Pensjonat marzeń - Magdalena Witkiewicz - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Pensjonat marzeń ebook i audiobook

Magdalena Witkiewicz

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

75 osób interesuje się tą książką

Opis

„Pensjonat Marzeń” – opowieść o kobiecej sile, przyjaźni i odwadze, by spełniać marzenia.

Bohaterki „Szkoły Żon” powracają, by realizować marzenia i wspierać się nawzajem w budowaniu lepszego jutra. Julia, Michalina, Marta i Jadwiga stają przed nowym wyzwaniem. W sercu kaszubskich lasów chcą stworzyć Pensjonat Marzeń, miejsce, gdzie każda kobieta odnajdzie spokój, siłę i inspirację, by walczyć o swoje szczęście.

To historia o siostrzeństwie, o głębokiej więzi między kobietami, które wspólnie stawiają czoła trudnościom i czerpią siłę z bycia razem. „Pensjonat Marzeń” celebruje kobiecą solidarność i przypomina, że nawet największe marzenia mogą stać się rzeczywistością, jeśli odważymy się po nie sięgnąć.

Wejdź do świata, gdzie kobieca przyjaźń potrafi przenosić góry. I zapamiętaj, że nigdy nie jest za późno, by odnaleźć miłość, spełniać marzenia i zacząć wszystko od nowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 8 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Anna Ryźlak

Oceny
3,7 (3 oceny)
1
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kazia1234

Nie oderwiesz się od lektury

super
00



Projekt okładki:

Eliza Luty

W projekcie okładki wykorzystano zdjęcia i ilustracje:

Eliza Luty, Red Roses (1861-1897) by Grace Barton Allen / rawpixel.com

Ilustracje w książce:

266745075, 308602796, 518766822, 633002495, 539986493, 632249387, 515984227, 362467205, 629826030, 512671626, 427603411, 543356858, 534323058 / AdobeStock

Redakcja:

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej:

Andrzej Lademann / komart.com.pl

Korekta:

Anna Żochowska

Karolina Tuszyńska

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie II, Gdańsk 2025

tekst © Magdalena Witkiewicz, 2019

© Pracownia Dobrych Myśli

ISBN 978-83-973150-6-8

Druk i oprawa:

Abedik SA

[email protected]

Dla Ciebie. Byś umiała dostrzec szczęście.

Bądź taką kobietą, która poprawi koronę innej kobiecie, nie mówiąc światu, że się osunęła.

Autor nieznany

1

Biegła bez tchu leśną drogą. Kropelki potu spływały jej po policzkach.

W dłoni trzymała telefon. Zawsze był towarzyszem w samotnym wyścigu, rejestrował trasę, liczył spalone kalorie. Pomagał nie zgubić się w tym coraz ciemniejszym jesiennym lesie.

Szkoda, że nie wskazuje też właściwych dróg w życiu. Fajnie byłoby włączyć aplikację, która pokazałaby, jak odnaleźć się w codzienności. Z czasem zauważyła, że bieganie jest dla niej ucieczką przed problemami. Nieustannie musiała stawiać im czoła. Dlatego tę godzinę w ciągu dnia chciała mieć tylko dla siebie. Komórka w dłoni, słuchawki na uszach.

Agnieszka odpływała wtedy daleko od przyziemnych spraw.

Ale nie tylko dlatego zmuszała się do maksymalnego wysiłku. Ciągle czuła się niedoskonała, co sprawiało, że bez przerwy dążyła do ideału. Przed lustrem napinała mięśnie, podciągała bluzkę i patrzyła na płaski brzuch. Na zewnątrz silna niczym stal, a w środku? Delikatna, tkliwa i bardzo krucha.

Jeszcze tylko dwa kilometry. Spojrzała na mapę w telefonie i przyspieszyła. W tym momencie ktoś zadzwonił. Nieznany numer. Nie odbiera. Do cholery, przecież to tylko godzina! Czy nie można mieć nawet chwili dla siebie? Wiecznie w życiowym biegu, a kiedy chciałaby naprawdę pędzić, ktoś jej w tym przeszkadza. Zawsze odbierała. Bo może ktoś z przedszkola syna. Albo mama. Albo może nowa klientka chce jej powierzyć swoje ciało do wyrzeźbienia. A może ktoś, kto dzwoni tylko po to, by zapytać, ile kosztuje trening indywidualny, i odłożyć słuchawkę…

Jeszcze kilometr.

Minutę na maksa, a potem trzydzieści sekund wolniej. Tak najszybciej spala się tłuszcz.

Zawsze powtarza to swoim klientkom. A przychodzą różne. Niektóre mają słomiany zapał.

Ćwiczą bez wytchnienia, by potem wymyślać różne wymówki, dlaczego trening powinien zostać odwołany. Było chyba już wszystko – skręcone nogi, migreny, chore dzieci, korki. Czasem stawała pod drzwiami ich mieszkań i nikt nie otwierał.

Agnieszka lubiła wszystko kontrolować. Swoje emocje, swoje życie i swoje ciało. Przede wszystkim ciało. Zwinne, smukłe, zgrabne, z twardymi mięśniami pod delikatną skórą.

„Jak ktoś ma miękkie serce, musi mieć twardy tyłek” – mawiała jej babcia. Agnieszka serce miała zbyt miękkie. I gdy tylko pozwalała się komuś przebić przez gruby zewnętrzny pancerz, ten ktoś ranił ją boleśnie.

A mężczyźni przede wszystkim.

Liczył się tylko jeden facet. Pięcioletni Maks, który był dla niej całym światem.

Marta po raz kolejny wystukiwała numer. Nikt nie odbierał. Może nie tędy droga? Może to znak, że nie powinna tam dzwonić? Może lepiej byłoby zaszyć się pod kraciastym kocem, upiec pyszną szarlotkę z zawekowanych latem jabłek i z kubkiem gorącego kakao w dłoni obejrzeć kolejny serial albo z dziećmi bajkę na MiniMini?

Spróbuję jeszcze raz. Ostatni.

Wcisnęła zieloną słuchawkę na telefonie. Znowu tylko sygnał. Nic z tego. Koniec.

Widocznie to nie to. Usiadła głębiej w fotelu. Wzięła laptop na kolana i otworzyła pocztę.

Do: Agnieszka Trener Fitness

Od: Marta

Pani Agnieszko,

jestem leniuchem, kanapowcem i nie cierpię sportu. Nie posiadam czegoś takiego jak mięśnie, za to posiadam tłuszcz. Mam aż czterdzieści kilo nadwagi. MUSZĘ schudnąć. I to jak najszybciej…

Czy jest Pani w stanie mi pomóc, mimo że jestem naprawdę opornym zawodnikiem?

Wkrótce przeprowadzam się do Gdańska i chciałabym wraz z przeprowadzką zacząć zupełnie nowe życie…

Marta

Wysłała maila i natychmiast tego pożałowała. Nigdy nie lubiła się ruszać. Wieczne zwolnienia z WF-u… Tolerowała jedynie pływanie i jazdę na rowerze. Byle nie wyczynowo. Wprawdzie nie budziło to jej zachwytu, ale też nie było dla niej aż tak uciążliwe.

A teraz miała wrażenie, że to ostatni dzwonek. Ostatni dzwonek na lepsze życie. Nadzieja na uśmiech, zadowolenie z siebie, zakupy w normalnych sklepach i brak zadyszki przy wchodzeniu na drugie piętro…

Oczywiście bała się, że i tym razem znowu się nie uda. Ale… To ostatnia szansa. Mąż już nie patrzył na nią jak dawniej. Jedno dziecko – kilkanaście kilo do przodu. Drugie – kolejne kilogramy… Potem, gdy siedziała w domu z dwójką i zajadała samotność, kilogramy przybywały z prędkością światła.

Niedawno oglądała przerażający program w telewizji. Kobieta nie mogła się ruszać.

Ważyła ponad dwieście pięćdziesiąt kilo – ćwierć tony! Leżała w łóżku, rozkraczona, pozbawiona całego kobiecego wdzięku. Twarz miała nawet ładną. Telewizyjny makijaż uwypuklił jej duże błękitne oczy, a błyszczące włosy falami opadały na wielkie ramię. Przez tę piękną twarz kontrast z brzydkim, ogromnym ciałem był jeszcze bardziej wstrząsający. Jednak nie to, co Marta widziała, było najgorsze. Najbardziej zapamiętała słowa kobiety. Słowa płynące z pięknych, wydatnych, umalowanych lekko różową szminką ust: „Najstraszniejsze jest to, że zawsze może być gorzej. Myślisz, że ważąc sto kilo osiągnęłaś swoją maksymalną wagę? Otóż nie. Pamiętaj: zawsze może być gorzej. Ja też kiedyś ważyłam dziewięćdziesiąt kilo. Nie mogłam się zmieścić w swoje jeansy. Tak. Kiedyś je nosiłam… Tak jak ty. Kiedyś chodziłam w spodniach. Kiedyś w ogóle chodziłam. Potem kilogramy narastały. Już nie mogłam chodzić. Nie ćwiczysz? Dlaczego? Męczysz się? Tym bardziej powinnaś zacząć działać. Dziś się męczysz, wchodząc na drugie piętro, za miesiąc będziesz męczyła się, przechodząc do drugiego pokoju. A za rok, dwa, może będzie ci potrzebna pomoc, by przewrócić się na drugi bok. A potem? Potem będziesz leżeć na tapczanie i nie będziesz mogła sama nic zrobić. Lubisz leżeć na tapczanie, prawda? Uwierz mi, wiele bym dała, by tego nie robić. By móc wyjść na spacer do lasu. By bosymi stopami brodzić w morskiej wodzie. Nawet o tym nie marzę. Teraz marzę, bym mogła wyjść do toalety. Marzę, by móc sięgnąć po książkę z półki. Ty jeszcze możesz to zrobić. Nawet jak ważysz sto kilo. Pewnie nawet jak ważysz sto pięćdziesiąt. Wyrzuciłaś wagę? Kup nową. I zacznij robić coś ze swoim życiem. Masz je tylko jedno. I tylko od ciebie zależy, jakie ono będzie. Nagradzasz się jedzeniem? Nie lepiej nagrodzić się nowym, mniejszym ciuchem? Zobacz, ja o tym nawet nie mogę myśleć. Odłóż to ciastko, które trzymasz w ręku. Wyrzuć tę czekoladę. Nie warto dla kilku sekund przyjemności. Nie od jutra. Od teraz. Właśnie od tej chwili. Dla mnie jest już chyba za późno. Ale dla ciebie jeszcze nie. Nie od jutra. Od teraz. Pamiętaj!”.

Marta ciągle o tym pamiętała. Właśnie wtedy trzymała w ręku ciastko. Zwykłe, kruche ciasteczko, którym zajadała znużenie. Znużenie, nie zmęczenie. Odłożyła je natychmiast. Od powrotu ze Szkoły Żon zwyczajny świat wydawał jej się niezbyt pociągający. Męża prawie wcale nie widywała. Był ciągle w biurze. Jak sam mówił – pracuje po to, by ona mogła zająć się dziećmi. Dobrze, że były małe, bo miał kolejny szalony pomysł. Przeprowadzka. Za chlebem – twierdził. Zawsze za chlebem przeprowadzano się do stolicy, a nie nad morze. Tym razem miało być inaczej. Nigdy nie zadomowiła się w Warszawie, więc nie było jej przykro. Dzieci wprawdzie miały przedszkole tuż pod nosem, ale bo to w Gdańsku mało przedszkoli? Studiowała kiedyś w Sopocie, mieszkała w akademiku w Gdańsku. Lubiła to miasto. Potem szybko ta Warszawa, pogoń za kasą. Urodził się Franuś, później Lenka… Nawet nie było czasu skorzystać z uroków wielkiego miasta.

Pamiętała, jak Jacek przekonywał ją do przeprowadzki do stolicy. Mieszkali wtedy w jednym pokoju w akademiku we Wrzeszczu. On już pracował, kończył studia, a ona była na czwartym roku ekonomii. Dyplom robiła już z brzuchem. To, że przeniesie się z Jackiem do Warszawy, było oczywiste. Gdy Franuś był mały, przez kilka miesięcy mieszkała z mamą w Giżycku. Parę tygodni po tym, jak wróciła do Warszawy, okazało się, że jest w drugiej ciąży.

Już nie przenosiła się do Giżycka. Starała się zorganizować życie tak, jak mogła. Jacek pracował, więc cały dom był na jej głowie. Nie zarabiała, dlatego czuła się w obowiązku zapewnić mężowi takie warunki, by mógł skupić się na życiu zawodowym. Co też czynił. Oprócz pracy miał niewiele obowiązków. Wyrzucał śmieci. Resztę robiła Marta. Czasem myślała o Jagodzie, którą poznała w Szkole Żon. I o jej życiu. Nie były to wesołe myśli. Gdzieś w głębi duszy czuła obawę, że za kilka lat jej życie będzie wyglądało bardzo podobnie. Odchowane dzieci, Jacek będzie miał swoje sprawy, a może i inne kobiety, a ona, Marta, będzie siedziała w tym swoim fotelu, z książką w dłoniach, i rozpaczała nad upływającymi latami. Nie mogła do tego dopuścić.

Jadwiga po powrocie ze Szkoły Żon zaczęła patrzeć na świat z dystansem. Czy była szczęśliwsza? Nie do końca. Dostrzegła to swoje nieszczęście, o którym wcześniej nie miała bladego pojęcia. Każdy dzień wyglądał tak samo. No, może z jedną różnicą. Wina już nie piła.

Przynajmniej nie codziennie. Robiła sobie nagrodę raz w tygodniu. Celebrowała te chwile.

Kryształowy kieliszek, serwetka na stole, czasem nawet waniliowa cygaretka. Nie chodziło o to, że nie miała ochoty. Ale za każdym razem, gdy myślała o kieliszku, przypominała sobie wtuloną w nią Miśkę i jej oczy, patrzące na nią z wyrzutem. Jej własna córka nie miała pojęcia o problemie matki, a ta nieco zwariowana, jeszcze do niedawna obca dziewczyna odkryła szybko jej tajemnicę.

Już nie obca.

Miśka była dla niej bardzo ważna. Może trochę jak córka… Ale bardziej jak przyjaciółka. Kontaktowały się wiele razy od powrotu ze Szkoły Żon. Michalina próbowała sobie ułożyć życie, naprawić relacje z matką. Nie była głupią dziewczyną. Tylko w pewnym momencie zagubiła się w tym świecie. I trafiła na nieodpowiednich ludzi. Dobrze, że ma swojego Janka…

Chociaż teraz bardzo ostrożnie podchodziła do życia. Może i dobrze? Może tak trzeba? Może młodzieńcze szaleństwo już za nią?

Mąż wrócił. Od jej powrotu ze Szkoły bywał częściej w domu. Ale czy Jadwiga była z tego zadowolona? Skończyły się ciche, samotne wieczory z książką. Często wychodziła czytać do sypialni, bo wieczny hałas telewizora działał jej na nerwy. Roman zaczynał mieć pretensje, że nie spędza z nim czasu… Ale ona już się przyzwyczaiła do tej swojej samotności. Lubiła ją.

Widziała, że Romek się stara. Czuła, że chce, by było tak jak dawno, dawno temu.

Po tylu latach drażniła ją ta zmiana. Miała wrażenie, że mąż na siłę chce zamknąć ją w swoich objęciach niczym w klatce. Zatem robił to, o co jeszcze kilkanaście lat temu zabiegała, a co teraz nie było jej zupełnie potrzebne. Czuła się osaczona tym jego staraniem na pokaz i afiszowaniem się z tą niby wielką małżeńską miłością. Jak dużo może zmienić fryzura… Chyba nie tylko fryzura… Jak dużo może zmienić Szkoła Żon! Szkoda, że nie trafiła do niej na początku swojego małżeństwa. Pewnie byłaby szczęśliwsza… Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Chociaż tak właściwie to nic się jeszcze nie rozlało…

Po treningu ze swoją stałą klientką Agnieszka szybko wsiadła do samochodu. Prawą ręką próbowała włożyć kluczyk do stacyjki, lewą zaś usiłowała wyjąć banana z torby leżącej na kolanach. Węglowodany po treningu to podstawa. Potem ostropest plamisty na wątrobę.

Wszystko naraz, wszystko szybko. Cztery nieodebrane połączenia od mamy i trzy z jakiegoś obcego numeru. Później oddzwoni. Teraz pędem po Maksa do przedszkola. Potem plac zabaw, może jakieś lody. Kąpiel, komputer. Dziś odpuści sobie tańce. Dawno nie spędziła z Maksem wieczoru. Może na Discovery znowu będzie jego ulubiony program o robakach. Poleniuchują razem na sofie. Dzisiaj właśnie tego jej było trzeba. Czuła, że idzie jesień. A jesienią zawsze brakowało jej miłości. Wiosną, latem, zimą też. Ale to jesień była najsmutniejsza.

Wpadła do przedszkola. Pobiegła na górę po Maksa.

– Mama! – krzyknął z radością.

Przytuliła go mocno i zbiegli na dół, przeskakując co dwa schodki. Szybko pomogła mu się ubrać i wyszli na zimne powietrze.

– Dzisiaj nie idziemy do babci?

– Nie, pójdziemy do domu. Może zrobimy owsiane ciasteczka? Obejrzymy Koszmarne robale…

– Robale!!! – Maks się ucieszył. Kochał wszystkie robaki. A najbardziej te jadowite. Jak na pięcioletnie dziecko miał naprawdę sporą wiedzę na temat wszelkiego rodzaju pełzającego i szybko biegającego ohydztwa.

Wrócili do domu, zjedli obiad. Agnieszka położyła się z laptopem obok Maksa, który oglądał program o żółwiach. Nie był to szczyt jego marzeń, ale od biedy żółwie też mogły być.

Odebrała maila.

Klientka. Potencjalna klientka. Zapomniała oddzwonić. Ech, jak tak będzie dbała o swoje interesy, to daleko nie zajdzie…

Pani Marto, postaram się Pani pomóc. Wszystko da się zrobić. Proponuję spotkanie.

Kiedy Pani najbardziej pasuje? Czy mogą być godziny poranne? 9–12? Najchętniej poniedziałki, środy i piątki.

– Mamo, a pójdziemy na basen?

– Pójdziemy.

Oczywiście, że pójdą. Na basen, do kina, na plac zabaw i gdziekolwiek będzie chciał.

Była dla chłopca matką i ojcem, bo prawdziwy ojciec… No cóż, nie interesował się nim za bardzo. A właściwie wcale. I chyba lepiej, że tak się stało.

– Kocham cię. – Otuliła ramionami syna.

Maks pocałował ją i przytulił się mocno do jej ramienia.

– Ja ciebie bardziej. – Jeszcze raz ją cmoknął i oddalił się do świata okropnych robaków, o którym właśnie mówiono w telewizji. Agnieszka wzdrygnęła się na widok wielkiego, owłosionego pająka. Znalazła swoją potencjalną klientkę na Facebooku. Ładna dziewczyna. Szkoda, żeby nie wykorzystała swoich możliwości. Ludzie nie wiedzą, ile zależy od nich samych…

Marta obudziła się przytulona do Lenki. Znowu wieczorem z nią zasnęła. Coraz częściej jej się to zdarzało. Dwudziesta trzecia. Jacek już spał. Miała wrażenie, że coraz częściej się mijają. Wzięła prysznic i zawinięta w gruby szlafrok poszła zrobić sobie herbatę. Usiadła przed komputerem.

Mail od pani Agnieszki.

„Środa, 9.00! Jestem gotowa!” – odpisała. Nagle Marta poczuła, że zaczyna się nowy etap w jej życiu. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy może martwić. Była jednak pewna, że idzie nowe. I miała zamiar to „nowe” wykorzystać.

Pierwsze spotkanie miały przegadać, przynajmniej tak twierdziła Agnieszka. Marta nie przewidziała, że będą gadać w lesie. Rozmawia się przecież przy kawie z mlekiem i najlepiej przy ciasteczku. Albo dwóch. I to z kremem. Budyniowym, czekoladowym albo takim maślanym, jaki zawsze robiła jej mama.

Owszem, pogadały. Agnieszka przyszła do niej, usiadła naprzeciw i patrzyła jej prosto w oczy.

– Poproszę czarną kawę – powiedziała.

– Nie można białej?

– Lepiej nie.

Marta skrzywiła się, ale nie nalała mleka. Raz może wypić czarną. Nie spodziewała się, że wkrótce czarna kawa stanie się jej przyjaciółką. Trenerka wyciągnęła zeszyt i centymetr krawiecki.

– Będziemy się mierzyć?

– Jasne.

Zmierzyła ją, chwilę pogadały, zapisała wszystko w zeszycie.

– Idziemy. – Agnieszka wstała sprężyście z krzesła.

– Jak to „idziemy”? – zdziwiła się Marta znad niedopitej kawy.

– Po prostu. Do lasu. Po to tu chyba jestem? – Trenerka się uśmiechnęła.

– Muszę się przebierać?

– Załóż wygodne spodnie.

– Będziemy ćwiczyć? – zapytała Marta z przerażeniem.

– Zobaczymy.

Dostała dwa hantelki i poszły na spacer. Po kilku minutach bolały ją ręce. Zacisnęła zęby.

– Mogę opuścić?

– Nie – ucięła Agnieszka. – Kiedy ci się wydaje, że nie możesz, to jeszcze chwilę możesz.

Marta nic nie mówiła. Później już się nauczyła, że Aga będzie cisnęła ją tak mocno, dopóki ona będzie miała siłę rozmawiać. Gdy przestawała gadać, był to znak, że trening jest optymalny. Potem doszedł jeszcze jeden wyznacznik – jak zaczynała kląć, to za jakąś chwilę należało zwolnić.

Raz nawet płakała. Biegła pod jakąś cholerną górę i miała już wszystkiego dość. Nie płakała ze smutku, raczej z wysiłku. Płakała z bezsilności, z niemocy. Płakała z tego powodu, że przebiera tymi nogami, stara się, a one jakby wciąż stały w miejscu. Z tego powodu, że nic jej nie przychodzi bez wysiłku. Tylko musi biegać po tych cholernych ścieżkach, które w innych okolicznościach byłyby najcudowniejszym miejscem na świecie.

Przez kilka miesięcy treningów z Agnieszką zdołała poznać ten las jak własną kieszeń.

Miała kilka ulubionych tras. Tu trzy kilometry, tam prawie sześć. Za tą górką była kolejna. Nie można było zatem już teraz dawać z siebie wszystkiego, bo ta kolejna była wyższa. A za świerkami mała polanka. Lubiła zatrzymywać się tam na kilka oddechów. Rankiem witała ją mgła zawieszona nisko nad łąką. Zawsze patrzyła na nią zachwycona.

Samych treningów nigdy nie polubiła. No, może tylko ten moment gdzieś w połowie, kiedy czuła się zmęczona od środka. Nie znużona, nie znudzona, ale fizycznie zmachana.

– Totalny reset – wzdychała.

I naprawdę tak czuła. To była ta chwila, kiedy o niczym innym nie myślała. Problemy odlatywały wraz z ciężko wypuszczanym z ust powietrzem, potem prysznic jeszcze je domywał do końca.

Nie lubiła ćwiczyć. W dalszym ciągu wolałaby w tym czasie robić tysiąc innych rzeczy.

Ale kochała ten stan zaraz po. To zadowolenie z siebie, satysfakcję.

Przestała odczuwać notoryczne zmęczenie. Nie chorowała. I chyba była w ogóle bardziej zadowolona z życia. Nie mówiąc o kilogramach znikających w zawrotnym tempie. Jednak nauczyła się, że kilogramy są mniej istotne. Centymetry znikały jeszcze szybciej. Wyprostowana, wchodziła w życie pewniejszym krokiem.

Pamiętała ten telefon do Agnieszki, gdy po raz pierwszy przebiegła trzy kilometry.

Głośno krzyczała w słuchawkę z radości. Ona i bieganie! Jeszcze niedawno to było niemożliwe.

Ale potem nastąpiła długa przerwa. Ciężko jej było wrócić na właściwą ścieżkę. Nawet tę krótszą, trzykilometrową.