Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
81 osób interesuje się tą książką
Kiedy szukasz skarbu, a znajdujesz… nowe życie!
Trzydziestoletniemu Michałowi wali się świat: zostaje zrobiony na szaro przez wspólnika i zdradzony przez narzeczoną. Zrozpaczony, wyjeżdża do małego miasteczka na północy Polski, w którym według rodzinnych legend jego rodzina lata temu ukryła skarb. Niestety, nad miejscem, do którego musi się dostać, wyrosła restauracja prowadzona przez jego rówieśniczkę Malwinę.
Aby odzyskać rodzinną fortunę, Michał musi zdobyć względy nie tylko młodej restauratorki, ale też jej babci, która po wielu latach wróciła z Francji i koniecznie chciałaby teraz w restauracji wnuczki serwować żabie udka i ślimaki. To jednak nie wszystko, bo na jego dobrze staną też dwie wścibskie staruszki, dwójka dzieci oraz tajemniczy święty Ekspedyt.
„Pudełko z marzeniami” to zaskakująca komedia romantyczna o tym, że czasem trzeba zrezygnować z marzeń po to, aby… wreszcie zaczęły się one spełniać!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pawłowi Płaczkowi
Dziękujemy za wszystko. Przede wszystkim za to, że wprowadzasz ład do chaosu wokół nas, wspierasz, gdy tego potrzebujemy, i prasujesz nasze czasem zupełnie pogniecione chwile...
ROZDZIAŁ I
PÓŁ TYSIĄCA PIEROGÓW
Malwina Kościkiewicz szybkim krokiem zeszła do piwnicy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, że dziewczyna prowadząca niewielką przytulną restauracyjkę w Miasteczku schodzi do piwnicy po cebulę, ziemniaki czy inne produkty niezbędne do wyczarowania cudownych potraw dla licznych gości, ale po pierwsze, gości w restauracji nie było, a po drugie, Malwina nie przechowywała w tej części piwnicy kompletnie niczego, co mogłoby mieć jakąkolwiek wartość kulinarną. Przynajmniej w Europie, bo w innych częściach świata podobno jada się różnorakie gady, płazy, a nawet robactwo. Fuj.
Dziewczyna wzięła do ręki miotełkę do kurzu. Właśnie po to, by się pozbyć jakiegoś stworzenia, z wielką pracowitością tworzącego delikatną pajęczynę na krześle, z którego właśnie miała ochotę skorzystać. Krzesło tak naprawdę było starym fotelem obitym czerwonym aksamitem, o dziwo nienadgryzionym przez ząb czasu, i stało pośrodku niewielkiego, ciemnego i zupełnie pustego pokoju. Jedynym elementem, o wątpliwie ozdobnej funkcji w tym pomieszczeniu, była kotara, która przysłaniała niedużą wnękę. To właśnie tę kotarę odsłoniła Malwina, zanim usiadła na krześle.
Jej oczom ukazała się kapliczka stojąca na drewnianym postumencie. W kapliczce chyba kiedyś stała Maryja, jednak teraz znajdowała się tam stara i zniszczona rzeźba przedstawiająca rosłego mężczyznę w czerwonej pelerynie.
Mężczyzna ten unosił rękę, w której pewnie kiedyś trzymał różaniec, Biblię lub krzyż, ale to Malwina mogła sobie tylko wyobrazić, gdyż kończyna była utrącona na wysokości łokcia. Biedny facet. Sądząc po stroju, bezręki był dowódcą legionów. Oczywiście w odpowiednio zamierzchłych czasach. Bosą stopą (z ułamanymi palcami) przyciskał do ziemi czarnego ptaka. Niestety z racji, iż rzeźba ptaka również straciła głowę, identyfikacja gatunku była niemożliwa. Poniżej umieszczono niewyraźną tabliczkę z napisem „St. Expeditus”.
– No wiesz – powiedziała dziewczyna głośno. – Teraz naprawdę bez ciebie nie dam rady. Pięćset pierogów. Z dnia na dzień. Wyobrażasz to sobie? – Wstała, zapaliła świeczkę. – Pewnie sobie nie wyobrażasz. – Wzruszyła ramionami. – Może i dobrze... Wreszcie ktoś zauważył, że tu mieszkam, ale pięćset? Na jutro? – Odchyliła się do tyłu. – Ekspedycie, jeśli mi nie pomożesz, nie wiem, jak to się uda. – Pokręciła głową. – Pewnie się nie uda. – Westchnęła.
Malwina ani razu nie pomyślała, że zamiast siedzieć bezczynnie przed kapliczką ze Świętym Ekspedytem, patronem od rzeczy pilnych, niecierpiących zwłoki czy robionych na ostatnią chwilę, powinna natychmiast zabrać się do roboty i zagniatać ciasto na pierogi.
Nie.
Uważała, że bez boskiej pomocy nie poradzi sobie z tym zadaniem. Rozmowa z Ekspedytem, na dodatek świętym, dawała szansę na wstawiennictwo u Najwyższego.
Nie była specjalnie religijna, ale wychodziła z założenia, że trzeba ze wszystkimi żyć w zgodzie. A skoro w piwnicy miała Świętego Ekspedyta, który podobno bardzo wspierał jej poprzedniczkę, to grzechem byłoby nie skorzystać z jego pomocy. Tym bardziej że z kapliczką wiązała się dziwna, tajemnicza i dość niepokojąca historia.
Historia ta miała swój początek w okolicach drugiej wojny światowej, dokładnie kiedy, Malwina nie wiedziała. Gdy kupowała dom, poprzedni właściciel opowiadał jej tę dziwną historię. Radosław nigdy w nią nie uwierzył.
Tak. Radosław. Ile już go nie widziała? Chyba będzie półtora roku. Ostatnio przysłał zdjęcie i zupełnie go nie poznała. Obciął włosy na krótko, zmienił ich kolor i zapuścił brodę. Nie podobał jej się taki zmieniony Radosław, ale cóż, był daleko i ona zupełnie nie miała na to wpływu, przecież się rozstali.
Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy rozmawiali. Już nawet tak nie czekała na jego telefony czy połączenia na Skypie. Jak kiedyś. Poznali się, gdy pracowała w centrali jednego z największych banków. Zajmowała się oceną ryzyka kredytowego. Tabelki, analizy, słupki. Nic interesującego.
Pracę tam zaczęła tuż po studiach, od początku w tym samym departamencie, i dość szybko pięła się po szczeblach kariery.
Radosława poznała na warsztatach gotowania według kuchni pięciu przemian, które to warsztaty sprezentowała jej przyjaciółka, zaniepokojona, że Malwina kocha kluski w każdej postaci. Zapewne obawiała się, że minie kilka chwil, a Malwina sama będzie wyglądać jak ta kluska. Ona faktycznie wolała wszelakie potrawy mączne i robiła je doskonale. Kochała gotować. Najbardziej ceniła tradycyjną kuchnię polską, więc zawiesiste zupy, gęste sosy i wszechobecne pierogi, kluski oraz kopytka. No, ale uznała, że skoro może poznać coś nowego, i to zupełnie za darmo, warto zaryzykować.
Zaryzykowała i poznała może nie „coś”, ale „kogoś”. Radosława.
Pojęcie „za darmo” też jest względne, bo ta znajomość wciąż kosztowała ją wiele, ale wtedy jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. Kilka lat temu Radosław był długowłosym brunetem. O ile to, co miał na głowie, można nazwać włosami. Jego głowa pełna była dredów, które spinał na różne sposoby.
Malwina zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Był taki inny od jej kolegów z korporacji. Ubrany w jakiś dziwny lniany strój, nogi miał bose i mieszał coś w wielkim żeliwnym garnku. Malwina kompletnie nie pamięta, o czym mówili na tych warsztatach. Najważniejsze było to, że Radosław Zagórny, bo tak się nazywał obiekt jej westchnień, zaprosił ją na wspólną medytację.
Zwał jak zwał. Mogła być i medytacja. Nie miało znaczenia, co będą razem robili.
Najważniejsze, że po którejś tam kolejnej wspólnej medytacji oboje uznali, że są dla siebie stworzeni, i poszli kontynuować tę medytację w zacisznej sypialni Malwiny.
Mieszkała w niewielkim lokum tuż przy banku. Radosław, chwilowo, jak miała nadzieję, nie pracował, bo jak to wyjaśnił ukochanej, „szukał swojej drogi w życiu”. Dziwny jest fakt, że to jej nie zaniepokoiło, gdyż szukał tej drogi już jakiś czas. Wprowadził się do niej niemal od razu. Zupełnie zapomniał o kuchni pięciu przemian i swoim weganizmie, bo najbardziej smakowały mu gulasz z karkówki i kopytka oraz zasmażana czerwona kapusta. Po kilku miesiącach wspólnego zamieszkiwania Radosław uznał, że tak dalej być nie może. Malwina wciąż pracowała, za dużo pracowała, a on wciąż szukał swojej drogi w życiu. Za dużo szukał i co gorsza, nie mógł znaleźć, a to już zaczęło go z lekka nudzić.
Pewnego dnia, gdy leżeli nago po całkiem udanych próbach seksu tantrycznego, Radosław po prostu zapytał:
– Mała, a może rzucimy to wszystko i pojedziemy w Bieszczady?
Malwina spojrzała na mężczyznę swojego życia, który według niej już dawno rzucił wszystko i zamiast wyjechać w Bieszczady, przeprowadził się do jej niewielkiego mieszkania, a następnie zapytała zupełnie przytomnie:
– Ale co my niby będziemy robić w tych Bieszczadach?
– Będziemy się kochać aż po świt. – Radosław gładził ją po brzuchu.
Malwina nie miała nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale praktycznie zauważyła, że kochać się aż po świt mogą zarówno tam, jak i w Warszawie, za co Radosław się na nią obraził, obrócił na drugi bok i zasnął.
Następnego dnia jednak obudził się w całkiem innym nastroju.
– Mogłabyś gotować – powiedział.
Malwina podniosła brwi ze zdziwieniem.
Widząc jej wzrok, szybko się poprawił:
– Moglibyśmy gotować. To byłaby cudowna restauracja, połączenie dwóch smaków, typowa kuchnia polska i kuchnia wegańska.
Dziewczyna lekko się skrzywiła. Początkowo pomysł się jej nie spodobał, ale te brązowe oczy wpatrujące się w nią z nadzieją co wieczór spowodowały, że uległa.
– A muszą być Bieszczady? – zapytała cicho.
– A nie lubisz gór?
– Lubię. Ale one są na końcu świata. Ja nie chcę na końcu świata.
– To pojedziemy tam, gdzie chcesz – zdecydował wspaniałomyślnie Radosław.
I tak też się stało.
Trwało to oczywiście jakiś czas, bo najpierw trzeba było znaleźć odpowiednie miejsce. Szczęście im jednak sprzyjało i pewnego dnia Malwina, przeglądając wewnętrzne strony firmowe, zobaczyła informację o sprzedaży lokalu na restaurację w Miasteczku. Czasem ktoś wrzucał takie ogłoszenia do korporacyjnej sieci.
O matko, w Miasteczku! Przecież tam spędzała każde wakacje, gdy była małą dziewczynką! Jej babcia Jasia miała tam stary dom, do którego obie z Rozalią tak lubiły przyjeżdżać! Dom już dawno został rozebrany, a ziemię chyba babcia sprzedała. Ale może jeszcze jest tam coś, co należy do babci? Ach, dobrze byłoby zacząć życie od nowa tam, gdzie zawsze pachniało babciną szarlotką!
Były właściciel lokalu z ogłoszenia prowadził tam restaurację, a nad nią zajmował całkiem spore trzypokojowe mieszkanie. Chciał się pozbyć zarówno restauracji, jak i mieszkania.
Wymarzona sytuacja!
Malwina pojechała do Miasteczka jeszcze tego samego dnia. Nie było na co czekać. Uważała, że czasem los daje nam gotowe rozwiązania. Radosława akurat nie było, gdyż wyjechał na trzydniowe warsztaty medytacyjne (prezent od niej na urodziny), więc od razu podjęła decyzję. Miała pieniądze. Zostały po sprzedaży willi rodziców. To była taka piękna willa. Mogły z siostrą mieszkać tam przecież obie, ale Rozalia nie chciała się na to zgodzić. Bez sentymentów zadecydowała o sprzedaży willi, od razu gdy obie skończyły osiemnaście lat. Jedenaście lat po śmierci rodziców. Jej siostra nigdy nie była sentymentalna.
Na miejscu okazało się, że decyzję trzeba podejmować szybko. Nie mogła skontaktować się z Radosławem, gdyż medytował, a wiadomo, medytującym w żadnym wypadku nie wolno przeszkadzać. Zresztą Radosław z założenia nie posiadał telefonu komórkowego, bo mówił, że go to ogranicza.
Najbardziej ograniczało Malwinę, bo gdy chciała się skontaktować z ukochanym, nie mogła. Tak jak właśnie tamtego dnia.
Zakochała się jednak w tym miejscu. Małe miasteczko, życzliwi ludzie. I ten adres. Czarowna 23. Na ulicy Czarownej musi się wszystko udać.
– Kupuję – powiedziała starszemu panu, który oprowadzał ją po lokalu.
– Ale jeszcze pani nie widziała piwnicy – zdziwił się.
– Nieważne... – Uśmiechnęła się. Po co ma niby oglądać piwnicę? Ile razy w ciągu roku odwiedza się to pomieszczenie? Kilka, góra kilkanaście! A oczyma duszy widziała już przecież piękne, odremontowane trzypokojowe mieszkanie, wielkie drewniane okna, kuchnię z dość sporą werandą wychodzącą na podwórko i miejsce na restaurację. Piękną niewielką restauracyjkę z kominkiem i dużym zapleczem kuchennym. Płomienie wesoło skaczące w kominku, stoły przykryte obrusami w czerwoną kratkę, suszone zioła i wieńce z czosnku wiszące na ścianach.
– Piwnica jest najważniejsza, jeżeli pani myśli poważnie o kupnie tego wszystkiego – stwierdził jednak jej rozmówca. Zabrzmiało to trochę zagadkowo i Malwina poczuła się zaintrygowana. Poza tym nie chciała zrobić starszemu panu przykrości.
– Proszę uważać, schody są kręte. – Staruszek troskliwie i z przedwojenną gracją podtrzymał ją za łokieć. – Światło wysiadło, ale naprawię oczywiście. Jesteśmy! O, proszę, tu jest piwniczka z winem. Taki bonus ode mnie.
Malwina zrobiła wielkie oczy. Weszli do pomieszczenia, gdzie na jednej ścianie wisiały półki pełne leżących zakurzonych butelek wina.
– Da się to pić. Naprawdę. Niektóre roczniki lepsze, inne gorsze. Ten na przykład radzę sobie wziąć na jakiś romantyczny wieczór. – Wyciągnął jedną z butelek i popatrzył na nią z wyraźną dumą. – To moje ulubione. Tyle że ja już nie mam za bardzo z kim pić. A samemu jakoś tak smutno...
– Prawdziwy skarb! – Malwinie zrobiło się żal mężczyzny. Zawsze myślała, że na starość najgorsza jest niedołężność, ale teraz przyszło jej do głowy, że o wiele gorsza jest samotność.
– Miał pan rację. Trzeba było to zobaczyć.
– To nie wszystko. Proszę za mną.
W jednym pomieszczeniu pokazał jej tylko miejsce, gdzie przechowywano zwykle warzywa, stały tam również półki na przetwory. Kolejne pomieszczenie było najmniejsze, zupełnie kwadratowe. Z jednej strony dało się zauważyć wnękę. Mężczyzna zaprowadził Malwinę bliżej.
– To przede wszystkim miałem pani pokazać. Obiecałem matce. Znaczy obiecałem, że ta kapliczka zostanie. I nie będę jej zamurowywał ani nic takiego.
– Rozumiem – powiedziała Malwina, chociaż nic nie rozumiała.
– To najważniejsze. Matka by mnie po nocach straszyła. Jak pani tę kapliczkę zniszczy, też panią będzie straszyć. – Pokręcił głową. – A tego nikomu nie życzę.
Malwina w życiu nie chciała być straszona przez nikogo, a już w zupełności przez matkę tego mężczyzny, który sprawiał wrażenie przerażonego na samo wspomnienie rodzicielki.
– A kim jest ten ktoś w kapliczce? – zapytała zaciekawiona.
– Nie wiem. – Pokręcił głową. – Ale matka mówiła, że gdyby nie on, toby nie dała rady.
– Z czym?
– Ze wszystkim – odpowiedział z pełnym przekonaniem. – Jestem pewien, że bardziej na nim polegała niż na ojcu. Ale trzeba przyznać, że gdy żyła, restauracja tętniła życiem. Tego i pani życzę. A, i jeszcze jedno.
– Tak? – Dziewczyna była pewna, że już jej nic nie jest w stanie zdziwić.
– Tam u góry, nad kapliczką, jest puste miejsce. Matka mówiła, że tam nie może być stolików, bo nikt nie będzie na głowie świętemu siedzieć. – Wzruszył ramionami. – Najczęściej było tam pusto, ale czasem stawiała kwiaty. W święta zawsze była w tym miejscu wielka choinka.
– Rozumiem – powiedziała Malwina. Ona też nie miała zamiaru siadać na głowie świętemu.
Poszli kawałek dalej.
– A tutaj co? – zapytała.
Mężczyzna otworzył drzwi.
– Tutaj zwykła graciarnia. – Uśmiechnął się. – Gdy byłem mały, myślałem, że tu jest skarb. Tak mi ktoś powiedział. Ale myślę, że pani tu znajdzie same skarby. O, proszę zobaczyć. – Wskazał ręką na piękny fotel. – Albo to. – Uniósł zakurzoną drewnianą skrzyneczkę z otworem jak na listy. Było na niej napisane: „Pudełko na skargi i zażalenia”. – Wie pani co? Matka nie miała przez ten czas ani jednej skargi i ani jednego zażalenia. Wyrzuciłem tę skrzynię do piwnicy. Może ją pani wykorzysta na bardziej przyjemne rzeczy.