Banda z Burej. Tajemnica domu nad jeziorem - Magdalena Witkiewicz - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Banda z Burej. Tajemnica domu nad jeziorem ebook i audiobook

Magdalena Witkiewicz

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Nadeszła jesień i wszyscy myśleli, że w miasteczku chociaż przez chwilę będzie spokojnie. Tylko bibliotekarki, pani Frania oraz Franciszka, jak zawsze przeczuwały burzę. Burza nadeszła od strony lasu, gdzie do ogromnego domu wprowadziła się tajemnicza Dama z Łasiczką. A w zasadzie z kotem. Kim jest starsza pani, skrywająca się za chmurą perfum, eleganckimi ubraniami i ogromnymi słonecznymi okularami? Dlaczego z domu pod lasem dochodzą krzyki i jęki? A czasem głośny śmiech? I co robią ci wszyscy ludzie, którzy tam przyjeżdżają? Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim dziewczynka, która nie chce być „taka jak wszyscy”? Banda z Burej próbuje odnaleźć odpowiedzi na te wszystkie pytania. Przy okazji odkrywa najważniejszą z prawd. Tę, że każdy człowiek jest wyjątkowy i w życiu nie trzeba iść utartymi ścieżkami…

Pełna humoru najnowsza Banda z Burej zapewni doskonałą rozrywkę zarówno dzieciom, jak i tym, którym się wydaje, że dziećmi nigdy być nie przestali.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 104

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 35 min

Lektor: Józef Pawłowski
Oceny
4,7 (131 ocen)
102
23
4
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jaskowieck

Dobrze spędzony czas

fajna książka jeśli ktoś szuka kryminału dla dzieci to polecam
20
Tyrusie

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka jeżeli ktoś lubi przygodowki to bardzo polecam
10
alcia00

Nie oderwiesz się od lektury

To jest badzo ciekawa kśążka!
10
adelmus

Nie oderwiesz się od lektury

Recenzja mojego syna: Ta książka jest ciekawa i wciągająca. Tak samo dobra jak pozostałe tomy
grzesieknowacki

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Re­dak­cjaEdyta Miś­kie­wicz
Ko­rektaBe­ata Goł­kow­ska
Pro­jekt gra­ficzny okładkiŁu­kasz Sil­ski
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ilu­stra­cjeŁu­kasz Sil­ski
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Mag­da­lena Wit­kie­wicz, Gdańsk 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-81-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K.K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Mi­ło­sza Dzie­koń­skiego

Mi­łek! Jak ja się cie­szę,że zdą­ży­łam na­pi­sać tę książkę,za­nim sta­łeś się zbyt do­ro­sły,by ją prze­czy­tać!

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY,

W KTÓ­RYM ZA­STA­NA­WIAMY SIĘ, KTO PO­WI­NIEN OPO­WIE­DZIEĆ TĘ HI­STO­RIĘ, AFERA GONI AFERĘ, A NAD NA­SZYMI GŁO­WAMI LA­TAJĄ KO­LO­ROWE EMO­CJE. I NAJ­WAŻ­NIEJ­SZE: PO­JA­WIA SIĘ MAJA!

To ja, Wik­tor!

Po­wie­dział­bym, że TO ZNOWU JA! Niby ten sam, ale zu­peł­nie inny niż wtedy, gdy prze­pro­wa­dzi­łem się do na­szego mia­steczka. Zu­peł­nie inny niż wtedy, gdy oglą­da­łem dziurę, którą mój tata zro­bił ołów­kiem na ma­pie w miej­scu, gdzie będę miesz­kać. My­śla­łem, że moje ży­cie się ni­gdy nie ułoży, że już ni­gdy nie będę szczę­śliwy, ale tro­chę czasu mi­nęło i je­stem bar­dzo za­do­wo­lony! Ze wszyst­kiego! Mam przy­ja­ciół, mam swój po­kój, a na­wet mam psa! Pies jest tro­chę mój, a tro­chę Amelki, mo­jej sio­stry, ale za­wsze to pies!

Moja mama czę­sto mi mówi:

– Wik­tor, po bu­rzy za­wsze wy­cho­dzi słońce, i choć dziś je­steś smutny, kie­dyś bę­dziesz się uśmie­chał. A na­wet bę­dziesz gło­śno re­cho­tał!

O ile w tę pierw­szą część jej wie­rzę, to w tę drugą już jest mi nieco trud­niej.

Ja ni­gdy gło­śno nie re­cho­czę. Ni­gdy. Gło­śno re­cho­cze pani Fra­nia, na­sza bi­blio­te­karka, szcze­gól­nie gdy jest w to­wa­rzy­stwie swo­jego na­rze­czo­nego, Toł­stoja, ale my, to zna­czy człon­ko­wie Bandy z Bu­rej, nie re­cho­czemy.

– Oprócz pani Frani to jesz­cze żaby re­cho­czą – po­wie­dział kie­dyś Ty­mon. Żaby w tej opo­wie­ści też ode­grają istotną rolę. Ty­mon zna się na róż­nych zwie­rzę­tach, szcze­gól­nie pła­zach i ga­dach, bo on ko­cha wszyst­kie żywe stwo­rze­nia. Na­wet te naj­bar­dziej okropne. I po­trafi wy­da­wać ta­kie dźwięki jak żaba. My zaś, po­zo­stała część Bandy z Bu­rej, po pro­stu gło­śno się śmie­jemy.

Do tej pory była nas czwórka: Julka, która jest z nas naj­mniej­sza, ale jak to mówi moja mama, ona nad­ra­bia cha­rak­te­rem, Ty­mon, który ko­cha wszel­kie ro­bac­two i ni­czego się nie boi oraz Ju­rek, chyba naj­bar­dziej z nas od­ważny. Może dla­tego, że za­wsze nosi w ple­caku krem na „w ra­zie czego”. Nie spo­dzie­wa­li­śmy się na­to­miast, że ktoś jesz­cze może do nas do­łą­czyć.

A tym bar­dziej ONA.

Ale o tym opo­wiem za chwilę. Bo tę sy­tu­ację po­prze­dziły inne dra­ma­tyczne wy­da­rze­nia.

DRA­MA­TYCZNE, to zna­czy dość groźne.

***

Długo za­sta­na­wia­li­śmy się, kto po­wi­nien Wam opo­wie­dzieć tę hi­sto­rię. I długo nie mo­gli­śmy dojść do po­ro­zu­mie­nia. Na­wet na sie­bie krzy­cze­li­śmy, ale ja­kich słów uży­wa­li­śmy w tej kłótni, nie będę zdra­dzał, bo tro­chę się wsty­dzę, jed­nak mu­szę przy­znać, iż były to na­prawdę brzyd­kie słowa.

Usły­szała je bab­cia Ja­sia i spoj­rzała na nas ta­kim wzro­kiem, że wszyst­kim zro­biło się wstyd.

Jak za­pewne pa­mię­ta­cie, już wcze­śniej opo­wia­da­łem o na­szych przy­go­dach w bi­blio­tece i o tym, jak roz­gro­mi­li­śmy szajkę prze­myt­ni­ków. Moja mama mówi, że to pan Wło­dek, nasz po­li­cjant, ją roz­gro­mił, a my w tym na­wet nie ma­cza­li­śmy pal­ców.

Na­szym zda­niem tro­chę ma­cza­li­śmy te palce, a na­wet stopy, bo w piw­nicy było wil­gotno i buty nam prze­mo­kły. Ale po­dobno nie cho­dzi tu tak na­prawdę o żadną wodę, tylko o to, że się nie wtrą­ca­li­śmy. Mama za­raz do­daje, że o dziwo nie prze­szko­dzi­li­śmy na­szemu po­li­cjan­towi w ła­pa­niu rze­zi­miesz­ków, mimo iż się bar­dzo sta­ra­li­śmy. A prze­cież wcale nie chcie­li­śmy prze­szka­dzać! Na­szym zda­niem wręcz po­ma­ga­li­śmy! I gdyby nie my, ta cała za­gadka by się nie roz­wią­zała.

Wspól­nie od­kry­li­śmy też toż­sa­mość fał­szy­wych mi­ko­ła­jów i tym sa­mym zna­leź­li­śmy pani Frani na­rze­czo­nego (Marka Toł­stoja), po­zna­li­śmy też ta­jem­nicę na­szej ulu­bio­nej re­stau­ra­cji, zna­leź­li­śmy Jur­kowi ro­dzinę, mor­so­wa­li­śmy w na­szym je­zio­rze, strasz­nie za­błą­dzi­li­śmy w le­sie i zła­pa­li­śmy zło­dzieja.

Na­prawdę bar­dzo dużo się działo, od­kąd prze­pro­wa­dzi­łem się tu­taj.

Moi ro­dzice twier­dzą, że uwa­żali Dziurę (bo już wszy­scy za­częli tak na­zy­wać na­szą miej­sco­wość – od tej dziury w ma­pie) za bar­dzo spo­kojne miej­scem, gdzie czas pły­nie wolno i nic się nie dzieje, a tu­taj afera goni aferę! Tak mówi pani Fran­ciszka, na­sza druga bi­blio­te­karka, ta star­sza, ko­cha­jąca straszne opo­wie­ści i no­sząca czarne ubra­nia.

– Afera goni aferę, chłop­cze – po­wie­działa, zwra­ca­jąc się do Julki.

Ni­kogo to nie zdzi­wiło, bo przy­zwy­cza­ili­śmy się do tego, że pani Fran­ciszka do wszyst­kich mówi „chłop­cze”, na­wet do mo­jej mamy. I po­tem się tego wy­piera.

– Jedna afera więk­sza od dru­giej, chłop­cze – do­dała, pa­trząc po­ro­zu­mie­waw­czo na pa­nią Fra­nię.

Od razu oczy­wi­ście mu­sie­li­śmy to so­bie wy­obra­zić. Te go­niące się afery.

Kie­dyś do na­szej klasy do­łą­czyła dziew­czynka po­cho­dząca z Ukra­iny i przy­wio­zła ze sobą taką lalkę, w któ­rej była inna lalka i w tej in­nej na­stępna, i po­tem ko­lej­nych chyba pięć. Te lalki zo­stały zro­bione z drewna. Na­sza na­uczy­cielka po­wie­działa, że taką lalkę na­zy­wamy ma­trioszką. I w tej naj­więk­szej jest mniej­sza, po­tem jesz­cze mniej­sza i mniej­sza... I może ich być kilka!

To tak jak z afe­rami! Naj­pierw jest mała i ma cał­kiem sym­pa­tyczny wy­raz twa­rzy, a po­tem im więk­sza, tym groź­niej­sza. Ta naj­więk­sza ma kru­czo­czarne włosy, za­miast oczu cien­kie szparki i po­mię­dzy oczami taką zmarszczkę, która na­daje jej bar­dzo groźny wy­raz twa­rzy. To jest ta naj­więk­sza afera, go­niąca te mniej­sze.

***

Ale wra­ca­jąc do brzegu. Zna­czy do wła­ści­wego te­matu (mó­wię o brzegu, bo w tej ca­łej hi­sto­rii dużą rolę ode­gra też ogromny dom sto­jący nad sa­mym brze­giem je­ziora). Jak mia­łem się nie de­ner­wo­wać, kiedy Julka stwier­dziła na­gle, że to ona po­winna opo­wie­dzieć tę hi­sto­rię, bo ma pierw­szeń­stwo w opo­wie­ściach, gdyż jest ko­bietą, a ko­bie­cie się za­wsze ustę­puje.

– Masz ja­kieś stare dane – po­wie­dzia­łem wy­raź­nie nie­za­do­wo­lony.

– Jest rów­no­upraw­nie­nie – zgo­dził się ze mną Ju­rek, sma­ru­jąc się kre­mem swo­jej mamy. – Ja na przy­kład mam krem na­wil­ża­jący, który moja mama ku­piła so­bie, ale mi dała, by mnie słońce nie spa­liło, więc w ra­mach rów­nych praw, mogą się nim sma­ro­wać i ko­biety i męż...

– Słońce w paź­dzier­niku? – prych­nął Ty­mon, prze­ry­wa­jąc mu.

– Cały rok trzeba się sma­ro­wać es-pi-efem – stwier­dził pew­nym gło­sem Ju­rek. Za­brzmiało mą­drze, ale chyba nikt nie miał po­ję­cia, co Ju­rek miał na my­śli. Przez chwilę w na­szej #bu­ra­team na­stała ci­sza, a ja sta­ra­łem się za­pa­mię­tać, by za­py­tać ko­goś, co to jest ten „es-pi-ef”.

– To co z tym rów­no­upraw­nie­niem? – za­py­ta­łem po chwili.

– To, że jest rów­no­upraw­nie­nie, nie zna­czy, że ja mam od razu od­paść. – Julce drżały usta, jakby miała się za chwilę roz­pła­kać.

– Ja też będę pła­kał – oświad­czył Ju­rek.

– Ty ni­gdy nie pła­czesz. – Ty­mon po­krę­cił głową.

– Chło­paki nie pła­czą – stwier­dzi­łem.

– Ty też masz stare dane – po­wie­działa Julka. – Każdy ma prawo wy­ra­żać emo­cje i każdy ma prawo pła­kać. Na­wet Ro­naldo.

Tym mnie tro­chę prze­ko­nała, ale nic wię­cej już nie po­wie­dzia­łem. Bar­dzo chcia­łem opo­wie­dzieć tę hi­sto­rię wła­śnie z po­wodu emo­cji. Bo kiedy pierw­szy raz zo­ba­czy­łem Maję, wła­śnie te emo­cje wzięły nade mną górę. Moja mama za­wsze tak mówi. I cza­sem to jest do­bre, a cza­sem tro­chę mniej.

Wie­lo­krot­nie za­sta­na­wia­łem się, jak wy­glą­dają te emo­cje, które biorą nade mną górę. Na­wet kie­dyś pró­bo­wa­łem je na­ry­so­wać, ale chyba nie mam ta­lentu do ry­so­wa­nia.

Mo­głem na­to­miast wszystko so­bie do­sko­nale wy­obra­zić. To dziwne, że kiedy za­my­kamy oczy, mo­żemy so­bie do­kład­nie wszystko zo­bra­zo­wać, ale kiedy się­gamy po kredki, na­sze ręce nas nie słu­chają i ry­su­jemy zu­peł­nie coś in­nego niż to, co mamy na­ma­lo­wane w gło­wie...

Wy­obra­ża­łem so­bie, że te emo­cje wi­szą nade mną ni­czym taki róż­no­ko­lo­rowy duch, bez ru­chu, jakby nie było wia­tru. Do­kład­nie nad samą głową. Krzy­wią się albo uśmie­chają, albo pa­trzą na mnie ze współ­czu­ciem. Cza­sem każą mi krzy­czeć. Wtedy są sza­ro­czarne, mają wy­krzy­wioną minę i kłują mnie ta­kim dłu­gim, czar­nym i za­krzy­wio­nym szpo­nem. Jakby długo grze­bały w ziemi w ogródku u babci Jasi.

Cza­sem są nie­bie­skie jak woda, albo pra­wie prze­zro­czy­ste jak łzy. I wtedy po­wo­dują, że pła­czę.

Tro­chę skła­ma­łem Julce, że chło­paki nie pła­czą. Zda­rza mi się to, ale nie za bar­dzo lu­bię się tym chwa­lić. Może dla­tego, że nie umiem do końca tego opa­no­wać? Jak pła­czę, te nie­bie­skie gó­ru­jące nade mną emo­cje przy­tu­lają mnie i po­zwa­lają mi się nad sobą tro­chę po­uża­lać. Od razu wtedy wi­dać, że mi smutno.

Moja mama za­wsze wtedy pyta mnie, czy po­trze­buję „ojo­ja­nia”. Gdy mó­wię, że tak, przy­tula mnie i ko­ły­sze się wraz ze mną, mó­wiąc: „ojo­joj, ojo­joj”. I na­prawdę wtedy od razu robi się le­piej.

Te emo­cje, które po­wo­dują, że się tak bar­dzo śmieję (aż mnie boli brzuch i ką­ciki ust), mają ko­lor po­ma­rań­czowy i są w czarne kropki, zu­peł­nie jak naj­bar­dziej ra­do­sna su­kienka mo­jej mamy.

Emo­cje, które nade mną gó­ro­wały w mo­men­cie, gdy pierw­szy raz zo­ba­czy­łem Maję, były ró­żo­wo­czer­wone. A na brze­gach miały tro­chę błę­kitu. Do­kład­nie ta­kiego, jak te od smutku. Ni­gdy wcze­śniej nie czu­łem cze­goś po­dob­nego i by­łem tym za­sko­czony.

Wcze­śniej nie my­śla­łem na­wet, że emo­cje mogą tak bar­dzo za­pa­no­wać nad czło­wie­kiem. Prze­cież za­wsze by­łem ra­cjo­nalny. Emo­cje uno­szące się nade mną mu­sia­łem so­bie wy­obra­żać. Te­raz jed­nak po pro­stu po­czu­łem je ca­łym sobą.

– Ja chciał­bym opo­wie­dzieć tę hi­sto­rię – po­wie­dzia­łem spo­koj­nie i po ci­chu, po czym do­da­łem: – Ja po pro­stu mu­szę opo­wie­dzieć tę hi­sto­rię.

My­śla­łem, że skoro wszy­scy krzy­czą, to nikt mnie nie usły­szy, ale oka­zało się, że oni, chcąc usły­szeć, co mam do po­wie­dze­nia, zu­peł­nie za­mil­kli. Po­dobno tak wła­śnie jest, że jak wszy­scy się prze­krzy­kują, to trzeba ści­szyć głos i wtedy, ja­kimś dziw­nym tra­fem, cię słu­chają. Na­wet do­ro­śli.

– A niby dla­czego ty? – za­py­tała Julka, naj­wy­raź­niej nie­za­do­wo­lona z mo­jej pro­po­zy­cji.

Sta­nęła nade mną i pró­bo­wała wy­glą­dać groź­nie. Już na ni­kim nie ro­biło to wra­że­nia.

– Bo moje emo­cje, kiedy ją zo­ba­czy­łem pierw­szy raz, były ró­żo­wo­czer­wone – po­wie­dzia­łem po pro­stu. – A na brze­gach tro­chę błę­kitne. I ta­kie bar­dzo de­li­katne.

Julka, Ty­mon i Ju­rek spoj­rzeli po so­bie z wy­raź­nym za­kło­po­ta­niem. Chyba nie po­tra­fili zna­leźć od­po­wie­dzi.

– Z emo­cjami się nie dys­ku­tuje – po­wie­działa po chwili Julka, gło­śno wzdy­cha­jąc.

Moja mama też za­wsze mó­wiła, że z emo­cjami nie można dys­ku­to­wać, tylko trzeba je przy­tu­lić do serca i przez chwilę ich po­słu­chać.

– Ro­bimy gło­so­wa­nie? – za­py­tał Ju­rek.

Wszy­scy po­ki­wa­li­śmy gło­wami.

– Gło­so­wa­nie bez ze­bra­nia się nie li­czy – stwier­dził Ty­mon.

– Zgro­ma­dze­nia – po­pra­wiła go Julka.

Ty­mon i Julka mieli ra­cję. Trzeba było zwo­łać walne zgro­ma­dze­nie #bu­ra­team.

***

Mama Julki pra­co­wała w mar­ke­tingu, a od nie­dawna była w za­rzą­dzie du­żej mię­dzy­na­ro­do­wej firmy i wie­dzie­li­śmy, że jak ma walne zgro­ma­dze­nie, to trzeba szep­tać i nie można wcho­dzić do kuchni. Bo mama Julki miała zwy­kle te zgro­ma­dze­nia przez in­ter­net – na nie­wiel­kiej wy­spie, na któ­rej zwy­kle le­pi­li­śmy pie­rogi, sta­wiała swój lap­top i sia­dała przed nim na wy­so­kim krze­śle.

– Ta biała ściana za mną to je­dyne miej­sce, gdzie mamy po­rzą­dek. – Krę­ciła głową mama Julki, kilka razy spraw­dza­jąc, czy za jej ple­cami nie ma „cze­goś, czego by się wsty­dziła do końca ży­cia, gdyby jej szef to zo­ba­czył”.

Moim zda­niem to nie była prawda, bo u Julki w domu był po­rzą­dek. Jed­nak, gdy miało się od­być ważne ze­bra­nie, mu­siał być po­rzą­dek jesz­cze więk­szy. Mama Julki też wtedy wy­glą­dała ina­czej. Przy­naj­mniej od pasa w górę. Bo od pasa w dół miała jak za­wsze spodnie od dresu albo krót­kie spodenki. Na górę za­kła­dała białą ko­szulę i ma­lo­wała usta na czer­wono, a jej oczy po­ma­lo­wane były czarną kredką i tu­szem. Wtedy nie wy­glą­dała jak mama Julki, a jak ja­kaś pani z te­le­wi­zji. Jak już mó­wi­łem – przy­naj­mniej od pasa w górę.

Przed na­szym wal­nym ze­bra­niem Julka wy­jęła szczotkę i cze­sała włosy, a Ty­mon ro­bił po­rzą­dek na stole, na­wet wy­cie­rał ten stół ście­reczką. Oczy­wi­ście sie­dzie­li­śmy w bi­blio­tece, bo gdzie in­dziej mo­gli­by­śmy sie­dzieć, kiedy na ze­wnątrz było wy­jąt­kowo zimno, a w bi­blio­tece pa­nie Fra­nia i Fran­ciszka na­pa­liły w ko­minku.

– A co się wam stało? – Pani Fran­ciszka we­szła do na­szego po­koju. – Dla­czego ty sprzą­tasz, chłop­cze? – zwró­ciła się do Ty­mona, po czym zro­biła za­tro­skaną minę i na­tych­miast spraw­dziła jego czoło, jakby był chory.

– Mamy ze­bra­nie – po­wie­dzia­łem.

– Ze­bra­nie? – Pani Fran­ciszka pod­nio­sła jedną brew.

– Tak. Walne zgro­ma­dze­nie Bandy z Bu­rej.

Bi­blio­te­karka spoj­rzała na nas z wy­raź­nym za­nie­po­ko­je­niem.

– Ale że znowu coś kom­bi­nu­je­cie? – upew­niła się.

– Nieee – po­wie­dzie­li­śmy chó­rem i wszy­scy za­czę­li­śmy rów­no­cze­śnie krę­cić głową.

Pani Fran­ciszka spra­wiała wra­że­nie, jakby nie do końca nam wie­rzyła. A na­wet wię­cej – jakby była pewna, że za­raz coś zbro­imy.

– A gdzie Ma­jeczka? Dziś nie z wami? – pró­bo­wała do­ciec.

– Za­raz przyj­dzie – po­wie­dzia­łem. – I dla­tego mu­simy wszystko usta­lić jak naj­szyb­ciej.

– Fra­niuuu! – za­wo­łała na­gle pani Fran­ciszka. – Czy mo­gła­byś tu do nas przyjść, chłop­cze? Z dra­biną i mio­tłą! Bo pa­ję­czyna na su­fi­cie.

Nie spo­dzie­wa­łem się, że umiemy ję­czeć na za­wo­ła­nie. Mój tata po­wie­działby, że to ję­cze­nie syn­chro­niczne, czyli w tym sa­mym cza­sie.

Umie­li­śmy. Wszy­scy jęk­nę­li­śmy, gdy tylko zo­ba­czy­li­śmy ró­żową głowę pani Frani wy­ła­nia­jącą się zza drzwi.

– Ale my mamy te­raz walne zgro­ma­dze­nie i nikt nie może w tym cza­sie za­mia­tać pa­ję­czyn! – za­wo­ła­łem.

– Moja mama za­wsze sprząta przed – po­wie­działa ci­cho Julka.

Oczy­wi­ście po­dej­rze­wa­li­śmy, że te pa­ję­czyny to tylko pre­tekst, by nas pod­słu­chi­wać, więc Julka od razu za­pro­po­no­wała pani Frani, by była na­szym pro­to­ko­lan­tem.

– Proto... co? – za­py­tała pani Fra­nia nie­pew­nie.

– Musi być wy­brany prze­wod­ni­czący, pro­to­ko­lant, czyli ten, co za­pi­suje.

– A to ja nie chcę. – Młoda bi­blio­te­karka ener­gicz­nie za­ma­chała mio­tłą nad na­szymi gło­wami.

– Ja mogę pi­sać – zgo­dzi­łem się. Julka po­dała mi ze­szyt i dłu­go­pis. Wiel­kimi li­te­rami na­pi­sa­łem:

WALNE (WAŻNE) ZGRO­MA­DZE­NIE #BU­RA­TEAM

Oczy­wi­ście już dawno wszy­scy wie­dzie­li­śmy, że słowo „walne” nie po­cho­dzi od bi­cia się ani od wa­le­nia głową w mur, tylko od waż­no­ści.

Walne – ważne.

My­ślimy, że kie­dyś w daw­nych, ta­kich PRE­HI­STO­RYCZ­NYCH cza­sach, ktoś, pi­sząc WAŻNE po pro­stu się po­my­lił i za­miast „ż” na­pi­sał „l”. Być może było też tak, że ten, kto pierw­szy raz pi­sał o tym zgro­ma­dze­niu, nie wie­dział, że WAŻNE pi­sze się przez „z” z kropką i na­ba­zgrał to brzydko, ce­lowo pro­wa­dza­jąc ludz­kość w błąd.

I my, ta ludz­kość wpro­wa­dzona w błąd, mu­simy ten błąd po­wta­rzać na wieki wie­ków.

Cho­ciaż mu­siało się to wy­da­rzyć już po tym, jak wy­na­le­ziono pi­smo, bo nie wiem, jak pi­smem ob­raz­ko­wym na skale na­pi­sać „ważne”, i to z błę­dem.

– Słu­chaj­cie, a czy to na­sze ze­bra­nie bę­dzie ważne? – za­py­ta­łem, prze­ry­wa­jąc swoje roz­my­śla­nia.

– A dla­czego ma nie być ważne? – za­py­tała Julka.

– Bo... bo nie ma wszyst­kich człon­ków Bandy z Bu­rej – po­wie­dzia­łem nie­śmiało.

– No tak – zgo­dził się Ju­rek.

Ty­mon wyj­rzał przez okno.

– Maja już idzie! – za­wo­łał.

– No to bę­dziemy w kom­ple­cie. – Julka sie uśmiech­nęła, rów­no­cze­śnie ma­lu­jąc so­bie usta czymś, co nie miało żad­nego ko­loru, ale błysz­czało się.

I wtedy wła­śnie do bi­blio­teki we­szła Maja.

A moje emo­cje znowu były czer­wone. I na­wet nie miały już tak dużo nie­bie­skiego, tylko po­ma­rań­czowe, ale bez kro­pek.

– Do­brze, że je­steś – po­wie­dzia­łem. – Bez cie­bie nie mo­gli­śmy za­cząć wal­nego zgro­ma­dze­nia.

Maja spoj­rzała na mnie py­ta­jąco.

– Mu­simy usta­lić, kto bę­dzie opo­wia­dał tę hi­sto­rię.

– A nie ty? – zdzi­wiła się Maja.

Zro­biło mi się cie­pło na sercu.

– Gło­sujmy!

***

WALNE (WAŻNE) ZGRO­MA­DZE­NIE #BU­RA­TEAM

Pro­to­kół zgro­ma­dze­nia #bu­ra­team

W grud­niu, po po­łu­dniu, w bi­blio­tece od­było się zgro­ma­dze­nie człon­ków #BU­RA­TEAM

PO­RZĄ­DEK OB­RAD:

1. Zro­bi­li­śmy po­rzą­dek, pani Fra­nia na­wet mio­tłą od­ku­rzyła pa­ję­czyny z su­fitu, a pani Fran­ciszka wtrą­ciła się i po­wie­działa, że w po­rządku ob­rad nie cho­dzi o to, by było po­sprzą­tane, tylko o ko­lej­ność. Do­ro­śli to lu­bią so­bie wszystko utrud­niać! Zu­peł­nie nie wia­domo, dla­czego ko­lej­ność na­zy­wają po­rząd­kiem. Ale fak­tem jest, że mama Julki przed ze­bra­niami też robi po­rzą­dek, przy­naj­mniej po tej stro­nie kuchni, którą wi­dać przez ka­merę.

1. Spraw­dze­nie obec­no­ści (wszy­scy obecni).

2. Gło­so­wa­nie, TAJNE, w spra­wie tego, kto ma opo­wie­dzieć TĘ HI­STO­RIĘ.

4. Ko­niec ob­rad.

5. Jak bę­dzie go­dzina 15:00, od­bę­dzie się her­batka z pa­nią Fran­ciszką (mimo iż te­raz rzą­dzi król Ka­rol, a nie kró­lowa, to pani Fran­ciszka wciąż pod­trzy­muje tę her­ba­cianą tra­dy­cję).

6. Ofi­cjalne li­cze­nie gło­sów. Ogło­sze­nie za­in­te­re­so­wa­nym wy­ni­ków gło­so­wa­nia (pani Fra­nia wszyst­kich po­in­for­muje, jak tylko odłoży mio­tłę i po­li­czy głosy, mimo iż z mio­tłą wy­gląda groź­niej i do­stoj­niej).

7. Py­ta­nie do­dat­kowe: Co to jest „es-pi-ef”? Pani Fra­nia mówi, że to krem, któ­rym trzeba się sma­ro­wać, kiedy się wy­cho­dzi na dwór. W ra­zie czego.

No wła­śnie. W ra­zie czego?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki