Miłość aż po grób - Alek Rogoziński - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Miłość aż po grób ebook i audiobook

Alek Rogoziński

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Popularną pisarkę kryminałów Różę Krull zaczyna prześladować „cichy wielbiciel”. Wszystko wskazuje na to, że jest nim jej dawny szkolny kolega. Zanim jednak Róży uda się to sprawdzić, zostaje aresztowana i… oskarżona o popełnienie morderstwa. Przed przyjaciółmi pisarki staje zadanie udowodnienia, że Krull jest niewinna. Nie będzie ono proste, bo wszystkie znaki na ziemi i niebie oraz niedokończona nowa powieść Róży wskazują, że to właśnie ona jest zabójczynią.

"Miłość aż po grób" to kolejna szalona komedia kryminalna autorstwa Alka Rogozińskiego, znanego z łączenia klasycznych intryg detektywistycznych z dużą dawką czarnego humoru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 11 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,5 (454 oceny)
303
103
41
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Miłość aż po grób" Alka Rogozińskiego to powieść, która z łatwością przyciąga miłośników komedii kryminalnych, proponując im nie tylko wartką fabułę, ale również unikalne połączenie humoru i suspensu. Książka opowiada o perypetiach Róży Krull, popularnej pisarki kryminałów, która nagle znajduje się w samym środku prawdziwej zagadki kryminalnej. Autor zręcznie żongluje konwencjami gatunkowymi, wplatając w narrację elementy charakterystyczne dla thrillera psychologicznego. Czytelnik z zainteresowaniem śledzi losy Róży, która staje się główną podejrzaną w sprawie morderstwa. Rogoziński skutecznie buduje napięcie, jednocześnie nie oszczędzając na humorystycznych sytuacjach, które świetnie rozładowują napięcie i dodają lekkości opowieści. Postacie są barwne i wyraziste, a ich interakcje często pełne są ironii oraz sarkazmu, co jest typowe dla stylu Rogozińskiego. W szczególności Róża Krull, jako bohaterka, jest postacią wielowymiarową – inteligentną, ale i zmagającą się z własnymi słaboś...
20
Piotr1966W

Dobrze spędzony czas

Trzeba lubić ten rodzaj literatury ale moim zdaniem wspaniała rozrywka
20
Ewaor

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na ciąg dalszy :-)
10
AniaGolen

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
10
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejne świetne i szalone spotkanie z Różą Krull i resztą ekipy! Idealna ksiazka na poprawę nastroju. Polecam i czekam niecierpliwie na kolejny raz z bohaterami tej serii!
10

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata To­ugri
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund, Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Alek Ro­go­ziń­ski, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-31-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ani Żo­chow­skiej za nie­ustanny en­tu­zjazm

i to, że dała się na­mó­wić na za­gra­nie

we „Wsiąść do po­ciągu”, a po­tem

wszyst­kich wy­ko­siła z tras le­piej niż PKP

OŚWIAD­CZE­NIE

Jak za­wsze z ręką na sercu za­świad­czam, że wszyst­kie wy­da­rze­nia opi­sane w ni­niej­szej po­wie­ści po­wstały w mo­jej gło­wie i w rze­czy­wi­sto­ści ni­gdy się nie wy­da­rzyły. A je­śli gdzieś ja­kiś blok i jego miesz­kańcy pre­zen­tują się tak jak w książce, to jest to tylko zrzą­dze­nie losu. Po­nie­waż jed­nak od każ­dej re­guły jest przy­naj­mniej je­den wy­ją­tek, to i tu go znaj­dzie­cie. Otóż pi­szący te słowa do­cze­kał się kie­dyś stal­kerki. Było to w cza­sach, kiedy pra­co­wa­łem w ra­diu. Owa osoba, do dziś nie wiem, czy była to ko­bieta, czy też fa­cet, za ta­kową się po­da­jący, wy­pi­sy­wała do mnie nie­stwo­rzone rze­czy w ma­ilach, któ­rych w ciągu czte­ro­go­dzin­nej au­dy­cji po­tra­fiła wy­słać na­wet i setkę. To jesz­cze dało się znieść. Kiedy jed­nak w owych epi­sto­łach za­częły się po­ja­wiać zda­nia pod ty­tu­łem: „Wczo­raj szłam za tobą, kiedy wy­sze­dłeś z ra­dia”, lekko się wy­stra­szy­łem, że w końcu obe­rwę po łbie za nie­win­ność, tu­dzież za to, że nie od­po­wia­dam na jej ma­ile, i w związku z tym za­czą­łem wy­my­kać się z bu­dynku przez mocno za­ka­mu­flo­wane okienko w ra­dio­wej to­a­le­cie, pod które wzy­wa­łem tak­sówkę. W efek­cie po kilku dniach cała kor­po­ra­cja taxi wie­działa już, że do ra­dia je­dzie się po ja­kie­goś „świra”. Gdy zaś od­po­wie­dzia­łem szcze­rze jed­nemu z kie­row­ców na py­ta­nie: „Czemu, u li­cha cięż­kiego, gra­moli się pan przez okno z klopa, za­miast wyjść przez główne drzwi?”, to po­tem ze stra­chu nikt nie chciał po mnie przy­jeż­dżać, żeby nie zgi­nąć z rąk owej psy­cho­patki. Wy­jąt­kiem był tak­sów­karz, który stwier­dził, że i tak żona wpę­dza go z wolna do grobu, więc z dwojga złego woli zgi­nąć szybko, za­miast mę­czyć się przez naj­bliż­szych kil­ka­dzie­siąt lat. Jak wi­dać, stal­king kom­pli­kuje ży­cie nie tylko jego bez­po­śred­nim ofia­rom. O czym prze­ko­na­cie się także i w tej książce...

Do­brej lek­tury!

Alek

PO­STACI

Róża Krull – au­torka po­wie­ści kry­mi­nal­nych, która miała sku­pić się na pi­sa­niu no­wej książki, ale los miał wo­bec niej zu­peł­nie inne plany.

Pa­weł „Pepe” Kwia­tek – agent Róży, który po­cząt­kowo ba­ga­te­li­zo­wał fakt, że jego pra­co­daw­czyni do­ro­biła się stal­kera, czego po­tem długo nie mógł so­bie da­ro­wać.

Ma­riusz „Ma­rio” Ko­sek – szef agen­cji PR „360 stopni” i przy­ja­ciel Róży, prze­ko­nany, że au­torka sta­now­czo po­winna po­zo­stać przy po­ma­rań­czo­wych kre­acjach, na­wet kiedy opu­ści już areszt.

Miłka Wę­żow­ska – au­torka po­wie­ści grozy, mocno prze­ra­żona i lekko skon­fun­do­wana fak­tem, że przy­szło jej brać udział w wy­da­rze­niach o wiele bar­dziej mro­żą­cych krew w ży­łach niż te, które opi­suje na kar­tach swo­ich ksią­żek.

Ce­cy­lia Jo­dełka – go­spo­sia Krull, pewna, że je­dy­nym ra­tun­kiem dla Róży jest gor­liwa mo­dli­twa do Świę­tego Dyzmy, pa­trona ska­zań­ców, oraz wy­rzu­ce­nie na śmiet­nik wszyst­kich „zbe­reź­nych” ak­ce­so­riów na czele z ma­sa­że­rem.

Ma­lina Krull – matka Róży, wieczna kró­lowa dram, ukry­wa­jąca przed córką kilka istot­nych wy­da­rzeń ze swo­jej prze­szło­ści.

Wło­dzi­mierz Nie­zgoda – wy­dawca Róży, głę­boko prze­świad­czony o tym, że skoro tra­fiła ona za kratki, to wresz­cie ma czas, żeby na­pi­sać dla niego trzy za­le­głe po­wie­ści i kilka na za­pas.

Mi­chał Wy­rwiń­ski – spe­cja­li­sta do spraw pro­mo­cji w wy­daw­nic­twie Szkar­łatne Li­tery, ura­do­wany fak­tem, że może pra­co­wać z taką sławą jak Róża.

Kry­styna Malch­nik – spe­cja­listka do spraw pro­mo­cji w tej sa­mej fir­mie, w prze­ci­wień­stwie do swo­jego ko­legi uwa­ża­jąca Różę za „nie­do­rzeczne bab­sko z pie­kła ro­dem”.

Ilona Kruk – dzien­ni­karka li­fe­sty­lo­wego por­talu Wir­tu­alna Moda, która przez przy­pa­dek od­kryła coś, co zmie­niło ży­cie przy­naj­mniej dwóch osób.

Ce­zary Ni­wiń­ski – pre­zes za­rządu wspól­noty miesz­ka­nio­wej, pra­gnący za wszelką cenę na­mó­wić Różę do współ­pracy i ma­jący przy tym ci­chą na­dzieję, że kiedy wi­ce­bur­mistrz zo­ba­czy w swoim ga­bi­ne­cie „ce­le­brytkę”, od razu znaj­dzie fun­du­sze na re­mont ze­wnętrz­nych scho­dów w ich bloku, za­nim po­padną one w cał­ko­witą ru­inę i za­czną pod­nie­cać już tylko ar­che­olo­gów.

Sa­muel Krycki – są­siad Róży, po­dej­rze­wany przez nią o głu­chotę, nie mó­wiąc już o fa­tal­nym gu­ście mu­zycz­nym.

Ta­mara Musz­kow­ska – są­siadka Krull, wie­rząca, że po­zo­stali miesz­kańcy bloku zo­stali na nią na­słani przez siły nie­czy­ste.

Ma­rianna Musz­kow­ska – matka Ta­mary, która nie mo­gła zro­zu­mieć, co ta­kiego uczy­niła swo­jej córce, że ta urzą­dza jej pie­kło za ży­cia.

Le­opold Ma­terna – dawny ko­lega szkolny Róży i za­ra­zem jej pierw­szy chło­pak.

Krzysz­tof Dar­ski – ko­mi­sarz po­li­cji, prze­ży­wa­jący dy­le­mat, czy Róży na­leży po­móc, czy też – skoro już tra­fiła do aresztu – zo­sta­wić ją tam na tak długo, ile tylko się da, by w tym cza­sie móc wresz­cie od niej od­po­cząć.

Je­rzy Grze­lak – pod­ko­mi­sarz po­li­cji, pe­łen wy­rzu­tów su­mie­nia, że przy­szło mu za­pusz­ko­wać ko­bietę, z którą – jego zda­niem – Dar­ski i tak skoń­czy na ślub­nym ko­biercu.

Ra­do­mir Wi­ciak – pro­ku­ra­tor, który uparł się, że za­pusz­kuje Różę na dłu­gie lata, i był pewny, że do­pnie swego.

PRO­LOG

Czer­wone świa­tło dla pie­szych pa­liło się tak długo, że cze­ka­jący przed przej­ściem Pa­weł Kwia­tek, zwany przez wszyst­kich Pepe, za­czął po­dej­rze­wać, że nie zmieni się ono już ni­gdy. Ko­lejny raz ner­wowo po­ma­cał się po kie­szeni. Przed­miot, który cu­dem zdo­był kil­ka­dzie­siąt mi­nut wcze­śniej i który mógł za­pew­nić wol­ność jego pra­co­daw­czyni, Róży Krull, cią­gle się tam znaj­do­wał. Wy­star­czyło tylko do­star­czyć go do pod­ko­mi­sa­rza Je­rzego Grze­laka, aby pro­ku­ra­tor na­tych­miast pod­pi­sał na­kaz zwol­nie­nia, mo­dląc się, by mu po pen­sji nie po­le­cieli za jej nie­za­sadne tym­cza­sowe aresz­to­wa­nie.

Pepe nie mógł uwie­rzyć, jak mało bra­ko­wało, aby ów cenny do­wód zo­stał znisz­czony, co po­grą­ży­łoby Różę, no może nie na wieki wie­ków amen, ale na pewno na okres, po upły­wie któ­rego nie mo­głaby mieć już po­tom­stwa. A w końcu miał przez nią obie­cane, że zo­sta­nie oj­cem chrzest­nym jej dziecka, więc tym bar­dziej jego od­kry­cie było na wagę złota. Cóż to była za prze­dziwna sprawa...! Nic nie ukła­dało się zgod­nie z lo­giką. W któ­rymś mo­men­cie już na­wet on sam za­czął mieć wąt­pli­wo­ści, czy Róża aby na­prawdę nie zwa­rio­wała już do reszty i nie po­peł­niła czynu, który jej za­rzu­cono. Na szczę­ście szybko się ich po­zbył. Znał w końcu Krull na tyle do­brze, aby wie­dzieć, że nie jest ona w sta­nie skrzyw­dzić żad­nej istoty, na­wet je­śli ta za­szła jej za skórę i to głę­boko. A co do­piero po­zba­wić ko­goś ży­cia...! Raz przez przy­pa­dek, ja­dąc sa­mo­cho­dem, po­trą­ciła wy­ka­zu­jącą skłon­no­ści sa­mo­bój­cze gęś i po­tem mu­siał ją siłą po­wstrzy­my­wać przed pró­bami ra­to­wa­nia ofiary me­todą „usta–dziób”, a na­stęp­nie wraz z nią cze­kać go­dzinę na po­myślny wy­nik ope­ra­cji nie­sfor­nego dro­biu, który i tak pew­nie dwa ty­go­dnie póź­niej tra­fił do ro­sołu. Nie, wy­klu­czone! Róża była nie­winna i tego na­le­żało się trzy­mać. Co in­nego jed­nak wie­rzyć w jej nie­win­ność, a co in­nego zdo­być na to do­wód. Jed­nak się udało! Na całe szczę­ście!

– Idziemy! – do­biegł do uszu Pepe cienki, jak się wy­da­wało, dam­ski głos.

„Wresz­cie”, po­my­ślał Kwia­tek i od­ru­chowo zro­bił krok do przodu, a po­tem ko­lejny.

Uła­mek se­kundy póź­niej prze­raź­liwy ko­biecy krzyk, od­głos na­głego ha­mo­wa­nia sa­mo­chodu, wi­dok dziecka, wska­zu­ją­cego dło­nią przed sie­bie, oraz blask wciąż czer­wo­nego świa­tła na sy­gna­li­za­to­rze zmie­szały się w jego umy­śle w jedno...

– O Boże!!! – usły­szał jesz­cze, za­nim do­tarło do niego, co się stało.

I, co naj­dziw­niej­sze, nie po­my­ślał wtedy o so­bie, ale tylko o tym, że przez niego Róża spę­dzi kil­ka­na­ście naj­bliż­szych lat za krat­kami.

A po­tem wszystko za­mie­niło się w nie­koń­czącą się ciem­ność.

ROZ­DZIAŁ I

WIA­DO­MOŚĆ ZA SZYBĄ

Mie­siąc wcze­śniej

Róża z wes­tchnie­niem otwo­rzyła drzwi sa­mo­chodu swo­jego przy­ja­ciela, Ma­riu­sza Ko­ska, zwa­nego przez wszyst­kich Ma­rio.

– My­ślę, że zła­ma­łam mu serce – oświad­czyła smutno, sia­da­jąc na przed­nim fo­telu pa­sa­żera. – Pa­skudne uczu­cie.

– Je­steś pewna, że do­brze zro­bi­łaś? – za­py­tała ci­cho zaj­mu­jąca miej­sce z tyłu jej przy­ja­ciółka, au­torka po­wie­ści grozy, Miłka Wę­żow­ska, rzu­ca­jąc okiem na znaj­du­jącą się na głów­nym skwe­rze mia­steczka Mor­der­czo ławkę, na któ­rej z twa­rzą ukrytą w dło­niach sie­dział do nie­dawna jesz­cze na­rze­czony Krull, po­li­cyjny le­karz pa­to­log Piotr Kryń­ski.

– Nie – po­krę­ciła głową Róża – ale z dru­giej strony, nie czuję do niego tego, co po­win­nam. Nie chcę da­wać mu złud­nej na­dziei, że kie­dy­kol­wiek to po­czuję. Ani też oszu­ki­wać go, że wszystko jest w po­rządku. To by­łoby zbyt okrutne i w końcu do­pro­wa­dziło do ka­ta­strofy.

– Ale prze­cież cztery mie­siące temu... – za­częła Miłka, jed­nak przy­ja­ciółka nie po­zwo­liła jej do­koń­czyć.

– Mo­tyle w brzu­chu – wy­ja­śniła smęt­nym to­nem. – Tyle że one żyją bar­dzo krótko. Ważne jest to, co się sta­nie, kiedy ostatni z nich prze­sta­nie la­tać. Przez te cztery mie­siące zdą­ży­łam so­bie uświa­do­mić, że w na­szym przy­padku ozna­cza­łoby to ko­niec przy­gody. Więc le­piej ze­rwać te­raz, niż kiedy mu­sie­li­by­śmy iść z tym do sądu. Zresztą... Sama już nie wiem...

– Ru­szajmy! – za­de­cy­do­wał Ma­rio sta­now­czo. – Robi się za sen­ty­men­tal­nie i me­lo­dra­ma­tycz­nie jak na mnie. Ze­rwa­łaś to ze­rwa­łaś, nie ma co się roz­tkli­wiać. Zaj­miesz się czymś in­nym, a on już ju­tro znaj­dzie so­bie ja­kąś osiem­nastkę na po­cie­chę. No co? – za­py­tał, wy­ła­pu­jąc w lu­sterku pe­łen po­tę­pie­nia wzrok Wę­żow­skiej. – Młode la­ski lecą na dok­tor­ków. Na­wet tych od tru­po­szy. Dok­tor to za­wsze dok­tor.

– Ty to jed­nak nie masz taktu – wes­tchnęła Miłka. – Za grosz.

– Ani mo­ral­no­ści – po­parła ją Róża. – Dla cie­bie za­wsze wszystko jest ta­kie pro­ste.

– Bo jest! – wy­krzyk­nął Ma­rio. – Tego kwiatu jest pół światu. Oboje znaj­dzie­cie so­bie jesz­cze ko­goś do ła­pa­nia mo­tyli i to nie­raz. Trzeba tylko czę­sto pró­bo­wać.

– Tak czę­sto jak ty? – Róża po­pa­trzyła na niego iro­nicz­nie. – Jaki mia­łeś prze­rób w tym roku?

– Marny – wes­tchnął Ma­rio z wy­raź­nym ża­lem. – Sie­dem­na­ście la­sek, które za­cią­gną­łem do łóżka. Dwóch fa­ce­tów, któ­rzy pró­bo­wali za­cią­gnąć do łóżka mnie. Plus je­den ele­ment po­średni. Bez łóżka.

– Ele­ment po­średni...? – Róża po­pa­trzyła na niego py­ta­jąco.

– Na wa­ka­cjach w Taj­lan­dii – Ma­rio mach­nął ręką. – Szkoda ga­dać. Mam na­uczkę na przy­szłość, żeby nie pić wię­cej niż pięć drin­ków i nie mie­szać.

– Nie wni­kam – za­pew­niła Róża, po czym przez chwilę pa­trzyła na prze­su­wa­jące się za oknami domy Mor­der­czego. – Za­wsze mnie to fa­scy­no­wało, jak dużo się dzieje w ta­kich po­zor­nie spo­koj­nych, a na­wet sen­nych mia­stecz­kach.

– Bo lu­dzie są wszę­dzie tacy sami – rze­kła Miłka. – Ich men­tal­ność, pa­sje, na­mięt­no­ści, spo­sób my­śle­nia...

– Chęt­nie jesz­cze tro­chę bym tu zo­stała – przy­znała Krull.

– A ja się cie­szę, że stąd wy­jeż­dżamy – oświad­czył Pepe, od­ry­wa­jąc wzrok od swo­jego smart­fona. – Tym bar­dziej że mam dla cie­bie całą li­stę za­pro­szeń na ko­lejne im­prezy i spo­tka­nia z czy­tel­ni­kami. Mam wra­że­nie, że do­brze ci te­raz zro­bią.

– Być może... – rze­kła w za­my­śle­niu Róża, re­je­stru­jąc ką­tem oka, że coś prze­szka­dza jej w kon­tem­pla­cji mor­der­czych pej­zaży. – Ma­rio, skar­bie, co ty masz za wy­cie­raczką?

– Słu­cham? – Ko­sek ode­rwał wzrok od drogi i po­pa­trzył na wska­zane przez Krull miej­sce. – Fak­tycz­nie. Pew­nie ja­kaś ulotka. Po­cze­kaj, stanę i wyj­miemy...

Po kil­ku­na­stu me­trach za­trzy­mał się na przy­stanku dla au­to­bu­sów, które prze­jeż­dżały przez Mor­der­czo całe dwa razy na dobę. Pi­sarka otwo­rzyła drzwi i wy­cią­gnęła zza wy­cie­raczki kartkę.

– Bur­del czy usługi re­mon­towe? Bo to mam naj­czę­ściej – za­cie­ka­wił się Ma­rio, po czym po­pa­trzył ze zdu­mie­niem na wy­trzesz­cza­jącą oczy na kartkę Różę. – No, co tak za­mar­łaś? Co tam jest?

– „Li­ści się jako mied­nica, upadł ci jej ko­niec nosa, z oczu pły­nie krwawa rosa” – od­po­wie­działa Róża, nie od­ry­wa­jąc wzroku na trzy­ma­nego w dło­niach ka­wałku pa­pieru.

– Zwa­rio­wa­łaś?! – zdu­miał się Ma­rio. – Cóż to ta­kiego?

– O ile pa­mię­tam ze szkoły, to frag­ment „Roz­mowy mi­strza Po­li­karpa ze Śmier­cią” – wy­ja­śnił Pepe – ale mogę się my­lić...

– Nie my­lisz się – po­twier­dziła Miłka, która wpi­sała po­czą­tek ko­mu­ni­katu prze­czy­ta­nego przez Różę do wy­szu­ki­warki w swoim te­le­fo­nie, po czym po­pa­trzyła na Kwiatka z po­dzi­wem. – Ale ty masz pa­mięć...

– To nie pa­mięć – przy­znał nie­chęt­nie Pepe. – Tylko za­wsze przy tym frag­men­cie chciało mi się wy­mio­to­wać. Dla­tego za­pa­mię­ta­łem. I co to niby jest?

– Nie mam po­ję­cia – rze­kła oszo­ło­miona Róża. – Po­cze­kaj­cie, tam na dole jest coś jesz­cze... „Był sa­mo­chód, winda, ce­główka. Nie myśl, że to ko­niec. Twój Dawny Wiel­bi­ciel”.

– Co to ozna­cza?! – zdu­miał się Ma­rio.

– Moje wy­padki sprzed i po fe­sti­walu opol­skim – rze­kła zdu­miona Róża. – Ja­kim cu­dem ktoś tu o nich wie?

– Może to dow­cip tego gnoja – pod­su­nął nie­pew­nie Pepe, ma­jąc na my­śli mor­dercę, któ­rego przy ich ogrom­nym udziale ujęto w Mor­der­czym.

– Aresz­to­wali go dwa dni temu – przy­po­mniała Róża. – A przez ten czas jeź­dzi­li­śmy do To­ru­nia i je­stem pewna, że tej kartki tu nie było!

– Po­wiem wię­cej – po­parł ją Ma­rio. – Dzi­siaj z rana, przed śnia­da­niem, my­łem szybę i też na sto pro­cent jej nie było.

– Czyli...? Jaki wnio­sek?

– Że masz Daw­nego Ci­chego Wiel­bi­ciela – rzekł Pepe. – I że tym ra­zem ra­czej nie trak­to­wał­bym tego pół żar­tem, pół se­rio i jak naj­szyb­ciej prze­ka­zał tę kartkę Dar­skiemu. Pro­szę, żad­nych wię­cej głu­pa­wych śledztw na wła­sną rękę!

– Oczy­wi­ście, masz ra­cję. – Krull po­ki­wała głową.

Pepe po­pa­trzył na nią po­dejrz­li­wie.

– Pro­szę, obie­caj mi, że nie po­peł­nisz ko­lej­nego kre­ty­ni­zmu – za­żą­dał gniew­nie. – Mo­żesz je zo­sta­wić dla swo­ich ksią­żek.

– Jak ka­żesz – zgo­dziła się po­kor­nie Róża, oczy­wi­ście ani my­śląc wy­ko­nać jego po­le­ce­nia. W końcu mu­siała się czymś za­jąć, żeby nie przy­znać się, że ła­miąc serce przy­stoj­nego dok­tora, przy oka­zji nieco też na­ru­szyła struk­turę wła­snego.

– Je­śli ci się bę­dzie nu­dziło, mo­żesz za­ło­żyć Tin­dera – po­ra­dził jej Ma­rio. – Tam jest sporo fa­nów pu­szy­stych kształ­tów...

– Wiem coś o tym... – mruk­nęła z re­zy­gna­cją Miłka, po­pra­wia­jąc poły swo­jej szaty, która, cy­tu­jąc myśl Kasi No­sow­skiej, „zo­stała za­ku­piona, żeby ka­mu­flo­wać man­ka­menty jej fi­gury, a te­raz za­częła przy­le­gać do ciała”.

– Ma­rio! – obu­rzyła się Krull. – Po pierw­sze, to było nie­grzeczne. Po dru­gie, sek­si­stow­skie. Po trze­cie, body-sha­min­gowe. A po czwarte, mia­łam już kie­dyś Tin­dera i je­stem pewna, że jest to wy­na­la­zek sza­tana. Przez kilka dni pod­su­wało mi sa­mych In­dian!

– Kogo?! – zdu­miał się Ma­rio, o mało co nie prze­ocza­jąc wjazdu na au­to­stradę.

– Ona ma na my­śli Hin­du­sów – wy­ja­śnił li­to­ści­wie Pepe. – Znasz jej dur­notę w tym za­kre­sie. W końcu to ona na­pi­sała kie­dyś w książce, że z jed­nej strony zbli­żali się Bel­dzy, a z dru­giej Ho­len­dro­wie. A w in­nej, że fi­gura Chry­stusa stoi w Świe­bo­dzi­cach.

– Ła­ska­wie zejdź ze mnie – za­żą­dała Róża z wście­kło­ścią. – Poza tym Bel­gów i Ho­len­drów nie za­uwa­żyła na­wet moja pani re­dak­tor, więc to nie może być aż tak bar­dzo nie­po­prawne...

– Bo jak bie­daczka do­staje od cie­bie książki, w któ­rych jest wię­cej po­my­łek niż słów, to mu­sia­łaby być ro­bo­tem, żeby cze­goś w końcu nie prze­pu­ścić! Albo sztuczną in­te­li­gen­cją, skoro au­torce bra­kuje wro­dzo­nej.

– Sam je­steś po­myłka – obu­rzyła się Róża. – Na­tury!

– Na­tych­miast prze­stań­cie, za­nim znowu się roz­pę­dzi­cie! – roz­ka­zała Miłka, po czym po­pa­trzyła z cie­ka­wo­ścią na Różę. – Co złego jest w Hin­du­sach? Prze­cież są ład­niutcy!

– Może i są – zgo­dziła się Krull to­nem, w któ­rym nie sły­chać było wiel­kiego prze­ko­na­nia – ale aku­rat ci z Tin­dera byli wzro­stu sie­dzą­cego psa. Się­ga­liby mi do pępka.

– I kto tu upra­wia body-sha­ming? – Ma­rio rzu­cił jej iro­niczne spoj­rze­nie. – Poza tym nie wiesz, że małe jest piękne?

– Mó­wisz to w ra­mach au­to­pro­mo­cji? – za­py­tała Krull z dwu­znaczną miną, jed­nak po se­kun­dzie mach­nęła lek­ce­wa­żąco ręką. – Nie­ważne! Żadne Tin­dery nie wcho­dzą te­raz w ra­chubę. Mu­szę wresz­cie do­koń­czyć książkę, bo Wło­dzio już za­gro­ził, że wy­naj­mie ma­fię buł­gar­ską, żeby mnie po­rwała i za­mknęła w lo­chu do czasu, aż skoń­czę pi­sać.

– Wło­dzio ma ra­cję – po­parł ją sta­now­czo Pepe. – Uwa­żam, że w ka­te­go­rii le­ni­stwa po­bi­łaś już wszyst­kie re­kordy. Za mo­ment za­słu­żysz na miano żeń­skiej wer­sji Geo­rge’a R.R. Mar­tina!

– Jakby mi ktoś zro­bił taką ekra­ni­za­cję jak jemu, to nie mia­ła­bym nic na­prze­ciw, żeby so­bie jesz­cze tro­chę od­po­cząć – wes­tchnęła Krull, po czym zmarsz­czyw­szy brwi rzu­ciła przez ra­mię swo­jemu agen­towi py­ta­jące spoj­rze­nie. – A tak przy oka­zji, to jak się miewa moja ekra­ni­za­cja?

– Moim zda­niem eg­zy­stuje tylko w gło­wie two­jej wy­daw­czyni – stwier­dził sta­now­czo Pepe. – I nikt poza nią o niej nie wie. To jest ekra­ni­za­cja widmo. Po­ja­wia się na pięć mi­nut, kiedy trzeba ja­kąś ko­lejną na­iw­niaczkę two­jego po­kroju sku­sić do pod­pi­sa­nia umowy na książkę, a znika, gdy tylko za taką de­li­kwentką za­mkną się drzwi.

– Co ty opo­wia­dasz?! – ob­ru­szyła się Róża. – Prze­cież Mał­go­sia mó­wiła mi, że już za­trud­niła sce­na­rzy­stę. Tego... Nie pa­mię­tam... Jak mu tam? Oran­gu­tan?

– Or­gel­brand! – spro­sto­wał Kwia­tek, pa­trząc na nią z wy­rzu­tem. – Kro­ko­dyla w ró­żo­wej spód­niczce za­trud­niła, a nie Or­gel­branda. On te­raz pi­sze sce­na­riusz ja­kiejś ko­me­dii kry­mi­nal­nej. Też na pod­sta­wie książki, tyle że nie two­jej. O te­ścio­wych, o ile do­brze pa­mię­tam. A po­tem siada do ko­lej­nej czę­ści „Pro­ku­ra­tora” i nie ma siły, żeby coś jesz­cze przy­jął.

– A ty co? – Krull spoj­rzała na niego po­dejrz­li­wie. – Jego agent?

– Nie. Na wła­sne nie­szczę­ście tylko twój – wes­tchnął Pepe. – Od więk­szej liczby pi­sa­rzy z pew­no­ścią bym ze­świ­ro­wał. Na­wet ma­jąc tylko cie­bie pod opieką, cały czas za­sta­na­wiam się, czy nie po­wi­nie­nem być po stałą opieką psy­chia­try. A co do Or­gel­branda, to przy­jaź­nię się z jego córką i tak nam się ja­koś ze­szło na te­maty fil­mowe. Bar­dzo się zdzi­wiła, kiedy po­wie­dzia­łem, że zda­niem two­jej wy­daw­czyni jej oj­ciec ma te­raz pra­co­wać nad prze­ra­bia­niem two­jej po­wie­ści na me­ga­hit ekra­nowy. Za­pew­niła mnie, że to wy­klu­czone.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki