Do trzech razy śmierć - Alek Rogoziński - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Do trzech razy śmierć ebook i audiobook

Alek Rogoziński

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Pierwsza kryminalna sprawa Róży Krull! Autorka powieści kryminalnych otrzymuje zaproszenie na zjazd pisarzy, odbywający się we dworku pod Krakowem. Już pierwszego dnia jej koleżanka po piórze zostaje otruta. Wszystko wskazuje na to, że morderca, który zostawił na miejscu zbrodni czarną różę, wciela w życie fabułę jednej z powieści Krull. A inni zaproszeni pisarze wcale nie są tak niewinni, jak się wydaje… Wbrew protestom swojego agenta, Pepe, pisarka rozpoczyna prywatne śledztwo. Pomaga jej w nim zafascynowany kryminałami boy hotelowy oraz trzy szalone blogerki. Czy detektywi-amatorzy okażą się skuteczniejsi od policji? „Do trzech razy śmierć” wraca po sześciu latach od premiery w nowym, poprawionym i uzupełnionym o nowe sceny wydaniu!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 15 min

Oceny
4,3 (608 ocen)
310
187
82
25
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Chilim26

Całkiem niezła

Miejscami nawet zabawne, świetnie przeczytane, ale komedia kryminalna to jednak nie jest mój ulubiony gatunek.
10
ewcud2

Nie polecam

czy w każdej książce tego autora muszą od razu być geje i inne odstępstwa?
11
muminkomigot

Dobrze spędzony czas

Zabawna lektura w stylu J.Chmielewskiej
00
bambutka

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
MalgorzataP53

Całkiem niezła

Niezła
00

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata To­ugri
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund, Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce© Koch­Photo/Ado­be­Stock, Ion Barbu/Ado­be­Stock, Ni­ti­phol/Ado­be­Stock, Ane­koho/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Alek Ro­go­ziń­ski, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83290-53-9
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Edyty Pie­trzak-Waś i Mał­gosi Sze­ro­czyń­skiej

– z po­dzię­ko­wa­niem, że na­sza przy­jaźń

prze­trwała od lat szkol­nych i li­ce­al­nych...

OŚWIAD­CZE­NIE

Uro­czy­ście oświad­czam, że wszyst­kie po­staci – poza kil­koma mo­imi uko­cha­nymi gwiaz­dami, które mam na­dzieję nie ob­rażą się, że je wy­mie­ni­łem z na­zwi­ska – oraz wy­da­rze­nia opi­sane w tej książce są wy­two­rem mo­jej wy­bu­ja­łej fan­ta­zji. Dwo­rek w Ko­piel­ni­kach nie ist­nieje (a szkoda...), a po­stać Róży nie była in­spi­ro­wana żadną pi­sarką. A już na pewno nikt ni­kogo w świe­cie li­te­rac­kim nie prze­śla­duje i nie mor­duje, bo wszy­scy się ko­chamy i nikt z nas nie jest za­zdro­sny o suk­cesy ko­goś in­nego. Uwie­rzy­li­ście...?

PO­STACI

(nie prze­ra­żaj­cie się ich liczbą, bo nie wszy­scy grają tu główne role; po­nie­waż jed­nak nie chcia­łem, aby kto­kol­wiek czuł się po­mi­nięty, wy­mie­ni­łem wszyst­kich, wzo­ru­jąc się na ekra­ni­za­cji Władcy Pier­ścieni, gdzie w na­pi­sach koń­co­wych po­ja­wiły się na­zwi­ska mniej wię­cej mi­liona osób, łącz­nie z tymi, które tylko po­my­ślały o tym, że mo­głyby pra­co­wać przy tym fil­mie)

Róża Krull – wiecz­nie eks­pe­ry­men­tu­jąca z fry­zurą au­torka po­wie­ści kry­mi­nal­nych, która nie­zbyt en­tu­zja­stycz­nie przy­jęła wia­do­mość, że musi je­chać na zjazd pi­sa­rzy i – jak się po­tem oka­zało – miała ra­cję, bo (pra­wie) nic do­brego jej tam nie spo­tkało.

Pa­weł Kwia­tek – zwany przez wszyst­kich Pepe, ob­da­rzony ta­len­tem ku­li­nar­nym god­nym Ja­miego Oli­viera mło­dzie­niec pia­stu­jący sta­no­wi­sko me­ne­dżera Róży, a po no­cach śniący o pracy dla Magdy Ges­sler.

Kika Luna – pi­sarka ro­man­sów, zmora swo­ich ko­le­ża­nek i ko­le­gów po pió­rze, wy­daw­ców, sze­fów księ­garni oraz wła­snej ro­dziny.

Da­wid Du­mow­ski – mąż Kiki, były siat­karz, swoją pre­zen­cją wy­wo­łu­jący w ko­bie­tach (oraz nie­któ­rych męż­czy­znach) dia­bel­sko grzeszne my­śli.

Lena Pa­stor – córka Kiki z pierw­szego mał­żeń­stwa, ma­rząca o usa­mo­dziel­nie­niu się i trak­tu­jąca wy­czyny swo­jej matki z po­błaż­li­wo­ścią godną pie­lę­gniarki w za­kła­dzie dla obłą­ka­nych.

Kry­stian Kraw­czyk – chło­pak Leny, nie­na­wi­dzący swo­jej przy­szłej tre­ścio­wej ni­czym koty bu­rzy i pio­ru­nów.

Ju­lia Ku­licka – pi­sarka smęt­nych po­wie­ści oby­cza­jo­wych, dla któ­rej słowo „uśmiech” jest po­ję­ciem abs­trak­cyj­nym.

Kor­ne­lia Ko­ma­rzew­ska – przy­ja­ciółka Ju­lii, ma­jąca po­dobne do niej fa­ta­li­styczne po­dej­ście do ży­cia.

Gra­żyna Win­nik – au­torka po­wie­ści ero­tycz­nych, ru­do­włosa seks­bomba, która są­dziła, że nic w ży­ciu nie bę­dzie dla niej pro­ble­mem, ale nie­stety się prze­li­czyła.

Ma­te­usz Mą­czyń­ski – uko­chany Gra­żyny, przy­stojny pra­wie tak jak bo­ha­te­ro­wie po­wie­ści jego uko­cha­nej.

Klau­dia Szkrab – po­rzu­cona żona Ma­te­usza, pa­ła­jąca zro­zu­miałą nie­na­wi­ścią do jego no­wej wy­branki.

Miłka Wę­żow­ska – au­torka po­wie­ści grozy, ży­ciowa opty­mistka, uza­leż­niona od „big ma­ków”, „wieś ma­ków”, „czis ma­ków” oraz pizz wiel­ko­ści koła młyń­skiego.

Olka No­sicka – pi­sarka ko­me­dii kry­mi­nal­nych, pró­bu­jąca (bez za­pału i bez skutku) prze­ko­nać Miłkę, że pod­stawą jej ja­dło­spisu po­winna być bruk­selka, mar­chewka, ogó­rek, tu­dzież kiełki bro­kuła.

Ka­ta­rzyna Skrzy­piń­ska – star­sza pani, zmu­szona przez wy­dawcę do pi­sa­nia bio­gra­fii gwiazd kina i te­atru, a w ci­cho­ści du­cha mocno sfru­stro­wana, że nie może wy­dać hor­roru o wam­pi­rach i wil­ko­ła­kach, za­ro­bić na nim ko­ko­sów i stać się tak po­pu­larna jak jej ko­le­żanki po pió­rze.

Ma­riella Mi­sza­lek – do­bie­ga­jąca z wolna sześć­dzie­siątki, ale prze­ko­nana, że wciąż wy­gląda na ku­szącą trzy­dziestkę, au­torka ckli­wych ro­man­si­deł.

Grze­gorz Ką­ci­szew­ski – szef wy­daw­nic­twa Kąty i Trój­kąty, w swoim prze­ko­na­niu – mimo spo­rej nad­wagi i wzro­stu sie­dzą­cego psa – re­in­kar­na­cja Ca­sa­novy i so­bo­wtór Brada Pitta.

Jo­anna Stę­pień – me­ne­dżer uro­kli­wego dworku pod Kra­ko­wem, skry­wa­jąca przed świa­tem kilka ta­jem­nic.

Da­riusz Ka­pica – drugi me­ne­dżer ośrodka w Ko­piel­ni­kach, rów­nie ta­jem­ni­czy jak jego współ­pra­cow­nica.

Mar­cin Kra­śnik, Łu­kasz Maj – śred­nio, nie­stety, spraw­dza­jący się w swoim fa­chu kel­ne­rzy.

Kuba Pło­szyk – boy ho­te­lowy, chcący za wszelką cenę udo­wod­nić Róży, że na­daje się na de­tek­tywa – bo­ha­tera jej ko­lej­nej po­wie­ści.

Ruda, Dama Karo i Viola – blo­gerki, które ko­niecz­nie chciały być po­mocne i na­wet im się ta sztuka udała.

Krzysz­tof Dar­ski – ko­mi­sarz po­li­cji, od­de­le­go­wany do śledz­twa z ra­cji faktu, że jego na­rze­czona peł­niła nie­gdyś funk­cję me­ne­dżerki zna­nej pi­sarki.

Be­ata „Betty” Ja­now­ska – uko­chana Dar­skiego, do nie­dawna agentka naj­po­pu­lar­niej­szej pol­skiej pi­sarki ro­man­sów, obec­nie szu­ka­jąca pracy.

PRO­LOG

Trzy ko­biety stały na ma­łej le­śnej po­la­nie, pa­trząc bez słowa na do­piero co wy­ko­pany dół. Twarz każ­dej z nich wy­ra­żała inne uczu­cie. Mło­dziutka, bar­dzo szczu­pła i jesz­cze bar­dziej blada sza­tynka, ubrana w krótką kwie­ci­stą su­kienkę, na­wet nie pró­bo­wała ukryć prze­ra­że­nia. Miała za­łza­wione oczy, trzy­mała prawą dłoń na ustach, ha­mu­jąc szloch, i co parę se­kund po­cią­gała no­sem, sta­ra­jąc się ostat­kiem sił opa­no­wać na­ra­sta­jącą z każdą chwilą hi­ste­rię. Na ob­li­czu niż­szej, nieco star­szej, kor­pu­lent­nej pla­ty­no­wej blon­dynki ubra­nej w ob­ci­słą do gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści ma­te­riału czarno-bor­dową suk­nię ma­lo­wała się tylko ka­mienna obo­jęt­ność. Jakby mro­żące krew w ży­łach wy­da­rze­nia, w ja­kich brała udział przez ostat­nich kil­ka­dzie­siąt mi­nut, nie wy­warły na niej naj­mniej­szego wra­że­nia. Naj­bar­dziej za­gad­kowy wy­raz twa­rzy miała jed­nak trze­cia ko­bieta – wy­soka, sek­sowna, ru­do­włosa pięk­ność. Na pierw­szy rzut oka spra­wiała wra­że­nie nieco roz­ba­wio­nej sy­tu­acją, która dzie­wię­ciu oso­bom na dzie­sięć wy­da­łaby się prze­ra­ża­jąca, a owej dzie­sią­tej – ma­ka­bryczna. I do­piero po bliż­szej, uważ­nej lu­stra­cji można było za­uwa­żyć, że ów po­zorny luz ma ukryć strach, a uśmiech – gi­gan­tyczną ulgę i nieco sa­tys­fak­cji.

– Może jed­nak po­win­ny­śmy za­dzwo­nić na po­li­cję? – po­wie­działa sza­tynka ci­chym, pro­szą­cym gło­sem.

Jej to­wa­rzyszki spoj­rzały na nią z wy­raźną iry­ta­cją.

– Już to prze­ra­bia­ły­śmy – fuk­nęła blon­dynka. – I sama się zgo­dzi­łaś, że to, co ro­bimy, jest naj­lep­szym wyj­ściem...

– No tak... – Sza­tynka po­ki­wała głową i znów po­cią­gnęła no­sem. – Ale... To nie jest do­bre... Tak nie wy­pada...

– Wiesz prze­cież, że to nie miało się tak skoń­czyć! – nie­mal krzyk­nęła ruda. – Zda­rzył się idio­tyczny wy­pa­dek.

– Mo­gły­by­śmy spró­bo­wać prze­ko­nać o tym po­li­cję... – po­wie­działa sza­tynka, skła­da­jąc ręce tak jak do mo­dli­twy. – Pro­szę, roz­waż­cie to jesz­cze raz. Nie wiem, czy będę umiała żyć ze świa­do­mo­ścią, na co na­ra­zi­li­śmy jego bli­skich. Może jed­nak po­li­cja nam uwie­rzy...

– Po raz setny tłu­ma­czę ci, że nie! Sama też bym nie uwie­rzyła, gdyby ktoś mi o tym opo­wie­dział. Poza tym nie mamy żad­nego do­wodu na po­par­cie na­szych słów. – Ruda po­de­szła do swo­jej to­wa­rzyszki i wzięła jej zło­żone ręce w swoje dło­nie. – Wiem, że to bę­dzie trudne, ale ra­zem przez to przej­dziemy. Obie­cuję ci, że nie zo­sta­wimy cię z tym sa­mej. Bę­dziesz mo­gła na nas li­czyć o każ­dej po­rze dnia i nocy.

Naj­star­sza z ko­biet ob­ser­wo­wała swoje ko­le­żanki z co­raz więk­szym po­li­to­wa­niem.

– Tani me­lo­dra­mat... – mruk­nęła pod no­sem, a gło­śno po­wie­działa: – To co ro­bimy? Bo w końcu ktoś tu przyj­dzie, na­kryje nas i game over. Wtedy do­piero bę­dzie­cie miały sporo czasu na roz­mowy. O ile oczy­wi­ście do­pi­sze wam szczę­ście i wy­lą­du­je­cie w jed­nej celi.

Ruda prze­su­nęła dłońmi po rę­kach sza­tynki, po czym ujęła jej pod­bró­dek.

– To jak? – za­py­tała, pa­trząc jej uważ­nie w oczy. – Dasz radę?

Ta za­ci­snęła usta i kiw­nęła głową. Ruda wes­tchnęła z ulgą.

– Mo­żemy za­czy­nać – po­wie­działa sta­now­czo.

Blon­dynka uśmiech­nęła się i z ci­chym stęk­nię­ciem się­gnęła po le­żącą pod jej no­gami ło­patę. Na­stęp­nie na­brała na nią ziemi z nie­wiel­kiego kopca, który utwo­rzyły kil­ka­na­ście mi­nut wcze­śniej i syp­nęła ją do dołu. Za­sty­gła w gry­ma­sie zdzi­wie­nia twarz męż­czy­zny w ro­go­wych oku­la­rach, któ­rego ciało zo­stało nieco wcze­śniej tam rzu­cone, czę­ściowo po­kryła się wil­got­nymi czar­nymi grud­kami. Chwilę po­tem w dole wy­lą­do­wały ko­lejne por­cje ziemi, na za­wsze kry­jąc ta­jem­nicę trzech ko­biet...

A przy­naj­mniej tak im się wtedy wy­da­wało.

ROZ­DZIAŁ I

Prze­czu­cie

– Zjazd pi­sa­rek?! – Naj­po­pu­lar­niej­sza pol­ska au­torka kry­mi­na­łów Róża Krull ode­rwała spoj­rze­nie od lu­stra, w któ­rym przez ostat­nich kil­ka­na­ście se­kund z nie­po­ko­jem ob­ser­wo­wała, czy na jej trzy­dzie­sto­pię­cio­let­niej twa­rzy nie po­ja­wiły się już pierw­sze oznaki nie­ubła­ga­nie zbli­ża­ją­cej się sta­ro­ści, i po­pa­trzyła na swo­jego me­ne­dżera ze zgrozą. – To zna­czy sa­mych ko­biet?! Czy cie­bie ro­zum opu­ścił? Wszak to ja­kieś śmier­telne nu­dziar­stwo. Wiesz, jak nie cier­pię tego typu im­prez!

„Bo nie bę­dzie cię tam ad­o­ro­wał ża­den przy­stoj­niak”, po­my­ślał nieco zło­śli­wie jej ser­deczny przy­ja­ciel i spe­cja­li­sta od pro­mo­cji w jed­nym, Pa­weł Kwia­tek, drobny, nie­po­zorny, ob­da­rzony nie wie­dzieć czemu ty­powo po­łu­dniową urodą Ślą­zak, zdrob­niale na­zy­wany przez wszyst­kich Pepe. Gło­śno jed­nak po­wie­dział:

– Mają ci tam wrę­czyć ja­kąś na­grodę...

– Za co? – zdzi­wiła się Róża, prze­cze­su­jąc so­bie długą blond grzywkę z le­wej strony głowy na prawą. Pi­sarka miała wieczny pro­blem z do­bo­rem ko­afiury, z żad­nej ni­gdy do końca nie była za­do­wo­lona i przy­naj­mniej raz na ty­dzień po­ja­wiała się u swo­jego fry­zjera z no­wymi, ory­gi­nal­nymi po­my­słami, co ma zro­bić jej na gło­wie, przy oka­zji do­pro­wa­dza­jąc go do roz­pa­czy, a cza­sem i my­śli sa­mo­bój­czych. – Prze­cież od po­nad roku nie na­pi­sa­łam nic no­wego!

– Za ca­ło­kształt – wy­ja­śnił Pepe. – I za za­sługi w krze­wie­niu cze­goś tam za gra­nicą. Zdą­ży­łem już za­po­mnieć, co tam ich zda­niem krze­wi­łaś w tej Hisz­pa­nii. Moim zda­niem głów­nie za­mi­ło­wa­nie do al­ko­holu. Ale to na­sza ce­cha na­ro­dowa, więc może pod­cią­gnęli to pod pa­trio­tyzm, a to te­raz w mo­dzie.

– Ca­ło­kształt?! – Róża sku­piła się na pierw­szej czę­ści jego wy­po­wie­dzi, za drugą po­sta­na­wia­jąc mu ewen­tu­al­nie urzą­dzić pie­kło nieco póź­niej, kiedy już prze­my­śli, czy aby nie kryje się tam tro­chę prawdy. – Prze­cież to się wrę­cza ja­kimś sto­ją­cym nad gro­bem sta­rusz­kom z bal­ko­ni­kami. Czy ktoś tam osza­lał?! Wiem, że może już nie wy­glą­dam na na­sto­latkę, zwłasz­cza jak za­po­mnę iść do ko­sme­tyczki...

– Yhm... – kaszl­nął zna­cząco Pepe.

– No do­brze, do dok­tora Gwoź­dzia – po­pra­wiła się szybko Róża, przy­po­mi­na­jąc so­bie, jak po ostat­nim za­biegu zwa­nym wam­pi­rzym li­ftin­giem, a po­le­ga­ją­cym na wstrzyk­nię­ciu pod skórę twa­rzy oso­cza z po­bra­nej wcze­śniej krwi, lekko otu­ma­niona za­sto­so­wa­nym przez le­ka­rza środ­kiem znie­czu­la­ją­cym do­wlo­kła się le­d­wie żywa do swo­jego ro­dzin­nego domu, po czym z miej­sca za­snęła ka­mien­nym snem na ka­na­pie, na któ­rej kil­ka­na­ście mi­nut po­tem zna­la­zła ją matka. Prze­ra­żona krwa­wymi śla­dami na twa­rzy swo­jej la­to­ro­śli i my­śląc, że ta miała wy­pa­dek sa­mo­cho­dowy albo zma­sa­kro­wał ją wła­my­wacz, za­dzwo­niła w pa­nice po po­go­to­wie, któ­remu po­tem trzeba było za­pła­cić dwie­ście zło­tych za „nie­uza­sad­nione we­zwa­nie”. – Jo­anna ma sta­now­czo za długi ję­zyk...

– Twoja mama jest po pro­stu szczera – pod­su­mo­wał Pepe. – W prze­ci­wień­stwie do cie­bie... Ła­zisz po ja­kichś szar­la­ta­nach, któ­rzy z me­dy­cyną mają tyle wspól­nego, że kilka razy prze­cho­dzili obok szpi­tala, ale za to cię dmu­chają. A po­tem mó­wisz, że by­łaś u ko­sme­tyczki, która prze­je­chała ci lekko po twa­rzy wa­ci­kiem z kre­mem na­wil­ża­ją­cym. I od tego mu­ska­nia twoje po­liczki za­czy­nają na­gle wy­glą­dać tak, jak­byś cho­wała w nich pi­łeczki ping­pon­gowe...

– Nikt mnie nie dmu­cha! – za­pro­te­sto­wała ogni­ście pi­sarka, choć w jej gło­sie dało się też wy­chwy­cić lekką nutkę żalu. – Od wielu mie­sięcy!

– To też wiem – po­wie­dział Pepe z po­li­to­wa­niem. – Zro­bi­łem skrót my­ślowy. Cho­dziło mi o dmu­cha­nie two­ich po­licz­ków...

– Na­wet je­śli coś tam so­bie de­li­kat­nie wy­peł­ni­łam, a wcale nie mó­wię, że to zro­bi­łam, to tym bar­dziej nie wy­glą­dam na ko­goś, kto po­wi­nien do­stać na­grodę za ca­ło­kształt. – Róża po­ka­zała przy­ja­cie­lowi ję­zyk. – Poza tym za­wsze czuję się na ta­kich zlo­tach jak w ma­glu. I wła­śnie tak wy­obra­żam so­bie je­den z krę­gów pie­kiel­nych. Kupa sfru­stro­wa­nych wiedźm, które nic nie ro­bią, tylko ob­ga­dują się na­wza­jem albo po­mstują na swo­ich wy­daw­ców. I pew­nie jak za­wsze dziw­nym tra­fem wy­lą­duję w jed­nym po­koju z tą całą Ma­nu­ellą...

– Ma­riellą – po­pra­wił Pepe.

– Wszystko jedno – nie dała się zbić z pan­ta­łyku Róża. – Ona naj­pierw zu­żywa cały pa­pier to­a­le­towy, a po­tem chra­pie tak, że trzęsą się ściany! Jak wiel­błąd!

– Wiel­błądy chra­pią? – zdzi­wił się Pepe, zo­sta­wia­jąc na ubo­czu nieco dziwną kwe­stię po­łą­cze­nia przez jej pra­co­daw­czy­nię kra­dzieży pa­pieru z wy­da­wa­niem gło­śnych od­gło­sów w cza­sie snu.

– Na­wet so­bie nie wy­obra­żasz! – po­twier­dziła Róża. – Jak w Afryce w oa­zie kilka za­częło cią­gnąć smugę koło mo­jego na­miotu, to mia­łam wra­że­nie, ze zna­la­złam się w klu­bie techno. Do kom­pletu bra­ko­wało mi tylko la­se­rów i ta­bletki ec­stasy.

– Te­raz już się nie łyka ec­stasy, mu­sisz uak­tu­al­nić swoją bazę da­nych – po­wie­dział Pepe. – Zna­jomy, który pro­wa­dzi klub, mó­wił mi, co te­raz bie­rze mło­dzież, ale już za­po­mnia­łem, co to było. Za­pa­mię­ta­łem tylko, że osoby w moim wieku wy­lą­do­wa­łyby po tym na OIOM-ie, a w twoim kojf­nę­łyby na za­wał w jed­nej se­kun­dzie.

– A oni wy­trzy­mują? – za­cie­ka­wiła się Róża, za­po­mi­na­jąc przy­po­mnieć PR-owcowi, że jest za­le­d­wie pięć lat od niego star­sza, więc za­li­cza­nie ich do róż­nych po­ko­leń jest z jego strony spo­rym nad­uży­ciem.

– Ow­szem, ale te­raz wcze­śnie za­czyna się eks­pe­ry­men­to­wać, więc or­ga­nizm się przy­zwy­czaja – wy­ja­śnił Pepe. – Poza tym od tego po­noć są tacy szczu­pli...

– Hmmm, w ta­kim ra­zie ko­niecz­nie za­py­taj ko­legę, jak to się na­zywa – po­pro­siła Róża, która mimo wy­pró­bo­wa­nia w ciągu ostat­nich trzech lat gdzieś tak około setki ma­gicz­nych diet cią­gle wal­czyła z kil­koma nad­pro­gra­mo­wymi ki­lo­gra­mami. Czy­niła to zresztą bez spe­cjal­nego prze­ko­na­nia, bo na szczę­ście owa mała nad­waga uprzej­mie zna­la­zła so­bie miej­sce głów­nie w jej bio­drach, biu­ście i pu­pie, czy­niąc z niej ideał ko­bie­co­ści w stylu Ma­ry­lin Mon­roe, ewen­tu­al­nie We­nus z Milo, które, jak wia­domo, też nie na­rze­kały na brak ciała. – A wra­ca­jąc do tego cho­ler­nego sa­batu, to mowy nie ma, że­bym tam po­je­chała. Za­po­mnij! Wiesz, że nie naj­le­piej się czuję w to­wa­rzy­stwie więk­szo­ści mo­ich ko­le­ża­nek po pió­rze. Na­wi­jają na zmianę o swo­ich książ­kach, cho­ro­bach, fo­biach, mę­żach, ko­chan­kach i wy­daw­cach. Nie wiem, co jest bar­dziej przy­gnę­bia­jące. Już prę­dzej wo­la­ła­bym drugi raz je­chać na to coś, na czym za­snę­łam! Tam przy­naj­mniej było cie­pło i można było się opa­lać nago na da­chu ho­telu. Co to było...?

– Masz na my­śli Se­willę? Mię­dzy­na­ro­dowe sym­po­zjum na­ukowe na te­mat roli li­te­ra­tury ero­tycz­nej w edu­ka­cji sek­su­al­nej – przy­po­mniał cier­pli­wie Pepe. – Za­snę­łaś na wy­kła­dzie E.L. Ja­mes i za­cho­wy­wa­łaś się nie le­piej niż te twoje wiel­błądy...

– Bo to było śmier­tel­nie nudne, a poza tym z tego, co pa­mię­tam, by­łam zmę­czona po lo­cie... – od­parła nie­pew­nie Róża. – I chyba ja­koś źle się wtedy czu­łam.

– Nie­zu­peł­nie. – Pepe szczy­cił się tym, że ma pa­mięć jak słoń i po­trafi po­dać naj­drob­niej­sze szcze­góły każ­dego wy­da­rze­nia, w któ­rym brał udział bez mała od chwili swo­jego uro­dze­nia. Gwoli spra­wie­dli­wo­ści trzeba do­dać, że cza­sami też mi­jał się z prawdą, ba­zu­jąc na tym, że inni, na czele z jego pra­co­daw­czy­nią, za­cho­wy­wali się tak, jakby cho­ro­wali na za­awan­so­waną de­men­cję. – Sym­po­zjum było dru­giego dnia po lo­cie, więc zdą­ży­ła­byś spo­koj­nie od­po­cząć. Ale nie! Po­szłaś zwie­dzać mia­sto i po­zna­łaś ja­kie­goś na­sto­let­niego Gon­za­lesa z iro­ke­zem na gło­wie i w po­dar­tych dżin­sach. Umó­wi­łaś się z nim na wie­czór na jed­nego drinka, po czym wró­ci­łaś do ho­telu o trze­ciej nad ra­nem, chwiej­nym kro­kiem i ze śpie­wem na ustach. A po­tem przez resztę po­bytu drża­łaś, że za­szłaś z nim w ciążę i cho­dzi­łaś po skle­pach, wy­bie­ra­jąc śpioszki dla swo­jego po­czę­tego dzie­ciątka. Nie mó­wiąc już o tym, iż mia­łaś po­dej­rze­nia, że ten Gon­za­les jest nie­letni, w związku z czym po­li­cja za­mknie cię w pier­dlu i bę­dziesz ro­dziła za krat­kami.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki