Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
CZASEM ZAMIAST SKARBU MOŻESZ ZNALEŹĆ… ZBRODNIĘ.
Kiedy Paulina Marzec, dziennikarka popularnego portalu informacyjnego, dostaje do napisania artykuł o sensacyjnym odkryciu archeologicznym, nie przypuszcza nawet, że będzie to dla niej początek równie ekscytującej, co śmiertelnie niebezpiecznej przygody. Śledzona przez tajne służby państwowe i ścigana przez gangsterów, Paulina może liczyć na pomoc tylko jednej osoby – młodego kustosza jednego z mazowieckich muzeów. Czy oboje zdołają wydostać się z tarapatów i ujawnić prawdę, która może wstrząsnąć całą Polską i zmienić bieg historii? „Śmierć na wagę złota” to 33. książka w dorobku Alka Rogozińskiego, autora znanego z łączenia klasycznych intryg kryminalnych z dużą dawką czarnego humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
OŚWIADCZENIE
Uroczyście zaświadczam, że wszystkie wydarzenia opisane w tej książce są wytworem mojej wyobraźni. Zwłaszcza te sprzed setek lat, bo nie sądzę, abym – w przeciwieństwie do niektórych gwiazd naszej estrady – żył tak długo, aby pamiętać czasy pierwszych Piastów. A i współczesne wydarzenia, zwłaszcza te związane ze światem polityki, zapominam tak szybko, że chyba będę musiał w końcu wyeliminować z mojej diety masło, które podobno źle działa na pamięć. Choć czasem myślę, że w sumie lepiej mieć słabą pamięć. Zwłaszcza w tych czasach…
Dobrej lektury!
Alek
POSTACI
Paulina Marzec – dziennikarka portalu Znana Polska, która dostała teoretycznie nudne zadanie napisania reportażu z wykopalisk archeologicznych i nagle, ku własnemu zdumieniu, trafiła w sam środek akcji na miarę przygód Indiany Jonesa.
Kamil Barszczewski – kustosz Muzeum Archeologicznego w Wyszogrodzie, zastanawiający się, czy lepiej zyskać partnerkę i stracić życie, czy raczej pozostać singlem na wsze czasy, amen.
Romuald Wszołek – przełożony Kamila, żywa encyklopedia wiedzy historycznej.
Julia Kamińska – szefowa Rady Ministrów, pragnąca przekonać społeczeństwo, że kobieta może pełnić każdą funkcję i to niezależnie od tego, iloma niedorzecznymi urzędnikami przyjdzie jej zarządzać.
Maksymilian Czadzki – minister kultury i dziedzictwa narodowego, pragnący zapisać się na kartach historii jako wielki odkrywca zaginionych zabytków.
Kazimierz Frankowski – biskup, pragnący, aby podległa mu diecezja wreszcie miała relikwię robiącą większe wrażenie niż kawałek materiału z buta Świętej Kingi.
Anna Kunicka – bizneswoman, potrafiąca iść na każdy kompromis ze swoim sumieniem, jeśli efektem tego miałoby być pomnożenie jej, i tak pokaźnego, majątku.
Ludwik Nieszpor – milioner i pasjonat historii Polski, a przy okazji także kolekcjoner dzieł sztuki, zdobywanych często niekoniecznie legalnymi sposobami.
Pola Majewska – jedenastolatka spędzająca nad Lednicą wakacje z babcią i przekonana, że są one karą za grzechy, w dodatku takie, których jeszcze nie popełniła.
Kacper Pawlik – rówieśnik Poli, zakochany w filmach sensacyjnych i zachwycony tym, że bierze udział w czymś, co je przypomina.
Konstanty Pruszkowski – profesor archeologii, któremu przez przypadek udało się odkryć coś, co przez wieki wydawało się tylko legendą.
Sebastian Kowalczyk – początkujący archeolog, którego niedyskrecja kosztowała czyjeś życie.
Robert Klimski – także młody archeolog, który znalazł się w złym miejscu w fatalnym czasie i niestety poniósł tego konsekwencje.
Tygrys Złocisty – król rodzimego półświatka, wcielający w życie powiedzenie: po trupach do celu.
Kasjopeja Mędrzycka – konkurentka Tygrysa, gotowa na wszystko, aby go zniszczyć i przejąć po nim schedę.
Artur Gadomski – szef portalu Znana Polska, mający wyrzuty sumienia, że wysłał swoją dziennikarkę w samo oko cyklonu.
Klaudia Hutniak – diwa polskiej sceny muzycznej, jak się okazało, groźniejsza niż wszyscy rodzimi bandyci razem wzięci.
Miron Koziołek – podinspektor policji w Gnieźnie, klnący w kamienie, że nie uczył się zbyt pilnie historii Polski.
Mariusz Pluciński – podwładny Mirona, znudzony tym, że największą zbrodnią w jego rewirze było dotąd przejechanie traktorem śpiącej kury.
oraz
Krzysztof Darski – komisarz policji, zadziwiony, jak wiele reguł polskiego prawa mogą złamać teoretycznie porządni ludzie.
PROLOG
Letnie słońce nad jeziorem Lednica grzało tego przedpołudnia tak, jakby pomyliło ten urokliwy zakątek Polski z Afryką. Poza upałem panowała tu jednak sielska atmosfera, zupełnie niezapowiadająca tego, co za chwilę miało się w tym miejscu wydarzyć. W jednym z trzech rozstawionych niedaleko brzegu jeziora potężnych namiotów stało naprzeciw siebie dwóch mężczyzn. Jeden z nich trzymał w ręku pistolet, którego lufa wymierzona była w klatkę piersiową drugiego. Ów jednak nie sprawiał wrażenia specjalnie tym przestraszonego.
– Bardzo mi przykro – rzekł pierwszy z mężczyzn, patrząc drugiemu prosto w oczy – ale nie mogę przekazać panu mapy. Ten skarb musi trafić do narodu, a nie do pana czy do kogokolwiek, dla kogo pan pracuje.
– I niby co zamierzasz zrobić? – zaśmiał się drugi. – Zabić… mnie?
– Czemu nie? – Pierwszy patrzył na niego z ironią. – Jeśli uważa pan, że jest nieśmiertelny, to mam złą wiadomość. Nikt nie jest. Nawet ci, którzy byli pewni, że są.
Niezrażony jego słowami, drugi z mężczyzn zmniejszył dzielący ich dystans.
– Ani kroku dalej, uprzedzam! – krzyknął pierwszy.
Po kilku chwilach po jeziorze poniósł się dźwięk wystrzału. A po chwili drugiego.
Dokładnie w tym samym momencie słońce w całości skryło się za jedyną, za to potężną chmurą, która pojawiła się na niebie.
Świat niespodziewanie pociemniał.
Zapadła cisza.
Martwa cisza.
ROZDZIAŁ I
Dzień wcześniej
– Nie będę cię już dzisiaj potrzebowała!
Maksymilian Czadzki ukłonił się i wyszedł z gabinetu prezeski Rady Ministrów, w duchu odmieniając wszystkie znane sobie obraźliwe określenia odnoszące się do płci pięknej.
Jak on nienawidził tego babska!
Odkąd tylko dowiedział się, że to właśnie ona decyzją władz partii zostanie desygnowana na najważniejsze stanowisko polityczne w kraju, od razu miał pewność, że oznaczać to będzie katastrofę. I dla partii, i dla kraju. Teraz wszystkie te kasandryczne przypuszczenia zaczęły mu się w pełni potwierdzać.
Pierwszą decyzją Julii Kamińskiej było wprowadzenie parytetów płciowych przy obsadzaniu stanowisk w rządzie, w wyniku czego Czadzki nagle stał się bez mała rodzynkiem w swoim resorcie. Równie trudny do zaakceptowania był dla niego wydany przez Kamińską nakaz używania w podległych jej urzędach feminatywów. Maksymilianowi z trudem przechodziły przez gardło takie słowa jak: „wiceministra” czy „polityczka”, o „muzyczce” czy „tapicerce” już nawet nie wspominając. „Przecież to jest jakiś absurd! Muzyczkę to sobie można zagrać przez głośnik, a tapicerkę wymienić w samochodzie!”, wykrzyczał kiedyś do swojego kierowcy, czyli jedynego mężczyzny, jaki ostał się w jego najbliższym otoczeniu. W odpowiedzi doczekał się jedynie kiwnięcia głową, bo kierowca był już tak zahukany przez pracujące w ministerstwie feministki, że bał się nawet głośniej oddychać, o poparciu swego szefa już nie wspominając.
Żeby dobić Czadzkiego, premierka wydała także zarządzenie, jak to nazwała w przemówieniu telewizyjnym, „o systemowym ułatwianiu kobietom pogodzenia ról: urzędniczki państwowej i matki”, za którym poszło zainstalowanie wszędzie, gdzie się dało, przewijaków, zorganizowanie w urzędach żłobków oraz wprowadzenia automatów z żywnością i napojami dla najmłodszych.
Kiedy w trzecim miesiącu swojego urzędowania, w czasie narady dotyczącej ustawy o statusie artysty zawodowego, Maksymilian uświadomił sobie, że bezskutecznie stara się przekrzyczeć dwa niemowlaki, próbując przy tym nie patrzeć ani na jedną swoją zastępczynię karmiącą piersią, ani na drugą zmieniającą pieluchę z wyjątkowo smrodliwą i odrażającą dziecięcą kupą, a do tego został właśnie opluty mlekiem, które odbiło się wpatrującemu się w niego z zainteresowaniem małemu potomkowi jego własnej sekretarki protokołującej treść ustaleń, doszedł do wniosku, że oto właśnie przekroczył granicę swojej wytrzymałości. I że albo coś zrobi, albo za moment pęknie, a dokładniej pójdzie na dach ministerstwa i wykona skok w dół. Zapomniał co prawda, że pod gmachem nie ma już twardej nawierzchni, bo teren ten zamieniono w plac zabaw dla nieco starszych dzieci zatrudnionych tu urzędników, i w związku z powyższym groziłoby mu co najwyżej wpadnięcie głową w piaskownicę. Tym niemniej jego determinacja, aby coś zmienić, urosła do rozmiarów Kilimandżaro. Ku jego utrapieniu Kamińska wypadała znakomicie w sondażach i władze partii były z niej bardzo zadowolone. W tej sytuacji trzeba było robić dobrą minę do złej gry, zyskiwać jak największe uznanie oraz popularność wśród elektoratu i czekać, aż premierce, jak każdemu politykowi, kiedyś wreszcie powinie się noga. A wtedy zaatakować z taką mocą, z jaką się tylko da.
Maksymilian przeszedł Krakowskim Przedmieściem do budynku podległego mu ministerstwa, z rezygnacją odnotował, że kolejna część trawnika przed budynkiem została zaadoptowana na potrzeby dziatwy i jeżdżą po niej na rowerkach jakieś nieznane mu mocno małoletnie jednostki, opanował chęć powystrzelania ich wszystkich za pomocą średniowiecznej kuszy, która wisiała na ścianie jego gabinetu, a następnie wszedł do środka budynku. Na jego widok z jednego z krzeseł przy portierni zerwał się młody człowiek.
– Wreszcie…! – krzyknął z radością.
– Ten pan do pana ministra – powiadomił Czadzkiego ochroniarz. – Nie był umówiony, ale mówi, że to bardzo ważna i pilna sprawa.
– Gigantycznie ważna! – Młody człowiek był już przy Maksymilianie i wyciągał dłoń na powitanie. Minister odruchowo ją uścisnął.
– Sebastian Kowalczyk – przedstawił się chłopak. – Jestem archeologiem. Pracuję razem z profesorem Pruszkowskim…
Czadzki lekko zmarszczył brwi. Doskonale wiedział, kim jest wzmiankowany przez chłopaka naukowiec. Natomiast wręcz nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności wydało mu się to, że jego postać została przywołana akurat tego dnia.
– Przejdźmy do mojego gabinetu – zaproponował natychmiast.
Chłopak potaknął, a następnie posłusznie udał się za nim.
– A teraz słucham… – Maksymilian zamknął za sobą drzwi gabinetu, głównie po to, aby nie słyszeć płaczu kolejnych bachorów przywleczonych przez matki do pracy.
– Otóż… – Sebastian usiadł na wskazanej przez ministra skórzanej kanapie. Czadzki zajął fotel stojący naprzeciw. – Prowadziliśmy z profesorem badania na terenie Muzeum Pierwszych Piastów nad jeziorem Lednica. Naszym celem był Ostrów Lednicki, czyli największa wyspa na jeziorze. Ta, na której…
– …podobno Mieszko Pierwszy przyjął chrzest – wpadł mu w słowo minister. – Wiem, wiem. Nie musi mnie pan w tym zakresie edukować.
– Przepraszam, nie miałem takiego zamiaru – zapewnił Sebastian. – Po prostu nie jest to aż tak znane miejsce jak Biskupin albo Krzemionki Opatowskie…
– Akurat o tych ostatnich pierwsze słyszę – przyznał minister.
– Dziwne, bo jako jedyne są wpisane na listę UNESCO – zdziwił się szczerze Kowalczyk. – Nieistotne. Ważne, że prowadząc badania na Ostrowie, właściwie przez przypadek odkryliśmy coś być może przełomowego dla naszej historii…
– Cóż takiego? – Minister pomyślał, że to, co podnieca archeologów, z reguły jest śmiertelnie nudne dla całej reszty społeczeństwa. Sam pamiętał, jak w czasie urlopu na Cyprze, spędzanego razem ze znajomymi, jeden z nich, z zawodu właśnie archeolog, uparł się wyciągnąć ich na oglądanie pozostałości po starożytnej metropolii. Tym samym zmusił ich do godzinnego spaceru w czterdziestostopniowym upale, bo tyle trzeba było iść z hotelu do owego podobno słynnego zabytku. W dodatku w pełnym słońcu, bo wszystkie drzewa, o ile w ogóle kiedykolwiek tam rosły, dawno padły z gorąca. Po czym okazało się, że owe pozostałości to dziesięć kamyków, odgrodzonych od świata siatką ochronną. To, że archeolog uszedł wtedy z życiem z rąk swoich przyjaciół, należało zawdzięczać jedynie aurze, zniechęcającej do gwałtownych czynów.
Kiedy jednak Sebastian wypowiedział dwa słowa, do których następnie dodał kilka zdań opisujących znalezisko, Czadzki poczuł, że oto trafia mu się jedyna i niepowtarzalna okazja, aby wreszcie spełnić swoje marzenia.
I zamierzał ją wykorzystać najlepiej, jak tylko się da.
ROZDZIAŁ II
Następnego dnia
Każdy poranek w redakcji portalu Znana Polska, będącego od lat w pierwszej piątce najchętniej przeglądanych serwisów informacyjnych w kraju nad Wisłą, zaczynał się o szóstej rano od tak zwanej „burzy mózgów”. Paulina Marzec z całego serca nienawidziła tego momentu dnia. Głównie dlatego, że zanim zatrudniła się w Znanej Polsce, raczej kładła się spać o tej porze i w związku z tym jej mózg w czasie owych niekończących się nudnych zebrań z reguły nadal spał. Niestety, jej współpracownicy szybko to odnotowali i zaczęli jej podkładać liczne świnie.
Najpierw wrobili przysypiającą na kolegium redakcyjnym Paulinę w wywiad z małżonką głowy państwa, Aliną Maliniak, słynącą z tego, że zachowuje się tak, jakby złożyła śluby milczenia. Mimo starań Pauliny prezydentowa nie raczyła uczynić dla niej wyjątku w swoich zwyczajach i choć po licznych namowach zgodziła się z nią spotkać, to w czasie godzinnej rozmowy uraczyła ją tylko dwoma słowami, brzmiącymi: „Słodzi pani?”. Całą resztę wypowiedzi do wywiadu podyktowała Marzec jej asystentka, na koniec mówiąc pocieszająco: „Niech się pani nie przejmuje, ona nawet, kiedy dostała na pięćdziesiątkę od męża nowego mini coopera, powiedziała tylko: »Biały? Serio?!«, i tyle. Nigdy nie mówi więcej niż dwa słowa naraz. Może myśli, że jeśli powie więcej, to umrze. Kto to może wiedzieć…?”.
O wiele bardziej rozmowna była za to diwa polskiej estrady, Klaudia Hutniak, do której wysłano Paulinę w ramach kolejnego żartu. Artystka, słynąca z tego, że zmienia filozofię życia, poglądy, a nawet wyznanie mniej więcej raz na kwartał, i w swoim życiu była już katoliczką, protestantką, kabalistką, scjentolożką, a nawet fanką Świątyni Prawdziwego Wewnętrznego Światła, której głównym założeniem jest jedzenie jak największej ilości grzybów halucynogennych, uraczyła dziennikarkę dwugodzinnym wykładem o zamieszkujących naszą planetę istotach, zwanych reptilianami. Jej zdaniem byli to potomkowie troodonów, czyli dinozaurów, które jakimś cudem przetrwały uderzenie meteorytu i późniejsze zmiany klimatyczne, a następnie wykształciły w sobie inteligencję, zresztą dzięki wydatnej pomocy kosmitów ze znajdującej się w konstelacji Smoka planety Alfa Draconis. Ci ostatni mieli odwiedzić Ziemię w czasach starożytnych Sumerów. Licho wie, w jakim celu. Najpewniej turystycznym. Zdaniem Hutniak zmutowani przez kosmitów reptilianie po latach ukrywania się pod ludzką powłoką teraz mieli się wreszcie ujawnić, aby zniszczyć nasz gatunek. Paulina przez moment zastanawiała się, dlaczego tak długo z tym zwlekali, ale zanim o to zapytała, została oszołomiona opisem typowego reptilianina, który według piosenkarki miał być bardziej umięśniony niż przeciętny człowiek, posiadać długie blond włosy, nieco kwadratową szczękę, wydatny biust, duże oczy i wargi oraz wyjątkowo cięty język. Zdaniem Pauliny jedyną osobą, która pasowała do tego opisu była Doda, i Marzec już chciała zapytać, czy hymnem współczesnych reptilianów nie jest aby utwór „Nie daj się, ludzie niech swoje myślą”, ale w tym momencie Hutniak rozszlochała się, po czym rzuciła się nieco zszokowanej dziennikarce na szyję i zaczęła zapewniać, że jest „pełna miłości do każdego bliźniego” i że „bronić jej będzie jak rodzonej siostry przed każdym złem”. Następnie bez mała przemocą włożyła jej na szyję naszyjnik z jakimiś czarnymi kamieniami, twierdząc, że są to diamenty z Urana, które ochronią ją przed człeko-jaszczurami i że jakby Paulina chciała, to można zamówić ich więcej w „bardzo szanowanym chińskim sklepie internetowym z darmową wysyłką”. Na koniec zaś podarowała jej swoją ostatnią płytę, notabene sprzed ośmiu lat, oraz ulotkę swoich warsztatów pod nazwą „Dźwięki, które chronią duszę”.
W wyniku spotkania z tą gwiazdą Paulina nie tylko zaczęła podejrzewać, że wszystkie polskie piosenkarki są potomkiniami troodona, ale też straciła swoją ukochaną białą bluzkę, która zafarbowała się od kontaktu z prezentem Hutniak i nijak nie dała się doprowadzić do stanu pierwotnego.
Pomna tych wpadek, Paulina z czasem stała się nieco ostrożniejsza. Tego feralnego ranka była jednak niewyspana do granic wytrzymałości. Poprzedniego dnia świętowała trzydziestkę przyjaciółki, którą w przeddzień urodzin rzucił narzeczony. W związku z tym zaplanowana jako huczna i rozrywkowa impreza, przygotowana w jednym ze stołecznych klubów, zamieniła się szybko w stypę, pod koniec której szlochał rzewnie już nawet DJ, a z głośników zamiast przygotowanej wcześniej playlisty dyskotekowych hitów rozlegały się głównie utwory Lany Del Rey, jako takie idealnie nadające się na podkład do sceny samobójczego skoku z mostu do Wisły. W wyniku tego wszystkiego Paulina, która jako najstarsza stażem kumpela porzuconej, została z nią najdłużej, położyła się spać tylko na godzinę i teraz przebywała na zebraniu jedynie cieleśnie. Jej umysł nadal błądził hen daleko, po krainie Morfeusza. I to ją zgubiło.
Po tym, jak jej redakcyjni koledzy i koleżanki rozdysponowali między siebie wszystkie atrakcyjne tematy dnia, przyszła pora na tak zwane „spady”, czyli rzeczy, których nikt się nie chciał tknąć. Dostawały się one z reguły stażystom oraz tym dziennikarzom, którzy z jakichś względów podpadli szefowi portalu.
– No dobrze, moi drodzy. – Artur Gadomski potoczył wzrokiem po swoich podwładnych. – To już właściwie wszystko wiemy. Został nam jeszcze tylko jeden temat. W okolicach Poznania archeolodzy odkryli ponoć coś dziwnego…
– Archeolodzy? – zdumiał się jeden z dziennikarzy. – My się nimi w ogóle zajmujemy?
– Z reguły nie – odpowiedział Gadomski – ale tym razem dostałem cynk z ministerstwa, że to coś grubszego. Mój informator nie chciał zdradzić co, ale powiedział, żebyśmy tego nie odpuszczali. I że to będzie prawdziwa bomba. A że jest to ten sam człowiek, dzięki któremu wiedzieliśmy przed wszystkimi o zakupie Pegasusa, to raczej bym go nie lekceważył.
– Z którego ministerstwa? – zaciekawił się inny kolega Marzec. – Pod które ministerstwo podlegają archeolodzy? Nauki? Sportu i turystyki?
– Kultury – odpowiedział Gadomski. – To znaczy w sumie nie wiem, czy pod nie podlegają. Mówię tylko, skąd dostałem cynk. Nieważne. Trzeba pojechać i pogadać z jakimś profesorem, który tam wszystkim zarządza.
– Przez Skype’a się nie da? – zapytał kolejny dziennikarz. – Po co się pchać aż pod Poznań?
– Ten profesor to jakiś matuzalem – wyjaśnił Artur. – Nie ogarnia nowych technologii. I co gorsza, nie chce się dać do nich przekonać. Już z nim rozmawiałem wstępnie przez telefon. Upiera się, że musi swoje odkrycie pokazać i opowiedzieć o nim tam, na miejscu. O ile dobrze pamiętam, gdzieś w okolicy Lednicy.
– To miasto? – zaciekawił się pierwszy z dziennikarzy.
– Jezioro, matołku. – Drugi popatrzył na niego z politowaniem. – Niedaleko Gniezna.
– Owszem – potwierdził Gadomski. – W gminie Łubowo. To kto chętny? Dwudniowa delegacja. Zwrot za benzynę, nocleg i jedzenie. Oczywiście w granicach przyzwoitości – popatrzył znacząco na jedną ze swoich podwładnych – a nie homary i inne istoty ze szczypcami.
– Naprawdę uważasz, że powinnam była zabrać ambasadora Kanady na kebsa do baru „Alibaba”? – zdziwiła się dziennikarka.
– Już dobrze, dobrze… – Gadomski machnął niecierpliwie ręką. – To kto się zgłasza na ochotnika?
Odpowiedzią była jedynie cisza. Trwała ona długą chwilę i została przerwana dziwnym dźwiękiem, dochodzącym z krańca pokoju, a dokładnie z miejsca, gdzie usadowiła się Paulina.
– O, świetnie! – ucieszył się Artur. – Koleżanka Marzec ratuje sytuację! Brawo!
Ostatnie słowo, wypowiedziane przez szefa nieco głośniej, sprawiło, że na wpół drzemiąca Paulina nieco się rozbudziła.
– Myślę, że możesz ruszyć od razu. – Dotarł do niej głos przełożonego. – Im szybciej pogadasz z profesorem, tym prędzej będziemy wiedzieli, czy mamy z tego materiał. I czy faktycznie jest tak sensacyjny, jak mi powiedziano. Zwalniam cię z dzisiejszych obligów, niech to zrobi za ciebie jakiś stażysta. I tak na dziś nie miałaś nic ważnego do przygotowania. Po prostu już jedź!
– Dokąd? – zdziwiła się Paulina. – O czym ty mówisz?
– No jak to?! – Gadomski popatrzył na nią ze zdziwieniem. – Nad Lednicę. Spałaś przez ostatnie minuty czy co?
Potwierdzenie, choć zgodne z prawdą, nie chciało jakoś przejść Paulinie przez gardło.
– Oczywiście, że nie – warknęła, starając się włożyć w to jak najwięcej oburzenia.
– No, to dobrze. – Artur wstał ze skraju biurka, na którym, jak to zawsze miał w zwyczaju, przysiadł na początku zebrania. – Skoro wszystko wiemy, to możemy się zabierać do roboty. Dobrego dnia!
– Jedziesz nad Lednicę. – Siedzący biurko w biurko z Marzec Konrad Pszczołek popatrzył na nią współczująco. – Pogadać z jakimś leciwym archeologiem, który coś tam odkrył. Jak znam życie, jakieś stare skorupy albo pozostałości po pozostałościach pozostałości osady z czasów Mieszka Chuj Wie Którego. Totalna nuda. Nie wiem, co starego opętało, że ma na to ciśnienie. Chyba też już zaczyna gonić w piętkę. Widziałem, że spałaś. Porobiłaś się wczoraj czy jak?
– Imprezę miałam – wyjaśniła niechętnie Paulina. – Poczekaj, niech się rozbudzę… – Sięgnęła po szklankę, w której przygotowała sobie tuż przed zebraniem wodę z cytryną, i od razu duszkiem wypiła jej zawartość, krzywiąc się przy tym nieco. – Oooo, i od razu lepiej! To dokąd mam jechać?
– Nad Lednicę, za Gniezno – powtórzył cierpliwie Konrad. – Tam nad jeziorem jest stanowisko archeologiczne. Pewnie jedyne i każdy ci je wskaże. W takich miejscach od razu wszystko staje się sensacją. Stary ma numer do tego profesora, bo mówił, że z nim gadał. Możesz spać w Gnieźnie…
– To na ile ja tam jadę?! – zdumiała się Marzec.
– Ty naprawdę nic nie słyszałaś! – Pszczołek zachichotał. – Na dwa dni. Zwrot za wszystko. Poza homarami.
– W życiu nie jadłam homara – westchnęła Paulina, do której dopiero zaczęło docierać, na co zaocznie się zgodziła. – Chwila… Chcesz mi powiedzieć, że mam zrobić reportaż z wykopalisk archeologicznych? W okolicach Gniezna? Przecież ja się na tym nie znam!
– Nie ty jedna – zauważył trzeźwo Konrad. – Nikt się do tego nie palił. Nudne i wymaga wiedzy. Jak coś pomylisz, to maniacy zaraz się na ciebie rzucą i zrobią z ciebie kompletną kretynkę. Pamiętasz, jak Kamila napisała recenzję tego filmu o Jagiellonach? O mało co jej nie wygnali z kraju, bo pomyliła Zygmunta Starego z Młodym. Czy jakoś tak…
– Augustem – sprostowała Marzec.
– Co?
– Nie było Zygmunta Młodego. Był Zygmunt August.
– No widzisz! – Konrad skinął znacząco głową. – Skoro to wiesz, to nadajesz się do pisania reportaży o historii. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. To znaczy właściwa kobieta na właściwym miejscu. Nie, poczekaj… Teraz nie mówi się kobieta, żeby nikogo nie obrazić. Właściwa osoba kobieca na właściwym miejscu. O, tak lepiej!
– Mam wrażenie, że głupiejesz z dnia na dzień coraz bardziej. – Paulina popatrzyła na niego z politowaniem. – Skoro Gniezno, to pewnie coś z czasów Piastów, bo potem tam się już nic nie działo. A ja się na tych czasach w ogóle nie znam. Wiem, że był Chrobry. I jeszcze Krzywousty. I Plątonogi.
– Serio był ktoś taki jak Plątonogi? – zdziwił się Konrad. – Czy sobie to wymyśliłaś na poczekaniu?
– Yhm. – Paulina pokiwała głową. – Był, był. Zapamiętałam go ze względu na przydomek. Co nie zmienia faktu, że jestem w tym wszystkim ciemna jak tabaka w rogu.
– Kiepsko… – Konrad podrapał się za uchem i lekko skrzywił, po czym nagle nieco się rozpogodził. – Może będę mógł ci jakoś pomóc!
Paulina popatrzyła na niego pytająco.
– Mam kumpla – wyjaśnił Pszczołek. – Fajnego. Kumatego. I pasjonującego się historią Polski. Pracuje w muzeum w Wyszogrodzie. Jest tam kustoszem. Jak pojedziesz do Gniezna górą, najpierw na Kampinos, a potem przez Włocławek, to masz Wyszogród po drodze. Mogę do niego zadzwonić i poprosić, żeby z tobą pogadał, a może nawet podjechał do tego Gniezna. Zawsze będzie ci trochę raźniej.
– Zrobiłbyś to?! – Paulina popatrzyła na niego z wdzięcznością.
– Jasne. – Konrad pokiwał głową, po czym popatrzył na nią z nieco dwuznaczną miną. – Tylko uprzedzam cię, że on jest… Hmm…
– Dziwny? – podpowiedziała Paulina. – Taki jak ty? Czy jeszcze bardziej?
– Nie o to chodzi! – Pszczołek machnął dłonią. – Poza tym ja nie jestem dziwny tylko ekscentryczny…
– Zarabiasz pięć tysi na rękę – przypomniała Marzec. – To za mało, żeby być ekscentrycznym…
– Mogę być bogaty z domu!
– A jesteś?
– Nie.
– To nie masz co gardłować. No, to jaki on jest?
– Powiem ci tak… Kiedy razem studiowaliśmy, nie było laski, która by się w nim nie zabujała.
– Phi! – parsknęła lekceważąco Paulina. – Myślałam, że masz na myśli coś ważnego.
– Serio! – Konrad spoważniał. – On jest inteligentny, uroczy, dobrze wychowany i tak dalej, i tak dalej, ale uważaj na niego. Zbyt wiele lasek wypłakiwało mi się na koszuli, żebym miał cię przed nim nie przestrzec. On ma wiele zalet, ale nie umie się zaangażować uczuciowo w żadną relację damsko-męską.
– A męsko-męską? – Paulina popatrzyła na niego uważnie. – Bo wiesz… Jak ktoś ma problem z kobietami, a nie jest totalnym ciapciakiem, to z reguły prędzej czy później okazuje się, że po prostu w nich nie gustuje.
– E-e. – Konrad pokręcił głową. – W jego przypadku to nie wchodzi w rachubę.
– Aaa, mniejsza z tym – westchnęła Paulina. – Po moich niedawnych przygodach ostatnie, czego teraz szukam, to kłopotów z facetami…
– Ja cię tylko lojalnie uprzedzam – rzekł Pszczołek poważnym tonem. – Żebyś potem nie miała pretensji!
– Miło z twojej strony. – Paulina wstała z fotela. – Zapewniam cię jednak, że nie zamierzam się angażować w żadną przygodę z tym twoim przystojnym kustoszem. Masz na to moje najświętsze słowo honoru.
I choć kiedy wypowiadała te słowa, Marzec była pewna, że dotrzyma obietnicy, to już najbliższych kilka godzin miało jej udowodnić, jak bardzo się w tym względzie myliła.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Alek Rogoziński, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Małgorzata Tougri
Korekta: RedKor Agnieszka Luberadzka, „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-568-1
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.