Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dla szóstki dawnych przyjaciół miał to być nie tylko relaksujący wypad w Tatry, ale i okazja, aby po latach odnowić znajomość. Nic jednak nie idzie tak, jak sobie zaplanowali. Kiedy zaś w czasie kuligu dochodzi do morderstwa córki właściciela pensjonatu „Pod Śnieżycą”, szybko okazuje się, że kilkoro z tego grona miało powód, aby je popełnić. Mało tego! Jedno z nich nie jest tym, za kogo się podaje.
Kto stworzył sobie fałszywą tożsamość?
Kto ciągle nie może się pogodzić z tym, że został porzucony? Kto od lat skrywa w sobie mroczną tajemnicę? I wreszcie: kto jest mordercą?
Komisarz Krzysztof Darski rozpoczyna śledztwo!
30. POWIEŚĆ ALKA ROGOZIŃSKIEGO!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Arturowi Grabarczykowi – za nasze wspólne lata w redakcji pewnego rozrywkowego pisemka…
OŚWIADCZENIE
Chciałbym uroczyście i z ręką na sercu zadeklarować, że opisane tutaj zdarzenia nigdy nie miały miejsca. I jeszcze jedno… W przeciwieństwie do niektórych bohaterów niniejszej powieści, ja sam bardzo lubię Zakopane, choć raz zatrułem się preclem, w co nawet i mnie samemu trudno uwierzyć. Jak widać, można. Raz też podpadłem tam baranowi, który ganiał mnie potem ze złą miną po pastwisku i zmusił do wdrapania się na jedyne znajdujące się tam drzewo, z którego potem ściągnęła mnie moja przyjaciółka, przy okazji wygłaszając komentarz: „Nawet krowa w ciąży wlazłaby na to z większą gracją”. I to tyle. Do siego roku! Chyba że czytacie to w wakacje, to wtedy upalnego lata!
Alek
POSTACI
Karina Zalewska – lekarka, która w czasie zimowego wyjazdu planowała wyleczyć złamane serce i nie przypuszczała, że przeżyje sytuacje mrożące krew w żyłach, i to w ilościach hurtowych.
Marek Muszyński – pisarz, który do czasu wypadu w góry nie sądził, że rzeczywistość może się okazać bardziej skomplikowana niż fabuły jego powieści.
Olga Lubiecka – modelka, w najśmielszych marzeniach niespodziewająca się, że zamiast pić grzaniec i relaksować się pod Giewontem, będzie zmuszona bawić się w kotka i myszkę z mordercą.
Lucjusz Kędziak – powoli dobiegający do emerytury piłkarz, planujący założenie własnej szkoły futbolowej.
Mariusz „Mario” Kosek – szef agencji PR „360 stopni”, uważający, że w chwili, kiedy zgodził się jechać w Tatry, musiał cierpieć na chwilową pomroczność.
Dominika „Miśka” Szustek – przyjaciółka Mario i współwłaścicielka agencji „360 stopni”, przekonana, że „polskie góry to najspokojniejsze miejsce na świecie”, oczywiście tylko do czasu, aż grasujący tam morderca usiłował przebić ją kozikiem.
Wincenty Staszeczek – właściciel pensjonatu „Pod Śnieżycą” i życiowy pechowiec.
Agnieszka Staszeczek – córka Wincentego, która przyjechała spędzić spokojnego sylwestra i Nowy Rok z rodziną, ale niestety nie było jej to dane.
Zofia Ziębek – pozornie przyjaciółka Agnieszki, w skrytości ducha zazdrosna o nią i życząca jej wszystkiego najgorszego.
Patryk Siennicki – były chłopak Agnieszki, autor plotek o jej niezbyt chwalebnym prowadzeniu się w stolicy.
Jagna Jędrzejczyk – sąsiadka Wincentego, mająca od lat chrapkę i na niego, i na jego pensjonat.
Klemens Jędrzejczyk – syn Jagny, od lat bezskutecznie zabiegający o zdobycie serca Agnieszki.
Longina Łuszczek – gaździna, prorokująca od lata, że „tej zimy coś pierdyknie, i to ostro”, i o dziwo mająca w tym względzie całkiem niezłą intuicję.
Tadeusz Łuszczek – mąż Longiny, organizator kuligów, który nie przypuszczał, że jeden z nich okaże się aż tak bardzo feralny.
Konstancjusz Łuszczek – syn Longiny i Tadeusza, przekonany, że jego rodziców opuścił rozum w chwili, kiedy wybierali mu imię, i z tego powodu mocno przez całe życie sfrustrowany.
Krzysztof Darski – komisarz policji, który usiłował spędzić spokojny urlop, po którym obiecał sobie, że następny w całości przesiedzi we własnej piwnicy, bo przynajmniej nie ma tam zasięgu telefonicznego i nikt mu nie przeszkodzi w zażywaniu relaksu.
Ilona Knieć – była dziewczyna Darskiego, pracująca w zakopiańskiej komendzie i niepotrafiąca zrozumieć, dlaczego turyści ze stolicy uparli się mordować akurat w jej mieście, skoro już i tak spadło na nie nieszczęście w postaci recitalu Klaudii Hutniak.
oraz gościnnie:
Klaudia Hutniak – diwa, która pod Tatrami miała dać recital sylwestrowy w stylu disco, ale nagle doznała oświecenia, że jej fani wolą, żeby zaśpiewała „coś bardziej dotykającego rdzenia duszy”, i po godzinie smętnego zawodzenia o mało co nie została ukamienowana przez widownię.
PROLOG
– To miał być tylko żart! – Blada z reguły twarz Mariusza Koska, zwanego przez wszystkich Mario, tym razem prezentowała się tak, że obserwujący go uważnie komisarz Krzysztof Darski przez moment zastanawiał się, jak mógłby ją opisać. Po chwili doszedł do wniosku, że najlepiej oddaje ją określenie: zielonkawo-pomarańczowo-lichowiejaka oraz że i tak pasuje ona do niego o wiele bardziej niż to, co z reguły sam sobie tam malował, a co zdaniem Darskiego pozwalało go zaliczyć do Etiopczyków z plemienia Arbore. – Przysięgam! Nikt z nas nie robił tu niczego na serio. To taki nasz zwyczaj sprzed lat. Kiedyś przyjeżdżaliśmy w góry co roku i zawsze robiliśmy sobie takie głupie kawały, a pod koniec rozstrzygaliśmy, kto wpadł na najbardziej szalony pomysł, i wręczaliśmy mu jako nagrodę statuetkę z białym misiem.
– No to tym razem ten… żart – Darski wymówił to słowo z wyraźnym przekąsem – wypadł wam wyjątkowo paskudnie.
– Nic z tego nie rozumiem. – Mario rozejrzał się bezradnie dokoła, przejeżdżając wzrokiem po piątce równie jak on przerażonych przyjaciół, z którymi spędzał poświąteczno-noworoczny czas w górach, po wielkich saniach, którymi wybrali się wszyscy na kulig, po oszołomionym woźnicy, najspokojniejszych z całego tego grona koniach, krzątającej się na miejscu ekipie policyjnej, ambulansie pogotowia i na sam koniec po znajdujących się w nim noszach, na których leżały zwłoki dziewczyny, z którą jeszcze godzinę wcześniej rozmawiał, żartował, robił sobie selfie, jadł i popijał grzaniec. Nagle wszystko to wydało mu się nierealne. To nie mogła być rzeczywistość! W wirujących płatkach śniegu i panującej wszędzie dokoła, jak okiem sięgnąć, białej aurze obraz ten bardziej przypominał kadr filmowy. – Jak to się mogło stać? Przypadkowo?
– Nie kpij. – Komisarz spojrzał na niego z politowaniem. – Nie ma najmniejszych wątpliwości, że to morderstwo.
Mario wzdrygnął się i odruchowo poprawił sobie na ramionach koc, którym litościwie okryła go nieco wcześniej jego najlepsza przyjaciółka, Dominika Szustek, nazywana pieszczotliwie przez wszystkich Miśką, z którą założył popularną agencję PR-ową.
– To właśnie wydaje mi się niemożliwe – wyjaśnił nieco bezradnie – bo przecież jeśli masz rację, to oznacza, że mordercą jest ktoś z nas.
– No i…? – Darski nie spuszczał z niego wzroku.
– Stary, weź! – W głosie Mario słychać było lekkie oburzenie. – Znam tych ludzi od liceum. Nie widzieliśmy się co prawda od kilku dobrych lat, ale nie sądzę, żeby nagle któreś z nich z praworządnego obywatela albo obywatelki stało się kryminalistą. A już tym bardziej mordercą!
– Dałbyś za nich głowę? – zapytał Darski, mrużąc nieco oczy.
Mario znał go na tyle dobrze, aby z miejsca nabrać pewności, że pytanie to ma jakieś drugie dno.
– Podobno tylko krowa na pastwisku się nie zmienia – odpowiedział ostrożnie – ale akurat w tym przypadku raczej podstawiłbym tę swoją obolałą łepetynę pod topór. Krzyś, przecież to są porządni ludzie! Wykształceni, znani. Wzięta lekarka, słynny pisarz, popularna modelka, sławny piłkarz…
– Yhm… – Darski pokiwał głową, ale jego oczy nadal były zwężone.
– Chyba nie chcesz powiedzieć – Mario aż się zachłysnął z irytacji – że to Miśka nagle oszalała i zmieniła się w Hannibala Lectera?! W co jak w co, ale w to już na pewno nie uwierzę!
– Nie. – Komisarz pokręcił głową. – Tego akurat nie twierdzę. Ale, uwierz mi, gdybyś miał głowę pod toporem, to właśnie zleciałaby ona z pieńka i skończyłaby jako zabawka w rękach gawiedzi.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zdumiał się Kosek.
– Że nie każdy jest tutaj taki święty, jak ci się wydaje – odrzekł tajemniczo Darski. – A przede wszystkim, że nie wszyscy z twoich teoretycznych przyjaciół są tymi, za których się podają.
– Co ty opowia… – zaczął Mario, ale komisarz wszedł mu w słowo.
– Popatrz uważnie! – rozkazał stanowczo. – Chyba nie jesteś kompletnie ślepy?!
Niebotycznie zdumiony Kosek spełnił jego życzenie i jeszcze raz przebiegł spojrzeniem po swoich znajomych.
I nagle dotarło do niego, jak beznadziejną tępotą, tudzież sklerozą, popisywał się przez ostatnie kilka dni.
ROZDZIAŁ I
KARINA
– Boli mnie, pani doktor, tak w sobie. – Sympatyczna starsza pani wykonała ręką taki gest, jakby chciała sobie wsadzić palec wskazujący do pępka. – Najpierw od serca, a potem przez żołądek i wątrobę, aż do nerek. Cokolwiek bym nie zjadła, to zaraz mam takie objawy.
Karina Zalewska pokiwała głową ze współczującą miną, po czym zerknęła na ekran, z którego wynikało, że w czasie poprzedniej wizyty, dokładnie miesiąc wcześniej, jej pacjentka skarżyła się dokładnie na to samo. Dwa miesiące temu zresztą też.
– A przyniosła pani wyniki gastroskopii? – zapytała, odświeżając sobie w komputerze zalecenia i skierowania, jakie ostatnio wypisała staruszce.
Ta pokręciła głową.
– A dlaczego nie? – drążyła Karina. – Zapomniała pani?
– W ogóle tego badania nie zrobiłam! – odpowiedziała niechętnie pacjentka. – Nie będzie mnie pierwszy lepszy konował patroszył jakimś szlauchem. Co to ja? Indyk? Nawet tam poszłam, ale źle mu z oczu patrzyło! Jak jakiemuś okrutnikowi!
– Komu? – zdziwiła się Zalewska, która ze zmęczenia ledwo co już kontaktowała i ze słów pacjentki zrozumiała jedynie, że ta natknęła się w gabinecie, gdzie wykonywano gastroskopię, na sadystycznego indora, w dodatku z niedobrym wzrokiem.
– Temu doktorowi!
– Toż to uroczy człowiek – zaprotestowała odruchowo, choć sama też czasem miała wrażenie, że jej kolega wybrał medycynę tylko dlatego, aby delektować się możliwością wpychania ludziom do paszczęki rozmaitych przyrządów, co zresztą czynił z zapałem godnym hydraulika przetykającego rury kanalizacyjne. – Ale bez tego badania nigdy nie dowiemy się, w jakim stanie jest pani żołądek – wyjaśniła cierpliwie. – Musi pani je zrobić!
– Jak mi jest niedobrze, to sobie biorę ekshumisan i wszystko od razu mi przechodzi – zdradziła starsza pani.
– Espumisan – poprawiła odruchowo Karina.
– No przecież właśnie tak powiedziałam! – żachnęła się staruszka.
Zalewska wiedziała, że nie ma co się z nią kłócić.
– A zrobiła pani chociaż USG jamy brzusznej? – zapytała z rezygnacją.
– Nie. – Pacjentka ponownie pokręciła głową. – Przecież doskonale sama wiem, czego mi potrzeba. Niech mi, kochana, przepisze gazik, i tyle.
– Co mam pani przepisać? – zdumiała się Karina.
– Gazik – odpowiedziała kobieta takim tonem, jakby to było coś oczywistego. – Moja sąsiadka bierze go codziennie rano i już jej się nie hepie…
– Co nie robi?! – Zalewska pomyślała, że chyba przestaje rozumieć mowę ojczystą.
– No, nie hepie – powtórzyła starsza pani. – Zanim go zaczęła brać, to jej się hepało nawet po kajzerce. Jak Smokowi Wawelskiemu po owieczce.
– Nie odbija. – Karina wreszcie zrozumiała. – W sensie ma zgagę? Chodzi pani o gasec? Lek na chorobę refluksową?
– No przecież od początku to mówię!
– Jasne, jasne – mruknęła lekarka, posłusznie wystukując w komputerze receptę i mając przy tym pełną świadomość, że powinna jednak nalegać na to, aby jej pacjentka wykonała choć podstawowe badania diagnostyczne. Ale tym niech się już martwi jej kolega, do którego zamierzała ją wysłać. – Wypisuję pani też skierowanie do gastrologa. Proszę koniecznie się skonsultować, tym bardziej że mnie na razie nie będzie.
– Jak to? – zaniepokoiła się staruszka, przyzwyczajona, że udaje jej się wyciągnąć od Zalewskiej receptę na każdy możliwy specyfik, łącznie z tymi przeznaczonymi do leczenia prostaty, dzięki czemu udało jej stać się najpopularniejszą lokatorką w swoim bloku, co zawsze mile łechtało jej ego. – A gdzież to, kochana, znika? Nie daj Panie, na dłużej?
– Nie, tylko na półtora tygodnia – odpowiedziała Zalewska, klikając w ikonkę „drukuj”. – Tuż po świętach wybieram się z przyjaciółmi w Tatry…
– Zakopane? – Pacjentka się skrzywiła. – Drożyzna, kicz i tyle ludzi, że można dostać pierdolca. Jeździłam tam zawsze na mikołajki z mojej świętej pamięci drugim mężem, bo lubił chodzić zimą po górach, a w dodatku miał dziwaczny sentyment do tego miasta. W ogóle nie zauważał, że górale łupią tam turystów, jakby należeli do bandy Janosika. Nasza gaździna co roku podwyższała cenę za kwaterę, a i tak lamentowała, że wynajmuje nam ją pół darmo i że w ogóle jej się to nie opłaca. Była tak skąpa, że kiedy odwiedziliśmy ją ostatni raz i mąż poprosił o jajecznicę z trzech jajek, to zrobiła mu wykład o szkodliwości cholesterolu. A gdy mimo to uparł się przy swoim, to się rozpłakała i powiedziała, że przez niego jej dzieci nie dostaną prezentów pod choinkę. W restauracjach ceny tam jak u Gessler, tyle że jakość jedzenia niestety nie ta sama. Nawet za wejście do toalet trzeba z reguły wszędzie płacić. Nie zdziwię się, jeśli któregoś dnia wprowadzą opłatę za oddychanie. Tylko dudki się liczą. Dudki i dudki! I wszędzie trzeba stać w kolejkach. Straszne miejsce.
– Na szczęście nie będziemy mieszkać w samym Zakopanem, a trochę na uboczu – wyjaśniła Karina, która w sporej mierze podzielała zdanie swojej pacjentki, tyle że w tym przypadku wybór miejsca nie zależał tak do końca od niej. – W spokojnym pensjonacie. I powiem pani, że nawet za rozsądną cenę.
– To choć tyle. – Staruszka zerknęła na nią z ciekawością. – Nie wygląda pani na zbyt zadowoloną z tego wyjazdu.
– Nie, nie. – Karina uraczyła ją uspokajającym uśmiechem. – Z wyjazdu jestem. Zawsze to lepiej przywitać nowy rok ze znajomymi niż samotnie z kieliszkiem szampana i koncertem sylwestrowym w telewizji.
– Jak z koncertem, to nie samotnie, tylko z Marylką i Beatką. – Starsza pani mrugnęła do niej porozumiewawczo. – A w ogóle to dlaczego samotnie. Pani?! Taka młodziutka i ładniutka? I w dodatku mądra!
– Jak widać, żadna z tych cech nie gwarantuje szczęścia w miłości – westchnęła Karina, nie próbując już tłumaczyć, że uroda rzecz gustu, trzydzieści cztery lata to już znowu nie taka młodość, a zauroczenie się w narcyzie, który w ciągu kilkunastu tygodni zmienił się z romantycznego kochanka w rozkapryszoną primadonnę, nie świadczy najlepiej o jej inteligencji.
– Odszedł do innej? – Staruszka bez żadnych skrupułów usiłowała wkroczyć w jej sferę prywatną. – Tak…?
– Oto pani recepta. – Karina postanowiła nie kontynuować konwersacji. – Proszę brać jedną tabletkę z rana, popijać dużą ilością wody, unikać smażonego, tłustego i fast foodów. Dużo spacerować i się nie przegrzewać. Wszystkim wydaje się, że zimą trzeba chodzić zakutanym jak dzieci z czworaków w „Misiu”, a tymczasem prawda jest taka, że lepiej czasem odrobinę zmarznąć niż się spocić na mrozie.
– Dziękuję. – Pacjentka skrzętnie schowała receptę w torebce, zresztą obok kilku innych, które udało jej się wydębić od Zalewskiej chwilę wcześniej. – A co do tego kochasia, który odszedł w siną dal, to proszę pamiętać, że najlepiej załatwić sprawę według zasady klin klinem. Poza tym, jak to mówią, karma zawsze wraca. Choć ja akurat nie do końca w to wierzę i jestem zdania, że czasem nie zawadzi trochę jej w tym pomóc. Do widzenia, kochana. Widzimy się po pani powrocie! Szczęśliwego Nowego Roku!
– Nie wątpię – odpowiedziała Karina z uśmiechem. – Do widzenia. Szczęśliwego!
Kiedy staruszka opuściła jej gabinet, lekarka westchnęła, wstała z fotela i podeszła do okna, z zadowoleniem konstatując, że do kliniki zbliża się ostatni już dzisiaj pacjent. Choć powłóczący nogami i posapujący z wysiłku siedemdziesięciolatek wyglądał tak, jakby cierpiał na wszystkie dolegliwości świata na czele z wieńcówką, podagrą i reumatyzmem, to Zalewska doskonale wiedziała, że już może zacząć wypisywać mu receptę na viagrę. I to w ilościach hurtowych. Wziąwszy pod uwagę, jak szybko starszy pan zużywał jej zapasy, Karina podejrzewała go o posiadanie gdzieś na boku niezłego haremu. I to bardzo wymagającego, bo gdy kiedyś poradziła mu życzliwie, żeby skorzystał z tańszych zamienników, które w dodatku można kupić dosłownie za grosze, jej pacjent popatrzył na nią z oburzeniem i rzekł, że musi mieć zawsze towar najwyższej próby, żeby być w szczytowej formie, bo tego się od niego oczekuje. Karina długo musiała potem zwalczać w sobie nachalne podejrzenie, że wypisuje recepty dla najstarszej na świecie męskiej prostytutki.
Starszy pan doszedł już do schodów. Zalewska wróciła do komputera. Nie zaczęła jednak wklikiwać recepty, bo nagle przypomniały jej się niedawne słowa poprzedniej pacjentki.
„Tak”, pomyślała w nagłym olśnieniu. „To prawda. Karmie trzeba czasem pomóc…”
ROZDZIAŁ II
MAREK
Siedząca vis-à-vis Marka Muszyńskiego redaktorka książek, Joanna Jackiewicz, patrzyła na niego z wyraźnym wyrzutem.
– Co się z tobą dzieje? – zapytała bardziej rozpaczliwie niż gniewnie. – Masz problemy? Przeżywasz jakiś kryzys?
– Skąd taki wniosek? – zdziwił się Marek.
– Wysnułam go na podstawie tego wiekopomnego dzieła, które dałeś mi do czytania – poinformowała go. – Nie dość, że interpunkcja to wciąż dla ciebie czysta abstrakcja i przecinkami trafiasz do celu niczym polska reprezentacja piłki nożnej do bramki na każdym Mundialu, to teraz jeszcze na dokładkę kompletnie nie potrafię zrozumieć, o co ci chodziło w fabule.
– Co jest nie tak z fabułą? – zaciekawił się Muszyński.
– Wszystko – jęknęła Jackiewicz, po czym zerknęła na leżącą przed nią kartkę z notatkami. – Po pierwsze, twój główny bohater, Karol, wraca z zaświatów. Jakim sposobem?! Przecież dwie powieści wcześniej zmiażdżyło mu głowę!
– Serio? – zdziwił się Marek. – W ogóle tego nie pamiętam.
– Yhm – potwierdziła Joanna złowieszczo. – Poza tym, skoro już jakimś cudem go wskrzesiłeś, choć nie wiem, jak niby wypowiada swoje kwestie, bo przecież nie posiada głowy, to powiedz mi łaskawie, co ma oznaczać jego romans z Andżeliką?
– No przecież ona jest bardzo atrakcyjna, a on bogaty…
– Ale ona jest jego córką! – Widać było, że Jackiewicz za moment zacznie sobie wyrywać włosy z głowy. – Chcesz wywołać większy skandal niż Nabokov „Lolitą”?!
– Naprawdę? – Marek uśmiechnął się przepraszająco. – Jakoś mi to umknęło…
– Karolowi najwyraźniej też – mruknęła wciąż zirytowana Joanna. – Nie mówiąc już o tym, że Leszek nie może mu odbić Andżeliki…
– Dlaczego?
– Bo jest jej bratem ciotecznym?! – warknęła z coraz większą złością Joanna. – I gejem?! Przypominam ci, że w poprzednim tomie przespał się z połową seminarium duchownego. Swoją drogą dziwię się, że jeszcze nikt cię nie pogonił z widłami za takie herezje.
– Co ty powiesz…? – westchnął Marek. – O tym też zapomniałem. Mógł się przecież zmienić. To się zdarza. Mój dziadek też pod koniec życia odkrył, że zamiast babci woli młodych Holendrów. Chociaż z drugiej strony, babcia miała większe wąsy od niego, więc może był świadomy swoich preferencji przez całe życie. A co do pierwszej kwestii, to przecież brat cioteczny to jest jakieś dalekie pokrewieństwo…
– Dalekie pokrewieństwo to byłby stryjeczny wuj szwagra jej drugiego męża. – Joanna nie mogła się powstrzymać przed nawiązaniem do swojej ulubionej komedii „Kogel-mogel”. – A ty stworzyłeś nie thriller erotyczny, tylko grecką tragedię! Cud, że na samym końcu Leszek nie zabija Karola, a następnie nie wyłupia sobie oczu i nie rzuca się ze skały.
– Przesadzasz…
– Ja?! – Joanna znów wydała z siebie jęk, tym razem jednak bardziej rozpaczy niż wściekłości. – Do kompletu w tej książce brakuje jeszcze tylko chóru, wykonującego stasimony na końcu każdego rozdziału. Czy ty na coś chorujesz? Albo masz załamanie nerwowe? Ewentualnie zdiagnozowaną demencję? Bo nic innego nie tłumaczy tego, co właśnie mi oddałeś do redakcji!
– Mogę nie być tak do końca w formie – przyznał niechętnie Muszyński – ale przecież jakoś to wygładzisz, prawda? Jak zawsze.
– W tym wypadku chyba napiszę od początku – westchnęła Joanna bezradnie. – Nie chcę cię martwić, ale to jest naprawdę do bani. Już nie będę cię dobijać szczegółami, ale w prologu masz scenę morderstwa, popełnionego w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku, gdzie zabójca czatuje na ofiarę w bramie Zamku Królewskiego.
– No i…?
– Wtedy jeszcze nie było Zamku. Nawet nie zaczęli go odbudowywać! Twój morderca czatuje w bramie widmo!
– Wydawało mi się… – zaczął Marek, ale Joanna nie dała mu dokończyć.
– No właśnie, wydawało ci się! – wykrzyknęła z wyrzutem. – W tej książce wiele rzeczy ci się wydawało! Zbyt wiele! – Przez chwilę milczała, najwyraźniej opanowując nerwy. – To teraz, proszę. Wytłumacz się! Ja, oczywiście, wszystko to poprawię i wygładzę, ale chciałabym wiedzieć, z jakiego powodu mam się tyle narobić. Co takiego wydarzyło się w twoim życiu, że jesteś aż tak nieprzytomny?
Marek przez moment wyraźnie wahał się z odpowiedzią.
– Zakochałem się – wyznał w końcu niechętnie.
– Uuuuu… – Joanna spojrzała na niego badawczo, a widząc, że nie stroi sobie z niej żartów, rzekła: – Gratulować czy współczuć?
– No właśnie sam nie wiem – westchnął Muszyński. – To dziwna sytuacja. Ona niby kogoś ma, ale nie jest z nim szczęśliwa.
– A z tobą jest?
– Tak twierdzi…
– Więc w czym problem?
– To skomplikowane…
– Nie mów mi o statusie na Facebooku, tylko wytłumacz, o co chodzi. Jak normalny człowiek, którym co prawda nie jesteś, ale możesz przynajmniej poudawać…
– Ten jej ktoś jest bardzo zaborczy. I nieobliczalny. Ona się boi, że gdy ten facet dowie się o naszej relacji, to zareaguje dość gwałtownie…
– To znaczy co? Obije ci tego twojego pięknego ryjka?
– Nie wiem. Być może. W każdym razie musimy trzymać nasze spotkania w największej tajemnicy. Trochę mnie to przygnębia, bo chciałbym być z nią przez całą dobę, pokazać ją światu, poznać z moimi przyjaciółmi, znajomymi. Z tobą!
– To miło, że nie zaliczasz mnie ani do przyjaciół, ani do znajomych. – Joanna, widząc zmieszanie Muszyńskiego, lekko się uśmiechnęła. – Spokojnie… Wiem, że eks to taka kategoria z cyklu „ni pies, ni wydra”.
– Nie o to chodzi… – Marek z zawstydzenia aż zrobił się lekko czerwony na twarzy. – Wiesz, że nadal cię kocham. Tylko w inny sposób.
– Jak rodzoną siostrę – zaśmiała się szczerze Joanna. – Tak, wiem. Co nie zmienia faktu, że miłość wyraźnie cię ogłupiła. I w ogóle wydajesz się ostatnio jakiś taki inny.
– Inny? – Marek nie bardzo zrozumiał.
– Tak. – Joanna przyjrzała mu się uważnie. – Coś się w tobie zmieniło…
– Może wreszcie dorastam. – Uśmiechnął się. – Widzisz? Zawsze twierdziłaś, że to nigdy nie nastąpi, a tu proszę…
Joanna nadal wpatrywała się w niego ze zmarszczonym czołem.
– Już przestań! – zażądał stanowczo Muszyński. – Lepiej wymyśl ze mną jakiś żart.
– Jaki znowu żart?
– Widzisz, za parę dni wyjeżdżam ze znajomymi na krótki wypad w góry – wyjaśnił Marek z miną, która wskazywała na to, że owa podróż nie należy do kategorii wymarzonych. – Kiedyś byliśmy zgraną paczką. W czasach licealnych.
– Czyli przed drugą wojną światową? – zapytała niewinnie Joanna.
– Hłe, hłe, bardzo zabawne. – Muszyński wykrzywił twarz w ironicznym grymasie. – Przypominam ci, że jesteś tylko o dwa lata ode mnie młodsza, więc nie masz co się tak wyzłośliwiać… Tak czy siak, w tamtych czasach zaczęliśmy robić sobie kawały. Czasem to były takie małe, niewinne rzeczy, jak podłożenie „pierdzioszka” pod tyłek, kiedy ktoś siadał przy stole…
– Bardzo dojrzałe…
– No weź, mieliśmy wtedy po szesnaście, siedemnaście lat.. Choć… – Marek zamyślił się na chwilę. – Dziewczyny śmieszyło to zdecydowanie mniej. Może faktycznie płeć piękna szybciej dojrzewa. Nieważne. W każdym razie z czasem z żarcików zaczęły nam się robić całe zaplanowane akcje wkręcania się nawzajem. Nie zapomnę, jak Lucjusz, który miał z nas najbardziej szalone pomysły, nabrał nas, że pali się chata, w której śpimy. To było tak realistyczne, że aż do dzisiaj pamiętam panikę, w jaką wpadłem, czując dym i widząc płomienie za oknem.
– Jak to zrobił?
– Podpalił gałęzie na trzech taczkach. A właściwie nie on, tylko syn gospodarzy tej chaty. To było w tym najlepsze, że sam Lucjusz spał wtedy razem z nami. Z czasem te nasze kawały zaczęły się już robić nudne, a poza tym coraz mniej nas śmieszyły, więc umówiliśmy się, że ograniczymy je tylko do wspólnych wyjazdów. Tyle że wyjechaliśmy razem jeszcze dwa, trzy razy, i tyle. Każdy z nas zaczął mieć swoje własne dorosłe życie. Teraz Lucjusz przypomniał nam, że mamy piętnastą rocznicę wspólnego wypadu. I postanowiliśmy zrobić taki zlot naszej klasy. To znaczy naszej szóstki. I przy okazji odświeżyć stary zwyczaj robienia sobie kawałów. Wydaje mi się jednak, że trochę już z tego wyrosłem, bo nic mi nie przychodzi do głowy. A wiesz, to rocznica, więc powinienem wymyślić coś spektakularnego.
– Dokąd się wybieracie?
– Do Zakopanego.
– Uuuuu… – Joanna się skrzywiła.
– No wiem. – Marek dał jej znać wymownym spojrzeniem, że w pełni zgadza się z wyrażoną tą jedną samogłoską negatywną opinią. – Ale to właśnie tam pojechaliśmy na nasz pierwszy wspólny wypad i jakoś tak było dla wszystkich oczywiste, że musimy tam wrócić, żeby uczcić ten jubileusz.
– To może ustalcie, że najlepszym dowcipem będzie jego brak – zaproponowała Jackiewicz. – Co innego, jak sztubackie żarty robią osoby młode, a co innego, jak takie w średnim wieku.
– Najgorsze, że ja w sumie nadal czuję się, jakbym był nastolatkiem – westchnął Marek.
– Tia, i nawet piszesz jak nastolatek. W dodatku niedouczony. Ubijmy interes. Ty przez najbliższe godziny popracujesz ze mną nad tym tworem, który w przypływie fantazji nazwałeś swoją nową powieścią, a ja w zamian pomogę ci wymyślić dowcip, który wyrwie twoich znajomych z kapci. Umowa stoi?
– Stoi. – Muszyński kiwnął głową.
– W takim razie bierzmy się do roboty…
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Alek Rogoziński, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Małgorzata Tougri
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-165-2
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.