Awaryjne lądowanie - Sharon Kendrick - ebook

Awaryjne lądowanie ebook

Sharon Kendrick

3,8
11,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Po ślubie siostry Bianca Forrester wraca prywatnym samolotem z amerykańskim milionerem Xanthosem Antoniou, drużbą pana młodego. Podczas burzy śnieżnej samolot ulega awarii i ląduje na odludziu. Muszą przeczekać w zimnej chacie, zanim nadejdzie pomoc. Bianca jest zmuszona przystać na propozycję Xanthosa, by spali razem w jedynym łóżku. Próbują zachować dystans, ale nagle ta zimna noc staje się coraz gorętsza…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 143

Oceny
3,8 (4 oceny)
1
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sharon Kendrick

Awaryjne lądowanie

Tłumaczenie:

Zbigniew Mach

Rozdział pierwszy

Ceremonia ślubna dobiegła końca. Chociaż wszyscy goście zachwycali się, jak ochrzciły go media – „najwspanialszym ślubem w historii świata” – Bianca nareszcie odetchnęła z ulgą. Lepszej okazji nie mogli sobie wymarzyć najstarsi nadworni fotografowie i paparazzi. Ślub tuż przed świętami Bożego Narodzenia w ociekającym złotem pałacu! Prawdziwa gratka. Wielka okazja zarobienia na unikalnych zdjęciach. I zarobienia wielkich pieniędzy.

Bajecznie bogaty i uwielbiany przez kobiety król Corso żeni się ze zwykłą kobietą i czyni ją swoją królową.

Taki ślub zdarza się raz na całe życie.

Skąd więc u Bianki uczucie ulgi?

Rzuciła okiem na uroczyście przystrojony hol wejściowy pałacu. Druhną została trochę z przymusu, bo wcale o tym nie marzyła, choć panna młoda była jej siostrą. Miała na imię Rosie. Bianca nie chciała też wracać do Monterosso, bogatego górskiego królestwa, gdzie spędziła wiele swoich dziecięcych wakacji.

Ślub odbył się dwa dni przed Bożym Narodzeniem. Wielka stołeczna katedra była już przystrojona na święta. Potężne filary ozdobiono zielonymi ostrokrzewami i winoroślą. Bianca wciśnięta w wąską purpurową suknię druhny na siłę próbowała wchłaniać obecne wśród gości poczucie radości i szczęścia.

Uważnie śledziła wzrokiem długi szeleszczący biały welon siostry lekkim krokiem sunącej wśród ław katedry do ołtarza. Jednak myśli Bianki nie biegły w stronę siostry. Tak, kochała ją całym sercem i była szczęśliwa, że Rosie znalazła mężczyznę swoich marzeń. Ale Bianca była starszą siostrą i wciąż nie miała męża. A uboga historia jej związków i miłości mówiła jej, że sytuacja szybko się nie zmieni.

Jeśli w ogóle.

Gdyby nie nagła zmiana planu powrotu do domu, pewnie zamyśliłaby się nad tym, czemu jej życie nie potoczyło się zgodnie z planem. I marzeniami.

Miała zamiar wrócić rejsowym samolotem do Anglii i spędzić święta w domowym zaciszu. Z dala od wszechobecnego na londyńskich ulicach rejwachu i wrzawy. Po gorączkowych dniach przygotowań do królewskiego ślubu marzyła o ciszy i spokoju. Jednak Rosie uprosiła ją, by wróciła prywatnym samolotem człowieka, z którym nigdy nie chciałaby spędzić ani minuty.

Na samą myśl o nim przechodził ją dreszcz, ciało przeszywały dziwne ciarki, a wargi nagle schły.

Xanthos Antoniou.

Podczas ślubu i wesela Rosie ten wpływowy amerykański miliarder greckiego pochodzenia przyciągał zachłanny wzrok wszystkich obecnych kobiet. Zabójczo przystojny i z mięśniami atlety był jak mroczny meteor, który nagle z ogromną siłą zderzył się z kapiącym złotem splendorem królewskiego ślubu. Nikt nie odwracał oczu od tego mężczyzny. Przyciągał wzrok jak magnes.

Bianca, choć walczyła ze sobą, nie była wyjątkiem.

Nie miała pojęcia, dlaczego siostra tak naciska, by przyjęła ofertę Xanthosa.

„Proszę, zrób to dla mojego męża, Xanthos jest świetnym pilotem”, dźwięczały jej w głowie słowa Rosie.

Przez chwilę Bianca zastanawiała się, dlaczego królowi Corso, tak na tym zależy. Ale zanim zdążyła zapytać, siostrę otoczyła już kolejna grupa rozradowanych gości weselnych.

Xanthos pewnym krokiem szedł w jej stronę po marmurowej posadzce holu. Bianca usiłowała na niego nie patrzeć, ale było to nie lada wyzwanie. Nie wiedziała, co w czarnych oczach miliardera sprawia, że tak gwałtownie reaguje na jego obecność. Wiedziała jednak, że na próżno stara się kontrolować własne przedziwne reakcje. Pierwsza pojawiła się już w chwili, gdy ich sobie przedstawiono. Poczuła, że jej policzki z wolna pąsowieją.

Dlaczego? Xanthos uosabiał przecież wszystko, czego w mężczyznach szczerze nie znosiła. Emanował twardą męską siłą i miękką zmysłową groźbą. Był uosobieniem samca alfa. A takie cechy nigdy jej nie podniecały. Lubiła mężczyzn spokojnych, kochających książki i dających poczucie bezpieczeństwa.

Xanthos znajdował się na przeciwnym biegunie.

– Bianca?

Jego niski głos brzmiał jak żwir sypany na miód. Zmysłowo i przenikliwie. Pewnie dlatego serce Bianki biło tak, jakby w pośpiechu biegła za odjeżdżającym pociągiem. Wciągnęła powietrze i przywołała na wargi uśmiech, jaki zwykła przywoływać wobec nowego klienta przychodzącego do jej kancelarii po poradę prawną.

– Tak. Bianca Forrester – odparła bez wahania. – Nie byłam pewna, czy zapamiętał pan moje nazwisko, gdy nas sobie przedstawiano, panie Antoniou.

– Nie zapomniałem. Jak pewnie i pani mojego, ale prościej jest być na ty – dodał miękko ściszonym głosem.

Jednak towarzyszący tym słowom ironiczny uśmieszek sprawił, że Bianca poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Bajeczny majątek Xanthosa ani prywatny samolot nie robiły na niej wrażenia. Siostra promowała miliardera, jak mogła, ale Bianca nie chciała brać udziału w tej grze.

– Wiem, że wymuszono na tobie tę propozycję. Miło z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby. Mogę sama wrócić do Londynu.

– Czemu? – zapytał.

– Bo już mam bilet na zwykły rejs. Nawet wolę taki lot. Mogę w tym czasie pracować zamiast rozmawiać o wszystkim i o niczym.

Xanthos poczuł nagłą irytację, bo właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. Nie, nie dlatego, że nigdy nie widział tak pięknej kobiety jak Bianca. Fascynowały go jej kruczoczarne włosy i szmaragdowe oczy. Ale irytował charakter, którego u kobiet nigdy nie lubił. Zimny, oceniający i protekcjonalny. Jak gdyby Bianca już wyrobiła sobie zdanie na jego temat i wiedziała, że nie jest mu obojętna. Czy jej postawa nie przypominała, mu skąd pochodzi i dlaczego tu jest?

– Ale twoja siostra osobiście prosiła, żebym zapewnił ci bezpieczny powrót do domu – odparł chłodnym tonem. – Nie mogłem przejść obojętnie wobec takiej prośby. Odmówiłabyś nowej królowej?

Nie wymienił jednak innego powodu. Najważniejszego – własnych najgłębszych z możliwych więzów z panem młodym.

Więzów krwi.

Złączyły one ich obu, choć żaden z nich nie chciał. Był to mroczny sekret wciąż tlący się w sercu Xanthosa. Przypominał mu o tym, jakiej zdrady padł kiedyś ofiarą. To on kazał mu przysiąc, że nigdy nie zaufa żadnej kobiecie. Xanthos był bowiem przyrodnim bratem króla Corso. Nikt nie znał tej tajemnicy.

Oprócz Rosie.

I obaj chcieli, by tak zostało.

Xanthos nie wiedział, dlaczego brat tak bardzo pragnął jego obecności na swoim ślubie. Początkowo odrzucił zaproszenie, za które dałaby się pokroić połowa możnych tego świata. Corso jednak nie ustępował i naciskał, aż w końcu Xanthos się zgodził. Podejrzewał, że król pragnie go zmiękczyć i w ten sposób upewnić się, że nigdy nie wpadnie mu do głowy walka o tron. Ale Xanthos nie tylko był dzieckiem z nieprawego łoża. Nie miał też najmniejszej chęci walczyć o koronę czy królestwo. Nigdy nie pragnął zostać osobą publiczną. Kochał swoją wolność i to, że odpowiadał tylko sam przed sobą. Zawsze też dotrzymywał danego słowa, a obiecał Rosie, że Bianca bezpiecznie dotrze do domu. Choćby na każdym kroku okazywała mu niechęć.

Jednak gdy teraz patrzył w jej ocienione długimi czarnymi rzęsami oczy, wbrew sobie myślał tylko o ich niezwykłej zieleni, która kojarzyła mu się ze szmaragdowym kolorem morza, który widywał w dzieciństwie. Przez chwilę stał jak zahipnotyzowany. Nie tylko nimi, ale i różowością jej pełnych warg i miękko falistymi liniami ciała.

– Gotowa? – spytał niepewnym głosem.

– Chyba nie zrozumiałeś? – odparła z nieco protekcjonalnym uśmiechem. – Właśnie się wykręciłam.

– Nie przyjmuję wymówek. Na stołecznym lotnisku czeka tłum paparazzich. Rosie mówiła, że chcesz ich uniknąć – powiedział, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Większość ludzi przyjęłaby taką ofertę w dobrej wierze, a może i z wdzięcznością. Więc jeśli nie chcesz wkurzać siostry w czasie jej miodowego miesiąca i doczekać się scen, przyjmij moją propozycję. Limuzyna czeka. Lepiej mieć to już za sobą.

– A co to? Wizyta u dentysty?

– Twoje słowa, Bianco. Nie moje – odparł z lekkim uśmiechem.

Przeszli obok wielkiej świątecznej choinki obwieszonej srebrnymi gwiazdkami i setkami lampek. W pałacu wciąż panował nastrój radosnego podniecenia. Część gości przerwała pogawędki i z ciekawością w oczach patrzyła na przechodzących obok nich Biancę i Xanthosa.

– Piękna para – dobiegł ją czyjś głos. – Kim jest ten mężczyzna?

– Nie wiem – odpowiedział inny. – Ale dziewczyna to szczęściara.

Jednak siedząc w limuzynie w pełnej napięcia ciszy, Bianca była daleka od szczęścia. Miała poczucie, że straciła kontrolę nad sobą.

Gdy wysiadła z auta, zerwał się wiatr. Wirujące płatki śniegu spadały na ich włosy i twarze. Jeden z nich osiadł na wargach Bianki i od razu stopniał. Kątem oka zauważyła jednak, że Xanthos go dostrzegł, bo patrzył wtedy na jej usta.

Szaleństwo. Podobało jej się, jak wolno przesuwał wzrokiem po jej wargach. I zwlekał z oderwaniem go od nich.

Nie wiedziała dlaczego.

Jak można pragnąć mężczyzny, który sprawia, że czujesz się tak niezręcznie skrępowana?

Bianca mocniej owinęła się płaszczem i weszła po schodkach do samolotu. Wnętrze głównej kabiny pachniało przepychem, ale ręka projektanta zadbała, by zachowało dyskretną klasę elegancji. W wazonach umieszczono świeżo ścięte róże. Na stoliku, obok którego stały wygodne obite skórą fotele, rozłożono kolorowe magazyny. Wszystko miało tu sprzyjać wygodzie podróżujących.

– A gdzie załoga? – spytała zdziwiona Bianca.

– Nie ma. Zawsze latam sam. To krótki lot. Wszystko co potrzebne znajdziesz na pokładzie. Chyba że życie w pałacu nauczyło cię czekać na obsługę – powiedział z uśmiechem Xanthos.

– Nie mieszkam tam – zaprzeczyła gwałtownie. – I nigdy nie mieszkałam. Spędzałam w nim tylko szkolne wakacje, bo mój ojciec pracował dla zmarłego króla, ojca Corso.

– Więc z pewnością potrafisz sama nalać sobie szampana.

Z twarzy Xanthosa nie znikał uśmiech. Czy wiedział, jak ten uśmiech na nią wpływa? I sprawia, że pragnie rozpaść się na kawałki, które on pozbiera z powrotem?

– Piję szampana jedynie wtedy, gdy coś świętuję. A świętować będę chwilę, w której wylądujemy.

– Mówił ci ktoś, jaka z ciebie niewdzięcznica?

– Ty. A tobie, że się powtarzasz? – fuknęła jak kotka Bianca.

– Nie. Ale jesteś fanką złośliwych uwag. Lepiej zapnij pasy. Zaraz startujemy.

Xanthos spodziewał się większej niechęci z jej strony, bo Bianca zdawała się robić wszystko, by uprzykrzyć mu lot. Ale ku swojemu zdziwieniu od razu posłuchała jego polecenia. Usiadła w fotelu i z uwagą zaczęła się rozglądać po wnętrzu kabiny.

Choć robił, co mógł, Xanthos nie potrafił ukryć przed sobą, że Bianca Forrester pociąga go coraz bardziej. Było w tej kobiecie coś, co nie dawało mu spokoju. Jakaś uśpiona zmysłowość, która sprawiała wrażenie, że zaraz wybuchnie z siłą wulkanu.

Wczoraj pojawiła się jako druhna panny młodej. Miała na sobie długą do kostek, obcisłą czerwoną suknię podkreślającą jej wąską jak osa talię i drobną figurę, ale i zmysłowe krągłości ciała. W czarne włosy wpięła szkarłatne róże. Taką samą szminką umalowała usta. Wyglądała jak bohaterka niedzisiejszych bajek dla dzieci. Xanthos zauważył, że gdy szła kamienną posadzką między ławkami katedry, przyciąga wzrok wszystkich mężczyzn. Ona sama jednak nie widziała tych spojrzeń, bo była skupiona na podtrzymywaniu ciężkiego trenu panny młodej. Lub może była jedną z tych kobiet, które udają, że nie wiedzą, jak na mężczyzn działa ich widok.

Dziś jednak nie miała w sobie nic z bohaterek starych bajek. Była ubrana w proste i przylegające do jej kształtów dżinsy oraz miękki zielony sweterek. Ciężką falę gęstych włosów spięła w koński ogon. Nie miała makijażu, ale Xanthos uznał, że z tak długimi czarnymi rzęsami Bianca w ogóle nie potrzebuje się malować. Jedyną jej ozdobę stanowiły okrągłe złote kolczyki. Nie nosiła żadnych pierścionków ani bransoletek. Sprawiała wrażenie kobiety nieprzystępnej. Z tych, których cała mowa ciała ostrzega: nie zbliżaj się do mnie.

Xanthos przymrużył oczy. Czy to ten niski wzrost czynił ją tak prowokacyjnie kobiecą? Bianca miała ledwie ponad metr sześćdziesiąt. A może Xanthosa pociągał jej zadziorny charakter?

Serce na chwilę zabiło mu mocniej. Nie znosił kobiet z charakterem. Choć właściwie bardziej podejrzewał się o taką niechęć, bo nigdy takich nie wybierał. Przywykł do podziwu i uwielbienia z ich strony. Nie musiał nawet zdobywać kobiet, bo same robiły wszystko, by zwrócił na nie uwagę. Czasem nawet myślał, jak to jest starać się o względy kobiety, bo sam nigdy tego nie doświadczył. Ale myśli te pierzchały równie szybko, jak się pojawiały.

Człowiek łatwo się nie zmienia, choć czasem zdarza mu się wyściubić nos poza własne schematy. Tak było teraz z Xanthosem. Chwilowe zainteresowanie Biancą szybko ustąpiło miejsca zniecierpliwieniu. Nie chciał o niej myśleć w ten sposób. W ogóle nie chciał poświęcać jej żadnej myśli. Była szwagierką jego brata. Nikt zresztą nie wiedział, że Corso jest jego bratem. Jej pojawienie się w życiu Xanthosa tylko je komplikowało. Miał jedynie przetrwać kilka kolejnych godzin. Później będzie wolny jak ptak i poleci do Szwajcarii, gdzie już czeka paczka starych znajomych. Jak on miłośników nart i hazardu. I supermodelka Kiki, która od dawna robiła wszystko, by go uwieść.

Siedząc w kokpicie, czekał na pozwolenie na start, ale jego myśli krążyły gdzie indziej. Dopiero po dłuższej chwili doszedł do niego głos z wieży kontroli lotów. Dostał pozwolenie na start. Powoli rozpędził maszynę i wzniósł ją w błękitne zimowe niebo. Pilotując, zawsze czuł się wolny. Bezkres nieba dawał mu swobodę, której potrzebował jak ryba wody. Odetchnął głęboko i spojrzał w dół na słynne, czerwone wulkaniczne góry Monterosso, które powoli malały w oczach. Pomyślał, że pewnie nigdy nie wróci już do królestwa, choćby Corso stawał na głowie, próbując przekonać go do odwiedzin. Xanthos nie miał żadnej ochoty pogłębiać więzi z bratem. Nie chciał związków z rodziną, o istnieniu której przedtem nie miał pojęcia. Bo rodzina zawsze oznaczała problemy, wysysała energię i siły. Kojarzyła mu się z bólem, zawodem i złamanym sercem. W każdej chwili mogła wywrócić do góry nogami całe czyjeś życie.

Kto o zdrowych zmysłach mógł pragnąć rodziny?

Xanthos porzucił te myśli i skupił się na pilotowaniu. Ta czynność zawsze sprawiała mu przyjemność i satysfakcję. Spodziewał się zwykłego lotu bez przeszkód. Jednak coś nagle zaczęło się zmieniać. Kontroler lotu przekazał, że nie ma odczytów maszyny, a ona sama zniknęła z radarów. Xanthos spojrzał na wysokościomierz. Znajdowali się na wysokości dziewięciu kilometrów. Z rosnącym niedowierzaniem patrzył, jak jeden po drugim wysiadają oba transpondery. Poczuł nagły przypływ adrenaliny, ale mimo napięcia, które czuł w całym ciele, był dziwnie spokojny. Jak każdy doświadczony pilot miał za sobą długie godziny szkoleń. Wiedział, jak reagować w sytuacjach zagrożenia. Dlatego widok smugi dymu wydobywającego się spod jednego ze skrzydeł nie przestraszył go bardziej niż tupot nóg Bianki, która z przerażeniem na twarzy nagle wpadła do kokpitu.

– Dym! – krzyknęła. – Pali się!

Xanthos szybko obrócił się przez ramię. Smuga dymu stawała się coraz gęstsza. Nie była już szarego, lecz czarnego jak noc koloru. Głośno rozdzwoniły się wszystkie systemy bezpieczeństwa. Na tablicy rozdzielczej złowrogo zaczęły błyskać czerwone lampki. Rzucił okiem na mapę. Do najbliższego lotniska były trzy kwadranse lotu, ale Xanthos wiedział, że najpóźniej za dwadzieścia minut cały samolot stanie w ogniu.

Poczuł suchość w ustach.

Dwadzieścia minut!

Spojrzał na Biancę i dostrzegł w jej oczach przerażenie. Wysłał sygnał ratowniczy i w milczeniu czekał na odpowiedź. Odetchnął z ulgą, gdy na ekranie wyświetliła się informacja o pobliskim nieużywanym lotnisku położonym w małej górskiej dolinie.

– Musimy lądować awaryjnie. Wróć do kabiny i zapnij pasy! – krzyknął. – Rób, co mówię, i nie zadawaj pytań. Będzie dobrze. Zrozumiałaś?

Bianca posłusznie kiwnęła głową i ruszyła do kabiny. Xanthos myślał tylko o tym, by bezpiecznie wylądować. Dokładnie tak jak szkolono go na kursach. Był tak skoncentrowany, że nie miał w głowie ani jednej myśli. Liczyło się tylko lądowanie. Szybko spiralnym lotem schodził w stronę lotniska. Tuż przed uderzeniem o zlodowaciały pas startowy krzyknął do Bianki, by pochyliła się i mono objęła ramionami nogi. Samolot ślizgał się i tańczył na lodzie, tocząc się w stronę wysokiej zaspy śnieżnej. Wreszcie zarył w nią dziobem i trzęsąc się, stanął w miejscu.

Xanthos natychmiast rzucił się do kabiny, jednym ruchem odpiął pasy Bianki i, wziąwszy ją na ręce, wyskoczył z samolotu. Wokół unosiły się już gęste kłęby dymu, przez które nie było nic widać.

Nigdy nie czuł się tak szczęśliwy jak teraz, gdy dotknął stopami ziemi, chociaż lód był twardy jak żelazo. Przez chwilę myślał, że nie utrzyma się na nogach. Dobiegł go szloch Bianki. Ich spojrzenia się spotkały. Zobaczył w jej oczach strach. I coś dziwnego ścisnęło mu serce. Coś, czego nigdy przedtem nie czuł. Jakaś głęboka potrzeba, by ją ochronić. Zapewnić całkowite bezpieczeństwo.

Najpierw jednak musieli jak najszybciej odbiec od samolotu, który w każdej chwili groził eksplozją. Postawił ją na ziemi i mocno objął w talii. Przyciągnął Biancę do siebie tak blisko, że poczuł na policzku jej ciepły oddech.

– Teraz biegnij ile tchu w piersiach! – krzyknął.

Oboje pędem ruszyli wzdłuż pasa, byle jak najdalej od dymiącego samolotu. Twarze smagał im lodowaty zimowy wiatr.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Her Christmas Baby Confession

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2022 by Sharon Kendrick

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-418-7

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek