Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
53 osoby interesują się tą książką
Róża Krull wraca! Tym razem, aby rozwiązać sprawę morderstwa... wielbiciela swoich książek!
Znana autorka powieści kryminalnych Róża Krull nie może dojść do siebie po tajemniczym zniknięciu swojego niedoszłego męża.
Jej przyjaciele, chcąc wyrwać pisarkę z marazmu, namawiają ją, aby wzięła udział w popularnej imprezie literackiej „Książki pod Arkadami”. Dochodzi tam do zbrodni, a wszystkie tropy prowadzą do… małego, starego kościoła, znajdującego się w miejscowości o nazwie – nomen omen – Morderczo.
Jaką tajemnicę skrywa ów zabytek?
Róża i jej przyjaciele zaczynają swoje prywatne śledztwo, przy okazji narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Póki śnieg nas nie rozłączy to dwudziesta dziewiąta powieść Alka Rogozińskiego, autora znanego z łączenia klasycznych fabuł kryminalnych z dużą dawką czarnego humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Emilce Waś
OŚWIADCZENIE
Jak zawsze uroczyście oświadczam, że wszystkie zdarzenia, spisane w niniejszej powieści, są wytworem mojej ułańskiej fantazji i w rzeczywistości nigdy się nie wydarzyły. I nie szukajcie też w tak zwanym realu odpowiednika Patti Garnicky. Do stworzenia jej postaci zainspirowało mnie wiele naszych cudownych celebrytek, które – za każdym razem, kiedy zaświta mi w głowie myśl: „No już durniej się nie da!” – starają się mnie przekonać, że i owszem się da. To chyba byłoby tyle, a teraz zapraszam do czytania i życzę miłego relaksu!
Alek
POSTACI
Róża Krull – autorka powieści kryminalnych przeżywająca kryzys twórczy po tym, jak okazało się, że nie ma komu powiedzieć „tak” na ślubnym kobiercu.
Paweł „Pepe” Kwiatek – agent Róży mający najpierw nadzieję, że jego pracodawczyni szybko wróci do dobrej formy i przestanie być smętną Mazepą, a gdy to już nastąpiło, pałający ochotą, by ją zabić.
Mariusz „Mario” Kosek – szef agencji PR „360 stopni” i przyjaciel Róży uważający, że zamiast szlochać w poduszkę, pisarka powinna założyć sobie konto na Tinderze.
Miłka Wężowska – autorka powieści grozy opiekująca się Różą z takim zaangażowaniem i troską, jakby pracowała w Czerwonym Krzyżu.
Cecylia Jodełka – gosposia Krull licząca skrzętnie na to, że tragedia chlebodawczyni przywróci ją na łono dewocyjnych wyznawczyń katolicyzmu.
Kamil Raczyński – młody wielbiciel twórczości Róży chcący się z nią za wszelką cenę podzielić tajemnicą, która, jak się miało okazać, należała do kategorii śmiertelnie ważnych.
Waleria Staszic – wdowa po zmarłym nagle profesorze Adamie Staszicu, znanym z walki o odzyskanie dzieł sztuki, zagrabionych w czasie wojennych zawieruch.
Krystyn Majek – paser, za którego sprawą nasza ojczyzna zyskała kilka cennych zabytków.
Roman Rudniczak – złodziej pracujący na zlecenie zachodnich kolekcjonerów dzieł sztuki, lubiących wchodzić w ich posiadanie niezupełnie legalnymi metodami.
Patrycja „Patti” Garnicky – pochodząca z Polski żona amerykańskiego multimilionera, przekonana, że można sobie zmyślić cały życiorys i nikt tego nie zauważy.
Jolanta Czubaj – właścicielka „Morderczej stancji” uważająca, że plotki są po to, aby je przekazywać dalej, a nie zachowywać dla siebie.
Arkadiusz Gozdyra – szef festiwalu literackiego „Książki pod Arkadami”, próbujący wszelkimi siłami ściągnąć na tę imprezę Krull i nieuznający słowa „nie” za odpowiedź.
Manuela Konopka – podlaska dziennikarka, która dostała drugą szansę na zrobienie kariery w stolicy i postanowiła jej nie zmarnować.
Krzysztof Darski – komisarz policji uważający w skrytości ducha, że narzeczony Róży nawiał sprzed ołtarza z własnej woli i wcale się tej rejteradzie niedziwiący.
Leokadia Darska – mama Krzysztofa mająca zupełnie inną opinię o Róży niż jej własny syn.
Jerzy Grzelak – podkomisarz policji i wierny współpracownik Darskiego, znoszący ze stoickim spokojem jego fochy, paranoje oraz wszystkie dziwne przyzwyczajenia śledcze.
Dariusz Romanek – podkomisarz policji w Morderczym, wniebowzięty, że znów może prowadzić śledztwo razem z Darskim, którego uważał za prawie takiego samego idola jak Klaudię.
PROLOG
W dniu, w którym Róża Krull miała w obecności prawie stu zaproszonych gości oraz kilkunastu niezbyt pożądanych intruzów, rekrutujących się z paparazzich i wścibskich dziennikarek plotkarskich portali, wypowiedzieć przed urzędnikiem stanu cywilnego słowo: „tak”, pogoda w stolicy zrobiła się tropikalna. Ponieważ wnętrze budynku nasuwało nachalne skojarzenia z sauną, pisarka postanowiła zaczekać na, nie wiedzieć czemu, spóźniającego się ukochanego na zewnątrz. Teraz zaczynała mieć wątpliwości, czy była to aby najszczęśliwsza decyzja.
– Za moment padnę tu trupem – jęknęła rozpaczliwie.
– Obiecanki cacanki – mruknął jej agent Paweł Kwiatek, zwany przez wszystkich Pepe.
– Co ty tam szemrzesz? – Róża spojrzała na niego błagalnie. – Czy akurat dzisiaj musiała się tu zrobić Afryka?! Powachluj mnie trochę, proszę!
Pepe z filozoficzną miną przeszedł do stojącego nieopodal swojego Opla Corsy, ochrzczonego imieniem Stefan, po czym wyjął z jego bagażnika kawał tektury, wrócił i zaczął spełniać prośbę przyjaciółki.
– Miałeś mnie wachlować, a nie robić tornado! – zezłościła się po chwili Krull. – Zrujnujesz mi całe uczesanie!
– Nie chcę cię martwić, ale to uczesanie już wygląda na ruinę – ocenił Pepe. – A twój welon jak mokra ścierka do podłogi.
– Wielkie dzięki – Róża popatrzyła na niego z wyrzutem. – Czemu, do cholery, jeszcze go nie ma?!
Z urzędu stanu cywilnego wyszedł, a następnie kłusem podbiegł do nich mały człowieczek.
– Szef kazał zapytać, czy jeszcze długo będziemy czekali – powiedział nerwowo. – Zagraliśmy My Heart Will Go On już tyle razy, że wszyscy nauczyli się tekstu na pamięć. Jeśli zagramy to jeszcze raz, to pewnie Celine Dion sama się zmaterializuje na sali.
– Nie wiem, co mam zrobić... – Róża spojrzała bezradnie na Pepe. – Co się mogło stać?!
– Nie mam pojęcia. – Pepe patrzył na nią współczująco. – Poczekaj, pójdę po Krzysia. On go widział jako ostatni.
Kwiatek pobiegł do urzędu.
– To co? Mamy znowu zagrać tego Titanica? – zapytał człowieczek, zerkając współczująco na Różę.
– A nie macie nic innego?
– Mamy jeszcze Z tobą chcę oglądać świat, Za Tobą pójdę jak na bal i Ave Maria.
– A Ave Maria to się przypadkiem nie gra w kościołach na pogrzebach? – zdziwiła się Róża.
– Już nie. Od zeszłego roku to jest pieśń wyklęta. Nie można jej wykonywać w świątyniach. Przynajmniej tych katolickich. Jej i Hallelujah Leonarda Cohena. I chyba czegoś Beatlesów.
– No to sama nie wiem... Może niech będzie to Z tobą chcę oglądać świat. Moja gosposia się ucieszy, bo kochała Wodeckiego.
– Jak pani sobie życzy...
Mały człowieczek też się oddalił.
– Przepraszam. – Róża usłyszała za sobą cichy głos. – Pani Krull?
Pisarka odwróciła się i popatrzyła ze zdziwieniem na stojącego przed nią kilkunastoletniego chłopaka. Widać było, że moment wcześniej zsiadł z siodełka roweru, którego ramę miał między nogami, a dodatkowo przytrzymywał jedną ręką kierownicę. W drugiej trzymał złożoną na pół kartkę.
– Tak, to ja – odpowiedziała ze zdziwieniem.
– Jeden pan za rogiem poprosił, żeby to pani dać. – Chłopiec wyciągnął rękę z kartką.
Róża rozłożyła ją, przeczytała to, co na niej napisano, i poczuła, że robi jej się słabo.
– Co się stało? – zapytał Pepe, podchodząc do niej wraz z ich wspólnym przyjacielem, komisarzem Krzysztofem Darskim, ubranym jak na świadka pana młodego przystało, w idealnie skrojony czarny garnitur.
Krull bez słowa podała im kartkę, a sama, czując, że uginają się pod nią nogi, klapnęła na jedną z licznych w tym miejscu ławek.
– To jakiś żart? – zapytał Darski, zapoznawszy się z treścią umieszczoną na przekazanym mu papierze.
– Jaki żart, skoro go nie ma – rzekł Pepe, podchodząc do Róży. – Naprawdę, bardzo mi przykro.
Komisarz jeszcze przez moment patrzył na nich wzrokiem pełnym niedowierzania, po czym wyciągnął telefon i wybrał jeden z kontaktów.
– Eustachiusz – rzekł dziwnie zmienionym głosem. – Wyjdź, proszę, jakoś dyskretnie z sali i chodź do nas. Ślubu nie będzie, ale nie chcemy na razie wzbudzać paniki. Nie, z Różą wszystko w porządku. Chodzi o pana młodego. Mamy tu chyba porwanie z żądaniem okupu. – Westchnął ciężko. – I poszukaj jeszcze Jurka. Niech też tu przyjdzie. Tylko zmyjcie się stamtąd jakoś niezauważalnie, błagam! – Rozłączył się i przeniósł wzrok na obserwującego całą tę scenę wielkimi oczami chłopaka na rowerze.
– Rozumiem, że ty dostarczyłeś tę kartkę – upewnił się.
Dzieciak kiwnął głową.
– Mówiłem tej pani, że dostałem ją od jednego takiego dziwnego gościa za rogiem. O tam! – Machnął ręką w stronę, oddalonej znacznie od miejsca, gdzie się znajdowali, ulicy Jagiellońskiej.
– Czemu dziwnego? – zapytał Darski, w duchu rezygnując z pomysłu rzucenia się w pościg za domniemanym autorem wiadomości, zapisanej na karteluchu.
– Bo wyglądał jak z komiksu – wyjaśnił chłopak z lekkim zakłopotaniem. – Miał wszystkiego za dużo.
Darski pomyślał, że dla kontrastu on z kolei dowiedział się zdecydowanie za mało.
– Mógłbyś wyjaśnić, co masz na myśli? – poprosił, siląc się, by jego głos brzmiał spokojnie i łagodnie, choć tak naprawdę w duchu odczuwał zupełnie odmienne emocje. – Czego miał za dużo?
– Włosów – odpowiedział nastolatek z przekonaniem. – Wszędzie.
– Jak to wszędzie? – Komisarzowi przed oczami pojawiła się nachalna wizja Wielkiego Ptaka z „Ulicy Sezamkowej”.
– Na głowie i na twarzy – widać było, że chłopiec bardzo przejął się sytuacją i ze wszystkich sił stara się pomóc. – Miał taką długą brodę i wąsy. I czarne okulary. Ale to akurat nie było dziwne, bo wszyscy je teraz noszą. A, i jeszcze wyglądał tak, jakby był wypchany. Trochę jak klaun w cyrku.
– No tak... – westchnął Darski, przerywając rozmyślania, skąd wzięła mu się wizja Wielkiego Ptaka, skoro ów nie miał włosów tylko pióra, i dochodząc do wniosku, że przygotowania do ślubu Róży połączone z upałem oraz przerażającą wizją recitalu Klaudii Hutniak, która sama z siebie zaproponowała, że zaśpiewa na weselu pisarki kilka swoich, jak to określiła, „hitów do potupania nóżką”, musiały doprowadzić go na skraj poczytalności. – Zdejmie perukę, odczepi sztuczny zarost z twarzy, wyjmie pakuły spod ubrania i szukaj wiatru w polu. Nikt go nie pozna.
– Niekoniecznie...
– Słucham? – zdziwił się Darski, patrząc na uśmiechającego się do niego triumfalnie dzieciaka.
– Lubię tworzyć awatary. Tylko nie takie gotowe z jakiejś aplikacji, bo one są śmiechowe, ale takie mojego własnego pomysłu. Mam do tego specjalny program graficzny – poinformował go chłopak.
– I co w związku z tym? – zainteresował się mimowolnie komisarz.
– Pewnie z tego powodu zauważam rzeczy, na które inni nie zwracają uwagi. Nawet kiedy ktoś stara się je ukryć, jak ten gościu, który dał mi kartkę. Na przykład to, że ktoś ma jedno oko wyżej, a drugie niżej...
– Jak to? – Darski popatrzył na niego podejrzliwie. – Przecież mówiłeś, że on nosił okulary przeciwsłoneczne.
– Owszem – chłopak pokiwał głową – ale zsunął je na moment, kiedy dawał mi kartkę. Tak jakby chciał się upewnić, czy wręcza mi tę, którą powinien. Wtedy to zauważyłem.
– Co masz na myśli, mówiąc, że miał jedno oko wyżej? – Wyobraźnia Darskiego najwyraźniej rozszalała po Wielkim Ptaku teraz podpowiedziała mu kolejną wizję, tym razem rodem z dzieł Pabla Picassa.
– Nie całe oko, tylko to okrągłe w środku – wyjaśnił chłopak. – To, czym się patrzy. Jedno miał wyżej, a drugiej niżej.
– Zez pionowy – wyjaśnił przysłuchujący się ich konwersacji Pepe. – Róża też go ma.
– Ukryty! – krzyknęła z oburzeniem Krull, z gniewną miną kiwając głową w stronę wychodzących ze środka urzędu paparazzich i dziennikarzy. – Więc nie trzeba o nim bębnić na całe miasto!
– Dobrze, dobrze – mruknął pojednawczo Pepe. – Nie, żebyś sama o nim nie opowiedziała w „Żyjmy zdrowo” w zeszłym miesiącu...
– Serio? – zdziwiła się szczerze, rozglądając się wokół błędnym wzrokiem. – Ja już nic nie wiem! Ten dzień ogłupił mnie do końca!
– Nie, żeby musiał wykonać jakąś specjalnie ogromną robotę – westchnął pod nosem Pepe, po czym wrócił wzrokiem do komisarza i jego rozmówcy. – Ten zez to zawsze jakiś trop, prawda?
– Marny – westchnął Darski, jednak zauważywszy rozczarowaną minę młodzieńca na rowerze, szybko dodał: – Ale czasem nawet najbardziej błahy szczegół może przesądzić o powodzeniu całego śledztwa!
I choć wypowiedział te słowa tylko po to, aby nie robić przykrości chłopakowi, to czas miał pokazać, że przez przypadek udało mu się wygłosić prawdziwe proroctwo.
ROZDZIAŁ I
UŚMIECH NA WAGĘ ZŁOTA
Cztery miesiące później
Rzadko kiedy zdarzało się, aby Róża Krull była smutna.
Ludzie otrzymują od Matki Natury różne dary i w ramach owego rozdawnictwa pisarce trafiło się poczucie humoru oraz optymizm w ilości hurtowej. Mogłaby nimi spokojnie poobdzielać kilka osób, a i tak dla niej zostałoby jeszcze sporo. Jej otoczenie z biegiem czasu przyzwyczaiło się do tego, że każdą, nawet najbardziej tragiczną, informacją Róża martwi się w porywach do kilkudziesięciu minut, po czym zaczyna znajdować w niej jakiś pozytywny aspekt, albo też ją bagatelizować, nie tracąc przy tym dobrego nastroju. Owa zasada obejmowała wszelkie dziedziny życia i prawie wszyscy bliscy pisarki uważali, że takie podejście do rzeczywistości jest jedną z jej największych zalet.
Jedyny wyjątek w tym gronie stanowiła mama Róży. Wyraziła ona bowiem kiedyś życzenie, aby córka udała się z nią w charakterze „plus jeden” na pogrzeb kuzyna, który jadąc rowerem, usiłował wymusić pierwszeństwo na TIR-ze, w wyniku czego, jak to zaprotokołowała początkująca policjantka, „na miejscu wypadku nie szło się połapać w częściach kadłuba denata”. Róża dzielnie przetrwała mszę pogrzebową, starając się nie zwracać uwagi na kazanie księdza, który najpierw nazwał jej kuzyna „oazą spokoju”, choć ów słynął na pół miasteczka z pieniactwa tudzież awanturnictwa i nawet przez wyjątkowo życzliwą ludziom naczelniczkę poczty tytułowany był uprzejmym mianem Lucyfera, następnie zaś stwierdził, że nieboszczyk „zostawił po sobie nieutuloną w żalu rodzinę”, co nieco się gryzło ze zdaniem wygłoszonym przed kościołem przez świeżą wdowę, brzmiącym: „Może w piekle go zniosą, bo tutaj to już wszyscy go mieli po dziurki w nosie”. Kiedy jednak w czasie pochówku jeden z grabarzy zaczął nucić pod nosem: „I raz, i dwa, i trzy, i w górę serca, wielki cis”, a ciotce denata wiatr zerwał z głowy ogromny kapelusz z rondem o obwodzie koła młyńskiego, która to ozdoba miotana podmuchami na skalę halnego trafiła wprost w siedzącą na drzewie i przyglądającą się pogrzebowi wronę, ta zaś nieco ogłuszona spadła wielebnemu na głowę w momencie, kiedy wypowiadał on słowa: „Wyzwól go z więzów śmierci i daj mu udział w radościach raju z Twoimi świętymi”, Krull dostała takiego ataku śmiechu, że o mało co nie wpadła do grobu. Po wszystkim doczekała się więc gniewnego zapewnienia rodzicielki, że „to był ostatni pogrzeb, na który ją zabrała”.
Jednak od chwili kiedy jej narzeczony zniknął i to w dniu, w którym miał jej powiedzieć „tak”, a potem wsunąć na palec obrączkę, Róża straciła cały swój życiowy optymizm. Jej najbliżsi, początkowo przekonani, że z biegiem czasu melancholia pisarki minie, powoli zaczynali oswajać się z faktem, że dawna pogoda ducha Krull odeszła do historii, a ich samych czeka ponura egzystencja przy kimś, kto duchowo stał się żeńskim odpowiednikiem bohatera „Harry’ego Pottera”, Severusa Snape’a. Wizualnie Róża też poszła w jego ślady, zamieniając swoje pstrokate, radosne kreacje na czarne płachty albo porozciągane bluzy i swetry w tymże samym żałobnym kolorze. Po kilku miesiącach grono znajomych, próbujących ją jakoś pocieszyć, wydatnie się zmniejszyło, czemu nie należy się dziwić, zważywszy na fakt, że wyciągnięta raz bez mała przemocą na jesiennego grilla autorka sprawiła, że wieczorem wszyscy biorący w nim udział, łącznie z kotem, zaczęli wykazywać początkowe objawy depresji, w wyniku czego większość spiła się na smutno, a osowiały czworonóg odmawiał konsumowania swojej ulubionej pasty z makreli jeszcze przez trzy dni po imprezie.
Ostatecznie po jakimś czasie przy pisarce zostały tylko cztery osoby. Jej gosposia Cecylia, uważająca, że Krull powinna codziennie zmawiać modlitwę do Świętej Moniki, która też żyła w wiecznym smutku po tym, jak jej syn odwrócił się od wiary i zaczął prowadzić hulaszczy tryb życia, ewentualnie do Świętej Anastazji, patronki wdów, przy czym tego ostatniego nie była pewna, bo w sumie Róża wdową formalnie nie była.
Drugą towarzyszką pisarki była jej koleżanka po piórze, Miłka Wężowska, wychodząca z założenia, że chorą duszę może uleczyć jedynie najedzone ciało i w związku z tym kombinująca na poczekaniu coraz bardziej oryginalne potrawy, które miały działać terapeutycznie, a które jedynie zwiększały zawartość owych rozciągniętych swetrów i bluz, preferowanych obecnie przez Różę.
Trzecim opiekunem Róży był jej przyjaciel Mario, przekonany, że powinna zastosować metodę „klin klinem” i nieustannie namawiający ją, żeby założyła sobie aplikację randkową, bo nawet jeśli się z nikim nie umówi, to przynajmniej pośmieje się ze zdjęć, jakie zamieszczają tam „paszczury przekonane, że są Bradem Pittem”.
I wreszcie czwartą osobą, dzielnie trwającą przy boku Krull, był jej agent Pepe, który uznał, że aktualna postawa jego pracodawczyni jest dla niego wyzwaniem od losu i próbą przetestowania, kto w historii wykazał się większą cierpliwością: on czy Święty Szymon. I choć początkowo Pepe był przekonany, że sromotnie przegra ze świętym, który wlazł na słup i siedział na nim przez czterdzieści lat, to teraz jego kamienna pewność siebie powoli kruszała, bo też i nic nie wskazywało na to, aby humor Róży miał się kiedykolwiek polepszyć i to mimo że wypróbował na niej już wszystkie swoje sztuczki, od łagodnej perswazji począwszy, a na furiatycznym fochu skończywszy. Fakt, że Krull nijak nie zareagowała nawet na jego dąsa, połączonego z okrzykiem: „Rób, co chcesz! Ja już mam tego dosyć! Więcej nie będę tu przychodził!”, świadczył o tym, że stan pisarki był o wiele, wiele gorszy, niż można się było spodziewać. Idący właśnie na spotkanie ze swoją pryncypałką Pepe przed jej drzwiami ciężko westchnął, po czym z rezygnacją zapukał, a po chwili lekko odetchnął, widząc, że drzwi otwiera mu gosposia pisarki.