Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Międzygwiezdni bohaterowie wracają w drugiej odsłonie bestselleru New York Timesa: Cyklu Aurory.
Zacznijmy od złej wiadomości: starodawne zło – wiecie, standardowe zagrożenie gotowe pożreć wszelkie życie w całej Galaktyce – zostanie wkrótce uwolnione.
A dobra wiadomość? Drużyna 312 jest w gotowości i rusza na ratunek. Muszą tylko wcześniej zająć się pewnym drobiazgiem.
Szokujące odkrycie, napady na banki, tajemnicze dary, niestosownie obcisłe stroje i epicka kosmiczna bitwa zadecydują o losach najbardziej niezapomnianych bohaterów Legionu Aurory.
A być może też o losach całej Galaktyki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 509
Co powinniście wiedzieć
►Tom 1: Aurora. Przebudzenie
▼Obsada
Aurora Jie-Lin O’Malley – Dziewczyna spoza czasu. Ponad dwieście lat temu Aurora wyruszyła z Terry razem z dziesięcioma tysiącami innych kolonistów na Octavię III. Jej statek, Hadfield, zaginął w przestrzeni między wymiarami zwanej Fałdą i został odnaleziony wieki później przez kadeta Legionu Aurory, Tylera Jonesa.
Aurora jako jedyna przeżyła.
Po tym, jak została uratowana, Aurora zaczęła mieć prorocze sny i przejawiać zdolności telekinetyczne. Ucieczka z drużyną 312, prawdziwą zbieraniną wyrzutków, doprowadza ją ostatecznie z powrotem na Octavię III. Odkrywa, że planeta, która miała stać się jej domem, jest tak naprawdę światem-wylęgarnią dla Ra’haam, pradawnej jedni, składającej się z milionów zasymilowanych form życia, pogrążonej we śnie pod płaszczem planety.
Aurora odkrywa także, że jej moce to dar od tajemniczej rasy zwanej Eshvaren, która pokonała Ra’haam wiele eonów temu. Wiedząc, że ich starodawny wróg pewnego dnia znowu spróbuje pochłonąć Galaktykę, Eshvarenowie ukryli w Fałdzie broń zdolną pokonać Ra’haam i uruchomili ciąg wydarzeń, żeby stworzyć „Zapalnik” do tej broni.
Aurora odkryła, że to ona jest tym Zapalnikiem.
Auri jest drobnej postury, ale nadrabia to animuszem. Nadal szuka swojego miejsca w nowym czasie i w Galaktyce, ale stoi murem za Legionistami Aurory, którzy ją przygarnęli.
Ma czarne krótko obcięte włosy i białe pasemko w grzywce; jest pół Irlandką i pół Chinką. Jej prawa tęczówka stała się biała i płonie jasno, gdy Aurora posługuje się swoimi mocami.
Tyler Jones – Złoty Chłopak. Tyler wstąpił do Legionu Aurory, gdy miał trzynaście lat, po śmierci ojca, Jericho Jonesa. W Akademii przygotowywał się do roli Alfy; chciał poświęcić swoje życie utrzymywaniu galaktycznego pokoju i porządku. Jednak po uratowaniu Aurory w Fałdzie został zmuszony stanąć na czele grupki wyrzutków, nieudaczników i przypadków dyscyplinarnych – drużyny 312 Legionu Aurory.
Odkąd Tyler i jego drużyna zostali schwytani przez Globalną Agencję Wywiadowczą na pokładzie stacji górniczej Sagan, byli zmuszeni uciekać przed rządem terrańskim. Po wylądowaniu na objętej kwarantanną Octavii III Tyler i jego towarzysze odkrywają starożytny spisek, który zagraża wszystkim inteligentnym rasom w Galaktyce. Wygląda na to, że tylko nieudacznicy z drużyny 312 mogą powstrzymać zagrożenie.
Ty jest urodzonym przywódcą i genialnym taktykiem, ale według jego siostry „nie rozpoznałby dobrej zabawy, nawet gdyby najechała na jego planetę”. Jest tak pewny siebie, że wręcz arogancki, ale zwykle jego wiara w siebie nie jest bezpodstawna.
Ma niebieskie oczy, potargane blond włosy i dołeczki, które mogą spowodować eksplozję jajników w promieniu trzydziestu kroków.
Kaliis Idraban Gilwraeth – Outsider. Kaliis to jeden z nielicznych Syldran, którzy wstąpili do Legionu Aurory od czasu końca wojny między Ziemią i Syldrą. Jest członkiem Ligi Zbrojnych – syldrańskiej kasty wojowników. Jego straszliwe umiejętności w walce sprawiły, że był stworzony do specjalności Czołgów w Akademii. Mimo to wszyscy od niego stronili i dlatego wylądował w drużynie 312.
Po spotkaniu z Aurorą Kal natychmiast odkrył, że znalazł się pod wpływem Przyciągania – niewiarygodnie silnego syldrańskiego instynktu godowego. Nie chciał stawiać Aurory w trudnej sytuacji ani narzucać jej związku, którego natury nie mogłaby w pełni zrozumieć, więc postanowił opuścić drużynę. Kiedy jednak Aurora wyznała mu swoje uczucia, zdecydował się zostać i poświęcić się ochronie swojej be’shmai (ukochanej).
Kal nieustannie musi walczyć ze swoimi instynktami wojownika, a jego walka z tak zwanym Wewnętrznym Wrogiem sugeruje istnienie czegoś mrocznego w jego przeszłości, czego jeszcze nie ujawnił. Kal jest mistrzem w ponurej zadumie. Naprawdę mógłby to robić zawodowo.
Ma śliczne jak marzenie fiołkowe oczy, oliwkową skórę i długie, srebrne włosy. O kościach policzkowych nie będę nawet wspominać.
Scarlett Jones – pożeraczka serc. Siostra bliźniaczka Tylera, starsza od niego o trzy minuty i trzydzieści siedem i cztery dziesiąte sekundy. Zaciągnęła się do Legionu Aurory razem z bratem nie z powodu umiłowania prawa i porządku, ale żeby upilnować brata przed kłopotami. Jako swoją specjalność wybrała dyplomację i obijała się w Akademii bardziej niż jakikolwiek inny kadet w historii uczelni, ale ma niemal szósty zmysł, jeśli idzie o wyczuwanie, co inni brali za coś, dzięki czemu okazała się genialną Twarzą.
Scarlett ma czarny pas w sarkazmie. Jest co prawda roztrzepana, ale i nadzwyczajnie inteligentna, potrafi błyskawicznie rozgryźć dowolną sytuację/kulturę/otoczenie, a dzięki temu wpasować się bez mała idealnie w dowolny scenariusz. Nawiasem mówiąc, dzięki temu jest też kopalnią ciekawostek na każdy temat.
Scar jest blada, posągowo piękna i ma płomiennie rude, przycięte asymetrycznie włosy. Nigdy nie była w związku, który trwał dłużej niż siedem tygodni i sznur złamanych serc, jaki ciągnie się za nią, jest długi jak moja ręka.
Gdybym miał rękę, rzecz jasna.
Finian de Karran de Seel – mądrala. Finian jest Betraskaninem i genialną złotą rączką, którego uszczypliwość i dalekie od ideału umiejętności społeczne sprawiają, że ze wszystkich Macherów na swoim roku w Akademii został wybrany jako ostatni.
Jako dziecko Finian padł ofiarą zarazy lysergijskiej i co prawda nie umarł, ale choroba w ogromnym stopniu pozbawiła go zdolności poruszania się. Odesłano go z Traska na stację kosmiczną, żeby mógł żyć w środowisku pozbawionym grawitacji razem z trzecimi dziadkami. Wykorzystał swoje zdolności techniczne, żeby skonstruować sobie egzoszkielet, który nosi przez cały czas. Egzoszkielet pozwala mu poruszać się bez niczyjej pomocy i zawiera szereg przydatnych narzędzi i urządzeń.
Finian ukrywa swój brak pewności za murem cynizmu. Jak wszyscy przedstawiciele jego rasy ma jasną skórę i włosy, nosi czarne szkła kontaktowe, by chronić oczy przed promieniowaniem ultrafioletowym.
NIE, bynajmniej nie podkochuje się bez wzajemności w Scarlett Jones, ale miło, że pytacie. Wszelkie plotki, że uznałby jej brata za jak najbardziej satysfakcjonującą nagrodę pocieszenia, to także nie wasza sprawa.
Zila Madran – przerażająco inteligenta osoba. Tudzież po prostu przerażająca osoba. Zila jest oficerem naukowym w drużynie 312. Chociaż rzadko się odzywa, jej spostrzeżenia są zwykle błyskotliwe. Kieruje się w życiu żelazną logiką.
Zila ma tak słabo rozwinięte umiejętności społeczne, że ich istnienie jest praktycznie zaniedbywane. Mówi bez ogródek, jest chłodna i nie potrafi okazywać współczucia. Dała do zrozumienia, że przyczyną jej zachowania jest traumatyczne przeżycie z przeszłości, ale nie zdradziła na razie, co to mogło być. Zila jest niska, ma ciemnobrązową skórę i długie, kręcone włosy, które sprawiają wrażenie, jakby żyły własnym życiem (co wiele wyjaśnia). Nosi różne złote kolczyki, które w przedziwny sposób pasują do tego, czym się właśnie zajmuje. Mówi łagodnie, jest porażająco bystra i zdeeecydowania za bardzo lubi strzelać do wszystkiego ze swojego pistoletu-dezelatora.
Catherine Brannock – zdolniacha. Cat Brannock zwana Zerem była genialną pilotką i członkinią Legionu Aurory. Znała Ty’a i Scar Jonesów od dziecka, była ich najlepszą przyjaciółką. To Cat zafundowała Tylerowi bliznę na prawej brwi (połamała krzesło na jego głowie pierwszego dnia w przedszkolu).
Cat i Tyler spali ze sobą raz w noc po ukończeniu ostatniego roku na Akademii. Chociaż Tyler przekonał ją, że poważny związek to kiepski pomysł, ona nie przestała wzdychać do niego i została z nim, kiedy wylądował z bandą wyrzutków – czyli drużyną 312.
Cyniczna i wojownicza, często darła koty z Aurorą i próbowała dopilnować, aby drużyna obrała właściwą drogę. Niestety została zainfekowana przez zbiorowy umysł Ra’haam, kiedy drużyna wylądowała na Octavii III. Chociaż dzielnie opierała się jedni, zapewniając drużynie czas potrzebny do ucieczki z planety, ostatecznie została zasymilowana przez kolektyw.
Wiem. Mnie też było z tego powodu smutno.
Eshvarenowie – zależnie od tego kogo zapytać, to albo pradawna rasa, tajemnicze istoty, które wymarły milion lat temu, albo przekręt wymyślony przez drobnych kanciarzy i handlarzy podrabianymi antykami.
W rzeczywistości Eshvarenowie nie tylko istnieli, ale i walczyli z Ra’haam o losy całej Galaktyki. I ostatecznie wygrali.
Eshvarenowie wiedzieli, że ich starodawny wróg może pewnego dnia wrócić, ale oni najpewniej tego nie dożyją, dlatego ukryli w Fałdzie urządzenia, które doprowadziły do stworzenia Zapalnika – istoty o nadzwyczajnych zdolnościach parapsychicznych. Podobno ukryli gdzieś tam także broń zdolną pokonać Ra’haam.
Jeśli wiecie, gdzie można ją znaleźć – naprawdę, to byłoby ogromnie pomocne…
Ra’haam – istota łącząca w sobie miliony umysłów. Ra’haam próbował pochłonąć wszystkie świadome istoty, pragnąc włączyć do swojej „jedni” całą Galaktykę.
Pokonany przez Eshvarenów Ra’haam zapadł w hibernację na dwudziestu dwóch ukrytych planetach-wylęgarniach rozrzuconych po całej Drodze Mlecznej. Schowany pod powierzchnią planet – z których wszystkie znajdują się w pobliżu naturalnych przejść prowadzących do Fałdy – Ra’haam lizał rany przez milion lat.
Niestety jednym z tych światów była Octavia III, planeta wybrana przez terrańskich kolonistów. Po odkryciu Ra’haam pod powierzchnią planety koloniści zostali pożarci i włączeni do całości, w tym także ojciec Aurory, Zhang Ji.
Przebieg dalszych wydarzeń jest nieco niejasny, ale Ra’haam najwyraźniej wysłał zainfekowanych kolonistów z powrotem na Ziemię, żeby przeniknęli do Globalnej Agencji Wywiadowczej, gdzie mieli realizować jego dalsze plany. Teraz Ra’haam czeka pod powierzchnią dwudziestu dwóch światów i zbiera siły, aż będzie mógł znowu się rozplenić, przelać przez Fałdę i zainfekować całą Galaktykę.
Magellan – To ja! Cześć! Stęskniłem się za waszymi gąbczastymi ludzkimi twarzami!
W porządku, wszyscy są już zorientowani? No to zapinajcie pasy, ludziska. Nie jesteśmy już w Kansas…
Strzał z dezelatora trafia Betraskankę prosto w pierś.
Krzyczy, naręcze e-techów wylatuje jej z rąk, gdy pada i już tylko się ślini. Przeskakuję nad nią, robię unik, kiedy kolejny strzał z dezelatora przelatuje z sykiem koło mojego ucha. Na otaczającym nas bazarze panuje tłok, tłum rozstępuje się przede mną w panice, gdy kolejne strzały rozlegają się za nami. Scarlett pędzi tuż za mną, ognistoczerwone włosy lepią jej się do spoconych policzków. Przeskakuje nad nieprzytomną Betraskanką i jej rozrzuconym towarem, krzycząc:
– Wybacz!
Rozlega się kolejny strzał z dezelatora. Gangsterzy, którzy nas ścigają, ryczą na tłum, żeby schodził im z drogi. Przeskakujemy nad ladą straganu z semptarem, mijamy oniemiałego właściciela i wybiegamy tylnymi drzwiami na kolejną zapakowaną, parną uliczkę. Poduszkowce i wiroboty. Bladozielone ściany po bokach, czerwone niebo w górze, żółty plastobeton pod naszymi nogami, dookoła nas tęcza strojów i odcieni skóry.
– W lewo! – krzyczy Finian przez system łączność. – Biegnijcie w lewo!
Skręcamy w lewo, wpadamy rozpędzeni do brudnego zaułka odchodzącego od głównej ulicy. Handlarze uliczni i szemrane typy gapią się na nas, gdy przebiegamy sprintem, wzbijając chmurę śmiecia. Maleńcy gangsterzy, którzy nas ścigają, dobiegają do wylotu zaułka i wypełniają powietrze hukiem wystrzałów ze swoich dezelatorów. Świst naładowanych cząstek przelatuje mi koło uszu. Wpadamy z poślizgiem za kosz pełen wyrzuconych części od maszyn i próbujemy się za nim schować.
– Mówiłam, że to kiepski pomysł! – dyszy Scarlett.
– A ja ci powiedziałem, że moje pomysły nigdy nie są kiepskie! – krzyczę, otwierając kopniakiem drzwi.
– Tak? – pyta, strzelając do naszych prześladowców.
– Tak! – Wciągam ją do środka. – Zdarzają mi się tylko mniej genialne!
***
No dobrze, cofnijmy się nieco.
O jakieś czterdzieści minut, kiedy sytuacja wyglądała mniej wybuchowo. Wiem, że już to kiedyś robiłem, ale ten sposób opowiadania jest bardziej ekscytujący. Zaufajcie mi. Dołeczki, pamiętacie?
Zatem czterdzieści minut wcześniej siedzę sobie przy zatłoczonym stoliku w zatłoczonym barze, muzyka dudni mi w uszach. Mam na sobie obcisłą czarną tunikę i jeszcze bardziej obcisłe spodnie, które podobno są szalenie stylowe – w końcu wybrała je dla mnie Scarlett. Siostra siedzi obok mnie na siedzeniu przy stoliku i też jest ubrana po cywilnemu: w krwistą czerwień tak obcisłą i tak skąpą, jak to ona lubi.
Naprzeciwko nas siedzi tuzin grempów.
Siedzimy w wypełnionej pulsującym światłem i dymem spelunie zapchanej po sufit. Pośrodku sali znajduje się rozległa jama, gdzie pewnie urządza się jakieś krwawe zawody, ale na szczęście w tej chwili nikt nikogo tam nie zabija. Wszędzie wokół nas drobni kanciarze uwijają się w codziennym kieracie, handlując narkotykami i ciałami. I jeśli pominąć zapach leiriumskiego dymku i dudnienie dubu z głośników, to w głowie kotłuje mi się tylko jedno pytanie.
Na Stwórcę, jak ja tu wylądowałem?
Grempy siedzą naprzeciwko nas – tuzin małych porośniętych futerkiem postaci ściśniętych przy stoliku. Wbijają zmrużone ślepia w unikron, który Scarlett przesunęła po blacie stolika między nami. Płaska tafla przezroczystego silikonu wielkości dłoni wyświetla hologram. Obraz obraca się kilka cali nad unikronem i przedstawia nasz Łuk. Statek ma kształt grotu, jest zbudowany z lśniącego tytanu i karbonitu. Na burcie widnieje logo Legionu Aurory i numer naszej drużyny – 312.
To dzieło sztuki. Przepiękna rzecz. Wiele razem przeszliśmy.
A teraz musimy się z nim rozstać.
Grempy pomrukują między sobą w swoim języku składającym się z syczenia i pomruków, wąsiki im drgają. Przywódczyni ma nieco ponad metr wzrostu – jest wysoka jak na swoją rasę. Szylkretowe futro, które pokrywa jej ciało, jest nieskazitelnie ułożone, a jej perłowobiały kostium dosłownie krzyczy „gangsterski styl”. W jej bladozielonych, obwiedzionych ciemnym cieniem oczach widzę błysk kogoś, kto dla zabawy karmi swoje domowe zwierzaki ludźmi.
– To ryzykowne, Ziemianko – pomrukuje słodko przywódczyni grempów. – Rrrryzykowne.
– Powiedziano nam, że Skeff Tannigut nie boi się małego ryzyka. – Scarlett się uśmiecha. – Masz tu niezłą reputację.
Wyżej wspomniana pani Tannigut bębni pazurami o blat, zerka na hologram naszego Łuku i patrzy mojej siostrze w oczy.
– Istnieje normalne ryzyko, Ziemianko i istnieje ryzyko dwudziestu lat w księżycowej kolonii karnej. Handel kradzionym sprzętem Legionu Aurory to nie są żarty.
– Ten sprzęt to nie żarty – wtrącam.
Dwanaście par zmrużonych ślepi kieruje się na mnie. Dwanaście wypełnionych kłami szczęk opada ze zdumienia. Skeff Tannigut zerka osłupiała na moją siostrę, strzepując uszami.
– Pozwalasz swojemu samcowi odzywać się w miejscu publicznym?
– Ma… temperament. – Scarlett się uśmiecha i rzuca mi z ukosa spojrzenie pod tytułem „Morda w kuuubeł”.
– Mogłabym ci sprzedać neurobrożę? – proponuje gangsterka. – Żebyś mogła go porządnie wytresować.
Unoszę brew.
– Dzięki, ale… auć!
Łapię się za posiniaczoną łydkę pod stołem i piorunuję wzrokiem Scarlett, która pochyla się, żeby spojrzeć szefowej gangu w oczy.
– Skoro masz taki gest, to darujmy sobie grę wstępną, co? – Macha na hologramowy obraz Łuku. – Sto tysięcy i jest twój. Łącznie z kodem dostępowym do broni.
Tannigut porozumiewa się krótko z towarzyszami. Nie chcę znowu oberwać po łydce buciorem, więc trzymam gębę na kłódkę i rozglądam się po klubie.
Nad barem stoją butelki pełne tęcz, ściany rozbłyskują holograficznymi obrazami – mecze dżetbolu i najnowsze raporty ekonomiczne z Centrum oraz wiadomości na temat ruchów statków Nieugiętych w strefach neutralnych. Ta stacja znajduje się daleko od Jądra, ale nadal zdumiewa mnie to, jak wiele różnych ras tu widzę. Odkąd wylądowaliśmy tu dwie godziny temu, zliczyłem ich co najmniej dwadzieścia: bladzi Betraskanie, porośnięte sierścią grempy, zwaliści niebiescy Chellerianie. To miejsce przypomina brudny wycinek Drogi Mlecznej wrzucony do szemranego, suborbitalnego tygla.
Planeta, nad którą się unosimy, to gazowy olbrzym nieco mniejszy od Jowisza z rodzinnych okolic. Stacja unosi się w stratosferze ponad burzą, która trwa od czterech stuleci i obejmuje obszar dwudziestu tysięcy kilometrów. Powietrze przechodzi przez filtry, całe latające miasto jest zamknięte w przezroczystej kopule ze zjonizowanych cząstek skwierczących cicho na niebie nad naszymi głowami. Wciąż jednak czuję posmak chloru, który nadaje burzy kolor i któremu stacja zawdzięcza swoją nazwę.
Wypijam łyk wody. Zerkam na podkładkę pod szklanką.
Witamy wSzmaragdowym Mieście! – napisano na niej. Nie patrz wdół!
Grempy przestały rozmawiać i Tannigut kieruje spojrzenie błyszczących ślepi z powrotem na Scar. Wygładza wąsiki łapą, mówiąc:
– Dam ci trzydzieści tysięcy – odpowiada. – To ostateczna oferta.
Scar unosi idealnie wyregulowaną brew.
– Od kiedy to grempy są komediantami?
– A od kiedy Legioniści Aurory sprzedają swoje statki?
– Mogliśmy ukraść to cacko. Dlaczego bierzesz nas za legionistów?
Tannigut wskazuje mnie.
– Przez jego fryzurę.
– A co jest nie tak z m… auć!
– Z całym szacunkiem, ale nasze powody to nie wasza sprawa – odpowiada gładko Scarlett. – W całej Galaktyce nie znajdziesz równie dobrego sprzętu jak ten pochodzący z laboratoriów Aurory. Sto tysięcy to okazja i dobrze to wiesz. – Scar odrzuca ognistorude włosy z oczu i udaje jej się nie robić wrażenia tak zdesperowanej, jak jesteśmy. – Dlatego, droga pani, życzę pani miłego dnia.
Scar wstaje, żeby wyjść, a Tannigut wyciąga łapę, żeby ją zatrzymać, kiedy w barze podnosi się wrzawa. Patrzę zaciekawiony i widzę, że przerwano różne mecze i raporty giełdowe, żeby puścić wydanie specjalne wiadomości.
Żołądek mi się zaciska, kiedy odczytuję informację na pasku na dole ekranu.
terrorystyczny atak legionu aurory.
Zwalisty Terranin prosi barmana, żeby włączył głos. Jeszcze większy Chellerianin ryczy, żeby włączyć z powrotem mecz. Kiedy wybucha bójka na pięści, barman ścisza muzykę i przełącza dźwięk na głośniki.
– „…w ataku zginęło ponad siedem tysięcy syldrańskich uchodźców. Rząd terrański i betraskański wyrażają oburzenie z powodu masakry…”.
Serce mi zamiera, a potem kołacze boleśnie, gdy patrzę na załączone nagranie. Pokazuje stalowoszare pęcherze na platformie wydobywczej, którą umieszczono na masywnej asteroidzie, płynącej przez morze gwiazd.
Natychmiast rozpoznaję konstrukcję. To stacja Sagan i platforma wydobywcza, gdzie Akademia Aurora wysłała naszą drużynę w ramach pierwszej misji. Zostaliśmy tam złapani przez terrański niszczyciel i zatrzymani przez GAW. Stację zniszczono, żeby uciszyć wszelkich świadków, którzy mogli wiedzieć, że Auri dostała się w ręce agentów. Nic nie zostało ze stacji poza smętnymi ruinami.
Trudno uwierzyć, że to się wydarzyło raptem parę dni temu…
Nagle nadlatuje statek, strzela salwą i niszczy stację Sagan. Kiedy jednak nagranie zatrzymuje się, by pokazać atakujący statek, zdaję sobie sprawę, że to nie jest ociężały tępodzioby terrański niszczyciel. Atakujący statek ma kształt grotu, jest zbudowany ze lśniącego tytanu i karbonitu, ma logo Legionu Aurory i numer drużyny wymalowane na burcie.
312.
– Wielki Stwórco…
Zerkam na Scarlett. Głos zza kadru jest głośniejszy niż odgłosy coraz zacieklejszej bójki w barze.
– „Sprawcy masakry na Saganie są poszukiwani także w związku z naruszeniem Galaktycznej Kwarantanny podczas ucieczki przed terrańskim pościgiem. Współdowódca Legionu Aurory, admirał Seph Adams, wygłosił kilka minut temu następujące oświadczenie…”.
Obraz przeskakuje na znajomą postać admirała Adamsa, dowódcy Legionu Aurory w galowym mundurze. Dziesiątki medali lśnią na jego szerokiej piersi. Cybernetyczne ręce trzyma skrzyżowane, twarz ma ponurą. Mówiąc, puka protezą palca w przedramię i słowom towarzyszy cichy brzęk metalu uderzającego w metal.
– „Potępiamy w najostrzejszy możliwy sposób działania drużyny 312 Legionu Aurory na stacji Sagan. Nie potrafimy wyjaśnić ich motywów, ale z całą pewnością należy uznać, że drużyna się zbuntowała i działa na własną rękę. Ci legioniści zawiedli nasze zaufanie. Złamali nasz regulamin. Dowództwo Legionu Aurory oferuje wszelką pomoc terrańskiemu rządowi w schwytaniu tych morderców. Myślami i modlitwą jesteśmy przy rodzinach zabitych uchodźców”.
Na ekranie rozbłyskują fotografie. Twarze i nazwiska mojej załogi.
finian de karran de seel.
zila madran.
catherine brannock.
kaliis idraban gilwraeth.
scarlett jones.
tyler jones.
Pod naszymi imionami i nazwiskami pojawiają się kolejne słowa:
poszukiwany/-a. nagroda: 100 000 kredytów.
I wtedy żołądek jest gotowy wypełznąć mi ustami.
Zerkam bez słowa na siostrę. Musimy się stąd wynosić. Scar już porywa unikron ze stołu, kiedy Tannigut wbija pazury w jej nadgarstek.
– Jak się nad tym zastanowię… – Gremp uśmiecha się, szczerząc ostre ząbki – …sto tysięcy kredytów rzeczywiście brzmi jak okazja.
Scarlett zerka na mnie. Zawsze mówiłem, że bycie bliźniakami jest zabawne. Czasem czuję, że wiem, co moja siostra powie, zanim to powie. Czasem mógłbym przysiąc, że wystarczy jej na mnie spojrzeć, żeby wiedziała, co myślę. A w tej chwili myślę, że musimy wynieść się z tego cuchnącego baru i z tej cuchnącej stacji.
Najlepiej wczoraj.
Scarlett przywala Tannigut nasadą dłoni prosto w nos. W nagrodę słyszy głośny trzask i wrzask bólu. Tryska krew w kolorze ciemnej fuksji. Łapię siostrę za zakrwawioną rękę i odciągam ją od stolika, kiedy inne grempy wyją i rzucają się na nas.
Bójka o pilota na drugim końcu baru trwa w najlepsze i uznaję, że odrobina więcej zamieszania nie zaszkodzi. Dlatego strzelam w twarz grempowi z dezelatora, a drugiemu wybijam zęby kopniakiem i popycham Scar w stronę drzwi.
– Biegiem! Biegiem!
Ktoś krzyczy. Ćma barowa przelatuje nad moją głową i uderza o ścianę. Trzy grempy skaczą na mnie, drapiąc pazurami i gryząc. Kopię i strzelam, żeby się uwolnić, turlam się po podłodze i podrywam na równe nogi, wypadam z baru za siostrą. Czmychamy w labirynt uliczek tworzących Szmaragdowe Miasto.
Stacja ma osiem poziomów, sto kilometrów szerokości. Niższe poziomy są zajęte przez odwrócony las turbin wietrznych, które wykorzystują potężne prądy burzowe w dole i zmieniają je w energię, a miasto jest połączone przez potężną kratownicę przezroczystych rur transportu publicznego zasilanego przez te same prądy. Moja siostra i ja skaczemy głową naprzód do właśnie jednej z takich rur.
– Wielki bazar! – krzyczy Scarlett.
– Wykonuję polecenie – brzęczy w odpowiedzi komputer i zanim zdążę mrugnąć, zostajemy poniesieni przez rurę na poduszce zjonizowanego tlenu.
– Fin? Słyszysz mnie?! – przekrzykuję pęd powietrza.
– Ehm, pewnie – pada odpowiedź. – Widziałeś wiadomości, Złotko? To nie było moje najlepsze zdjęcie.
– Jasne, widzieliśmy wiadomości. Obstawiam, że tak samo jak połowa ludzi w mieście. Łącznie z gangiem, któremu próbowaliśmy sprzedać Łuk.
– Czyli nici z transakcji?
Oglądam się, widzę stadko grempów śmigających tuż za nami z dezelatorami gotowymi do strzału, kiedy tylko wyskoczymy z rury ze sprężonym powietrzem.
– Można tak to ująć – odpowiadam. – Wracamy przez bazar, potrzebuję, żebyś nami pokierował. Powiedz Kalowi i Zili, żeby przygotowali się do startu. Będą nas ścigać wszyscy łowcy nagród, przedstawiciele prawa i niewydarzeni nadgorliwcy w tej dziurze.
– Mówiłem przecież, że to kiepski pomysł.
– Już ci tłumaczyłem. Ja nie mam kiepskich pomysłów.
– Tylko mniej genialne? – rzuca Fin.
Szmaragdowe Miasto śmiga obok naszej rury transportowej, dziesiątki poziomów, tysiące sekretów, miliony ludzi. Chmury wokół nas wirują i kłębią się, tworząc piękne wzory jak akwarele na wilgotnym płótnie. Ściany i łuki, lśniące iglice pod zjonizowaną kopułą są zabarwione bladą zielenią chlorowej burzy w dole, a niebo powyżej wygląda jak wyjątkowo krwisty siniak.
Wiedziałem, że narażamy się, przylatując na nawet tak peryferyjną stację jak ta. To była tylko kwestia czasu, zanim rozniesie się wieść, że działamy na własną rękę, i wiedziałem, że Globalna Agencja Wywiadowcza weźmie nas na cel po Octavii III. Powinienem był jednak wiedzieć, że spróbują zrobić nas na szaro. Wrobienie nas w masakrę, której sami dokonali, było sprytne. Sam był mógł zrobić coś podobnego, gdybym spuścił wszystkie zasady moralne do recyklera. Zrobiwszy z nas ludzi, którzy naruszyli warunki Kwarantanny, i morderców niewinnych uchodźców, odcięli nas od Akademii Aurory i wszystkich, którzy mogli nam pomóc.
Nie winię Adamsa za to, że się nas wyparł. Jednakże ja i Scar znaleźliśmy się pod jego skrzydłami po śmierci naszego taty i muszę przyznać, że zabolało mnie, gdy nazwał nas mordercami. I chociaż to logiczne, że odciął się od nas, kiedy zostaliśmy oskarżeni o galaktyczny terroryzm, to pewna część mnie jest zdruzgotana na myśl, że mógł uwierzyć w naszą winę.
– Uwaga, Szczawiku! – woła do mnie Scar.
– Następny przystanek Wielki Bazar – oznajmia komputer.
– Gotowa? – pytam.
Siostra zerka na mnie i mruga.
– Jestem w końcu Jones!
Podmuch powietrza z drugiej strony spowalnia nas, aż całkowicie się zatrzymujemy tuż obok drzwi. Wyskakujemy w morze straganów i gwaru Wielkiego Bazaru Szmaragdowego Miasta. Gdybym miał chwilę, to przystanąłbym, żeby popodziwiać widoki.
Niestety wiem, że za tę chwilę moglibyśmy zapłacić życiem.
***
Wypadamy przez drzwi z zaułka do kuchni betraskańskiej knajpy, powietrze wypełnia słodki zapach oleju z orzechów luka i smażonego javi. Kucharz już ma na nas wrzasnąć, ale dostrzega dezelatory w naszych rękach. On i jego pomocnicy rozsądnie uznają, że czas zrobić sobie przerwę w pracy.
Grempy wpadają za nami, a ja i Scarlett strzelamy z dezelatorów. Załatwiam czterech (na egzaminie ze strzelania miałem 98% skuteczności), pozostałe czmychają do zaułka. Wybiegamy, zanim zdążą się przegrupować, wypadamy frontowymi drzwiami do zatłoczonej jadłodajni, a z niej na ulicę.
Nastolatek rasy ludzkiej zatrzymuje się na poduszkowym śmigaczu przed jadłodajnią i właśnie schodzi z siodełka. Kiedy tylko jego stopy dotykają chodnika, podcinam go, zabieram mu kartę dostępową, którą wypuszcza z ręki, i wskakuję na siodełko. Scar wskakuje za mnie i krzyczy przepraszająco do właściciela, gdy ruszamy.
– Wybacz!
Śmigamy na główną ulicę, drony i pojazdy z kierowcami śmigają i skręcają wokół nas i nad nami. Tutejszy ruch to czysty chaos – nieustanne godziny szczytu z maksymalną prędkością i głębokie na trzy warstwy. Mam nadzieję, że zgubimy pościg w tym ścisku. Jednak strzał z dezelatora w nasze plecy mówi mi, że…
– Nadal są za nami! – krzyczy Scar.
– To strzelaj do nich!
– Wiesz, że fatalnie strzelam! – Scar odgarnia włosy z oczu. – Przez cały ostatni rok na zajęciach ze strzelania flirtowałam z moim partnerem od ćwiczeń!
Kręcę głową.
– Przypomnij mi, dlaczego właściwie jesteś w mojej drużynie?
– Bo się na to zgodziłam, mądralo!
Głos Finiana rozlega się w naszym systemie łączności:
– Lepiej, żebyś skręcił w najbliższy zjazd, Złotko. Prowadzi prosto do portu.
– Hejka, Finian – mruczy przeciągle Scar.
– Ehm… cześć, Scarlett.
– Co porabiasz?
– Ach… – Mój Macher odchrząkuje. – To znaczy…
– Scar, przestań! – krzyczę, gnając zjazdem, kiedy kolejne strzały z dezelatorów rozlegają się za nami. – Fin, czy ochrona stacji zorientowała się już, że tu jesteśmy?
– Na razie niczego nie ma w ich biuletynach.
– Silniki gotowe?
– Jesteśmy gotowi do startu, gdy tylko dojedziecie. – Fin znowu odchrząkuje. – Chociaż bez ciebie… to właściwie nie mamy pilota…
I tak po prostu świat, który przelatuje obok mnie z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę, zwalnia i zaczyna się wlec.
Scar obejmuje mnie mocniej w pasie. Dech więźnie mi w gardle. Staram się o niej nie myśleć. Staram się nie pamiętać jej imienia. Staram się ignorować ból w piersi i pilnować, żebyśmy parli przed siebie, bo ugrzęźliśmy tak głęboko, że nie ma teraz czasu na żałobę. Mimo wszystko…
Cat.
– Będziemy tam za sześćdziesiąt sekund – mówię. – Otwórzcie drzwi do ładowni, wpadniemy rozpędzeni.
– Przyjąłem.
Uderzamy w zjazd tak szybko, że prawie się od niego odbijamy, ruch obok nas tworzy rozmazaną plamę. Ryzykuję i zerkam przez ramię, widzę nisko zawieszony poduszkowy wóz, który przepycha się między pojazdami w ślad za nami. Ponad tuzin grempów czepia się jego boków. Nie bardzo wiem, jak zdołała załatwić to tak szybko, ale Tannigut wezwała posiłki i wygląda na to, że mają wobec nas POWAŻNE zamiary.
Zjazd jest zapchany ładowarkami i ciężkimi śmigaczami, Scar strzela z tuzin razy prawie na oślep, zużywa całą baterię dezelatora i trafia w parę przypadkowych rzeczy. Krzyczy jednak triumfalnie przy ostatnim strzale, gdy trafia grempa w ramię i gangster spada na drogę.
– Trafiłam jednego!
Łapie mnie mocniej w pasie i potrząsa mną szaleńczo.
– Trafiłam! Widziałeś? Właśnie…
Przestawiam dezelator na zabijanie i strzelam prosto w zwalistą śmieciarkę, która leci dokładnie nad nami. Strzał wysadza jej stabilizatory i całość pikuje w chmurze dymu. Skręcam w bok, kiedy dron spada na nasz pas, koziołkuje i rozsypuje kilka ton śmieci do recyklingu na zjazd za nami. Rozlega się ryk klaksonów, powietrze bucha ogniem, a wóz grempów wali prosto w rozbitego drona-śmieciarkę. Grempy wylatują z niego w gradzie palącego się futra i przekleństw.
Załatwiłem całą bandę tym jednym strzałem.
Dmucham na lufę mojego dezelatora. Uśmiecham się i chowam broń do kabury.
– Wiesz, nikt nie lubi zarozumialców, Szczawiku – dąsa się Scarlett.
– Nie cierpię, kiedy tak mnie przezywasz – odpowiadam z szerokim uśmiechem.
Wpadamy do portu, gnamy wśród pieszych, autopakowarek i platform z towarami. Przed nami rozciąga się port kosmiczny Szmaragdowego Miasta w całej swojej okazałości – połyskujące światła, rojne niebo i smukłe statki na lądowiskach. Widzę dokładnie przed nami Łuk, spoczywający między potężnym betraskańskim długodystansowcem i nowiutkim rigelskim wycieczkowcem prosto z talmarrskiej stoczni.
Fin stoi na końcu rampy załadunkowej i przygląda się portowi ze zmartwioną miną. Jego biała jako kość skóra świeci się w światłach Łuku, jasne włosy ma ułożone w krótkie kolce. Obcisłe cywilne ubranie stanowi ciemne tło dla błyszczącego srebrnego egzoszkieletu, który opasuje jego kończyny i plecy.
Kiedy nas dostrzega, zaczyna wymachiwać szaleńczo rękami.
– Widzę cię, Złotko, rusz cztery litery, bo musimy… – zaczyna mówić przez system łączności.
– Uwaga, alarm! – ryczą portowe głośniki. – Wszystkie statki znajdujące się obecnie wSzmaragdowym Mieście zostają unieruchomione do odwołania. Powtarzam: uwaga alarm…
– Myślisz, że chodzi o nas?! – krzyczy mi do ucha Scarlett.
Zerkam w niebo nad nami, widzę drona ochrony pośród roju dronów transportowych, ładowarek i dźwigarek.
– Aha. – Wzdycham. – Chodzi o nas.
Podłoga pod nami dygoce i masywne klamry cumownicze zaczynają się unosić z pokładów portu kosmicznego przed nami. Opasują zaparkowane statki, wywołując potoki przekleństw członków załóg i otaczających nas robotników. Dodaję gazu, rozpaczliwie próbując dowieźć nas na czas, ale zatrzymujemy się z poślizgiem obok Fina w chwili, kiedy blokady portowe zamykają się wokół Łuku.
Scar zeskakuje ze śmigacza. Alarm nadal rozbrzmiewa rykiem wokół nas. Odgarniam wilgotne włosy z oczu, z rękami na biodrach przyglądam się klamrom. Elektromagnetyczne, ze wzmacnianego tytanu, śliskie od smaru. I są ogromne.
– Za nic w świecie nie wyrwiemy się z nich bez względu na siłę ciągu – mówię.
Fin kręci głową.
– Rozerwałyby kadłub na strzępy.
– A zdołasz włamać się do systemu? Zwolnić klamry?
Mój Macher już wyciąga unikron, urządzenie rozbłyskuje tuzinem maleńkich holograficznych obrazów, gdy Fin coś wpisuje.
– Daj mi pięć minut.
– Nie chcę wywoływać paniki, ale nie mamy pięciu minut – odzywa się Scar.
Patrzę w kierunku wskazywanym przez moją siostrę bliźniaczkę i widzę dwa opancerzone poduszkowe wozy pędzące przez port. Ich światła rozbłyskują, głośny sygnał alarmowy sprawia, że tłum się rozpierzcha, gdy pędzą prosto na nas.
Na platformach za kabinami sterowania widzę dwa tuziny ciężkozbrojnych ochronobotów z działkami dezelatorowymi. Na maskach wozów i napierśnikach ochronobotów widnieją słowa ochrona szmaragdowego miasta.
– Zatem… jakieś jeszcze genialne pomysły? – odzywa się Scarlett, patrząc na mnie.
Temat: Organizacje Galaktyczne
►Dobroczynne
▼Legion Aurory
Oparty na sojuszu Terry i Traska, do którego niedawno dołączyli Wolni Syldranie Legion Aurory od ponad wieku pełni rolę niezależnych sił pokojowych w Drodze Mlecznej. Legion bierze udział w mediacjach dotyczących sporów przygranicznych, udziela pomocy humanitarnej i pomaga utrzymać stabilizację w Galaktyce, przestrzegając motta:
Jesteśmy Legionem
Jesteśmy światłem
Płonącym jasno pośród nocy
Legioniści Aurory kształcą się w jednej z sześciu specjalności:
dowodzenie i planowanie (Alfy)
dyplomacja i negocjacje (Twarze)
pilotowanie i transport (Asy)
naprawy i konserwacja urządzeń mechanicznych (Macherzy)
taktyka pola walki i strategia wojskowa (Czołgi)
obowiązki naukowe i medyczne (Mózgi)
Już poderwaliśmy się na równe nogi, kiedy Fin przybiega rampą, mocno kulejąc.
– Zgarnijcie swoje rzeczy! – woła. – Zwiewamy!
Tyler i Scarlett wpadają tuż za nim i pędzą do swoich szafek i łóżek.
– Dwadzieścia sekund! – wrzeszczy nasz przywódca, mijając mnie i Kala.
Nie mam niczego poza moim unikronem, Magellanem, który zawsze noszę w kieszeni, i ubraniem, które mam na sobie. Biegnę więc do Fina – pakuje w szaleńczym tempie zestaw narzędzi, za pomocą którego razem z Zilą naprawia swój egzoszkielet.
– Biegnij i zbierz swoje rzeczy – mówię. – Ja to spakuję.
Rzuca mi pełne wdzięczności spojrzenie i odwraca się, żeby pobiec w głąb statku. Nie mam czasu na układnie drobnych narzędzi i przyrządów do piankowych wytłoczek, więc po prostu wrzucam wszystko do torby.
– Dziesięć sekund! – wrzeszczy Ty z głębi statku.
– Tylko rzeczy cenne i przenośne! – woła w odpowiedzi Scarlett. – Nic zbędnego!
Unoszę torbę drżącymi rękami i rozglądam się po kajucie w poszukiwaniu czegoś, co powinnam zabrać.
Spędziliśmy z Kalem ostatnie parę godzin na tyłach statku, kiedy próbował mnie nauczyć paru syldrańskich ćwiczeń. Miał nadzieję, że dzięki nim będę lepiej skupiać umysł. Dzika moc, nad którą zapanowałam przelotnie na Octavii III, nadal czai się we mnie. Czuję, jak kłębi się i przewala za moimi żebrami, ale w najlepszym razie ledwie nad nią panuję. Jeśli odkręcę zawór, który ją powstrzymuje, to nie mam pojęcia, co wyleci, ale wiem, że nie będzie to miłe. Kal ma nadzieję, że dzięki treningowi i dyscyplinie nauczę się nad nią panować.
Kiedy próbowałam wyobrazić sobie spokojnie płonący fioletowy ogień, odsuwając rzeczywistość i skupiając się na sa-mēi – to syldrańskie pojęcie, którego nadal nie rozumiem – trudno mi było nie zerkać spod rzęs na Kala. Robi mu się taka zmarszczka, gdy się koncentruje, dla której z radością odepchnęłabym całą rzeczywistość, byle całkowicie skupić się na niej. Myślę jednak, że Kal uznałby to za wysoce niestosowną wersję treningu.
Ostatnie pięć sekund poświęcam na zgarnięcie walających się na stole racji żywnościowych i ciskam je na narzędzia Fina. Zarzucam torbę na ramię, gdy pozostali wysypują się z głębin statku.
– Ruszajmy – rzuca Tyler. – Kal, idziesz na szpicy. Nadlatują dwa opancerzone poduszkowe wozy, są może ze trzydzieści sekund od nas. Wynośmy się, zanim dolecą.
– Tak jest – odpowiada po prostu Kal. Zerka, żeby się upewnić, gdzie jestem, i sprowadza nas po rampie.
Tyler idzie tuż za nim, ja jestem następna i dlatego wpadam prosto na jego plecy, gdy przystaje nagle.
– Ej, uważ…
Wychylam się w bok, żeby zerknąć zza niego, i widzę, że zatrzymał się, bo Kal się zatrzymał. A Kal przystanął, ponieważ…
– Myślę, że trzydzieści sekund to był mylny szacunek – odzywa się cicho nasz Czołg.
Stanowimy łatwy cel, stojąc na rampie załadunkowej Łuku, i to nie jest dobra nowina. A stoimy tak, bo nie jesteśmy sami. Dwa ogromne poduszkowce ciężarowe z platformami zatrzymały się przed naszym statkiem i rozbłyskują naglącymi niebieskimi światłami. Wyskakują przed nie wielgachne, przerażające stwory, jakieś bojowe roboty, które przypominają karaluchy. Ich nogi wyginają się do tyłu, żeby zamortyzować lądowanie. Są uzbrojone w działka wielkości mojego tułowia, a ich wypolerowane zbroje odbijają migoczące stroboskopowe światła.
– Uwaga, podejrzani! – ryczy jeden, chociaż nie widzę, żeby poruszał ustami. – Jesteście zatrzymani wcelu przesłuchania. Na opór odpowiemy siłą. Unieście ręce na znak posłuszeństwa.
Na chwilę wszystko cichnie. Nawet ryk miasta wokół nas przycicha, jakbym znalazła się pod wodą – widzę tylko rozbłyskujące niebieskie światła tańczące na pancerzach bojowych karaluchów-robotów. Kal przenosi ciężar z nogi na nogę ledwie widocznym ruchem, osłaniając mnie swoim ciałem. Czuję mrowienie na karku, adrenalinę buzującą w żyłach. Mam wrażenie, że świat… przesuwa się i bez żadnego ostrzeżenia obrazy zalewają mój umysł.
Kolejna wizja.
Widzę w swojej głowie, jak rozegrają się następne chwile, zupełnie jakbym oglądała wizual. Spostrzegam przed sobą ścieżki, którymi podążymy, z całą wyrazistością widzę, jak się rozgałęziają.
Widzę, jak zakładają nam kajdanki, ładują nas na jedną z tych platform, przypinają kajdanki do długiego pałąka biegnącego pośrodku, żebyśmy nie mogli uciec. Widzę, jak wykręcają Zili ręce na plecy, jak sfrustrowany i pokonany Ty zaciska zęby.
Na innej ścieżce widzę, jak Kal atakuje, Ty skacze w bok, a ja stoję sparaliżowana niezdecydowaniem, gdy bojowe roboty atakują i ogień przecina nasze ciała.
I widzę też…
– Be’shmai – odzywa się łagodnie Kal.
– Tak – odpowiadam cicho i biorę powolny, głęboki wdech.
Moje płuca rozszerzają się, nacisk od wewnątrz napiera na moje żebra, coś, co obudziłam, kłębi się we mnie w gotowości, pragnie, żebym to wypuściła, wręcz się tego domaga. Podnoszę trochę głos, żeby drużyna 312 mnie usłyszała:
– Na trzy niech wszyscy padną. Raz…
Słyszę pytanie za sobą, ryk już wypełnia mi uszy.
– Dwa…
Mam nadzieję, że konsternacja nie spowolni moich towarzyszy. Mam nadzieję, że mi zaufają, chociaż łączące nas zaufanie to nowa, krucha rzecz, zbudowana na bólu.
– Trzy!
Tyler i Kal padają na ziemię, a ja wyciągam przed siebie ręce, wypuszczając każdą cząstkę swojej osoby. Moje ciało przepadło – zostało z tyłu, stoi w drzwiach Łuku i się kołysze. Ja jestem kłębowiskiem ciemnogranatowej mocy mentalnej poprzecinanej złowieszczymi srebrnymi nićmi, które eksplodują we wszystkie strony.
Dla reszty świata jestem niewidzialna albo tkwię tam, gdzie stoi moje ciało. A może jestem gdzieś pomiędzy. Jednak w wymiarze, w którym istnieję, jestem kotłującą się sferą rozszerzającą się z prędkością światła, żeby pochłonąć stojące przede mną ochronoboty.
To fala, na której ledwie się utrzymuję, w żadnym stopniu nad nią nie panuję i nie potrafię jej skierować – mogę tylko trzymać to tsunami z dala od siebie, oszczędzając słabe, kruche ciała Kala, Tylera i reszty drużyny za mną. Poza tym jednak bąbel rozszerza się naprzód, w górę i poza nas w ułamku sekundy.
Zmarszczka mocy eksploduje w promieniu trzystu sześćdziesięciu stopni i jak przez mgłę dociera do mnie, że Łuk zostaje zgnieciony w tej samej chwili, co ochronoboty. Moje srebrne nici owijają się wokół nich, zaciskają ze śmiercionośną siłą, zachwyt ryczy we mnie, kiedy obwody buchają i umierają.
Wszystko milknie, ryk jest ogłuszający, a ja jestem częścią ciemnoniebieskiej chmury, chwytam ich moimi srebrnymi nićmi i nagle wracam do swojego ciała, jakby łączył mnie z nim kawałek zbyt mocno rozciągniętej gumki. Nagle…
…wszystko się kończy.
Znowu jestem nieskończenie kruchym stworzeniem, które stoi na dwóch drżących nogach, a wszędzie wokół mnie rozlegają się krzyki i ryczą alarmy, a przede mną walają się pozostałości poduszkowców ciężarowych i ochronobotów, za mną leżą szczątki Łuku. Znowu się zataczam, kolana chcą się pode mną ugiąć do tyłu jak tym robotom, kiedy zeskoczyły z platform, mam krew na ustach, ruszam się, gdzieś lecę i nagle ziemia pędzi mi na spotkanie.
***
Kiedy odzyskuję przytomność, Kal pochyla się nade mną, trzyma delikatnie rękę na moim policzku. Jego fiołkowe oczy są wielki i piękne, długie srebrne włosy okala rozmyta aureola światła.
– Wyglądasz jak anioł – mruczę.
– Co to jest anioł? – pyta, zaciskając swoją dłoń na mojej. Patrzy poważnie jak zawsze, ale dostrzegam troskę w jego oczach. Wyczuwam, jak bardzo musi się powstrzymywać, żeby nie zmiażdżyć mi ręki w uścisku.
– To taki ziemniak ze skrzydłami – tłumaczy stojący gdzieś za mną Fin.
Kal unosi brwi.
– Przecież istoty ludzkie nie mają skrzydeł.
– A skąd wiesz? Widziałeś jakiegoś człowieka nago?
Kal unosi brwi jeszcze wyżej i zaczynają mu się rumienić uszy. W tym momencie odzywa się Scarlett:
– Zachowuj się, Finian. Żyjesz, Auri? To był imponujący pokaz.
W moim polu widzenia pojawiają się ona i Tyler, stają nad ramieniem Kala. Dociera do mnie, że nikt nie ma aureoli – po prostu znajdujemy się w pomieszczeniu, a ich głowy są podświetlone przez lampy na suficie. Czuję się jak ludzki kształt ulepiony z makaronu – kończyny mam słabe, nie chcą współpracować, ale powoli odzyskuję ostrość wzroku. Zila delikatnie odsuwa Kala i zaczyna przesuwać nade mną medskaner.
– Gdzie jesteśmy? – pytam.
– W hotelu w dolnej części Szmaragdowego Miasta – odpowiada Tyler. – Z gatunku tych tanich, w których nikt nie zadaje żadnych pytań. Zarezerwowałem tu pokój, nim zaczęliśmy dogadywać się z grempami, na wypadek gdyby sytuacja ułożyła się wyjątkowo nie po naszej myśli.
– Co jest dziwne, bo myślałam, że wszystkie twoje pomysły są rewelacyjne – wtrąca jego siostra, szturchając go w ramię. – Na szczęście sam wiedziałeś, że potrzebujesz czegoś w odwodzie.
– Prawie jakbym studiował taktykę – odpowiada, odwzajemniając jej kuksaniec.
– Nic ci nie jest – oznajmia Zila, patrząc na mnie. – Wskaźniki aktywności bioelektrycznej mózgu nadal są podwyższone, ale bioodczyty zaczynają wracać do normy.
– Co się stało? – pytam.
– Straciłaś przytomność – odpowiada Kal.
– Po tym, jak zamieniałaś ochronoboty w kupę złomu i ściągnęłaś z nieba ich poduszkowce – dodaje Fin. – To było naprawdę coś, chociaż nie zaszkodziłoby, gdybyś nauczyła się trochę celować, nie uważasz? Gdybyśmy nie uskoczyli…
– Ale uskoczyliśmy – przerywa mu Scarlett. – A jej fala mocy uratowała nasze kształtne tyłki, więc dzięki ci za to, Auri.
Twarz naszej drużyny pomaga mi usiąść z cieniutkimi jak wafelek poduszkami pod plecami i teraz lepiej widzę nasz obskurny pokoik hotelowy. To ten sam typ wystroju (łącznie z lepką podłogą), który nigdy nie wychodzi z mody w najbardziej niskobudżetowych lokalach. Na jednej ścianie wisi wyświetlacz holograficzny, stoją tu dwa łóżka – ja zajmuję jedno, a wokół mnie stoi drużyna. Na drugim ulokował się Fin i znowu pracuje nad egzoszkieletem, narzędzia leżą porozrzucane na materacu. Pokój ma jedno brudne okno, pod którym walają się nasze rzeczy.
***
– Zameldowałem się sam po naszej ucieczce z portu – wyjaśnia Tyler. – Wciągnąłem resztę przez okno. To daje mniejsze ryzyko, że ktoś nas zapamięta. Powinniśmy być tu bezpieczni przez pewien czas. Zapłaciłem nieznakowanymi kredytami.
– Czyli mamy chwilę. – Scarlett przysiada na brzegu mojego łóżka. – Możemy odetchnąć.
Przygląda się nam po kolei, a ja zdaję sobie sprawę, że jej opiekuńczość starszej siostry rozciąga się teraz na nas wszystkich. Zila pomaga Finowi przy egzoszkielecie; Fin krzywi się za każdym razem, gdy przesuwa jego kolano. Kal stoi obok mnie jak posąg. Tyler się zamyślił. A może wspomina.
Wiem, że myśli o Cat co kilka uderzeń serca. Jak my wszyscy.
„Ta porażka to zwycięstwo” – powiedziała mi Cat, zanim zniknęła na zawsze w zbiorowym umyśle Ra’haam.
Jednakże w tej chwili odbieram to zupełnie inaczej. Uciekamy przed zarówno terrańskim, jak i betraskańskim rządem. Nawet legion, który nosi moje imię, stanął teraz przeciwko nam. Straciliśmy najcenniejszy atut w postaci Łuku, mamy śladowe ilości broni i jeszcze mniej pieniędzy, nie mamy pojęcia, dokąd się udać.
– Co teraz zrobimy? – pytam cicho.
Tyler wparuje się w podłogę, mocno marszczy w namyśle przeciętą blizną brew. Widzę, jak bardzo stara się nami dowodzić, i współczuję mu w każdej sekundzie. Czasem jednak mam wrażenie, że poruszamy się tylko dlatego, że żadne z nas jeszcze nie zdało sobie sprawy, że otrzymaliśmy śmiertelną ranę. Nie zorientowaliśmy się, że już powinniśmy paść.
– Jedzenie – mówi Scarlett, klaszcząc w dłonie w krępującej ciszy. – W chwili wątpliwości bierz się za jedzenie.
– Podoba mi się twój sposób rozumowania. – Wzdycham.
Scar wyciąga racje, które spakowałam. Całkiem przekonująco odgrywa entuzjazm, odczytuje z powątpiewaniem nazwy na saszetkach i rozdaje je teatralnym gestem. Mnie trafia się paczka „Gulaszu wołowego z purée ziemniaczanym™”. Nie ma słowa wyjaśnienia na opakowaniu, dlaczego akurat słowo „gulasz” zapisano kursywą.
– Czy chcesz, żebym przedstawił ci analizę wartości odżywczych tego posiłku? – dobiega z mojej kieszeni głos Magellana. – Bo wniektórych kulturach taki posiłek mógłby zostać uznany za akt agresji, zwłaszcza…
– Tryb cichy – rozlega się zgodny chór, co wystarcza, by wszyscy uśmiechnęli się blado.
Fin kręci głową.
– Wiem, że te stare modele unikronów były trochę upierdliwe, ciągle się sypały, ale ten naprawdę przebija wszystko.
– Aha. – Tyler wdycha. – Nigdy już nie był taki sam po tym, jak Scar zainstalowała na nim osobowość beta z OkazjaNetu.
Kal wytrzeszcza oczy, patrząc na Scarlett.
– Ściągacie nowe wersje oprogramowania do unikronu z kanału zakupowego?
– Nie – odpowiada Tyler. – To ona ściągnęła nową wersję oprogramowania do mojego unikronu z kanału zakupowego.
– Dorzucali darmową torebkę. – Scar wzrusza ramionami. – A poza tym to był twój stary unikron, dzieciuchu.
Tyler przewraca oczami i zmienia temat.
– Jak tam twój egzoszkielet, Fin?
– Świetnie.
– To podsumowanie jest nieścisłe – wtrąca się natychmiast Zila. – Egzoszkielet Fina uległ poważnym uszkodzeniom i nadal wymaga wielu napraw. Co więcej, sam Finian potrzebuje odpoczynku w niskiej lub zerowej grawitacji, żeby odzyskać siły. Przez ostatnie kilka dni zmuszał ciało do wysiłku wykraczającego poza jego możliwości.
Fin otwiera usta, nim Zila dociera do połowy swojej przemowy, ale nic z nich nie pada. Wreszcie udaje mu się coś powiedzieć przez zaciśnięte zęby.
– Nic mi nie jest. Dam sobie radę. Może powinnaś nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
Chociaż czasem trochę trudno coś wyczytać z jego miny z powodu czarnych szkieł kontaktowych, które nosi, to w tej chwili nie sposób pomylić z czymkolwiek innym śmiercionośnego spojrzenia, jakie rzuca Zili. Nasz drużynowy Mózg przygląda się Macherowi przez długą chwilę, a potem odwraca się do Tylera z twarzą równie beznamiętną jak zawsze. Jednakże coś w sposobie, w jaki Zila mruga i pociąga za długie złote kolczyki – dzisiaj mają kształt grempów – wskazuje, że jest trochę mniej odporna na wszystko niż zwykle.
Wszyscy jesteśmy nieco mniej odporni niż kiedyś. Tyle że w przypadku Zili oznaka słabości jest naprawdę niepokojąca.
– Jestem oficerem naukowym i medycznym w tej drużynie – oznajmia, zwracając się bezpośrednio do Tylera. – Powinnam zameldować Alfie, w jakim stanie są członkowie jego drużyny.
– W porządku, Zila, dzięki – odpowiada łagodnie Tyler.
Finian kompletnie ignoruje zalecenie odpoczynku wydane przez Zilę. Wyrywa narzędzie z jej ręki, pociąga łyk jedzenia z paczki i wraca do pracy nad egzoszkieletem. Scarlett zerka na Ty’a, a potem wstaje z mojego łóżka i sadowi się obok Fina.
– Jeśli zalejesz sobie obwody tymi Prawie Prawdziwymi Taco™, to w życiu nie naprawisz już egzoszkieletu – informuje go cicho.
– Muszę to naprawić – upiera się Fin, mówiąc z pełnymi ustami.
– Daj sobie chwilę – odpowiada Scarlett, kładąc dłoń na jego ręce. – Zjedz. Odetchnij.
Fin zerka na nią. Jakimś cudem udaje mu się przeżuwać i dąsać jednocześnie. Jednakże napięcie znika z jego ramion, gdy przełyka, jakby zgadzał się na coś innego niż możliwość usmażenia obwodów egzoszkieletu.
– Aha, jasne – odpowiada z westchnieniem.
Wszyscy milkniemy na chwilę, kończąc posiłek. Skupiam się na tym, żeby donieść jedzenie do ust, opieram się o ramię Kala, kiedy siada obok mnie przy wezgłowiu. Chociaż jestem obolała, wyczuwam każde jego lekkie poruszenie, każdy oddech. Tak dużo czasu spędzał na unikaniu dotykania mnie od czasu naszego pierwszego spotkania, żeby nie zdradzić w żaden sposób, że odczuwa Przyciąganie, że kiedy teraz pozwala sobie na ten luksus, za każdym razem wywołuje to iskry w całym moim ciele. I odczuwam to, chociaż Kal tak bardzo uważa w obecności innych… Wiem, że nie czas na takie rzeczy, ale… łapię się na tym, że chciałabym poczuć coś więcej.
– Dobra, musimy się zastanowić – oznajmia Tyler po kolacji. – Kal, zobacz, czy wspominają o nas w lokalnych wiadomościach. Musimy wiedzieć, jak głęboko wdepnęliśmy. Zila, Scar, zajmijcie się inwentaryzacją. Fin, dowiedz się, co się stało z Łukiem.
– Nie wyglądał najlepiej – mówi Kal, zerkając na mnie z podziwem pomieszanym z lękiem. – Kiedy już Aurora z nim skończyła.
– Wiem. – Tyler kiwa głową. – Ale jeśli nie da się go naprawić, to będziemy potrzebowali innego sposobu, żeby wydostać się z tej dziury.
Fin wyciera ręce, wyjmuje unikron i zaczyna włamywać się do sieci stacji. Kal włącza holoekran, przeskakuje przez kanały informacyjne, żeby sprawdzić, czy nie jesteśmy tam gośćmi specjalnymi. Zila i Scarlett przeglądają metodycznie nasze torby, kategoryzując wszystko, co mamy, dzieląc nasz dobytek na rzeczy osobiste, rzeczy należące do całej grupy i na to, co da się sprzedać. Widzę, że Zila zgarnęła dwa mundury agentów GAW, które ukradliśmy z Wiekuistego. Miga mi moje odbicie w jednej z lustrzanych masek. Białe pasmo w grzywce, biała tęczówka w prawym oku. Dziewczyna, która patrzy na mnie z odbicia, wydaje mi się czasem całkiem obca.
Patrzę akurat wtedy, kiedy Scarlett wyjmuje z torby Fina pluszowego smoka Cat, Koniczynkę. Zerka przez ramię na Tylera z oczami błyszczącymi od łez, a potem odchyla się, żeby podać mu zabawkę. Tyler bierze smoka delikatnie, jakby był absolutnie bezcenny, i przyciska do piersi. A potem patrzy na Fina, który go obserwuje. Fina, który musiał popędzić do fotela pilota, żeby zabrać ostatnią pamiątkę po Cat, kiedy powinien uciekać z Łuku.
Betraskanin tylko kiwa głową i ponownie patrzy na unikron.
Chociaż drużyna jest teraz dla mnie najbliższym odpowiednikiem rodziny, to nadal czuję się przy nich nieswojo. W takich chwilach jak ta zdaję sobie sprawę, jak daleko jestem od domu, jak daleko w czasie, nie tylko w przestrzeni. Dwieście lat minęło w okamgnieniu, kiedy trwałam pogrążona we śnie kriogenicznym. Dla mnie minęło raptem parę tygodni, odkąd weszłam na pokład Hadfielda, żeby zacząć nowe życie na Octavii III. Teraz jednak wszystko, co znałam, przepadło, a razem z tym przepadli wszyscy, których kocham.
Nie wiem, co powinnam czuć, ale patrząc na starą zabawkę Cat, na anonimowe szare mundury, nie mogę opędzić się od myśli o konfrontacji z Ra’haam na Octavii III. O kolonistach, których absorbował do swojego zbiorowego umysłu razem z Cat. O twarzy mojego ojca pod maską agenta GAW, srebrnych kwiatach w jego oczach.
„Jie-Lin, potrzebuję cię”.
I chociaż cząstka mnie ma ochotę zwinąć się w kłębek i krzyczeć na samo wspomnienie, to większość mnie jest po prostu wściekła. Z powodu świadomości, że Ra’haam pochłonął go, posłużył się nim, nosił go jak kostium. Czuję ciemnogranatową moc jak mrowienie w opuszkach. Dary od Eshvarenów skrzą się tuż pod moją skórą. Starożytni wrogowie Ra’haam jakimś sposobem żyją we mnie.
Mogę się nauczyć panować nad tym. Wiem to. Mogę być Zapalnikiem, jakiego oni potrzebują.
Jednak – jak powiedział Tyler na Octavii – najpierw musimy znaleźć Broń.
– W porządku, Złoty Chłopaku. – Fin wzdycha, z głową pochyloną nad unikronem. – Chcesz najpierw usłyszeć dobrą wiadomość czy złą?
– Tę mniej dramatyczną.
– Dobra wiadomość jest taka, że Łuk już leży rozłożony na kawałeczki na złomowisku Szmaragdowego Miasta. Na bardzo małe, bardzo płaskie i bardzo drogie kawałeczki.
Tyler zamyka oczy. Chociaż wiedzieliśmy, że szanse na odzyskanie statku są małe, to fakt, że straciliśmy szansę na jego sprzedanie, wciąż jest prawdziwym ciosem.
– Jakim cudem to dobra wiadomość? – pyta Tyler.
– Chyba przez kontrast z tą złą.
Tyler wzdycha.
– Strzelaj.
– Zła wiadomość jest taka, że jedyny statek, na jaki stać nas przy naszych obecnych funduszach to stusiedemdziesięcioletni chelleriański frachtowiec, który nie ma napędu, nawigacji ani systemu podtrzymywania życia i pracował ostatnio jako śmieciarka przewożąca śmieci z Arktura IV.
– To brzmi cudownie – mówi ze śmiertelnie poważną miną Scarlett.
– Brzmi pachnąco – wtrącam.
– Brzmi jak coś kompletnie nieprzydatnego. – Tyler się krzywi. – Nie ma nic więcej?
Finian wzrusza ramionami i ruchem palca wysyła informacje z unikronu na holoekran na ścianie. Widzę skomplikowany netwęzeł z ofertami tysięcy różnych statków, od potężnych krążowników po maleńkie holowniki. Każdy z nich tak daleko wykracza poza nasze możliwości finansowe, że robi mi się dosłownie niedobrze. Zerkam na nazwę przedsiębiorstwa na nagłówku, na jarzące się logo w kształcie płonącego koła zębatego.
– Spółka Hefajstos – mruczę.
– To największa firma ze złomowiskiem w Szmaragdowym Mieście – wyjaśnia Fin. – Na klejnoty Stwórcy, gdybyśmy mieli kredyty, moglibyśmy kupić rydwan godny osławionych międzygwiezdnych przestępców, ale…
– Nie mamy kredytów – zauważa ponuro Tyler.
– Proszę, powiedz, że nie rozważamy kupna śmieciarki – odzywa się Scarlett. – Bo nie mam do tego odpowiedniego stroju.
Kal zerka na Scar, unosząc srebrną brew.
– A jak ubrałabyś się na taki statek?
– Czekajcie, chwileczkę… – szepczę, gdy oddech więźnie mi w gardle. – Fin, przestań przewijać i wróć…
Mój ton sprawia, że wszyscy w pokoju nieruchomieją. Fin unosi rękę, przesuwa nią z prawej na lewo jak dyrygent, przewijając powoli statki na złomowisku.
– Jest, zatrzymaj! – Wszyscy patrzą na mnie, kiedy wstaję powoli, wskazując jeden ze statków na ścianie.
– Auri? – pyta Tyler.
– To Hadfield – mówię.
Tyler podchodzi i patrzy na ekran, mrużąc oczy. Fin coś wpisuje, powiększa obraz i proszę: prosto z moich wspomnień Hadfield powraca na jawę.
Przypomina trochę okręt wojenny z czasów starej Ziemi, jest długi i ma kształt cygara. Ma osmalony i poznaczony długimi wyrwami kadłub, w niektórych miejscach metal wygląda jak stopiony, ale rozpoznałabym ten statek wszędzie. Statek, na którego pokład weszłam dwa tygodnie i dwieście dwadzieścia lat temu, zamierzając zacząć nowe życie na Octavii III. To życie teraz przepadło wraz ze wszystkim i wszystkimi, których znałam.
– Na oddech Stwórcy, masz rację, Auri. – Ty kręci głową, wpatrując się z trwożnym zdumieniem w Hadfielda. – Kiedy ostatnim razem widziałem ten statek, rozrywała go Burza Fałdowa. Jakim cudem go zdobyli?
Fin wzrusza ramionami.
– Nie mam pojęcia. Domyślam się, że ekipa złomiarzy Hefajstosa natknęła się na niego w Fałdzie, po tym, jak uratowałeś naszą Pasażerkę na Gapę. Według specyfikacji należy do ogromnego konwoju, który zostanie wystawiony na aukcję na Picardzie VI.
– Po co komuś taki złom? – Scarlett zerka na mnie. – Bez urazy, ale…
– Nie uraziłaś mnie – mruczę.
– Piszą tu wprost. – Fin kiwa głową. – „Najsłynniejszy wrak w historii terrańskich wypraw międzygwiezdnych! Kup sobie autentyczny kawałek historii!”.
– Musimy go zdobyć – mówię.
Tyler odwraca się do mnie.
– Po co?
– Nie wiem. Po prostu… mam przeczucie.
– To twój dar, be’shmai? – pyta Kal.
– Może. – Rozglądam się po niepewnych twarzach, zdając sobie sprawę, że chociaż nauczyli się mi ufać, to legioniści z drużyny 312 będą potrzebować czegoś więcej niż przeczucia. – Słuchajcie, wiemy, że mam powstrzymać Ra’haam przed rozkwitem, prawda? W przeciwnym wypadku rozprzestrzeni się przez Fałdę i pożre Galaktykę. Nic jednak nie wiemy na temat Eshvarenów. To oni to wszystko uruchomili, to oni w jakiś sposób zrobili ze mnie to… czym jestem.
Kal staje powoli obok mnie, wpatrując się we wrak Hadfielda. Ze wszystkich ras w Galaktyce tylko Syldranie naprawdę wierzą w to, że Eshvarenowie kiedykolwiek istnieli. Światło z ekranu pada na jego fiołkowe tęczówki, gdy Kal mówi:
– I wierzysz, że zdołamy dowiedzieć się czegoś więcej na temat Pradawnych na pokładzie Hadfielda?
– Nie wiem tego – przyznaję – ale wiem, że coś mi się stało na pokładzie tego statku. Byłam zwykłą dziewczyną, kiedy wchodziłam do kriokapsuły, a gdy Tyler mnie z niej wyciągnął, byłam…
Zerkam znowu na swoje odbicie w hełmie. Na obcą osobę, która na mnie patrzy.
– …tym.
– Mogli wydobyć czarną skrzynkę – mówi Fin. – Zapiski z lotu powiedzą nam, czy Hadfield znalazł się gdzieś, gdzie nie powinien, czy wydarzyło się coś nietypowego, co przyrządy zdołałyby wychwycić. Kiedy. Jak. Gdzie.
– Będziemy lepiej wyposażeni, żeby wesprzeć misję Aurory, jeśli zrozumiemy jej naturę – przytakuje Zila. – I tych, którzy wyznaczyli jej tę misję.
Kal kiwa głową.
– Poznaj przeszłość albo cierp w przyszłości.
Tyler patrzy przez długą chwilę na Scarlett, która przechyla głowę i wzrusza elegancko ramionami.
– W porządku – mówi w końcu, zaciskając palce na Koniczynce. – Zawsze to jakiś początek. Nie mamy żadnych innych wskazówek. Sun Zi powiedział „Jeśli znasz siebie i swojego wroga, przetrwasz pomyślnie sto bitew”.
– Kto to jest Sun Zi? – pyta Fin.
– Stary nieżywy gość – odpowiada Scarlett.
– I traktujemy jego radę poważnie, bo…?
Tyler nie odrywa oczu od Hadfielda. Widzę w nich ogień, gdy mówi:
– Wiemy niedużo o wrogu, dowiedzmy się więc czegoś o przyjaciołach.
– W porządku – mówi Scar. – Możemy zacząć od dowiedzenia się, jak wydostać się z tej kupy złomu?
Temat: Galaktyczne rasy
►Sprzymierzone
▼Syldranie
Syldranie to najstarsza rasa w Galaktyce. Są wysocy i eleganccy, mają wydłużone uszy, fiołkowe oczy i srebrne włosy, które tradycyjnie zaplatają w warkocze. Są zwykle silniejsi i szybsi od ludzi. Przez inne rasy często są odbierani jako aroganccy i wyniośli … i szczerze mówiąc, nie bez powodu.
Ich społeczeństwo dzieli się na kasty zwane ligami:
Zbrojni – wojownicy i strażnicy
Wędrowcy – mistycy obdarzeni telepatią, którzy poświęcają się badaniu Fałdy.
Tkacze – naukowcy, inżynierowie i rzemieślnicy.
Obserwatorzy – politycy i inni administratorzy.
Robotnicy – bo ktoś musi wykonywać prawdziwą robotę.
Syldranie do niedawna prowadzili wojnę z Terrą i dopiero dwa lata temu, w 2378 roku, podpisano pokój zwany Porozumieniem Jericho. Obecnie cała rasa jest uwikłana w brutalną wojnę domową (patrz: Wolni Syldranie i Nieugięci).
Zasadniczo nie mają teraz głowy do zabawy, tyle tylko powiem.
Moje cacuszka są za duże do tego munduru.
Nie zrozumcie mnie źle – kocham moje cacuszka. Walory. Zderzaki. Jakkolwiek chcecie je nazwać. Są takie dni, kiedy udaje ci się wyrzeźbić idealny kształt i słyszysz, jak ludziom trzaskają kręgi w szyi, gdy ich mijasz? O, to właśnie mam na myśli. Są fantastycznym wykrywaczem idiotów. (Podpowiedź: nie mam pretensji, jeśli na nie zerkacie, ale jeśli mówicie do nich zamiast do mnie – znaczy, patrząc mi w twarz – to oblaliście Próbę.) Często gwarantują świetną zabawę wieczorem, gdy się ma je pod ręką.
Bywają jednak dni, kiedy ich posiadanie to prawdziwy przypał.
Na przykład muszę je trzymać, gdy biegnę. Nie robię tego po to, żeby nimi w was celować, po prostu w przeciwnym wypadku to boli. Porządne staniki są drogie, trzeba je naprawdę delikatnie prać, bo inaczej szybko odkrywasz, że musisz kupić następny drogi stanik. Nie każcie mi nawet zaczynać tematu fiszbin. Ludzka rasa potrafi podróżować wśród gwiazd, a nadal nikt nie wymyślił stanika dla dziewczyn moich rozmiarów, w którym nie czułabym się jak w więzieniu. Oto ogólnie znana prawda: zdjęcie tego ustrojstwa pod koniec dnia to najcudowniejsze uczucie pod słońcem.
Przykro mi, chłopcy.
I są takie chwile jak ta. Kiedy próbujesz zaprzeczyć prawom fizyki i upchać materię w przestrzeni, która jest zdecydowanie dla niej za mała. Jestem pewna, że Zila ma gdzieś w swojej mózgownicy odpowiednie równanie na tę okazję: Obszar.ñ – [Balony + æ {gdzie.æ = gęstośćstanika}]=BÓÓÓLLL.
– Zawsze nie cierpiałam fizyki – mruczę, poprawiając się po raz siedemnasty.
– Co takiego? – pyta przez system łączności Tyler.
– Nic. – Wzdycham.
Maszerujemy z Zilą przez sekcję 12 Promenady Dzeta w porcie Szmaragdowego Miasta, w mundurach agentów ziemskiej Globalnej Agencji Wywiadowczej. Ukradliśmy te mundury podczas naszego śmiałego napadu na Statko-Świecie, prosto z ciał oprychów GAW, którzy próbowali nas aresztować. Z naciskiem na słowo „próbowali” – legionista Kaliis Idraban Gilwraeth, adept Ligi Zbrojnych rozłożył tych agentów GAW jak układankę i to gołymi rękami.
Przyznaję, że robiło mi się trochę gorąco, gdy patrzyłam, jak Kal pracuje. Nasz drużynowy Czołg nie jest przykry dla oczu. Jednak widzę po nie takich znowu ukradkowych spojrzeniach, jakimi ciągle wymieniają się z Auri, że Coś ich łączy. Dlatego w ramach babskiej solidarności teraz muszę odwracać (zwykle) od niego oczy. Życie…
Szkoda, bo nigdy dotąd nie spotykałam się z Syldraninem…
A wracając do tematu: kradzione mundury oznaczają niedopasowane mundury. Chociaż przysięgłabym, że ten mundur nie ściskał mnie aż tak bardzo poprzednim razem. Niestety nikt w drużynie nie kłamie tak dobrze jak ja, a poza tym już raz odgrywałam agenta GAW. Dlatego jestem teraz ubrana od stóp do głów w ciemnografitową nanotkaninę i robię, co w mojej mocy, żeby poruszać się w niej, jakby należała do mnie. Zila maszeruje obok mnie, umyślnie ignorując moją osiemnastą próbę właściwego ułożenia walorów. Znowu ogląda na swoim unikronie komunikat, w którym Adams wyparł się nas oficjalnie.
– „…drużyna zbuntowała się i działa na własną rękę. Ci legioniści zawiedli nasze zaufanie. Złamali nasz regulamin. Dowództwo Legionu Aurory oferuje wszelką pomoc…”.
– Masz czasem taki problem? – pytam ją.
Zila wyłącza dźwięk w unikronie i podnosi na mnie wzrok.
– Problem?
– No wiesz. – Macham na swoją klatkę piersiową. – Z… fluktuacją rozmiaru.
Zila przechyla głowę, a jej głos jest jeszcze bardziej beznamiętny, gdy płynie przez lustrzaną maskę agenta GAW.
– Zmiana poziomu hormonów wtrakcie owulacji może powodować opuchnięcie. Estrogen osiąga najwyższe stężenie tuż przed połową cyklu ito może powodować powięk…
– Ehm, Scarlett? – Słyszę przez nasz system łączności.
– Tak, Finian?
– Ty i Zila wciąż nadajecie.
– No i…?
– Ehm… nieważne.
– Doskonała odpowiedź.
Tyler wtrąca się, nim ktokolwiek z nas zapędzi się za daleko:
– W porządku, Scar, jesteśmy na szóstej, jakieś trzysta metrów za wami. Namierzyłaś nas?
Oglądam się i widzę Tylera z resztą drużyny. Czają się w cieniu stacji paliwowej. Mają na sobie skradzione kombinezony, dopasowując się do reszty pracowników portu, kaptury i czapki dżetbolowe noszą mocno naciągnięte, żeby ukryć twarze. Szmaragdowe Miasto to dość cywilizowane miejsce, regularnie przelatują nad nami drony ochrony – próbuję powiedzieć, że wyjście na zewnątrz to spore ryzyko, zważywszy, jaką nagrodę wyznaczono za nasze głowy. Jeśli mamy jednak dostać się na Hadfielda przed końcem aukcji, to musimy wydostać się z tej stacji. A przepadnięcie naszego Łuku oznacza, że musimy znaleźć sobie inny statek.
– Widzimy cię, Tyler – melduje Zila.
– Będziemy obserwować przez wasze unikrony, więc miejcie je pod ręką. Jeśli wpakujecie się w jakieś kłopoty, zmywajcie się i kierujcie się do stacji transportowej.
– Spokojnie, braciszku – odpowiadam. – Mam wszystko pod kontrolą.
– Nie wątpiłem w to ani przez chwilę.
– Doooskonała odpowiedź.
– Statek, którego szukamy, powinien pojawić się po waszej prawej.
Rozglądam się ponad tłumem wokół mnie, chociaż raz ciesząc się, że jestem dość wysoka, by coś widzieć. Jeśli myślicie, że bycie dziewczyną mającą sześć stóp wzrostu to rewelacja, spróbujcie kupić sobie spodnie. Albo znaleźć sobie chłopaka, którego nie peszy fakt, że jest niższy.
Port kosmiczny znajduje się na górnym poziomie Szmaragdowego Miasta, najbliżej kopuły z naładowanych cząstek, mających za zadanie zatrzymanie na zewnątrz trującej atmosfery. Port jest równie barwny jak miejski bazar i panuje tu taka sama gorączkowa atmosfera, chociaż wynika z czego innego. Blokada zarządzona przez ochronę, a spowodowana naszą związaną z grempami eskapadą, trwała dwadzieścia cztery godziny, zanim władze zostały zmuszone do jej zniesienia. To oznacza, że każdy statek w porcie ma całą terrańską dobę spóźnienia w stosunku do swojego harmonogramu. Kapitanowie wrzeszczą na załogi, autodokerzy i tankowniki pracują na maksimum obrotów, powietrze aż buczy od dronów załadunkowych.
Na lewo od nas znajduje się stacja transportowa, przyprawiająca o zawrót głowy plątanina przezroczystych rur, przenoszących ludzi i towary na różne poziomy. Na prawo od nas, na jednym ze średniej wielkości miejsc do lądowania widzę smukły, prawie staroświecki statek.
Jest stalowoszary, ma kształt serca, jego burty zdobią długie białe pasy w stylu wyścigówki. Na nosie wypisano jego imię Opha May. Na dziobie? Naprawdę nie znam się na statkach. Prawdę mówiąc, nigdy nie interesowałam się statkami kosmicznymi. Przespałam większość zajęć z inżynierii mechanicznej, poza czterema tygodniami na trzecim roku, kiedy uważałam, żeby zaimponować pewnemu chłopakowi.
(Liam Chu. Były chłopak nr 32. Plusy: pisał dla mnie piosenki miłosne. Minusy: naprawdę nie potrafił śpiewać).
Tyler jednak mówi mi, że Opha May to dobry statek. Dostatecznie mały dla sześcioosobowej załogi. Dostatecznie szybki, żeby uciec przed większością problemów i dostatecznie zadziorny, żeby poradzić sobie z pozostałymi. A jeśli mój młodszy brat naprawdę na czymś się zna (poza wkurzaniem mnie, wymądrzaniem się na każdy temat i układaniem włosów tak, żeby zawsze wyglądały idealnie), to właśnie na statkach. To jeden z powodów, dla których tak dobrze dogadują się z Cat.
To znaczy dogadywali.
Do diabła…
I tak po prostu znowu pieką mnie oczy. Serce mnie boli na kolejne wspomnienie, że odeszła. Znałam Cat od przedszkola. Mieszkałyśmy w Akadami w jednym pokoju przez pięć lat. To głupie, że najbardziej brakuje mi różnych drobiazgów, bo były czymś stałym w moim życiu, i teraz, gdy ich nie ma, odczuwam to na każdym kroku.
Tęsknię za tym, że gadała przez sen. Chowała mi skarpetki w przyjaznej próbie doprowadzenia mnie do kompletnego szaleństwa. Pożyczała moje rzeczy bez pytania. I te drobiazgi w życiu z Cat, codzienne, bezustanne, sprawiały, że czułam, że zawsze jest przy mnie. Zapewniały mnie o jej obecności. A ta oznaczało, że zawsze mam przy sobie najlepszą przyjaciółkę. Zawsze mam przy sobie moją wspólniczkę przestępstwa. I że zawsze mam wszystkie te większe i trudniejsze do nazwania rzeczy, jakie stały się częścią mojego życia wraz z pojawieniem się Cat.
Znalazłam jej kredkę do oczu w mojej torbie zeszłego wieczoru i płakałam przez godzinę.
Dlatego pozwalam sobie teraz to poczuć. Niech emocje zaleją mnie na chwilę, która wydaje się trwać wieczność. Nie chcę zaprzeczać temu, jak potwornie to boli, bo na swój sposób zaprzeczałabym wtedy wszystkiemu, co dla mnie znaczyła. Potem jednak biorę głęboki wdech i odsuwam na bok myśli o Catherine „Zerze” Brannock. Skupiam się na tym, co muszę zrobić.
Bo tego właśnie oczekiwałaby ode mnie Cat.
Idziemy z Zilą w stronę Opha May, a tłum omija nas szerokim łukiem. Założę się, że nieczęsto agenci GAW tak bardzo oddalają się od Jądra, ale mają reputację ludzi, z którymi się nie zadziera, i to sprawia, że nawet w tłumie obcych na drugim końcu Drogi Mlecznej, nikt nas nie zaczepia. Zwaliści chelleriańscy robotnicy zerkają raz na nasze mundury i odsuwają się na bok. Banda skwaszonych oprychów w barwach związkowych rozstępuje się jak dym. Przysięgam, że nawet dron załadunkowy ucieka z naszej drogi, kiedy wchodzimy na lądowisko. Myślę o twarzach ludzi, których znaleźliśmy w tych mundurach, o tacie Auri i reszcie, całkowicie przeżartych przez Ra’haam. Jakaś cząstka mnie zastanawia się, jak głęboko sięga to zepsucie.
Odsuwam tę myśl od siebie na inny dzień i patrzę na małą grupkę ludzi i robotów pracujących przy statku przed nami. Członkowie załogi mają różne odcienie skóry, ale wszyscy są z Terry. I dlatego właśnie Ty wybrał ten statek spośród wszystkich zarejestrowanych w porcie Szmaragdowego Miasta.
– Ten na rampie załadunkowej to kapitan – informuje nas Finian przez unikron. – Wrzaskliwy facet z futrem na twarzy.
– To ma nazwę: wąsy – wyjaśnia mu Tyler.
– Ja to nazywam obrzydlistwem, Złotko.
– To wygląda, jakby skenk wypełzł mu na usta i zdechł – wtrąca Kal.
– Prawda? – przytakuje mu Finian. – Ludzkie owłosienie na ciele, brrr.
– Chwileczkę – odzywa się Aurora. – Chcesz powiedzieć, że Syldranie nie mają zarostu?
– Nie, be’shmai.
– A… zarastacie gdziekolwiek indziej?
– BŁAGAM… – cedzi Tyler. – Czy moglibyśmy się skupić? Na zadaniu?
Słyszę chórek przeprosin w systemie łączności i wbrew sobie uśmiecham się. Chociaż nasza mała rodzinka jest naprawdę dysfunkcjonalna, to przynajmniej zaczynam odbierać ją jak rodzinę. Obserwuję krzątaninę na lądowisku i rzeczywiście udaje mi się wypatrzyć niskiego, hałaśliwego mężczyznę, który ma nad wargą coś, co wygląda jak zdechła gąsienica. Nosi kombinezon pilota i magnetobuty. Jest wymizerowany, twarz mu poczerwieniała od wrzeszczenia na załogę, na roboty pomagające mu przy załadunku i przypadkowych przechodniów. Wygląda dostatecznie staro, żeby mógł być moim ojcem.
Oczywiście tata zginął, gdy miałam jedenaście lat, ale wiecie, co mam na myśli…
– W porządku. – Kiwam głową do Zili. – Czas trochę poczarować…
– Nie ma czegoś takiego jak czary, Scarlett – odzywa się Zila.
– To patrz i ucz się, moja droga.
Podchodzimy do kapitana Opha May, postukując błyszczącymi butami o pokład. Nawet nie odrywa oczu od unikronu.
– Josef Gruber – mówię, posługując się danymi, które Fin wyciągnął z serwerów portowych.
– Kto pyta? – odpowiada niski mężczyzna, nadal na mnie nie patrząc.
– Zgodnie z uprawnieniami, jakie gwarantuje nam Terrańska Ustawa o Rejestracji, artykuł 12, ustęp B, rekwirujemy twój statek.
Teraz zwraca na nas uwagę. Wreszcie podnosi wzrok, żeby spojrzeć mi w twarz, a ja wykorzystuję wszystkie lata nauki, na tych jedynych zajęciach, których nie przespałam, żeby go rozgryźć. Może i nie miałam najlepszych ocen, może i nie byłam najlepszym strzelcem albo taktykiem, ale Scarlett Isobel Jones nadal jest piekielnie dobra w swoim fachu. A jej fach to Ludzie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki