Bądź ze mną szczęśliwa - Iwona Sobolewska - ebook + audiobook + książka

Bądź ze mną szczęśliwa ebook i audiobook

Iwona Sobolewska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Anka uczy się w liceum i trenuje boks. Jest wygadana, twarda, czasem bezczelna. Ale to tylko pozory. Niedawno wydarzyło się coś, co ją złamało. Dziewczyna czuje się winna tragicznej śmierci starszego brata. Zamyka się w sobie, a jedyny dotyk, jaki toleruje, to bokserskie ciosy. Nie potrafi zapomnieć. Nie potrafi sobie wybaczyć…

Igor po kilku latach wraca do rodzinnego miasta. Wciąż myśli o pewnej dziewczynie z przeszłości, która kiedyś była mu bliska. Kiedy jednak znów się spotykają, okazuje się, że ona bardzo się zmieniła. I że nie zamierza wpuścić go z powrotem do swojego świata…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 245

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 58 min

Lektor: Iwona Sobolewska
Oceny
4,3 (168 ocen)
90
46
21
11
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
natipm8309

Nie oderwiesz się od lektury

polecam!
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne , poryczałam się
00
zanetak92

Nie oderwiesz się od lektury

przyjey i szybko się czyta. polecam
00

Popularność




Redakcja: Monika Turała

Korekta: Katarzyna Barcik

Projekt okładki: Aleksandra Bartczak

Zdjęcia na okładce: shutterstock.com © VGstockstudio (front), © Quality Stock Arts (tył); Patrycja Konieczna (zdjęcie autorki)

Skład: Robert Kupisz

Konwersja do mobi i ePub: mBOOKS. marcin siwiec

Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon

Bielsko-Biała 2020

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. Barlickiego 7

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8172-462-3

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49, 00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

www.troy.net.pl

Oddział

ul. Legionowa 2, 01-343 Warszawa

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/dragonwydawnictwo

Prolog

Mierzymy się wzrokiem, a właściwie ona mierzy mnie. Dziewczyna sprawdza, w którym momencie się ugnę i z wyrazem zrezygnowania na twarzy jej odpuszczę. Niestety, nie tym razem. Młoda gniewna siedząca naprzeciwko mnie myśli, że nic jej nie mogę zrobić. Wiem, że to nie pierwsza jej wizyta w tym gabinecie. Nie wątpię, że przestała liczyć, który to już raz. Jej akta, które miałam okazję przed chwilą przejrzeć, nie wyglądają najlepiej. Przyglądam się dziewczynie ze stoickim spokojem. Nie mogę dać po sobie poznać, jak bardzo jestem nią rozczarowana. Blondynka ma ostre rysy twarzy, włosy obcięte na zapałkę i wzrok… Błękitne spojrzenie, które woła o pomoc. Cała jej postawa aż krzyczy z bólu i rozczarowania życiem. A ma dopiero czternaście lat.

– Nieźle mu przyłożyłaś – mówię z odrobiną podziwu w głosie. Muszę ją sobą zainteresować. Powoli sprawić, że otworzy się i powie, w czym naprawdę tkwi problem. Wymowna cisza i… Mam ją. Dziewczyna spogląda na mnie zaintrygowana. Zdecydowanie nie tego się spodziewała. – Co trenujesz? – pytam od niechcenia, udając, że kompletnie się na tym nie znam.

– Boks – odpowiada, bacznie mnie obserwując. Niemal widzę, jak w jej głowie obracają się wszystkie trybiki, jak mnie analizuje. Udaję, że tego nie zauważam, i z uznaniem kiwam głową.

– Od kiedy? – brzmi moje następne pytanie.

– Od trzech lat – mówi twardo.

Widać, że jest wysportowana i pewna siebie. Wiem, że nie pozwala się dotykać. Nikt nie może z zaskoczenia do niej podejść. Kogoś mi przypomina i tylko to sprawia, że czuję do niej sympatię.

– Potrafiłabyś skopać każdego kolegę w klasie, co? – pytam retorycznie. Widzę cień uśmiechu na jej ustach. To dobrze. – Eliza, ja rozumiem, że mu się należało, ale wybrałaś najgorszy moment, by przestawić mu nos – mówię poważnie. – To jest mój pierwszy dzień w tej pracy. Jeszcze się nie znamy, ale… Z tego, co widzę, intensywnie pracujesz na bilet w jedną stronę – kontynuuję, patrząc jej prosto w oczy. Widzę, jak usta Elizy zaciskają się w wąską kreskę, a dłonie w pięści. Jestem jednak nieugięta. Jeśli teraz tego nie zrozumie, to nigdy się to nie uda. – Twoje postępowanie prowadzi cię prosto do poprawczaka. Dzisiaj stoisz w nim już jedną nogą. Poza tym powinnam ci przydzielić kuratora. Wszystko zależy od tego, jak skończysz ten tydzień. Mamy dopiero poniedziałek, więc wszystko jest w twoich rękach. Zastanów się nad tym, co ci powiedziałam, i wróć do mnie po lekcjach – mówię i skinieniem głowy kończę rozmowę.

Eliza uważnie mi się przygląda. Nawet nie drgnęła jej powieka.

– Dobrze – odzywa się wreszcie.

Na szczęście. Wróci i to nie dlatego, że musi.

Moje metody rozmów i działań z młodymi gniewnymi nie są prawidłowe. Choć wolę mówić – są niekonwencjonalne. Muszę złapać z nią kontakt. Wszelkie procedury wdrażam później, powoli i po cichu. Chcę, żeby Eliza najpierw mi zaufała. Przyjęłam tę posadę ze względu na nią. Mój mąż mówi, że nie muszę tego robić, ale ja wiem, że powinnam. Ona jest zbyt podobna do mnie, do dawnej mnie.

Dom, 59 dni bez Ciebie

Znalazłam dzisiaj ten notatnik. W Twoim pokoju. Pomyślałam, że nie obrazisz się, jeśli go sobie przywłaszczę. Potrzebuję go. Potrzebuję czegoś, co należało do Ciebie. Czegoś, co będzie przy mnie przez cały czas. To chyba właściwa rzecz. Pozwala mi się skupić. Nie potrafię płakać, nie potrafię krzyczeć. Mam wrażenie, że wewnątrz mnie wciąż buzuje adrenalina. Ciągle czuję się tak, jakbym wypiła kilkanaście kubków kawy albo przedawkowała pseudoefedrynę. Ten notes w tej chwili mnie ratuje. Pozwala wyhamować, zatrzymać gonitwę myśli w mojej głowie. Nie wiem, dlaczego do Ciebie piszę, i tak tego nie przeczytasz, ale chcę się wygadać. To daje takie cudowne złudzenie tego, że jesteś obok. Antek… Totalnie wszystko się rozsypało. Przytłacza mnie fakt, że muszę rano zwlec się z łóżka, a wieczorem do niego położyć. Nie mogę spać, a jeśli śpię, to budzę się z krzykiem. Kiedy biorę leki, czuję się tak, jakby cały świat miał odlecieć razem ze mną. Rodzice… Domyślam się, że śledzą każdy mój krok, sprawdzają po cichu, jak sobie radzę, ale odpuścili. Zadają pytania, mnóstwo pytań, a ja… nie chcę. Nie chcę na nie odpowiadać.

 

Słyszę, jak drzwi wejściowe się otwierają. Domyślam się, kto przyszedł. Zrezygnowana zapisuję ostatnie słowo i spuszczam nogi na podłogę. Krzysiek siada na kanapie tuż obok mnie. Uśmiecha się, a ja jak zawsze zastanawiam się, skąd on ma na to siłę. Zamykam notatnik i kładę głowę na barku chłopaka. Oddycham głęboko. On obejmuje mnie ramieniem i całuje w głowę. Dzięki niemu mam swoją namiastkę bezpieczeństwa.

– Co to? – odzywa się i spogląda na skórzany notes w moich rękach.

Przewiązałam go rzemieniem, tak jak go wcześniej znalazłam. Na twardej okładce notesu widnieje wytłoczona róża wiatrów. Mój brat lubił gwiazdy i marzył o podróżach, więc sądzę, że to wszystko w jakiś sposób się ze sobą łączy. Domyślam się, że dostał go od kogoś i po prostu wrzucił do szuflady. Raczej nie był kimś, kto lubi dzielić się swoimi przemyśleniami. Nawet z zeszytem.

– Zaczęłaś pisać? – pyta chłopak i spomiędzy moich palców wyciąga długopis. Drugą rękę kurczowo zaciskam na notatniku. Nie chcę nikomu pokazywać tego, o czym mówię. To mój bardzo prywatny monolog. – Hej, mała, łapię. Nie będę czytać – mówi i mierzwi mi włosy.

Krzysiek jest moim przyjacielem. Razem dorastaliśmy. Jesteśmy naprawdę blisko. Śmierć Antka wstrząs­nęła wieloma osobami. Każdy przeżywa to na swój sposób. Moją ostoją w ostatnich tygodniach jest Krzysiek. Przychodzi po mnie każdego dnia i wyprowadza na spacer. Tak, dokładnie tak jest. Panicznie boję się wychodzić sama, dlatego mam przy sobie ochroniarza. Mięczak ze mnie niesamowity.

– Schowałem sałatkę do lodówki. Mama wczoraj coś tam robiła. Mówiła, że mam wam wziąć.

Kiwam głową ze zrozumieniem i idę do przedpokoju, żeby włożyć trampki. Jest czerwiec, bardzo gorący czerwiec. Za tydzień zakończenie roku szkolnego. To też ciężki temat. Te ostatnie dwa miesiące były okropne, ale na szczęście udało się załatwić indywidualny tok nauczania w domu i mogłam w ogóle dokończyć edukację. Nietrudno było uzyskać na to zgodę. W moim przypadku było to wręcz wskazane. Wiem, że Krzysiek mi się przygląda. Znowu nie zrobiłam makijażu i widać ciemne cienie pod moimi oczami. Nie dbam o to. Nie chce mi się zwlekać z łóżka, a co dopiero malować.

– Co dzisiaj robiłaś? – pyta chłopak, kiedy wychodzimy z klatki schodowej.

Codziennie zadaje to samo pytanie, na które ja wzruszam ramionami. Doskonale wie, że nie robiłam nic.

Trzymam się blisko niego, kiedy idziemy po zatłoczonej ulicy. Krzysiek opowiada o swoim dniu, jak zawsze zresztą, a ja się przysłuchuję. Jego słowotok sprawia, że powoli się odprężam i przestaję skanować otoczenie. A naprawdę nie jest to łatwe. Każdego dnia mijamy te same miejsca. Krzysiek idzie ze mną sprawdzoną trasą, bym mogła czuć się bezpiecznie. To wszystko jest mega pokręcone… Nagle zatrzymuję się na środku chodnika. Przede mną znajduje się sala treningowa. Ta sama, w której trenował mój brat. Krzysiek wpada na mnie i słyszę, jak marudzi pod nosem. Przez ostatnie tygodnie starałam się uciekać wzrokiem od tego miejsca. Przytłaczał mnie fakt, że już nigdy spontanicznie nie wpadnę tam zobaczyć się z Antkiem. Dziś jednak czuję się tak, jakbym musiała coś zmienić. Cokolwiek to jest, i tak nie potrafię się ruszyć. Przed oczami mam stuwatowy uśmiech mojego brata, który robi wykład swoim podopiecznym przed treningiem. Krzysiek patrzy to na mnie, to na drzwi do budynku, próbując zrozumieć, o co mi chodzi. W końcu łapie mnie za ramię i ciągnie za sobą do wejścia. Nie opieram się. Już dawno powinnam była tam pójść.

Sala jest pełna, mój wzrok pada na Wojtka. Facet jest łysy i ma wyraz twarzy, który normalnie powinien człowieka przestraszyć, ale nie mnie. Przelatuję szybko wzrokiem po kolejnych osobach i znów patrzę na Wojtka, który idzie w naszym kierunku.

– Cześć – odzywa się i wyciąga rękę do Krzyśka.

Kiwam mu głową na przywitanie. Czuję się bardzo skrępowana, choć nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało w jego obecności.

– Zastanowiłeś się nad moją propozycją? – pyta Wojtek.

– Tak – odpowiada mój przyjaciel.

Przysłuchuję się rozmowie, próbując wyłapać, o co w niej chodzi. Intensywnie przyglądam się dziewczynie, która ma sparing na ringu. Patrzę jak zahipnotyzowana na jej ruchy. Antek uczył mnie boksu. Mętnie pamiętam podstawy, wiem, jak trzymać gardę, gdzieś w zakamarkach świadomości majaczą mi wyprowadzane ciosy. Zamiast niej widzę na ringu siebie, a po drugiej stronie mojego brata, który zagrzewa mnie do pracy. Czuję, jak w moim gardle rośnie wielka gula. Nie doceniałam jego obecności. Nie przykładałam należytej wagi do tego, co mówił. Przez ostatnie dwa lata prawie wcale nie chciałam trenować. Uznałam, że to nie dla mnie, że to jest za mało dziewczyńskie zajęcie. Później poznałam pewnego chłopaka, który pochłaniał mój czas. Chciałam się mu podobać i spędzałam mnóstwo czasu, dobierając stylizacje i pracując nad makijażem. Wtedy bardzo, ale to bardzo uważnie śledziłam wszelkie trendy i starałam się za nimi nadążyć.

– Pomogę ci z tą grupą, ale mogę tylko raz w tygodniu.

Marszczę brwi.

– W porządku. Na razie jako asystent, a od września podzielimy grupę i każdy z nas będzie pracował osobno… – Wojtek tłumaczy szczegóły współpracy. Zaczynam powoli się domyślać, że jest to żeńska grupa, którą prowadził mój brat.

Przechodzę wzdłuż pomieszczenia i siadam, opierając się o drabinki przy ścianie. Zamykam oczy, w mojej głowie zaczyna wirować. Czuję się zmęczona i przytłoczona. Ale mimo wszystko to miejsce daje mi pewne poczucie komfortu. To chyba… dobrze. Moje skronie zaczynają boleśnie pulsować. Odruchowo rozcieram je palcami. Obok mnie ktoś siada. Odsuwam się jak najdalej. Podnoszę wzrok i widzę Wojtka, który przygląda mi się zdeterminowany. Grymas na mojej twarzy na pewno nie zachęca go do miłej pogawędki. Wojtek w ogóle, odkąd tylko pamiętam, był oszczędny w słowach, rzadko kiedy wymienialiśmy się jakimiś uwagami. Przeważnie kończyło się na krótkim „cześć”. Zwykle miałam wrażenie, że kiedy patrzy na mnie, widzi roztrzepaną nastolatkę, którą w pewnym sensie byłam, naruszającą jego osobistą przestrzeń. Irytowałam go. Pewnie to tylko moja subiektywna opinia, ale i tak wolę nie wchodzić mu w drogę.

– Pomogę ci – odzywa się. Ton jego głosu i sens słów sprawiają, że w jednej chwili zyskuje absolutnie całą moją uwagę. Wiem, że patrzę na niego wystraszonym wzrokiem. – Zaczniemy treningi od jutra – kontynuuje. – Pamiętam, jak sobie radziłaś. Powrót nie będzie dla ciebie terapią szokową. To miejsce jest dla ciebie zawsze dostępne. Jeśli tylko zechcesz coś zmienić…

Zaciskam usta w wąską kreskę. Myślę o tym, że on nie ma bladego pojęcia, jak bardzo chcę coś zmienić, ale kompletnie nie potrafię. Nie nadaję się do tego. Chwytam w dłonie końcówkę mojego warkocza i zaczynam nawijać ją na palce. Próbuję ukryć tym samym drżenie wynikające ze zdenerwowania, które ogarnia moje ciało. Wojtek w żaden sposób tego nie komentuje. Tak samo jak tego, że się nie odzywam. On wie… że tego też nie jestem w stanie zrobić.

– To jest klucz od twojej szafki – dodaje i przesuwa nim po podłodze. Zostawia go centymetr od mojej nogi i cofa dłoń. – Jutro jestem od szóstej. Do zobaczenia – mówi i wstaje. Nie dodaje nic więcej. Żadnej motywacyjnej gadki, żadnej aluzji na temat mojego wyglądu, stanu zdrowia psychicznego… czegokolwiek.

Trybiki w mojej głowie obracają się z coraz większą prędkością, a tym samym nasila się ból głowy.

– Anka?! – woła Krzysiek, pokazując kciukiem drzwi.

Podnoszę się ze swojego miejsca i ruszam w jego stronę. Chwytam dłonią klamkę i ostatni raz zerkam za siebie. Patrzę prosto na ring i znów widzę na nim siebie… W tym momencie podejmuję decyzję. Jedyną słuszną.

Dom, 93 dni bez Ciebie

Myślę, że jest lepiej, że zaczynam powoli w głowie to wszystko rozpracowywać. To żmudna praca, braciszku, ale totalnie staram się ją wykonać. Zrobiłam milowy krok w swojej codzienności. Chodzę na treningi. Współpraca z Wojtkiem jest dla mnie od jakiegoś czasu ważnym punktem dnia. Dzięki temu staję się silniejsza. I nie chodzi mi tu wcale o siłę fizyczną. Mam coraz większy komfort psychiczny, bo wiem, że potrafię się obronić. Wiem, że znam jakąś drogę ucieczki. To mnie mobilizuje, by każdego dnia wstać i nauczyć się czegoś nowego albo dopracować to, co już umiem. Odciążyło to też Krzyśka, który coraz rzadziej towarzyszy mi jako ochroniarz. Są jednak sprawy, które pozostają bez zmian. Nie odstawiłam leków, jeszcze nie. W końcu to zrobię, ale na razie pomagają mi wypocząć. Pomagają mi zasnąć i nie śnić. To sny są najgorsze, sny ciągnące się w nieskończoność, tak realistyczne, że aż mnie przerażają. Nie zmienię tego, co się stało, ale muszę spróbować nauczyć się z tym żyć…

 

W domu panuje absolutna cisza. Rodzice są w pracy. Normalnie zamknęłabym się na klucz i puściła głośno muzykę, ale za chwilę mają się zjawić moi przyjaciele, więc siedzę na dywanie w pokoju tuż przed szafą z lustrami. Po mojej prawej stronie leży otwarty notatnik. On i ja staliśmy się nierozłączni od pierwszej strony. Wydaje mi się, że jak tak dalej pójdzie, to będę musiała dokupić kartki. Na szczęście umieszcza się je na metalowych ringach, więc nie ma żadnego problemu z ich wyjęciem bądź dołożeniem. Patrzę na swoje odbicie w lustrze, na te ciemne oczy, tak puste, tak bez wyrazu. Na cienie, które je przyozdabiają. Mam na sobie szare szorty dresowe i gładkie czarne body. Patrzę na długie włosy i moją twarz wykrzywia grymas. To przez te cholerne włosy… Czuję, jak wzbiera we mnie złość. Rozczarowanie samą sobą.

Energicznie wstaję z dywanu i podchodzę do biurka. Jednym ruchem wyciągam nożyczki z szuflady. Bez zastanowienia podnoszę pierwsze pasmo włosów i je obcinam. Kosmyk po kosmyku kolejne lądują wokół mnie. Po mojej twarzy nie spływają łzy. Nie potrafię płakać. Chyba że śni mi się koszmar, wtedy nad niczym nie panuję… Patrzę na coraz mniejszą ilość włosów na mojej głowie. Już dawno powinnam była to zrobić. Nożyczki szczękają tuż obok moich uszu. Nie potrafię się zatrzymać, cały gniew wyładowuję na tych przeklętych włosach. W końcu rzucam nożyczki na podłogę i chowam twarz w dłoniach. To atak paniki, czuję, jak we mnie narasta. Nie potrafię go zatrzymać. Kiwam się w przód i w tył.

Nagle czuję, jak czyjeś dłonie oplatają moje ramiona. Podskakuję jak oparzona i odsuwam się w głąb pokoju.

– Hej, spokojnie. To tylko ja – mówi Malwina, moja przyjaciółka.

Patrzę na nią skruszonym wzrokiem. Pełna żalu.

– Ja nie chciałam – odzywam się. Malwa wie, że mam na myśli mojego brata, nie włosy. Ilekroć wpadam w stan lękowy, powtarzam te słowa.

– Wiem – mówi cicho i patrzy na porozrzucane po dywanie kosmyki. – To wszystko to tylko jeden wielki bałagan, ale nie jesteś sama – dodaje. – Wiesz o tym, prawda? – upewnia się.

Kiwam głową, nie mogąc wydobyć głosu.

– To dobrze. Skoro już postanowiłaś zmienić stylówkę, to zróbmy to porządnie. – Przyjaciółka patrzy na mnie krytycznym wzrokiem. Sięga do kieszeni po telefon i wydaje mi się, że wysyła wiadomość. Po chwili słychać, jak pika jej Messenger. – Teraz pójdziesz do łazienki i się umalujesz, za dziesięć minut wychodzimy.

– Co? – pytam zaskoczona.

– To, co słyszałaś – odpowiada Malwa. – Koniec z tym. Zrobiłaś pobojowisko na swojej głowie, okej. To dobry początek zmian. Szukamy pozytywów, nie tworzymy kolejnych traumatycznych wspomnień. A teraz idziesz zrobić sobie makijaż. Potrafisz, tego się nie zapomina.

Patrzę na moją przyjaciółkę zupełnie oniemiała. Nie sądziłam, że może stać się tak autorytarna. Marszczę brwi, ale posłusznie wstaję ze swojego miejsca. Może ona rzeczywiście ma rację?

– A gdzie Krzysiek? – pytam w połowie drogi do łazienki.

– Był tutaj i wyszedł. Powiedziałam mu, że to załatwię – wyjaśnia dziewczyna. – To już trwa zbyt długo i zbyt długo nic nie mówiłam, Anka.

Wiem, że ma rację, dlatego milczę. Idę do łazienki i po raz pierwszy od miesięcy otwieram swój kuferek z mnóstwem kosmetyków. Malwa siada na podłodze w progu i opiera się o futrynę. Uważnie mi się przygląda. A może raczej sprawdza, czy w ogóle dam radę to zrobić, i pilnuje, bym nie nawiała.

– I jak, potrafisz czy ci pomóc? – odzywa się.

Przewracam oczami. Oczywiście, że potrafię zrobić sobie makijaż. Nawet taki, który zatuszuje wszystkie mankamenty, a mimo to będzie wyglądał naturalnie. Zabieram się więc do pracy. Moje ręce same wiedzą, po które produkty powinny sięgać. Twarz z każdym pociągnięciem pędzla, z każdym kolejnym nakładanym kosmetykiem nabiera zdrowego koloru i blasku. Efekt końcowy jest spektakularny, zwłaszcza dla kogoś, kto widział mnie przed metamorfozą. Cienie pod oczami w magiczny sposób zniknęły, oczy zostały podkreślone i powiększone, kości policzkowe wyraźniej zarysowane, a tym samym cała twarz nabrała świeżości.

– Wiedziałam. Idealnie. A teraz wychodzimy.

– Dokąd? – pytam szczerze zainteresowana.

– Naprawić to gniazdo, które zrobiłaś sobie na głowie – mówi bez ogródek. Widząc moją przestraszoną minę, dodaje: – Mama Krzyśka zrobi to błyskawicznie. Jest świetną fryzjerką i dobrze ją znasz. A ona zna ciebie. Rozumie, czego się obawiasz.

W ogóle mnie to nie uspokaja i ona doskonale o tym wie.

– Anka… – mówi stanowczo moja przyjaciółka.

Wiem, że zależy jej na mnie, na tym, by wszystko w moim życiu wróciło jakkolwiek na prostą, dlatego się staram. Dlatego podejmuję się tego, o co mnie prosi… prosi, akurat. Tego, co mi każe zrobić. Biorę głęboki wdech i chwytam swój żółty sportowy worek, który służy mi jako plecak. Wrzucam do niego najpotrzebniejsze rzeczy i po ciężkim westchnieniu kiwam mojej przyjaciółce, że jestem gotowa. Bzdura, w ogóle nie jestem gotowa i obydwie mamy tego świadomość. Mimo wszystko za punkt docelowy obieramy salon fryzjerski. Przez całą drogę motywuję się w duchu, że jestem w stanie to zrobić. Jestem w stanie pokonać kolejny z moich lęków, lęk przed dotykiem. Tak… akurat.

Kuchnia Malwy, 116 dni bez Ciebie

Kiedy znowu zaczęłam mówić, jedyna tama oddzielająca mnie od świata puściła. A ja nie wiedziałam, jak przeskoczyć tę przepaść. Tak, braciszku, dobrze słyszysz, nie mówiłam. Lekarze stwierdzili u mnie mutyzm wywołany traumatycznymi przeżyciami. Nie walczyłam z tym. Było mi wygodnie. Przez pierwsze dwa miesiące nie czułam niczego. Dni zlewały mi się w całość. W głowie odtwarzała się wciąż ta sama scena. Na barkach czułam ciężar. Dalej czuję go codziennie mimo chęci zostawienia za sobą tego, co się wydarzyło…

 

Lubię spędzać czas w kuchni Malwiny. Moja przyjaciółka zapowiada się na genialnego cukiernika. Uwielbia testować nowe przepisy i kiedy już jakiś wpadnie w jej ręce, od razu chce go realizować. Stąd dzisiejszy pomysł na pieczenie… pierników. W sierpniu. W wakacje. Irracjonalne, bo przecież do Bożego Narodzenia jeszcze daleko, ale Malwa trzy dni temu dostała przepis i uznała, że nie będzie czekać z tym do świąt. A co, jeśli okażą się beznadziejne? I tak teraz wokół mnie unosi się cudowny zapach przyprawy do pierników.

– Generalnie się na tym nie znam, ale czy to ciasto powinno być takie dziwne? – pytam, spoglądając do miski, z której Malwa łyżką wybiera pierwszą porcję masy.

Przygotowanie ciasta wymagało dwóch dni. Poprzedniego wieczora pomagałam jej połączyć wszystkie składniki. Zużyłyśmy cały kilogram mąki. Malwa wyjaśniła mi, że pierników będzie dużo. Do tego dochodziły rozpuszczone masło z miodem, specjalna przyprawa, soda oczyszczona, amoniak, kwaśna śmietana, cukier i jajka. Wszystko po połączeniu utworzyło raczej rzadką masę, a nie ciasto. Całość musiała odstać przez noc. Sądziłam, że zgodnie z tym, co mówiła przyjaciółka, masa stężeje. Teraz, patrząc na to, jak ciągnie się i spada z łyżki… Owszem, może była trochę gęstsza, ale niby jak to rozwałkować, skoro się klei?

– Nie mam pojęcia. To jest za miękkie, żeby można było przyłożyć wałek – mówi Malwa i marszczy idealnie wyregulowane brwi. Pospiesznie zamykam notes, w którym do tej pory pisałam, i wkładam go do torby, ratując przed zabrudzeniem. – Dodam mąkę – uznaje moja przyjaciółka i zaczyna metodycznie, garść po garści dodawać ją do porcji ciasta, którą wyciągnęła na stolnicę. Formowała i formowała. – Uch. Nie wiem, czy przez to nie będą twarde, tak jak i wszystkie, które do tej pory robiłam.

– Zawsze były dobre – przyznaję. Fakt, musiały sporo poleżeć w pudełkach, ale były dobre.

– Te niby mają od razu być miękkie – wyjaśnia, wzruszając ramionami.

W końcu rozwałkowuje ciasto i zaczynamy wykrawać foremkami serduszka, gwiazdki i co tam jeszcze jest.

– Ojej, nie za szybko świętujecie? – W tym momencie do kuchni wchodzi Oliwia, mama Malwiny. To niska blondynka, którą już przerosłam o głowę.

– Testujemy – odpowiada Malwina.

– No tak. Nowy przepis i wszystko jasne – odzywa się kobieta i uśmiecha do mnie porozumiewawczo.

– Jak myślisz, na ile je wstawić? – pyta dziewczyna, kiedy ja przekładam surowe pierniczki na blachę.

– Spróbuj na dwieście stopni i najpierw dziesięć minut. Jeśli będą surowe, to dopieczesz, ale wydaje mi się, że powinno pójść szybko.

To Oliwia zaszczepiła w Malwinie pasję do wypieków. Teraz często żartuje z córki, kiedy ta tak bardzo pali się do testowania nowych przepisów. Prawda jest jednak taka, że Malwa tego potrzebuje. Ma za sobą trudny etap dorastania, a pieczenie to jej sposób na radzenie sobie z rzeczywistością.

Dziewczyna kiwa głową i wkłada blachę do piekarnika. Oliwia dołącza do nas podczas przygotowywania kolejnych partii ciasta. Kuchnia jest maleńka i we trzy ledwo się mieścimy, ale mamy przy tym niezły ubaw. Praca sprawia, że czas płynie szybko. Pijemy kawę i dekorujemy kolejne partie pierników. Przy okazji z każdej blachy podjadamy po kilka sztuk. Testujemy, czy aby na pewno są dobre. Mamy do dyspozycji lukier, pisaki cukrowe, różnego rodzaju posypki i jadalne perełki. Efekt końcowy jest taki, że pierniki Oliwii i Malwiny wyglądają, jakby właśnie wyjechały z cukierni, a moje – jakby coś na nich wybuchło.

– To zdecydowanie nie jest moje powołanie.

– Cierpliwość nie jest twoją mocną stroną – odpowiada mi Malwina.

Nie zaprzeczam. Żeby było idealnie, trzeba się skupiać na takich tyci, tyci detalach, a dla mnie to żadna atrakcja. Wgryzam się w mojego niedoskonałego piernika i upijam ostatni łyk kawy.

– Na szczęście i tak smakują przegenialnie – odzywam się.

W kuchni rozbrzmiewa fragment utworu Hansa Zimmera Davy Jones. Pamiętna scena z Piratów z Karaibów. Rozglądam się, gdzie położyłam swój telefon, który teraz uparcie dzwoni. Na wyświetlaczu pojawia się numer Wojtka.

– Halo? – Odbieram telefon.

– Cześć – odzywa się ciężki głos. – Poprzestawiałem grafik. Jak duży będzie to problem, jeśli oprócz mnie będziesz miała zajęcia jeszcze z kimś innym? – pyta rzeczowo.

– Z kim? – odchrząkuję, by mój głos zabrzmiał pewniej. Staram się nie spanikować. Z Wojtkiem ostatnie tygodnie bardzo dobrze mi się układały.

– Marcinem, Tadkiem, Alanem i Krzyśkiem – wyrzuca z siebie.

W myślach dopasowuję twarze do imion. Znam każdego z nich. Najbardziej cieszę się oczywiście z tego ostatniego, ale pozostali też są w porządku. Nie jest to nikt nowy.

– Jasne, dam radę – odzywam się po dłuższej chwili.

Wojtek głośno wypuszcza powietrze. Jemu też ulżyło. Bardzo doceniam to, że do tej pory miałam sto procent jego czasu i uwagi, ale rozumiem, że są też inni.

– Świetnie. Jutro zaczynasz z Tadkiem. Do zobaczenia – dodaje i rozłącza się.

Nie myślcie sobie, że jest nieuprzejmy. Nie, Wojtek jest rzeczowym i oszczędnym w słowach facetem. Troszczy się o mnie na swój sposób, choć nigdy głośno się do tego nie przyzna.

Biorę głęboki wdech. Dam radę. Tadek to fajny gość. Jest ode mnie trzy lata starszy. Ma krótko ścięte rude włosy i wytatuowane przedramiona. Na szyi ma wydziarany jakiś napis, którego jeszcze nie rozpracowałam. Jego zielone oczy zawsze są roześmiane. Jest sympatyczny, ale też szczery do bólu, nie potrafi być dyplomatą. Wali prosto z mostu to, co myśli. Wady? Ogromne gadulstwo, buzia mu się nie zamyka. Ale może nie będzie tak źle. Na pewno nie będzie. Jest wymagający, a kogoś takiego właśnie potrzebuję. Pamiętam, jak w zeszłym miesiącu trenował z jakimś chłopakiem. Miałam wrażenie, że oczekuje od niego niemożliwego, a jednak ten coraz lepiej sobie radzi…

– Zbladłaś – słyszę zatroskany głos przyjaciółki i wracam do rzeczywistości. Odruchowo chwytam dłońmi policzki.

– To nic – zapewniam z przekonaniem.

– Z kim rozmawiałaś? – dopytuje.

– Wojtek dzwonił. Jestem bardzo absorbującą uczennicą i dla uproszczenia poszukał dla mnie więcej trenerów – wyjaśniam.

– Och! – Malwa rozumie moje obawy. Nie muszę jej tego tłumaczyć. Doskonale mnie zna. Dobrze jest mieć taką przyjaciółkę. – Jak źle jest?

– Właściwie to nie jest źle. Jutro mam zajęcia z uroczym Tadkiem – odpowiadam, siląc się na uśmiech, który wypada blado przez nagromadzone we mnie emocje. Nie kłamię jednak, mówiąc o moim trenerze, że jest uroczy.

– Zawsze możesz powiedzieć, że nie przyjdziesz – odzywa się Oliwia. – Na przykład dlatego, że przedawkowałaś pierniki i nie możesz się ruszyć – dodaje i uśmiecha się ciepło. Na swój sposób chce rozluźnić atmosferę. Wie, że te treningi są dla mnie mega ważne. – Ania, to tylko niewielka obawa przed tym, co nieznane. Poradzisz sobie – dodaje, a ja kiwam twierdząco głową i pod stołem zaciskam dłoń w pięść.

Pewnie, że dam radę. Albo… rzeczywiście powiem, że nawiązałam romans z piernikami, wskutek czego nie mogę się ruszyć z kanapy… Uch, co ja plotę. Trening. Jutro. Uwielbiam salę bokserską, nie zrezygnuję z niej tylko dlatego, że boję się pracować z innymi osobami. Te zajęcia mi pomagają. Pomagają wyłączyć myślenie, dlatego nie zrezygnuję. Nie będę tchórzem… chyba.

Dom, 140 dni bez Ciebie

Mama poprosiła mnie o pomoc. Wiesz, że od dzieciństwa lubiłam przyglądać się jej pracy. Jest genialną florystką i dekoratorką. Pamiętam, że w każde Boże Narodzenie było u nas jak w bajce. Mnóstwo gustownych dekoracji, w których przygotowaniu brałam udział. Im byłam starsza, tym więcej mogłam z nią robić. Zanim otworzyła własny biznes, cała piwnica była zarzucona kartonami z ozdobami, nie tylko świątecznymi. Ojciec przynosił wszystko do mieszkania, a my zajmowałyśmy cały przedpokój i plotłyśmy łańcuchy z igliwia. Przyczepiałyśmy do nich suszone owoce i laski cynamonu. Mama sama przyklejała je klejem na gorąco. Nie dopuszczała mnie do prac, w których mogłabym się oparzyć. Byłam więc bardziej pomocnikiem niż głównym wykonawcą. Ale pamiętam, że pozwalała mi robić kompozycje w szklanych wazonach. Zawsze w przedpokoju ustawiała dwa wysokie szkła przygotowane przeze mnie. Układałam warstwowo malutkie gałązki jodły, małe bombki, szyszki, duże bombki, plastry pomarańczy i tak dalej, aż do zapełnienia wazonu. O ile podczas ozdabiania wyrobów cukierniczych Malwy zawsze brakuje mi cierpliwości i precyzji, tak przy tym mogłabym przesiadywać godzinami i zupełnie nie narzekać. Dzisiaj przygotowujemy z mamą ozdoby do sali weselnej w stylu rustykalnym. Młoda para wybrała na tę okoliczność cudowną restaurację, której sala wygląda jak ogromna stodoła. Mamy do zrobienia winietki. Te zwykłe, szablonowe zostaną zastąpione przez szyszki. Do każdej z nich na jutowym sznurku przyczepiamy karteczkę z imieniem gościa. Do tego mamy jakieś sto słoiczków do obwiązania sznurkiem i koronkami, które będą tworzyć klimat przed wejściem do sali oraz w znajdującej się niedaleko altance. Chcemy też rozpisać plan powitania gości na starej okiennicy, którą przymocujemy do pni brzóz rosnących przy wejściu. Do tego numery stolików na brzozowych krążkach i wiele innych rustykalnych elementów. Ogromną rolę odegrają również kwiaty. Pierwsze skrzypce będzie grać eustoma w kolorze łososiowym, do niej jako dodatek limonium i rojniki oraz gałązki eukaliptusa, z których będą też zrobione podwieszane do sufitu duże wianki. Kwiaty jednak na razie są tylko w planie, ich przygotowanie zostawiamy na dzień przed planowaną uroczystością. Muszą być świeże. Braciszku… pamiętasz, jak mówiłeś, że któregoś dnia będę dekorować wnętrza, które Ty zaprojektujesz?… A teraz… to wszystko nie ma znaczenia, bo Ty już nigdy nie wrócisz…