le furet” jest używane lub gwizdane, aby wskazać w sposób żartobliwy i komiczny, że ktoś zmusza kogoś do szukania jakiegoś przedmiotu lub pomysłu, lub że zmusza kogoś do wykonania niepotrzebnej czynności.