Teściowe muszą zniknąć - Alek Rogoziński - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Teściowe muszą zniknąć ebook i audiobook

Alek Rogoziński

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

69 osób interesuje się tą książką

Opis

Nowe wydanie audiobooka „Teściowe muszą zniknąć” – bestsellerowej komedii kryminalnej od Alka Rogozińskiego!

Dwie kobiety w tak zwanym „pięknym wieku”, dwa różne światy.

Kazimiera zaczyna i kończy dzień odmawianiem paciorka, regularnie zasila konto radia Święta Jadwiga i uważa, że największą zmorą naszego kraju są „elgiebety”, lewactwo i ateiści. Maja nie przepuści żadnej parady równości, żyje ze swoim partnerem na kocią łapę, nadużywa wszystkich używek, jakie tylko wpadną jej w rękę, a z rzeczy świętych uznaje tylko święty spokój. Obie, rzecz jasna, serdecznie się nie znoszą. Problem w tym, że syn pierwszej z nich i córka drugiej są małżeństwem. Kiedy ich dzieci zostają oskarżone o popełnienie morderstwa, Kazimiera i Maja muszą połączyć siły, aby udowodnić ich niewinność. Pytanie - czy prędzej same się nie pozabijają?

„Teściowe muszą zniknąć” to największy hit w bogatym dorobku literackim Alka Rogozińskiego. Drugie, poprawione wydanie powieści wzbogacone zostało o nowe dialogi. Przeżyjcie szalone przygody teściowych raz jeszcze!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 303

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 14 min

Oceny
4,3 (313 oceny)
163
102
34
13
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
anna01anna

Z braku laku…

szału nie ma
00
Danuta0710

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle pelny humor
00
JankesZiolko

Z braku laku…

Książki typu: nic nie wnoszę do twojego życia. No i marna rozrywka.
00
KarolaSyrena

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie się czytało!
00
iwozuk

Nie oderwiesz się od lektury

Super 😀
00

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata To­ugri
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smundJo­anna Rod­kie­wicz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiPa­weł Pan­cza­kie­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Alek Ro­go­ziń­ski, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze w tej edy­cji
ISBN 978-83-83295-58-9
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

OŚWIAD­CZE­NIE

Od pierw­szego wy­da­nia tej po­wie­ści mi­nęło już pięć lat. Przez ten czas zmie­niło się wiele, na czele z sy­tu­acją po­li­tyczną. Mam jed­nak na­dzieję, że żarty nie stra­ciły na ak­tu­al­no­ści i na­dal będą Was śmie­szyć, a książka do­star­czy Wam odro­biny emo­cji, ale przede wszyst­kim spo­rej dawki re­laksu i roz­rywki. Bo, nie ma co się oszu­ki­wać, ta­kie jest jej za­da­nie. Dla­tego nie trak­tuj­cie jej z nad­mierną po­wagą.

A przy oka­zji tra­dy­cyj­nie klnę się na wszyst­kie świę­to­ści świata, łącz­nie z pół­mi­skiem, na któ­rym po­ru­sza się La­ta­jący Po­twór Spa­ghetti (czczony przez nie­liczne, acz gor­liwe grono wy­znaw­ców pa­sta­fa­ria­ni­zmu), że wszyst­kie wy­stę­pu­jące w tej po­wie­ści osoby są zmy­ślone, a opi­sane wy­da­rze­nia ni­gdy nie miały miej­sca. Ist­nieje za to blok przy ulicy Emi­lii Pla­ter 47. Tylko pro­szę go nie na­wie­dzać z ki­lo­fem w na­dziei wy­ko­pa­nia skarbu, bo... już sam to zro­bi­łem!

Jak za­wsze ży­czę Wam do­brej za­bawy i kre­ślę się z nie­usta­jącą sym­pa­tią...

Alek

PO­STACI

Maja Wrze­siń­ska – te­ściowa nu­mer je­den, praw­do­po­dob­nie naj­star­sza pol­ska hip­sterka, uwa­ża­jąca swój wiek je­dy­nie za po­zba­wioną więk­szego zna­cze­nia cy­frę, lek­ko­myślna, nie­od­po­wie­dzialna i roz­trze­pana, ży­jąca w kon­ku­bi­na­cie i hoł­du­jąca teo­rii, że naj­cie­kaw­szym cza­sem w hi­sto­rii świata były lata sie­dem­dzie­siąte, a zwłasz­cza kró­lu­jąca wów­czas idea „wol­nej mi­ło­ści”.

Ka­zi­miera Nie­dziel­ska – te­ściowa nu­mer dwa, w swoim prze­ko­na­niu wzór cnót wsze­la­kich, na czele z po­boż­no­ścią, wy­ra­żaną w licz­nych, hoj­nych dat­kach na Ra­dio Święta Ja­dwiga, eks­ta­tycz­nym omdle­wa­niu na wi­dok swo­jego pro­bosz­cza i uwa­ża­niu wszyst­kich do­koła za bez­boż­ni­ków, któ­rzy po śmierci z miej­sca tra­fią do czar­cich ko­tłów.

Ame­lia Nie­dziel­ska – córka Mai, ko­bieta nie­zbyt po­kaźna cia­łem, za to silna du­chem, uwa­ża­jąca swoją mamę za po­strze­loną wa­riatkę, a te­ściową za po­twora, który zo­stał ze­słany na Zie­mię tylko po to, żeby uprzy­krzyć jej ży­cie.

Ja­nusz Nie­dziel­ski – syn Ka­zi­miery i mąż Ame­lii, po­dzie­la­jący zda­nie swo­jej żony co do jej matki, na­to­miast swoją trak­tu­jący z cier­pli­wo­ścią godną Szy­mona Słup­nika i wy­ro­zu­mia­ło­ścią matki Te­resy z Kal­kuty.

Wła­dy­sław Nie­dziel­ski – mąż Ka­zi­miery, mimo ty­tu­ło­wa­nia swo­jej mał­żonki pu­blicz­nie „skar­bem, perłą tu­dzież naj­droż­szym ko­cha­niem, uni­ka­jący jej od lat ni­czym dia­beł świę­co­nej wody.

Elż­bieta „Ba­bette” Wrze­siń­ska – młod­sza córka Mai, ma­jąca teo­re­tycz­nie „wy­wa­lone na wszystko”, ale w głębi du­cha za­do­wo­lona, że wresz­cie w jej ży­ciu wy­da­rzyło się coś nie­co­dzien­nego.

Ka­mi­lek Ba­na­siuk – chło­pak Ba­bette, ma­jący wpięte w róż­nych miej­scach swo­jego ciała wię­cej me­talu niż zu­żyto na zbu­do­wa­nie Że­la­znego Tronu.

Mak­sy­mi­lian Róż­nic – kon­ku­bent Mai, bo­dajże je­dyny w Pol­sce pięć­dzie­się­cio­dwu­la­tek pre­zen­tu­jący się sek­sow­nie w ob­ci­słych dżin­sach i do­pa­so­wa­nym do ciała bia­łym T-shir­cie.

Mar­cin Mar­cin­kow­ski – przy­ja­ciel Mai, ak­ty­wi­sta nie­zli­czo­nych ru­chów eko­lo­gicz­nych, wal­czący z bli­żej nie­okre­ślo­nym „sys­te­mem”, po ci­chu za­ra­bia­jący na ży­cie jako wzięty ha­ker.

Kry­styna Ga­jow­ni­czek – przy­ja­ciółka Mai, dziel­nie kon­ku­ru­jąca z nią w ka­te­go­rii „naj­więk­sze idio­ty­zmy, ja­kie można po­peł­nić w ży­ciu”.

Ty­grys Zło­ci­sty – szef sto­łecz­nego pół­światka, do czasu po­zna­nia Mai i Ka­zi­miery prze­ko­nany, że nikt nie sta­nie mu na dro­dze do szyb­kiego wzbo­ga­ce­nia się o ładny ka­wał gro­sza.

Ma­rzena Wi­słocka – wła­ści­cielka agen­cji nie­ru­cho­mo­ści „Wy­ma­rzone miej­sce”, nie­wie­rząca, że we współ­cze­snych cza­sach ktoś może wie­rzyć w „bajki o skar­bach”.

Adam Kre­cik – pod­władny Ma­rzeny, któ­remu tra­fiła się oka­zja, aby szybko się wzbo­ga­cić.

Woj­ciech Kre­cik – brat Adama i pod­władny Ty­grysa Zło­ci­stego, wy­ka­zu­jący się sporą nie­lo­jal­no­ścią wo­bec tego ostat­niego.

Ma­rek Iz­deb­ski – wła­ści­ciel re­stau­ra­cji „Aplauz”, znaj­du­ją­cej się w bloku, w któ­rym za­miesz­kali Ame­lia i Ja­nusz.

Pa­tryk Iz­deb­ski – syn Marka, mło­dzie­niec wy­wo­łu­jący grzeszne my­śli u więk­szo­ści przed­sta­wi­cie­lek płci pięk­nej, ale od­rzu­cony przez tę je­dyną, na któ­rej mu za­le­żało.

Alojzy Masz­ta­la­niec – pra­cow­nik kan­ce­la­rii no­ta­rial­nej ma­jący po­wią­za­nia z pół­świat­kiem i hoł­du­jący za­sa­dzie, że „czego oczy nie wi­dzą, tego sercu nie żal”.

Pe­la­gia Mi­ło­rząb – są­siadka Ame­lii i Ja­nu­sza, uwa­żana przez miesz­kań­ców swo­jego bu­dynku za so­lid­nie po­szko­do­waną na umy­śle.

Syl­we­ster Mro­żek – krewny Ame­lii, który był pewny, że na­leży mu się for­tuna.

Łu­kasz Gor­lik – kel­ner, któ­remu się wy­da­wało, że nie bę­dzie miał pro­blemu z pój­ściem na kom­pro­mis z wła­snym su­mie­niem, ale nie­stety szybko się prze­ko­nał, że nie jest to wcale ta­kie pro­ste za­da­nie.

Jan Or­dow­ski – ksiądz pro­boszcz, tar­gany wieczną nie­pew­no­ścią, czy pa­ra­fianki, na czele z Ka­zi­mierą, prę­dzej go wy­koń­czą, czy spra­wią, że sta­nie się naj­bo­gat­szym du­chow­nym Rze­czy­po­spo­li­tej.

Krzysz­tof Dar­ski – ko­mi­sarz po­li­cji, który na po­czątku bar­dzo się ucie­szył, że tym ra­zem tra­fiła mu się sprawa nie­ma­jąca nic wspól­nego z show-biz­ne­sem, a po­tem bar­dzo ża­ło­wał, że za­miast na „zi­dio­cia­łych ce­le­bry­tów”, tra­fił na dwie „babki z pie­kła ro­dem”.

Plus kilka po­staci, które grają role trze­cio­pla­nowe, zni­kają szyb­ciej, niż się po­ja­wiają, i w związku z tym nie mu­szą wy­stę­po­wać w po­wyż­szym spi­sie.

PRO­LOG

War­szawa, 19 wrze­śnia 1939 roku

Dwóch mło­dych męż­czyzn sie­dzą­cych w ga­bi­ne­cie miesz­ka­nia w ka­mie­nicy na rogu ulicy So­sno­wej i Sien­nej pa­trzyło na sie­bie z nie­po­ko­jem.

– Gdy tylko wkro­czyli do Cze­cho­sło­wa­cji, to od razu strach mnie na­szedł – po­wie­dział je­den z nich. – Kurcsz­la­giem ka­mień na ka­mie­niu tu nie zo­sta­nie!

– My­ślisz? – za­py­tał drugi z lek­kim po­wąt­pie­wa­niem.

– Wspo­mnisz moje słowa – wes­tchnął pierw­szy. – Na po­czątku lata by­łem u wiedźmy. Ta­kiej, co to przy­szłość z kart czyta. Ka­zała mi jak naj­szyb­ciej ucie­kać z mia­sta, a je­śli się da, to i z kraju. Po­żary tu wi­działa, nie­szczę­ścia, krew, mor­do­wa­nych lu­dzi, ru­iny... Nie po­słu­cha­łem jej i te­raz ża­łuję.

– Może jesz­cze się uda. My już spa­ko­wani i go­towi, żeby ucie­kać. Jedź z nami!

– A matka? – znowu wes­tchnął pierw­szy. – Nie zo­sta­wię jej, a da­le­kiej wy­prawy może nie prze­żyć. Poza tym, do­kąd ucie­kasz? Do Ru­mu­nii?

– A bo to ja durny? – Drugi po­pa­trzył na swo­jego to­wa­rzy­sza z wy­raź­nym po­li­to­wa­niem. – Już wy­star­czy, że Mo­ścicki, Śmi­gły-Rydz i Skład­kow­ski dali się na­brać na tę ru­muń­ską neu­tral­ność. Cy­ga­nom ni­gdy nie na­leży ufać, za­wsze to po­wta­rza­łem! Mam przy­ja­ciół, co ro­bią u Sta­rzyń­skiego. Mó­wią, że le­dwo co tamci prze­kro­czyli gra­nicę, już ich za­trzy­mano. In­terna! Pew­nie ich te­raz wiozą przed ob­li­cze Füh­rera jak w sta­ro­żyt­no­ści rzym­skich se­na­to­rów do Atylli. Nie! Nie je­stem fra­je­rem. Pla­nuję eks­kur­syję w in­szą stronę. Fa­mi­lię mam w Szwe­cji, stam­tąd spró­bu­jemy się do­stać do An­glii. Mo­żesz mi wie­rzyć, że przy­go­to­wa­nie tego kosz­to­wało mnie dużo zło­tych ce­ki­nów. Ale je­stem do­brej my­śli.

– Co ro­bimy z tym?! – Pierw­szy wska­zał le­żącą na środku po­koju śred­niej wiel­ko­ści drew­nianą skrzy­nię, okutą że­la­znymi pa­sami w li­ścia­ste wzory i spra­wia­jącą wra­że­nie mocno le­ci­wej, choć cią­gle w ide­al­nym sta­nie.

– Przy­da­łoby się za­cho­wać to na lep­sze czasy – za­wy­ro­ko­wał drugi. – O ile jesz­cze kie­dyś na­dejdą...

– Ale jak? – Pierw­szy po­pa­trzył na niego py­ta­jąco. – Prze­cież nie weź­miesz tego ze sobą w po­dróż!

– No nie... – Drugi za­my­ślił się na mo­ment, po czym jego twarz na­gle roz­ja­śnił uśmiech. – Kie­pełka pra­cuje! Słu­chaj! Pod ko­niec sierp­nia pę­kła nam w piw­nicy rura ka­na­li­za­cyjna. We­zwa­li­śmy fa­chow­ców i na­wet za­częli pra­co­wać, ale po­tem przy­szedł tu ich maj­ster, który nie­dawno prze­czy­tał książkę „Ka­na­li­za­cja War­szawy jako na­rzę­dzie ju­da­izmu i szar­la­ta­ne­rii w celu wy­tę­pie­nia lud­no­ści sło­wiań­skiej nad Wi­słą”, i po­wie­dział, że w ru­rach pły­nie krew Sza­tana i on się ich nie do­tknie. Jego lu­dzie też nie. I że może nam to co naj­wy­żej po­sta­wić na po­dwó­rzu la­trynę, że­by­śmy się tam za­ła­twiali. Czu­jesz? Jak za za­bo­rów. Ja­kiś wa­riat! Za­czę­li­śmy cho­dzić po urzę­dach, ale... Przy­szedł wrze­sień i sam wiesz...

Pierw­szy po­ki­wał głową, nie za bar­dzo na ra­zie ro­zu­mie­jąc, co ma nie­sprawna ka­na­li­za­cja do pro­ble­ma­tycz­nej skrzyni.

– ...i na osta­tek zo­sta­li­śmy w piw­nicy z ogromną dziurą w ziemi – do­koń­czył jego to­wa­rzysz. – Tak so­bie my­ślę... Może by­śmy tam to ukryli? Zro­bimy pod­kop pod tę rurę, po­tem wszystko za­sy­piemy, po­ło­żymy ce­gły... Ta dziura jest w mo­jej piw­nicy. Na sa­mym środku. Za­mknie się wszystko na cztery spu­sty i niech czeka, aż kie­dyś wró­cimy.

Kilka go­dzin póź­niej, ciemną nocą, ich plan zo­stał wcie­lony w ży­cie. Ran­kiem na so­lid­nej kra­cie piw­nicy zwi­sła kłódka wiel­ko­ści bez mała ko­łatki w Drzwiach Gnieź­nień­skich, a przy­ja­ciele roz­dzie­lili mię­dzy sie­bie dwa pa­su­jące do niej klu­cze, uprzed­nio zło­żyw­szy so­bie uro­czy­stą przy­sięgę, że „gdy kie­dyś kosz­mar mi­nie”, spra­wie­dli­wie po­dzielą się za­war­to­ścią skrzyni. W przy­padku zaś, gdy je­den z nich nie prze­żyje, przy­pad­nie ona w udziale jego naj­bliż­szemu krew­nemu. Je­śli zaś i taki się nie znaj­dzie, zo­sta­nie od­dana naj­bliż­szemu ko­ścio­łowi na cele do­bro­czynne. Mi­nęło po­łu­dnie, kiedy po­dali so­bie ręce, a po­tem uści­snęli, ży­cząc so­bie szczę­ścia. Obaj mieli na­dzieję, że nie­ba­wem znów się zo­ba­czą.

Nie­stety, nie spo­tkali się już ni­gdy wię­cej.

Na­za­jutrz wie­czo­rem w ka­mie­nicę tra­fiła bomba, grze­biąc pod gru­zami ich ta­jem­nicę.

Dzie­więt­na­ście lat póź­niej, do­kład­nie w tym sa­mym miej­scu wy­bu­do­wano no­wo­cze­sny blok miesz­kalny, w któ­rym bły­ska­wicz­nie otwo­rzyła się też po­rad­nia le­ka­rzy spe­cja­li­stów „Izis”. O fak­cie tym miesz­kań­ców sto­licy po­wia­do­mił gi­gan­tyczny neon, pre­zen­tu­jący egip­ską bo­gi­nię płod­no­ści, ze względu na swój roz­miar wi­doczny praw­do­po­dob­nie na­wet z ko­smosu. Miesz­ka­nia w owym eks­klu­zyw­nym, oczy­wi­ście jak na tamte czasy, bloku były sen­nym ma­rze­niem co dru­giego war­sza­wiaka. Zwłasz­cza te, któ­rych okna po­zwa­lały po­dzi­wiać śnież­no­biały wtedy Pa­łac Kul­tury i Na­uki. Choć byli też i tacy, któ­rzy twier­dzili, że aku­rat za ten wi­dok po­winno się lo­ka­to­rom do­pła­cać.

Mi­nęło ko­lej­nych sześć­dzie­siąt lat, blok oto­czony mo­der­ni­stycz­nymi dra­pa­czami chmur mocno stra­cił na atrak­cyj­no­ści, a Pa­łac Kul­tury z bia­łego stał się sza­ro­bury, gdy pew­nego sło­necz­nego let­niego po­ranka po­ja­wiły się w tym miej­scu dwa po­jazdy. Pierw­szym z nich była cię­ża­rówka ozdo­biona na­pi­sem: „Tylko Jan­cio Las prze­wie­zie ci me­ble na czas”, a dru­gim ci­troën zx, z któ­rego wy­sia­dły dwie młode, na oko trzy­dzie­sto­pa­ro­let­nie, osoby: wy­soki, po­stawny sza­tyn i nieco od niego niż­sza, szczu­plutka blon­dynka. Każdy, kto choć przez chwilę by ich po­ob­ser­wo­wał, bez trudu od­gadłby, że są na tym eta­pie zna­jo­mo­ści, który pi­sarki ro­man­sów okre­śli­łyby jako „czas mo­tyli w brzu­chu”. Nie­stety, owa sie­lanka miała się skoń­czyć w eks­pre­so­wym tem­pie. Tyle że Ame­lia i Ja­nusz Nie­dziel­scy wtedy jesz­cze o tym nie wie­dzieli...

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki