Póki śnieg nas nie rozłączy - Alek Rogoziński - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Póki śnieg nas nie rozłączy ebook i audiobook

Alek Rogoziński

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

53 osoby interesują się tą książką

Opis

Róża Krull wraca! Tym razem, aby rozwiązać sprawę morderstwa... wielbiciela swoich książek!

 

Znana autorka powieści kryminalnych Róża Krull nie może dojść do siebie po tajemniczym zniknięciu swojego niedoszłego męża.

Jej przyjaciele, chcąc wyrwać pisarkę z marazmu, namawiają ją, aby wzięła udział w popularnej imprezie literackiej „Książki pod Arkadami”. Dochodzi tam do zbrodni, a wszystkie tropy prowadzą do… małego, starego kościoła, znajdującego się w miejscowości o nazwie – nomen omen – Morderczo.

Jaką tajemnicę skrywa ów zabytek?

Róża i jej przyjaciele zaczynają swoje prywatne śledztwo, przy okazji narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo.

 

Póki śnieg nas nie rozłączy to dwudziesta dziewiąta powieść Alka Rogozińskiego, autora znanego z łączenia klasycznych fabuł kryminalnych z dużą dawką czarnego humoru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 25 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,4 (829 ocen)
490
219
91
26
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka, ktora wywola na twojej twarzy usmiech. Swietna na spedzenie super czasu. Polecam goraco, a ja czekam na kolejne spotkanie z Roza Krull!!!
20
Nimczuro

Dobrze spędzony czas

Lektorka wymiata.
10
gard_leg

Dobrze spędzony czas

dużo śmiechu + wątek kryminalny
00
bambutka

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Korlano

Nie oderwiesz się od lektury

nie wszystko jest fikcją. świetnie się czyta naprawdę polecam dużo dobrego humoru
00

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata To­ugri
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund, Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce© Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Alek Ro­go­ziń­ski, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-98-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Emilce Waś

OŚWIAD­CZE­NIE

Jak za­wsze uro­czy­ście oświad­czam, że wszyst­kie zda­rze­nia, spi­sane w ni­niej­szej po­wie­ści, są wy­two­rem mo­jej ułań­skiej fan­ta­zji i w rze­czy­wi­sto­ści ni­gdy się nie wy­da­rzyły. I nie szu­kaj­cie też w tak zwa­nym re­alu od­po­wied­nika Patti Gar­nicky. Do stwo­rze­nia jej po­staci za­in­spi­ro­wało mnie wiele na­szych cu­dow­nych ce­le­bry­tek, które – za każ­dym ra­zem, kiedy za­świta mi w gło­wie myśl: „No już dur­niej się nie da!” – sta­rają się mnie prze­ko­nać, że i ow­szem się da. To chyba by­łoby tyle, a te­raz za­pra­szam do czy­ta­nia i ży­czę mi­łego re­laksu!

Alek

PO­STACI

Róża Krull – au­torka po­wie­ści kry­mi­nal­nych prze­ży­wa­jąca kry­zys twór­czy po tym, jak oka­zało się, że nie ma komu po­wie­dzieć „tak” na ślub­nym ko­biercu.

Pa­weł „Pepe” Kwia­tek – agent Róży ma­jący naj­pierw na­dzieję, że jego pra­co­daw­czyni szybko wróci do do­brej formy i prze­sta­nie być smętną Ma­zepą, a gdy to już na­stą­piło, pa­ła­jący ochotą, by ją za­bić.

Ma­riusz „Ma­rio” Ko­sek – szef agen­cji PR „360 stopni” i przy­ja­ciel Róży uwa­ża­jący, że za­miast szlo­chać w po­duszkę, pi­sarka po­winna za­ło­żyć so­bie konto na Tin­de­rze.

Miłka Wę­żow­ska – au­torka po­wie­ści grozy opie­ku­jąca się Różą z ta­kim za­an­ga­żo­wa­niem i tro­ską, jakby pra­co­wała w Czer­wo­nym Krzyżu.

Ce­cy­lia Jo­dełka – go­spo­sia Krull li­cząca skrzęt­nie na to, że tra­ge­dia chle­bo­daw­czyni przy­wróci ją na łono de­wo­cyj­nych wy­znaw­czyń ka­to­li­cy­zmu.

Ka­mil Ra­czyń­ski – młody wiel­bi­ciel twór­czo­ści Róży chcący się z nią za wszelką cenę po­dzie­lić ta­jem­nicą, która, jak się miało oka­zać, na­le­żała do ka­te­go­rii śmier­tel­nie waż­nych.

Wa­le­ria Sta­szic – wdowa po zmar­łym na­gle pro­fe­so­rze Ada­mie Sta­szicu, zna­nym z walki o od­zy­ska­nie dzieł sztuki, za­gra­bio­nych w cza­sie wo­jen­nych za­wie­ruch.

Kry­styn Ma­jek – pa­ser, za któ­rego sprawą na­sza oj­czy­zna zy­skała kilka cen­nych za­byt­ków.

Ro­man Rud­ni­czak – zło­dziej pra­cu­jący na zle­ce­nie za­chod­nich ko­lek­cjo­ne­rów dzieł sztuki, lu­bią­cych wcho­dzić w ich po­sia­da­nie nie­zu­peł­nie le­gal­nymi me­to­dami.

Pa­try­cja „Patti” Gar­nicky – po­cho­dząca z Pol­ski żona ame­ry­kań­skiego mul­ti­mi­lio­nera, prze­ko­nana, że można so­bie zmy­ślić cały ży­cio­rys i nikt tego nie za­uważy.

Jo­lanta Czu­baj – wła­ści­cielka „Mor­der­czej stan­cji” uwa­ża­jąca, że plotki są po to, aby je prze­ka­zy­wać da­lej, a nie za­cho­wy­wać dla sie­bie.

Ar­ka­diusz Goz­dyra – szef fe­sti­walu li­te­rac­kiego „Książki pod Ar­ka­dami”, pró­bu­jący wszel­kimi si­łami ścią­gnąć na tę im­prezę Krull i nie­uzna­jący słowa „nie” za od­po­wiedź.

Ma­nu­ela Ko­nopka – pod­la­ska dzien­ni­karka, która do­stała drugą szansę na zro­bie­nie ka­riery w sto­licy i po­sta­no­wiła jej nie zmar­no­wać.

Krzysz­tof Dar­ski – ko­mi­sarz po­li­cji uwa­ża­jący w skry­to­ści du­cha, że na­rze­czony Róży na­wiał sprzed oł­ta­rza z wła­snej woli i wcale się tej rej­te­ra­dzie nie­dzi­wiący.

Le­oka­dia Dar­ska – mama Krzysz­tofa ma­jąca zu­peł­nie inną opi­nię o Róży niż jej wła­sny syn.

Je­rzy Grze­lak – pod­ko­mi­sarz po­li­cji i wierny współ­pra­cow­nik Dar­skiego, zno­szący ze sto­ic­kim spo­ko­jem jego fo­chy, pa­ra­noje oraz wszyst­kie dziwne przy­zwy­cza­je­nia śled­cze.

Da­riusz Ro­ma­nek – pod­ko­mi­sarz po­li­cji w Mor­der­czym, wnie­bo­wzięty, że znów może pro­wa­dzić śledz­two ra­zem z Dar­skim, któ­rego uwa­żał za pra­wie ta­kiego sa­mego idola jak Klau­dię.

PRO­LOG

W dniu, w któ­rym Róża Krull miała w obec­no­ści pra­wie stu za­pro­szo­nych go­ści oraz kil­ku­na­stu nie­zbyt po­żą­da­nych in­tru­zów, re­kru­tu­ją­cych się z pa­pa­raz­zich i wścib­skich dzien­ni­ka­rek plot­kar­skich por­tali, wy­po­wie­dzieć przed urzęd­ni­kiem stanu cy­wil­nego słowo: „tak”, po­goda w sto­licy zro­biła się tro­pi­kalna. Po­nie­waż wnę­trze bu­dynku na­su­wało na­chalne sko­ja­rze­nia z sauną, pi­sarka po­sta­no­wiła za­cze­kać na, nie wie­dzieć czemu, spóź­nia­ją­cego się uko­cha­nego na ze­wnątrz. Te­raz za­czy­nała mieć wąt­pli­wo­ści, czy była to aby naj­szczę­śliw­sza de­cy­zja.

– Za mo­ment padnę tu tru­pem – jęk­nęła roz­pacz­li­wie.

– Obie­canki ca­canki – mruk­nął jej agent Pa­weł Kwia­tek, zwany przez wszyst­kich Pepe.

– Co ty tam szem­rzesz? – Róża spoj­rzała na niego bła­gal­nie. – Czy aku­rat dzi­siaj mu­siała się tu zro­bić Afryka?! Po­wa­chluj mnie tro­chę, pro­szę!

Pepe z fi­lo­zo­ficzną miną prze­szedł do sto­ją­cego nie­opo­dal swo­jego Opla Corsy, ochrzczo­nego imie­niem Ste­fan, po czym wy­jął z jego ba­gaż­nika ka­wał tek­tury, wró­cił i za­czął speł­niać prośbę przy­ja­ciółki.

– Mia­łeś mnie wa­chlo­wać, a nie ro­bić tor­nado! – ze­zło­ściła się po chwili Krull. – Zruj­nu­jesz mi całe ucze­sa­nie!

– Nie chcę cię mar­twić, ale to ucze­sa­nie już wy­gląda na ru­inę – oce­nił Pepe. – A twój we­lon jak mo­kra ścierka do pod­łogi.

– Wiel­kie dzięki – Róża po­pa­trzyła na niego z wy­rzu­tem. – Czemu, do cho­lery, jesz­cze go nie ma?!

Z urzędu stanu cy­wil­nego wy­szedł, a na­stęp­nie kłu­sem pod­biegł do nich mały czło­wie­czek.

– Szef ka­zał za­py­tać, czy jesz­cze długo bę­dziemy cze­kali – po­wie­dział ner­wowo. – Za­gra­li­śmy My He­art Will Go On już tyle razy, że wszy­scy na­uczyli się tek­stu na pa­mięć. Je­śli za­gramy to jesz­cze raz, to pew­nie Ce­line Dion sama się zma­te­ria­li­zuje na sali.

– Nie wiem, co mam zro­bić... – Róża spoj­rzała bez­rad­nie na Pepe. – Co się mo­gło stać?!

– Nie mam po­ję­cia. – Pepe pa­trzył na nią współ­czu­jąco. – Po­cze­kaj, pójdę po Krzy­sia. On go wi­dział jako ostatni.

Kwia­tek po­biegł do urzędu.

– To co? Mamy znowu za­grać tego Ti­ta­nica? – za­py­tał czło­wie­czek, zer­ka­jąc współ­czu­jąco na Różę.

– A nie ma­cie nic in­nego?

– Mamy jesz­cze Z tobą chcę oglą­dać świat, Za Tobą pójdę jak na bal i Ave Ma­ria.

– A Ave Ma­ria to się przy­pad­kiem nie gra w ko­ścio­łach na po­grze­bach? – zdzi­wiła się Róża.

– Już nie. Od ze­szłego roku to jest pieśń wy­klęta. Nie można jej wy­ko­ny­wać w świą­ty­niach. Przy­naj­mniej tych ka­to­lic­kich. Jej i Hal­le­lu­jah Le­onarda Co­hena. I chyba cze­goś Be­atle­sów.

– No to sama nie wiem... Może niech bę­dzie to Z tobą chcę oglą­dać świat. Moja go­spo­sia się ucie­szy, bo ko­chała Wo­dec­kiego.

– Jak pani so­bie ży­czy...

Mały czło­wie­czek też się od­da­lił.

– Prze­pra­szam. – Róża usły­szała za sobą ci­chy głos. – Pani Krull?

Pi­sarka od­wró­ciła się i po­pa­trzyła ze zdzi­wie­niem na sto­ją­cego przed nią kil­ku­na­sto­let­niego chło­paka. Wi­dać było, że mo­ment wcze­śniej zsiadł z sio­dełka ro­weru, któ­rego ramę miał mię­dzy no­gami, a do­dat­kowo przy­trzy­my­wał jedną ręką kie­row­nicę. W dru­giej trzy­mał zło­żoną na pół kartkę.

– Tak, to ja – od­po­wie­działa ze zdzi­wie­niem.

– Je­den pan za ro­giem po­pro­sił, żeby to pani dać. – Chło­piec wy­cią­gnął rękę z kartką.

Róża roz­ło­żyła ją, prze­czy­tała to, co na niej na­pi­sano, i po­czuła, że robi jej się słabo.

– Co się stało? – za­py­tał Pepe, pod­cho­dząc do niej wraz z ich wspól­nym przy­ja­cie­lem, ko­mi­sa­rzem Krzysz­to­fem Dar­skim, ubra­nym jak na świadka pana mło­dego przy­stało, w ide­al­nie skro­jony czarny gar­ni­tur.

Krull bez słowa po­dała im kartkę, a sama, czu­jąc, że ugi­nają się pod nią nogi, klap­nęła na jedną z licz­nych w tym miej­scu ła­wek.

– To ja­kiś żart? – za­py­tał Dar­ski, za­po­znaw­szy się z tre­ścią umiesz­czoną na prze­ka­za­nym mu pa­pie­rze.

– Jaki żart, skoro go nie ma – rzekł Pepe, pod­cho­dząc do Róży. – Na­prawdę, bar­dzo mi przy­kro.

Ko­mi­sarz jesz­cze przez mo­ment pa­trzył na nich wzro­kiem peł­nym nie­do­wie­rza­nia, po czym wy­cią­gnął te­le­fon i wy­brał je­den z kon­tak­tów.

– Eu­sta­chiusz – rzekł dziw­nie zmie­nio­nym gło­sem. – Wyjdź, pro­szę, ja­koś dys­kret­nie z sali i chodź do nas. Ślubu nie bę­dzie, ale nie chcemy na ra­zie wzbu­dzać pa­niki. Nie, z Różą wszystko w po­rządku. Cho­dzi o pana mło­dego. Mamy tu chyba po­rwa­nie z żą­da­niem okupu. – Wes­tchnął ciężko. – I po­szu­kaj jesz­cze Jurka. Niech też tu przyj­dzie. Tylko zmyj­cie się stam­tąd ja­koś nie­zau­wa­żal­nie, bła­gam! – Roz­łą­czył się i prze­niósł wzrok na ob­ser­wu­ją­cego całą tę scenę wiel­kimi oczami chło­paka na ro­we­rze.

– Ro­zu­miem, że ty do­star­czy­łeś tę kartkę – upew­nił się.

Dzie­ciak kiw­nął głową.

– Mó­wi­łem tej pani, że do­sta­łem ją od jed­nego ta­kiego dziw­nego go­ścia za ro­giem. O tam! – Mach­nął ręką w stronę, od­da­lo­nej znacz­nie od miej­sca, gdzie się znaj­do­wali, ulicy Ja­giel­loń­skiej.

– Czemu dziw­nego? – za­py­tał Dar­ski, w du­chu re­zy­gnu­jąc z po­my­słu rzu­ce­nia się w po­ścig za do­mnie­ma­nym au­to­rem wia­do­mo­ści, za­pi­sa­nej na kar­te­lu­chu.

– Bo wy­glą­dał jak z ko­miksu – wy­ja­śnił chło­pak z lek­kim za­kło­po­ta­niem. – Miał wszyst­kiego za dużo.

Dar­ski po­my­ślał, że dla kon­tra­stu on z ko­lei do­wie­dział się zde­cy­do­wa­nie za mało.

– Mógł­byś wy­ja­śnić, co masz na my­śli? – po­pro­sił, si­ląc się, by jego głos brzmiał spo­koj­nie i ła­god­nie, choć tak na­prawdę w du­chu od­czu­wał zu­peł­nie od­mienne emo­cje. – Czego miał za dużo?

– Wło­sów – od­po­wie­dział na­sto­la­tek z prze­ko­na­niem. – Wszę­dzie.

– Jak to wszę­dzie? – Ko­mi­sa­rzowi przed oczami po­ja­wiła się na­chalna wi­zja Wiel­kiego Ptaka z „Ulicy Se­zam­ko­wej”.

– Na gło­wie i na twa­rzy – wi­dać było, że chło­piec bar­dzo prze­jął się sy­tu­acją i ze wszyst­kich sił stara się po­móc. – Miał taką długą brodę i wąsy. I czarne oku­lary. Ale to aku­rat nie było dziwne, bo wszy­scy je te­raz no­szą. A, i jesz­cze wy­glą­dał tak, jakby był wy­pchany. Tro­chę jak klaun w cyrku.

– No tak... – wes­tchnął Dar­ski, prze­ry­wa­jąc roz­my­śla­nia, skąd wzięła mu się wi­zja Wiel­kiego Ptaka, skoro ów nie miał wło­sów tylko pióra, i do­cho­dząc do wnio­sku, że przy­go­to­wa­nia do ślubu Róży po­łą­czone z upa­łem oraz prze­ra­ża­jącą wi­zją re­ci­talu Klau­dii Hut­niak, która sama z sie­bie za­pro­po­no­wała, że za­śpiewa na we­selu pi­sarki kilka swo­ich, jak to okre­śliła, „hi­tów do po­tu­pa­nia nóżką”, mu­siały do­pro­wa­dzić go na skraj po­czy­tal­no­ści. – Zdej­mie pe­rukę, od­czepi sztuczny za­rost z twa­rzy, wyj­mie pa­kuły spod ubra­nia i szu­kaj wia­tru w polu. Nikt go nie po­zna.

– Nie­ko­niecz­nie...

– Słu­cham? – zdzi­wił się Dar­ski, pa­trząc na uśmie­cha­ją­cego się do niego trium­fal­nie dzie­ciaka.

– Lu­bię two­rzyć awa­tary. Tylko nie ta­kie go­towe z ja­kiejś apli­ka­cji, bo one są śmie­chowe, ale ta­kie mo­jego wła­snego po­my­słu. Mam do tego spe­cjalny pro­gram gra­ficzny – po­in­for­mo­wał go chło­pak.

– I co w związku z tym? – za­in­te­re­so­wał się mi­mo­wol­nie ko­mi­sarz.

– Pew­nie z tego po­wodu za­uwa­żam rze­czy, na które inni nie zwra­cają uwagi. Na­wet kiedy ktoś stara się je ukryć, jak ten go­ściu, który dał mi kartkę. Na przy­kład to, że ktoś ma jedno oko wy­żej, a dru­gie ni­żej...

– Jak to? – Dar­ski po­pa­trzył na niego po­dejrz­li­wie. – Prze­cież mó­wi­łeś, że on no­sił oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

– Ow­szem – chło­pak po­ki­wał głową – ale zsu­nął je na mo­ment, kiedy da­wał mi kartkę. Tak jakby chciał się upew­nić, czy wrę­cza mi tę, którą po­wi­nien. Wtedy to za­uwa­ży­łem.

– Co masz na my­śli, mó­wiąc, że miał jedno oko wy­żej? – Wy­obraź­nia Dar­skiego naj­wy­raź­niej roz­sza­lała po Wiel­kim Ptaku te­raz pod­po­wie­działa mu ko­lejną wi­zję, tym ra­zem ro­dem z dzieł Pa­bla Pi­cassa.

– Nie całe oko, tylko to okrą­głe w środku – wy­ja­śnił chło­pak. – To, czym się pa­trzy. Jedno miał wy­żej, a dru­giej ni­żej.

– Zez pio­nowy – wy­ja­śnił przy­słu­chu­jący się ich kon­wer­sa­cji Pepe. – Róża też go ma.

– Ukryty! – krzyk­nęła z obu­rze­niem Krull, z gniewną miną ki­wa­jąc głową w stronę wy­cho­dzą­cych ze środka urzędu pa­pa­raz­zich i dzien­ni­ka­rzy. – Więc nie trzeba o nim bęb­nić na całe mia­sto!

– Do­brze, do­brze – mruk­nął po­jed­naw­czo Pepe. – Nie, że­byś sama o nim nie opo­wie­działa w „Żyjmy zdrowo” w ze­szłym mie­siącu...

– Se­rio? – zdzi­wiła się szcze­rze, roz­glą­da­jąc się wo­kół błęd­nym wzro­kiem. – Ja już nic nie wiem! Ten dzień ogłu­pił mnie do końca!

– Nie, żeby mu­siał wy­ko­nać ja­kąś spe­cjal­nie ogromną ro­botę – wes­tchnął pod no­sem Pepe, po czym wró­cił wzro­kiem do ko­mi­sa­rza i jego roz­mówcy. – Ten zez to za­wsze ja­kiś trop, prawda?

– Marny – wes­tchnął Dar­ski, jed­nak za­uwa­żyw­szy roz­cza­ro­waną minę mło­dzieńca na ro­we­rze, szybko do­dał: – Ale cza­sem na­wet naj­bar­dziej błahy szcze­gół może prze­są­dzić o po­wo­dze­niu ca­łego śledz­twa!

I choć wy­po­wie­dział te słowa tylko po to, aby nie ro­bić przy­kro­ści chło­pa­kowi, to czas miał po­ka­zać, że przez przy­pa­dek udało mu się wy­gło­sić praw­dziwe pro­roc­two.

ROZ­DZIAŁ I

UŚMIECH NA WAGĘ ZŁOTA

Cztery mie­siące póź­niej

Rzadko kiedy zda­rzało się, aby Róża Krull była smutna.

Lu­dzie otrzy­mują od Matki Na­tury różne dary i w ra­mach owego roz­daw­nic­twa pi­sarce tra­fiło się po­czu­cie hu­moru oraz opty­mizm w ilo­ści hur­to­wej. Mo­głaby nimi spo­koj­nie po­ob­dzie­lać kilka osób, a i tak dla niej zo­sta­łoby jesz­cze sporo. Jej oto­cze­nie z bie­giem czasu przy­zwy­cza­iło się do tego, że każdą, na­wet naj­bar­dziej tra­giczną, in­for­ma­cją Róża mar­twi się w po­ry­wach do kil­ku­dzie­się­ciu mi­nut, po czym za­czyna znaj­do­wać w niej ja­kiś po­zy­tywny aspekt, albo też ją ba­ga­te­li­zo­wać, nie tra­cąc przy tym do­brego na­stroju. Owa za­sada obej­mo­wała wszel­kie dzie­dziny ży­cia i pra­wie wszy­scy bli­scy pi­sarki uwa­żali, że ta­kie po­dej­ście do rze­czy­wi­sto­ści jest jedną z jej naj­więk­szych za­let.

Je­dyny wy­ją­tek w tym gro­nie sta­no­wiła mama Róży. Wy­ra­ziła ona bo­wiem kie­dyś ży­cze­nie, aby córka udała się z nią w cha­rak­te­rze „plus je­den” na po­grzeb ku­zyna, który ja­dąc ro­we­rem, usi­ło­wał wy­mu­sić pierw­szeń­stwo na TIR-ze, w wy­niku czego, jak to za­pro­to­ko­ło­wała po­cząt­ku­jąca po­li­cjantka, „na miej­scu wy­padku nie szło się po­ła­pać w czę­ściach ka­dłuba de­nata”. Róża dziel­nie prze­trwała mszę po­grze­bową, sta­ra­jąc się nie zwra­cać uwagi na ka­za­nie księ­dza, który naj­pierw na­zwał jej ku­zyna „oazą spo­koju”, choć ów sły­nął na pół mia­steczka z pie­niac­twa tu­dzież awan­tur­nic­twa i na­wet przez wy­jąt­kowo życz­liwą lu­dziom na­czel­niczkę poczty ty­tu­ło­wany był uprzej­mym mia­nem Lu­cy­fera, na­stęp­nie zaś stwier­dził, że nie­bosz­czyk „zo­sta­wił po so­bie nie­utu­loną w żalu ro­dzinę”, co nieco się gry­zło ze zda­niem wy­gło­szo­nym przed ko­ścio­łem przez świeżą wdowę, brzmią­cym: „Może w pie­kle go zniosą, bo tu­taj to już wszy­scy go mieli po dziurki w no­sie”. Kiedy jed­nak w cza­sie po­chówku je­den z gra­ba­rzy za­czął nu­cić pod no­sem: „I raz, i dwa, i trzy, i w górę serca, wielki cis”, a ciotce de­nata wiatr ze­rwał z głowy ogromny ka­pe­lusz z ron­dem o ob­wo­dzie koła młyń­skiego, która to ozdoba mio­tana po­dmu­chami na skalę hal­nego tra­fiła wprost w sie­dzącą na drze­wie i przy­glą­da­jącą się po­grze­bowi wronę, ta zaś nieco ogłu­szona spa­dła wie­leb­nemu na głowę w mo­men­cie, kiedy wy­po­wia­dał on słowa: „Wy­zwól go z wię­zów śmierci i daj mu udział w ra­do­ściach raju z Two­imi świę­tymi”, Krull do­stała ta­kiego ataku śmie­chu, że o mało co nie wpa­dła do grobu. Po wszyst­kim do­cze­kała się więc gniew­nego za­pew­nie­nia ro­dzi­cielki, że „to był ostatni po­grzeb, na który ją za­brała”.

Jed­nak od chwili kiedy jej na­rze­czony znik­nął i to w dniu, w któ­rym miał jej po­wie­dzieć „tak”, a po­tem wsu­nąć na pa­lec ob­rączkę, Róża stra­ciła cały swój ży­ciowy opty­mizm. Jej naj­bliżsi, po­cząt­kowo prze­ko­nani, że z bie­giem czasu me­lan­cho­lia pi­sarki mi­nie, po­woli za­czy­nali oswa­jać się z fak­tem, że dawna po­goda du­cha Krull ode­szła do hi­sto­rii, a ich sa­mych czeka po­nura eg­zy­sten­cja przy kimś, kto du­chowo stał się żeń­skim od­po­wied­ni­kiem bo­ha­tera „Harry’ego Pot­tera”, Se­ve­rusa Snape’a. Wi­zu­al­nie Róża też po­szła w jego ślady, za­mie­nia­jąc swoje pstro­kate, ra­do­sne kre­acje na czarne płachty albo po­roz­cią­gane bluzy i swe­try w tymże sa­mym ża­łob­nym ko­lo­rze. Po kilku mie­sią­cach grono zna­jo­mych, pró­bu­ją­cych ją ja­koś po­cie­szyć, wy­dat­nie się zmniej­szyło, czemu nie na­leży się dzi­wić, zwa­żyw­szy na fakt, że wy­cią­gnięta raz bez mała prze­mocą na je­sien­nego grilla au­torka spra­wiła, że wie­czo­rem wszy­scy bio­rący w nim udział, łącz­nie z ko­tem, za­częli wy­ka­zy­wać po­cząt­kowe ob­jawy de­pre­sji, w wy­niku czego więk­szość spiła się na smutno, a oso­wiały czwo­ro­nóg od­ma­wiał kon­su­mo­wa­nia swo­jej ulu­bio­nej pa­sty z ma­kreli jesz­cze przez trzy dni po im­pre­zie.

Osta­tecz­nie po ja­kimś cza­sie przy pi­sarce zo­stały tylko cztery osoby. Jej go­spo­sia Ce­cy­lia, uwa­ża­jąca, że Krull po­winna co­dzien­nie zma­wiać mo­dli­twę do Świę­tej Mo­niki, która też żyła w wiecz­nym smutku po tym, jak jej syn od­wró­cił się od wiary i za­czął pro­wa­dzić hu­lasz­czy tryb ży­cia, ewen­tu­al­nie do Świę­tej Ana­sta­zji, pa­tronki wdów, przy czym tego ostat­niego nie była pewna, bo w su­mie Róża wdową for­mal­nie nie była.

Drugą to­wa­rzyszką pi­sarki była jej ko­le­żanka po pió­rze, Miłka Wę­żow­ska, wy­cho­dząca z za­ło­że­nia, że chorą du­szę może ule­czyć je­dy­nie na­je­dzone ciało i w związku z tym kom­bi­nu­jąca na po­cze­ka­niu co­raz bar­dziej ory­gi­nalne po­trawy, które miały dzia­łać te­ra­peu­tycz­nie, a które je­dy­nie zwięk­szały za­war­tość owych roz­cią­gnię­tych swe­trów i bluz, pre­fe­ro­wa­nych obec­nie przez Różę.

Trze­cim opie­ku­nem Róży był jej przy­ja­ciel Ma­rio, prze­ko­nany, że po­winna za­sto­so­wać me­todę „klin kli­nem” i nie­ustan­nie na­ma­wia­jący ją, żeby za­ło­żyła so­bie apli­ka­cję rand­kową, bo na­wet je­śli się z ni­kim nie umówi, to przy­naj­mniej po­śmieje się ze zdjęć, ja­kie za­miesz­czają tam „pasz­czury prze­ko­nane, że są Bra­dem Pit­tem”.

I wresz­cie czwartą osobą, dziel­nie trwa­jącą przy boku Krull, był jej agent Pepe, który uznał, że ak­tu­alna po­stawa jego pra­co­daw­czyni jest dla niego wy­zwa­niem od losu i próbą prze­te­sto­wa­nia, kto w hi­sto­rii wy­ka­zał się więk­szą cier­pli­wo­ścią: on czy Święty Szy­mon. I choć po­cząt­kowo Pepe był prze­ko­nany, że sro­mot­nie prze­gra ze świę­tym, który wlazł na słup i sie­dział na nim przez czter­dzie­ści lat, to te­raz jego ka­mienna pew­ność sie­bie po­woli kru­szała, bo też i nic nie wska­zy­wało na to, aby hu­mor Róży miał się kie­dy­kol­wiek po­lep­szyć i to mimo że wy­pró­bo­wał na niej już wszyst­kie swoje sztuczki, od ła­god­nej per­swa­zji po­cząw­szy, a na fu­ria­tycz­nym fo­chu skoń­czyw­szy. Fakt, że Krull ni­jak nie za­re­ago­wała na­wet na jego dąsa, po­łą­czo­nego z okrzy­kiem: „Rób, co chcesz! Ja już mam tego do­syć! Wię­cej nie będę tu przy­cho­dził!”, świad­czył o tym, że stan pi­sarki był o wiele, wiele gor­szy, niż można się było spo­dzie­wać. Idący wła­śnie na spo­tka­nie ze swoją pryn­cy­pałką Pepe przed jej drzwiami ciężko wes­tchnął, po czym z re­zy­gna­cją za­pu­kał, a po chwili lekko ode­tchnął, wi­dząc, że drzwi otwiera mu go­spo­sia pi­sarki.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.